Blog – Wyrzeczenie
Autor – _Dadi_
Gatunek – kryminał fantasy
Oceniająca – Maxine
Uwaga! W ocenie pojawiają się spoilery.
Słowem wstępu: Wyrzeczenie jest zarówno pierwszym opowiadaniem z Wattpada, jakie mam przyjemność ocenić, jak i pierwszym z tej platformy w ogóle, które zagościło na naszym blogu. Zasadniczo nie spodziewajcie się dużych różnic przy tego typu ocenach poza minimalnymi w pierwszym wrażeniu, gdzie zamiast omówienia adresu, szablonu, podstron oraz nagłówka pojawi się jedynie parę słów na temat tytułu, okładki i opisu (czasem może też jakiegoś dodatku, jednak to nie reguła).
Trzeba również mieć świadomość, że Wattpad nie pozwala na żadne sensowne formatowanie tekstu, więc o justowaniu i wcięciach akapitowych musimy w takich przypadkach zapomnieć. Z niektórymi znakami interpunkcyjnymi też robi różne dziwne rzeczy, na które autorzy nie mają wpływu. Przykre, ale prawdziwe.
Cóż, to chyba wszystko – przejdźmy zatem do oceny.
Tytuł – Wyrzeczenie – prezentuje się dość nietypowo jak na kryminał. Nie kojarzy mi się zbytnio z tematyką zbrodni, bardziej dramatem, niemniej wzbudza moją ciekawość i jest łatwy do zapamiętania, więc za to masz plusa.
Minus należy się jednak za słabe spełnienie obietnicy zawartej w tytule – po lekturze dostępnych piętnastu rozdziałów faktycznego wyrzeczenia w opowiadaniu znalazłam bardzo niewiele. Wątek, owszem, pojawia się, zasygnalizowany na samym początku (i minimalnie na końcu, choć w innym wymiarze), lecz szybko zostaje zapomniany na rzecz sytuacji zupełnie odwrotnej – z owego poświęcenia ostatecznie dla protagonisty wynikają same korzyści. W teorii jest więc interesująco, w praktyce natomiast niestety dość blado.
Okładka wygląda w porządku, została wykonana schludnie i z dbałością o szczegóły (wielka szkoda, że w małym formacie się gubią). Przypomina mi nieco młodzieżowe powieści paranormalne, które były popularne parę lat temu, zapewne przez wszechogarniający mrok, czarnego ptaka i krzyż – czy się to komuś podoba, pozostaje kwestią gustu. Zastanawia mnie natomiast umieszczenie anioła na pierwszym planie, gdyż w samym tekście pełni marginalną rolę. Według mnie może on mylić przyszłych czytelników, dlatego też postawiłabym na coś bardziej związanego z fabułą.
Czytając opis (i przy okazji widząc twój avatar), momentalnie nasunęło mi się skojarzenie z Kuroshitsuji – dobrze, że postanowiłeś zamieścić informację o inspiracji tymże serialem. Mam do niej tylko jedną, lecz ważną uwagę – cudzysłów w żadnym razie nie wygląda tak, jak u ciebie! Ugh, dawno nie widziałam takiego potworka.
W treści opowiadania wcale nie jest lepiej, więc powiedzmy to sobie raz a porządnie, żebym nie musiała już zwracać ci uwagi w ocenie: poprawny cudzysłów wygląda tak i tylko tak: „”. Wszelkie mutanty posklejane z dwóch przecinków albo pojedynczych angielskich cudzysłowów są niedopuszczalne.
Wracając do opisu – muszę przyznać, że nie zachęca. Brzmi, jakby na umieraniu główny bohater (przy okazji zupełnie nierealistyczny – nigdy się nie pomylił, naprawdę?) zrobił interes życia – w żaden sposób nie klei mi się on ani z ponurą okładką, ani dramatycznym tytułem. Zdania są dość niezręczne: monotonne (prócz jednego mają niemal identyczną długość), napisane niezbyt precyzyjnie (słowa takie jak: zraniony w kontekście śmiertelnej rany czy z demonem pod ręką mającym opisać diabelski układ kompletnie wypaczają mroczny klimat), nie do końca z zachowaniem ciągu przyczynowo-skutkowego (przeskok między propozycją a wspólnym działaniem, z pominięciem akceptacji paktu). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że całość brzmi zwyczajnie infantylnie – jak na dłoni widać twój brak doświadczenia w operowaniu słowem. Koniecznie do poprawki.
Ogólnie rzecz biorąc, nie ma czym się zachwycać. Mogło być gorzej, ale i znacznie lepiej. Nie przedłużając, przejdźmy do oceny treści opowiadania.
Legenda:
[] – nawiasy odpowiadające za wyrazy lub znaki, które dopisuję do oryginalnych cytatów, np.: „Siedziała na łóżku które było miękkie” – „Siedziała na łóżku[,] które było miękkie”.
{} – nawiasy odpowiadające za wyrazy lub znaki, które są zbędne w oryginalnych cytatach, np.: „Lubiła się głośno, śmiać i tańczyć” – „Lubiła się głośno{,} śmiać i tańczyć”.
<> – nawiasy odpowiadające za poprawione przeze mnie za wyrazy lub znaki, które są literówkami, zostały źle użyte albo odmienione w oryginalnych cytatach, np.: „Hania jechał szybko rowerem” – „Hania jechał <jechała> szybko rowerem”.
Konkretne rzeczy, na które chcę zwrócić uwagę w cytatach, podkreślam.
Powtórzenia od teraz pogrubiam.
1
Hiren upadł na zimną podłogę, wbijając wbity w biodro nóż jeszcze głębiej. – Chodnik to nie podłoga – pierwsze zdanie i już wprowadza mnie w błąd; mylnie wyobraziłam sobie, że bohater jest w pomieszczeniu. Dalej – pogrubione powtórzenie brzmi naprawdę kiepsko. Do tego śmiertelne ugodzenie nożem w biodro? Brzmi bardziej śmiesznie niż strasznie; pozbawiło dla mnie scenę całego dramatyzmu. Dlaczego napastnik zdecydował się celować tak nisko? Przecież bohater to niezbyt wysoki dzieciak. Rozumiem, podrzynanie gardła, dźganie w brzuch czy nawet udo (gdzie da się trafić w tętnicę i faktycznie ktoś mógłby się szybko wykrwawić), ale żeby brać sobie na cel biodro? Co to za zabójca?
Złapał się za narzędzie zbrodni i ujrzał szkarłatne plamy, które spływały po nożu i opadały na zaśnieżony chodnik. – Jeśli plamy spływały po nożu, to raczej można wykluczyć trafienie w arterię, co z kolei tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nagła śmierć Hirena z powodu otrzymanych obrażeń jest cokolwiek przesadzona, a w efekcie groteskowa.
Próbował wstać, ale nie miał sił. Tak bardzo chciał pobiec, by dopaść oprawcę. – A to ciekawe – już w drugim zdaniu wyjawiasz, że napastnik działał na czyjeś zlecenie: link.
Musi się z tym pogodzić... – Nie wiem, dlaczego nagle zmieniłeś czas na teraźniejszy. Zupełnie niepotrzebnie.
Czy tego chce, czy nie. – Dokładnie ta sama sytuacja, co wyżej. Pisząc opowiadanie w czasie przeszłym, musisz pilnować, by wszystkie zdania były konsekwentnie w nim tworzone. Inaczej powstaje kompletny chaos.
Wszelkie nadzieje zniknęły, marzenia utraciły swoją wartość, a łzy zablokowały się w niebieskich oczach, jakby nie chciały zostać wypuszczone na jasne, zarumienione z zimna policzki. – Jeśli zarumienione, to nie jasne, tylko, no właśnie, rumiane. Z drugiej strony, jeśli bohater wykrwawia się w zastraszającym tempie, prędzej stałby się chorobliwie blady. Tak czy owak scena śmierci wydaje się kiepskim momentem na opisywanie koloru skóry bohatera – w takich chwilach ludzie na ogół nie wyglądają jak zazwyczaj. Rozumiem – chciałeś szybko wprowadzić opis, żeby czytelnik mógł sobie ładnie wyobrazić scenę, ale przydałoby tu się nieco więcej pomyślunku.
Kiedy tak dotykał resztkami sił noża, ujrzał nagle postać, jakby wychodzącą zza mgły. – Dlaczego jakby? Ostatecznie postać wychodziła zza mgły czy nie wychodziła?
Szła {ona} w jego kierunku, ale jej kroków na śniegu nie było słychać. {Postać ta} wydawała się cała czarna. Hiren bez problemu widział ją na białym tle. – Jeśli szła, to wiadomo, że ona. Mamy w scenie dwie osoby, więc wiadomo, że ta. Zaimki niczego tu nie dodają, podobnie powtarzanie słowa postać co drugie zdanie. Czasownik na końcu też średnio pasuje. By pozbyć się tego problemu, możesz napisać zdanie w stylu: Stąpała bezszelestnie po śniegu w jego kierunku. Na białym tle wydawała się Hirenowi cała czarna.
Postać wydała z siebie przerażający chichot, jakby męski. – I znów jakby – trzeci raz w krótkim fragmencie. Brzmi to, jak gdybyś sam nie wiedział, co chcesz opisać. A przecież dosłownie chwilę później okazuje się, iż postać posiada niski głos, potwierdzając, że bohater ma do czynienia z mężczyzną. Po co więc te niedopowiedzenia? Irytują zamiast budować klimat niejednoznaczności.
– Umierasz, Hirenie – rozbrzmiał niski głos. – Twoje życie zaraz dobiegnie końca. – Tak, to właśnie znaczy umierasz. Czy demon uznał, że w ostatnich chwilach bohater wolno kojarzy fakty?
– Jestem pożeraczem dusz, spełniam życzenia i oczekuję na zapłatę – odpowiedział chłodno. – Bardzo nienaturalna odpowiedź, nawet jeśli padająca z ust demona. Brzmi jak: Cześć, jestem Janusz, przepycham rury i czekam na wypłatę. Kto by powiedział coś takiego, przedstawiając się?
Długie, niektóre złamane, brudne pazury, skóra z wieloma poparzeniami i knykcie[,} wystające z dłoni — <–> chłopiec nigdy wcześniej nie widział tak brzydkiej ręki. – Z jakiegoś powodu wkradła ci się tutaj pauza zamiast półpauzy, której używasz wszędzie indziej. Nie mam w dodatku pojęcia, dlaczego uznałeś, że dobrym pomysłem będzie oddzielenie słów knykcie i wystające z dłoni przecinkiem – przecież to jedynie przymiotnik opisujący rzeczownik jak np. żółte słońce. Po więcej informacji zerknij tu. Wygląda mi to trochę na próbę zrobienia z części po przecinku dopowiedzenia, ale zwyczajnie źle się takie coś czyta.
Demon spojrzał w oczy Hirena i powiedział po krótkim czasie: – Dodając opis między jedną linijką dialogową postaci a drugą, stworzyłeś naturalną chwilę oddechu, więc jeśli kolejnym razem włączysz do dialogu tego typu przerywnik, nie musisz już dopisywać, że postać powiedziała coś po krótkim czasie czy po chwili, bo nim czytelnik tę wstawkę przeczyta, akurat tyle minie w jego głowie.
Zastanawia mnie jedna sprawa – skąd Hiren wie, czego chce od niego demon? Rozmawia z tajemniczym przybyszem, jakby doskonale znał cel jego wizyty, choć ten nie powiedział niczego wprost. To protagonista mówi o pakcie, Bogu i tak dalej. Czyżby bohater studiował okultyzm?
Mówisz, że poszedłbym do piekła. Nie uważasz, że moje popełniane od kilku lat czyny sprawią, że Bóg wybaczy mi przeszłość, której się wstydzę? // – Nie sądzę – zadrwił demon. – Nie żałujesz tego, czego dokonałeś. Dobrze. Uratuję cię i będę chronił, gdy tylko mnie wezwiesz. – Co takiego strasznego mógł zrobić kilkulatek, że poszedłby prosto do piekła? Nie przesadzasz aby czasem z tym dramatyzmem? Dlaczego Hiren, niby najlepszy detektyw świata, bez cienia wątpliwości od razu uwierzył w to wszystko? Przecież demon mógł kłamać, żeby ugrać dla siebie pakt – wcale by mnie to nie zdziwiło.
No i czy czasem nie brakuje czegoś przed dobrze? Nie mam zielonego pojęcia, skąd w ogóle wzięło się ono i zdanie po nim. Z niczym się nie łączą. Chyba że chodziło ci o coś w stylu: I dobrze (że nie żałujesz). Ale ostatnie zdanie i tak wydaje się wciśnięte na siłę, zupełnie bez kontekstu – z grzechów demon nagle zaczął mówić o wzywaniu, chociaż niczego jeszcze nie przyklepali.
Nagle nadzieja powróciła. Smutek zamienił się w radość, a łzy uwolniły się od blokady i spłynęły po policzkach. – Hola hola, co tu się dzieje? Cały ten akapit przeczy wszystkiemu, co do tej pory działo się w rozdziale. Czy bohater dostał rozdwojenia jaźni? No bo tak, na początku Hiren stwierdził, że umiera i koniec, ani nie próbował zatamować krwawienia, ani tym bardziej wzywać pomocy, jakby nie miał żadnego instynktu samozachowawczego (jeśli znajdował się na odludziu, nie mógł gdzieś zadzwonić?). Cała ta sytuacja wydaje się bardzo naciągana, chyba nie przemyślałeś jej za bardzo.
– DOBRZE! – krzyknął chłopiec, podnosząc plecy. – Zawrzyj ze mną pakt! – Em… chyba zawrę z tobą pakt, nie? Przecież demon powinien to zaproponować, a Hiren się zgadzać, nie na odwrót. Choć w sumie do tej pory on głównie gadał o tym pakcie, demon nawet specjalnie nie musiał go przekonywać. A ponoć niesamowicie martwił się swoją duszą. Strasznie nieprzekonująca scena (odświeżyłam sobie pierwszy odcinek Kurosza, coby zorientować się, jak bardzo się nim inspirowałeś, i powiem tak – Ciel był cwanym, aroganckim dzieciakiem, więc wrzeszczenie zawrzyj ze mną pakt działa, natomiast do Hirena, którego poznałam do tej pory głównie jako bezwiedną ofiarę, już nie).
Rękaw sam podwinął się w okolice barku. Na suchym łokciu czternastolatka pojawił się czerwony pentagram. – Informacja o tym, że bohater ma akurat suchy łokieć, jest mi w tym momencie potrzebna jak łysemu grzebień. No i dlaczego aż tak wysoko, skoro znak pojawił się na łokciu? Zdajesz sobie sprawę, gdzie jest bark? W co był ubrany Hiren, że coś takiego mogło się udać? W luźną piżamę? Przy śniegu i mrozie na dworze? Płaszcza czy kurtki na pewno by tak nie podwinął, choćby i z pomocą magii.
Ogólnie rzecz biorąc, rozdział nie zachwyca. Jest króciutki i prosty w odbiorze, co działa w jego przypadku niestety na niekorzyść. Nie wywołał u mnie żadnych emocji ani tym bardziej zaciekawienia następnymi wydarzeniami.
Sposób opisania krótkiej, wprowadzającej w opowiadanie sceny, był bardzo naiwny, a do tego w dużej mierze nienaturalny, przy czym wcale nie chodzi mi o demona i towarzyszące mu nadnaturalne zjawiska, tylko zachowanie głównego bohatera, który został pozbawiony jakiegokolwiek instynktu przetrwania.
Nie otrzymałam zbyt dużej ilości namacalnych dowodów na ciężki stan Hirena, a jedynie zapewnienia, że chłopak na pewno umrze od bliżej niezidentyfikowanej, pojedynczej rany w biodro. Zastanawia mnie, dlaczego postanowiłeś zacząć od momentu już po walce, zamiast pokazać czytelnikowi, co doprowadziło do niedoszłej śmierci bohatera. W końcu później nie jest to żadną większą tajemnicą. Według mnie to bardzo dziwny zabieg ominąć całą akcję i pokazać jedynie jej pokłosie. Być może nie czułeś się pewnie w opisywaniu walki, ale bez niej wiele aspektów rozdziału pierwszego nie ma zbyt wiele sensu. Nie rozumiejąc, co zaszło, reakcje bohatera wydają mi się bezsensowne i przesadzone.
Do tego wszystko działo się praktycznie samo, bez żadnych problemów. Widać, że starałeś się nadać całości wzniosłości i powagi, ale mnie o wiele częściej towarzyszyło zażenowanie z powodu nadmiernego patosu. Oby później było lepiej.
2
Zdolność do oddychania, ból w okolicy biodra. – Naprawdę Hiren, budząc się, zwrócił uwagę na swoją zdolność do oddychania?
– Co mi się stało? – zadał pytanie czternastolatek, próbując się oprzeć. – Oprzeć się o co? Ramę łóżka, poduszkę? Przydałoby się dopowiedzieć.
– Watrick, nic nie pamiętam – skłamał chłopak. – Znając wszystkie opublikowane dotąd rozdziały, niezbyt rozumiem, dlaczego Hiren zataił przed Watrickiem nazwisko sprawcy. Nie widzę ku temu żadnych sensownych powodów oprócz tego, żeby sztucznie napompować tajemnicę.
Dialog z Watrickiem uważam za zmarnowany potencjał. Czytelnik dowiedział się z niego tylko tego, że Hiren od trzech dni leżał w szpitalu oraz że nie powinien się przemęczać – tyle chłopak mógłby usłyszeć choćby i od przypadkowej pielęgniarki. Sam Watrick pozostaje enigmą, jakimś starcem, który siedział przy łóżku protagonisty, a kiedy tamten się obudził, po wypowiedzeniu dwóch zdań wyszedł.
Brak tu charakteryzacji tej postaci, nakreślenia relacji między bohaterami tym bardziej. Z dalszej lektury dowiaduję się, że Watrick to taki Alfred dla Batmana czy Watari dla L-a (jak kto woli), ale na co właściwie czekałeś z wyjawieniem tej informacji? Miałeś doskonały moment do pokazania dynamiki między nimi poprzez reakcję staruszka na wybudzenie się Hirena – szczęście, ulgę, troskę – a w odpowiedzi postawę chłopaka. Niestety protagonista wolał skupiać uwagę na szafkach w sali niż na swoim opiekunie, ten z kolei jedynie powiedział beznamiętnie, żeby bohater nie myślał o sprawach, a następnie ot tak sobie poszedł, nawet się nie żegnając.
Bardzo dziwne, bardzo nienaturalne reakcje ze strony obu postaci. Przecież Hiren o mało nie umarł! Wcale ich to nie ruszyło? Zabrakło mi jakichkolwiek emocji, a warto zaznaczyć już teraz, że historie emocjami stoją. Da się je okazywać powściągliwie, małymi gestami, jeśli nie mamy do czynienia z osobami wylewnymi – co podejrzewam w tym wypadku – ale nie może być robotycznie; każdy odczuwa w jakimś stopniu, mniejszym czy większym, jeśli nie współczucie, to złość. Bez ładunku emocjonalnego trudno o jakiekolwiek napięcie, co z kolei prowadzi do nieprzejmowania się losami bohaterów.
Watrick wstał z krzesła i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi {na klamkę}. Hiren nie potrafił przestać myśleć o czymkolwiek. Zawsze musiał mieć burzę myśli w mózgu. Pomimo bólu, usiadł na brzegu turkusowego łóżka. – Dlaczego te zdania, odnoszące się do wcześniejszego dialogu, znalazły się pomiędzy dwoma mówiącymi o całkiem czymś (a do tego kimś) innym? Jeśli chcesz ciągnąć jakąś myśl, oddziel ją akapitem od reszty, inaczej będzie to dezorientujące dla czytelnika. A już tak z innej beczki – na co innego Watrick mógł zamknąć drzwi w szpitalu, przecież nie na klucz? Jak dla mnie całkiem zbędny dopisek, odciągający od istotnych szczegółów. Napisałabym w zamian po prostu: zamykając za sobą drzwi.
Może lepiej sprawdzić? – To myśl Hirena czy narratora? A jeśli Hirena, dlaczego nie jest w żaden sposób zaznaczona? Wcześniej używałeś konstrukcji w rodzaju: bla bla bla – pomyślał Hiren, i to działało, bo dawało jasny sygnał, kto jest autorem danego zdania. Jeśli uważasz, że nie wszędzie taki zapis ci odpowiada, możesz do wyróżniania myśli bohatera używać kursywy lub cudzysłowów – wtedy dopisek nie będzie konieczny.
Hiren szedł po korytarzu w poszukiwaniu ubikacji. – Chyba nie uważasz, że Hiren mógłby zaciskać pęcherz przez trzy dni, prawda? Ani tym spacerować po korytarzu niedługo po otrzymaniu śmiertelnej rany?
Ściany szpitala były białe, na nich mieściły się granatowe poziome paski. Ludzi nie było zbyt wielu, mimo to można było zaobserwować kilka osób, siedzących na jasnozielonych krzesłach. – Generalnie powtórzenia nie są czymś pożądanym i warto zaaranżować zdania tak, aby ich unikać. Czasem wystarczy zwykła podmiana wyrazu na inny, czasem trzeba się bardziej namęczyć, przepisując całe zdanie – jak w tym przypadku. Tutaj przy okazji pojawił się bardzo niezręczny opis – kto by siedział i doklejał paski na ścianach? Prędzej już by je pomalował w biało-granatowe pasy. Chociaż i to musiało wyglądać dość psychodelicznie, nie uważasz?
Zawsze uważał, że ze wszystkim daje sobie świetnie radę, nawet podczas choroby. Nie lubił litości, brzydził się przymusowej pomocy <przymusową pomocą>. – Pierwszy przykład zbędnej ekspozycji. Wszystkie te cechy powinny wyjść w trakcie opowiadania ze scen, a nie od narratora. Masz ku temu świetną okazję, w końcu Hiren będzie musiał dojść do siebie po operacji.
Nikt nie może mnie skrzywdzić, pomyślał. On będzie na każdy mój rozkaz. To tak, jakbym był jego panem. – Dlaczego jakby? Czy Hiren nie został naprawdę panem demona? No i po tym przykładzie tym bardziej podtrzymuję uwagę, że przydałoby się lepiej oddzielić myśli chłopaka od narratora.
Czternastolatek dostrzegł w oddali drzwi z napisem ''WC'' i obrazek przedstawiający trójkąt. To bez wątpienia była ubikacja dla mężczyzn. – Czy narrator uważa, że bez jego komentarza nie doszłabym do takiego wniosku?
Już miał zmierzać w jej kierunku, kiedy nagle zauważył dwóch znajomych osobników płci męskiej. – Kto tak mówi? Kompletnie nienaturalne określenie, które, jak podejrzewam, znalazło się w narracji tylko dlatego, żeby nie było powtórzenia ze wcześniejszymi mężczyznami. Będę to pewnie powtarzać jeszcze sporo razy w tej ocenie, więc zacznę już teraz – dziwnym synonimom mówię stanowcze NIE. Jeżeli nie jesteś w stanie wymyślić czegoś sensownego, zawsze możesz zmienić wcześniejsze/kolejne zdanie. Jeśli i to się nie uda bez powiewu sztuczności, lepiej już się raz powtórzyć niż raczyć czytelników takimi potworkami.
Chłopiec zdziwił się na ich widok i przystanął na krótką chwilę. – Hiren ma czternaście lat, nie uważasz, że chłopiec to nieco zbyt dziecinne określenie?
Ci ludzie byli policjantami i bynajmniej nie przepadali za Hirenem. – Dlaczego narrator mi o tym mówi? Lepiej byłoby pokazać ich wzajemne stosunki za pomocą sceny, co i tak za chwilę robisz. No i dlaczego, zamiast męczyć się z tymi osobnikami, nie nazwałeś ich już wtedy zwyczajnie policjantami? Zauważyłam u ciebie tendencję początkowego ukrywania tożsamości postaci – sprawcy niedoszłego morderstwa, Watricka, a teraz policjantów. Wydaje mi się, że twoim założeniem była chęć stopniowego, w domyśle naturalnego, wprowadzania bohaterów, ale muszę ci powiedzieć, że to nie wychodzi na dobre opowiadaniu, a tym bardziej nie brzmi naturalnie. Sto razy bardziej wolałabym zamiast jakiegoś staruszka mieć od razu Watricka. Wiedziałabym na czym stoję, z czym mam identyfikować daną postać, czego się po niej mniej więcej spodziewać.
Co oni tu robią[?], pomyślał chłopak. – Jest to ewidentne pytanie, więc przydałby się znak zapytania.
Poszedł w ich stronę już trochę wolniej niż wcześniej. – To znaczy kiedy wcześniej? Gdy szedł korytarzem do toalety? Skąd mam wiedzieć, jak szybko wtedy się poruszał, przecież o tym nie wspomniałeś. Bardziej pasowałoby: idąc w ich stronę, zwolnił (kroku).
Jego mina wskazywała na to, że jest zmieszany i odrobinkę wściekły swoim zaniepokojeniem. [...] Jego twarz wyrażała wścibskość i stanowczość. [...] Spojrzeli na chłopaka zszokowanym wzrokiem zmieszanym ze strachem. – Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Wszystko tu jest na opak. Zadanie autora to opisanie, jak wygląda w danym momencie postać – w tym jej mimika i mowa ciała – a interpretacja i nazwanie tychże cech należy już do czytelnika. Twój sposób zabija jakiekolwiek zaangażowanie ze strony odbiorcy, nie daje poczucia realności uczuć, kiedy są sucho wypisane po przecinku. Zamiast tego dużo lepiej napisać, że bohater zmarszczył brwi, przygryzł wargę, wyszczerzył oczy, zgarbił się czy zadrżał – co tylko będzie do danej sytuacji pasowało. Wiadomo, kombinacje wielu emocji będzie trudniej opisać, mimo wszystko lepiej próbować, niż serwować takiego gotowca. A jeśli ty nie jesteś w stanie wyobrazić sobie bohatera w jakiejś konfiguracji, to tym bardziej czytelnik – wtedy warto zdecydować się na coś nieco prostszego.
– Co ty tu robisz? – zapytał pierwszy z mężczyzn, starając się ukryć strach. – Ciągnąc mój wywód dalej – w jaki sposób starał się ukryć strach? Czytelnik nie wie, więc sobie tego nie wyobrazi – ty wiesz, więc o tym napisz, np. zacisnął szczękę, przełknął głośno ślinę. Ja przykładowo widziałabym to tak: – Co ty tu robisz? – warknął Filip. Nic przesadnie opisowego, ale nadającego ton wypowiedzi. I tak, nazwałabym go imieniem, bo zastanawianie się, kto jest kim na podstawie samego wyglądu, męczy na dłuższą metę. Oczywiście wspomniałabym o tym wcześniej, najlepiej tutaj: Filip i James? Co oni tu robią?, pomyślał chłopak.
Rzucił chłopcu wściekłe spojrzenie, omal nie wypowiadając obraźliwych słów. – A narrator to wie, bo...? Okej, zasada jest taka – jeśli narrator wchodzi jakiemuś bohaterowi do głowy, może to zrobić tylko jednej osobie w jednej scenie. Dlaczego? Żeby nie konfundować czytelników. Jeśli zacznie się mieszać, odbiorca nie będzie wiedział, kogo ma się uczepić ani czyje myśli są czyje. Ostatecznie jednak Hiren i narrator mogą po wyglądzie policjanta podejrzewać, że chciałby on rzucić mięsem, ale jedynie, słowo klucz, podejrzewać, a nie mieć co do tego pewność.
Hiren prychnął i odwzajemnił wzrok. Jednak nagle przypomniał sobie o potrzebie, więc poszedł w kierunku ubikacji, która była już niedaleko. Gdyby nie to, wygarnąłby temu mężczyźnie. – Naprawdę? Nie będę się z tobą kłócić, bo chce mi się siku? To brzmi kompletnie niepoważnie, nawet na czternastolatka. No i znowu jakaś postać się nie pożegnała, tylko sobie poszła. Zero kultury.
Tego samego dnia czternastolatek leżał w łóżku szpitalnym. – To zdanie średnio nadaje się na wstęp; nie kryje się za nim satysfakcjonująca ilość informacji. No bo kiedy jest tego samego dnia? Pół godziny później, po południu, przed kolacją?
– Na szczęście nie – odpowiedział staruszek z lekkim uśmiechem {na twarzy}. – Nie można się uśmiechać czymś innym niż twarzą, więc dopisek uważam za zbędny.
Powiedziałem ci, żebyś nikomu nie mówił i nie publikował postu na ten temat. – Niby kiedy, podczas gdy go wieźli na salę operacyjną? No i w ogóle jak to jest – cały świat wie, że Hiren wylądował w szpitalu, a Watrick nie ma pojęcia o wycieku tej informacji? Kiepski z niego pomocnik detektywa.
– Tylko kto? – zaciekawił się brodacz. – Przysięgam, kiedy czytałam to opowiadanie za pierwszym razem, byłam święcie przekonana, że w scenie pojawił się ktoś nowy. Pomyłka tego typu nie powinna mieć miejsca, a jednak zdarzyła się z jednego prostego powodu – nie miałam zielonego pojęcia, że Watrick nosi brodę. Chciałeś chytrze wprowadzić tym sposobem nową cechę wyglądu bohatera i krótko mówiąc, nie wyszło. Rada na przyszłość – zrezygnuj z takich metod, są niezwykle konfundujące dla czytelnika. Do opisania jednej postaci zdajesz się stosować synonimy oraz najróżniejsze określenia, które tylko przyjdą ci do głowy. Imię i nazwisko, pseudonim bądź inne charakterystyczne określenie i koniec, więcej nikomu do szczęścia nie potrzeba. Co mamy w tym rozdziale o opiekunie Hirena? Watrick, stary mężczyzna, staruszek, mężczyzna, brodacz, szofer. A potem będzie jeszcze więcej. Brrr...
– Przecież mieli być w Yangen. – Trzy razy wspomniałeś o Yangen w ciągu jednego rozdziału. Jeśli uważasz, że dzięki powtórzeniu jednej rzeczy kilkukrotnie lepiej zapamiętam pewną informację, to masz rację – dobrze od czasu do czasu (raz na parę rozdziałów) przypomnieć czytelnikowi jakiś istotny szczegół, np. wygląd bohatera, porę roku albo miejsce akcji. Jednakże takie natężenie jak tutaj jest przesadą – zamiast wyryć się czytelnikowi w pamięci jako coś ważnego, Yangen będzie kojarzyć się z czymś irytującym, o czym odbiorca nie chce więcej słuchać. W skrócie – raz na rozdział w zupełności starczyło. Edit: Yangen już nigdy nie wróciło w fabule, więc tym bardziej nie widzę powodu wspominania o nim w kółko.
– Hmm... to bardzo dziwne. To nie w ich stylu. – Pierwsze to do wywalenia, od razu będzie lżej.
– To było bardzo proste – bąknął James. – Na pewno miałeś na myśli bąknął? Średnio mi to pasuje do dalszego przechwalania się.
Do pokoju wpadło dwóch policjantów, przybierając na twarzy stanowczość i grozę. – Przybrali co? Grozę? Jak niby można na twarzy pokazać grozę? W ogóle niedopasowany dobór słów.
Można było zauważyć, że pod niebieską kołdrą kryję <kryje> się coś rozmiaru czternastolatka.
– Udajesz trupa{,} czy co? – spytał Filip ze zdziwioną miną. – Przecinek nie jest konieczny w tym miejscu – link.
Patrzył {się} bezczelnie na Jamesa, pomachał mu i powiedział: – Się jest zupełnie zbędne w takiej konstrukcji. Przywodzi na myśl konstrukcje typu ubierał się – ubierał siebie. W mowie potocznej taka forma uchodzi, ale w piśmie, gdy nie silimy się na stylizację, nie powinna.
Chłopiec pokazał mu język i wsiadł <usiadł> na tylnym siedzeniu.
Dał znać szoferowi, by pojechał[,] i oparł się o rękę, wciąż mając na twarzy uśmieszek zwycięzcy. – Ze zdania wynika, że Hiren kazał szoferowi opierać się o rękę i się cieszyć. Konieczny jest tu przecinek przed i, żeby zrobić z polecenia do szofera wtrącenie. A tak w ogóle z jakiej racji nazwałeś Watricka szoferem? Zdajesz sobie sprawę, że ktoś (a raczej każdy) może pomyśleć, iż a) to jakiś przypadkowy szofer, aż do pojawienia się dalej imienia rzeczonego kierowcy i b) Watrick jest z zawodu szoferem i tylko tym dla Hirena? Ostatecznie do samego końca rozdziału nie dowiedziałam się, kim jest dla Hirena Watrick i, szczerze powiedziawszy, jestem z tego powodu zawiedziona.
– Ha, ha, ha! – zaśmiał się Hiren, gdy byli parę kilometrów dalej. – Ta onomatopeja wydaje się strasznie niezręczna. Wystarczy samo zaśmiał się.
Jego brązowe włosy poruszało miłe powietrze klimatyzacji. – O, w ten sposób zdecydowanie możesz i powinieneś przedstawiać wygląd bohaterów. A więc jednak wiesz, jak się to robi.
Samochód jechał ulicami Nowego Miasta, wyróżniając się mocno wśród starych i brzydkich aut. – Hm… a cóż to za Nowe Miasto? W jakim kraju dzieje się akcja, w Polsce? W końcu był Filip, więc by pasowało.
Ten rozdział był… po prostu był. Sama nie wiem, co o nim myśleć. Niby coś tam się działo, chociaż tak naprawdę nic przesadnie ciekawego. Po przeładowanej patosem poprzedniej odsłonie, dwójka okazała się dość nudna, kiedy pojawił się Hiren z Watrickiem, i niemal slapstickowa (ale nie w dobrym znaczeniu tego słowa), kiedy na scenę wkroczyli bezdennie głupi policjanci. Powstał dziwny miszmasz stylów i nie wiem, czy wyniknie z niego coś sensownego, ale jak to mówią, pożyjemy, zobaczymy.
3
Dwa dni temu, to jest 16 <szesnastego> stycznia, doszło do niewyjaśnionego zjawiska. – Liczby w tekstach literackich zapisujemy słownie, szczególnie w dialogach, aby odwzorować żywą mowę. No i nawet jeśli to zdanie wypowiada prezenter, wyszło bardzo sztucznie; jakby pracownicy stacji telewizyjnej uznali, że ludzie sami nie zorientują się, jaka data była dwa dni temu. Jedyne, co widzę w tym zdaniu, to twoją nachalną próbę wciśnięcia mi dokładnej daty osadzenia akcji opowiadania.
Ktoś wziął do ręki szary pilot i wyłączył czerwonym przyciskiem telewizor. Kiedy odstawił <odłożył> go na miejsce, spojrzał na swojego gościa, oczekując reakcji z jego strony. – Widzę, że tendencja do nienazywania za wszelką cenę bohaterów kwitnie. Za nic nie mogę zrozumieć tej całej konspiracji. Jak wspominałam wcześniej, nie ma w tym niczego podsycającego ciekawość. Nie jest to w żadnym razie naturalne wprowadzenie do sceny. To bardzo irytujący, zupełnie niepotrzebny zabieg. Dodatkowo po kilku linijkach dialogu ni z tego, ni z owego czytelnik, w najbardziej żenujący sposób z możliwych (nie wiem, w jaki inny sposób nazwać fakt, kiedy ściśle trzymana tajemnica wychodzi, bo bohater zwrócił się do faceta po imieniu/nazwisku w taki totalnie sztuczny, imperatywny sposób w stylu: Janie, podasz mi wody?), dowiaduje się, że Hiren zna gospodarza z imienia. Powtarzam – bohater zna swojego rozmówcę, ale narrator nie przedstawia go czytelnikowi niemal do samej końcówki dialogu. Dlaczego? Widząc to, złapałam się zwyczajnie za głowę. Co śmieszniejsze, czytając tę scenę pierwszy raz, w pewnym momencie byłam przekonana, że rozmawiają w niej trzy, a nie dwie osoby, przez ciągłe nazywanie Josepha nowymi określeniami.
– To jakiś żart? – prychnął Hiren, a następnie wypił kolejny łyk kawy. – Kolejny? A kiedy wziął pierwszy?
Ludzie chyba zapomnieli o incydencie z 2019 <dwa tysiące dziewiętnastego> roku. – Do tej pory spodobała mi się jedna rzecz, mianowicie subtelne zaznaczenie czasu i osadzenia miejsca akcji. To znaczy, nie wiadomo jeszcze, gdzie dokładnie znajdują się bohaterowie ani który mamy rok, natomiast, po pojawiających się dotąd nazwach miast, mogę wywnioskować, że nie jest to nasz świat, a taka wstawka, jak w powyższym cytacie, dosadnie sugeruje akcję w przyszłości.
– Możesz mi zaufać, że są to prawdziwe nagrania. Rodzina zmarłych potwierdziła ich wygląd. – Prędzej autentyczność.
– Dlaczego miałbym pomagać Amerykaninowi, który prawdopodobnie ma coś z głową? – zażartował {sobie} chłopak, uśmiechając się pogardliwie. – Zaraz, zaraz, chyba cię za wcześnie pochwaliłam. Amerykanin? Więc to jednak jest prawdziwy świat? W takim razie dlaczego niemal żadne z wymienionych w opowiadaniu miast nie istnieją? Rozumiem – jedno czy dwa mogły powstać później, więc nie znajdę go na naszych mapach, ale niemal wszystkie? Obawiam się, że kompletnie nic z tego nie rozumiem. No i wow, jaki buc z tego bohatera – kto tak żartuje do kogoś, kto mógłby być jego dziadkiem?
Czarnoskóry mężczyzna, ubrany w brązową marynarkę i beżowy krawat, wstał z ciemnozielonego fotela i podszedł do laptopa, by włączyć omawiane filmy. Hiren również wstał i niechętnie przybliżył się do siwowłosego brodacza. – Jak nie ma kolorów, to nie ma. Jak są, to na kupie. Przydałoby się trochę oddechu, nie uważasz? No i jakie inne filmy niż omawiane, mężczyzna mógłby chcieć teraz włączyć? Kompletnie zbędna informacja. Zastanawiam się też, czyją stronę tym razem trzyma narrator – chyba nieznajomego faceta, bo bardziej jemu wchodzi do głowy niż protagoniście.
Po kilku sekundach na ekranie ukazała się sala szpitalna. Na łóżkach leżeli pacjenci. Niektórzy rozmawiali z rodziną, inni byli badani przez lekarzy. Jeden mężczyzna siedział na brzegu łóżka i machał nogami. Był to otyły człowiek, z prawie łysą głową. Miał na sobie koszulę nocną oraz kapcie. Przez jakiś czas nic ciekawego się nie wydarzyło. Jednak po chwili samotny mężczyzna zwrócił głowę w prawo i otworzył szeroko usta. Wyglądało to tak, jakby się czegoś przestraszył. Patrzył się w jeden punkt przez kilka sekund, aż nagle spadł bezwładnie na podłogę. – Bardzo nudno napisany i niezręczny opis. Użyłeś najprostszych możliwych konstrukcji, głównie zdań pojedynczych o podobnej długości, przez co zabiłeś jakąkolwiek dynamikę (w skrócie – im krótsze zdania, tym większe budujemy napięcie, im dłuższe, tym bardziej się rozluźniamy, chłoniemy szczegóły). Większość informacji, które w nich zawarłeś, była oczywista albo zupełnie bez związku ze zdarzeniem. Chciałeś pewnie nakreślić scenę ogólnie, ale czytelnika niespecjalnie obchodzą inni pacjenci poza zmarłym mężczyzną, więc nie ma sensu tracić na nich więcej czasu niż jedno zdanie. Sam opis pacjenta jest równie nieciekawy, co reszta akapitu. Jedynie ostatnie trzy zdania mogą jakkolwiek zainteresować, bo coś się w nich działo. Scena powinna być szokująca, sądząc po reakcji Hirena, a ja mogłabym się przy niej wysilić jedynie na ziewnięcie. Jak można by przepisać tę scenę? Ano choćby tak:
Po kilku sekundach na ekranie ukazała się sala szpitalna pełna pacjentów, jednak uwagę młodego detektywa natychmiast przyciągnął otyły mężczyzna, który jako jedyny był sam. Siedząc na brzegu łóżka w zielonej koszuli nocnej i wymachując grubymi łydkami, wydawał się całkowicie zwyczajny. Nawet podrapał się bezmyślnie po łysinie. Nic specjalnego. Hiren już chciał powiedzieć Josephowi, że puścił mu złe nagranie, kiedy pacjent odwrócił głowę w lewo i rozdziawił teatralnie usta. Jego twarz momentalnie zbladła, zastygając w przerażeniu. Wytrzeszczone oczy wpatrywały się intensywnie w jeden, tylko jemu znany, punkt. Hiren niczego tam nie dostrzegał. Nieoczekiwanie, jakby nagle stracił czucie w całym ciele, mężczyzna zsunął się ze szpitalnego łóżka i padł bezwładnie na posadzkę.
Nie jest to w żadnym razie arcydzieło; przede wszystkim starałam się wykorzystać podobną ilość miejsca i szczegółów z oryginału.
Hiren wydał z siebie zduszony okrzyk. Nie zwrócił uwagi na to, że Amerykanin spojrzał na niego z miną{,} mówiącą ,,A nie mówiłem?" – Od początku tego cytatu powinien zaczynać się nowy akapit. Wcześniej czytelnik śledził mężczyznę, teraz skupienie przeniosło się na Hirena. No i tak, jeśli protagonista pozostaje w centrum uwagi i nie zauważył Amerykanina, dlaczego narrator o tym wspomina? A jeśli to Amerykanin jest w środku wydarzeń, czemu zdanie zostało napisane z perspektywy Hirena?
Tym razem można było na nim zobaczyć szkolną szatnię, w której przebywała tylko jedna dziewczyna - <–> jasnowłosa gimnazjalistka. – Wolałabym dostać w opisie jakąś wskazówkę w postaci przemoczonych kurtek czy krat, żebym miała pewność, że to nie szatnia sportowa, o której od razu pomyślałam. Nie ma to właściwie też żadnego związku z fabułą, ale po pierwsze, dlaczego dziewczyna była w szatni sama (no wiesz, w piwnicy rozmawiać przez telefon?), a po drugie, jak tam weszła (bo przecież szatnie są na ogół zamykane, chyba nie czekałaby, aż wszyscy najpierw wyjdą)?
Joseph znów spojrzał na swojego gościa, oczekując reakcji. – O ile za pierwszym razem to zdanie miało jako taki sens, bo czytelnik nie miał pojęcia, co się dzieje, tak za drugim podanie powodu spojrzenia Josepha jest zbędne.
– Chyba nie mam wyboru – westchnął głęboko czternastolatek, podchodząc do drzwi. – Zajmę się tym, gdy pojawią się kolejne ofiary. – Wow, Hiren szybko dał się przekonać. Na dobrą sprawę nie dowiedział się niczego nowego z nagrań, a całkiem zmienił swoje stanowisko.
Mieszkańcy wychodzili z psami i dziećmi, by cieszyć się razem wspaniałym dniem. – Wystrzegałabym się tego typu generalizacji i opisywania zbiorowości w ten sposób. Choć wiadomo, że tak nie jest, odbiorca, chcąc nie chcąc, założy, iż opisujesz wszystkich mieszkańców wykonujących dokładnie tę samą czynność w tym samym momencie. O wiele lepiej pokazać przekrój zachowań na kilku przykładach, a nie wciskać czytelnikowi kit, że każda osoba w mieście jest szczęśliwa, a tylko jeden główny bohater nie (albo że, zupełnie przykładowo, kobiety płakały, a mężczyźni je podtrzymywali za ramię – wtedy wygląda to jak pochód identycznych robotów). Nie można wrzucić wszystkich do jednego worka i myśleć, że sprawa załatwiona, bo każdy człowiek jest inny i inaczej reaguje.
Ciepło słońca redukował chłodny powiew wiatru. – Napisałeś to zdanie w dość mylący sposób. Logiczniej będzie zamienić powiew wiatru z ciepłem słońca miejscami.
Wciąż zastanawiał się nad tajemniczymi śmierciami, myślał o pakcie z demonem i w dodatku skończył mu się notatnik. – To brzmi komicznie – niewyjaśnione śmierci, pakty z demonami i… zapełniony notatnik. Ten dzieciak ma dziwaczne priorytety.
Tego dnia poszedł wraz z Watrickiem{, by} kupić nowy notes. – To zdanie jest jak wciskanie się między wódkę a zakąskę. Zupełnie nie pasuje do dalszych wypowiedzeń. Dużo lepiej sprawdziłoby się (razem z tą wstawką o skończeniu się notesu) na początku następnego akapitu.
Może nie chciał, by sen o kontrakcie okazał się prawdą? Lub po prostu się bał. – Jeśli narrator nie wie nawet takich rzeczy, to czym on się zajmuje w tej historii?
Hiren i Watrick szli chodnikiem przy ulicy Rowena. Na nieszczęście chłopca{,} pogoda była odpowiednia na wyjście z domu. Miał dość bycia oglądanym przez obcych ludzi, nie cierpiał swojej sławy. – Od nie cierpiał zrobiłabym nowe zdanie. No i przepraszam bardzo, kto mu zabronił przejechać się autem, bo jest ładna pogoda? Watrick?
Zdajesz sobie sprawę, że chcesz przekazać jedno, a czytelnik odbiera coś innego? Pisząc o uczniach robiących zdjęcia z Hirenem, przedstawiasz to w formie opisu, nie sceny. W efekcie to się nie dzieje podczas tej konkretnej przechadzki – mówisz o zupełnie hipotetycznym wyjściu, ale dialog traktuje je, jakby działo się tu i teraz. Wysyłasz sprzeczne sygnały.
Powierzchowne przedstawienie sytuacji Hirena sprawia, że jego narzekania wydają się nieproporcjonalne do przeżyć. No i jakim cudem detektyw został śledzonym na ulicach celebrytą od jednego występu w telewizji? Ciężko mi sobie wyobrazić czternastolatka z rzeszą fanów wśród ludzi sporo starszych od niego. Ogólnie koncept najlepszego detektywa na świecie jest nieprawdopodobny, a w twoim wykonaniu zwyczajnie niestrawny, bo nakreślony grubą krechą. W dodatku, żeby cokolwiek z tego wyszło, muszę brać słowa narratora na wiarę. Nie pokazujesz życia Hirena, ty o nim opowiadasz, a to jest nudne w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach na sto.
Nie znosił uczucia bycia obserwowanym. Zawsze się wtedy nadmiernie pocił i próbował ukryć zawstydzenie. Martwił się tym, że zostanie skompromitowany przy ludziach. – Kolejna ekspozycja – pokaż to sceną, nie opisuj. Identyczna sytuacja co cytat wyżej.
Kiedy weszli do sklepu papierniczego, Hiren zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie, sapał <sapnął> i wytarł spocone czoło rękawem bluzy. – To jest to, o czym mówiłam wcześniej: przesadzone reakcje twojego bohatera. Czytelnik nie zobaczył dosłownie NIC, co mogłoby wywołać w Hirenie tak skrajne reakcje. Samo mówienie po próżnicy narratora bez podparcia faktami (scenami) jest bezwartościowe.
Wciąż miał czerwone policzki, ale na szczęście w środku było zimniej niż na zewnątrz. – Raczej cieplej.
Nagle z pomieszczenia obok przybyła ekspedientka. – Dlaczego nagle? Po prostu przyszła. W końcu tam pracuje.
Była to kobieta o młodej urodzie, smukłej sylwetce, długich blond włosach i rzucających się w oczy piersiach. – Co według ciebie znaczy młoda uroda? Tylko nie tłumacz mi tego tu, a umieść to w rozdziale, żeby każdy czytelnik mógł się dowiedzieć.
– O jejciu! – jęknęła z zachwytu, omal nie mdlejąc. – Ty pewnie jesteś Hiren Oldrock, tak? [...] – Aleś ty słodki! – pisnęła słodkim głosikiem ekspedientka, skacząc w miejscu z zamkniętymi oczami z wrażenia. […] – Dałbyś autograf? Jestem twoją najwierniejszą fanką! Tylko napisz, że dla Julii. – Zemdliło mnie. Najpierw policjanci tumani, teraz ekspedientka o mentalności dziecka. Błagam, to nie jest fajne ani śmieszne, tylko zwyczajnie głupie. Infantylizm, który może działać w serialu, nie przekłada się na język pisany.
– Tak... – odpowiedział niechętnie chłopiec, patrząc na ścianę. Watrick próbował się nie roześmiać. – Reakcja Watricka powinna być opisana już w kolejnym akapicie, jako że nie należy do właściciela wypowiadanej linijki dialogowej.
Jego zdaniem jest <był> dojrzalszy od niejednego osiemnastolatka. – Zbędnej ekspozycji ciąg dalszy. Zresztą cały jego wywód ma taki charakter.
Czternastolatek wydał zduszony okrzyk - <–> przypomniał sobie o czarnej postaci z czerwonymi oczami.
– Coś się stało? – spytał staruszek, poprawiając {sobie} okulary.
Starał się rozmawiać z nią tak, jakby nic się nie stało. – Kiedy niby z nią rozmawiał? Od prośby o autograf nie zamienili ani jednego słowa. Będę to powtarzać przy okazji tego rozdziału – streszczenie się nie liczy.
Na dworze było trochę zimniej, a ludzi coraz mniej. – Minęło raptem dziesięć minut, a już zaczęło się wyludniać? No i żadni fani nie czatowali na Hirena pod sklepem?
I tak była to wspaniała pogoda{,} jak na styczeń.
Nie lubił zimy, ponieważ musiał wtedy odśnieżać. – Hiren nie mógłby zatrudnić kogoś do odśnieżania zamiast Watricka? Przecież śpi na forsie.
Jego ręce może nie są zniszczone, ale ma już swoje lata. Robi wszystko, aby być zdrowym mężczyzną. Namawiał do tego samego Hirena, jednak on nie chciał zrezygnować z hamburgera od czasu do czasu. Jest szczupłym chłopcem, więc specjalna dieta nie była mu potrzebna. – Zbędne zmiany czasu. No i, jak pewnie się już domyślasz, ekspozycja.
Zaczął pisać w swoim nowym notatniku o tajemniczych śmierciach z nagrań, a skupiony był jak zawsze. // – Hirenie, muszę zadać ci pytanie – powiedział Watrick doniośle, aby młody detektyw wyszedł z ogromnego skupienia i zaczął go słuchać. – Sensowniej byłoby połączyć jakoś te dwa zdania albo przenieść tę informację tylko do jednego (no i to drugie zdanie brzmi straszne drętwo).
– Mhm? – mruknął pytająco, nie odrywając wzroku od notesu. – Mhm? i mruknął pytająco są dokładnie tym samym, wystarczy jedno.
– Pamiętasz, kto próbował cię zabić? – spytał głośniej, a następnie chrząknął. Chłopiec stanął nagle i spojrzał na opiekuna pytająco. – Taka sama sytuacja jak wcześniej – reakcja Hirena nie może zostać zapisana w tym samym akapicie co Watricka. Nie będę już więcej o tym wspominać, za to w podsumowaniu wrzucę ci link do naszego poradnika o dialogach.
– Pamiętaj jednak, że sprawca, jeżeli go złapiemy, z więzienia nie wyjdzie. – Nie rozumiem, co Watrick chciał przez to powiedzieć – pocieszyć Hirena?
– Lepiej sprawdź mój profil – rzucił niedbale chłopak, aby zmienić temat[,] i wrócił do pisania w notatniku. – Jejku, jaki leń. Ręce mu do tyłka przyrosły czy co?
– 90% <Dziewięćdziesiąt procent> wiadomości to życzenia z okazji wyzdrowienia i miłe słówka. Ludzie się przejęli twoim zdrowiem. // – A te pozostałe 10% <dziesięć>? Jest coś ciekawego?
– O czym? Czyżby o tych śmierciach? – zapytał Hiren i schował długopis do notesu. Był bardzo zaciekawiony odpowiedzią. – Na jakiej podstawie założył, że ktokolwiek wie o jego zainteresowaniu tą sprawą? W końcu sam wcześniej ją odrzucił, bo śmierci wydawały mu się przypadkowe.
Scena z kupowaniem notatnika była kompletnie bez sensu. Dosłownie – Hiren musiał cierpieć katusze z tytułu przejścia drogi do sklepu tylko po to, żeby na miejscu kazać Watrickowi wybierać notes za siebie i nie brać żadnego udziału w jego kupnie. Z narracyjnego punktu widzenia to kompletny absurd oraz strata czasu. Mógł spokojnie wysłać swojego opiekuna po zakupy, a samemu zostać w domu, nie narażając się na tłumy świrniętych psychofanek. Umieściłeś tę sytuację w rozdziale tylko dla pokazania trudu bycia celebrytą. Mogłeś to zrobić przy każdej innej okazji.
[...] mieszał łyżką w filiżance kawy, aby rozpuścić cukier. – Łyżeczką. Łyżka ledwo by mu weszła do tej filiżanki. Dopowiedzenie zbędne w swojej oczywistości.
Siwowłosy brodacz siedział zgarbiony ze splecionymi dłońmi położonymi na stoliku. – Można wiedzieć, jakiego koloru włosy ma Watrick? Bo jeśli siwe, na co wskazuje wiek, pojawia się problem, bo wtedy i on, i Joseph byliby siwowłosymi brodaczami.
– Dzisiaj dowiedzieliśmy się niesamowitej rzeczy – jacy my? Do tej pory czytelnicy nie mają zielonego pojęcia, kim jest Joseph, a ty jeszcze dodajesz mu anonimowych współpracowników.
Jest to bardzo przerażające, ale niestety prawdziwe. – Nie mam zielonego pojęcia, co w tym takiego przerażającego. Awatary z czaszkami/śmierciami z kosami/krzyżami są dość popularne. Chyba że chodziło mu o fakt połączenia nazwy, awatara i zgonu tych osób, ale to brzmi jak idący nieco za daleko wniosek.
Hans Fulrich pisał ze Żniwiarzem wczoraj o godzinie 12:50 <dwunastej pięćdziesiąt>.
Żniwiarz: Witaj, śmiertelniku. Chciałbyś popisać o śmierci? Nie ma nic lepszego od niej. Kiedy umrzesz, wszystkie twoje zmartwienia pójdą w niepamięć i będziesz wolny. // Hans: ??? // Żniwiarz: Odpowiedz tylko na to pytanie. Czy chciałbyś umrzeć? // Hans: W sumie tak, ale znamy się w ogóle? { }Ceilen, to ty? // Żniwiarz: Wiedziałem. Zabiorę cię z tego świata. – Podwójna spacja. Kto odpisuje jakiemuś pomyleńcowi z internetów, że w sumie spoko, chciałby umrzeć, a dopiero potem pyta, czy się znają? Komizm do kwadratu. Żniwiarz od biedy może pisać dziwnie, ale ten cały Hans brzmi jak porażka na całej linii.
– Co to ma znaczyć? – zszokował się Hiren, wciąż patrząc na zdjęcie. – Nie można zszokować samego siebie – link.
Policja już tam jest i pilnuje, czy pojawi się ktoś podejrzany. Obstawili wszystkie wejścia. Moim zdaniem tracą tylko czas. – Moim zdaniem też. Jeśli nagle w lokalu zaroiło się od policji, w cywilu czy nie, nawet średnio inteligentny osobnik zorientuje się, że coś nie gra.
Jestem pewien, że wiem, kto jest sprawcą. – Jeśli Joseph wie, kto jest sprawcą, do czego tak właściwie potrzebuje Hirena? Przecież na tym polegała zagadka, nie?
– Ralse Meenwood – odpowiedział powoli mężczyzna prawdziwie lektorskim głosem, sprawiając, że Hirenowi ciarki przeszły po plecach. – Czytała Krystyna Czubówna.
Teraz handluje narkotykami, lecz nie w naszym kraju. – W naszym, czyli w jakim? Podałeś już tyle państw, a najważniejsze zostawiłeś.
Ma ponad dwadzieścia lat i zachowuje się jak dziecko. – To nie brzmi zbyt wiarygodnie. Ktoś tak młody, w dodatku niedojrzały, a zaszedł tak daleko?
– AAAAAA!!! – krzyknął chłopiec, gdy tylko spojrzał na zdjęcie. – Znów nie jestem zachwycona takim zapisem. Sama reakcja, bez infantylnie wyglądającego wrzasku, zadziałałaby o wiele lepiej.
Sprawa rozwinęła się w dość nieoczekiwanym kierunku. Na pewno na tym etapie opowiadania nie spodziewałabym się większości odpowiedzi na zagadkę o żniwiarzu – w końcu dopiero rozdział temu dowiedzieliśmy się o morderstwach, a tu już sposób komunikacji z ofiarami, podejrzani i ich możliwe miejsce pobytu. Nie uważasz, że to za szybko? Nawet jeśli część tropów, jak często dzieje się w kryminałach, jest zmyłką? Hiren, najlepszy detektyw na świecie, nie zrobił nic, a sprawa została już w połowie rozwiązana. Co jemu zostanie do roboty? Zakuć sprawcę w kajdanki i zebrać sławę? Średnio mi się to na razie podoba.
Hiren też nie błyszczy w żadnym stopniu. To wciąż lamentujący i przewrażliwiony dzieciak, tym razem z nutką arogancji, na którą, z dziwnych powodów, wszyscy mu pozwalają. Pewnikiem nie dzięki inteligencji – do tej pory nie zrobił niczego mądrego, wręcz przeciwnie, zdawał się podejmować same bezsensowne decyzje. Nie widzę w nim na razie postaci do lubienia – nie nadrabia ani charakterem, ani wiedzą, co niestety nie wróży dobrze na przyszłość.
4
Ralse Meenwood siedział na różowej kanapie w pewnym klubie na końcu miasta Wellhood. – Czyżby wreszcie udało mi się poznać miejsce akcji? To już czwarty rozdział, więc zdecydowanie by się przydało.
Na jego jasnej twarzy widniały emitowane kolorowe światła. – Ładniej brzmiałoby odbijały się, fajnie prezentowałoby się też tańczyły, ale masz potem tancerki, więc może lepiej nie mieszać. No i czy tylko dla mnie jasna czy ciemna twarz brzmi kiepsko? Jaka w ogóle byłaby opcja pośrednia?
W tamtej chwili miały przerwę od pracy. – Po prostu miały przerwę w pracy. Każda scena, która nie jest retrospekcją, dzieje się tu i teraz, nawet pomimo czasu przeszłego. Dla czytelnika to jasna sprawa, że stoją tam w tamtej chwili, bo właśnie tę chwilę śledzi.
Za nim swój występ przedstawiały inne tancerki, a pijani mężczyźni poklaskiwali i głośno okazywali swoją radość oraz chęć do obejrzenia następnych widowisk. – Przedstawiać występ? Niezbyt to brzmi, lepiej napisać występowały, tak samo klaskali zamiast poklaskiwali. Do tego ponownie mamy sytuację, w której pojawia się kiepsko opisana zbiorowość. Jak mówiłam – taka sama reakcja dla wszystkich nie przejdzie, postaci w książkach to nie Simy z zaprogramowaną pojedynczą animacją na daną interakcję.
Ralse obserwował barmana przez {swoje} czarne okulary przeciwsłoneczne, przez które nie można było zobaczyć jego oczu. – Dlaczego siedzi w klubie w ciemnych okularach? W ten sposób za bardzo się nie naogląda.
Dwudziestoletni Meenwood spojrzał zalotnie na jedną z siedzących obok niego tancerek. – Ej, ej, ej w poprzednim rozdziale było, że ma ponad dwadzieścia lat.
Jeden mężczyzna rzucił pusty kufel o podłogę i krzyknął ''Juhu!'' do tańczących kobiet. – Nie jest to co prawda błąd, ale uznałam, że warto wspomnieć, iż cytaty krótsze niż jedno zdanie można rozpoczynać małą literą – link.
Był dobrze zbudowany, umięśniony, łysy i miał kwadratową[,] groźną twarz. – Jak według ciebie wygląda groźna twarz? Pomyśl chwilę i zamień to niepobudzające wyobraźnię słówko na porządny opis. No i, dla jasności, nie zawsze kwadratowa twarz musi być groźna, więc przyda się postawić między tymi określeniami przecinek – link.
Jego wyraz twarzy zrobił się groźniejszy. – Groźniejszy niż groźny? Totalnie to widzę oczami wyobraźni. Tyle że nie. Taki opis nic mi nie mówi – z góry zakłada, że odwalę za ciebie całą robotę i dopowiem sobie wszystko sama.
Znał go kilka dobrych lat, więc wiedział, że mężczyzna nie zrobi żadnej głupoty przy tylu ludziach. – Hm… kilka to na pewno więcej niż dwa czy trzy, według tego rozdziału Ralse ma lat dwadzieścia, więc poznał Lubka, mając piętnaście, szesnaście? Matulu, w twoim świecie wszyscy przerażająco szybko zaczynają światowe kariery.
Zdążył wciągnąć jedynie raz, gdyż Lubron wyrwał mu go z ust szybkim ruchem, a następnie zgniótł w dłoni. – Zdążył wciągnąć co? Brakuje dopełnienia – dymu. Choć mnie bardziej pasowałaby wersja zaciągnął się.
Spojrzał na Ralse'a jeszcze groźniej. – Spojrzał jeszcze groźniej niż groźniej, niż groźnie. Zaczęła robić się z tego parodia. Sprawdzasz rozdziały przed ich publikacją? Muszę jednak przyznać, że kolejne, opisowe zdania bardzo mnie cieszą – wreszcie jakiś konkret. Trzeba było tak od początku.
[...] złożył ręce ze splecionymi dłońmi na karku. – Palcami.
Jego gęste brwi spowodowały, że mężczyzna wyglądał na zdolnego do zabójstwa. – Co według ciebie brwi mają do mordowania? Skąd w ogóle taki pomysł? Z bajek o brzydkich wiedźmach?
Mężczyźni leżą i żegnają się z życiem. – Ugh, jakim cudem pomyślałeś, że to zdanie jest okej?
W jakim celu zmieniłeś czas w ostatnim akapicie na teraźniejszy? Dobra, wiem dlaczego, przeformułuję pytanie – dlaczego uznałeś, że to dobry pomysł? Sceny akcji równie sprawnie i angażująco można pisać w czasie przeszłym. W dodatku twój styl zupełnie nie pasuje do czasu teraźniejszego – po pierwsze ścisnąłeś wszystko w jednym akapicie, co zdecydowanie nie dało dobrego efektu, po drugie przedobrzyłeś z krótkością zdań, a po trzecie synonimy zamiast imion bohaterów całkiem pogrążają scenę, bo ciągle muszę się zastanawiać, kto jest kim. Na koniec zostało jeszcze rzucanie kartami… pewnie miało być fajnie, ale drętwy opis zabił wszystko. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to jak Ralse’owi udało się zrobić coś takiego. Posiada nadprzyrodzone moce?
Ostatecznie niewiele wyciągnęłam ze sceny. Było dziwnie, bez sensu i chaotycznie na zakończenie. Bohaterowie rozmawiali tak, w że połowie nie rozumiałam, o co im chodzi – mocno zniechęciło mnie to do czytania ich dialogu (naturalnie przeczytałam, choć bez entuzjazmu). Lubron ciągle pytał, co się dzieje, Ralse gadał od rzeczy, na co mięśniak dostał białej gorączki, Meenwood przestraszył się broni na niby (ale wyraźnie nie na niby) i jeszcze ta akcja z końca… teoretycznie coś się dzieje, jednak to taki sam typ dziania się, jak w taniej telenoweli – przedramatyzowany i głupi, tylko po to, żeby za wszelką cenę zatrzymać widza przed telewizorem.
Nigdy nie był w tak małym pomieszczeniu, które nazywane było 'domem'. Przytulny salon, mała kuchnia, łazienka i jeden pokój. Granatowe ściany salonu ozdobione były przedwojennymi obrazami. Przy jednym końcu szklanego stolika stały dwa fioletowe fotele, a przy drugim jeden ciemnozielony. Na ścianie zamontowany był telewizor typu plazma, wyprodukowany w 2022 roku. – Pojedynczych pomieszczeń na ogół nie nazywa się domem – znów przekombinowałeś z synonimami. Próbujesz coś ciekawego zrobić z tym opisem (wstawka o roku produkcji telewizora i przedwojennych obrazach), ale ostatecznie ponosisz porażkę. I już nawet nie chodzi o błąd logiczny z plazmą, której produkcji zaprzestano w 2014 roku na rzecz LCD, tylko samo wypisanie elementów wystroju, bez żadnego kontekstu dla fabuły. Nie jest to czytelnikowi na dobrą sprawę potrzebne, poza chwilowym stworzeniem tła do dialogu.
Powiem więcej, czytelników nie obchodzi rozkład mieszkania bohaterów, jeśli nie ma on żadnego znaczenia. A ten tutaj nie ma – za mało wiadomo o świecie przedstawionym, żeby dopasować poziom wyposażenia i wielkość mieszkania do panujących standardów. Co z tego, że Joseph posiada dwa pokoje z kuchnią, jeśli nie wiem, czy w kontekście innych mieszkańców miasta to dużo czy mało (Watrick mieszka z Hirenem, a on ze swoją fortuną nie jest raczej dobrym wyznacznikiem, no cóż, czegokolwiek, o przeszłości starca z kolei nie mam zielonego pojęcia). Również nie wiem, czy plazma to nowość na rynku, czy staroć – ostatecznie w końcu nie dowiedziałam się, który mamy rok, bo ciągle pojawiają się nowe daty. O fotelach wspominasz już któryś raz, co samo w sobie może nie jest złe, ale średnio mnie interesuje skupianie tyle uwagi na obiciu mebli.
– Skoro ma taką moc, to dlaczego w klubie użył, że tak powiem 'zwyczajnych' metod? – zadał pytanie niebieskooki chłopiec. – Można prościej – zapytał. Nie powiedziałabym, że podrzynanie gardeł kartami do gry należało do zwyczajnych metod.
– A ja? Wbił mi nóż w biodro. Pamiętam, że byliśmy sami. Tylko ja i ten... Morderca <morderca>. – Jeśli po wielokropku kontynuujesz zdanie, powinieneś zostawić małą literę. No i czy czasem Hiren nie chciał ukrywać, co się stało, jak umierał? W końcu samo powiedział w drugim rozdziale: – Watrick, nic nie pamiętam – skłamał chłopak. – Kto mógłby chcieć mojej śmierci? Między tym cytatem, komicznym wrzaskiem nad zdjęciem Ralse’a z końcówki trzeciego rozdziału, a wypowiedzią bohatera w tym rozdziale nie znalazłam nic, co dałoby czytelnikowi do zrozumienia, że Hiren z jakichś powodów postanowił przestać zatajać przed innymi tożsamość napastnika.
– W dodatku na nagraniach ofiary patrzyły na coś i były tym mocne <mocno> przerażone – zauważył Hiren.
Ostatecznie wygrała kamienna twarz[.]
Młody Oldrock i jego opiekun wracali wczesnym porankiem do domu. W nocy mieli parę spraw do załatwienia, w tym czytanie wiadomości na profilu Hirena. Spotkali się również z paroma policjantami, aby omówić tajemnicze śmierci i prawdopodobieństwo, że to Ralse Meenwood jest sprawcą. – Są wampirami, że załatwiają sprawy i spotykają się z policjantami po nocy? Ta wstawka jest dla mnie całkiem niezrozumiała. Hiren nie chciał trafić na swoich fanów czy jak?
Chłopiec przedstawił wszystkim swoje notatki i przemyślenia, na co współpracownicy pokazali swoje niedowierzanie. Nie byli w stanie uwierzyć, że tak mały chłopak może mieć taki talent. – Ja też nie mogę uwierzyć, bo nie dałeś mi żadnej sceny, w której Hiren wymyślił cokolwiek w tej sprawie. Wszystkie informacje o niej dostałam od Josepha.
Hiren i Watrick szli po żwirowym chodniku. Minęli wielką bramę i byli już na terenie posiadłości Oldrocków. Przed domem stała fontanna, tryskająca trzema strumieniami wody. Umiejscowiona była na żwirowym chodniku i stała idealnie pośrodku. Wokół niej biegał dorosły pies rasy dalmatyńczyk. Miał mnóstwo czarnych kropek na białym ciele. Nie brakowało pięknych drzew, stojących w rzędzie i równolegle. Idąc chodnikiem, można było sobie wyobrazić, że jest się w lesie. – Kolejny opis po nic. Co mnie obchodzi, iloma strumieniami wody tryska fontanna Hirena i gdzie dokładnie stoi? Do tego chyba każdy wie, jak wygląda dalmatyńczyk – całe zdanie opisujące go jest zbędne (w ogóle tego całego pies rasy też nikomu nie potrzeba – przecież wiadomo, że nie chodzi o konia czy jakieś inne zwierzę, bo już wspomniałeś o tym, że Hiren ma psa).
Dom Hirena znajdował się daleko od centrum miasta, nie miał obok sąsiadów. [...] Można było zauważyć{,} gzymsy, kolumny, duże okna, dwie balustrady (jedna po lewej stronie, druga po prawej). – Dom nie miał sąsiadów? Skąd ta nagła personifikacja? No i jeśli już chcesz opisywać te wszystkie pierdółki, to chociaż ubierz je w myśli bohatera, który się nad nimi zachwyca bądź komentuje je w inny sposób – stwierdza, że warto odmalować te gzymsy albo coś w tym rodzaju.
Willa posiadała sześć pokoi, pięć łazienek, jedną wielką kuchnię, strych, piwnicę, salon gier, salę do ćwiczeń, garaż i spiżarnię. – A to już w ogóle przegięcie. Wypisane elementy po przecinku są szalenie nudne do czytania i wbrew wcale nie skłaniają do pobudzenia wyobraźni, a ty mi jeszcze piszesz, ile dokładnie Hiren ma łazienek. Rozumiem, jest bogaczem, starczy.
Samochód Hirena był w naprawie, ponieważ ktoś przeprowadził sabotaż, gdy chłopiec i jego opiekun byli na spotkaniu. Czternastolatek wolał iść piechotą[,] niż gnieść się w taksówce, a żadne autobusy nie prowadziły do tej części miasta. Watrick obiecał podopiecznemu, że znajdzie sprawcę i osobiście wsadzi do więzienia. – Nie uważasz, że ten akapit powinien znaleźć się na początku fragmentu? W końcu chronologicznie był on pierwszy. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego na sam koniec postanowiłeś wrócić do tematu samochodu – przez całą scenę myślałam, że wrócili to inaczej przyjechali. Nie bardzo rozumiem, dlaczego bohaterowie mieliby gnieść się w taksówce? Ile oni we dwóch potrzebują miejsca? No i wsadzanie do więzienia za zrobienie czegoś z autem? Kompletna przesada.
Więc to jego ścigałem, pomyślał podczas jedzenia obiadu. Badałem sprawę związaną z handlowaniem narkotykami. – Zastanawia mnie coś: wcześniej Joseph opowiadał Hirenowi o Meenwoodzie, jakby ten go nie znał, i faktycznie Hiren zdawał się nie kojarzyć nazwiska. Tylko że jeśli Oldrock badał tę sprawę, nie powinien wiedzieć, kogo ścigał?
Hiren zdjął z siebie wszystkie ubrania i położył je na stoliku. Wszedł do wanny, nalał odpowiednią ilość wody i za pomocą żelu do kąpieli spowodował, że jego nagie ciało zakryła gęsta piana. – Dlaczego najpierw się rozebrał, a potem stał goły w wannie i czekał, aż naleci woda? No i spowodował? Strasznie niezręczne. Jak nie chciałeś powtórzyć nalał, trzeba było pomyśleć nad zmianą zdania – wystarczy zamienić odrobinę kolejność: nalał odpowiednią ilość wody i żelu do kąpieli, a po chwili jego nagie ciało zakryła gęsta piana.
Podczas odpoczynku mógł stracić przytomność, a wtedy Watrick nie mógłby wejść do łazienki i uratować chłopaka. – To mi dopiero odpoczynek. I pewnie wcale podczas tej relaksującej kąpieli nie myśli o mdleniu kończącym się utonieciem? Watrick raczej nie przyjdzie do niego z dokładnością do paru minut, żeby w razie czego go wyłowić. A jak Hiren kąpie się zawsze przez określony czas, czemu nie przyniósł ze sobą budzika czy czegoś, żebym mogła się o tym dowiedzieć? W zamian rzucasz zdanie, które brzmi, jakby miał problemy z krążeniem.
Jego intymne części ciała wciąż były zakryte pianą. – Super, przez to zdanie musiałam pomyśleć o intymnych częściach ciała czternastolatka. Dzięki, autorze.
A co[,] jeśli ta istota tu jest? - <–>pomyślał.
To był znak, że jego opiekun jest na dole. – Nie dość, że powtórzenie, to jeszcze zmieniłeś czas.
– Przygotowałem sałatkę specjalnie dla ciebie, bo wiem, że ją uwielbiasz – rzekł mężczyzna. – Chciałem cię pocieszyć, bo wiem, co teraz przeżywasz. Prawie zginąłeś i wreszcie się dowiedzieliśmy, kto jest za to odpowiedzialny. – Na bora, nie. Okropne, po prostu okropne. Toż to samiuteńka ekspozycja. Nikt w prawdziwym życiu się tak nie wypowiada.
Hiren leżał na łóżku koloru wiśniowego w swoim pokoju. – W drugim rozdziale też było kolorowe łóżko, turkusowe. Łóżka same w sobie kolorów nie mają. Pościel owszem, rama – jasne, ale łóżko jako całość? Nah.
Kiedy patrzył na kościoły, krzyże, obrazy przedstawiające Trójcę Świętą, {to} jego łokieć piekł i szczypał bezlitośnie. Czy będzie tak już zawsze? A może wystarczy zrobić to? Spojrzał na wielkie lustro, stojące na czerwonym, aksamitnym dywanie. Chyba to zrobię, pomyślał. Nie... Muszę to zrobić. – Zrobić co to? Po tej pianie umieszczonej w strategicznym miejscu już nie wiem, czego się spodziewać.
W rzeczywistości postawił kilka kroków i już był przed obramowanym zwierciadłem, które odbijało pomieszczenie i jego samego. Ujrzał w nim niebieskookiego, szczupłego, dość niskiego jak na swój wiek chłopca o brązowych, krótkich włosach. Ubrany był w szarą, pasiastą piżamę, a stopy miał bose. Twarz jakby wiecznie ponura, przesiąknięta smutkiem, gniewem i nienawiścią. Ogromnym bólem. – Najprawdopodobniej tego nie wiesz, bo inaczej pewnie byś tak nie zrobił, ale bohater opisujący się w lustrze, jakby pierwszy raz widział siebie na oczy, to koszmarna klisza, której już od długiego czasu wręcz wstyd używać. No i może Hiren wygląda na odczuwającego nienawiść, gniew i ból, ale ja tych emocji na oczy u niego jak dotąd nie widziałam.
Nagle Hiren podwinął rękaw aż po bark swojego prawego ramienia. – Słowa takie nagle, natychmiast, niespodziewanie i tak dalej, nie dają efektu, jakiego by się po nich oczekiwało. Ze słowem nagle czy bez niego, dla czytelnika akcja przebiega od punktu A do punktu B z prędkością, w jakiej on czyta.
Chłopiec dotknął palcem wskazującym lewej dłoni w sam środek diabelskiego znaku i wyszeptał po raz pierwszy: // – Przybądź, demonie. – Skąd Hiren właściwie wie, co robić? Nie przypominam sobie, żeby demon zostawił mu instrukcję obsługi znaku.
Usłyszał dziwne dźwięki, szumy, które dyskretnie wchodziły mu przez uszy do mózgu. – Co właściwie masz przez to na myśli, bo chyba nie bardzo rozumiem?
Ubrana była w czarny garnitur i tego samego koloru eleganckie półbuty. Miała jasną karnację, trójkątną twarz, długie, roztrzepane czarne włosy, grube brwi, grzywkę, prosty nos i duże, czerwone oczy. Na jej twarzy malował się uśmiech zdobywcy. Wyglądała na normalnego człowieka, troszeczkę zbyt pewnego siebie. // – Witaj, Erwinie – wyszeptał Hiren. Z nieba błysnęło, doskonale oświetlając chłopca i demona. – Chyba tylko te grube brwi i długie włosy się nie zgadzają, reszta wypisz-wymaluj Sebastian. Skąd Hiren znał imię demona? Usłyszał w tych szumach usznych? Hiren sam go tak nazwał? No i ten piorun na końcu – dramatyczny nastrój jest dramatyczny. Może w kreskówce, z odpowiednią oprawą i dźwiękiem, wyglądałoby to jeszcze po ludzku. Tutaj wyszło po prostu tanio.
W sumie i w tym rozdziale nie działo się nic ciekawego – ta dziwaczna scena z początku, potem jedzenie czekolady, kąpanie się, jedzenie sałatki, przyzwanie demona… czekaj, to ostatnie miało potencjał. Gdybyś miał więcej wprawy w pisaniu, mogłoby wyjść z tego coś ciekawego, a tak efekt jest po prostu znośny.
Obecnie niestety ciężko brnie się przez tekst, bo strasznie bolą mnie jakiekolwiek opisy, które regularnie serwowałeś w tym rozdziale, a do miliona synonimów na jedną osobę chyba się nigdy nie przyzwyczaję i będą mnie irytować już do końca.
5
Pogoda nie była ładna, wręcz przeciwnie. Na niebie znajdowało się mnóstwo ciemnych chmur. – Fajnie byłoby połączyć te dwa zdania myślnikiem. Działałby wtedy na zasadzie dwukropka – to, co po nim, byłoby rozwinięciem wcześniejszej, ogólnej myśli. Mam wrażenie, że nieco boisz się dłuższych wypowiedzeń (zauważyłam znacznie więcej zdań krótkich i średnich, przy czym nie wygląda to na szczególnie celowy zabieg). Kiedy pojawiają się opisy i rozmyślania bohaterów, lepiej stosować więcej długich zdań, gdyż dają one poczucie czytelnikowi, jakby płynął spokojnie wraz z tekstem, chłonął go swobodnie, bez pośpiechu.
Dało się słyszeć grzmoty od czasu do czasu, które odstraszały ptaki i inne małe zwierzęta. – Lepiej zacząć zdanie od od czasu do czasu, wtedy jaśniej widać, że druga część zdania odnosi się do grzmotów.
Wiewiórki chowały się do swoich gniazd, psy powchodziły do bud, a koty wygrzewały się przy kominku. – Ostatni raz wracam do sytuacji ze zbiorowościami. Chciałam na koniec tylko wspomnieć, że wszystko, co napisałam wcześniej, tyczy się zarówno osób, zwierząt, roślin jak i materii nieożywionej. Każda istota jest unikalna i tak powinno się ją traktować. Nikogo nie obchodzi – powiedzmy – sto trzydzieści wiewiórek, które są gdzieś tam w mieście; wystarczy wspomnieć o dwóch czy trzech różnych, acz reagujących na tę samą rzecz – zapewniam, że da to czytelnikowi wystarczający ogląd w sytuacji.
O tej porze rzadko spotyka się ludzi na ulicach, co najwyżej prowadzących samochody. [...] Według Hirena zło nigdy nie śpi. – Czas, czas, czas – pilnuj jednego czasu. Piszesz w przeszłym, nie możesz więc skakać do teraźniejszego tylko dlatego, że zdanie wydaje się lepiej w nim brzmieć. Niemal każde wypowiedzenie da się przerobić, żeby pasowało do określonego czasu – pewnie będzie wyglądało nieco inaczej, ale z pewnością zachowa ten sam sens.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto czyni niezgodnie z prawem lub po prostu niemoralnie. – Dziwne zdanie – napisałeś o kimś, kto czyni jak – niezgodnie, niemoralnie, ale nie wiadomo, co czyni. Niby to jasne – czyny – tylko jest to bardzo niezręcznie podane. Proponuję w zamian: popełnia czyny niezgodne z prawem.
Wydawało się, że w Lettenhold wszyscy odpoczywają w swoich łóżkach. – Okej, czyli Wellhood z poprzedniego rozdziału nie było głównym miejscem akcji, czy może powinnam powiedzieć, bazą wypadową głównego bohatera. Skaczesz po miastach, co chwila zarzucając jakąś nazwą, ale to puste budowanie świata, nieoferujące prawdziwego poczucia jego realności. Na dobrą sprawę nie mam nawet pojęcia, na jakim kontynencie dzieje się akcja, nie mówiąc już o państwie ani innych szczegółach w postaci zaludnienia czy odległości wspominanych w tekście miast od siebie.
To właśnie on odkrył, kto jest 'Żniwiarzem'. – To się działo dosłownie parę rozdziałów temu. Nie widzę potrzeby, by narrator o tym wspominał, do tego jeszcze takim wszechwiedzącym tonem, jakby mówił to specjalnie do mnie.
Młody detektyw poprosił Josepha, aby przestał zajmować się sprawą, gdy już to zrobi. Siwowłosy brodacz z początku się nie zgodził. Nie chciał zostawiać czternastolatka z przestępcą bez żadnego wsparcia. Został jednak zapewniony przez Hirena, że nie będzie sam. Powiedział mężczyźnie, że ma swoich ludzi przy sobie. To ostatecznie przekonało Josepha. Powiadomił swoich współpracowników o wszystkim. Muszę to zrobić bez nich, pomyślał młody Oldrock. – Pilnuj podmiotów. Trzecie zdanie brzmi, jakby to Joseph miał nie być sam zamiast Hirena – on jest podmiotem w pierwszym członie zdania, więc naturalne jest, że będzie i w drugim, jeśli samo zdanie temu nie zaprzecza. Czwarte również uznaje go na wykonawcę czynności niejako z automatu – zgodnie z zasadami nowy podmiot nie został bowiem zaznaczony. Nie możesz pisać najpierw o jednym bohaterze będącym podmiotem, zmienić go w połowie akapitu i dalej stosować podmiot domyślny, jakby zmiany nigdy nie było. Jasne, przy odrobinie szczęścia czytelnik domyśli się, o co ci chodzi, ale nie na tym polega czytanie, żeby domyślać się takich rzeczy. Podmiot powinien zostać zawsze określony w zdaniu, nawet jeśli nie wymienia się go z nazwy czy imienia.
Żeby się nie pogubić, najlepiej ustalić na początku akapitu jedną osobę będącą podmiotem i trzymać się jej cały czas w jego obrębie, a nie skakać z postaci do postaci, tak jak ty zrobiłeś z Hirenem i Josephem. Dodatkowo warto postarać się o czasowniki w stronie czynnej, np. Hiren zapewnił Josepha że…, Hiren powiedział Josephowi..., Hiren pomyślał że…, a nie biernej, kiedy podmiot staje się przedmiotem czynności, np. – coś stało się przez Hirena.
Po tym akapicie coraz bardziej zastanawia mnie też, kim jest Joseph, że tak łatwo zgadza się odstąpić od sprawy, którą do tej pory ochoczo się zajmował. Na pewno nie policjantem ani agentem – raczej wspomniałbyś o tym do tej pory, a było tylko o trzech innych funkcjonariuszach. Może konsultant? Zwykły pasjonat zbrodni? No i co to w ogóle za świat, że do złapania wielokrotnego mordercy wysyła się nastolatka? Zupełnie bez sensu – sprawą powinna zajmować się policja, być może również inne służby do tego przeznaczone, a nie jakiś dzieciak, z obstawą czy bez. Nawet bycie detektywem go nie usprawiedliwia – ta profesja łączy się z rozwiązywaniem spraw, nie bezpośrednim łapaniem przestępców. Pewnie, na Żniwiarza niewiele zda się nawet oddział SWAT-u, ale przecież nikt nie wie, że Hiren ma do dyspozycji demona.
Ostatecznie cały pierwszy akapit jest zdecydowanie za długi. Przydałoby się go podzielić na parę krótszych: drugi zaczynający się od: czternastolatek, a trzeci od: to właśnie on.
[...] aktualnie przebywa w okolicy piekarni ''Kruszonka''. – Tak sobie myślę, że jak już wszystkiemu dajesz obce nazwy, dlaczego Kruszonka została ewidentnie polska?
Czternastolatek miał nadzieję, że Watrick nie planuje zrobić czegoś niemądrego. Staruszek został poinformowany, że jeśli nie znajdzie go w domu podczas nocy, to znaczy, że Ralse został zlokalizowany. Jednak kto wie, co może zrobić? W tym wieku nie brakuje osób chorych na alzheimera <Alzheimera>. – Dlaczego Hirenowi w ogóle przychodzą do głowy takie rzeczy? Nic nie wskazuje na taki obrót spraw. I nie, to nie mogą być myśli narratora. Narratorzy i ryby głosu nie mają. A przynajmniej wtedy, gdy mają robić za obiektywnych opowiadaczy historii – ich zadaniem jest relacjonowanie tego, co się dzieje, nie wyrażanie opinii. Jeśli chciałeś, żeby twój miał osobowość, to po pierwsze – nie wyszło, bo czasem po prostu znikąd pojawiają się jakieś bezsensowne wstawki i nikt nie wie skąd ani dlaczego, a po drugie – narrator z własnym zdaniem w tego typu opowiadaniu to zbędny trud, w końcu na co kryminałowi wszechwiedząca istota?
Na upartego taki narrator jest do zrobienia, ale wtedy musi być osobną postacią, z wykreowanym charakterem i poglądami, żyjącą w tym samym świecie, co reszta bohaterów – nie jakimś bogiem z niebios obserwującym wszystko z chmurki – a do tego wszystkie wydarzenia muszą być przefiltrowane przez jego punkt widzenia czy wiedzę – obiektywizm wypada w takim przypadku przez okno.
Nie wiedział, co go czeka. Nie wiedział, czy uda mu się złapać Meenwooda. Nic nie wiedział. Liczył na szczęście. Tylko na nim mógł teraz polegać. – Yyy… a co z jego ciągłym myśleniem? Myślał, myślał i nic nie wymyślił? Najlepszy detektyw świata idzie z pustą głową łapać niebezpiecznego mordercę? Nie sądzisz, że Hirenowi przydałby się jakiś plan, nawet jeśli miałby nie wypalić? Ten chłopak nawet nie próbuje. Takiemu protagoniście, trącanemu prądami imperatywu niczym listek na wietrze, bardzo trudno jest kibicować.
– Nazwaliśmy cię Cuffy – powiedział do psa, nie patrząc na niego. – Dlaczego Hiren mówi do psa tak, jakby dopiero pięć minut temu ugadał się z Watrickiem, jak go nazwać? Kompletny koszmarek, ekspozycja w najgorszym wydaniu, która znalazła się w tekście jedynie w celu podania mi imienia dalmatyńczyka. A przecież wystarczyło, żeby Hiren zawołał Cuffy’ego czy krzyknął na niego. Wyszłoby sto razy bardziej naturalnie.
Zawsze przypominasz mi o moim celu, gdy tylko spojrzę na twój pysk. – Szkoda, że nie dowiedziałam się, jaki cel ma na myśl. W opowiadaniach to sprawa pierwszej wagi i czytelnik powinien zostać o nim poinformowany, najlepiej na samiutkim początku.
Jeżeli to on zniszczył mój samochód, to zastrzelę go na miejscu — <–> stwierdził. – Pies mu zniszczył samochód? Jak? Zeżarł oponę? No i, co tu dużo mówiąc, mordując zwierzaka, Hiren nie narobi sobie zbyt wielu fanów wśród czytelników, jeśli jakichś ma. Tak tylko mówię. Chyba że miałeś na myśli Meenwooda. Miałeś? Wiesz, po tekście nijak nie da się tego stwierdzić.
Watrick spojrzał przez okno na parterze.{ } [...] Czasem robił to zupełnie niepotrzebnie, a jedynie dla zaspokojenia nerwów. Nie pił alkoholu i nie palił papierosów — <–> nie chciał się truć. Wiedział, że są inne sposoby na złagodzenie napięcia. Stąd wzięła się u Watricka nocna potrzeba na mycie naczyń. – Kto myje czyste naczynia po nocy? Nie mógł sobie wymyślić jakiegoś przydatnego czy ciekawego zajęcia, nie wiem, robienia na drutach albo klejenia samolotów? Do tego dwa razy wyjaśniłeś, dlaczego Watrick zmywa – wystarczy raz. No i potrzeba czego? mycia naczyń.
Bał się o swojego podopiecznego za każdym razem, gdy [ten] wychodził sam z domu. – Bez dodanego słowa zdanie znaczy, że Watrick boi się o Hirena, gdy on sam wychodzi.
Nie chciał stracić czternastolatka, czego jego serce by nie wytrzymało. – Czego by nie wytrzymało? tej straty. Dałeś dwie różne części zdań, które do siebie nie pasują stylistycznie.
Po jego policzku spłynęła łza. – Spływająca łza (dobrze, że nie kryształowa), to ogromna, wyśmiewana od dawna klisza. Jeśli ktoś zdaje sobie z niej sprawę (a sporo osób tak), przewróci tylko oczami.
W jego oczach znajdowały się siłą nieprzepuszczone krople łez. – Jakie krople? Okropnie to brzmi.
Młody detektyw kiedyś lubił w nich skakać, lecz teraz nie przepada <przepadał> za tak bezsensownymi zabawami, które nie przynoszą <przynosiły> żadnych materialnych korzyści. – A jakie są przykładowo bezsensowne zabawy, które tę korzyść przynoszą? W ogóle jaki sens dla fabuły ma wspominanie teraz o tych korzyściach?
Montana znajdowała się dziesięć kilometrów od Lettenhold. – O, wreszcie jakieś odniesienie co do odległości. Fajno.
W jaki sposób chłopiec się tu dostał? Poprosił demona o to, by go przeniósł. Użył do tego jedynie własnych myśli, nawet nie musiał dotykać pentagramu. Odkrył, że w ten sposób może się komunikować z Erwinem. – Dlaczego uznałeś, że streszczenie tego, zamiast pokazanie sceną, będzie dobrym pomysłem? Zajęłoby ci to może trzy akapity, a dało czytelnikowi lepszy wgląd w naturę więzi Hiren-Erwin. No i jeszcze pozostaje fakt narratora zwracającego się prosto do mnie (no bo kogo innego miałby pytać?). Od razu wybiło mnie z lektury, straciłam poczucie, że akcja dzieje się tu i teraz, a to bardzo niedobrze.
Hiren szedł przez kilka minut w poszukiwaniu Meenwooda. Nie było go w pobliżu piekarni ''Kruszonka'', ale nie mógł za bardzo się oddalić. W międzyczasie rozmawiał z demonem. Jego głos w głowie chłopca był jakby szeptem, który pragnie <pragnął> się z niej wydostać. Dźwiękiem, który przypomina <przypominał> błagającego o litość grzesznika, przebywającego na samym dnie piekła. – Powtórka z mieszaniem podmiotów. O ile pierwsze zdanie z go można przeżyć, bo wiadomo, że mowa o Meenwoodzie, tak już kolejne nie bardzo, bo kto rozmawiał z demonem? – samo zdanie tego nie mówi, jedynie kontekst, na którym nie powinno się całkowicie opierać. Potem znów mam jego głos. Czyj? Jeżeli za pierwszym razem czytelnik słusznie założył, że chodzi o Meenwooda, to dalej – zostając przy podmiocie domyślnym – powinno być identycznie, jednak ty w tym czasie mówisz już o dwóch innych osobach, wszystkich rodzaju męskiego, a więc nie do odróżnienia w narracji. Ostatecznie dwa ostatnie zdania wprawiły mnie w konsternację. Co znaczy szept, który chce wydostać się z czyjejś głowy? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Błagający grzesznik też jakoś nie kojarzy mi się z głosem potężnego demona. Potrafię zrozumieć, co chciałeś tym osiągnąć, ale w praktyce nie do końca wyszło. Albo Erwin mówi strasznym, grubym głosem, albo piszczy i lamentuje jak zarzynane prosię. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka.
– Dlaczego rozmawiasz ze mną w ten sposób? – spytał demon w głowie. – W czyjej głowie? Jeśli bohater nie ma na myśli swojej głowy, warto jednak o tym wspomnieć.
– Na razie nie – powiedział <odpowiedział> w myślach czternastolatek. – Nie widzisz, że chodzę w skarpetkach? – Tu natomiast pozwoliłabym czytelnikowi samemu domyśleć się, że Hiren ciągle komunikuje się z demonem myślami. W końcu nie po to wspominałeś o tym od samego początku fragmentu. No i naprawdę? W skarpetach po nocy i w deszczu? Czy nasz najgenialniejszy detektyw świata chce się pochorować na własne życzenie? Nie mógł po prostu ubrać obuwia o cichych podeszwach? Przecież wiedział, dokąd idzie.
Wystarczy, że wypowiesz własnymi ustami moje imię, nadane przez ciebie, oraz prośbę. – Czy można wypowiedzieć coś cudzymi ustami?
– Nie jesteś głupi, panie. Możesz mnie wezwać głosem. Nie potrzebujesz do tego pentagramu. Jest on jedynie znakiem potwierdzającym zawarcie kontraktu. – Czy to zdanie czegoś mi nie przypomina? A tak: Użył do tego jedynie własnych myśli, nawet nie musiał dotykać pentagramu. Dwa razy powiedziałeś to samo, jedynie z minimalną różnicą. Raz a porządnie by wystarczyło.
W ogóle po przeczytaniu kawałka dialogu, nie bardzo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Demon zaczyna od pytania, dlaczego Hiren komunikuje się z nim myślami, a nie na głos, na co Hiren odpowiada, że dlatego, aby Meenwood ich nie usłyszał. Spoko. Ale dlaczego dalej jest: Możesz wezwać mnie głosem i całe wytłumaczenie, jak to zrobić? Jakie ma to teraz znaczenie? Przecież w tej chwili mają NIE rozmawiać na głos.
Taka informacja byłaby okej, gdyby Hiren po raz pierwszy wezwał Erwina w swoim pokoju i na spokojnie porozmawialiby, na jakich zasadach ten cały ich pakt działa, ale tutaj? No i właściwie po co wzywać demona ustnie, jeśli ponoć protagoniście udało się to wcześniej myślami? Kto chciałby w ogóle rozmawiać, gdy można pomyśleć?
– Dobrze wiedzieć – przyznał Hiren. – Jakbyś wiedział, gdzie on jest, to byłoby o wiele łatwiej… – Co tu robi takie brzydkie powtórzenie?
Skręcił w prawo i zaczął szukać wzrokiem szyldu z napisem 'Księgarnia'. – Księgarnia o nazwie Księgarnia? Właściciel musiał nie mieć zbyt dużo wyobraźni. Już lepiej byłoby nie wnikać w takie szczegóły i napisać coś w stylu: i zaczął szukać wzrokiem szyldu księgarni.
Na szczęście żaden cywil tędy nie przechodził. – Użyłabym w tym miejscu raczej tamtędy.
Stopy trochę go bolały od chodzenia bez butów, ale trzeba się poświęcić w nadzwyczajnych okolicznościach. – Trochę go bolały? Nie było mu ani zimno od przemokniętych skarpet, ani nic? Jakoś trudno mi w to uwierzyć. No i nie, nie trzeba było się tak poświęcać. Hiren po prostu nie myśli, co tylko pokazuje, że detektyw z niego raczej marny.
Stawiał małe kroki, oddychał najciszej, jak się da <dało>, aż w końcu postanowił to zakończyć. – Co zakończyć? Stawianie kroków?
Czternastolatek nie miał sił, by to zrobić. Obiecał sobie, że nigdy nikogo nie zabije. – To dwie przeciwstawne rzeczy. Dotrzymanie obietnicy nie jest okazaniem słabości.
– Z czego się tak cieszysz? Poddaj się, Ralsie Meenwood. – Dlaczego odmienileś tylko imię, a nazwiska już nie? Wcześniej jakoś nie miałeś z tym problemu.
– Z czego się tak cieszysz? Poddaj się, Ralsie Meenwood. Nie masz dokąd uciec. Policja jest w drodze. // – Faktycznie, nie mam – zgodził się z udawanym smutkiem. – Wszyscy mnie zostawili. // – Co? – zdziwił się wypowiedzią Hiren i opuścił trochę broń. Mężczyzna wykorzystał ten moment i rzucił, wyjętą z kieszeni marynarki, kartę z ostrymi rogami. Trafiła ona w pistolet chłopca, strącając broń na ziemię. Czternastolatek był przerażony. Czy on za chwilę mnie zabije? - <–> pomyślał. Nie... Mam przecież demona. – Też bym się zdziwiła taką odpowiedzią, w końcu Hiren powiedział dokąd nie do kogo. Nie rozumiem jednak, jaki ma to związek z opuszczaniem broni. Nie bardzo też wiem, na jaką odległość musiałby podkraść się Hiren, żeby karta, nieco grubsza tekturka, doleciała do niego i wybiła mu pistolet z dłoni. No i rzucił czym? kartą, a nie rzucił co? kartę. Na moje oko wtrącenie w tym zdaniu wcale nie powinno nim być. Poza oczywistym źle zapisanym dialogiem, widać też twoją niekonsekwencję – do tej pory dopiski sugerujące myśli bohatera dawałeś po przecinku, a teraz po dywizie (który powinien być myślnikiem). Musisz zdecydować się na jedną wersję i się jej trzymać.
– ERWINIE, POMÓŻ MI! – zawołał głośno młody Oldrock rozkazującym tonem. – Niepotrzebnie dublujesz informacje. Zapisałeś wypowiedź Hiren dużymi literami, z wykrzyknikiem na końcu, a potem dodatkowo napisałeś, że Hiren zawołał głośno. Marnujesz niepotrzebnie słowa.
Chłopak miał opadniętą szczękę i szeroko otwarte oczy. – Zdajesz sobie sprawę, że ostatecznie i Ralse’a, i Hirena można nazwać chłopakiem? Dopiero kolejne zdania klaryfikują sytuację. No i znacznie lepiej napisać to zdanie w stronie czynnej zamiast biernej – chłopakowi opadła szczęka i szeroko otworzył oczy.
Jego czerwone oczy spotkały się z okularami przeciwsłonecznymi. – Czy tylko mnie okulary słoneczne noszone w nocy wydają się groteskowe? Co on w ogóle widzi?
Hiren spojrzał na swojego oprawcę. Nie miał on na sobie swojego ironicznego uśmiechu. – Od kiedy Hiren zna go tak dobrze, że już wie, iż Ralse posiada swój ironiczny uśmiech?
– Co dlaczego? – A to powiedział kto? Erwin?
Gdyby nie {ta} ciekawość, na pewno zakończyłby jego życie od razu. Nawet za cenę złamania obietnicy. – Jakoś pięć minut temu mu się to nie udało. Skąd pomysł, że teraz by się przemógł?
Inaczej Żniwiarz zabiłby mnie swoją własną bronią. – Swoją własną bronią używa się, gdy jedna osoba pokonuje się sama, a nie kiedy ktoś inny to robi.
{To} nie {ja} jestem tym, za kogo mnie uważacie.
– Z... Ponurym <ponurym> żniwiarzem?
– Są to istoty pozbawione miłości. [...] Gdy ludzie umierają, ich obowiązkiem jest zebranie dusz i transportowanie ich na sąd przed Bogiem. Data i przyczyna śmierci danego człowieka zapisana jest <zapisane są> w dokumentach, znajdujących się w czyśćcu. Tam właśnie mieszkają ponurzy żniwiarze. Najwidoczniej jeden z nich skontaktował się z Ralsem <Ralse’em>i zmusił go, by cię zabił. – Okej. Mam rozumieć, że data śmierci człowieka jest z góry założona i tym momencie powinnam powiedzieć wolnej woli pa pa? No i czy właśnie przeniosłam się ze świata inspirowanego Kuroshitsuji do Death Note’a? Niby i tu, i tu są żniwiarze, ale koncept zbuntowanego kosiarza od razu kojarzy mi się z tym drugim. To by właściwie wyjaśniało, dlaczego za każdym razem, jak chciałam napisać Watrick, wychodził mi Watari, a Hiren jest najlepszym detektywem na świecie.
W dodatku wykorzystuje w tym celu ludzkie urządzenia. – Czyli dla Erwina ludzie to sokowirówki albo telefony na nogach? Ciekawe.
– To znaczy, że dacie mi spokój? – spytał Król Kart, szczerząc zęby. – O co właściwie chodzi z tym Królem Kart? Jak się to wiąże z fabułą? Ralse zdaje się mieć nadnaturalne zdolności, jeśli chodzi o posługiwanie się kartami, i nikt się temu specjalnie nie dziwi – jakby takie rzeczy były na porządku dziennym w twoim świecie. Rozumiem istnienie demonów i żniwiarzy, ale Ralse zdaje się oderwany od całej reszty tylko po to, żeby wydawać się fajniejszym.
Erwin rzucił w niego złapanym nabojem, jednak Meenwood cudem jej <go> uniknął. – Podmiotem jest tu nabój.
– Na co czekasz?! – krzyknął czternastolatek, podnosząc pistolet z kamiennej podłogi. [...] Przybrał jednak kamienną twarz, uklęknął, przywarł prawą rękę do lewej piersi i powiedział: – Mógł mieć kamienną twarz albo przybrać jakiś (ale nie kamienny) wyraz twarzy. Demon ścigający Ralse’a z Hirenem na rękach wydaje mi się zabawny. Nie wiem, co o tym myśleć.
Omijał różne budynki, nawet nie zwracając na nie uwagi. – To brzmi, jakby te budynki były malutkie. W końcu jak można nie zwrócić na nie uwagi?
Na szczęście Erwin był demonem, więc jego wzrok zdecydowanie różnił się od ludzkiego. – Tak, wiem, pisałeś o tym kilka akapitów wcześniej.
Niósł na rękach Hirena i pędził, robiąc przy tym obłoczki dymu, które po chwili znikały. – Co robił? Czy mam rozumieć, że Erwin dosłownie palił się do pościgu?
Dwudziestopięciolatek chciał już powrócić do uciekania, ale Erwin rzucił w niego mały nóż. Trafił go w rękę, co zdezorientowało Ralse'a. Upadł na twardą podłogę, a demon odstawił chłopca na ziemię. – Ralse stał sobie, dostał nożykiem w rękę i się od tego przewrócił? Uch, twoje opisy pojedynków wołają o pomstę do nieba. Nie angażują w akcję, a bawią.
Kiedy dzwony przestały bić, Ralse wydał z siebie ostatni szalony z bólu dźwięk. – Co to znaczy szalony dźwięk?
Otworzył je i oderwał dłonie od uszu. Spojrzał na młodego detektywa oraz demona z szeroko otwartymi, przekrwionymi oczami, { }sprawiając wrażenie chorego psychicznie. – Mógłbyś nie używać takich porównań? Są okropnie stereotypowe, nie mówiąc już o tym, że w praktyce dostarczają niewiele szczegółowych informacji – w końcu objawów różnych chorób jest masa.
Wstał powoli z podłogi, a następnie pobiegł chodnikiem, kulejąc i jęcząc co rusz. – Kulejąc od czego? Przecież dostał w rękę. Sam się kopnął w tym dzikim tańcu czy co?
– On boi się dzwonów – stwierdził chłopiec. – Wow, słowa godne najlepszego detektywa świata. Po takim występie Ralse’a nikt by na to nie wpadł. Ech... Naprawdę nie mogę się powstrzymać przed takimi uwagami, ten tytuł jest zbyt absurdalny, a Hiren na niego stanowczo za głupi. Minęło pięć rozdziałów, a on może jedynie wydusić z siebie tylko największe oczywistości. Narracja swoje, a czyny bohatera swoje.
No i kurczę, Hiren wypuścił Ralse’a, bo Meenwood bał się dzwonów? Co to w ogóle za powód? Sekundę wcześniej protagonista chciał go złapać i oddać policji. Nic tu się nie trzyma kupy.
Ludzie, mieszkający na sąsiedniej ulicy, obudzili się przez bicie dzwonów i krzyki Meenwooda. – Pytanie za sto punktów – jeśli byłoby tylko bicie dzwonów, ludzie też by się obudzili? Bo zdanie właśnie to sugeruje. Zakładam, że nic wyjątkowego nie stało za tym wydarzeniem (to byłby napraaawdę naciągany zbieg okoliczności), więc ci ludzie dzień w dzień budzą się w środku nocy? Kto by chciał tam mieszkać?
Hiren i demon musieli opuścić tamto miejsce, aby nie wziąć na siebie odpowiedzialności. – Odpowiedzialności za co? Krzyki Meenwooda? Kto by ich za coś takiego obarczał odpowiedzialnością? Przecież on już dawno się stamtąd ulotnił.
Hiren to nieznośna postać. Rozpieszczony bachor, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. I to byłoby spoko, gdyby czymś te cechy rekompensował – choćby przypisywaną mu inteligencją, jak wielu innych filmowych czy książkowych bohaterów tego typu. Ale nie, on jest na zmianę mdły i arogancki. Zupełnie niestrawne połączenie.
Fabuła idzie pomału do przodu, jednak po raz kolejny mam poczucie, jakbym została pozbawiona najlepszych kawałków. Jakby te sceny nic nie znaczyły – Hiren zbierał się do złapania Ralse’a, żywił wobec niego wielką nienawiść, a potem, jak gdyby nigdy nic, puścił wolno, bo tak. Nie ma w tym żadnych emocji, żadnego napięcia. Złapałam się na tym, że nie czytam twojego opowiadania, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej, ale po prostu, by je skończyć. To bardzo zły znak.
6
Mętlik w głowie, zmieszanie, niedowierzanie — <–> to wszystko opisywało stan Hirena tamtego dnia. – Tamtego, czyli którego? Według mnie to średnie zdanie rozpoczynające rozdział – czytelnik po czymś takim nie wie, czy chodzi o dzień z poprzedniego rozdziału, czy może kolejny. Dopiero później niejako wyjaśniasz, co się za tym kryje, niestety za późno.
Ponownie pierwszy akapit rozdziału jest zbyt długi. Masz tendencję do robienia takich wstępów, warto się nad tym pochylić i jakoś sensownie je rozdzielać na mniejsze fragmenty. Pamiętaj – jeden temat, jeden akapit.
Nadal ubrany był w pasiastą piżamę. – Pisząc nadal, każesz mi się zastanawiać, od kiedy ją nosił, a nie było o tym ani słowa. Rozumiem, że chodziło ci o to, iż zamiast się ubrać, poszedł na śniadanie w piżamie, ale na pierwszy rzut oka zdanie mówi coś innego.
Kiedy otworzył drzwi lodówki, do pomieszczenia wszedł staruszek w grafitowym garniturze. – O, a co to za staruszek? Może jakaś nowa postać… a nie, masz na myśli Watricka.
– Mogłeś to powiedzieć ciszej – powiedział, odsuwając się od szafy chłodniczej, dalej masując sobie głowę. – Już wolałabym sto razy bardziej zobaczyć powtórzenie słowa lodówka niż coś równie nienaturalnego.
– Najmocniej przepraszam. Wciąż jednak zastanawiam się nad twoją ostatnią sprawą. Ten cały Ralse został złapany? – A co ma piernik do wiatraka? Watrick przeszedł od przepraszania do oznajmienia, że zastanawia się nad wczorajszym łapaniem Ralse’a – jak to się niby łączy? Zgubiłeś gdzieś linijkę dialogu? Skąd to wciąż jednak?
– Skąd taka pewność? – spytał Watrick, przyrządzając kanapki. – Słowo przyrządzając w stosunku do kanapek wydaje się nieco przesadne, po prostu przygotowując.
Musiałby wtedy wyznać prawdę{,} dotyczącą własnego przeżycia. – Nie mam pojęcia, dlaczego z ostatnich trzech wyrazów zrobiłeś dopowiedzenie, to zupełnie mija się z celem. No i co tak właściwie byłoby takiego złego w powiedzeniu Watrickowi prawdy? Nie poznałam relacji Hirena z jego opiekunem na tyle dobrze, żeby ocenić, dlaczego to byłby taki problem. W efekcie nie rozumiem motywacji bohatera, co w tej sytuacji nie jest ani trochę korzystne dla narracji.
Niestety nie mogę podać ci jego danych ze względu na rozkaz Josepha i policji. [...] – Możesz już iść do jadalni, za chwilę podam. – I tym zdaniem moja konsternacja na temat profesji Josepha wróciła. Naprawdę przydałoby się to wyjaśnić.
Trochę burczało mu w brzuchu. Wczorajsza ''przygoda'' odbiła mu się na zdrowiu. Miał ochotę zjeść nawet konia z kopytami. – Był bardzo głodny, ale burczało mu tylko trochę?
Już od kilku dni wiemy, kto wygrał Wybory Miss 2024. – Tak, wreszcie wiem, który w opowiadaniu jest rok. Dlaczego czekałeś z tym aż sześć rozdziałów?
Usiadł przy biurku, wyjął z szafki ''Zbiór zadań z matematyki' i otworzył na stronie numer 200. – Lepiej wyglądałoby dwusetnej.
Hiren uwielbia[ł] różnego rodzaju zabawy, w których logika jest <była> najważniejsza. – Niepotrzebna ekspozycja – zamiast niej po prostu pokaż bohatera rozwiązującego w wolnej chwili zagadki logiczne.
To ona nie pozwala chłopcu dać do zrozumienia, że demony i żniwiarze istnieją naprawdę. – Dawać do zrozumienia znaczy sugerować, wyrażać się nie wprost. Nie sądzę, żebyś miał to na myśli w tym zdaniu, prędzej – zrozumieć.
Czyżby nie wiedział wszystkiego...? – Żniwiarz, mam rozumieć? W końcu to on był ostatnim nazwanym podmiotem.
Czternastolatek wzdrygnął się, rozpraszając uzbierane w głowie teorie niczym dym. – Całkiem ciekawe porównanie, nie powiem.
Miał nadzieję, że emerytowany policjant znajdzie dobry powód na tak lekkomyślne posunięcie. – Przepraszam, na co? Hiren zaczyna gadać jak potłuczony. Nie powiedział wcześniej Watrickowi, żeby mu nie przeszkadzał, bo idzie się uczyć, więc nie miał prawa narzekać na pukanie. Tak samo oczekiwać od wszechświata, aby nagle się zatrzymał, bo przypomniało mu się, że nie pomyślał jeszcze o motywach Żniwiarza. Błagam, zrób coś z kreacją swojego protagonisty, bo żaden czytelnik z nim długo nie wytrzyma.
– Telewizja oraz twoi internetowi klienci są mocno zaniepokojeni tegoroczną miss piękności – odpowiedział staruszek z widocznym przejęciem. – Watrick nie wydaje się osobą, która nie zwraca uwagi na to, co i w jaki sposób mówi, więc zaniepokojenie miss mi nie pasuje. Mogli być zaniepokojeni jej zaginięciem, a nie samą jej osobą. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Hiren zapytał później: zaginięciem zamiast zaginionej. Kontekst będzie taki sam. A jeśli nie chcesz rymowanki, wystarczy napisać: odpowiedział widocznie przejęty staruszek.
Co jak co, ale dla niego kryminalne sprawy były najważniejsze. Osobiste kaprysy stawiał na samym końcu. – Ale bądź co bądź to, nad czym się przed chwilą zastanawiał, też było sprawą kryminalną. No i wybacz, lecz muszę – drugie zdanie to totalna EKSPOZYCJA.
– Miss 2024 zaginęła? – Jak na geniusza Hiren wolno łapie. Przecież właśnie o to pytał, więc czemu się tak dziwi?
Hiren nagle zapomniał o wszystkim: {o} Żniwiarzu, Ralsie, demonie.
Nie ma nic ważniejszego. – Tak, wiem, było to wspomniane dosłownie dwa akapity wyżej.
Ochroniarze zostali przy posiadłości, aby jej pilnować. – A po cóż innego mieliby zostać, żeby zosganizować potajemną imprezę? Nie ciskaj oczywistościami. O szczegółach warto wspominać, gdy odbiegają od przewidywanej normy.
Gdyby ktoś próbował się włamać, to do Hirena od razu zadzwoni jeden z nich. Budynek sam w sobie ma mnóstwo zabezpieczeń. Nawet gdy ktoś zadzwoni do frontowych drzwi, to aparat wykona zdjęcie gościowi i prześle je na komórkę młodego detektywa. – Tak się w sumie zastanawiam, może nieco bez związku – dlaczego przez większość czasu telefon Hirena znajduje się w posiadaniu Watricka? Twój młody detektyw nigdy nie ma go przy sobie, gdy go potrzebuje, a jak komórka już dzwoni, przynosi ją bohaterowi jego opiekun z jakiegoś innego pomieszczenia. Nie sądzisz, że to dziwaczne? W tych czasach dzieciak siedzący z nosem w telefonie jest normą, a co dopiero za parę lat! Przecież Hiren to bogacz – nie musi się dzielić komórką z Watrickiem, mogą mieć tysiąc urządzeń podłączonych pod tę samą chmurę czy inną prywatną sieć, żeby wszystkimi danymi można było zająć się z różnych miejsc. Niby opowiadanie z przyszłości, a nowych technologii zero. Wielka szkoda.
Ludzie podziwiali go za to, że tak wiele rzeczy jest w stanie ogarnąć. Prowadzi auto, w pełni zajmuje się swoim podopiecznym oraz niejednokrotnie pomaga w śledztwie. – Dopiero co Hiren powiedział Watrickowi, że nie może mu mówić o śledztwie, bo protokoły. Jasne, kłamał, ale Watrick nie wydawał się tym zdziwiony, jakby taka sytuacja zdarzyła się nie pierwszy raz, więc jakie pomaganie w śledztwie? Jako sekretarka? No i czy ludzie podziwiają go za robienie tego, co miliony innych ludzi na świecie – bycie rodzicem? Do tego to prowadzenie auta… Kurczę, ostatecznie żadna z tych trzech rzeczy nie wydaje mi się przesadnie godna podziwu. Mogłeś wymyślić coś bardziej imponującego.
– Ach... Helton – westchnął staruszek. – Wreszcie znalazłam jakąś miejscowość, która istnieje! Właściwie to nawet w dwóch miejscach – USA i Wielkiej Brytanii. Bądź tu teraz, człowieku, mądry i wymyśl, o które może ci chodzić.
– Włączysz radio? – spytał Hiren, mrużąc oczy. Chciał być już na miejscu. – Czy rozmowa z Watrickiem aż tak go nudzi, że mu chamsko wchodzi w słowo i jeszcze – pod płaszczykiem chęci słuchania radia – każe się zamknąć?
Jeden z mężczyzn prowadzących śledztwo, Joseph Franklin, nadał mu imię ''Żniwiarz''. – Więc Joseph jest jednak policjantem? A może agentem FBI? Nie mam już zielonego pojęcia, co się dzieje w tym opowiadaniu.
Dziękuję za uwagę, proszę nie panikować i zrelaksować się przy muzyce. – Słyszałeś, żeby kiedyś w radiu spiker powiedział coś takiego?
Młody detektyw był w szoku. – Śmiem twierdzić, że od rozpoczęcia opowiadania główna emocja Hirena to właśnie szok. Gdyby nie zachowywał się jak buc, może nawet byłoby mi go szkoda.
– Powinniśmy odwiedzić naszego Amerykanina – powiedział Watrick. – Tak sobie myślę – jak to jest, że jesteśmy prawdopodobnie w państwie, które nie jest Ameryką, zbrodnie mają miejsca na terenie tego nieznanego kraju, a śledztwo prowadzi Amerykanin? To się za bardzo nie trzyma kupy.
Czternastolatek zobaczył przez szyby kilka drewnianych domków wraz ze stodołami, młyn oraz ludzi, którzy otaczali pojazd. Watrick i Hiren wysiedli z auta tą samą stroną. – Dlaczego ludzie nagle przybiegli i otoczyli auto, zmuszając bohaterów do czegoś takiego? No i nazywanie bohaterów ich wiekiem jest raczej średnim pomysłem, brzmi to trochę, jakby czternastolatek i Hiren byli dwoma różnymi osobami.
Stali obok siebie i obserwowali niewielki tłum, liczący dwadzieścia osób. – I ta dwudziestka nie pozwoliła im wyjść z samochodu? Założę się, że zwykłe proszę się odsunąć załatwiłoby sprawę.
Chłopiec nie wiedział[,] co zrobić.
Wszyscy zebrani ludzie zaczęli klaskać i wydawać powitalne okrzyki. Atmosfera zrobiła się cieplejsza. Hiren odetchnął z ulgą — <–> myślał, że trafili w złe miejsce, w którym nie są mile widziani. – Eh… Ludzi klaskający na powitanie czternastolatka, który przyjechał zbadać… yyy… właściwie nawet nie wiem, po co tu przyjechał.
Razem ze swoim opiekunem poszedł prawie niewidoczną ścieżką, mijając ludzi{,} chcących choć przez chwilę porozmawiać z młodym detektywem. – Może ruszył zamiast poszedł?
James i Filip. Wydawali się wściekli na jego widok (z pewnością przypomnieli sobie o nieudanej akcji w szpitalu). – Po co ten nawias? Po co ten komentarz?
Uśmiechał się do chłopca życzliwie. Wyglądało na to, że nie lubi[ł] przebywać w towarzystwie Jamesa i Filipa. – Hiren poznał to po tym, że się uśmiechał?
– Nareszcie jesteś, panie Oldrock [...] // – Przybyłem tutaj, ponieważ podobno zaginęła Miss Piękności 2024 [...] // – W rzeczy samej – potwierdził brunet. – O co właściwie chodzi w tym dialogu?
– Nikt nie widział Celine Respect od dwóch dni. Jej rodzina zgłosiła sprawę na policję. – Niepotrzebnie dublujesz informacje – przecież Watrick już o tym mówił.
Rzeczywiście musiała być piękna, skoro nie wygrała ze względu na ilość pieniędzy, pomyślał. [...] Wyglądała podobnie do swojej córki, lecz była o wiele starsza. – Hiren, sądząc po drugim zdaniu, zdaje sobie sprawę, jak wygląda zaginiona, więc czemu w pierwszym narrator przedstawia to tak, jakby jej na oczy nie widział?
Kiwnęła głową i pokazała palcem na krzesło przy niedużym stole. Czternastolatek doskonale wiedział, o co jej chodzi. Usiadł więc, a ona obok niego. – Środkowe zdanie brzmi, jakby odkrycie znaczenia tego gestu było jakimś, bo ja wiem, osiągnięciem?
– Gdzie ostatni raz widziała pani swoją córkę? [...] // – Jakoś trzy dni temu – mówiła cicho. – Miała wyjechać na plażę do Nighthouse. Nie wróciła… // – Chce pani o tym porozmawiać? // [...] Nie chciała dalej rozmawiać. // – I tak dużo pani powiedziała – oznajmił, wstając z krzesła. – Dziękuję za informację. – Yyy… co to miało właściwie być? Bo na pewno nie dobrze wykonana praca detektywa. Zadał jej jedno pytanie i sobie poszedł.
Nie powinien sprawiać problemów. Jakkolwiek to brzmi. – Brzmi to koszmarnie, jeśli masz chęć poznać moje zdanie. Szczerze, już bym wolała, żeby Watricka nie było w tym opowiadaniu, przynajmniej miałby spokój od tego beznadziejnego bachora. Głosuję za wysłaniem go na porządne wakacje. Najlepiej długie. Niech się Hiren wozi taksówką i zamawia żarcie do domu, jeśli nie umie sobie sam zrobić kanapki.
Tak jak wspomniał Erwin, nosiła <niosła> koszyk.
Miała na oko dziewiętnaście lat, a młody detektyw nie był wcale silny. – Zawsze jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy w opowiadaniach potrafią rozpoznać czyjś wiek do takiego stopnia.
– Na pewno? – zapytała, podchodząc do niego z przytupem i patrząc prosto w oczy. – Po pierwsze niby kto miałby chcieć jej coś zrobić, po drugie jakim cudem Hiren może jej cokolwiek obiecać, jeśli nie wie, przed kim miałby (a raczej policja) ją chronić? Po trzecie jak się podchodzi z przytupem i dlaczego nagle użyłeś tak kolokwialnego określenia?
– Max Fordian. Poznała go tydzień temu. To bogaty dupek, który ma wszystko. Zdobył nawet najpiękniejszą dziewczynę w tym kraju. Pokłócili się przed wyjazdem do Nighthouse. Mieli pojechać na plażę. Wydaje mi się, że nas zostawiła i zamieszkała z nim. Nawet nie zadzwoniła… – Siostra Celine gada straszne głupoty. Ciągle zmienia wersje (co się stało z tą, według której miss nie żyje?) i jeszcze podejrzewa siostrę o bardzo bezsensowne zachowanie. No bo czemu Celine pojechałaby mieszkać z Maxem po tygodniu znajomości, jeszcze po kłótni?
– Nie ma sprawy...? – zdziwiła się zachowaniem czternastolatka. Ruszyła przed siebie, {by zanieść zakupy do domu}. – To oczywiste, gdzie Kate idzie, przecież matka o tym mówiła.
Jeżeli nie zastanę tam Maxa, to będzie oznaczało, że on jest sprawcą, pomyślał. – Bardzo naciągana teoria, ale niech ci będzie, Hirenie, to twoje śledztwo.
– Ten bachor na sto procent będzie chciał tutaj zajrzeć – szepnął policjant, ubrany w skórzaną kurtkę. – Czy naprawdę oczekujesz, że po kilku rozdziałach będę pamiętała, który z policjantów nosi kurtkę, a który wąsa?
Była cała śliska, ponieważ jej ciało pokryła wcześniej brudna woda wymieszana z błotem. – Niepotrzebnie kombinujesz, wystarczy: była cała śliska od błota. Szczegóły nie są tu istotne.
James i Filip upadli na siebie głowami. – Wpadli lepiej by pasowało.
Ich dłonie i górna część ubrania były pobrudzone. Klęli pod nosem, próbując wyczyścić dłonie. W tym celu wycierali je o spodnie. – Rozumiem, że ubranie i nos mają wspólny, jeśli używasz liczby pojedynczej. No i znów komplikujesz: klęli pod nosem, wycierając ręce o spodnie.
Ogólnie rzecz biorąc, ci policjanci to porażka, najgorsza możliwa wariacja kliszy na temat niekompetentnych stróżów prawa. Są żenujący, nie zabawni. Jeden nie lubi protagonisty, bo tak, a drugi jest bezdennie głupi i tylko zgadza się na wszystko, co każe mu pierwszy. Tektura ma więcej głębi niż ta dwójka. Zupełnie nie rozumiem ich kreacji. Przecież spokojnie dało się z nich zrobić normalne, nieprzerysowane do granic możliwości postaci, które rywalizują z Hirenem podczas śledztwa. Czy sparowałeś swojego protagonistę z takimi idiotami, żeby nie wydawał się zwykłym przeciętniakiem? Cóż, jeśli tak, nie wyszło.
Jeśli chodzi o resztę rozdziału – znów prawie nic się nie działo, ot, Hiren przeprowadził parę dziwnych, pustych dialogów. Wprawdzie rozpoczęło się zupełnie nowe śledztwo, niestety póki co nie prezentuje się zbyt interesująco. Co ci mogę poradzić? Weź sobie do serca słowa Alfreda Hitchcocka – Dramat filmowy jest to kawałek życia, z którego wycięto nudne partie. Jemu co prawda chodziło o filmy, ale w kontekście pisania to zdanie pasuje równie dobrze.
Sam koncept zaginięcia miss na papierze jest okej. To ciekawe, że odkleiliśmy się od głównego wątku na rzecz mniejszej sprawy kryminalnej, jednak na razie wykonanie nie porywa. Hiren po prostu nie robi porządnie nic, co należy do obowiązków detektywa, a nowe informacje zdobywa z litości. Niby to jakaś taktyka, ale niezbyt przystająca do kogoś, kto pretenduje do tytułu protagonisty. Twój bohater od czasu do czasu powinien ruszyć głową, a więc samemu odkrywać i łączyć fakty oraz dochodzić do skomplikowanych wniosków, a nie zdawać się na łaskę wszystkich dookoła, którzy z chęcią podsuwają mu pod nos niemal wszystkie kawałki układanki. Zwyczajnie brakuje detektywowania temu twojemu małoletniemu detektywowi.
7
W głowie wciąż tworzył teorie, choć tylko dwie wydawały mu się {być} prawdopodobne. – Masz na myśli te same teorie, co w poprzednim rozdziale? Jeśli tak, to nie widzę powodu, by znowu o nich wspominać.
Satysfakcja rosła z każdą chwilą. – Satysfakcja z czego? Wymyślił dwie rzeczy, które nie są nawet specjalnie rozbudowanymi teoriami.
Radość z przeprowadzanego śledztwa wypełniała chłopca w całym ciele. – Co to znaczy radość wypełniała w ciele? Prędzej wypełniała ciało.
Schowali się za metalowymi drzwiami i tam zostali, pozwalając czternastolatkowi na owocne rozmyślanie o nowej sprawie. – A ta owocność objawia się w...?
Watrick znów prowadził auto. – Na tym etapie nie mogę już sobie wyobrazić, żeby kierował ktoś inny. Wyznaczyłeś go w końcu szoferem bohatera.
Nic nie mogło rozproszyć Hirena. – Gdyby nic nie mogło go rozproszyć, włączone radio nie byłoby żadnym problemem. Raczej – nie mógł sobie pozwolić na bycie rozproszonym.
Nie wahając się, zdjął buty oraz skarpetki — <–> nie chciał mieć piachu w obuwiu. [...] Wszedł boso na piasek i poczuł przyjemny chłód. – Jaki znowu przyjemny chłód? Czy pamiętasz, jaka jest w tym opowiadaniu pora roku? Ja tak i to z prostego powodu – w pierwszym rozdziale padał śnieg. Przy obecnym tempie akcji nie mógł minąć więcej niż miesiąc. Wakacje nad wodą jeszcze byłam w stanie przełknąć, ale takiego kitu nie dam sobie wcisnąć.
Musiał teraz zbadać plażę. [...] Przeszedł się <Szedł> dalej, coraz bliżej wody. Kiedy był parę centymetrów przed brzegiem, zauważył, że w tym miejscu jest <było> zimniej pod stopami. Zrobił krok w tył i spojrzał na malutki kawałek plaży, w którym prawdopodobnie coś zostało zakopane. Młody detektyw był przekonany, że coś się tam znajdowało. Ukląkł przed tym miejscem i dotknął je całą powierzchnią otwartej dłoni. Zdecydowanie, tam coś musi <musiało> być. – Zaraz, zaraz – czy Hiren posiada szósty zmysł? Bo jeśli nie, nie uwierzę w znalezienie przez niego noża zakopanego na plaży. Powtarzam – PLAŻY – wielkiej połaci piachu. I jeszcze stanął akurat w miejscu, gdzie coś zakopano! Cóż za zrządzenie losu. Jaka ta dziura mogła być duża, wielkości kartki A4? I definitywnie wiedział, że jak jest zimniej, to coś tam ukryto, bo na pewno nie żadne dzieciaki wylały wodę z wiaderka ani cokolwiek innego (mało uczęszczana plaża to wciąż słaby argument). No i kiedy ktoś ukryłby nóż, żeby piasek był chłodniejszy, dziesięć minut wcześniej? Aż nie chce mi się wierzyć w nic, co czytam.
Zabrał się więc do kopania. Piasek był troszkę mokry, ale nie utrudniało to {w} pracy. – Mokry piasek prędzej by mu to ułatwiał, nie utrudniał. No i miał chociaż przy sobie saperkę, czy tak gołymi rękami poszedł przekopywać plażę?
Po trzydziestu sekundach chłopak trafił na coś metalowego. Coś jakby ostrze. Założył rękawiczki, aby nie zostawić odcisków palców. Dokopał się jeszcze głębiej, aby wydostać znaleziony przedmiot. Chwycił go i wyjął z niewielkiej dziury. Okazało się, że był to nóż o drewnianej rękojeści. [...] Schował przedmiot do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Do torebki strunowej by włożył, a nie do kieszeni. Na co komu potem zanieczyszczony dowód? No i rękawiczki to przydałoby się od razu założyć, a nie dopiero, jak coś wymacał. Miał szczęście, że się nie skaleczył.
W ogóle do tej pory nie mam pojęcia, skąd ubzdurał sobie, żeby akurat tam iść szukać… ciała, narzędzia zbrodni? W sumie nawet i tego nie wiadomo, bo ani on, ani narrator nie raczyli wspomnieć słowem. Chyba nie wziął dosłownie słów matki i siostry, że Celine miała jechać na plażę, prawda?
– Erwinie, sprawdź rzekę – rozkazał Hiren w myślach. – Wiesz, czego szukam. – Może on wie, ale ja nie. No i nie mógł wcześniej kazać Erwinowi przeszukać plaży? Prędzej uwierzyłabym w demoniczne skanowanie niż w szczęście Hirena.
– Jeśli możesz[.] – w <W> głosie chłopca czuć było narastające z każdą chwilą podniecenie. – Przez dwa słowa mu zdążyło narosnąć? Się chłopak rozpędził.
Jego dusza musi być taka pyszna… – A to powiedział kto? Narrator zrobił się nagle głodny?
Wyglądał tak, jak nocą w lustrze i podczas łapania Ralse'a. Długie, roztrzepane, tym razem mokre czarne włosy z grzywką, grube brwi, trójkątna twarz i czarny, o dziwo nieprzemoknięty, garnitur. W prawej ręce niósł na wysokości klatki piersiowej czarny worek foliowy. Demon trzepnął głową, aby pozbyć się nadmiaru wody we włosach. Hiren poczuł się tak, jakby oglądał film romantyczny. Zachód słońca pomagał wczuć się w klimat. – Nie wiem, po co mi identyczny opis jak parę rozdziałów temu, ale mniejsza o to. Czemu garnitur miał suchy, a włosy mokre? Porównanie do sceny z filmu romantycznego, gdy demon niesie worek ze zwłokami, mnie zażenowało. No i dlaczego dopiero teraz się dowiaduję o zapadającym zmroku? Ile jechali samochodem z Helton do Nighthouse, parę godzin? Zdawało mi się, że z domu wyruszyli jeszcze przed południem.
– Tak szybko udało ci się rozwikłać sprawę?! – zszokował się policjant. Nie mógł uwierzyć w to, że czternastoletni chłopiec z tak niesamowitą szybkością wykonał swoje zadanie. – Na jego miejscu też bym się poważnie zdziwiła. Z tym, że będąc czytelniczką, wiem, iż sprawa rozwiązała się praktycznie sama, a Hiren może dostać zasługi za co najwyżej nieludzkie szczęście. No i dalej nie mają sprawcy, więc to i tak dopiero połowa sukcesu.
– Tak się zastanawiam... – powiedział rozmarzonym głosem. – Czy mógłbyś, panie, pozwolić mi w nagrodę na poczęstunek w postaci duszy Celine? [...] // – Nie ma mowy! – powiedział stanowczo. – Zabraniam ci jedzenia dusz, zrozumiałeś? Tylko czyjąś tknij, a gorzko tego pożałujesz. Podobno ponurzy żniwiarze istnieją, więc dlaczego nie zabrali jej duszy? // – Ponieważ byliśmy od nich pierwsi. – Lepiej wyglądałoby: Ponieważ znaleźliśmy ją pierwsi. Czy mam rozumieć, że dusza tej biednej dziewczyny tkwiła parę dni w rozkładającym się trupie, bo żaden żniwiarz nie ruszył po nią tyłka? Szybkość usług mają fatalną. No i jak to jest, że demon, który żywi się wyłącznie duszami, może tych dusz nie jeść, bo pan mu rozkaże? Nie umrze z głodu ani nic?
– Jak to? – udał zdziwienie Watrick. – Przecież mówił kilka dni temu, że przebywa w jakimś hotelu w Nigthouse. Byłem we wszystkich i go tam nie było. – Jak wszystkie to nie tam – pierwsze jest w liczbie mnogiej, drugie w pojedynczej. No i czemu właściwie Watrick musi udawać zdziwienie? Przecież Hiren wysłał go do hotelu, spodziewając się, że właśnie tam znajdą Fordiana.
– Niepotrzebnie pan tam szedł. Pana wnuczek opuścił ten hotel dwie godziny temu. Nie powiedział panu? – Dalej tam. Tam, czyli gdzie? No i ten? Może zamiast tego nasz? Przecież w nim pracuje, powinna się trochę wczuwać.
– No dobrze, powiem panu. Max Fordian mówił, że jedzie do Fultown. – Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, że powiedział to akurat przypadkowej recepcjonistce w hotelu.
Na <Z> jego twarzy zniknął udawany smutek, a powróciła powaga i zdecydowanie. – Na twarzy się coś pojawia, z twarzy znika.
– Jest w drodze do Fultown. // – Zrozumieliśmy – odpowiedział jeden z policjantów. – Jedziemy na sygnale. – I co? Będą stali przy każdym możliwym wjeździe do miasta i zatrzymywali wszystkich po kolei? A co, jeśli Max już dojechał na miejsce?
Wśród nich znalazło się sześciu policjantów, Robert, James, Filip i Watrick. Jedenaście osób przebywało w jednym z pomieszczeń na pierwszym piętrze. – Chodzi ciągle o tę samą grupę osób czy o dwie różne?
Przy ścianie siedział związany podejrzany. – Dlaczego rozmawiają o całej sprawie w jednym pokoju z podejrzanym?
– Niesamowite – odezwał się Robert, a szef grupy dochodzeniowej poklepał go po ramieniu. – Dlaczego szef klepał Roberta? Jakoś nie widzę ku temu powodu.
– Watrick, zadzwoń do matki zamordowanej – powiedział młody detektyw. – Daj jej znać, żeby przyjechała do Librell na komisariat. – A przepraszam bardzo, policjantów od tego nie ma? Po to Watrick przeszedł na emeryturę, żeby się zajmować dawną robotą?
– Ale chyba jego duszę mógłbym zjeść, co? – spytał ze śmiechem Hirena w jego głowie. // – To już zależy, czy zasłużysz – odpowiedział i spojrzał na Maxa z pogardliwym uśmieszkiem. – Matko, Hiren zmienia zdanie co pięć minut. Dopiero mówił, że Erwin absolutnie żadnej duszy nie dostanie. To nie jest zabawne, to jest zwyczajnie niekonsekwentna kreacja.
A więc tak – Hiren, za przeproszeniem, z dupy wyciągnął całą, przeraźliwie długą historyjkę o tym kto, jak i dlaczego zabił Celine, a ja mam co? Przyklaskiwać mu razem z policjantami? Ten rozdział był tak absurdalny, że nie wiem, co o nim myśleć. Wygląda, jakbyś wymyślił całą intrygę na poczekaniu i po łebkach – od samego początku było wiadomo, kto okaże się sprawcą. Motyw pozostawał niejasny, a jego wytłumaczenie okazało się chyba najbardziej oklepane ze wszystkich możliwych.
Hiren podczas tej sprawy nie wykonał, żadnej, ŻADNEJ, pracy detektywistycznej. On po prostu – nie informując oczywiście o niczym czytelnika oraz nie ujawniając nawet promila swojego procesu myślowego – wiedział z góry, co się stało, a kiedy nie wiedział, poszedł na oślep na plażę i znalazł zarówno narzędzie zbrodni, jak i ciało. Sprawcę za to ujęto poza kadrem, który potem sam się przyznał niczym ostatni cep, i to nawet nie podczas przesłuchania, żeby tylko czasem nasz bohater nie miał przez sekundę pod górkę. No zwyczajnie cyrk na kółkach.
Co miała na celu ta sprawa? W końcu rozwiązała się sama. Nie poczułam przy jej lekturze niczego – ani zaangażowania, ani emocji, ani napięcia.
Tylko dialog o jedzeniu dusz może się przydać do czegoś w przyszłości, jednak mogłeś go wcisnąć właściwie wszędzie.
Jak dla mnie dwa rozdziały zostały zmarnowane na wątek poboczny, który nie wniósł niczego interesującego do opowiadania. Wiem, że brzmi to szorstko, ale taka jest prawda. Czytając tę historię, czuję przede wszystkim, jakbym czytała o niczym.
8
Do ich domu zaczęli przyjeżdżać przedstawiciele różnych państw, w tym prezydent Stanów Zjednoczonych oraz Rosji. – Nie wydaje mi się to ani trochę prawdopodobne i zamiast współczuć rodzinie, kręcę tylko głową z dezaprobatą.
Wszyscy chcieli złożyć im kondolencje. Wszyscy oprócz Hirena. – Cały świat składa kondolencje tylko Hiren nie, specjalny płatek śniegu. On jest ponad to.
Widok smutku i bólu miażdżył mu już i tak zniszczone serce. – Przykro mi, ale ja świadkiem żadnego miażdżenia od początku opowiadania nie byłam. Wybacz, w takie rzeczy nie wierzy się na słowo. Do tego potrzeba scen.
Oglądali telewizję, jedząc przy tym suszone kawałki jabłka. Watrick nie lubił zwyczajnych chipsów ziemniaczanych. Uważał, że psują one zęby i powodują otyłość. – To zabawne, bo, jak się okazuje, suszone owoce są równie niebezpieczne co chipsy, bo mają w sobie masę cukru. A nawet te, które akurat nie i tak oblepiają przy jedzeniu zęby.
Hiren czasem je jadł, lecz w ukryciu, najczęściej solone, bo to jego ulubione. – W twoim stylu przeważa toporność. Wycinając niektóre słowa możesz dodać zdaniom nieco lekkości, np. Hiren czasem je jadł, lecz w ukryciu; najczęściej solone, jego ulubione.
Chłopiec nie przełączył kanału, ponieważ czekał cierpliwie na ''wywiad'' z matką zamordowanej. – Dlaczego wywiad jest w cudzysłowie? Jeśli masz na myśli tak naprawdę inne słowo, użyj go.
Przynajmniej w ten sposób mógł się dowiedzieć, jak się ona czuje. Chociaż doskonale o tym wiedział. – Eee… no to po co chce oglądać, jeśli już wszystko wie? Bez sensu te dwa zdania, przeczą sobie.
– Mi <Mnie> jest szkoda tej Celine – rzekł staruszek z ponurą miną. – Była taka piękna… – Priorytety, Watrick, priorytety. Mi przydałoby się zamienić na mnie – link. Teoretycznie w mowie potocznej (czyli również w dialogach) może to przejść, jednak średnio pasuje do Watricka.
– No może... – rozmyślił się Hiren, patrząc przez okno na {swój} ogród. – Rozmyślił się na temat czego? No i na czyj inny ogród mógłby patrzeć, skoro siedzi u siebie w domu?
Ta scena jest strasznie groteskowa. W telewizji od rana lecą relacje o zamordowanej i jej rozpaczającej rodzinie, a Hiren z Watrikiem przygotowali sobie przekąski i rozsiedli na kanapie, jakby szykowali się na maraton filmowy.
– Wiesz co? Zastanawiałem się nad czymś wczoraj wieczorem. Pomyślałem<Myślałem> sobie, czy warto napisać do Josepha. // – Sądzę, że tak. – Już któryś raz z kolei w tym opowiadaniu dialogi wydają się nie do końca do siebie dopasowane. No bo tak, wypowiedź Hirena ma głównie charakter twierdzący – mówi, że coś warto zrobić, na co Watrick odpowiada mu: sądzę, że tak. To jest odpowiedź na pytanie, które nie padło. Żeby miała sens, bohater musiałby zapytać swojego opiekuna, czy warto dzwonić.
Twoi bohaterowie są… ugh. Hiren zachowujący się niczym niewychowany smarkacz to już standard, ale kiedy dołączają do niego Watrick, komentujący ładność zmarłej, i Joseph, który najpierw w esemesie obraża się jak dziecko, a potem kaja przed protagonistą, nie wywołują u dobrych skojarzeń. Nie ma tu komu kibicować.
Początek lutego oznaczał również zbliżający się koniec ferii zimowych. – A więc jednak pamiętasz o porze roku w opowiadaniu. Dlaczego w takim razie w poprzednim rozdziale była ta akcja z plażą, wcześniej lataniem na bosaka, a bohaterowie cały czas przebywający na powietrzu ani razu nie wspominają o zimnie, kurtkach, lepkim śniegu przylepiającym się do butów? Byłabym skłonna uwierzyć, że może jesteśmy gdzieś, gdzie mimo zimy klimat pozostaje ciepły, ale nie mogę zapomnieć śniegu z pierwszego rozdziału. To wszystko jest okropnie dezorientujące.
Uczestniczył w programie nauczania domowego. Nie miał bowiem na to czasu. – Podmioty! Napisałeś: uczył się w domu, nie miał czasu (uczyć się w domu).
Od wyjątkowości Hirena zaczyna mi się robić niedobrze. To postać irytująca do tego stopnia, że gdyby nie zależało mi na sprzęcie, wywaliłabym laptopa za okno.
Kiedy skończył przeglądać podręcznik od fizyki, wziął do ręki swojego smartphone'a i zaczął przeglądać wiadomości od internetowych klientów. – Kiedy skończył wertować podręcznik od fizyki, wziął smartfona i zaczął przeglądać wiadomości od klientów.
– Po co? – spytał siebie samego bardzo cicho. – Czyżby chciał się ze mną skontaktować? Na awatarze ma napis ''EN'. Bez wątpienia chodzi o Erwina, pierwsza i ostatnia litera imienia. – Po pierwsze, jak na kogoś, kto miał bardzo emocjonujące spotkanie, Ralse ma bardzo dobrą pamięć, że zapamiętał imię demona. Po drugie, na moje oko ta wskazówka z EN jest wzięta z odwłoka – taki skrót może oznaczać tyle różnych rzeczy… no i dlaczego pierwsza i ostatnia litera imienia? Dlaczego nie tylko pierwsza?
– Możesz się o to nie martwić, panie – zapewnił demon. – Dopilnuję, aby niczego się nie dowiedział. – W jaki sposób? Erwin po godzinach jest hakerem?
– Oddawaj telefon – rozkazał drugi, zdejmując czapkę i rzucając ją na trawę. – Ledwie śnieg stopniał, a tu już ładna trawka rośnie, widzę. No i na co ten zbir ściągał czapkę? Hiren miał mu tam włożyć telefon?
Nagle bęc! – Nie powiem, rozśmieszyła mnie ta onomatopeja.
Telefon chłopaka leżał trochę dalej. – Niesamowite szczęście, że akurat wypadł. Przecież Hiren nie miał go nawet w ręce. Właściwie nie wiadomo, gdzie go miał, i skąd te dresy o nim wiedziały. No i że w ogóle opłaca się zaczepiać Oldrocka.
Nagle lewa ręka mężczyzny w czapce sama z siebie się złamała. – O, czyli Erwin posiada telekinetyczne moce. Ciekawe, czemu nie użył ich do wyciągnięcia worka z jeziora.
Demon całą powierzchnią dłoni dotknął twarzy Hirena. Gdy ją opuścił, nos chłopca znów był cały. – Widzę, że Erwin ma pełen pakiet: przeteleportuje, przyfasoli i podleczy, jak trzeba. Nie widzisz w tym przesadnej potęgi tej postaci? Ostatecznie nawet umiejętności leczenia niezbyt pasują do demona, kogoś, kto przynosi raczej ból niż ulgę.
Kolejny rozdział, w którym mało się dzieje: Hiren posiedział sobie trochę przed telewizorem, przeczytał SMS-a, pouczył się, otrzymał tajemniczą wiadomość i dostał w mordę. Tylko chęć kontaktu ze strony Ralse’a okazała się interesująca. Co do reszty – już teraz jestem w stanie przewidzieć, że nie będzie miała żadnych konsekwencji (najlepszy przykład – poskładany w sekundę złamany nos), więc w efekcie robi się nudno.
9
O, widzę coś ciekawego – pierwszą w tym opowiadaniu retrospekcję. Zawsze to miła odmiana.
Uśmiech, na twarzach zebranych pod kościołem ludzi, zdawał się nigdy z nich nie zniknąć. – To zdanie nie działa – powinno po wyrzuceniu wtrącenia być w stu procentach zrozumiałe. Niestety brzmi tak: Uśmiech zdawał się nigdy z nich nie znikać. Brakuje podmiotu – twarzy.
Czerwonowłosa przedstawicielka płci żeńskiej rozmawiała z drugą, lecz ta miała włosy koloru blond. – Okropne zdanie, wszystko w nim jest złe – począwszy od nazywania osób kolorem włosów (szczególnie źle wygląda człon -włosa/y), przez nazywanie kobiet dziwacznym synonimem, na niezręcznie napisanej części po spójniku kończąc.
Były życzliwe i całkiem spokojne. Nie mogły doczekać się uroczystości. – To w końcu były spokojne czy nie mogły doczekać się uroczystości? To się niejako wyklucza.
– Ja też się cieszę, Polu – powiedziała z uśmiechem druga kobieta. – Ten miks przeróżnych imion mnie dezorientuje. Jak nie Filip, to Pola, indyjski Hiren, a Watricka nawet nie wiem, skąd wziąłeś. Do tego sporo angielskich imion i dziwnych nazwisk. Sześć lat do przodu to nie taka daleka przyszłość, a mnie się wydaje, jakby minęło sto lat i wszystko u ciebie było inaczej, dodatkowo bez żadnego ładu i składu.
Nasze dzieci tak szybko dorosły... Pamiętam, kiedy jeździł w swoim małym samochodziku. – Kiedy kto jeździł w samochodziku? Nie możesz zostawić zdania bez podmiotu. Nie chcesz zdradzić imienia, wymyśl drogę naokoło.
Nagle na ulicy pojawił się biały samochód, zmierzający w kierunku kościoła. Ludzie, zebrani pod kościołem, przestali ze sobą rozmawiać i obserwowali nadjeżdżające auto. Wśród nich były osoby w różnym wieku: dzieci, nastolatkowie, dorośli, staruszkowie. – W jakim właściwie celu wypisałeś wszystkie grupy wiekowe? Czy uważasz, że czytelnikowi jakoś to pomoże w lepszym zidentyfikowaniu osób w różnym wieku?
– Cieszę się twoim szczęściem – rzekł Fabian, nie pozbywając się uśmiechu na twarzy. – Rose, Fabian i… Ralse. Tak, to brzmi jak rodzina.
– No i jest pan młody! – zawołała z radością Rose, podchodząc do swojego syna z uniesionymi {w górze} rękami. – Nie można unosić rąk do dołu.
Był cały spocony oraz niezwykle szczęśliwy. – Z jakiego powodu uznałeś, że te dwie rzeczy będą dobrze wyglądały w jednym zdaniu? Z innym, przeciwstawnym spójnikiem to może jeszcze coś by z tego wyszło, ale obecnie… no nie.
Po obrzędach wstępnych, modlitwach o oczyszczeniu z grzechów, wysłuchaniu nauk Bożych, narzeczeństwo stanęło pod ołtarzem, a kapłan za nimi. – Wow, muszą naprawdę cenić sobie oczyszczanie z grzechów, że robią to wielokrotnie. Mnie by się zdawało, że raz a porządnie wystarczy. No i nie czasem przed nimi? Przecież chyba nie mówił im do zadków?
– Pan Młody powtarza za mną – nakazał kapłan. – Dlaczego młody dużą literą?
Wszyscy zebrani zaczęli wyciągać chusteczki, pociągać nosem i grzebać w oczach. – Taka wzruszająca chwila, a taki nieprzyjemny opis – synchroniczne grzebanie w oczach i pociąganie nosem, fuj.
Rozmawiał z kapłanem przez piętnaście minut. – Stał z zegarkiem i odliczał?
Lecz Meenwood nie słuchał dalej Poli. Jego dłoń, trzymająca przy uchu telefon, rozluźniła się. Urządzenie wypadło z ręki na podłogę z głośnym trzaskiem. Patrzył jakby w nicość, a jego oczy napełniły się łzami. Całe szczęście nagle zniknęło. – Dramatyczna końcówka jest dramatyczna. Dlaczego zakrzywiasz rzeczywistość i ogłupiasz bohaterów, byle nagiąć ich do swoich planów fabularnych? Jestem zażenowana, kiedy na pytanie: czemu nowożeńcy zostali sami pod kościołem, jestem w stanie odpowiedzieć jedynie: żeby ktoś mógł porwać pannę młodą. Pójście na łatwiznę naprawdę nie popłaca i czasami po prostu trzeba dłużej pogłówkować nad rozwiązaniem, by wszystko miało ręce i nogi.
Uważał również, że ojciec Belli ma rację. – Również uważał.
Był pochylony {z} głową w dół. – To samo, co wyżej – nie da się być pochylonym w górę.
Przewrócił stół, wziął krzesło i rzucił je o ścianę. [...] Wyjął szklanki i rzucił nimi o telewizor.
Zaczął sapać, wkurzony wyraz twarzy powoli zamieniał się w przygnębiony. – Kolokwializm nie pasuje do reszty. Jeśli posługujesz się stylem oficjalnym, wrzucanie takich wstawek od czasu do czasu psuje odbiór.
W tle słychać było kościelne dzwony. – Oho, czyli już wiadomo, skąd wzięło się jego zachowanie z wcześniejszego rozdziału. Fajnie, że pojawia się tego typu wyjaśnienie.
Ralse szedł przez las, jęcząc nieustannie. Nie dbał o to, że rzucał się w oczy. – Rzucał się w oczy w lesie? Sezon na grzyby mieli wtedy czy co?
Zrobił niewielką pętelkę. [...] Wziął głęboki wdech i nałożył na szyję pętlę. – Jak zrobił pętelkę, to kiedy przemieniła się w pętlę?
Wdowiec widział przed sobą ludzi, którzy znaleźli ciało Belli. [...] Lecz były jedynie halucynacją. – Co było halucynacją, jakie one?
Okej, backstory Ralse’a odhaczone. Przeraźliwie dramatyczne, do tego złożone z wydarzeń wysoce nieprawdopodobnych, ale niech będzie. Zaciekawiła mnie natomiast końcówka – co lub kto uratował Meenwooda? Żniwiarz? Tylko to by znaczyło, że współpracowali od siedmiu lat, a morderstwa zaczęły się dopiero niedawno. Może sznur sam puścił? W każdym razie bardzo się cieszę, bo chyba po raz pierwszy zachciało mi się zastanawiać nad treścią rozdziału. Żałuję, że nie ma więcej takich momentów.
10
W tym rozdziale zacznę od prezentacji, co przede wszystkim nie gra mi w twoim stylu. Postaram się rozłożyć na czynniki pierwsze początkowy fragment rozdziału, jako że jest krótki i stanowi zamkniętą całość. Cytuję w całości:
Pewien chłopak siedział w swoim pokoju i grał w grę na komputerze w środku nocy. Na biurku znajdowała się butelka napoju gazowanego, szklanka oraz miska, której zawartość została opróżniona dwie godziny wcześniej. Światło było zgaszone, jasność monitora nie przekraczała najmniejszej możliwej opcji. Normalna noc dla nastolatka — oczywiście jego matka o niczym nie wiedziała. Grał wraz z kolegami, rozmawiał z nimi przez komunikator internetowy. Właśnie pokonali wszystkich przeciwników, mając przewagę. Trzynaście do sześciu. Wydawałoby się, że wynik godny podziwu. Sam Matias był w szoku. Nie mógł uwierzyć, że granie idzie mu coraz lepiej. Celność, spryt, determinacja — te cechy trzeba posiadać, aby cokolwiek wygrać.
Nagle w pokoju zrobiło się chłodniej i ciemniej. Chłopak nie przestawał grać. Musiał przecież dotrzeć do sojuszników i im pomóc. Jakaś otwarta dłoń, schowana w czarną, skórzaną rękawiczkę, zbliżała się do nastolatka, który właśnie próbował obronić bazę przed napastnikami. Była coraz bliżej. Gdy znalazła się tuż nad jego głową, ktoś powiedział zimnym głosem:
– Taki młody, a już chce umierać...
Matias otworzył szeroko oczy i zdjął słuchawki z uszu. W monitorze nie widział nikogo. Odwrócił się wraz z fotelem i wtedy go ujrzał. Szczęka mu opadła. Tajemniczy przybysz dotknął całą powierzchnią otwartej dłoni czubek głowy chłopaka.
– Spoczywaj w pokoju – szepnął.
Nocny marek nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Nie wrócił już do grania. Siedział tak na niebieskim fotelu, z szeroko otwartymi oczami. Już nigdy ich nie zamknie...
– Zasypujesz czytelnika szczegółami, które nie mają żadnego związku z fabułą, nie pomagają w wyobrażeniu sobie sceny ani nie dodają cech bohaterowi, np. dokładny czas, kiedy miska została opróżniona. Polecam ci poczytanie o brzytwie Ockhama. W skrócie jest to zasada mówiąca, że nie należy mnożyć bytów ponad miarę, a więc dodawać do naszej opowieści elementów, które nie są niezbędne lub takie, które można zastąpić prostszymi.
Dodatkowo opis jest bardzo bezosobowy, brakuje w nim nastawienia postaci czy choćby cienia emocji. Narrator sucho wykłada, jak wygląda pokój bohatera, ale nie, jak on się w nim czuje. Czytelnika przede wszystkim obchodzą postacie, a nie lokacje, dlatego zawsze warto skonfrontować otoczenie z reakcją bohatera na nie.
Końcówka natomiast wydaje się nieco zbyt patetyczna. Na tym etapie każdy odbiorca powinien już domyślić się, że sprawcą jest ponury żniwiarz, a chłopak w chwili jego spotkania został spisany na straty – opisywanie braku powrotu do grania i tak dalej wygląda na zbędne stwierdzenie oczywistości.
Poza techniczną stroną tekstu zastanowiła mnie jedna rzecz, mianowicie pierwsza linijka dialogowa żniwiarza o tym, że Matias chce umierać. Podczas trwania sceny nie ma o tym słowa ze strony samego zainteresowanego, więc wydaje się dziwne, by żniwiarz przyszedł do niego. Niby mógł wyrazić tę chęć poza kadrem, ale lepiej byłoby, gdyby czytelnik mógł przekonać się o tym sam.
Moja propozycja wygląda tak:
Matias męczył wzrok przed komputerem. Choć ekran miał maksymalnie przyciemniony, w mrokach nocy zdawał mu się jaśnieć bardziej niż słońce. Pociągnął spory łyk coli prosto z dwulitrowej butelki, opróżnionej już do połowy. Pusta miska po przekąskach przypominała, że najchętniej coś by zjadł, ale nie był w stanie oderwać się od gry.
Jego drużyna właśnie skończyła rundę, zwycięsko pokonując przeciwników trzynaście do sześciu. Wynik godny podziwu. W słuchawkach rozległy się radosne okrzyki kolegów, on jednak starał się zachowywać cicho, żeby nie obudzić śpiącej w pokoju obok matki. Gdyby dowiedziała się, że znów przesiadywał do późna w środku tygodnia, dałaby mu popalić.
Spoglądając na ranking, chłopak nie mógł uwierzyć we własne wyniki. Szło mu coraz lepiej. Przyszły mu na myśl słowa wuja: celność, spryt, determinacja – te cechy trzeba posiadać, aby cokolwiek wygrać. Jak widać, miał rację. Idąc za tą radą, chłopak dołączył do kolejnej sesji.
W pokoju zrobiło się chłodniej i ciemniej, mimo to Matias wcale tego nie zauważył – musiał szybko dotrzeć do sojuszników w potrzebie. Gdy bronił bazy przez napastnikami, z mroku, za jego plecami, wyłoniła się dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce. Gdy znalazła się tuż nad jego głową, rozległ się mrożący krew w żyłach głos:
– Taki młody, a już chce umierać.
Matiasowi przeszły ciarki po plecach, włosy na karku stanęły dęba. Zesztywniał. Choć chciał wierzyć w głupi żart chłopaków z drużyny, podskórnie wiedział, że miał do czyniania z czymś prawdziwym. Czymś innym. Czymś... nieludzkim.
Zacisnął powieki, prosząc w duchu, by otaczający go zewsząd chłód zniknął. Żołądek miał zaciśnięty na supeł.
Tak się nie działo, postanowił więc stawić czoła strachowi. Powoli obrócił się na krześle z napiętymi mięśniami, skulony w sobie, gotów na cios.
Nim zdążył choćby krzyknąć, lodowata dłoń przylgnęła do jego głowy.
– Spoczywaj w pokoju – rozległo się zaraz po tym, jak w przerażeniu Matias wybałuszył oczy.
Hiren siedział w swoim czarnym samochodzie na tylnym siedzeniu. – Zadziwia mnie, jak bardzo lubisz podkreślać kolor karoserii auta Hirena, dokładnie cztery razy w ciągu opowiadania, do tego w bardzo podobnych zdaniach, np. Czternastolatek jechał w swoim czarnym samochodzie, który został naprawiony rano i Hiren jechał czarnym samochodem.
Młody detektyw miał nadzieję, że czarnoskóry mężczyzna zmieni zdanie. Kiedy już macza w jakiejś sprawie swoje palce, to nie spocznie, dopóki jej nie rozwiąże. Obiecał to sobie kilka lat temu, a on nie łamie danego słowa. – Przykro mi, ale nie mam pojęcia, czy chodzi tu o Josepha, czy o Hirena.
Watrick jak zwykle prowadził auto. [...] Opierał o nią swoją głowę, która, jak zwykle, była pełna myśli.
Przez cały czas szukał jakiegoś rozwiązania, które wyjaśniłoby motywy sprawcy, lecz wszystko na nic. Dlaczego zabójca zmusił Ralse'a do zlikwidowania czternastolatka? – Dlatego właśnie pomieszanie perspektywy bohatera i narratora jest złe – brzmi to, jakby Hiren sam się nazwał czternastolatkiem.
Układał więc teorie dalej. Im dłużej się w tym zagłębiał, tym większe były jego wątpliwości. – W nie, bo podmiotem są teorie.
– Zaiste, mogą, ale tylko w wyjątkowych przypadkach – odpowiedział demon. – Jeszcze nie spotkałem żniwiarza, który potrafi to zrobić za pomocą kosy. – Interesujące. Jeśli nie kosy, to czego?
Wczoraj wysłał ci wiadomość, w której opisał krótką scenkę ze swojego życia. Chciał ci pokazać, dlaczego boi się dzwonów. Pewnie widział twoją zdziwioną minę… – O, a czego to ja się dowiaduję tym bardzo ekspozycyjnym dialogiem? Poprzedni rozdział to wiadomość od Meenwooda? Z jednej strony podoba mi się przerobienie jej na pełnoprawną retrospekcję, ale kurczę, chyba wolałabym jednak, gdyby narracja była bezpośrednią relacją Ralse’a, nie suchego narratora, z jakimś króciutkim wstępem. Hm…
Pewnie widział twoją zdziwioną minę… [...] // Watrick zdziwił się.
Nie, nie... Muszę się uspokoić, on nie może nic podejrzewać… – Co to moje oczy widzą, trzeci rodzaj zapisu myśli, tym razem kursywą? Koniecznie musisz się na coś zdecydować. Nie ma innej opcji.
Internet jest coraz popularniejszy, więc się nie dziwię. – W czasach obecnych jest szalenie popularny, a u nich, sześć lat do przodu, dopiero się taki robi? Okej.
– Pogadamy sobie z Josephem – rzekł szofer spokojnym głosem. Jego gniew na mężczyznę zmalał. – Eee… tak, Watricku, właśnie po to do niego jedziesz. Twoi bohaterowie zbyt często mówią oczywistości. Przydałoby się je chociaż trochę zakamuflować dzięki nacechowaniu wypowiedzi emocjami lub poglądami, np. już my sobie pogadamy z Josephem. Ja bym w ogóle zmieniła tę wypowiedź, bo zdaje się wciśnięta jakby ze środka dialogu, na coś bardziej prowokującego do rozpoczęcia rozmowy, np.: Niezłe ziółko z tego Josepha, nie uważasz? albo Dalej jesteś zły na Josepha?
– Nie lubię, kiedy się mnie lekceważy. – Powiedział Hiren Watrickowi, gościowi, który zajmuje się nim praktycznie 24/7 i zna go na wylot.
Kilka dni temu została ukazana informacja, aby zablokować wszystkich użytkowników, którzy posiadają kosę na awatarze lub nick ''Żniwiarz''. – Skąd właściwie przyszła ta pokazywana gdzieś tam informacja i do kogo? Skonstruowałeś zdanie tak, że niczego się z niego konkretnego nie dowiedziałam – ani jaki zasięg miało to masowe banowanie kont, ani kto brał w tym udział.
– O czym ty mówisz? Wprowadziłem się na tę dzielnicę wczoraj, bo mam bliżej do pracy. – Dlaczego James, który nienawidzi Hirena, mu się tłumaczy?
Watrick nie chciał jechać windą, ponieważ uważał, że każdy powinien korzystać z okazji wykonania jakiejkolwiek aktywności fizycznej (tak naprawdę nie potrafił obsługiwać nowoczesnych wind i bał się nimi jechać). – Jeśli bał się jeździć windą, to wcale nie uważał, że lepiej jest wchodzić po schodach. Mógł co najwyżej wciskać ten kit Hirenowi, ale przecież narrator zna prawdę i nie powinien tego tak opisywać. Dodatkowo zupełnie nie rozumiem użycia nawiasu, bez niego nie ma w tym wypadku zbyt dużej różnicy, a niepotrzebnie rzuca się w oczy.
Zadzwonił więc, mając nadzieję, że Joseph jedynie nie usłyszał dźwięku pukania w deskę. – Drzwi z wejściowe z desek? Hm… może po prostu pukania, bez wprawiającego w zwątpienie dopisku?
Łzy same zbierały mu się w oczach, lecz {on} nie chciał ich wypuszczać. – Można płakać, można ronić łzy, ale wypuszczać łzy brzmi strasznie koślawo.
Wtem zauważył złożoną na cztery części kartkę, leżącą obok ciała. – Leżenie kartki obok ciała wydaje mi się zbyt wygodne dla fabuły. Prędzej bym uwierzyła, że przy sprawdzaniu pulsu Hiren wytrzepał mu ją z kieszeni albo zobaczył wystający kawałek i postanowił wyjąć z ciekawości czy coś w tym rodzaju.
Nie jestem przekonana do pogrubienia użytego przy liście, za bardzo odstaje od reszty tekstu. Uważam, że cudzysłów albo kursywa lepiej by się sprawdziły.
Wybaczam Ci więc {za} tą nieudaną akcję. – Tę akcję. Wybacza się coś, nie za coś. Jakoś nie wyobrażam sobie Josepha piszącego z błędami.
Szkoda, że Joseph nie zachował w liście kręgosłupa, tylko płaszczył się przed Hirenem. W tym opowiadaniu istnieją tylko dwa typy ludzi – ci, którzy włażą Hirenowi w tyłek oraz James. No i wiadomości są kontrolowane przez kogo? Dlaczego ktoś miałby chcieć sabotować śledztwo i z jakiego powodu Joseph nie chciał, żeby nadprzyrodzona natura morderstw wypłynęła? Tyle pytań, na które podejrzewam, nigdy nie dostanę odpowiedzi.
– Dziękuję... – wyszlochał ciężko, wstając z podłogi. – Opisywanie obok siebie skrajnych emocji to nie lada sztuka i niestety tobie wyszło średnio. No bo jak Hiren może bardziej cieszyć się z tego, że powie Watrickowi o Żniwiarzu, niż smucić z powodu Josepha?
Wydarzyło się coś, co powinno wywołać u mnie jakieś emocje, a spłynęło to po mnie jak po kaczce. Poczułam się trochę niczym w opowiadaniach, w których autor pozbywa się rodziców, żeby nie przeszkadzali dzieciakom chodzić na imprezy. Bardziej zainteresowało mnie to, co stanie się później, gdy Hiren będzie całkowicie działał na własną rękę, choć podejrzewam, że dużo względem obecnego stanu rzeczy się nie zmieni.
Bezchmurna noc poganiała wszystkich do zakończenia pracy i pójścia do domu. – Średnio podoba mi się takie uczłowieczanie nocy.
Na progu jednego z nich stał wysoki mężczyzna, ubrany cały na czarno: kapelusz, okulary z czarnymi szkłami, surdut, płaszcz redingote, skórzane rękawiczki, eleganckie (również skórzane) buty. – Próg dachu? A gdzie to? Do tego Google mówi mi, że redingote to surdut po francusku, więc czy wychodzi na to, iż napisałeś dwa razy to samo? A zamiast nawiasu wystarczy napisać skórzane rękawiczki i buty.
– To zabawne, że marzysz o śmierci, choć ludzie bardziej cierpiący kochają żyć. – O, a to zdanie bardzo mi się podoba, chyba najbardziej ze wszystkich dotychczas. Przydałoby się więcej takich.
Końcówka była dość enigmatyczna, na plus, choć dzięki małym wskazówkom uważny czytelnik z pewnością odgadnie tożsamość tajemniczej czarnej postaci.
Smuci mnie tylko jedna rzecz – dlaczego każda istota w tym opowiadaniu musi być wysokim, ubranym na czarno mężczyzną? Zdecydowanie doceniłabym większą różnorodność w tym zakresie, jakieś przełamanie konwencji. Biały demon? To by było coś.
11
Conrad Rogers i Evan Hunt rozmawiali ze sobą późnym popołudniem w biurze komendy policji, mieszczącym się w szklanym wieżowcu w centrum Filadelfii. – Zacząłeś nazywać bohaterów prosto z mostu już na początku rozdziału. Super, że sam doszedłeś, iż ma to większy sens niż opisywanie ich przez pół strony zagadkami.
Słyszeli dźwięki wciskania w klawisze klawiatury – wciskania klawiatury, klikania klawiatury albo stukania w klawiaturę.
Praca w takim miejscu odpowiadała wielu, lecz niektórzy żałowali z otrzymania awansu. Evan na pewno wolałby patrolować okolice. – Nie warto opowiadać o jakiejś teoretycznej zbiorowości; po prostu od razu przejdź do Evana: Praca w takim miejscu odpowiadała wielu, lecz Evan wolałby patrolować okolicę.
Natomiast Rogers wyglądał na dwadzieścia lat starzej. – Na dwadzieścia lat starzej niż kto/co?
[...] spytał Evan, przekładając teczkę z prawej dłoni na lewą. – Z prawej do lewej.
Conrad kiwnął głową i nie mogąc znieść rozmowy w ruchu, zatrzymał się. – Na samym początku rozdziału napisałeś, że rozmawiali, idąc. Dlaczego dopiero teraz Conradowi zaczęło to przeszkadzać, i dlaczego w ogóle miałoby?
Ja nie dowodziłem tej akcji. – Tą akcją.
Nie możesz mnie zwolnić. – Dlaczego nagle przeszedł do szefa na ty? Wcześniej zwracał się przecież do niego pan Tobbins.
– Jednakże moim zdaniem Ralse Meenwood jest zwykłym człowiekiem i nie ma nic wspólnego z tymi paranormalnymi zjawiskami – powiedział Tobbins. – Bez sensu to jednakże na początku – pewnie chciałeś tym nawiązać do wcześniejszego stwierdzenia Tobbinsa, ale ono było zbyt dawno i między nim było już coś kompletnie innego. No i czy policja wie więcej o zbrodniach niż zwykli ludzie? W radiu słyszałam o nieprawdopodobnych zjawiskach, a te niekoniecznie są paranormalne.
Spodziewał się wyrzucenia z pracy, nagannej, cokolwiek złego, a otrzymał propozycję. – Nagany.
Powinien się cieszyć, lecz wcale nie chciał. Wstał z krzesła, nie odrywając wzroku od zimnych oczu[,] i powiedział, a w jego głosie słychać było nutkę oburzenia: – Czemu Conrad nie chce się cieszyć z propozycji i jeszcze się oburza? Jego reakcja jest dla mnie kompletnie niezrozumiała.
Możesz złapać Meenwooda przed Oldrockiem. – Jestem zagubiona. Uważanie przez Hirena spraw Meenwooda i Żniwiarza za osobne nie jest powszechnie znane? Przecież policjanci wiedzą, że Joseph miał takie samo zdanie. W dialogu zostało to potraktowane raz tak, a raz tak.
Widać w tym rozdziale poprawę. Mam tylko jeden problem – chciałeś natychmiast naprawić wiele problemów za jednym zamachem.
W pierwszym fragmencie aż roi się od rewelacji. Oczywiście początkowo ucieszyłam się, gdy zaczęłam poznawać nowe informacje na temat Hirena i innych rzeczy. Do wzmianki o Jeffersonie bardzo fajnie czytało mi się dialog pomiędzy policjantami, spojrzenie Conrada było iście odświeżające. Gdyby w tym momencie przerwał im szef, pozostałabym zaintrygowana i czekała na więcej. Niestety zapętliłeś się w jeżdżeniu po Oldrocku tylko po to, żeby dodawać kolejne wieści, a ja poczułam się nimi bombardowana, bez szans na ich spokojne przetrawienie. Gdybym dostała to samo, ale bardziej rozłożone w czasie, wyszłoby super, a tak jest tylko meh.
Gdy przeczytał maila od Josepha, nie mógł uwierzyć w to, co ma zrobić. Bał się tego, co musi nastąpić. Nie chciał umierać. Nie tak szybko, kiedy jego dusza ma należeć do demona. Dopiero co zawarł pakt i już ma zostać pożarty? – Szkoda, że nie pokazałeś tego maila, bo to, co mówi Hiren, jest wyrwane z kontekstu, a przez to nieco bezsensowne.
Był takim dobrym przyjacielem. Minęło pięć dni, a tęsknota za jego ciepłym głosem, miłym spojrzeniem i zapachem kawy robiła się coraz większa. Czternastolatek zaczął żałować tego, w jaki sposób odnosił się do Franklina i co o nim myślał. – Hiren zmienił nieco zdanie – super; wydaje się przez to odrobinę bardziej ludzki. Szkoda tylko, że nie dane mi było zobaczyć przyjacielstwa Josepha trochę lepiej zaakcentowanego – samo dawanie czekolady i częstowanie kawą wydaje się średnim dowodem na zażyłe relacje tej dwójki.
Nikt inny nie jest w stanie tego zrobić, bo tylko on posiada u boku demona. Może pakt jest jednak darem? Być może Hiren został wybrany na kogoś, kto uratuje świat przed zagładą? – Coś się tu narrator zagalopował, nie uważasz? Jaki jedyny z demonem, jakie ratowanie świata? To absurdalne.
Dlaczego ponury żniwiarz postanowił przestać trzymać się zasad i zaczął zabijać młode osoby? – Nie nazwałabym łysiejącego faceta ze szpitala specjalnie młodym.
Szczekanie Cuffy'ego nie rozpraszało. – Nie bardzo rozumiem sensu istnienia tego zdania.
– Jestem tutaj! – krzyknął Oldrock i spojrzał w niebo[.]
– Przepraszam – powiedział błagalnym tonem, mając nadzieję na wybaczenie. – Skąd nagle taka emocjonalność u Hirena, żeby aż błagać? Śmierć Josepha aż tak nim wstrząsnęła?
Obawiał się, że ktoś mógłby odkryć współpracę detektywa z przestępcą. – Zdajesz sobie sprawę, że to brzmi, jakby jedna osoba myślała o dwóch innych, a nie o sobie i kimś innym? Nikt o sobie nie powie detektyw, tylko ja.
Hiren wyszedł z pokoju i stanął przed schodami. [...] Stanął przed Watrickiem i spojrzał na niego, lecz ten nie miał zamiaru zrobić tego samego. – Dlaczego Watrick nie chciał patrzeć na Hirena? Przecież tylko się martwił.
Zobaczył pod nimi swojego opiekuna, który również nie okazywał zadowolenia. – A kto oprócz niego nie był zadowolony, że również?
Rad był, że nie powiedział prawdy, choć tak bardzo chciał, ale nie było to takie proste. – Widzę trzy zaprzeczenia w tym zdaniu, przez co nic z niego nie rozumiem.
– Słuchaj... – zaczął chłopiec. – Opowiem ci o planie, ale choćbyś mi zabronił, ja to zrobię. To jest bardzo ważne, być może moje najważniejsze śledztwo. Więc tak... Założyłem nowe konto na portalu społecznościowym, ponieważ wiadomo, że korzysta z niego Żniwiarz. Nazwałem się Robby Dickson, ustawiłem avatar i czarne tło profilu z napisem ,,Life is a failure". Zaprosiłem kilka randomowych osób do znajomych, aby mój profil wydawał się prawdziwy. Na koniec napisałem kilka postów o tym, że mam dość życia i chcę umrzeć. Poprosiłem o to, aby ktoś mnie zabił, najlepiej szybko i bezboleśnie[,] oraz umieściłem informację o czasie i miejscu, w którym pragnę zakończyć swoje życie. Chodzi o to, aby przywabić do siebie mordercę, którego szukamy i złapać. Będę przynętą. – Znów Hiren przedstawia ze szczegółami coś, co powinien robić. Zamiast opowiadać Watrickowi o tym, jakie ustawił sobie tło na profilu, przydałaby się scena, gdzie zakłada konto. Wtedy mógłby powiedzieć swojemu opiekunowi, to co musi, nie brzmiąc przy tym, jakby odbębniał listę. Nie do końca jest też zrozumiałe, dlaczego Hiren postanawia nagle zwierzyć się ze swojego planu, samo stanie Watricka w milczeniu można zinterpretować na milion sposobów.
Założył czarne spodnie i czarny sweter z białymi paskami oraz również czarne buty. Z szafy wyjął także ciemnofioletową perukę. – Na dobrą sprawę z tego zestawu tylko peruka jest nietypowa, i raczej nie mówi swoim wyglądem zabij mnie natychmiast. Za kogo według ciebie przebrał się Hiren, za emo? To oni jeszcze są modni w 2024?
Chłopak złapał Watricka za ramię, a jego oczy nabrały łez. – Ewidentnie masz problemy, żeby opisywać płacz. Za każdym razem, gdy cokolwiek związanego z nim się pojawia, ładujesz do tekstu dziwaczne określenia.
Watrick przytulił go, a tamte raniące chwile milczenia przestały mieć znaczenie, puściły w niepamięć. – Coś może odejść w niepamięć. Z tego, co zauważyłam, masz spore problemy ze związkami frazeologicznymi, postaraj się zwracać na nie większą uwagę.
– No fakt... – przyznał niechętnie. – Mi się tam podobasz, panie. – Nie mam pojęcia, jak łączy się czarny ubiór z potrzebą chronienia kogoś, jednak na ostatnie zdanie Erwina się uśmiechnęłam.
Ten rozdział był lepszy od poprzednich, nie jakoś bardzo, ale doceniam próby naprawy poszczególnych elementów. Niektóre rzeczy wyszły, inne niekoniecznie, mimo to twoje starania na pewno nie poszły na marne. Najbardziej brakuje mi wypośrodkowania, zarówno w opisach, jak i dialogach, bo raz czegoś jest za dużo, innym znów za mało – podejrzewam, że z czasem zacznie ci iść lepiej, gdyż to kwestia wprawy i wyrobienia w sobie wyczucia. Z pewnością po tym rozdziale podejdę do następnego z większym entuzjazmem – nowa para bohaterów zapowiada się znacznie lepiej niż Filip i James, mniej tekturowo, a akcja w lesie może być ciekawa, o ile Żniwiarz złapie się na tak oczywistą przynętę.
12
Wydawało się{,} że[,] zagubieni w gęstej mgle, zapomnieli o tym, czym jest radość. – Żeby zdanie bez wtrącenia miało sens, że musi stać poza nim.
To wszystko przez niespodziewaną śmierć człowieka, która była dla mieszkańców miasteczka zapowiedzią nadchodzącej apokalipsy. – Po pierwsze, to brzmi jak przesada, a po drugie, nawet jeśli ma spaść na nich zagłada, nie powinieneś tego zdradzać przedwcześnie – kasujesz w ten sposób całe napięcie.
Coraz więcej Amerykanów dowiadywało się o niezwykłych przypadkach morderstw, co prowadziło do panicznego strachu przed śmiercią i czegoś, co nazwano Żniwiarzem. – Prowadziło do czegoś, co nazwano Żniwiarzem? Raczej czymś – poczytaj sobie o rekcji czasowników; zdaje się że masz momentami problem z przypadkami.
Mało osób wychodziło z domów, ludzie woleli chować się w przytulnych mieszkankach[,] niż ryzykować. – Link. Niezbyt im to pomoże, przecież zdarzały się już wypadki śmierci w mieszkaniach. Nie mówili o tym w mediach?
Ludzie mogli w tamtej chwili liczyć tylko na niego. – Przez takie zdania twój bohater jest nielubiany. Wciskasz czytelnikowi kit, jakoby Hiren był zbawcą narodów, kiedy z tekstu jawnie wynika, że sprawa wygląda zupełnie inaczej i to tylko średnio ogarnięty czternastolatek.
Siedział w szerokim rozkroku na taborecie z poduszką pod pośladkami. – Jakie znaczenie ma ta poduszka? Po co mi o niej wiedzieć?
Obok niego na drugim taborecie postawiona była popielniczka, całkiem brudna. Popiół i niedopałki papierosów musiały zostawić po sobie ślad. – Drugim zdaniem tłumaczysz pierwsze, zupełnie niepotrzebnie.
Mężczyzna nie przejmował się tym, że w sypialni czekała na niego dziewczyna. – Jeśli jego nie obchodzi, to mnie tym bardziej. Jak będzie przydatna, to wtedy o niej wspomnij.
Wiedział, że sam nie da rady tego zrobić, a w Hirena wierzy cały kraj. Jest jedyną nadzieją. Jeśli on nie powstrzyma paranormalnych zdarzeń, to nikt tego nie dokona. – Naprawdę? Nawet James-Nienawidzę-Hirena-Oldrocka-Patterson twierdzi, że ten smark jest jedyną nadzieją całego kraju? To się już robi kuriozalne, nawet jeśli bohater sam to dostrzega. Ostatecznie docenianie wygląda inaczej niż wychwalanie pod niebiosa.
Co będzie, jeśli się od niego odwróci i spróbuje sam wykonać polecenie? – Jakież znowu polecenie? Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. O to złapanie Hirena?
[...] zapytała delikatnym głosem, jakby sama miała unieść się w powietrzu. Złapała mężczyznę za ramię i potrząsnęła nim delikatnie. – Jak ma się delikatność do unoszenia w powietrzu?
Policjant uwolnił z ust dym i zaczepił {swój} wzrok na księżycu. – Wypuścił i utkwił, jeśli już.
Pociągnął tylko kolejny raz. – Pociągnął co? Na pewno nie dym, w końcu to gaz.
James sobie trochę pomyślał o Żniwiarzu i tyle. Ot, cały fragment. Nie uważasz, że to trochę mało? Jasne, zobaczyłam go dla odmiany w nienajlepszym stanie i dowiedziałam się o ludziach panikujących na ulicach, ale żeby poświęcać temu osobną scenę?
Wkrótce demon postawił chłopca na ziemię <ziemi> i rozejrzał się dookoła.
Młody detektyw wykonał gest{,} mówiący "naprzód" i ruszył chodnikiem, a jego sługa obok niego. – Zamiast wymieniać gest, opisz go. Do tego w takiej sytuacji nie stawia się przecinka – link.
Wciąż zakochany był w stroju, który nałożył na siebie Hiren. – Zakochany – po co używać tak mocnego słowa w stosunku do jakiegoś swetra i peruki? Po prostu mu się podobał, do tego Erwin jest tu zwyczajnie złośliwy.
Odkąd Żniwiarz zabił Josepha, Meenwood bał się przebywać sam w ciemnych miejscach na dworze. – Dlaczego wszyscy zdają się ignorować fakt, że Żniwiarz zabija, gdziekolwiek ma ochotę, a nie po ciemnych zaułkach jak jakiś przypadkowy rabuś? Irracjonalny strach jednej osoby to jedno, ale żeby cała populacja, z dobrze poinformowanym Meenwoodem na czele, zdawała się podzielać takie samo zdanie?
[...] powiedział i schował urządzenie do kieszeni czarnych spodni. Schował się pospiesznie za ławką postawioną przed fontanną. – Takich powtórzeń możesz uniknąć, czytając tekst po dłuższym czasie. Dla lepszego efektu warto też zmienić chwilowo font, żeby mózg nie był tak bardzo opatrzony z treścią. A jeśli i to nie pomaga, spróbuj czytać tekst od końca, (oczywiście mam na myśli całe zdania, nie wyrazy) – w takim wypadku uwaga skupia się na szczegółach w zdaniu, a nie jego ogólnym kontekście; nie da się wtedy podświadomie dopowiadać sobie tego, czego mu brakuje.
Ganiali się tak na budynkach, aż nagle stracili postać z oczu. – Dlaczego widzę to niczym scenę pościgu z Benny’ego Hilla? Ach tak, bo ganiali się – niczym dzieci na podwórku. Zdajesz się mało zwracać uwagi na dobór słów, a właśnie on najczęściej przesądza o odbiorze scen.
Ściana stojąca przed nim wydawała się z niego drwić. [...] Wtem go zamurowało. – Żarty słowne na parę sekund przed możliwą śmiercią bohatera? No nie wiem.
Przed nim stała postać ubrana całkowicie na czarno: kapelusz, okulary, surdut, płaszcz redingote, skórzane rękawiczki i eleganckie buty. Do ramion wisiały mu również czarne, tłuste włosy. – Chwila, chwila, czy to nie jest czasem identyczny opis jak w rozdziale dziesiątym? Tak, jest, pytanie tylko dlaczego? Bałeś się, że jeśli pominiesz jakiś szczegół, nie połączę kropek? To zresztą nie pierwsza sytuacja ze skopiowanym opisem, zupełnie dla mnie niezrozumiała.
Czy może – Przybliżył <zbliżył> swoją twarz do twarzy detektywa – Hiren Oldrock?
W tym rozdziale mało się działo – na dobrą sprawę był tylko podkładką pod następny. Przez wzgląd na jego długość trudno się temu właściwie dziwić. Krótkie rozdziały dobrze się czyta, ale ciężko zmieścić w nich jakkolwiek sensowną akcję i rozbudowane sceny.
Na plus mogę zaliczyć samą końcówkę – cliffhanger dobrze zadziałał; sprawił, że miałam ochotę sprawdzić, co stanie się dalej, choć to, jak do niego doszło (rozdzielenie się), wydało mi się nieco wymuszone.
13
Wiatr poruszał czarnymi włosami mrocznej postaci, a księżyc wydawał się nad nią stać. Istota nie robiła nic. Pozwalała na powiew wiatru i przerażone spojrzenie czternastolatka, który z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej przestraszony. – Nie widzę potrzeby dwa razy wspominać o wietrze, szczególnie, że to drugie brzmi bardzo dziwnie.
Jego wąskie oczy patrzyły na tył mordercy, oczekując reakcji. – Pod tym płaszczem Erwin chyba za bardzo się nie naoglądał tyłu Żniwiarza.
– Co za miłe spotkanie, nieprawdaż? – powiedział sarkastycznie Żniwiarz. // – Miłe? – prychnął Erwin. – Sparaliżowałeś mojego pana na sam początek. – Czyżby Erwin nie załapał tego sarkazmu?
– Ty na to wpadłeś czy detektyw junior? – spytał bez wyrazu. – Okoteur jest dość niestrawną mieszanką niezwiązanych ze sobą rzeczy – przebrany na wiktoriańską modłę ponury żniwiarz wyrażający się jak zblazowany nastolatek – to nie mogło się udać.
Kiedy Erwin miał już odpowiedzieć na pytanie, zamachnął się, by uderzyć czarną postać, lecz ta niespodziewanie złapała nadchodzącą w jej szczękę rękę i mocno ścisnęła. – Nadchodząca ręka? A co to, nagle nóg dostała? Jeszcze w szczękę? Nie da się nadejść w coś.
Nie... Nie pozwolę na to! – Kto to myśli? Hiren, Erwin?
Demon uwolnił się z uścisku, wyprowadzając przeciwnika z równowagi[,] i przywalił Żniwiarzowi prosto w twarz. – Wyprowadzić z równowagi używa się w kontekście zdenerwowania kogoś, a nie faktycznego pozbawiania kogoś równowagi. No i już któryś raz zapominasz zamykać wtrącenie – w końcu trzeba je wydzielić z obu stron, nieważne, co stoi na zewnątrz.
Jego zdrowie było dla niego najważniejsze. – Ha, ha, a to dobre, bo ja do tej pory myślałam, że jego smaczna duszyczka.
Jego dusza była tak skrzywdzona, tak pragnąca, że zachęcająca do zjedzenia bardziej niż wtedy. – O, a jednak pamięta o swoich priorytetach. W każdym razie, kiedy wtedy?
Spojrzał na swojego pana z obawą. Walczył ze swoimi myślami. [...] // Chłopiec podniósł swoją rękę powoli – kiedy masz wykonawcę czynności i jednoznaczny kontekst, jest jasne, że podnosi on swoją rękę, walczy ze swoimi myślami itp., dlatego nie trzeba tego pisać.
Przecież to tylko rozpuszczony bachor, który nadaje się tylko do zjedzenia. – Właśnie. Zupełnie nie rozumiem wcześniejszych wahań Erwina. Hiren od samego początku traktuje go w najlepszym razie jak przedmiot. Na jego miejscu nie miałabym żadnych powodów, żeby martwić się o kogoś takiego.
Ralse Meenwood celował prosto w serce. – Przy tylu bohaterach trzeba powiedzieć czyje. No i właściwie czego się spodziewał? Że trafi i co się stanie?
Ralse przestał być skupiony na twarzy Żniwiarza. – A kiedy zaczął? Przecież nie celował w nią. Zaskakująco często znajduję u ciebie błędy w ciągłości akcji. Albo może wydaje ci się, że zaznaczenie zakończenia danej czynności równa się ze sprytnym powiedzeniem czytelnikowi, że i się zaczęła? W każdym razie to tak nie działa. No i lepiej brzmiałoby: Ralse przestał skupiać się na twarzy Żniwiarza.
Schował broń za marynarkę i spojrzał wreszcie na przybyłych gości. – Za, czyli gdzie? Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Strach przed śmiercią jest najsilniejszy. Dlatego wszyscy na nagraniach wyglądali tak jak ja, gdy pierwszy raz cię zobaczyłem. Postanowiłem igrać ze śmiercią, dlatego już na mnie nie działasz. – Ech, skąd Hiren wie, jak wyglądał? Był wystraszony, jasne, ale brzmi, jakby nie miał na myśli uniwersalnego strachu, tylko jakiś konkretny rodzaj wyrazu twarzy. No i w jaki sposób już się ciebie nie boję jest odpowiedzią na o co chodzi?
Niektórzy ludzie, których zabiłem, nie widzieli mnie. – Czy to znaczy, że ci inni ludzie, którzy go widzieli, też oszukali śmierć? Dlaczego we wcześniejszych rozdziałach czytelnik trafiał jedynie na przypadki, gdzie ofiara ewidentnie coś widziała? Zupełnie rozumiem tego wątku. Ten szczegół nic nie wniósł do śledztwa.
Może mnie widzieć każdy, jeśli tylko tego zapragnę. Tylko ja tak potrafię. – Aha, super, kolejny specjalny płatek śniegu. Możesz mi jeszcze raz powiedzieć, po co była wzmianka o tym, że nie wszyscy widzieli Żniwiarza, kiedy on ewidentnie ma upodobanie do straszenia swoich ofiar? Nie robi to żadnej różnicy poza konfundowaniem mnie do głębi.
Żniwiarzu – wtrącił demon ze zniecierpliwieniem{.} – Nie <nie> masz przy sobie kosy śmierci, każdy ponury żniwiarz ją ma. – Zdajesz sobie sprawę, że w całej swojej koszmarnie sztucznej, długaśnej wypowiedzi Erwin tłumaczy żniwiarzowi, jak działają żniwiarze? Bardzo, ale to bardzo nieskuteczna próba wciśnięcia na ostatnią chwilę elementów świata przedstawionego do dialogu. Tendencja twoich bohaterów do wyjaśniania wszystkiego między sobą na ostatnią chwilę jest przerażająco irytująca. Hiren nie mógł zawczasu któregoś dnia po prostu wypytać Erwina, w jaki sposób pracują żniwiarze, żeby mógł dodać modus operandi Żniwiarza do sprawy? Uznałabym to za tysiąc razy bardziej sensowne.
– To znaczy, że... – chciał powiedzieć Ralse, ale Żniwiarz mu przerwał: – Jeśli chciał, to nie powiedział, więc tej linijki dialogu powinno w ogóle nie być.
– Tak. Jestem najpotężniejszym ponurym żniwiarzem. – Slow clap gif pasowałby tu idealnie. Oczywiście, że najznamienitszy detektyw świata musi zmierzyć się z najpotężniejszym żniwiarzem. Nie, to nie mógłby być normalny, zbuntowany żniwiarz. Dla Hirena tylko to, co najlepsze.
Nagle księżyc nad nimi zniknął. – Prędzej został zasłonięty przez chmury. Gdyby naprawdę zniknął, dla Ziemi byłoby to… niefortunne.
– Jest to historia ponurego żniwiarza, który stracił kosę i pracę przez samobójcę i pewnego kanadyjskiego siedmiolatka – zaczął opowiadać Okoteur. W jego głosie słychać było nienawiść. Wielką nienawiść. Pierwszy raz pokazał emocje, w dodatku tak silne. Jego gniew mroził krew w żyłach. Nie krzyczał, mówił, starając się opanować spokój, lecz nienawiść mu na to nie pozwalała. – Opanować spokój? Według mnie Okoteur brzmi ironicznie przez całe to mówienie o sobie w trzeciej osobie i tym, jak nazwał bohaterów. No a ilość razy wspomnienia przez narratora o nienawiści – gruba przesada.
– Kiedyś, a dokładnie siedem lat temu, byłem normalnym ponurym żniwiarzem. Normalnym, czyli pracowałem, zbierałem dusze i miałem swoją kosę. Jak ja za nią tęsknię... Nazwałem ją Liddla... Nieważne. Moje włosy były dłuższe, nie nosiłem okularów i kapelusza oraz nie ubierałem się na czarno. Uwielbiałem nosić szare szaty i zielone koraliki. Dzisiaj nie wyobrażam sobie siebie w takiej odsłonie. Kochałem swoją pracę. To było coś, czego potrzebowałem. Myślałem, że zbieranie dusz będzie prostym zadaniem i tak było, ale do czasu. – I to ma być ten najpotężniejszy ponury żniwiarz? Jakiś gość, który jara się swoją pracą i nawija o ubraniach? Nie ma mowy, żeby jakkolwiek po takim występie mnie przerażał. Ogólnie, wydaje się być trochę, z braku lepszego określenia, głupkowaty. Dziwaczny, ale nie w taki fajny sposób, tylko sprawiający, że mam ochotę klepnąć się mocno w czoło.
Kiedy umierałeś na sznurze, za pomocą swojej kosy przeciąłem go na pół, a ty spadłeś na ziemię. – Ha, czyli dobrze mi się wydawało, że ktoś mu pomógł.
W księgach od momentu stworzenia duszy zapisana jest dokładna data i przyczyna śmierci [każdego] człowieka{, który ją ma}. Tylko istoty nadprzyrodzone potrafią zmienić bieg wydarzeń i odmienić komuś los. Jeżeli coś zapisane jest w księdze, to tak zostanie. Dla ponurych żniwiarzy, więc także dla kosy, taka uratowana osoba nie żyje. Dlatego nie jestem w stanie was zabić. Oszukaliście śmierć. – Jak to działa? Taka osoba będzie się starzeć i starzeć, i starzeć, aż zostanie jej leżeć w rozpadającym się ze starości ciele, ale nigdy nie umrze? Ostatecznie będzie egzystować przez milenia jako kupka popiołu? Przecież to okropna luka. Hiren ma chociaż tyle szczęścia w nieszczęściu, że prędzej czy później zeżre go Erwin. Ralse natomiast chyba powinien zacząć martwić się o swoją przyszłość.
Ten przeklęty anioł wszystko zniszczył! Przez niego, przez ciebie, otrzymałem ostatnie ostrzeżenie, które równe było odebraniu kosy i pracy! Wy dwaj, ty i Ralse, zniszczyliście moje życie! Od tamtej pory znów musiałem spędzać cały czas w czyśćcu!!! – Żniwiarz brzmi tu jak przeciwnik paczki ze Scooby Doo: I wszystko by mi się udało, gdyby nie te wścibskie dzieciaki. Właściwie to cały czas zdaje się mieć głębię i emocjonalność kreskówkowego złola, co w przełożeniu na opowiadanie wychodzi bardzo biednie.
Wściekły Żniwiarz był jeszcze gorszy od lodowato-spokojnego. – Jakiego?
– Twój anioł stróż zawsze cię chronił – powiedział Okoteur, wracając do bycia spokojnym. – Tak bardzo cię... obrzydliwe słowo... kochał. Zrobił to{,} mimo świadomości konsekwencji, które go czekały. Pokochał cię, choć wiedział, że kiedyś zawrzesz pakt z demonem. Właśnie dlatego upadł i znalazł się w piekle. Gdybyś wtedy zginął, poszedłbyś do nieba, a przez Ariela jesteś skazany na potępienie. Anioł ten zrobił coś, czego nie wolno mu było robić. Dobrowolnie odszedł z Królestwa Bożego, bo nie mógł spojrzeć Stwórcy w oczy. Wstydził się tego, co zrobił. Teraz mieszka wraz z demonami. – Skąd Żniwiarz niby to wszystko wie? Spotykał się wcześniej z tym aniołem na ploteczki? A potem dostawał ich świeże porcje w czyśćcu? Ponadto poważnie zastanawia mnie, co anioł mógł widzieć w siedmiolatku. No i czy te dwie historie nie są zbyt mocno do siebie podobne? W obu przypadkach mamy miłość istoty nadnaturalnej do człowieka. Teoretycznie to mógłby być dobry motyw opowiadania, ale jednak w twoim wykonaniu wydaje mi się to trochę… leniwe rozwiązanie. Jakoś tego nie kupuję.
Wszystko układało się w jedną całość. – W spójną całość albo po prostu całość.
Kiedy pokonałem demona i zyskałem <zdobyłem> te rękawice, znów poczułem, że moje istnienie ma sens. – A to dobre. Zdegradowali go, zabrali kosę, zamknęli w czyśćcu, a on ot tak sobie pokonał jakiegoś randomowego demona, dostając od niego artefakt robiący z niego najpotężniejszego żniwiarza ze wszystkich.
Chciałem zemścić się na Ralsie, który odebrał mi kobietę i nie dał rady cię zlikwidować. Zabijałem więc różne osoby, ciesząc się z odbierania im życia. Wreszcie czułem, że żyję! Robiłem to, aby Meenwood miał kłopoty i został ukarany za to, co mi zrobił. – Jeżu, ale to jest... głupie. Mordował tych wszystkich ludzi, żeby zrobić na złość Meenwodowi i dla zabawy? To jest ta wielka zagadka strasznego Żniwiarza, którego nikt nie był w stanie pokonać?
– Ha, ha! – udał śmiech Okoteur. – Bo co?// – Zaraz się przekonasz – uśmiechnął się diabelsko młody detektyw. // Ralse spojrzał na czternastolatka z przerażeniem. Pierwszy raz widział go z takim wyrazem twarzy. // – Erwinie – powiedział czternastolatek w myślach, nadal się uśmiechając. – Przemów mu do rozsądku. Jeśli się nie uda, załatw tego żniwiarza. // – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odpowiedział demonicznie. – Serio? Erwinie, porozmawiaj ze Żniwiarzem za mnie, bo nie chce mi się strzępić języka. No i halo, przecież dopiero co Erwin dostał srogie bęcki od Okoteura. Nic się w kwestii ich umiejętności przez czas trwania dialogu nie zmieniło, więc skąd nagła pewność Hirena, że go pokonają? No i jeszcze ten dialog, jakby byli dzieciakami na blokowisku. Ugh...
Cała scena od momentu z przedstawianiem się Żniwiarza jest śmiechu warta. Nie dość, że skonstruowałeś dialogi specjalnie pod postacie rozgadujące się o fabule i swojej tragicznej przeszłości, to jeszcze wszystko brzmi tak… naiwno-śmiesznie. Okoteurowi brakuje tylko wąsa, którego mógłby podkręcać w trakcie monologu o tym, jak morduje, bo jest zły.
No i na siedem piekieł, dlaczego on się ze wszystkiego tłumaczy bohaterom? Bo ładnie zapytali? Raczej po to, żeby czytelnik cokolwiek mógł z tego zrozumieć. Panie, tak się nie robi.
Fabuły mamy się dowiadywać głównie z wydarzeń, wskazówek, poszlak znajdujacych się w skrawkach myśli i wypowiedzi bohaterów, a nie ich stronicowych monologów (tym bardziej nie powinno się opierać rozwiązania na samych wyjaśnieniach winowajcy). Satysfakcjonujący kryminał mamy wtedy, gdy czytelnik jest w stanie łączyć tropy oraz rozwiązywać intrygę razem z bohaterami, a nie dostawać wszystko na tacy w ostatniej możliwej chwili. Warto oczywiście zostawić na koniec kilka szczególików pozwalających na ostateczne rozplątanie zagadki albo poznanie motywów sprawcy, ale nie zrzucać naraz całość jak bombę. Nie można dawać czytelnikowi niczego, niczego, niczego, a na koniec wszystko. Czytanie dziesięciu rozdziałów jest zbędne, kiedy tylko jeden końcowy ma w sobie rozwiązanie. Mówiąc wprost, mamy tu do czynienia z marnowaniem czasu osób, które zdecydowały się na lekturę.
Jeśli twoi bohaterowie (a razem z nimi odbiorcy opowiadania) nie mają środków do rozwiązania tajemnicy… to postawiłeś przed nimi niewłaściwe wyzwanie. Tylko tyle, i aż tyle.
14
Jego blada twarz wyglądała na bardzo zimną. – Rozumiem trend utrzymywania motywu zimna przy tej postaci, ale jak twarz może wyglądać zimno? Był na niej szron? Bo zakładam, że Okoteur nie miał uroczych, czerwonych policzków.
Demon rzucił się na Żniwiarza z wielką wściekłością, a ten z całkowitym opanowaniem. – A ten z opanowaniem co? Też rzucił się na Żniwiarza? Będąc tymże Żniwiarzem? No i naprawdę wystarczy już powtarzania, jak bardzo opanowany, poważny i bez emocji jest Okoteur. Dotarło za pierwszym razem.
Erwin machał w ruchu rękami w powietrzu. – To naprawdę nie brzmi jak opis walki dwóch potężnych, nadprzyrodzonych istot. Pamiętam, że u mnie w podstawówce na takie coś mówiło się atak pierwszaka.
– Nieźle, nieźle... – wysapał Żniwiarz podczas podnoszenia się. [...] Na twarzy Okoteura pojawił się uśmieszek zwycięzcy. – Po linijce dialogowej nie zapisuje się akcji niezwiązanej ściśle z nią lub osobą ją wypowiadającą, a już na pewno nie długaśnego akapitu zawierającego walkę.
Nagle oczy Erwina odzyskały swój kolor, a włosy znów stały się czarne. – Rozumiem, że pokonał go samą siłą woli.
– DOSYĆ! – wrzasnął Hiren, który skończył rozmawiać z Watrickiem. – Hiren ukradkiem, w ciągu walki na śmierć i życie swojego demona, odebrał telefon i gadał sobie z Watrickiem? Czy ty tak na serio? Nijak nie mogę pojąć, do czego ci to było w ogóle potrzebne; cała rozmowa odbywa się poza kadrem i nic z niej nie wynika.
Było mu tak źle... Gdyby był człowiekiem, na pewno uroniłby łzę. – Czy ja… czy ja mam mu współczuć?
Pragnął jego zniknięcia, zakończyć jego istnienie, lecz coś kazało mu zatrzymać rzeźnię Erwina. – Nie możesz w jednym zdaniu raz odmieniać, a raz dawać bezokolicznika. No i rzeźnię? Opisałeś całe starcie, jakby się trochę poklepali, ewentualnie podźgali. Takie totalne PG 13 – kończyny nie latały, flaki nikomu nie wypadły, krwi prawie też nie było. Jak dla mnie więc to za mocne określenie.
Podczas starcia Okoteura z Erwinem wcisnąłeś każdemu z nich zupełnie nowe sztuczki, tak że w którymś momencie przestałam się zastanawiać, czym się jeszcze pochwalą. Nie zdziwiłoby mnie już nawet, gdyby Erwin zamienił się w słonia i przygniótł tyłkiem Żniwiarza. Żeby walki były emocjonujące, powinnam wcześniej znać umiejętności przeciwników, wiedzieć, na co ich stać, jeśli mają jakieś nadprzyrodzone zdolności. W innym razie napięcie jest zerowe, bo w każdej chwili mogą wyciągnąć takiego królika z kapelusza, jaki ci będzie w danym momencie pasował.
– Powinienem cię strącić do piekła, gdzie jest twoje miejsce – wypalił z wyraźnym obrzydzeniem do sapiącej postaci. – Obawiam się, że nie masz takich kwalifikacji, mój młody detektywie, chociaż rzeczywiście to byłaby najlepsza opcja.
Demon dotknął swojego pana za ramię i po chwili zniknęli, zostawiając mordercę samego. – Co? CO?! Tak po prostu sobie poszli i go zostawili? Jakie zakończone śledztwo, ja się pytam, no jakie? Wystarczy, że Żniwiarz się przyczai, trochę podkuruje i może dalej mordować ludzi dla zabawy. Czy ci bohaterowie w ogóle nie myślą? Jestem bardzo poważnie zawiedziona takim zakończeniem głównego wątku. Kompletnie niesatysfakcjonujące.
Deszcz padał nadal, a jego ciężkie krople uderzały bezczelnie obok mężczyzny, który w tamtej chwili kojarzył je tylko z łzami. – Nadal padał. Obok, czyli on sam był suchy? To akurat byłoby miłe ze strony kropel, nie bezczelne.
Do tej pory wszystko szło idealnie – wszelkie złe czyny uchodziły mu na sucho, miał wspaniały klub i mógł robić to, na co miał ochotę. – Jaki znowu klub? Joseph twierdził, że prowadzi zakład samochodowy. Ralse poszedł wprawdzie w czwartym rozdziale do klubu, ale sam stwierdził, że nie wyobraża sobie pracować w takim miejscu, a poza tym nie ma kasy. Będąc właścicielem, na pewno nie myślałby o takich rzeczach.
Jego fioletowy garnitur był trochę zniszczony, a na wierzchu miał na sobie szarą bluzę wziętą ze śmietnika. [...] Kapelusz zgubił kilka dni temu, a czarne okulary przeciwsłoneczne jako jedyne nie poniosły żadnych szkód. W niektórych miejscach na butach można było zauważyć pęknięcia. – Ile według ciebie minęło czasu, odkąd zastrzelił Lubrona? Ja powiedziałabym, że góra parę tygodni. Czy sławny Król Kart przez ten czas łaził ciągle w jednym ubraniu? Co on, ukrywał się na śmietniku, że się tak szybko rozlazło?
Zdjął czarną bluzę w białe paski oraz koszulkę i trzymając ubrania w dłoni, poszedł korytarzem, by znaleźć się w salonie. – Wcześniej ubierał sweter.
– Wiem jednak, że już nikogo nie zabije, to mogę ci obiecać. – Skąd ta pewność, Hirenie? To, iż raz udało wam się go sklepać, nie oznacza, że nie wróci. W końcu cię nienawidzi, nieprawdaż?
Niedługo złapie go policja. – Hiren, wiedząc, że nic takiego nie może mieć miejsca, chociaż nie wciskałby kitu Watrickowi, tylko siedział cicho. Czy on myśli, że jego opiekun jest głupi?
– Nie, lepiej ja to zrobię – odpowiedział z niewielkim przerażeniem Hiren. – Niewielkie przerażenie to po prostu strach. Nie opłaca się używać mocnych słów, żeby potem zmniejszać ich wagę, kiedy do dyspozycji masz takie, które samodzielnie oznaczają to, co chcesz przekazać.
Nie chciał, aby Watrick napisał, że policja szuka Żniwiarza, gdyż jest to nieprawda. Chłopak zamierza po prostu napisać, że rozwiązał sprawę tajemniczych zbrodni, bez zbędnych i obciążających go szczegółów. – Znów, jak nie chciał, mógł mu tego nie mówić. No i czy będąc detektywem, nie odróżnia rozwiązanej sprawy od nierozwiązanej? Nie ma sprawcy, nie ma rozwiązanej zbrodni; Hiren może pisać sobie tyle postów, ile chce, ale to nie zmienia faktu, że policja nikogo nie oskarży i nie uzna sprawy za zamkniętą. Morderstwo nie skasuje się, bo nie znaleziono mordercy; nie wiem, skąd u niego tak wadliwa logika.
Gdy wchodził do domu, myślał tylko o tym, aby zdjąć z siebie mokre i poniżające ciuchy. – W jaki sposób czarny sweter w paski może kogoś poniżyć? Co za drama llama.
Kamień spadł mu z serca. Już miał powiedzieć o swoim pakcie z demonem i o ponurych żniwiarzach, a[le] Watrick w ostatniej chwili go przed tym uratował. Wstał energicznie z kanapy, nie odrywając dłoni od łokcia, ale wcale nie był szczęśliwy. Marzył o tym, by wygadać się opiekunowi i mieć to za sobą. Nie chciał jednak ryzykować. Nie zniósłby, gdyby kolejny raz ktoś się od niego odwrócił. – Okej, Hiren cieszy się, że nie powiedział Watrickowi o demonach, ale nie cieszy się, że nie powiedział o demonach, ale cieszy się, że nie powiedział Watrickowi o demonach. Zdecydowałby się na coś.
Watrick westchnął głęboko i wyłączył telewizor. Ach, ta dzisiejsza młodzież, pomyślał. Nawet własnych tatuaży się wstydzą. – Ach, Watricku. Po takich cytatach dajesz mi nadzieję, że mogłaby być z ciebie naprawdę fajna postać, gdybyś tylko nie dawał sobą pomiatać.
Jestem dogłębnie zawiedziona rozwiązaniem głównego śledztwa. A właściwie jego nierozwiązaniem. Żniwiarz zaczynał jako zagrożenie nie do pokonania, tajemnicza siła mordująca przypadkowe osoby, a skończył jako worek treningowy dla Erwina. Zamiast rozwikływania zagadek i inteligentnego podejścia dostałam pranie się po pyskach. No i na koniec puścili go wolno! Przepraszam, ale nie mogę tego przeżyć. To po prostu takie głupie. Milion razy lepiej stałoby się, gdyby Erwin faktycznie zaciągnął go do piekła. Przynajmniej byłoby wiadomo, że nie wróci i spotkała go kara za swoje czyny, a tak wszystko wydaje się bez sensu i niedokończone. Mam nadzieję, że zaplanowałeś sobie, żeby ta decyzja ostatecznie ugryzła ich w cztery litery.
Ralse niby dostał swoje pięć minut po walce, ale czy naprawdę można pozbyć się szaleństwa po jednej rozmowie z nadnaturalnym bytem? Szczerze wątpię. No i jak niby chce zacząć od nowa, pozostając ściganym przestępcą? Nawet jeśli wycofają zarzuty w sprawie Żniwiarza, wciąż jest dilerem narkotykowym i mordercą. Nie sądzę, żeby z czymś takim mógł mu pomóc Hiren.
Sam główny bohater zdaje się średnio przeżywać wszystkie rewelacje – rozmawia sobie przez telefon podczas walki Erwina i bardziej przejmuje się ubraniami niż tym, że znalazł się o krok od śmierci. Przez jego tok myślenia i genialne pomysły nie trawię dzieciaka. Czuję, jakby nie rozumiał powagi sytuacji i tylko bawił w bycie detektywem.
15
Silny wiatr wiał na przekór ludziom, którzy wracali po ciężkiej nocnej zmianie[,] i bezpańskim psom, szukających schronienia. – Szukającym.
Gdzieniegdzie pojawiały się błyskawice, nieoszczędzające niewinnych przechodniów i budynków. Niektórzy schowali się w samochodach, jeszcze inni uciekli pod korony drzew. – Błyskawica to tylko efekt świetlny, więc w jaki sposób mogła zagrażać budynkom i ludziom? Bo rozumiem, że przez nieoszczędzanie miałeś na myśli rażenie ludzi elektrycznością. No i pierwsza zasada zachowywania się w czasie burzy – nie chować się pod drzewami.
Co jednak miał czuć czternastoletni chłopiec, który dowiedział się więcej, niż się spodziewał? – Przepraszam bardzo, ale nie rozumiem, w jakim miejscu sprawa Żniwiarza ma się łączyć z pogodą. Poza dodaniem sztucznego dramatyzmu scenie, oczywiście.
Jedyne dochodzące do środka światło pochodziło od księżyca. – Przecież dopiero co było o błyskawicach. Z jego willi nie było ich widać?
Nie byłby tym, kim jest teraz, czyli najmłodszym i najsławniejszym detektywem na świecie, który jest nieomylny i nie zna czegoś takiego jak "nierozwiązana sprawa". – Jeśli twój bohater w myślach mówi o sobie w ten sposób bez cienia ironii, naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Mógł umrzeć siedem lat temu i nie doświadczyć tyle cierpienia. [...] Nikt by się od niego nie odwrócił, wręcz przeciwnie – byłby opłakiwany. [...] Siedem lat, siedem ciężkich, okropnych lat. – Jedyne okropieństwa, jakie zobaczyłam w życiu Hirena, to takie, że Watrick nie pozwala mu jeść chipsów ziemniaczanych i męczą go zbyt wierni fani. Kiedy rzuca tak rzewnymi tekstami bez pokrycia, chcę mu się zaśmiać w twarz. Bąknięcie raz na pięć rozdziałów, jak mu źle, bo w przeszłości stało się coś strasznego, jest gorsze, niż gdyby ten wątek w ogóle nie istniał. Zalatuje tanim dramatem, byleby dodać protagoniście głębi i okazji do samoumartwiania się, kiedy tak naprawdę nic z niego nie wynika. Z tego samego powodu Hiren robi notorycznie z Watricka idiotę i trzyma przed nim tajemnice. Niby boi się, że opiekun go zostawi, jednak czytelnik patrzy na to z powątpiewaniem, bo za każdym razem staruszek reaguje niczym innym jak akceptacją i troską. Na papierze może i taki koncept wyglądał dobrze, ale wykonanie całkowicie go położyło. Żeby współczuć twojemu bohaterowi, powinnam choć w połowie rozumieć, przez co przeszedł – czy poprzez sceny pokazujące dane wydarzenia, czy przez przemyślenia spowodowane jakimś wyzwalaczem, np. portretem rodziców w salonie, czy rozmową innych postaci na ten temat. U ciebie było tego stanowczo za mało, bym mogła ułożyć sobie sensowny obraz traumy bohatera.
Patrzył tak przez okno niby na trawę, choć tak naprawdę nie skupiał się na tym <niej> i sam nie wiedział, co obserwuje. – Czyli co, narrator sam założył, że Hiren patrzy na trawę, a potem tłumaczy, że jednak nie patrzy? Po co tak kręcić? Jak gapi się pusto w przestrzeń, to gapi się pusto w przestrzeń.
Nic nie mogło go rozproszyć podczas rozmyślania. – Bardzo często wspominasz o tym, że twój bohater myśli. Całkiem niepotrzebnie. Czytając jego spostrzeżenia, przecież dosłownie widzę jego przemyślenia na ekranie.
Jesteśmy jednością, udostępniłeś mi dostęp do twojego umysłu – aha, okej.
Przez chwilę myślałem, że może łączy nas przyjaźń, ale tak naprawdę czułem to tylko do siebie. – To, w sensie co? Czuł przyjaźń do samego siebie, więź do samego siebie? Kiedy twoi bohaterowie wypowiadają się zagadkami, przestaję nadążać.
Demon klęknął na jednym kolanie, przywarł prawą rękę z otwartą dłonią do piersi, zamknął oczy i powiedział powoli: – Przywrzeć znaczy przykleić się, najczęściej jedzenie przywiera do patelni czy garnka. Nie sądzę, aby o to ci chodziło. Zamiast tego użyj czasownika przycisnął albo przyłożył.
Nagłe myśli samobójcze Hirena były… nagłe. Rozumiem, dużo zwaliło mu się na głowę, ale żeby chciał od razu umierać? Jakoś tego nie widzę. Do tej pory nie wykazywał żadnych podobnych sygnałów: robił głupoty, jasne, jednak z zupełnie innych powodów. Smutno, że dwie sekundy wcześniej myślał o Watricku, a zaraz całkiem o nim zapomniał. No, a pod koniec dialogu z Erwinem zmienił zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Chyba trafił go mocny zalew nastoletnich hormonów. Trudno jest potem brać kogoś takiego na poważnie jako detektywa, jeśli co dwie minuty zmienia zdanie.
Zauważyłam, że na początkach fragmentów lubisz robić wstępy o pogodzie i nastrojach ludzi z miasta. Niby spoko zabieg, pokazujesz, jak zmienia się otoczenie i opinie ludzi podczas trwania śledztwa, lecz muszę stwierdzić przykry fakt: nic a nic nie obchodzą mnie ci anonimowi mieszkańcy, o których w kółko wspominasz. Nigdy podczas tych akapitów nie dowiedziałam się niczego ciekawego. Tylko przewidywalne reakcje tłumu na deszcz, śnieg czy słońce. Gdyby mieszkańcy mieli jakiś związek z fabułą – np. tylko oni by ginęli albo gdyby Hiren się z nimi bardziej integrował i mu na nich zależało, pisanie o nich miałoby znaczenie, ale tak… po prostu nie widzę sensu.
W ciągu dwóch dni nie otrzymano żadnych informacji na temat niezwykłych śmierci. Wyglądało na to, że Okoteur przestał zabijać. Hiren był z siebie bardzo dumny. Post, odnoszący się do sprawy, napisany na portalu społecznościowym, zyskał miliony łapek w górę i masę pozytywnych komentarzy. W telewizji i internecie mówili tylko o jednym: Hiren Oldrock, najsławniejszy detektyw na świecie, zakończył najtrudniejsze w jego życiu śledztwo, a sprawca prawdopodobnie popełnił samobójstwo, ciała do dziś nie znaleziono. – Yyy… co? Przecież to jest bez sensu. Dwa dni i wszyscy myślą, że to już koniec? Śledztwo umorzono? Skąd niby przyszły wieści o prawdopodobnym samobójstwie? Od świętego Mikołaja? Opinia publiczna nawet nie wie, kto stał za tymi zbrodniami, więc czyjego ciała mieliby szukać?
Kobieta wróciła z trzema kubkami kawy, a między nogami trzymała notes, w którym włożony był długopis. – A nie mogła go trzymać zwyczajnie pod pachą? Sztucznie kreowane sytuacje nie są w ogóle śmieszne.
Miał nadzieję, że już nigdy nie spotka Barry'ego na swojej drodze. – Ja też mam taką nadzieję. Jeśli nie przygłupi policjanci, to ekscentryczny dziennikarz zachowujący się jak rozkapryszone dziecko.
Ostatni rozdział nie powalił. Hiren trochę podramatyzował, a potem spotkał jakiegoś dziwaka. Fajnie, że wyjaśniłeś zasady działania jego więź z Erwinem, ale taka scena powinna mieć miejsce rozdziały temu, a nie wtedy, kiedy akurat ci to było na rękę.
Do tego cały czas narracja wmawiała mi, że sprawa Żniwiarza została zakończona, kiedy ewidentnie nie jest. Żałuję ucięcia przez ciebie rozdziału przed dialogiem z policją, może on wyjaśniłby kilka bezsensów.
Podsumowanie:
Na tę chwilę opowiadanie mnie zawiodło, przez większość czasu idąc po linii najmniejszego oporu. Elementy, które mi się podobały, były raczej szczątkowe – fragmenty dialogu, pojedyncze zdania czy pomysły. Wyrzeczenie miało potencjał, by stać się czymś więcej niż podróbką Kuroshitsuji, lecz ostatecznie nie za bardzo mu się to udało.
Treść opowiadania:
Narracja:
Jest jednym z gorszych elementów Wyrzeczenia, jeśli nie najgorszym. Przede wszystkim rządzi tu ekspozycja, co sprawia, że tekst, cokolwiek by się w nim nie działo, wydaje się czytelnikowi miałki i po prostu nudny (osobiście nudziłam się przy lekturze baaardzo często, zupełnie nie byłam w stanie zaangażować się w historię Hirena). Tak to zwyczajnie działa – streszczanie i opisywanie wydarzeń, zamiast tworzenia pełnoprawnych scen, zmienia opowiadanie w zbiór wypisanych po przecinku czynności, a te, choćby nie wiadomo jak interesujące czy szokujące, nie zrobią na odbiorcy żadnego wrażenia.
Wszystko sprowadza się do znanej już pewnie części czytelników zasady show, don’t tell – pokazuj, nie omawiaj. By wzbudzić w czytelniku zaangażowanie, trzeba dać mu okazję przeniesienia się i wsiąknięcia w wykreowany przez nas świat. Należy sprawić, by poczuł się tak, jakby znajdował się tuż obok wydarzeń – mógł dosłownie dotknąć, usłyszeć i posmakować wszystkiego wokół. Dopiero wtedy tło opowieści stanie się dla niego prawdziwe, a zarazem warte uwagi. U ciebie w dużej mierze tego zabrakło. Nie piszesz, że Hiren spacerował po zeschłych liściach albo gołych trawnikach czy chodził z rozpiętą kurtką, tylko: z powodu globalnego ocieplenia zmienił się klimat. Jeśli takie sprawy nie dotyczą bohaterów, nie są dla czytelnika niczym interesującym.
Jako że siłą napędową historii są jej postacie, identyczną taktykę należy zastosować również i w ich przypadku. Konieczne jest pokazywanie działań, myśli oraz uczuć bohaterów, pozwalając odbiorcy śledzić je krok po kroku. Zrozumienie motywów uczestników opowieści to klucz do jasnego przekazu całości. Dodatkowo, poprzez szczegółowe zapoznanie z postaciami, czytelnik nawiąże z nimi więź, co w efekcie nie pozwoli mu się później oderwać od lektury, a ich wzloty i upadki będą skutkowały jego emocjonalną reakcją.
Kto spędził już nieco czasu na pisaniu, ten wie, że z ekspozycji całkowicie rezygnować się nie powinno, bo i ona jest czasem potrzebna (najczęściej do przedstawiania mniej ważnych szczegółów), ale jej stosunek do scen przydałoby się mocno ograniczyć. Optymalnie będzie to dwadzieścia procent ekspozycji i osiemdziesiąt scen, choć rachunek może się nieco wahać w obie strony, zależnie od potrzeb i gatunku tekstu.
Gwoli wyjaśnienia, o co chodzi ze słynnym show, don’t tell, przytoczę dwa krótkie przykłady:
Omawianie: Tomek szybko zjadł obiad.
Pokazywanie: Tomek uniósł do ust łyżkę z zupą i spróbował. Koszmarnie słona. Spojrzał na Marlenę, jedzącą w ciszy. Zdawała się wcale nie zwracać uwagi na smak, a więc również on nie zamierzał narzekać. Szybko przełykał kolejne porcje kartoflanki, byle napełnić żołądek i móc wyjść do pracy.
Omawianie: Hania była smutna.
Pokazywanie: Łzy napływały Hani do oczu. Nie próbowała ich powstrzymywać. Ściskała w dłoni wymiętoszoną fotografię. Nie mogąc dłużej patrzeć na uśmiechnięte twarze rodziców, schowała ją do kieszeni i objęła się ciasno ramionami, pozwalając, by płacz zmienił się w szloch.
Jak widać, pokazywanie zajmuje więcej miejsca niż samo stwierdzenie jakiegoś faktu, ale i przekazuje dużo więcej, i to bez mówienia wprost, a właśnie taki powinien być nasz cel – pokazać bohatera w danej sytuacji i dać czytelnikowi samemu zinterpretować jego zachowanie. W końcu na tej zasadzie działamy w rzeczywistości, prawda? Ludzie nie wykrzykują do siebie: jestem smutny, jestem zły, jestem obrażony i tak dalej. Ich zachowanie świadczy o obecnym stanie emocjonalnym, więc dlaczego w opowiadaniu miałoby być inaczej?
Zupełnie inną kwestią, choć równie ważną jest to, że nie piszesz jasno. Dość często nie byłam pewna, co lub kogo masz na myśli. Przez drugą połowę wiedziałam, ale tylko dlatego, iż potrafiłam domyśleć się twoich intencji. Zdarzało się też nie rozumieć dialogów bohaterów.
Nie chodzi o to, by brać czytelników za głąbów i serwować im oczywistości, bo tego większość nie cierpi, słusznie zresztą. Nie ma sensu również powtarzać im do znudzenia tych samych informacji (jeśli coś jest istotne dla fabuły, trzy razy na całe opowiadanie powinno spokojnie wystarczyć), ważne jednak by, w ogóle się tymi informacjami podzielić.
Nie wiem, czy uznałeś, że tak będzie naturalniej albo że niektóre rzeczy są nieistotne, czy może używałeś przesadnych skrótów myślowych, gdyż wydawało ci się, że wszystko jest jasne, jednak koniec końców efekt okazał się marny. Zawsze trzeba brać poprawkę na to, że czytelnicy nie siedzą w naszej głowie i wiedzą tylko tyle, ile zawrzemy w tekście.
Przykładowo z jakiegoś powodu przez dłuższy czas upodobałeś sobie trzymanie w tajemnicy, w jakim kraju oraz czasie dzieje się akcja. Imiona i nazwiska niektórych postaci też bywały ukryte pod różnymi, nieraz dziwnymi, synonimami, aż do pewnego momentu w narracji. Identycznie z motywacją, przeszłością lub nawet zawodem poszczególnych bohaterów. Jest to poważny problem, gdyż właśnie tych rzeczy – kto, gdzie, kiedy i dlaczego – powinnam dowiedzieć się już na samym początku, żebym mogła gładko wejść w kreowany przez ciebie świat, zżyć z postaciami i zacząć zastanawiać się nad fabułą, a nie wszystkim innym dookoła.
Ostatecznie cały czas odnosiłam wrażenie, że narrator wyraża się bardzo nieobiektywnie. O ile przy dobrej stylizacji nie miałabym z tym problemu, o tyle u ciebie objawiało się to głównie wychwalaniem domniemanych zalet protagonisty, co irytowało mnie do głębi. Ile razy padało stwierdzenie, że Hiren jako jedyna osoba na świecie jest w stanie coś zrobić, miałam ochotę odpalić mikser i wsadzić sobie mieszaki w oczodoły.
Dialogi:
Były bardzo, ale to bardzo nienaturalne. Praktycznie podziałały jak gwóźdź do trumny tego opowiadania. Bohaterowie przez większość czasu otwierali usta tylko po to, żeby w maksymalnie toporny sposób powiedzieć coś ekspozycyjnego. Często przeradzało się to wręcz w chamski infodumping (czyli zwalenie na czytelnika dużej ilości informacji naraz) którego powinno się zdecydowanie unikać, choćby z takiego powodu, że nie ma szans, by odbiorca zapamiętał tyle rzeczy jednocześnie. Z ważniejszych przykładów – wyjaśnianie calutkiej sprawy kryminalnej, podanie pełnej przeszłości w pigułce, przerzucanie się między sobą tym, co może, a czego nie istota nadprzyrodzona. Z mniejszych – tłumaczenie, że robi się sałatkę, bo chce się kogoś pocieszyć, mówienie psu, którego trzyma się od lat, jak ma na imię, albo wciskanie, że protagonista jest Kanadyjczykiem, na przykładzie uprzedzeń do całego kraju, o które nikt wcześniej nie pytał.
Mówi się, że dialogi są lepszym miejscem na przedstawianie informacji niż suchy opis i rzeczywiście tak jest, ale w tym przypadku były równie nie do zniesienia. Od sztuczności aż bolały uszy. Żaden człowiek nie wypowiada się tak jak twoi bohaterowie. Niemal nikt nie monologuje na pół strony o swoim życiu – prawdziwe wymiany zdań brzmią dużo bardziej na wzór partyjki tenisa.
Rozmowy powinny być subtelne, przekazywać informacje często w podtekście, na kilku poziomach jednocześnie, a nie walić czytelnika obuchem w łeb. Najlepsze są takie, gdzie odbiorca dowiaduje się mimochodem połowy wieści, a do drugiej połowy musi nieco wysilić łepetynę i połączyć kropki, śledząc kontekst.
Dialogi w dużej mierze powinny pokazywać charakter postaci, u ciebie jednak większość bohaterów brzmiała niemal identycznie. Różnice między stylizacją były minimalne, niektórzy używali częściej potocyzmów i tyle. Gdyby dać mi do przeczytania kwestie Watricka i Josepha, nie zgadłabym, który jest który. Pozytywnie wyróżnia się Erwin ze swoim panie. Niby mały szczegół, a sprawia, że nawet bez podpisu wiedziałabym, że to on. Gdyby każdy z ważniejszych bohaterów miał swój własny sposób mówienia – poprzez wtrącenia, powtarzające się frazy, ulubione powiedzonka, nawiązania do jakiejś dziedziny, którą się interesują, akcent, czy nawet osobliwe nastawienie – dużo łatwiej zapadaliby w pamięć i wydawali się pełniejszymi postaciami.
Co możesz zrobić, żeby dialogi były lepsze? Przede wszystkim słuchaj i przyglądaj się uważnie, w jaki sposób wypowiadają się ludzie wokół ciebie, zarówno znajomi, jak i obcy – na ulicy, w autobusie, sklepie albo urzędzie. Co, jakimi środkami i dlaczego mówią, czym się dzielą, a co wolą przemilczeć, oraz ile i jakie sygnały wysyłają przez komunikację niewerbalną: gesty, miny, postawę (w końcu często bywa ważniejsza niż słowa albo z nimi sprzeczna), a później próbuj przełożyć to na dialogi.
Niekoniecznie inspiruj się w tej dziedzinie filmami – tam rozmowy są nieco inne niż książkowe: nastawione na większy przekaz informacji przy relatywnie małej ilości linii dialogowych. Ostatecznie twórcy mają tylko około dwóch godzin na przedstawienie historii, którą książka może rozciągnąć na setki stron.
Fabuła:
Interesuje cię, czy pomysł na twoje opowiadanie jest dobry. Powiem tak – dla mnie każdy pomysł jest dobry, jeżeli odpowiednio się go przedstawi. Przyrównałabym to do pojedynczego ziarenka, wokół którego buduje się całe danie. Grochówka może być smaczna, ale może być obrzydliwa, w zależności, kto i z czego ją ugotuje. Tak samo w sprawnych rękach nawet coś absurdalnego może wyjść interesująco. Dla mnie więc pytanie o czym? ma dużo mniejsze znaczenie od jak?, a więc dalej przede wszystkim skupię się na tym drugim aspekcie.
W swoim bazowym stanie fabuła Wyrzeczenia jest nieskomplikowana – detektyw wraz ze swoim pomocnikiem musi powstrzymać tajemniczego sprawcę niewyjaśnionych morderstw. W takich okolicznościach zamiast Hirena mógłby się tu pojawić zarówno Sherlock Holmes, Herkules Poirot, L czy Ciel Phantomhive. I, jak mówiłam wcześniej, to jest okej.
Niestety, nie potrafisz udźwignąć ciężaru powieści detektywistycznej (czemu się nie dziwię, bo to wbrew pozorom wyższa szkoła jazdy, na której polegają nawet doświadczeni autorzy). Nie masz pojęcia, z jakiej strony się za nią zabrać, jakich sztuczek używać, jak sprawić, by prezentowała się atrakcyjnie dla czytelnika.
Najlepiej dało się to zauważyć w skali mikro, na przykładzie sprawy morderstwa Celine Respect, gdzie wyłożyłeś się po całości. Dochodzenie zostało przeprowadzone po łebkach, bez żadnej finezji i ślepych zaułków – narzędzie zbrodni i ciało Hiren znalazł właściwie przez przypadek, pierwszy podejrzany okazał się sprawcą, do tego na końcu sam się przyznał. Wisienką na torcie był monolog protagonisty omawiający całą sprawę. To kompletne zaprzeczenie tego, jak powinno się pisać kryminały. Do tej pory zastanawiam się, po co ten wątek w ogóle znalazł się w opowiadaniu – od samego początku wydawał mi się zbędnym zapychaczem. Przez całą jego długość nudziłam się i ani trochę nie przejmowałam losem zmarłej oraz jej rodziny.
W ogólnym rozrachunku dodanie wątków przyszłości i fantastycznych pogłębiło tylko chaos oraz wysunęło na pierwszy plan twoje niedoświadczenie i nieumiejętność żonglowania wieloma elementami jednocześnie.
Widziałam pod inną recenzją twój komentarz, że wyszła ci bardziej fantastyka niż kryminał. Tyle że… konstrukcja opowieści wciąż odpowiada kryminałowi. Fantastyka to tylko dekoracje. Rozwiązywanie sprawy morderstwa w kosmosie, królestwie jednorożców i osiemnastym wieku pozostanie kryminałem.
Jeśli chodzi o detale, według mnie mocno przeszarżowałeś (co jest kolejnym błędem początkującego). Natężenie zajebistości na metr kwadratowy przekroczyło normę przynajmniej kilkukrotnie. Erwin posiada takie moce, jakie były ci chwilowo potrzebne, Ralse znany jest jako przestępca międzynarodowego kalibru jeszcze grubo przed trzydziestką, Okoteur robi za jednoosobową broń masowej zagłady, a Hiren… Hiren to tak bardzo specjalny płatek śniegu, że nigdy się nie myli, ma IQ pod niebiosa, ogromną willę, a nawet swojego własnego anioła, który zmienia jego przeznaczenie. Litości.
Żeby opowiadanie wydawało się realistyczne, nie można robić ze wszystkiego i wszystkich jakichś bogów; postacie muszą być ludzkie, mieć zarówno wady, jak i zalety, zwyciężać, jak i (wielokrotnie) ponosić sromotną porażkę. Czytelnikowi najbardziej zależy, gdy protagonista siedzi po kolana w błocie i trzęsie portkami o swoje życie, a nie kiedy pławi się w pochwałach, bo po raz milionowy ma rację.
Przykładowo więc wolałabym, żeby zagadka oraz przeciwnicy zostali bardziej dostosowani do wieku i faktycznych możliwości bohatera. Coś na skalę małego miasteczka, z protagonistą będącym samozwańczym poszukiwaczem prawdy. Jeśli żniwiarz, to jakiś słaby albo niezbyt rozgarnięty, możliwy do pokonania podstępem. Demon stróż z kolei niech posiada maksymalnie dwie, w jasny sposób ograniczone moce. Umiar, umiar przede wszystkim.
W przypadku zagrożenia w postaci tajemniczego mordercy sytuacja pozostaje ta sama – starasz się za bardzo. Po tysiącach blockbusterów przysłowiowy koniec świata już dawno przestał kogokolwiek wzruszać. Stawki w Wyrzeczeniu były zwyczajnie za duże, żeby się nimi przejmować. Kiedy na szali stoi cały świat, człowiek nie jest w stanie objąć tego umysłem, nie tak naprawdę. Jesteśmy zaprogramowani do przeżywania i radzenia sobie z problemami lokalnymi. Umierający na naszych oczach kotek wzbudzi w nas więcej współczucia niż miliony ginące na wojnie po drugiej stronie globu. Anonimowe osoby, których życia pozbawiał Żniwiarz, obchodziły mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. A niech sobie giną – myślałam podczas lektury, głowiąc się, dlaczego Hiren tak bardzo chce dopaść sprawcę.
Dopiero śmierć Josepha poruszyła we mnie czułą strunę – nie jakoś bardzo, bo pojawiał się w opowiadaniu sporadycznie, głównie jako nośnik informacji, ale tyćkę mocniej niż facet ze szpitala czy chłopak siedzący po nocy przed kompem – Matias. Gdyby Matias był przyjacielem Hirena, jedyną osobą w jego wieku, z którą ten spędzał czas i której mógł się wygadać, jego śmierć stałaby się tragedią dla czytelników oraz bohatera; pytaliby – dlaczego taki dobry chłopak jak Matias musiał odejść? Dla ciebie jego śmierć była tylko sposobem na pokazanie, w jaki sposób Żniwiarz zabija.
Według twojego planu właśnie Joseph występował w charakterze Matiasa z mojego przykładu, choć niestety tylko na papierze. Joseph nie był prawdziwym przyjacielem Hirena – to, że raz dał mu czekoladę i przy spotkaniach serwował kawę, nic nie znaczy. Tak się po prostu robi, gdy przychodzą goście. Hiren i Joseph nigdy podczas trwania opowiadania nie rozmawiali o niczym innym niż sprawach, co robi z nich po prostu znajomych z pracy. Z tego względu późniejsze wyznania protagonisty i jego bardzo emocjonalna reakcja wyglądają sztucznie. Dla czytelnika słowa Oldrocka nie mają podparcia w czynach i sytuacjach.
Ostateczne rozwiązanie sprawy Żniwiarza wzbudziło we mnie emocje, ale nie takie, jakie zapewne byś chciał. Niedowierzanie, rozczarowanie, złość. W mojej głowie narodziła się masa pytań, głównie: to tyle? Byłam bardzo zawiedziona. I przekonana, że całość została załatwiona po łebkach, jakby ci się już nie chciało. Siła zakończenia ma bardzo dużą wagę – jeśli ono jest do kitu, całości nie uratuje nawet najlepszy początek i koniec.
Twist z aniołem wydał mi się trochę od czapy, że tak powiem, motywacje Okoteura również – trudno zrozumieć miłość istot nadprzyrodzonych, szczególnie jeśli są ograniczone do samego wyznania. Może gdyby zostało to jakoś lepiej rozpisane, odniosłabym lepsze wrażenie, bo uwikłanie Ralse’a we wszystko i zmienianie przez niego frontu wyszło akurat ciekawie (wyłączając wątek z Bellą, który był dla mnie kompletnie abstrakcyjny; przez chwilę miałam wrażenie, iż jest żartem).
Trochę mi żal, że nie wiem, co zaplanowałeś dalej, a trochę jestem szczęśliwa, że już za mną ten festiwal posklejanych do kupy wątków i postaci. Stać cię na więcej, potrzebujesz tylko konkretnego kierunku i paru drogowskazów, by nie wpaść w koleiny pełne klisz, które każdy niedoświadczony twórca spotyka na swojej drodze, a które wydają mu się fajne, choć naprawdę wcale takie nie są.
Świat przedstawiony:
Czas i miejsce akcji:
Po wielu rozdziałach wreszcie udało mi się dowiedzieć, że akcja dzieje się w Ameryce, konkretnie w Filadelfii, choć muszę przyznać, po wrzucanych od czasu do czasu przypadkowych nazwach miast, nigdy bym się nie domyśliła.
W okolicach, po których porusza się Hiren, nie czuć nic amerykańskiego. Opisywane miasteczka nie mają do zaoferowanie niczego ciekawego, bohaterowie chodzą po bezbarwnych planach służących im jedynie za obowiązkowe tło. Nie odczułam, żeby opisywanie okolicy sprawiało ci przyjemność, a jedynie funkcjonowało w kategoriach rzeczy do odhaczenia.
Istnienie elementów fantastycznych zostało potraktowane jak coś, co powinnam z góry rozumieć. Pojawia się demon? Fajnie. Mamy ponurego żniwiarza? Też super. W opowiadaniu są anioły? O... okej. Ekspozycyjnymi dialogami wyjaśniasz podstawy podstaw – tyle dobrze – ale cały drugi plan pozostaje nieodkryty, przez co podczas lektury w mojej głowie ciągle pojawiały się pytania i wątpliwości. Chociażby skąd na świecie wzięły się anioły, demony i żniwiarze, jakimi zasadami się kierują, jak koegzystują z ludźmi i jakie posiadają możliwości. Mogłabym zapewne wymieniać do rana.
Kreacja tła wyszła ci tak samo kiepsko, jeśli chodzi o czas akcji – według bohaterów jest rok 2024, ale technologicznie nie widziałam niczego, czego nie mielibyśmy teraz. W opowiadaniu pojawia się ciekawe stwierdzenie, jakoby przez globalne ocieplenie było bardziej sucho, z ogólnie wyższą temperaturą, lecz trudno w nie uwierzyć, gdy przez połowę rozdziałów... pada. Jak dla mnie to zmarnowana okazja i już lepiej byłoby, gdyby opowiadanie miało miejsce w czasach obecnych – przynajmniej nie szukałabym różnic, które niemal nie występują.
Opisy:
Są bardzo podstawowe, można nawet powiedzieć, mdłe. Wygląd otoczenia, przedmiotów, bohaterów – wszystko ma bardzo prosty, jednowymiarowy kształt. Mówiąc krótko – bez charakteru.
W swoich opisach najczęściej używałeś nazwy przedmiotu/cechy i jej koloru, np.: wiśniowe łóżko, fioletowy fotel, brązowe spodnie, czarne włosy. Mało tu szczegółów, stylów, tekstur, smaków i zapachów. Mało konkretnych nazw przedmiotów – bohater nie nosi pantofli czy adidasów, on zwyczajnie ma na sobie buty. Buty te mogą być więc jakiekolwiek – w oczach czytelnika najpewniej bez wyrazu o najbardziej podstawowym kształcie. Co ciekawe, zdarzają ci się też sytuacje odwrotne, np. z płaszczem redingote – byłby to naprawdę fajny szczegół, gdybym tylko nie musiała googlować jego wyglądu. A więc tak – szczegóły jak najmilej widziane, byleby takie, żeby zwykły zjadacz chleba przynajmniej połapał się, o czym mówisz.
Opisywane przez ciebie rzeczy rzadko są przedstawiane w odniesieniu do bohatera. Narrator podaje jakąś liczbę elementów w scenie, ale postać nie przygląda im się, nie komentuje w myślach ich istnienia – czy mu się podobają, przypominają o czymś albo wzbudzają jakieś inne emocje. Najlepszy przykład – pierwszy opis posiadłości Hirena. Poświęciłeś mu trzy akapity i nie znalazło się wśród nich ani jedno słowo o tym, co twój bohater sądzi o swoim domu po powrocie ze szpitala. Dużo bardziej interesowałoby mnie, jak Oldrock czuje się u siebie, niż ile jego willa posiada łazienek.
Wydarzenia:
Brak w nich konfliktu – teoretycznie bohater zmaga się z rozwiązaniem diabelnie trudnej zagadki kryminalnej, lecz w praktyce nie istnieją dla niego żadne przeszkody. Wszystko, dosłownie wszystko, mu się udaje, a nawet kiedy dzieje się coś złego, nie doświadcza tego konsekwencji: nie odczuwa skutków ubocznych po dźgnięciu, a jego złamany nos zostaje natychmiast uleczony bez śladu. Oczywiście tyczy się to zarówno krzywd fizycznych, jak i emocjonalnych.
To bardzo kiepska sytuacja, bowiem protagonista z biegiem czasu się nie rozwija, ciągle pozostając w tym samym punkcie, w którym był na początku. Nie uczy się na własnych błędach. Jeśli jego zwycięstwo przychodzi w kółko bez trudu, jaki sens jest trzymać za taką osobę kciuki?
Między innymi z tego wywodzi się brak napięcia. Po kilku sytuacjach kończących się szczęśliwie, odbiorca jest w stanie przewidzieć, że nie posuniesz się do zrobienia swojej pacynce krzywdy, a jak to mówią: nie ma ryzyka, nie ma zabawy.
Koniecznie też musisz popracować nad kreatywnością. Choć twisty robisz niezgorsze, wywracasz się na małych rzeczach, zwykłych interakcjach, które są po prostu nudne i przewidywalne. Wymyślaj różne scenariusze tej samej sceny, zadawaj sobie różne pytania, ale nigdy nie bierz pierwszej, najprostszej odpowiedzi, która przyjdzie ci do głowy – prawdopodobnie do takich samych wniosków dojdzie czytelnik. Zaskocz go, pokaż coś zupełnie odwrotnego, nie zadowalaj się byle czym. Poszukaj w internecie różnych ćwiczeń na kreatywność, niekoniecznie związanych z samym pisaniem – na początek zajrzyj choćby tu, tu i tutaj. Po pewnym czasie sam zauważysz różnicę, jestem tego pewna.
Musisz przy tym zdać sobie sprawę, że paradoksalnie ograniczenie środków tę kreatywność wyzwala – im mniej elementów, tym bardziej starasz się wycisnąć z nich maksimum. Przykładowo, nadając demonowi ograniczenia, powiedzmy, jedną moc – teleportację – wymyśl piętnaście różnych sposobów na to, jak można jej użyć w walce. Na pewno będzie to dużo bardziej interesujące dla czytelnika niż ciągle pojawiające się nowe umiejętności.
Bohaterowie:
Kreacje twoich bohaterów są, cóż, jednowymiarowe. Większość z nich gra na jednej nucie, definiuje ich jedna cecha: Hiren – młody geniusz, Erwin – demon, Watrick – opiekun. O ile przy postaciach drugo- i trzecioplanowych nie stwarza to wielkiego problemu, o tyle te wysunięte na pierwszy plan nie sprawiają najlepszego wrażenia.
Zadbaj o niuanse, szczególiki wyróżniające ich spośród tłumu. Pozwól swoim postaciom wyjść raz na jakiś czas z jasno określonej roli. Staraj się wypośrodkować cechy, które skręcają niebezpiecznie w stronę braku realizmu; nie dawaj jednej osobie zbyt wielu umiejętności czy rzeczy zapewniającej jej stałą przewagę. Pamiętaj, że zaleta w jednej sytuacji może stać się wadą w innej, czy to w kwestii charakteru, czy wyglądu.
Bohaterom dużo głębi odbiera wspomniana przeze mnie wcześniej ekspozycja, dosłownie spłaszczając każde przeżycie do nudnego sprawozdania, więc jeśli się jej pozbędziesz, powinno z gruntu zrobić się odrobinę lepiej.
W moich oczach problemem wielu twoich postaci stała się ich kreskówkowość, przeradzająca się chwilami w groteskową karykaturę czy kompletną kliszę. Para zidiociałych policjantów, antagonista wygłaszający długie monologi tuż przed ostateczną bitwą, nawet fanka ze sklepu z artykułami papierniczymi skacząca z radości jak pięciolatka. Za dużo, za bardzo, za mocno. Ponownie, nie znasz umiaru. Jak ktoś jest głupi, to głupi do bólu, jak ktoś jest w miarę mądry, wszyscy dookoła uznają go za geniusza.
Moim zdaniem w opowiadaniu zabrakło też nieco różnorodności – przykładowo masz dwóch policjantów w podeszłym wieku (Watrick oraz Joseph), ale żadnej powracającej postaci kobiecej. Oprócz tego Hiren nie zna nikogo w swoim wieku, z kim mógłby porozmawiać i się wyluzować. Szkoda, bo im bardziej zróżnicowana obsada, tym ciekawsze interakcje mogą pojawiać się w jej obrębie.
Bohaterowie główni:
Hiren Oldrock – przykro mi, nie mogę powiedzieć, żeby był udanym protagonistą. Spójnym przez większą część opowiadania tak, ale dobrym – absolutnie nie. Niemal od początku lektury do opisania go nasuwały mi się dwa słowa: Gary Stu, czyli męski odpowiednik słynnej Mary Sue. Bogacz z tragiczną przeszłością, nastoletni geniusz, do tego buc – Gary jak malowany. Mam nadzieję, że pocieszy cię fakt, iż tendencja do tworzenia takich główniaków nie jest wcale rzadka. Na szczęście, przy odrobinie trudu i zrozumienia, można się z niej wyleczyć.
Dużo się w opowiadaniu mówi o tym, jakim świetnym i nieomylnym detektywem jest Hiren, ale tak naprawdę chłopak nie robi nic, czym mógłby mi zaimponować, przy czym większość roboty zwala na ludzi wokół niego – od Watricka poczynając, przez Erwina, na policji kończąc. Bardzo ciężko brnąć przez tekst, kiedy później ci sami ludzie wychwalają go pod niebiosa. Przez tego rodzaju dysonans od samego początku wydawał mi się niedopasowaną postacią do wyzwań, jakie przed nim postawiono.
Irytuje mnie ciągłe stawianie Hirena na piedestale przy jednoczesnym umieszczaniu go w bezpiecznej bańce. Tylko mu tym szkodzisz. Niby od czasu do czasu próbujesz na jego drodze umieszczać wyzwania, ale szybko się z nich wycofujesz. Twój młody detektyw zaczyna jako rozpuszczony bachor i jako taki kończy. Jego domniemana nieomylność staje się jego największą wadą, przez którą zapędziłeś się w kozi róg: raz że to zwyczajnie nierealna cecha, a dwa – kompletnie nieludzka. Czytelnik nie może sympatyzować z kimś takim.
Odarty z wszelkich narratorskich dopisków Oldrock pozostaje bardzo przeciętnym czternastolatkiem – dość wiarygodnie rozpisanym ze wszystkimi blaskami i cieniami tego wieku. Nie widzę nic złego w byciu zwyczajnym dzieciakiem, ale kurczę, takich postaci nie pcha się na pierwszy plan międzynarodowego kryzysu, bo zwyczajnie nie są wystarczająco interesujące, by unieść ciężar tekstu. Cała grupa agentów miałaby problem, a co dopiero jeden chłopak.
Demony, anioły i żniwiarze stają się poniekąd wymówką, dla której tylko Hiren jest w stanie pokonać mordercę. Narrator uparcie twierdzi, że jedynie on na świecie może mierzyć się z nadprzyrodzonym wyzwaniem. Czytając o tym w kółko, mam ochotę zaśmiać mu się w twarz. Uwierzenie, że Hiren bez niczyjej pomocy byłby w stanie pokonać kogokolwiek czy rozwiązać w wiarygodny sposób średnio zaawansowaną zagadkę kryminalną, jest ponad moje siły. W dodatku nie chce mi się wierzyć, iż to jedyny człowiek na planecie mający podczas trwania akcji opowiadania demona w garści.
Motywacje i cele bohatera – które przecież powinny stać się jasno określonymi z góry filarami opowieści – krótko mówiąc, nie powalają. Muszę złapać mordercę, bo morduje! Mordowanie jest złe, a ja jestem detektywem, no to jakbym miał się nie włączyć do tej sprawy? – tak to mniej więcej wygląda z mojej perspektywy. Bardzo podstawowo, bardzo bezosobowo; podobną chęć mógłby wyrazić ktokolwiek. Dobrze byłoby uczynić je bardziej osobistymi – coś tam próbowałeś, wtrącając jakieś tajemnicze zdarzenie z przeszłości, tyle że to nie działa, bo zdarzenie, no właśnie, jest tajemnicze. Niewiele znaczy, jeśli nie wiem, o co chodzi i co znaczy dla protagonisty.
Chcesz zobaczy podobną postać zrobioną dobrze, spójrz na Batmana – w wielu kwestiach to postać wręcz bliźniaczo podobna do Hirena. Ma opiekuna-pomocnika w podeszłym wieku, masę pieniędzy, jak Erwina wymieni się na gadżety też będzie pasować. Ba, jego również zwą najlepszym detektywem świata. Jednak, w porównaniu do Oldrocka, wszyscy wiedzą, co stało się punktem zapalnym dla Bruce’a – tragiczna śmierć rodziców. To coś, co każdy może zrozumieć. Mroczny Rycerz nie zaczął okładać złoli z nudów. Miał dla tego ważny powód – potrzebę, by jego miasto było bezpieczne, żeby już żadne dziecko nie przeżyło tego, co on. Wydawałoby się, że to nic wyszukanego i racja, nie jest, ale wcale nie musi takie być, byle napędzało bohatera do działania.
Oprócz tego, w jego przypadku sprawdza się to, co mówiłam o stawkach – Batman operuje głównie na terenie jednego miasta, swojego rodzinnego Gotham. Dodatkowo w jego przypadku słynny przydomek nie irytuje, gdyż miał za sobą lata doświadczeń, których Hirenowi zwyczajnie brakuje.
A więc tak: protagonista wyróżniający się charakterem i dopasowanym pod fabułę zestawem umiejętności to bardzo dobra rzecz – bohater nijaki, a jednocześnie świetny we wszystkim, za co się chwyci – bardzo zła. Hiren niestety przechyla się niebezpiecznie w tę drugą stronę.
Bohaterowie poboczni:
Ralse Meenwood – z opisu wielki gangster, z treści wystraszona płotka. Niby jest sławny, a jego osiągnięcia imponują na tyle, by ścigano go jeszcze przed podejrzeniami o bycie Żniwiarzem. Wielki Król Kart (do tej pory nie rozumiem wprowadzenia jego nieludzkich umiejętności, oprócz tego, żeby wydawał się bardziej cool), ale kiedy przychodzi co do czego, okazuje się bezwolnym pionkiem prawdziwego sprawcy i chowa jak szczur.
Gdzie jego wpływy, szajka? Przecież nie robiłby międzynarodowych przekrętów w pojedynkę. Jeden Lubek wiosny nie czyni. Jego przeszłość przedstawiona przez Josepha na początku nie ma nic wspólnego z późniejszą kreacją – to jakby dwie różne postacie. A już historia ze ślubem prezentuje się jako zupełny niewypał w moim mniemaniu – może gdyby Ralse był starszy, miał na koncie osiągnięcia w przestępczym półświatku, a porwanie Belli stałoby się zemstą innej grupy, uznałabym ten wątek za sensowny. Osiemnastolastolatek, któremu ktoś przypadkowy kradnie spod kościoła świeżo poślubioną żonę i ją morduje, bo tak, w ogóle mnie nie przekonuje.
Nie podobało mi się robienie z niego szaleńca, a już w ogóle tego, jak szybko się z niego ostatecznie wyleczył. Spłaszczanie traumatycznych przeżyć do taniego chwytu w postaci robienia z przeciwnika nieprzewidywalnego, nie dość, że już dawno się przejadło, jest również dość krzywdzącym stereotypem na temat chorób natury psychicznej.
Co mi się w nim podobało? Zmiana stron – przemiana z przeciwnika w sojusznika.
Watrick – przez dziewięćdziesiąt procent czasu istnieje po to, by robić za szofera Hirena i w odpowiednich momentach się o niego martwić. Denerwował mnie jego niewykorzystany potencjał i ucieszyłam się, gdy dostał coś do roboty podczas sprawy Celine Respect, mogąc wykazać się policyjnym doświadczeniem (to znaczy w teorii, bo w praktyce wyszło meh). Lubiłam go, w końcu jak można nie lubić takiego uroczego staruszka, ale chciałabym, żeby miał w sobie coś więcej niż tylko troskę dla głównego bohatera.
Erwin – podobnie jak Watrick, pojawia się głównie, by spełniać zachcianki Hirena. Gdyby nie robił za chodzącą encyklopedię istot nadprzyrodzonych oraz wielofunkcyjny scyzoryk, byłby całkiem fajną postacią, na pewno jedną z bardziej charakterystycznych w opowiadaniu. Przede wszystkim podoba mi się jego złośliwość i komentarze. Dla kogoś takiego jak Hiren – wychwalanego przez wszystkich – jest idealnym kompanem. Chętnie zobaczyłabym, w jakim kierunku rozwinie się ich relacja.
Żniwiarz – z ekstramrocznej obecności czyhającej w cieniu, której nie da się pokonać, zmienił się w coś wywołującego bardziej politowanie niż strach, ostatecznie dając się pokonać zwykłemu demonowi. Nijak nie potrafiłam brać go na poważnie, kiedy zachowywał się niczym typowa drama queen albo, jak kto woli, rechoczący złoczyńca ze starych produkcji. Ekscentryczność może stać się dobrym punktem wyjścia dla jego postaci, sposób połączenia z innymi bohaterami też, ale reszta nadaje się do przewalcowania i zalania grubą warstwą betonu.
Joseph – bardziej narzędzie fabularne niż postać. Trudno cokolwiek o nim powiedzieć, jako że niczym specjalnym się nie wyróżniał, a jego najciekawszym wkładem w opowiadanie okazało się… zejście z tego świata.
Logika:
Nie jest z nią najlepiej. Co jakiś czas trafiały się momenty sprawiające, że łapałam się za głowę, kwestionując sens czytanych zdań – choćby już w pierwszym rozdziale nie mogłam przeboleć tego nieszczęsnego noża w biodrze. Wybił mnie z lektury na tyle, że przestałam się skupiać na tekście i ostatecznie skierowałam do wujka Google sprawdzić, czy taka śmierć jest w ogóle możliwa. Coś takiego nie powinno się zdarzyć – wszystkie sytuacje i elementy pojawiające się w opowiadaniu mają wydawać się czytelnikowi wiarygodne. Nie muszą w rzeczywistości takie być, linię można przesunąć na swoją korzyść zależnie od konwencji (pamiętając, by cały czas się jej trzymać), ale sposób opisania danego wydarzenia ma mnie przekonać, że to, co czytam, jest realne.
Z drugiej strony na świecie znajdzie się masa rzeczy, które przeniesione do książki będą czytelnikowi wydawały się nieprawdziwe – wszystkiego rodzaju szczęśliwe zbiegi okoliczności chociażby lub przykładowo cała klasa zawalająca test. Podejrzliwość czytelnika bardzo często wzbudzają czarno-białe postacie i sytuacje zerojedynkowe: ktoś, kto zawsze postępuje właściwie (lub jak w przypadku twojego protagonisty nigdy się nie myli) albo jest do szpiku kości zły, wojna, w której nie zginęła żadna osoba, miasto tętniące szczęściem.
W opowiadaniu występuje mnóstwo skrótów w postępowaniu bohaterów, np. wtedy, gdy Hiren wyciąga z kapelusza całą historię morderstwa Celine Respect. Być może w dziewiętnastym wieku coś takiego by przeszło i wzbudziło w czytelnikach podziw, natomiast teraz każdy chce widzieć dokładnie, jak detektyw składa układankę po kawałku z puzzli, które ma do dyspozycji.
W opowiadaniu króluje imperatyw – zjawisko polegające na dopasowaniu bezsensownych zachowań bohaterów do bezsensownej akcji tylko po to, żeby popchnąć fabułę do przodu. W Wyrzeczeniu pojawił się on nagminnie, kiedy zapędzałeś się w kozi róg zagadkami kryminalnymi i nie wiedziałeś w jaki sposób z nich wybrnąć.
Najbardziej raziły głupie decyzje protagonisty, którym, o zgrozo, inni bohaterowie przyklaskiwali i które ostatecznie okazywały się dobrym posunięciem, mimo iż realistycznie powinny skończyć się klapą. Wiele rzeczy mogłabym wybaczyć czternastolatkowi, ale nie kiedy nieironicznie w kółko jest nazywany nieomylnym, najlepszym detektywem świata.
Logika często padała również wewnątrz świata przedstawionego – koncepty zostawione bez większego wyjaśnienia brzmiały jak bzdury, kiedy sama musiałam dopowiadać sobie połowę informacji. Pełno w nich luk, których nie dałeś rady połatać przez czasem niezrozumiałe zdania i dialogi.
Zdarzały się też błędy w ciągłości pomiędzy scenami, których, przy lepszej organizacji czy też powtórnym sprawdzeniu tekstu, mógłbyś uniknąć. Chodzi mi o drobnostki w stylu zmieniającego się wieku Ralse’a, jednym razem podawania, że jest właścicielem warsztatu, a raz klubu nocnego, przebieranie się Hirena na korytarzu w kostium zamiast w jakiejś garderobie/pokoju i tak dalej. Nie znalazło się tego przeraźliwie dużo, ale każdy taki szczegół będzie kłuł w oczy co uważniejszego czytelnika.
Styl:
Brak ci wprawy w operowaniu słowami. Spora ich ilość, występująca w tworzonych przez ciebie zdaniach, wydaje się być użyta mniej lub bardziej przypadkowo, nie grając z treścią ani kontekstem całości. Istnieją wyrazy, które do siebie pasują, i takie, które brzmią razem nienaturalnie – żeby poznać, które połączenia są okej, musisz po prostu dużo czytać (możesz przy okazji zapisywać gdzieś sobie te, które szczególnie ci się podobają) oraz analizować związki frazeologiczne, kolokacje i idiomy.
Nie idzie ci zbyt dobrze wyszukiwanie synonimów – zdajesz się wybierać słowa, które mniej więcej pasują do zdania, ale w tym szkopuł – mniej więcej to za mało; często minimalna różnica w znaczeniu zmienia wydźwięk całego wypowiedzenia. Jeśli nie jesteś w stanie znaleźć słowa, które możesz podmienić, masz dwa wyjścia: przepisać zdanie od nowa i całkowicie ominąć dany wyraz albo zwyczajnie zostawić powtórzenie – ostatecznie to mniejsza zbrodnia niż nazywanie prostych rzeczy wyszukanymi odpowiednikami.
Przez twój strach przed powtórzeniami nie raz i nie dwa zastanawiałam się, o kim mówisz, bo zamiast nazywać bohaterów po imieniu, wymyślałeś im tysiąc różnych określeń pojawiających się znienacka. Póki nie doszłam do momentu, w którym dobrze wiedziałam, jak postacie wyglądają, czytanie o brodaczach, starcach i mięśniakach było istną męką.
Miejscami mieszasz styl podniosły, chwilami oficjalny, z potocyzmami, czego efektem stał się ciężkostrawny miszmasz ocierający się momentami o śmieszność. To tak, jakby w trzech po sobie zdaniach ktoś napisał kolejno: kroczył, szedł, lazł. Tylko środkowy wyraz nie pociąga za sobą żadnych konotacji, pozostaje neutralny. Pierwsze jest podniosłe, trzecie niedbałe. Mając narratora trzecioosobowego, trzymającego się suchego relacjonowania wydarzeń, takie zabarwianie tekstu jest niewskazane (poza dialogami, oczywiście).
Duże słowa, o największym nacechowaniu emocjonalnym, należy zawsze zostawiać na specjalne okazje i nie korzystać z nich w nadmiarze, aby nie narazić się na zbędny patos, który wielu czytelnikom (słusznie zresztą) kojarzy się negatywnie.
Używanie trudnych wyrazów prosto ze słownika uchodzi za pretensjonalne. Kazanie swoim czytelnikom sprawdzać, co właśnie przeczytali, nie należy do najlepszych rozwiązań – odrywa od lektury, jednocześnie sprawiając, że czytająca osoba może poczuć się, jakbyś specjalnie utrudniał jej życie. Przez to niechętnie powróci do twojego tekstu. Sztuką jest pisać tak, aby każdy mógł nas zrozumieć.
Czysto technicznie piszesz prosto, ale całkiem okej. Błędów nie popełniasz zbyt dużo, prawie nie zdarzają się literówki czy inne potknięcia wynikające z nieuwagi, co w moim odczuciu zasługuje na plus.
Końcowe myśli:
Szkic, nie pełnoprawne opowiadanie
Przy lekturze Wyrzeczenia jak na dłoni widać, że dopiero zaczynasz swoją przygodę z pisaniem. Niektóre rzeczy udają ci się intuicyjnie, inne – te, które przychodzą wiedzą i doświadczeniem – nie. Wynika z tego wiele błędów początkującego twórcy, chociażby wykładanie czytelnikom oczywistości, kiepskie dialogi czy wszechogarniająca ekspozycja. Jak najbardziej da się im zaradzić, jeśli będziesz ćwiczył i podchodził do tworzenia bardziej świadomie.
Przede wszystkim Wyrzeczenie nie wygląda na tekst skończony, jedynie wstępny szkic (tak zwany first draft) tego, co miałeś w głowie. Każdą streszczoną sytuację mógłbyś rozwinąć do sceny, a każdą ekspozycyjną wstawkę rozpisać w naturalnie brzmiący dialog czy sytuację prezentującą dany fakt. Wszystko inne już masz – rozmieszczenie wydarzeń w czasie, charaktery bohaterów, zalążki świata przedstawionego. Brakuje tylko jednego, najważniejszego kroku – przewałkowania tego wszystkiego i przepisania w pełnoprawne opowiadanie.
Żaden tekst nie wygląda bardzo dobrze przed tą fazą, bo choćbyśmy byli nie wiadomo jak sprawnymi rzemieślnikami, zawsze pozostajemy tylko ludźmi. Opowieści kształtują się w naszych głowach przez cały okres ich pisania. Ciągle coś się w nich zmienia, następują nowe odkrycia, kreatywne kotłowaniny i chaos twórczy. I to jest świetne, ale w tak surowej formie nie nadaje się dla publiczności. Każdą opowieść trzeba oszlifować – nadać odpowiedni kształt, wyciąć zbędne elementy zaburzające proporcje i wypolerować. Dopiero wtedy można myśleć o publikacji i pokazywaniu swojego dzieła światu.
Zdaje się, że przeważająca ilość ludzi w internecie nie ma o tym zielonego pojęcia, dlatego też jesteśmy ciągle zalewani półproduktami, na które ciężko patrzeć, a co dopiero czytać.
Kontynuować czy nie?
Czy warto w poprawiać to konkretne opowiadanie? Szczerze? Nie bardzo. Spełniło swoje zadanie jako trening dla ciebie, ale nie ma w nim wystarczających elementów, żeby opłacało się je przepisywać od nowa (bo tylko to należałoby z nim zrobić). Lepiej, by błędy Wyrzeczenia nauczyły cię, czego nie robić w kolejnych próbach.
Dlaczego o tym mówię? Ponieważ przywiązywanie się do historii na wczesnym etapie drogi pisarskiej nie popłaca, a niestety wiele osób wpada w tę pułapkę (łącznie ze mną). Choćbyśmy nie wiem, jak się starali, ich fundamenty są zbudowane ze słabych materiałów i takie konstrukcje bardzo łatwo się walą. Niektórzy latami łatają dziury, które prędzej czy później pojawiają się w coraz to innych miejscach. Nie warto. Dużo lepiej inwestować energię w nowe, świeże pomysły, wzmocnione naszą coraz większą wiedzą.
Czy warto je zatem kontynuować? To zależy – jeżeli uda ci się zamknąć historię w pięciu rozdziałach – tak. Każda zakończona opowieść będzie lepsza od nieskończonej; daje ci bowiem unikalne doświadczenie stworzenia spójnej całości. Jeśli jednak do zamknięcia wątków będzie ci potrzeba kolejnych piętnastu części, byłabym przeciwna marnowaniu twojego czasu, który mógłbyś poświęcić nowemu projektowi, pozbawionemu błędów poprzednika.
Opcje na przyszłość
Według mnie, jak na początki kariery pisarskiej, postawiłeś sobie zbyt wysoko poprzeczkę – kryminały tylko z zewnątrz wydają się proste do napisania. Tak naprawdę są niezwykle trudne. Kiedy dołożyłeś do tego wątek fantastyczny i akcję umieszczoną w przyszłości, pojawiło się po prostu zbyt dużo elementów, byś mógł nad nimi zapanować, przez co efekt końcowy jest co najwyżej taki sobie.
Nie martw się – wszystko da się wypracować. Najlepiej jednak zacząć małymi kroczkami i po kolei budować swoją pisarską świadomość oraz warsztat. Nikt z dnia na dzień nie staje się geniuszem.
Będąc na twoim miejscu, kolejną historię wybrałabym spośród łatwiejszych gatunków – czegoś o prostej, liniowej fabule z maksymalnie dwoma wątkami pobocznymi – może jakąś obyczajówkę albo przygodówkę – żebyś mógł ćwiczyć warsztat, skupił na bohaterach (ich celach) i nie przejmował się rozmienianiem na drobne.
Jeśli chcesz brać się za fanfiction, bazować na czymś, co już istnieje, spoko – to idealne pole do ćwiczeń – ale raczej zrezygnowałabym z dzieł, które nie są książkami, bo trudno będzie ci przełożyć odpowiednią atmosferę i realia z innych mediów. Szczególnie kreskówki (czy to zachodnie, czy wschodnie) zakrzywiają rzeczywistość – z korzyścią dla siebie, ale nie dla kogoś, kto chciałby odtworzyć ich klimat, używając jedynie słów. Po przełożeniu jeden do jednego rezultat najczęściej jest wyjątkowo marny: niespójny i niezrozumiały dla większości odbiorców.
W efektywności posługiwania się słowami z pomocą może przyjść ci krótka forma: miniatury/szorty – short stories do 7,500 słów albo nowelki – novelettes do 17,500 słów (długości przykładowe na podstawie standardów nagrody Hugo i Nebuli). Mniej tekstu to mniejsza szansa na wpakowanie do niego niepotrzebnych szczegółów, pomaga też w dyscyplinie i ostrożnym dobieraniu określeń.
Panika?
Jeśli po przeczytaniu całości wpadłeś z panikę, nie wiedząc, w co włożyć ręce, bo nagle wszystko jest źle, spokojnie. Oceny dają taki efekt. Mogłam zostawić parę rzeczy na kiedy indziej, żeby cię nie wystraszyć, ale wychodzę z założenia, że jak już komuś udało się wyczekać te parę miesięcy w kolejce, zasługuje na pełen pakiet.
W związku z tym sugeruję ci pracować jednocześnie nad maksymalnie trzema aspektami, i dopiero, gdy poczujesz się w nich pewniej, przejść do kolejnych. W ten sposób systematycznie będziesz poruszał się do przodu, mając choćby śladowe ilości kontroli nad tym, co trenujesz. Łapanie kilku (nie tylko dwóch) srok za ogon zazwyczaj nie kończy się dobrze; jeśli będziesz rozproszony nie dość, że wszystko ostatecznie potrwa dłużej, to jeszcze prawdopodobnie wymęczy cię tak mocno, że nie zechcesz nawet patrzeć na litery.
Proponuję ci zacząć od rzeczy prostych, potrenować najpierw na Wyrzeczeniu sprawy kosmetyczne. Dzięki temu w kolejnych utworach będziesz miał już wyuczone dobre nawyki. Co zaliczam do kosmetyki? Dobór słownictwa, panowanie nad czasem oraz podmiotami, zapis dialogów, długość akapitów, jednolitość opisywanej narracji i myśli bohatera (oczywiście, jak mówiłam, nie wszystko naraz). Po takim treningu z miejsca odczujesz wzrost jakości tekstu i twoich umiejętności.
Kiedy uda ci się to ogarnąć, możesz pomyśleć o krótkich formach i na nich ćwiczyć elementy większego kalibru, takie jak pisanie pojedynczych dialogów i scen, urozmaicanie opisów, unikanie topornej ekspozycji i streszczeń.
Fabułą, światem przedstawionym i kreacją bohaterów zajęłabym się na końcu, w nowym, pełnoprawnym opowiadaniu. Z wiedzą zdobytą na wcześniejszych etapach powinno być ci o wiele łatwiej, niż gdybyś próbował ogarnąć wszystko naraz.
Oczywiście jeżeli czujesz się pewnie oraz nie boisz wyzwań, możesz pominąć te kroki i rzucić się razu na głęboką wodę. Jeżeli też uwielbiasz koncept Wyrzeczenia, w żadnym wypadku nie zabraniam ci przepisywać go od podstaw. Ostatecznie nikt nikogo do niczego nie zmusza.
Najczęściej powtarzane błędy techniczne:
– problemy z podmiotami w zdaniach;
– ciągłe zmiany czasu;
– zły zapis dialogów;
– powtórzenia.
Dodatkowe rady:
– czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj. Tylko nie same internetowe opowiadania, a klasyki różnorakich gatunków, książki długie, krótkie, zbiory opowiadań, śmieszne, straszne, romanse, sci-fi, beletrystykę i literaturę faktu, poradniki, teksty naukowe, artykuły, nawet wiersze – właściwie wszystko, co wpadnie ci w ręce. Rozkładaj zdania na czynniki pierwsze, analizuj je, notuj te, które szczególnie ci się podobają, i zastanawiaj się, dlaczego wzbudzają w tobie różne emocje. Rozbudowuj swój własny słownik, zapisując w notesie poszczególne wyrazy i związki, które zwróciły twoją uwagę podczas lektury, wraz z ich definicjami, a potem staraj się wokół nich budować całe zdania i akapity.
– przyda ci się beta, czyli osoba, do której mógłbyś wysłać tekst przed publikacją w celu wyłapania i omówienia błędów najróżniejszego rodzaju. Wygląda to podobnie do oceny, z tym że betowanie jest dokładniejsze. Na bloggerze bety znajdziesz tutaj (z tego, co się orientuję, miejsce publikacji twojego tekstu nie powinno być problemem), niestety w wattpadowym rynku się nie orientuję, więc nikogo stamtąd ci nie polecę.
Plusy i minusy opowiadania:
Zalety:
– prostota;
– wygodna długość rozdziałów;
– spójna kreacja głównego bohatera;
– staranność.
Wady:
– bezbarwność narracji,
– nudne wydarzenia;
– kreskówkowość;
– drętwe, ekspozycyjne dialogi;
– streszczenia i ekspozycja;
– irytujący charakter głównego bohatera.
Przydatne linki:
Nasze poradniki:
– apostrofy;
– akapity;
– tło;
– konflikt;
– narracja;
– logika;
– bohaterowie;
– antagonista;
– struktura;
– inspiracje;
– chaos;
Inne:
– nuda w opowieści, deus ex machina, błędy dialogów, sposób na naturalne dialogi, mowa ciała w dialogach;
Ocena końcowa: + 2
Mam nadzieję, że moja ocena zbytnio cię nie przytłoczyła i nie uleci po niej cała twoja motywacja do pisania (przynajmniej nie na zawsze – każdy po takim ciosie musi przejść swoje pięć etapów miniżałoby). Tworzenie jest super, szkoda byłoby, gdybyś z niego zrezygnował. Uwierz, byłam na twoim miejscu parę lat temu, popełniałam identyczne błędy, a teraz radzę innym, jak pisać. Da się? Da się; nawet jeśli i przede mną wciąż bardzo długa droga. Najważniejsze, aby się nie poddawać.
Gdybyś miał w przyszłości jakieś pytania odnośnie pisania, nie wahaj się do mnie napisać, maila znasz. ;)
Na początku chciałbym bardzo podziękować za poświęcenie swojego czasu :) To naprawdę dużo dla mnie znaczy, że ktoś przeczytał całe moje opowiadanie i wskazał błędy.
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę z tego, że mam sztywny styl. Gdy czytam teraz Wyrzeczenie, to łapię się za głowę. Nudne opisy, wiem, ale wcześniej wydawały mi się spoko. Nawet nie zauważałem tego, co było źle napisane. Chciałbym pisać takim lekkim, przyjemnym stylem.
Hiren to taka marna podróba Ciela, L'a i Batmana, co jest bardzo widoczne. Spodobał mi się klimat Kuroshitsuji i chciałem sie nim pobawić, no ale cóż, nie wyszło — Wyrzeczenie nie powinno wychodzić z piaskownicy.
2+ to zdecydowanie sprawiedliwa ocena. Nie mam Ci tego za złe, nie jest mi nawet przykro (raczej Tobie powinno być, że przeczytałaś to gówienko xD). Nie wyobrażam sobie ile razy musiałaś walić się w czoło. Mam nadzieję, że kiedyś napiszę dobre opowiadanie, które zasłuży na zaszczytną czwórkę :D
Cudzysłów zaczynałem od dwóch przecinków, bo nawet nie wiedziałem jak zrobić ten poprawny.
Moim marzeniem jest wydanie chociaż jednej książki, ale przede mną daleka droga. Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że pisanie nie jest takie łatwe.
Bardzo dziękuję za podpowiedzi. Na pewno zrezygnuję z tworzenia kryminałów i zabiorę się za obyczajówkę lub przygodówkę. Tylko teraz trzeba wymyślić coś dobrego...
Dawno temu zauważyłem, że pomysły mam dobre, ale wykonanie leży i kwiczy. Pewnie przez to, że w mojej głowie widzę obrazy, a nie litery. Tak jakbym chciał stworzyć film, a nie książkę.
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję jeszcze raz :)
Tak trochę chamsko się wtrącę, ale powiem, że nie trzeba rezygnować z gatunku, w jakim chce się pisać opowiadanie. Po prostu trzeba ćwiczyć i może wystarczy zacząć od jakiegoś prostego kryminału, z nieskomplikowaną fabułą. W jakiś sposób musisz się wprawić, jeśli chcesz stworzyć dobry kryminał. Zaczynanie od podstaw to absolutnie nic złego. Ja nie wyobrażam sobie, abym zrezygnowała z fantasy, bo np. ciężko mi wychodzą opisy użycia mocy czy sceny walk. To trzeba sobie wypracować, wprawić się. Inaczej nie ma wyjścia, aby takie rzeczy kiedykolwiek wyszły dobrze.
UsuńSama wzięłam się za kryminał i fakt, jest ciężki. Chyba najtrudniejszy gatunek do napisania, ale trzeba podrasować fabułę pod własne umiejętności. Nie porywać się z motyką na słońce, a wszystko będzie dobrze. ;)
Fighting!
Cieszę się, że doceniasz ocenkę. ;) Starałam się oprócz wypisania błędów zawrzeć w niej również sporo wskazówek. Mam nadzieję, że przydadzą się w perspektywie długofalowej.
UsuńDobrze, że zauważasz to, co złe, widać po tym, że się rozwinąłeś. Teraz zostało tylko nauczyć się jak nie popełniać błędów z przeszłości - łatwo nie będzie, ale trzymam za ciebie kciuki. :)
Żeby wyrobić sobie styl, musisz po prostu dużo pisać i czytać, inaczej się nie da. No i przejrzyj sobie te wszystkie poradniki, powinny pomóc.
Każda postać nawiązuje do kogoś, kto już istnieje, nikt nie bierze się z powietrza. Albo inaczej - mamy określoną pulę cech charakteru i nie dziwota, że w pewnym momencie zaczęły się powtarzać. ;) Co do piaskownicy - czy ja wiem? Gdyby nie wyszło, nie byłoby ocen i nie wiedziałbyś, w czym powinieneś się podszkolić. ;)
Było sporo takich momentów, prawda, ale widziałam gorsze rzeczy. :D Ze swojej strony życzę ci nawet piątki. Trzeba mierzyć wysoko.
Kurczę, takich rzeczy powinni uczyć w szkole na informatyce. No cóż, przynajmniej teraz już wiesz.
Wydanie książki w tych czasach jest całkiem możliwym do spełnienia marzeniem, mam nadzieję, że ci się uda. :) Racja, pisanie jest trudne, jak wszystko inne na świecie, a droga do doskonalenia go trwa całe życie. Najważniejsze, to się nie poddawać.
To nie musi być koniecznie przygodówka czy obyczajówka - może być dramat, romans albo coś innego. Chodziło mi po prostu o gatunek, który nie ma w sobie dodatkowych elementów - budowania od podstaw świata przedstawionego czy skomplikowanej intrygi.
Po to dawałam ci opcje krótkich tekstów, żebyś mógł spokojnie poeksperymentować bez angażowania się w długotrwały projekt i dzięki temu dowiedział się, co ci pasuje, a co nie - pierwszoosobówka czy trzecioosobówka, czas przeszły czy teraźniejszy, horror czy komedia.
Na kamerę filmowca w głowie mogę ci polecić wspomniane w ocenie czytanie masy innych autorów i na podstawie ich prozy budowanie własnej biblioteki wzorców, jak przekazywać daną scenę czy konktretny element za pomogą słów. Obraz i słowo to jednak dwie bardzo różne rzeczy, które wymagają różnego podejścia.
Proszę bardzo. Powodzenia. ;)
Nie widzę w tym nic chamskiego, Mari Kim. Każdy ma prawo wypowiedzieć się pod ocenką, po to ją publikujemy, a nie wysyłamy autorom na maila. ;)
UsuńOczywiście masz rację - jeśli ktoś całym sercem kocha dany gatunek, absolutnie nie musi z niego rezygnować. Myślę nawet, że nie byłby w stanie i nieświadomie wciskał jakieś jego elementy do innych historii.
Przy tym uważam, że nie zawsze to, co z pozoru wydaje nam się pasować, przynosi oczekiwane owoce. Da się znaleźć autorów, którzy lata pisali w jednym gatunku, a zostają wydani dopiero, gdy przeskoczą do innego. Jeśli ktoś cały czas będzie pisał to samo, nie dowie się, że być może istnieje coś, co pasuje mu jeszcze bardziej.
To nie tak, że zabraniam Dadiemu pisać kryminałów na zawsze, a na, powiedzmy, pół roku. Chcę po prostu, żeby najpierw ogarnął podstawy, poznał, co lubi, a czego nie, a dopiero potem brał się za jakiekolwiek fabuły.
To był mój pierwszy kryminał, więc nic nie szkodzi. Myślę, że to nie dla mnie :D
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń