Z lekką obsuwą, ale wciąż tak samo entuzjastycznie, witamy w czwartej odsłonie „Parszywej trzynastki”. Tym razem na tapetę bierzemy fanfiction do „Harry’ego Pottera”. Oj, będzie się działo!
1. Poszukiwane opisy magicznego świata. Po znalezieniu natychmiast dostarczyć autorowi do rąk własnych. Biedaczek nie ma pojęcia, że je zgubił.
Autorzy fanfiction często mogą dojść do przekonania, że jeżeli ktoś wcześniej wykreował świat, po którym poruszają się ich bohaterowie, sami nie muszą już tego robić. Otóż nic bardziej mylnego.
Przecież w fanfiction właśnie o to chodzi, żeby znów móc poczuć ten klimat, zanurzyć się w magii, wsłuchać się w pohukiwanie sów i szuranie pióra po pergaminie, przejść się po błoniach, spoglądając na monumentalne budynki Hogwartu i na koniec dostać łajnobombą prosto w twarz, bo zagapiło się na trening quidditcha przystojnych Gryfonów. Bez tego świat wykreowany przez Rowling przestaje być w takim opowiadaniu wiarygodny i staje się smutną wydmuszką. Nie wystarczy powiedzieć — jesteśmy w Hogwarcie — żeby naprawdę w nim się znaleźć.
Jeżeli chcesz, żeby czytelnicy poczuli, że twoi bohaterowie naprawdę tam są, musisz zadbać o to samodzielnie, a nie powoływać się na argumenty, że ludzie powinni wiedzieć wszystko i sami sobie dopowiadać, skoro czytali oryginał.
To najgorsze, co możesz zrobić. Jeżeli ty nie pokażesz swoim czytelnikom szkoły magii wraz z całym dobrodziejstwem jej inwentarza, nie będą mogli poczuć Hogwartu w Hogwarcie. Zobaczą za to postacie smętnie lewitujące w pustej przestrzeni, zwykłych nastolatków, a nie młodych czarodziejów.
Niech jeden z bohaterów kolekcjonuje karty z czekoladowych żab, niech zakochani pójdą do Wrzeszczącej Chaty na randkę, a przyjaciele grają w szachy czarodziejów, siedząc przy jednym ze stolików w Trzech Miotłach i popijając piwo kremowe. Masz tyle możliwości na wprowadzenie cudownej atmosfery do swojego opowiadania, z których nawet nie zdajesz sobie sprawy.
Czerp garściami z tego, czym uraczyła nas Rowling, i pozwól czytelnikom zakochać się w świecie magii na nowo. A już na pewno nie odbieraj sobie przyjemności rozpisywania się o cudownościach magicznego świata. Jasne, na początku może być to trudne, bo wymaga sporej wiedzy, ale kiedy już raz wpadniesz, nie zechcesz przestać opisywać wykłócających się portretów na ścianach, zmieniających się schodów i pięknych dekoracji Wielkiej Sali. Daj się ponieść wyobraźni i stań przy kociołku warzącej się Amortencii. Jaki będzie miała zapach?
Zastanów się, czy może być coś bardziej magicznego niż możliwość przeniknięcia do Hogwartu, wybranie się na wycieczkę do Hogsmeade lub na Pokątną albo zobaczenie na własne oczy meczu quidditcha? I to nie samemu, lecz z grupą czytelników. Bo jeżeli to cię nie przekonuje, to ja nie wiem, dlaczego w ogóle bierzesz się za pisanie o świecie czarodziejów.
2. Research
To słowo-rzeka. Można by napisać grubą książkę o znaczeniu tego pojęcia, a i to pewnie nie wystarczyłoby do wyczerpania tematu. Research powinno stosować się tak naprawdę wszędzie – nawet w najkrótszych opowiadaniach autorskich. W każdym tekście znajdzie się coś, co lepiej sprawdzić. Zarówno pod względem merytorycznym, jak i technicznym. Żeby tekst był wiarygodny i trzymał się kupy. Oczywiście, są gatunki, w których staje się to o wiele ważniejsze niż zazwyczaj. Książki beletrystyczne związane z historią, polityką, daną kulturą, konkretnym rodzajem pracy (w tym kryminały), high fantasy (podania, legendy)… I oczywiście ff. Bo tutaj niby jest o tyle łatwiej, że w zasadzie nie trzeba skupiać się za bardzo na tle – to zostało, mówiąc niezbyt ładnie, odwalone przez autorkę oryginału. Ale jeśli chce się na czymś bazować, powinno robić się to porządnie: a więc poznać dokładnie kanon.
Nie sugeruję tutaj, że odstępstwa od oryginału to zło. Wręcz przeciwnie, w końcu na tym może bazować nawet główny wątek opowiadania! Sęk w tym, że powinno się to napisać w informacjach. Podobnie jak o innych zmianach, może nie aż tak istotnych jak główny wątek, ale znaczących: jeśli na przykład ktoś, kto zmarł w sadze, w naszym opowiadaniu będzie absolutnie i niepodważalnie żywy. Albo jeśli chce się zmienić charakter jednego z oryginalnych bohaterów o sto osiemdziesiąt stopni bez żadnych tłumaczeń. Lepiej postawić sprawę jasno wobec czytelników, a przy okazji nie zostać posądzonym o brak znajomości kanonu.
Jeśli o to ostatnie chodzi, sprawy się komplikują. Bo to, że choćby taki Snape zginął w siódmej części, wiedzą właściwie wszyscy. Ale czy każdy, nawet prawdziwy miłośnik serii, może zapamiętać formułki wszystkich zaklęć, pamiętać, jak nazywają się wszystkie magiczne miejsca, przedmioty czy bohaterowie epizodyczni? Oczywiście, że nie. Szczególnie jeśli ostatni raz czytało się HP wiele lat temu (o filmach nie będę już wspominać, choć dzięki nim chyba wiem, z czego być może zrodził się między innymi fenomen Dramione… Patrz dalej).
Ale nawet jeśli przypominałoby się sagę dniami i nocami, wszystkiego się nie zapamięta. A jeśli dodać do tego różne wiadomości z innych książek Rowling albo z jej deklaracji na Pottermore… Chyba nie trzeba mówić więcej.
Niemniej powinno się próbować, korzystając z podstawy, czyli siedmiu tomów. Jeśli nie jest się czegoś pewnym – po prostu sprawdzić. Poczynając od tego, czy pisze się „quidditch” czy „Quidditch”, poprzez lokalizację hogwarckiej kuchni, kończąc na poważniejszych kwestiach np. regułach Turnieju Trójmagicznego, jeśli chcemy przedstawić kolejną odsłonę tego eventu.
Oczywiście, tak naprawdę to, czy umieścimy w dormitorium pięć, trzy czy siedem osób, nie ma większego znaczenia dla całości historii. Ale to, że autor dba o tego typu szczegóły i stara się być jak najbardziej wierny oryginałowi podczas tworzenia tła, dobrze o nim świadczy. Oznacza to, że albo pamiętał, albo wysilił się i sprawdził. Niezależnie od tego, która opcja jest prawdziwa, chodzi przede wszystkim o jedno – szacunek do świata stworzonego przez kogoś innego, a tym samym – do tej właśnie osoby. Pomyśl, co czujesz, kiedy ktoś przekręca imię wymyślonego przez Ciebie bohatera, i pomnóż to razy tysiąc.
Na końcu pocieszenie: pamiętaj, że nikt nie jest doskonały. Z pewnością każdemu twórcy ff wkradają się tego typu błędy i nie trzeba się tym zamartwiać. Trzeba po prostu być tego świadomym i eliminować to tak bardzo, jak się da. A jeśli się nie da, napisać wprost, w którym momencie łamie się kanon.
3. Brak szkoły w szkole
Z PPA (Pamiętnika Początkującego Autora): Piękna, mądra, czysta jak kryształowa łza dziewczyna pochodząca z mugolskiej rodziny oraz przystojny, bystry, pozornie niesprawiedliwy i zły, chłopak niekryjący przed nikim swojego arystokratycznego pochodzenia, lecz tak naprawdę człowiek o wielkim sercu… Ach, co ja będę kogokolwiek oszukiwać; oczywiście, że będę pisać o Dramione. To może zrobię sobie plan, coby mi nie zarzucano później, że nie zrobiłam.
- Dzień pierwszy: kłótnia w pociągu, najlepiej w asyście Wiewióra, którego i tak się pozbędę (patrz punkt 8.) oraz informacja od McGonagall, że jako prefekci naczelni Hogwartu H&D dostali wypasione dormitoria w apartamencie TYLKO z jedną łazienką.
- Dzień trzeci: Hermi zła jak osa spóźnia się przez Malfoya na lekcje, bo ten specjalnie kąpał się przez godzinę we WSPÓLNEJ łazience wspomnianej wyżej. Od tej pory zaczynają się codzienne kłótnie przyszłej PARY o kompletne głupoty, koniecznie z wyzwiskami w stylu Fretka/szlama.
- Dzień ósmy: Wiewiór zarzuca Hermionie, że nie interesuje się starymi przyjaciółmi, bo całe dnie poświęca Księciowi Slytherinu. Zdaje się nie rozumieć, że Miona nienawidzi Malfoya, nawet jeśli cały czas podziwia bezdenną szarość jego oczu. W końcu Ron jest głupi i słuchać nie umie. Ma być tylko zazdrosny, o!
- Dzień jedenasty: chyba najwyższy czas wprowadzić jakąś grubą akcję. Może wspólne przygotowanie balu przez moich ukochanych głównych bohaterów? U innych się sprawdziło. Wspomnę też o tym, że kilka miesięcy temu miała miejsce Wielka Bitwa o Hogwart, żeby się już w komciach nie czepiali, że tła nie daję. Chyba wypada, choć więcej niż jedną linijkę temu nie poświęcę; w końcu NIE O TYM PISZĘ!
- Dzień osiemnasty: Hermiona próbuje się uczyć, ale Draconek organizuje imprezę i zaprasza pół szkoły. Granger ma zamiar mu tak nagadać, żeby się nie pozbierał, ale gdy wchodzi na imprezę, tak jakoś wychodzi, że sama zaczyna się bawić. I to aż za dobrze.
- Dzień dziewiętnasty: Skacowana Hermiona dochodzi do wniosku, że zabawa wcale nie jest taka zła. Nauka to ważna rzecz, więc muszę sprawić, by Ginny nauczyła Mionkę malowania i dobierania stroju. Jasne, cały czas piszę, że Dracuś już dawno NIECHĘTNIE zauważył, że Granger jest ładna, ale po METAMORFOZIE to kompletnie mu szczena opadnie.
- Miesiąc od rozpoczęcia blogaska: wszyscy chłopcy gapią się na Hermionę, a Dracona dziwnie to denerwuje, ale nie ma pojęcia dlaczego… Ach, nie chce mi się więcej! Zacznę pisać prolog!
Nie, nie będę omawiać fenomenu Dramione, o tym traktuje inny punkt. Nie, nie będę skupiać się na powielaniu ff klisz po raz enty, braku jakiegokolwiek przemyślenia czy prowadzenia fabuły ani na tym, że prawdopodobnie takie opowiadanie byłoby którymś z kolei napisanym po prostu… słabo. Skupię się na czymś nieco mniej oczywistym i to na czymś, co zdarza się niestety również w o wiele lepszych opowiadaniach – zapominaniu o tym, że Hogwart to szkoła.
Tak, sama pełna nazwa na to wskazuje! I nawet mówi, jaka to szkoła: Magii i Czarodziejstwa. Hogwart to nie tylko zamek, w którym bohaterowie się wykłócają o głupoty, obrażają się nawzajem, obściskują w schowkach na miotły czy walczą z Voldemortem i jego sługami. To nie tylko Wielka Sala, dormitoria i boisko quidditcha. Nie, to SZKOŁA.
Ja rozumiem, że większość autorów ma dosyć tej placówki z życia codziennego. Ale jeśli akcja opowiadania dzieje się takim miejscu, to nie można o tym zapominać. Nie można traktować uczniów tak, jakby w ogóle nie chodzili na zajęcia i się nie uczyli, bo cały czas odgrywają coś, co trudno nazwać nawet telenowelą brazylijską. W przypadku lepszych opowiadań – nie telenowelę brazylijską, co nie zmienia faktu, że szkoła często pozostaje na marginesie.
A przecież tak naprawdę to, co oferuje Hogwart jako miejsce edukacji, nie powinno się uważać za smutną konieczność w tworzeniu tła. Wręcz przeciwnie. W końcu to szkoła MAGII i CZARODZIEJSTWA! Dla upartych zajęcia magiczne można wykorzystać nawet jako scenę Wielkiej Dramy w Cudownym Związku Dramione, co oznacza, że można by używać ich bezpośrednio nieco częściej niż raz na dziesięć rozdziałów.
Ponadto, już bardziej serio: jeśli chce się rzucić bohaterom kłody pod nogi albo na przykład zmusić ich do rozwiązania jakiegoś problemu, bardzo dobrze odnieść jest się do jakiejś konkretnej dziedziny magii. Można wykorzystać wątek niesprawiedliwego nauczyciela, konieczności korepetycji, konkursów tematycznych, zagadki, do której potrzebna jest wiedza na temat Czarnej Magii… Również w kreowaniu bohaterów warto wykorzystać czyjeś zainteresowania czy odwrotnie – słabe strony, co nierozerwalnie wiąże się z edukacją z racji tego, czym jest Hogwart. Dzięki temu w szkole będzie można faktycznie POCZUĆ szkołę! To dokładnie to samo co magia w magii (patrz punkt 5.).
Wiecie, czego najczęściej brakuje w opowiadaniach potterowskich? Magii. Serio, to brzmi jak słaby żart, ale niestety to prawda.
Rzadko zdarza się, żeby fanfiki były naprawdę przepełnione magią; autorzy raczej omijają ten temat bądź używają go do jakiegoś konkretnego celu czy wątku. Magia nie jest integralną częścią życia bohaterów, a narzędziem narracyjnym pojawiającym się od czasu do czasu. No autorzy, wstyd. Po prostu wstyd, żeby marnować taki potencjał.
Mało tu Lumos przy nocnym czytaniu w dormitorium przeszmuglowanych z działu ksiąg zakazanych tomisk, mało Alohomory przy otwieraniu drzwi, nikt nie ćwiczy wyczarowywania Patronusa, nie wspominając już o żadnych magicznych wynalazkach używanych przez czarodziejów czy eliksirach.
Łatwo można by ten brak zrozumieć czy usprawiedliwiać, w końcu pewnie czytało się tego Harry'ego parę lat temu i przyszła skleroza albo wydaje nam się, że już o tym pisać nie trzeba. No i najważniejszy argument za brakiem magii w świecie magii — jesteśmy ludźmi. Do problemów podchodzimy po ludzku, więc nie można się dziwić, że bohaterowie też tak postępują, prawda?
Otóż nie. Tak. Być. Nie. Może. Wasi bohaterowie są czarodziejami i kropka. Mają rozwiązywać problemy po czarodziejsku, używać zaklęć i eliksirów. Lewitować przedmioty, które leżą za wysoko (lub po prostu użyć Accio), a nie podstawiać sobie krzesło. Trzeba przestawić się na myślenie „magiczne”, a nie tylko „logiczne”.
5. Lew, wąż, orzeł i… jakie było to czwarte?
Stereotypowe traktowanie domów hogwarckich to jedna z tych rzeczy, która denerwowała mnie nawet w samej sadze. Z jednej strony pomysł na podział uczniów zgodnie z cechami założycieli poszczególnych domów jest dobry. To, że gdzieś się przynależy, daje człowiekowi poczucie wspólnoty – jeśli, oczywiście, zgadza się z wyborem. Z drugiej jednak strony może to rodzić konflikty z innymi grupami. I często rodzi, co zostało przedstawione nawet w samym kanonie.
Ale największy problem polega na tym, że korzystając z utrwalonego zarówno w sadze, jak i w licznych ff stereotypowego podejścia do tej kwestii, bohaterowie opowiadań stają się nie tylko schematyczni, ale i płascy aż do bólu. Stosowanie tej konkretnej kliszy w opowiadaniu potterowskim zazwyczaj wywołuje we mnie odruch wymiotny. Ale nie dlatego, że nie zgadzam się z takim podziałem: w końcu tak sugeruje sama Rowling. Sprawa rozbija się bowiem jak zwykle nie o sam pomysł, ale o sposób jego pokazania. Wykorzystanie pewnych schematów może pomóc w kreacji bohaterów oraz być świetnym sposobem choćby na pokazanie pewnych rozterek związanych z przynależnością itd. Niestety w sporej ilości przypadków tak się nie dzieje, ponieważ autorzy, wielce zadowoleni z umiejętności czytania ze zrozumieniem, pozostają TYLKO przy schematach.
Klasycznie więc sprawa wygląda tak:
- Gryfon, wzór cnót i ideałów! Mieszkaniec Gryffindoru zawsze musi być odważny oraz wiedzieć, na czym polega lojalność, choćby miał przez to stracić życie/ogłupić się na amen. Na ogół zasila tzw. Dobre szeregi. Inne cechy: nieistotne.
- Ślizgon: koniecznie złośliwy, koniecznie spaczony i koniecznie tajemniczy w swojej nietajemniczości! Idealnie! Osoba należąca do Slytherinu cechuje się sprytem, przebiegłością i należy do tych Złych – w zależności od pomysłu to ostatnie albo jest potępiane przez Szlachetnych Gryfonów i samego autora, albo w dziwny sposób gloryfikowane w myśl zasady: „niby okrutny i nietolerancyjny, ale tak naprawdę skomplikowany niczym młodzieniec-emo”. Inne cechy: nieistotne.
- Krukon… Nie będę się przejmować jego poglądami czy charakterem. On ma mózg, to wyjątkowe, więc trzeba wyraźnie podkreślić! Przedstawiciel Ravenclawu składa się jedynie z rozumu. Wszystko wie, ale się tym nie dzieli i na ogół nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do kogokolwiek oprócz samego siebie. Inne cechy: nieistotne.
- Puchon – a kto to? A, no tak, to ten, o którym mogę wspomnieć, ale właściwie po co, skoro nic sobą nie reprezentuje? Jeśli autor przypomni sobie o Hufflepuffie, to i tak za dużo z tego nie wynika: na ogół dostajemy cichą i pokojowo nastawioną do świata osobę bez żadnego zdania. Inne cechy… Chwila, czy Puchon w ogóle ma jakiś charakter?
„Nieistotne cechy” oznaczają w większości przypadków coś jeszcze gorszego: „nieistniejące”.
Jeśli bohater ma być przekonujący, nie może posiadać dwóch określeń na krzyż (część trudno bowiem nazwać nawet cechami charakteru), a co gorsza – nie może dzielić ich z pięćdziesiątką innych osób, które mają ten sam pokój wspólny.
Inne kwestie, które można by poruszyć w tym punkcie: hogwarckie domy nie powinny być hermetyczne, ludzie naprawdę mogą i wręcz powinni przyjaźnić się z kimś o innym charakterze czy spojrzeniem na życie. Pragnę również uczulić na określenia: „Dom Lwa/Węża” – z sagi one z pewnością nie pochodzą, więc proszę o poskromienie wyobraźni.
6. „Must have”, czyli co w każdym szanującym się tekście znaleźć się powinno
Opowiadania, w których akcja toczy się w Hogwarcie, często-gęsto zawierają w sobie powtarzające się elementy. Częstotliwość ich występowania jest na tyle duża, że raczej nie można mówić o przypadku. W tym punkcie przedstawimy kilka najpopularniejszych wątków, które pojawiają się niezależnie od tego, kim są główni bohaterowie.
a) Bal
Mimo że w kanonie bal pojawił się tylko raz, i to w dodatku z powodu dość specyficznego wydarzenia, jakim był Turniej Trójmagiczny, to w fanfikach mamy z nim do czynienia o wiele częściej, prawie zawsze w dość banalnych okolicznościach. O ile można przypuszczać, że taki bal mógłby mieć miejsce np. na siódmym roku (coś na kształt naszej studniówki), tak wymyślanie tego rodzaju zabaw z okazji Halloween (choć wiadomo, że w tym dniu odbywała się po prostu nieco bardziej uroczysta kolacja w Wielkiej Sali), a także balów przebierańców, balów tematycznych, balów z okazji sylwestra, śniadania, obiadu, kolacji, początku tygodnia, końca tygodnia, to drobna przesada. W dodatku takie przyjęcie służy jedynie pokazaniu wspaniałej kreacji głównej bohaterki, obściskiwaniu się w tańcu z wybrankiem serca i przedstawieniu wytrzymałości wątrób szkolnej młodzieży. Znaj proporcjum, mocium panie.
b) Osobne dormitoria dla prefektów
Moda na specjalne dormitoria powstała w głównej mierze przez osobną łazienkę dla prefektów, o której po raz pierwszy wspomniano w „Czarze Ognia”. Od tego czasu zamek znacząco powiększył swoją powierzchnię, rok w rok stwarzając coraz to wspanialsze komnaty, wyposażone w kominki, łóżka pięcioosobowe z baldachimami, mahoniowe (a jakże) biurka, perskie dywany, żyrandole z kryształu oraz, oczywiście, łazienki z wannami o wielkości średniego basenu.
Ciekawym zjawiskiem jest to, że prym pod tym względem wiodą Dramione. No ale w końcu w jaki inny sposób Draco i Hermiona mogą przebywać ze sobą, jeśli nie we wspólnym dormitorium? Przecież nie chodzą do jednej szkoły ani nie mają razem lekcji… Oh, wait.
c) Severus Snape i łopocząca szata
Hogwart, jak przystało na dość wiekowe zamczysko, ma wiele korytarzy, przejść i drzwi, co skutkuje dość poważnymi przeciągami. W takich warunkach aż prosi się o odpowiednio długą i szeroką szatę, która powiewałaby mrocznie za właścicielem, budząc lęk, grozę i strach. No a kto inny lepiej nadawałby się do budzenia lęku, grozy i strachu jak nie hogwarcki Mistrz Eliksirów oraz Władca Sarkazmu i Ironii, profesor Severus Snape? Gdy zjawia się w sali, w której naucza trudnej sztuki warzenia mikstur, jedyne światło rzucają palniki pod kociołkami, a uczniowie milkną, nie chcąc ściągać na siebie uwagi Mistrza.
Nie lekceważmy więc siły powiewających czarnych szat, dających +5 do respektu, +10 do mroczności i -10 do odporności na zapalenie korzonków. W końcu ciągłe przeciągi nie są korzystne dla zdrowia.
d) Pseudonimy bohaterów
W fanfikach do Harry’ego Pottera często mamy do czynienia z różnymi ksywkami bohaterów, jednymi bardziej uzasadnionymi w kanonie, innymi trochę mniej, a jeszcze kolejnymi wziętymi z odwłoka. I tak jak „Fretka” albo „Smok” w przypadku Malfoya mają jeszcze jakieś ręce i nogi, „Złotego Chłopca” i „Złotą Trójcę” (choć mogą wywoływać lekkie tiki nerwowe) też jakoś można wytłumaczyć, tak skracanie skróconego imienia Ginny do „Gin” albo Hermiony do „Mionki” budzi lekką konsternację. W drugim przypadku można co prawda dostrzec pewną inspirację Krumem i Graupem, ale nie zmienia to faktu, że taki pseudonim pasuje do panny Granger jak pięść do nosa.
Absolutnym hitem, zresztą kolejny raz, zostaje Dramione, które wpadło na wspaniały pomysł nazywania Zabiniego… „Diabłem”. Zagadką pozostaje powód tego zabiegu. Czy smoki przebywają w towarzystwie diabłów i to jedynie sprytne nawiązanie kulturowe? Czy to może sprytna gra słów, że jak diabeł, to czarny, a Blaise przecież jest ciemnoskóry? Uprasza się szanownych czytelników o podzielenie się swoimi pomysłami, bo to w sumie dość interesująca sprawa.
e) Wymiana z inną szkołą
Czyli jeden z najbardziej marnowanych pomysłów. Wątek ten stwarza naprawdę niezłą możliwość popisania się własnym wkładem w świat magii: wymyśleniem nowych zaklęć, nowych mikstur, nowych przedmiotów szkolnych, nowych zwyczajów, nowego w zasadzie wszystkiego. Cała para idzie jednak w gwizdek i kończy się na nadaniu takiej szkole nazwy i umieszczenia jej w jakimś kraju. Reszta zostaje kompletnie niezmieniona, a uczniowie, którzy biorą udział w wyjeździe, czasem nawet nie uczestniczą w zajęciach, no bo przecież trzeba poznawać kulturę innego kraju. Główna bohaterka jest więc podrywana przez niemal wszystkich uczniów nowej szkoły, a towarzyszący jej kolega może obronić ją przed ich podstępnymi zakusami.
Nie chcę tutaj uogólniać, ale również i w tym punkcie prym wiedzie Dramione: biedna Hermiona nie może nagle opędzić się od zalotników, Dracze nagle czuje, że jest zazdrosny o innych, a przy okazji ratuje panią prefekt przed co najmniej jedną obowiązkową próbą gwałtu. Nic, tylko czytać.
7. Gdzie charakteru brak, tam się kończy dobry smak
Pomysł na fabułę? Jest. Rozplanowane wydarzenia? Są. Wątki bardziej lub mniej sensowne (lecz koniecznie dramatyczne)? Są. Bohaterowie...? Chwila, a co tu jest do zrobienia? Przecież pani Rowling odwaliła już tę robotę! Mnie pozostaje tylko rzucić ich w prąd opowiadania.
Hermiona stanie się najzwyklejszą w świecie uczennicą (w dodatku nie zawsze bystrą, nie chcę przecież zrobić z niej kujonki!), o Harrym gdzieś tam się napisze, gdy sobie o nim przypomnę, Ron... no właśnie! Coś z nim trzeba zrobić. Jakoś się go upchnie w okrojone wydarzenia w tle... Najlepiej niech się zgubi w schowku na miotły. Wyciągnę go, jak mi będzie potrzebny. Draco przejdzie niezwykłą przemianę wewnętrzną z zawodowego dręczyciela na męskiego dżentelmena, może w dodatku wpadnie mu w oko jakaś szlama... nie! On by przecież swojej wybranki nie obraził takim wyzwiskiem! Dumbledore może nadal ciskać złotymi myślami, może też gdzieś przydać się w przyszłości, jak trzeba będzie wyciągnąć jakiegoś biedaka z dołka psychicznego.
I w ten oto sposób dostajemy opowiadanie, w którym już nie do końca wiadomo, kto jest kim. Wypranie bohatera ze wszelkich cech charakterystycznych i uczynienie z niego grzecznej marionetki idącej zgodnie z wybujałą wolą autora to niestety częsty mankament powielający się w opowiadaniach potterowskich. W końcu Hermiona bawiąca się w najlepsze na przyjęciu jest o wiele bardziej wiarygodna, niż Hermiona walcząca o emancypację Skrzatów Domowych, czyż nie? To, co było niezwykłe i niepowtarzalne w kanonicznych bohaterach, zostaje zastąpione przez typowe cechy nieskomplikowanych nastolatków. A ponieważ wizja oryginalnej autorki nie zawsze odpowiada fantazjom pisarza bądź pisarki, zostaje ona „magicznie” pominięta bądź usunięta. Hej, w końcu w czarodziejskim świecie z czarodziejami wszystko jest możliwe!
Hermiona stanie się najzwyklejszą w świecie uczennicą (w dodatku nie zawsze bystrą, nie chcę przecież zrobić z niej kujonki!), o Harrym gdzieś tam się napisze, gdy sobie o nim przypomnę, Ron... no właśnie! Coś z nim trzeba zrobić. Jakoś się go upchnie w okrojone wydarzenia w tle... Najlepiej niech się zgubi w schowku na miotły. Wyciągnę go, jak mi będzie potrzebny. Draco przejdzie niezwykłą przemianę wewnętrzną z zawodowego dręczyciela na męskiego dżentelmena, może w dodatku wpadnie mu w oko jakaś szlama... nie! On by przecież swojej wybranki nie obraził takim wyzwiskiem! Dumbledore może nadal ciskać złotymi myślami, może też gdzieś przydać się w przyszłości, jak trzeba będzie wyciągnąć jakiegoś biedaka z dołka psychicznego.
I w ten oto sposób dostajemy opowiadanie, w którym już nie do końca wiadomo, kto jest kim. Wypranie bohatera ze wszelkich cech charakterystycznych i uczynienie z niego grzecznej marionetki idącej zgodnie z wybujałą wolą autora to niestety częsty mankament powielający się w opowiadaniach potterowskich. W końcu Hermiona bawiąca się w najlepsze na przyjęciu jest o wiele bardziej wiarygodna, niż Hermiona walcząca o emancypację Skrzatów Domowych, czyż nie? To, co było niezwykłe i niepowtarzalne w kanonicznych bohaterach, zostaje zastąpione przez typowe cechy nieskomplikowanych nastolatków. A ponieważ wizja oryginalnej autorki nie zawsze odpowiada fantazjom pisarza bądź pisarki, zostaje ona „magicznie” pominięta bądź usunięta. Hej, w końcu w czarodziejskim świecie z czarodziejami wszystko jest możliwe!
8. Bohaterowie jednorazowego użytku
Jak już wiadomo, każdy bohater ma swoją „łatkę”, która może nam się przydać. Sęk w tym, że czasami wykorzystujemy co niektóre postaci tylko po to, by powiedziały lub zrobiły to, z czego słyną, a potem zniknęły bądź zginęły.
Na przykład: nagle zdaję sobie sprawę, że przydałby mi się metamorfomag, żebym mogła zakraść swoje postaci do Ministerstwa i wydobyć ważną informację, ale żaden z moich bohaterów nie ma takiej zdolności… To nic! Zrobię tak: ciotka siostry ojca mamy mojej bohaterki będzie krewną Tonks, która zna ją od dzieciaka i na pewno chętnie pomoże! Okej, Tonks, dzięki, możesz zejść ze sceny, miło było cię widzieć.
Nie dość, że powiązanie wydaje się mocno naciągane, to jeszcze, mimo deklaracji silnej więzi, już nigdy nie usłyszymy o Tonks.
Innym przykładem jest sytuacja, w której bohater przewija się w tle, lecz zwykle nie udziela się w historii. Po cóż w takim razie go trzymać w opowiadaniu? Opcje są dwie: kanon mówi, że dana postać uczestniczyła w tych wydarzeniach, więc powinna być lub/i po to, by miał swój jeden wielki moment. Jednym z najlepszych przykładów jest gościnna wręcz obecność Petera Pettigrew w gronie Huncwotów. Nie ma co ukrywać – mało kto lubi gościa. Dlatego też wyolbrzymia się jego negatywne cechy, spycha na drugi plan, w obawie, że zbyt duża styczność ze zdrajcą spowoduje, że sami się nim staniemy. Potem nagle, ni stąd ni zowąd, poświęca się mu więcej czasu, bo zaczyna knuć (czy aby na pewno?) zdradę.
W obu przypadkach nawet najlepiej napisane opowiadanie traci swoje walory, ponieważ wyskakiwanie z bohaterami spoza zwykle kreowanego świata, niczym królikiem z kapelusza, budzi podejrzliwość lub dezorientuje czytelników: „kim ta postać jest i co tu robi?!”.
9. „Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego”
Jednym z popularniejszych pomysłów na pisanie fanfiction do „Harry’ego Pottera” jest umiejscowienie akcji w szkolnych czasach rodziców głównego bohatera serii. Wysyp tych opowiadań można datować na premierę „Zakonu Feniksa”, w której to części Harry poznaje najgorsze wspomnienie Snape’a. Niby tylko jedna scena, a jak zatrzęsła całym fandomem.
Wśród takiej mnogości fanfików, pisanych w zasadzie cały czas, z łatwością można dostrzec pewne powtarzalne motywy, głównie w przypadku postaci, gdyż, jeśli chodzi o tło, sporo autorów wychodzi z założenia „jaki Hogwart jest, każdy widzi” i nie kłopocze się zbytnim jego opisywaniem (o tym jednak w innym punkcie).
Ale, żeby już nie przedłużać, poznajmy teraz naszych bohaterów.
a) James „Umów się ze mną, Evans” Potter…
…czyli główny prowodyr huncwockich żartów, kapitan gryfońskiej drużyny quidditcha i szukający, inteligentny uczeń, któremu nawet najtrudniejsze zaklęcia przychodzą z dziecinną łatwością, obiekt westchnień połowy uczennic Hogwartu. Wszystko to schodzi jednak już nawet nie na drugi, a dziesiąty plan, gdy na horyzoncie pojawia się pewna rudowłosa dziewczyna. Wygląda to trochę tak, jakby ktoś w głowie Rogacza zamontował automatycznie przełączający się pstryczek: gdy tylko widzi Lily, jest w stanie wymówić konkretne pięć słów: „Umów się ze mną, Evans”. Nieważne, czy widzi ją w pokoju wspólnym, na korytarzu, w Wielkiej Sali czy na lekcjach; nieważne, czy są sami, czy może w otoczeniu połowy uczniów i grona pedagogicznego; nieważne, że panna Evans odmówiła mu przed piętnastoma minutami. On i tak zapyta. Zawsze.
b) Syriusz „Mroczny Casanova” Black
Syriusz, nieodłączny towarzysz Jamesa Pottera, jest przy nim niemal zawsze: razem z nim planuje kolejne epickie żarty, razem z nim gra w quidditcha (zwykle jako pałkarz), razem z nim ma wszystkie zajęcia, razem z nim należy też do obiektów westchnień płci pięknej. Jako że pan Łapa nie składał ślubów wierności jednej wybrance (w przeciwieństwie do Jamesa), nie ma on nic przeciwko z nawiązywaniem bliższych znajomości z żeńską częścią Hogwartu, zwykle na fotelu w pokoju wspólnym, schowku na miotły, sowiarni, opuszczonej klasie, czyli w zasadzie wszędzie, gdzie się da. Tego typu związki nie trwają zwykle dłużej niż dwa tygodnie, w końcu o pozycję łamacza niewieścich serc trzeba się troszczyć. W skrajnych przypadkach dochodzi do tego, że przedstawia się go jako piętnastoletniego seksoholika, na którego leci cała żeńska część Hogwartu oraz połowa grona pedagogicznego.
O ile Syriusz nie jest zajęty wymyślaniem żartów lub podrywaniem kolejnej zdobyczy, to udaje mu się również znaleźć chwilę na mroczne niczym jego nazwisko rozmyślania na temat swojej ponurej rodzinki. Z nieodłącznym papierosem, czasem szklaneczką whisky, snuje rozważania o tym, jak bardzo nienawidzi swoich zapatrzonych w czystość krwi krewnych, jak oni nienawidzą jego i jak nie znoszą siebie nawzajem. Istna licytacja w tej spirali nienawiści.
c) Remus „Kujon” Lupin
Nasz wilkołak zwykle przedstawiany jest jako mózg Huncwotów, zajmujący się całą logistyką do wymyślonych przez Jamesa i Syriusza dowcipów. Zwykle wychodzi mu to średnio, bo w ten czy inny sposób żarty kończą się szlabanem, który przeważnie jest kolejną okazją do pokazania niezwykłego kunsztu i geniuszu panów Pottera i Blacka.
Czasem, w ramach dodania Lunatykowi głębi, autorzy robią z niego postać targaną wątpliwościami (ten motyw pojawia się zwykle razem z ewentualną wybranką serca). Wtedy to Remus rozmyśla o swojej przypadłości, która stoi na przeszkodzie znalezieniu szczęścia w miłości. Szkoda, że nie przychodzi mu to do głowy, gdy ciąga się po całym Hogwarcie w pełni księżyca. No ale kto by śmiał wymagać konsekwencji w zachowaniu bohatera, nieprawdaż?
d) Peter „Ciastko” Pettigrew
Peter jest jednoznacznym dowodem na to, że wygląd ma jednak znaczenie. No bo kto chciałby pisać o Glizdogonie, gdy na wyciągnięcie ręki ma się gwiazdę quidditcha, bad boya i wilkołaka o wrażliwym serduszku? No błagam, z czym do ludzi. Dlatego też, o ile Peter nie jest całkowicie (!) pomijany, to zwykle zapycha się mu usta słodkościami, ewentualnie robi się z niego śmiejącego się z dowcipów pozostałych przyjaciół ćwierćmózga, który nigdy nie ma nic do powiedzenia. A nie ma co ukrywać, Peter należy do jednych z bardziej interesujących bohaterów w serii; przedstawienie pobudek przystąpienia do zwolenników Voldemorta daje spore pole do popisu. Ale nie, lepiej przytkać go ciastkiem. W końcu i tak mało kto dociera w ogóle do zakończenia szóstego roku; ważniejsze jest przecież pokazanie grupki imprezujących nastolatków. Po co przejmować się jakąś tam wojną?
e) Lily Evans & Co.
Wybranka serca naszego Rogacza przeważnie jest osobą niezrównoważoną psychicznie, wpadającą we wściekłość co najmniej kilkanaście razy dziennie, zwykle za sprawą pana Pottera. W trakcie tego ataku wrzeszczy, rzuca książkami, wyzywa wszystkich wokół i rozdaje szlabany na prawo i lewo. Potem jednak, najpewniej za sprawą jakiegoś amor ex dupa, łaskawie zgadza się pójść razem z Jamesem do Hogsmeade, gdzie pan Rogacz daje się poznać jako pierwszej klasy romantyk, w pół sekundy odgadujący wszystkie życzenia swojej wybranki, a czytelnicy giną pod tonami lukru.
Lily ma również przyjaciółki, zwykle dwie: Ann [wstaw dowolne nazwisko] oraz Dorcas Meadows. Moody ewidentnie nie wiedział, do czego doprowadzi pokazywanie Harry’emu zdjęcia z członkami Zakonu Feniksa.
Ann, przeważnie cicha i spokojna blondynka, jest przeznaczona równie cichemu i spokojnemu Remusowi, by mogli razem w ciszy i spokoju czytać książki, uczyć się i popijać herbatkę. Jednak jako że Lupina trzeba ostatecznie zeswatać z Tonks, to biedna Ann pada ofiarą ataku śmierciożerców, a sam Lunatyk bez mała składa śluby czystości w celu upamiętnienia swojej tragicznej miłości.
Drugą pannę swata się zwykle z Syriuszem. Początkowo oboje się nie znoszą, ale w głębi ducha Dorcas jest mocno zazdrosna o podboje swojego wybranka. Potem albo pod wpływem jakiegoś tragicznego wydarzenia, albo za sprawą wspomnianego wcześniej amor ex dupa zostają parą. O ile opko nie zostaje zawieszone gdzieś wcześniej, to Dorcas ginie, a Syriusz wpada w istne szaleństwo, przez co ostatecznie kończy w Azkabanie.
f) Severus Snape
Nieodłącznym elementem życia każdego szanującego się Huncwota jest nienawiść kierowana w stronę tego oto Ślizgona, aczkolwiek punkt widzenia zależy w absolutnej większości przypadków od stosunku autora opowiadania do tej postaci. O ile po wydaniu piątego tomu Snape’a przedstawiano jako zapatrzonego w czarną magię ucznia, który uwielbiał prowokować Huncwotów, tak po „Insygniach Śmierci” pojawił się wysyp opowiadań, w których Severus był niewinną ofiarą prześladowań ze strony Pottera i jego przyjaciół, a nieszczęśliwa miłość pchnęła go w objęcia śmierciożerców.
g) Kiblujący Ślizgoni
Ostatnim elementem, występującym raczej opcjonalnie, w zależności od tego, w jakim stopniu autor orientuje się w kanonie, jest obecność w Hogwarcie zarówno Huncwotów, jak i Lucjusza Malfoya, Narcyzy i Bellatrix. Wiadomo, główni bohaterowie muszą mieć swoich antagonistów, a jednak czterech na jednego nie wygląda zbyt uczciwie.Tutaj natomiast siły się wyrównują, więc hulaj dusza, piekła nie ma, można wymyślać różne ciente riposty.
No cóż, gdyby może Draco wiedział o niezbyt chlubnej karierze szkolnej swoich magicznie odmłodzonych rodziców, to nie byłby aż tak zarozumiały.
10. Ekipa z Hogwartu
Dla „podgrzania atmosfery” albo też próby pozbycia się oklepanego motywu balu bożonarodzeniowego autorzy próbują zorganizować swoją własną imprezę w pokoju wspólnym – bo przecież kto tak naprawdę potrzebuje wymyślnych ozdób czy długich sukien, skoro wszyscy wiedzą, że najlepsze są domówki, a zabawa w dormitoriach to prawie to samo. Poza tym, skoro nauczyciele nie widzą, można przemycać Ognistą, mugolskie fajki i wiele innych mniej lub bardziej legalnych substancji (bez względu na to, czy specyfik pasuje do świata magii, czy też nie). Przecież jak czarodzieje mogliby wymyślić coś, co daje kopa bardziej niż stara dobra kokaina, lol, co oni, mistrzowie eliksirów?). W efekcie bohaterzy wymykają się spod kontroli, zupełnie jakby autor sam uczestniczył w popijawie, a opowiadanie zaczyna niebezpiecznie zbaczać w kierunku Ekipy z Warszawy, czego, koniec końców, żałują zarówno bohaterowie, jak i czytelnicy.
W czym problem? Po pierwsze Hogwart znajduje się na terenie Wielkiej Brytanii, gdzie zwykle poszanowanie zasad, zwłaszcza w konserwatywnych szkołach (a Hogwart raczej takową jest), jest bardzo ważne. Po drugie przeważnie okazuje się, że ci piętnastolatkowie to zwykle weterani picia wysokoprocentowego alkoholu: nie zaczynają od czarodziejskiego odpowiednika Reddsa, lecz od razu kosztują Ognistej i są w stanie wypić jej bardzo dużo. Wówczas, w następnym rozdziale z Ekipy z Warszawy przenosimy się na Kac Vegas, tylko, rzecz jasna, w hogwarckim klimacie. Szkoda tylko, że większość z nas już ten film widziała i wie, czego się spodziewać.
Tak też pryska czar Hogwartu. Zamiast historii o czarodziejach, magicznych stworzeniach i niebezpiecznych, mrocznych przedmiotach, otrzymujemy to, co można spotkać na innych blogach – opowieść o pijanych nastolatkach, którym w głowie jedynie dobra imprezka i seks. Dlaczego zatem autorzy zdecydowali się na świat Pottera? To pytanie trzeba zadać tylko im samym.
11. Fenomen Dramione
Malfoy i Granger to para idealna. I koniec.
No dobra... Może kiedyś troszkę się posprzeczali. I mieli kilka nieprzyjemnych momentów. Tak, nazwał ją „szlamą”, ale przecież wcale nie miał tego na myśli...! Może odrobinkę różnią się poglądami, charakterami i w gruncie rzeczy trzeba przyznać, że kiedyś tak naprawdę wcale się nie lubili.
Ale już się kochają! I koniec.
A teraz tak na poważnie. Hermiona i Draco od samego początku byli całkiem różnymi postaciami, których nic a nic nie łączyło. Wątpię, aby samej pani Rowling przez myśl przeszło, żeby kiedykolwiek uczynić z nich pairing. Z jakiegoś dziwnego powodu właśnie kompletny brak chemii pomiędzy bohaterami spowodował, że ogromna część fandomu postanowiła walczyć o stwierdzenie ich niezaprzeczalnej i niepodważalnej miłości do samej śmierci. Lecz dokonanie tego nie jest proste. Pani Rowling rzuciła Dramione wiele kłód pod nogi, które trzeba zgrabnie ominąć. W tym celu stosuje się takie niezawodne środki jak:
– Puszczenie w niepamięć wstydliwą przeszłość zakochanych. Ich dawne utarczki przeszkadzają w budowaniu idealnej relacji tru loff, więc najlepiej całkiem je pominąć. W końcu amnezja wśród nastolatków jest wyjątkowo częstym zjawiskiem, a skoro można zapomnieć o pracy domowej, to o szlamach i przekonaniach także.
– Uczynienie z Malfoya bad boya o wrażliwym wnętrzu. Tak! To na pewno przyciągnie do niego zarówno Hermionę (oczywiście tylko ona będzie mogła dostrzec ukryte piękno w głębi jego serca), jak i rzesze czytelniczek. Draco musi być odważny. Koniecznie. W szóstej części bał się jak słodziutki króliczek w klatce z wilkami, ale przecież każdy może mieć gorszy dzień! Najlepiej o tym nie wspominać, bo jeszcze się popsuje jego boski wręcz wizerunek. W dodatku może pić i palić, jego jakże bogata w różnorakie doświadczenia przeszłość go usprawiedliwia. A jak już potraktuje swoją ukochaną przedmiotowo, bo tak robią wszyscy rasowi bad boye, to będzie wisienka na torcie! Hermiona i tak pozostanie zachwycona, skoro w końcu i tak mają skończyć na ślubnym kobiercu. Albo w łóżku, jak kto woli.
– Zero tła. Plączący się pod nogami Harry bądź Ron tylko utrudnialiby proces łączenia Draco i Hermiony. Mogą mieć coś przeciwko, ale i tak nikt o to nie dba. Przecież prawdziwa miłość nie zwraca uwagi na opinie innych. Wszelkie lekcje czy szkolne wydarzenia są wykreowane tylko po to, aby jeszcze bardziej zbliżyć naszych tru loffów ku sobie. Dokładnie tak, jakby samo uniwersum Harrego Pottera trzymało kciuki za ich romans.
– Zmiana charakteru bohaterów. Niech Hermiona stanie się imprezującą ślicznotką nagle przejmującą się swoim wyglądem, a Draco rycerzem na białym koniu. Zawsze działa.
Stosowanie się do tych utartych schematów, by pozbyć się przeszkód zagrażających parze Hermiona i Draco, sprawia, że wiele opowiadań Dramione staje się równie wiarygodne co Dumbledore grający w koszykówkę z Voldemortem.
No dobra... Może kiedyś troszkę się posprzeczali. I mieli kilka nieprzyjemnych momentów. Tak, nazwał ją „szlamą”, ale przecież wcale nie miał tego na myśli...! Może odrobinkę różnią się poglądami, charakterami i w gruncie rzeczy trzeba przyznać, że kiedyś tak naprawdę wcale się nie lubili.
Ale już się kochają! I koniec.
A teraz tak na poważnie. Hermiona i Draco od samego początku byli całkiem różnymi postaciami, których nic a nic nie łączyło. Wątpię, aby samej pani Rowling przez myśl przeszło, żeby kiedykolwiek uczynić z nich pairing. Z jakiegoś dziwnego powodu właśnie kompletny brak chemii pomiędzy bohaterami spowodował, że ogromna część fandomu postanowiła walczyć o stwierdzenie ich niezaprzeczalnej i niepodważalnej miłości do samej śmierci. Lecz dokonanie tego nie jest proste. Pani Rowling rzuciła Dramione wiele kłód pod nogi, które trzeba zgrabnie ominąć. W tym celu stosuje się takie niezawodne środki jak:
– Puszczenie w niepamięć wstydliwą przeszłość zakochanych. Ich dawne utarczki przeszkadzają w budowaniu idealnej relacji tru loff, więc najlepiej całkiem je pominąć. W końcu amnezja wśród nastolatków jest wyjątkowo częstym zjawiskiem, a skoro można zapomnieć o pracy domowej, to o szlamach i przekonaniach także.
– Uczynienie z Malfoya bad boya o wrażliwym wnętrzu. Tak! To na pewno przyciągnie do niego zarówno Hermionę (oczywiście tylko ona będzie mogła dostrzec ukryte piękno w głębi jego serca), jak i rzesze czytelniczek. Draco musi być odważny. Koniecznie. W szóstej części bał się jak słodziutki króliczek w klatce z wilkami, ale przecież każdy może mieć gorszy dzień! Najlepiej o tym nie wspominać, bo jeszcze się popsuje jego boski wręcz wizerunek. W dodatku może pić i palić, jego jakże bogata w różnorakie doświadczenia przeszłość go usprawiedliwia. A jak już potraktuje swoją ukochaną przedmiotowo, bo tak robią wszyscy rasowi bad boye, to będzie wisienka na torcie! Hermiona i tak pozostanie zachwycona, skoro w końcu i tak mają skończyć na ślubnym kobiercu. Albo w łóżku, jak kto woli.
– Zero tła. Plączący się pod nogami Harry bądź Ron tylko utrudnialiby proces łączenia Draco i Hermiony. Mogą mieć coś przeciwko, ale i tak nikt o to nie dba. Przecież prawdziwa miłość nie zwraca uwagi na opinie innych. Wszelkie lekcje czy szkolne wydarzenia są wykreowane tylko po to, aby jeszcze bardziej zbliżyć naszych tru loffów ku sobie. Dokładnie tak, jakby samo uniwersum Harrego Pottera trzymało kciuki za ich romans.
– Zmiana charakteru bohaterów. Niech Hermiona stanie się imprezującą ślicznotką nagle przejmującą się swoim wyglądem, a Draco rycerzem na białym koniu. Zawsze działa.
Stosowanie się do tych utartych schematów, by pozbyć się przeszkód zagrażających parze Hermiona i Draco, sprawia, że wiele opowiadań Dramione staje się równie wiarygodne co Dumbledore grający w koszykówkę z Voldemortem.
Źródło: http://favim.fr/image/3173805/
12. Z drogi śledzie, pairing jedzie!
Skoro już jesteśmy przy Dramione i innych niekanonicznych pairingach, które jakoś trzeba spiknąć, ale to co napisała pani Rowling nam nie pasuje: moi drodzy, robienie z postaci karykaturalnie złych lub głupich osób, tylko po to, by dać pretekst głównej bohaterce/bohaterowi na porzucenie go/jej, nie jest najlepszym (ani też najbardziej oryginalnym) pomysłem. Niestety, chyba najczęściej obrywa się Ronowi, który w Dramione staje się alkoholikiem, bucem, chorobliwym zazdrośnikiem, agresorem, niedbającym o siebie mężczyzną, czy po prostu idiotą. Nic dziwnego, że taka mądra, roztropna, piękna i ambitna Hermiona nie chce z nim być, prawda? A ty, Weasley, idź być sobą gdzie indziej.
Źródło: https://33.media.tumblr.com/41721bb55cb555266b9029a3a4f7f78f/tumblr_inline_o03eckTroG1scs53u_500.gif
13. ♪ Love is in the air ♪
Uwaga, uwaga! Ogłaszamy natychmiastową ewakuację. Jakiś żartowniś rozpylił eliksir miłosny po całym Hogwarcie. Powoduje on niezwykle silną obsesję na punkcie pierwszej osoby, którą zobaczycie, niezależnie od płci i wieku, więc zalecamy poruszanie się do punktu zbiórki z zasłoniętymi oczami. Tym, którym nie uda się uciec, cóż... życzymy szczęścia w nowym związku.
Chyba domyślacie się, kto jest tym żartownisiem. Oczywiście, że jakiś niezwykle kreatywny autor, który za punkt honoru wziął sobie łączenie w pary najmniej odpowiednich dla siebie bohaterów. Czasami coś z tego wychodzi, ale przeważnie... eh, spuśćmy na to zasłonę milczenia.
Nie do końca wiadomo, skąd tendencja na pairingi, które nie mają absolutnie żadnego podparcia w oryginale, możemy jednak zaobserwować, że trzymają się całkiem nieźle w społeczności twórców. Różnorodność par i podejścia do budowania ich związków jest ogromna. I tak otrzymujemy przykładowo Snarry, czyli coś, co stale wymyka się zarówno prawom logiki, jak i charakterystyce postaci. A to i tak tylko wierzchołek góry lodowej. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. No wiecie, seksi Voldemort chwalący się swoim wężem przed... właściwie nie ma znaczenia przed kim. To Voldemort, ludzie!
Cóż, to tyle na dziś. Mamy nadzieję, że dobrze się bawiliście. A teraz tańczymy!
Nigdy nie czytałam żadnego fanfica z HP, wystarczy mi oryginalna seria. Ale właśnie jakiś rok temu odkryłam Dramione i na początku nie miałam nawet bladego pojęcia, co to oznacza. Kiedy dowiedziałam się, że to paring Malfoya i Hermiony nie mogłam przestać się dziwić. Nie rozumiem, jak ta dwójka została połączona, ale w świecie w fantazji fanów wszystko jest możliwe...
OdpowiedzUsuńJa zawsze mam wrażenie, ze procz "sekretu przeciwieństw" swoją rolę mógł odegrac Tom Felton. Dziękujemy za komentarz :)
UsuńToma Feltona to i ja sobie bym wzięła ;)
UsuńPS. Polecam jego rolę w serialu The Flash. Odwala tam naprawdę kawał dobrej roboty!
Rzeczywiście jest tam niezły, ale miałam czasem wrażenie, że to zreformowany Malfoy, któremu zabrali różdżkę. :D
UsuńO jejku, popłakałam się ze śmiechu! A najbardziej przy opisywaniu fików z jily.
OdpowiedzUsuńAle coś z tym faktycznie jest, z tym, że ja najczęściej spotkałam się z Syriuszem — ścigającym. A Ann zazwyczaj ma na nazwisko Lorens. Czy ona pojawiła się w ZF, czy nie, nie pamiętam, bo książkę czytałam dawno temu.
A Dorcas zazwyczaj jest łamaczką męskich serc, więc z Syriuszkiem się świetnie dogadują... oh, wait.
Dormitoria prefektów z wannami rozmiarów basenu olimpijskiego to standard, a w nim imprezy ślizgonów, idk, czy to z wielkiej litery nie powinno być... A do tego lejąca się whiskey, papierosy i seks na fotelu. Czy coś.
Ja osobiście spotkałam się jeszcze z dopiskiem Łtorki: "Uznałam, że śmierciożercy mogą teleportować się wszędzie^^". A wszystko chodziło o to, że Hermiona ślizgonka wylądowała w szpitalu, poturbowana przez zUego Rona. A jej rodzicami byli idk, chyba jakaś Tara i Rudolf.
Wiele osób zapomina także, że Lucjusz i Narcyza urodzili się w '54 i '55, a nie '60, jak Lily i spółka. Ale kto by się tam szczegółami przejmował, pffff.
Bal także częsty motyw, z okazji z dupy wziętej. Na nim pojawiają się najczęściej drinki, żeby coś urozmaicić — ciągle tylko whiskey i whiskey.
A ksywki wkurzają mnie już od lat. Smok, Diabeł, Mionka, Gin z tonikiem (btw, tamblerowa nazwa pairingu Tom x Ginny to właśnie Gin 'n Tonic, ale i tak najbardziej lubię nazwę scorose — Poisonous Rose, a wcześniej, chyba przed CC, Romeo and Juliet XD Chociaż Puppy Love też niezłe). Wracając, jeszcze koniecznie Bliznowaty, Mopsica i Wieprzlej.
A najbardziej kocham Snape'a warczącego na Mionkę — NIE MÓW DO MNIE SEV.
Kocham.
lady Delphie:3
Dziękujemy za komentarz. O opowiadaniu,o ktorym wspominasz,nie słyszałam, ale chyba nic mnie juz nie zdziwi w potterowskim świecie ff^^. Mnie osobiście te wszystkie utrwalone juz niestety powiedzonka denerwują tak bardzo,ze jak je tylko zobaczę,to nie mogę czytać dalej ;). Pozdrawiam :)
Usuń„Niemniej, powinno się próbować, korzystając z podstawy, czyli siedmiu tomach” — siedmiu tomów :)
OdpowiedzUsuńdzieki, poprawione
UsuńPerfekcyjnie ujęte :D
OdpowiedzUsuńChoć przyznaję, w przeszłości sama kilka błędów popełniłam... Na szczęście odkryłam wspaniałą rzecz: Szlafrok Śmierciożercy. <3 To mnie skutecznie wyleczyło ze wszystkich głupich fantazji. (Btw. polecam serdecznie, ubaw po pachy, przynajmniej dla mnie, z czytania ocenek opek).
Pozdrawiam!
pamiętam, jak jeszcze dawno temu chciałam się zgłosić tam do oceny... Szkoda, że już nie działają. Cieszymy sie, że czwarta odsłona Trzynastki przypadła Ci do gustu ;)
UsuńTa, Szlafork i era Lysi. Laska jako oceniająca doceniała każde beznadziejne opko, które było wypchane żartami niskich lotów i stawiała mu piąteczki.
Usuń