Adres
— http://nigrumcor.blogspot.com/
Autorka
— Kuroneko AmbitneNazwisko
Oceniająca
— Maxine
Zazwyczaj
nie przywiązuję zbyt dużej uwagi do adresów. W większości
przypadków trudno jest wybrać coś pasującego, a jednocześnie
intrygującego; lepsze propozycje często bywają po prostu zajęte.
Twoja prezentuje się w miarę ciekawie. Po zobaczeniu nagłówka
wiem już, że „nigrumcor” to tak naprawdę dwa osobne wyrazy.
Dlatego też wydaje mi się, że lepszym wyborem byłoby oddzielenie
ich od siebie łącznikiem.
Blog,
utrzymany w szaro-czarnych barwach z małym dodatkiem ożywiającej
czerwieni, prezentuje się schludnie. Brawa dla ciebie, bo zarówno
szablon, jak i nagłówek wykonałaś samodzielnie. Mogłabym się
czepiać staranności wykonania grafiki, sama twarz Heia wydaje się
nieco „kopnięta” — widać to przy ustach i brodzie — ale
całość jest na tyle klimatyczna, że mogę przymknąć na to oko i
po pewnym czasie się przyzwyczaić. Razi za to brak polskiej
czcionki w tytułach postów, stron i przy sekcji komentarzy. Ponadto
kolumna z treścią postów wydaje się zbyt szeroka w porównaniu z
tym, do czego jako czytelnicy jesteśmy przyzwyczajeni, nie tylko na
blogach, ale i w książkach. Trudno ogarnąć całość wzrokiem, a
czytanie jednej linijki tekstu zdaje się przeciągać, przez co
pojawia się poczucie, że całość się dłuży.
Czytelnik
na starcie, poprzez ostrzeżenie znajdujące się w bocznej kolumnie,
zostaje poinformowany o tematyce opowiadania. To mądre posunięcie,
bo niektóre jego kategorie mogą być nieco kontrowersyjne. Ciekawy
jest też link zamieszczony tuż poniżej. Pojawia się tam
standardowa regułka o prawach autorskich, odnośniki do źródeł
(swoją drogą, że też ci się chce za każdym razem wymieniać
linki z piosenkami), ale najbardziej interesującymi punktami są
„Informacje niebezpieczne” i „Fikcja literacka”. Choć
wiadomości w nich zawarte mogą się na pierwszy rzut oka wydawać
nieco pogmatwane, cieszę się, że postanowiłaś zamieścić takie
wyjaśnienia.
Dobrym
rozwiązaniem okazało się też udostępnienie terminów prac
remontowych i kolejnych rozdziałów. Znacznie ułatwiło mi to
ocenianie, bo wiedząc, co kiedy się pojawi, nie musiałam
kilkakrotnie zaglądać do aktualizowanych zakładek. Z playlisty i
fragmentów zamieszczanych na początkach rozdziałów nie
korzystałam.
„Kronika”
jest oczywiście spisem treści. Poszczególne części opowiadania
wyraźnie rozdzieliłaś, a linki do rozdziałów pierwszej dodałaś
w osobno. Miałam takie rozgałęzienie na mniejsze podstrony u
siebie, więc rozumiem zamysł, ale zauważyłam, że przeklikiwanie
bardziej mnie denerwowało, niż przynosiło dobrego i takie same
odczucia miałam przy twoim blogu. Człowiek z natury lubi dostawać
wszystko najłatwiejszą drogą i gdy z jednej zakładki musi
przechodzić do kolejnych, żeby uzyskać to, czego chce, zaczyna się
irytować. Na twoim miejscu umieściłabym więc wszystko razem. No i
nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale nie ma tu linka do
prologu. Oczywiście można go znaleźć, posługując się
„starszymi postami”, ale to niewygodne i zwyczajnie mylące.
Gdyby nie to, że otworzyłam PDF, nie domyśliłabym się, że
czegoś brakuje. (Bo gdybyś celowo nie chciała pokazać prologu,
raczej nie umieściłabyś go w dokumencie.) A skoro już o nim
mowa...
Postanowiłaś
dodać na bloga PDF z całą pierwszą częścią, co akurat w
przypadku pisania oceny było o tyle fajne, że nie musiałam
samodzielnie kopiować tekstu. Specjalnie czekałam na poprawioną
wersję, żebym nie musiała wypisywać niepotrzebnych błędów, ale
niestety zawiodłam się ilością wprowadzonych zmian. Gdyby nie to,
ocena pojawiłaby się szybciej. Mimo wszystko mam nadzieję, że ci
się przyda.
W „O
Nigrum Cor” wyjaśniłaś etymologię tytułu i bardzo dobrze, bo
czytelnik będzie mógł lepiej zrozumieć twój zamysł. Osobiście
uważam, że ciekawiej prezentowałby się zapisany po japońsku lub
chińsku, oczywiście z transkrypcją, ze względu na lokalizację
miejsca akcji opowiadania. Jak już szaleć z obcojęzycznym tytułem,
to na całego. Niżej pojawiają się też krótkie notki spod znaku
tradycyjnego „o opowiadaniu”, co uznaję za plus, i chciałam
tylko zaznaczyć, że tytuł drugiego jest zapisany inną czcionką,
więc warto by to ujednolicić.
„Herbarium”
to miejsce, gdzie zagłębiasz się we wszystkie specyfiki
pojawiające się w opowiadaniu. Za to „Realium” krótko opisuje
lokalizacje i pokazuje plany domów Heia. Plusem jest mapka Tokio,
dzięki czemu łatwiej rozeznać się w rozmieszczeniu poszczególnych
miejsc. Obie podstrony są raczej przyjemnym dodatkiem niż
standardowym wyposażeniem bloga, ale miło widzieć, że dbasz o
takie szczegóły.
„Persony”
to nic innego jak spis bohaterów, przy czym jest ich masa, a
większość z nich już w tym momencie ma swoje osobne zakładki.
Niestety część zawartych tam informacji spoileruje przyszłe
wydarzenia (np. rubryka „Miłość”), co może pozbawić
czytelnika części zabawy. Jeżeli chciałabyś pozostawić karty
postaci takie, jakimi są, zachęcam cię do umieszczenia ostrzeżenia
na samej górze głównej zakładki; wtedy czytelnik wchodziłby
dalej na własne ryzyko. Wprawdzie napisałaś, że po kliknięciu
dostaniemy opis, ale te mogą być równie dobrze lakoniczne i
pozbawione potencjalnie rujnujących przyjemność czytania
informacji. Z podstron też niejako, bo po datach urodzenia,
dowiedziałam się, że akcja opowiadania dzieje się nieco w
przyszłości. Nie powinno być to jakoś zaznaczone w tekście albo
chociaż w „O Nigrum Cor”?
W „O
autorce” zostały zamieszczone twoja krótka charakterystyka i
kontakt. To drugie jest przydatne, gdyby ktoś nie chciałby
zostawiać publicznego komentarza.
Przechodzę
do rozdziałów:
Prolog (Somnium)
Jest
na pewno oryginalny, temu nie da się zaprzeczyć, ale zastanawiam
się, do jakiego typu odbiorców go kierujesz. Nigdzie nie znalazłam
adnotacji informującej, że aby go w pełni zrozumieć, trzeba
interesować się Japonią bądź innymi krajami wschodu. A bez tego
lekko nie jest.
Zaczęłaś
od opowieści o „przeciętnym Tanace”, który w moim rozumieniu
może być ekwiwalentem naszego Kowalskiego, przełożonym na
japońskie realia. Dla statystycznego Polaka wywody o Tanace mogą
wydawać się dość niezrozumiałe, a zorientowania się w sprawie
nie ułatwia nieco zagmatwany styl narracji. Mając jako takie
pojęcie o Japonii, było mi odrobinę łatwiej, faktem pozostaje
jednak to, że pierwsza część prologu jest mocno konfundująca i
niekoniecznie zachęca do kontynuowania lektury. Ta teoria znajduje
potwierdzenie, jeśli tylko zerknie się na komentarze, gdzie wszyscy
komentujący wyrażali trudność w zrozumieniu tekstu i zauważali
toporność niektórych zdań. To nie jest dobry znak dla
opowiadania.
W
drugiej części zmieniałaś narrację na pierwszoosobową, z którą
zostaniemy już do końca, i przedstawiłaś czytelnikowi głównego
bohatera opowiadania. Choć słowa „przedstawiłaś” używam
trochę na wyrost, gdyż nie poznaliśmy jego imienia. Uważam, że
czytelnik możliwie jak najwcześniej chciałby wiedzieć, z kim ma
do czynienia, a zdradzenie jego tożsamości mogłoby pomóc w
zbudowaniu więzi z postacią. Znając dalsze rozdziały, nie widzę
powodu dla zachowania tajemniczości w tej kwestii.
Pozytywem
jest za to porządne wprowadzenie w klimat opowiadania. Po
przeczytaniu prologu nie ma wątpliwości, wokół jakich środowisk
będzie kręciło się życie głównego bohatera. Pojawia się też
wątek jego preferencji, znajomości i miejsca w hierarchii
organizacji oraz, co najważniejsze, zostało to ukazane w naturalny,
chciałoby się powiedzieć organiczny sposób. Brakowało mi jednak
choćby minimalnego zaznaczenia nadnaturalności świata
przedstawionego. Wydaje mi się, że tego typu elementy powinno
wprowadzać się od samego początku, by czytelnik mógł zorientować
się, czy taki kierunek będzie mu odpowiadał. Dość łatwo można
by to zasugerować choćby w narracji głównego bohatera, a tekst na
niczym by nie stracił.
Moim
zdaniem prolog, zaraz po oprawie wizualnej, jest wizytówką bloga.
Mimo że początki zawsze są najtrudniejsze, a człowiek nie zdążył
się jeszcze porządnie rozpisać, starałabym się stworzyć go jak
najatrakcyjniejszym dla odbiorcy — czytaj: prostym do zrozumienia
dla każdego i wprowadzającym najważniejsze fundamenty świata,
przy choćby delikatnym zaznaczeniu fabuły. — A po pewnym czasie,
gdy nabrałabym odpowiedniej pewności słów i stylu, poprawiła
błędy lub całkowicie przepisała od nowa. Tobie polecam właśnie
tę ostatnią opcję, bo w późniejszych rozdziałach zaobserwowałam
wzrost jakości i nie widzę powodu, dla którego miałabyś zostawić
coś, co może potencjalnie odstraszyć nowego czytelnika od twojej
historii. Nie sądzę, żeby ci, którzy śledzą twoje opowiadanie
od jakiegoś czasu, narzekali na taką zmianę, bo o ile nie
wprowadzisz nowych wątków, w ogóle na nich nie wpłynie. A jeśli
treść będzie zupełnie inna, zawsze możesz zachęcić ich do
ponownej lektury.
Twój
prolog stara się na zasadzie kontrastu do zwyczajnego mieszkańca
Japonii wprowadzić głównego bohatera. Ciekawy zabieg, ale nie
działa z kilku powodów: najważniejszy jest taki, że tekst sprawia
wrażenie oderwanego od reszty opowiadania. Przedstawiony wątek
narkotyku nie ma bezpośredniej kontynuacji w kolejnych odsłonach,
przez co z perspektywy czasu wydaje się nieistotny. Otrzymaliśmy
kilka faktów i losową scenę nie mówiącą nam, czego można by w
przyszłości spodziewać się po fabule opowiadania poza tym, że
będzie działa się w środowisku mafii. To zdecydowanie za mało.
Kompozycyjnie
też nie do końca to wszystko się klei, bo skąd bohater wie o
opowieści o Tanace? Jeśli on opowiada tę historię, to znaczyłoby,
że do kogoś się zwraca. A jeśli tak, to do kogo i w jakim celu?
Sama treść nie pasuje zbytnio do przemyśleń protagonisty ze
względu na podjętą tematykę. Do tego język narracji różni się
od jego stylu wypowiedzi.
W
takim razie co zamiast tego? Można rozwinąć scenę z drugiej
części prologu, pokazać retrospekcję przedstawiającą bohatera w
punkcie zwrotnym jego życia lub jakąkolwiek inną definiującą go
scenę. W obecnej sytuacji tak naprawdę nie poznaliśmy
wystarczająco ani postaci, ani fabuły.
Podsumowując,
moje odczucia w stosunku do prologu są dość mieszane, z przewagą
tych negatywnych. Druga część co prawda napawa nieco większym
optymizmem, ale do ideału wiele brakuje. Gdybym była przypadkowym
czytelnikiem, poważnie zastanawiałabym się, czy warto kontynuować
lekturę.
Uwagi:
„Dla
przeciętnego Tanaki istnieje cały szereg miejsc, które powinny
pozostać dla niego dziewicze i nieodkryte przez całe życie”.
— Dziewicze i nieodkryte znaczą to samo. Dodatkowo pojawia się
powtórzenie „dla”, więc dobrym posunięciem byłoby usunąć
zwrot „dla niego”.
„Po
pierwsze - przeciętny Tanaka nie powinien nigdy wejść do burdelu”.
— Zastępowanie pauz/półpauz dywizami jest niepoprawne, gdyż
pełnią one funkcję łącznika lub przeniesienia części wyrazu do
kolejnego wiersza. Dodatkowo nie wyglądają one zbyt estetycznie w
tekście, gdyż są po prostu za krótkie.
„A
już na pewno powinien to dla niego być jedynie niewielki domek z
czerwonymi lampkami na szyldzie, gdzie po uiszczeniu odpowiedniej
opłaty może ulżyć swojej seksualności tak, jak lubi”. —
Jeżeli taki powinien być, to jaki jest naprawdę?
„Rano
potem wraca do żony, dzieci, psa i pracy, by harować przez kolejny
tydzień na nadgodzinach dla wyrównania bilingu”. — Dla
wyrównania rachunku telefonicznego? Jedyną zatwierdzoną formą,
jaką udało mi się znaleźć, jest „billing”, także nasuwa się
wniosek, że użyte w zdaniu „biling” nie jest do końca
poprawne. Sugeruję „potem rano”.
„Oczywiście
osiemnastka, z którą to robi, jest wesołą, znudzoną monotonią
życia studentką i przez dzień można ją spotkać choćby i w
sklepiku osiedlowym jak kupuje bułki”. — Lepiej pasowałoby
wyrażenie „w ciągu dnia” zamiast „przez dzień”. Brakuje
też przecinka przed „jak”.
„Oczywiście,
może się zdarzyć, że córka takiego Tanaki zakocha się w
charyzmatycznym prowadzącym telewizyjnego show stworzonego przez
półinteligentów dla ćwierćinteligentów, a jego „cudowne
zakochanie” w gwiazdce pop z sąsiadującego programu doprowadzi
biedną Aiko (chyba nie ma bardziej wyświechtanego i pozbawionego
głębszych przemyśleń rodziców imienia żeńskiego, więc
idealnie pasuje do pierworodnej Tanaki) do depresji”. — Tak
długie wtrącenie nieco wybija z rytmu i trzeba się potem wracać,
żeby przypomnieć sobie, o co tak naprawdę chodziło. No i
właściwie nie wyjaśnia, dlaczego „Aiko” to takie wyświechtane
imię. Jasne, ja wiem, że można by je przetłumaczyć na coś w
stylu „dziecko miłości”, ty też, ale temu, kto tego nie ma o
tym pojęcia, raczej nie będzie się chciało sprawdzać takiego
bzdetu.
„Należy
wtedy zachować szczególną ostrożność i przyjeżdżać do
załamanej, i właściwie zupełnie już odmóżdżonej, Aiko jedynie
w sytuacjach wymagających tego pilnie - skończył się zapas żelek,
wciśnięty w rurki i kilo pianki do włosów osobnik płci
nieokreślonej wydał płytę z czymś, co złośliwi nazywają
muzyką, pluszowy konik się zmechacił, czy coś równie ważnego”.
— Osobnik wciśnięty w kilo pianki do włosów brzmi co najmniej
dziwnie.
„Yamato
powie Tanace, Tanaka żonie, ta wypaple u fryzjera i nieszczęście
gotowe”. — Czytałam dwukrotnie i dalej nie mam pojęcia, co
Yamato powiedział Tanace, że to takie nieszczęście. Piszesz
jakimiś dziwnymi ogólnikami i ciężko zrozumieć, o co ci
właściwie chodzi.
„Świat
stawia przed Tanaką coraz to nowe wyzwania. Tanaka nie może więc
wchodzić już za zamknięte drzwi kuchni w ulubionej knajpie, na
halę produkcyjną ulubionych trampek ani do namiotu ze zwierzętami
w okolicznym cyrku. To, co czekałoby tam na Tanakę, jest na tyle
sprzeczne z jego przekonaniami i od dawna zbieraną z mediów wiedzą,
że mogłoby się skończyć czynnym pobytem w budynku z punktu numer
dwa”. — Niestety, tego akapitu nie udało mi się zrozumieć. Co
takiego zobaczyłby Tanaka, gdyby wszedł do tamtych miejsc,
pozostaje dla mnie zagadką.
„W
powietrzu unosiła się cierpka woń stęchlizny połączona z
kwaskowatym posmakiem krwi”. — Nie jestem przekonana, czy krew ma
kwaskowaty posmak, raczej metaliczny. A nawet jeśli, takie
stwierdzenie wydaje się dziwne, kiedy bohater tak naprawdę nie jej
próbuje. O ile zapach można wyczuć z na odległość, tak smaku
już nie.
„Czasami
nie mogłem się nadziwić, jakim cudem ciągle trzyma się na nogach
po takiej ilości prochów, jaką w siebie potrafił władować
naraz”. — „Trzymał”. Zmiana czasu jest tu zupełnie
niepotrzebna.
„-
Razem z dziewczynami dostaliśmy dwóch chłopców, więc Zu ma nową
zabawkę na kilka tygodni, zanim znowu się znudzi. Zresztą, ten
drugi jest zupełnie w twoim guście, możesz go sobie wziąć, nam i
tak nie przyniesie zbyt wiele zysku. // - Obejdzie się, ostatnim
razem jak tak mówiłeś, to szczyl mi o mało ręki nie wyłamał,
jak tylko trochę zeszły z niego dragi - mlasnąłem niezadowolony
językiem”. — To zupełnie nie pasuje do Heia, jakiego kreujesz
na przestrzeni opowiadania. Nie sądzę, żeby „wziął” sobie
jakiegoś chłopaka — po pierwsze, nie gustuje w młodych, a po
drugie, to zupełnie gryzie się z historią relacji jego i Zu.
„Raszpa
mi w domu znowu coś wymyśliła i chce, żebym był na kolację, „bo
to bardzo ważne”, a wolę nie mieć znowu psiarni na ogonie -
Xueuqing zaśmiał się krótko na wspomnienie o kuratorze
przekonanym, że jest w stanie wygrać z dobrze zorganizowaną siatką
Czerwonych Sztyletów”. — Reakcja Xueqinga powinna znaleźć się
w nowym akapicie, gdyż wypowiadał się tutaj Hei i tylko jego
reakcja może znajdować się w tym samym. Widziałam też twoją
notkę z wyjaśnieniem, czemu Hei mówi „raszpa”, zamiast
„raszpla”, ale prawdę mówiąc, jakoś mnie nie przekonuje.
Myślę też, że tekst powinien się bronić sam i choć doceniam,
że postanowiłaś wyjaśnić parę kwestii, o wiele lepiej byłoby,
gdyby udało ci się je zainkorporować w rozdziałach. A jeśli nie
możesz czegoś wyjaśnić, żeby nie zepsuło niespodzianki, trudno.
„-
Nieroztropnie odbierać dziecko matce - zawyrokował, a ja wyczułem
w jego głosie kpinę. - Skoro tak, to mam nadzieję, że wziąłeś
to, o co cię prosiłem - nie było to pytanie, a stwierdzenie. Mimo
pozornej uprzejmości, Xueqing sprawował władzę autorytarną nad
wszystkimi w promieniu kilku kilometrów, w tym i nade mną. Bez
większej potrzeby, ale jednak z przyzwyczajenia, skinąłem głową”.
— Na końcu drugiego zdania powinna pojawić się kropka i „nie”
napisane dużą literą. Dalsze zdania powinny znaleźć się w nowym
akapicie, gdyż są to reakcje i przemyślenia Heia. Linię dialogową
jednej postaci, jej przemyślenia i reakcje piszemy w jednym
akapicie. Kiedy drugi bohater zabiera głos, robi coś, myśli —
zapisujemy to w kolejnym. W ten sposób jest przejrzyście i nie ma
szansy pomylenia się w tym, co kto robi. Ten błąd powtarza się
notorycznie, więc nie będę już do niego wracać.
„Fascynowała
mnie zdolność pojawiania się i znikania w dowolnie wybranej
przestrzeni tresowanych od młodości przybocznych dona”. — Nie
jestem przekonana, czy Hei w myślach nazwałby Xuieqinga donem. To
tytuł używany przez włoskie i amerykańskie mafie, nie chińskie
triady. Włoskie słownictwo po prostu tutaj nie pasuje. Nie jest też
wcale bardziej zrozumiałe dla osób niezaznajomionych z mafijnymi
klimatami; ja i tak musiałam sprawdzać ich znaczenie.
„Jak
sprawdzicie i zatwierdzicie produkcję, to przez tydzień Sanji Chue
w dobrych warunkach powinna zdążyć może nawet i z tysiącem -
mężczyzna podał starcowi woreczek z zielonkawymi kapsułkami,
które wyciągnął wcześniej z mojego pudełka”. — „Mężczyzna”
powinien być zapisany dużą literą po kropce. Ten błąd również
pojawia się praktycznie cały czas. Małą literą i bez kropki
piszemy tylko, jeśli reakcja odnosi się bezpośrednio do sposobu
wypowiedzenia danej kwestii np. „stwierdził”, „szepnął”,
„krzyknął”. Wszystko inne nie liczy się jako kontynuacja i
jest osobnym zdaniem.
„-
Według obliczeń 95%, według mnie co najmniej 80 - odpowiedziałem
pewnie, wstając z klęczek i otrzepując spodnie”. — Liczby
zapisywane cyframi arabskimi w prozie są niepoprawne. Powinno się
używać zapisu słownego. A jeżeli już upierasz się na zapis
cyframi, to procenty daje się po spacji.
Somnium I
Przez
cały rozdział lawirowałaś między czasem przeszłym a
teraźniejszym. Rozumiem, co chciałaś osiągnąć, ale myślę, że
byłoby bardziej spójnie, gdybyś zdecydowała się na jedną formę.
Pojawiło się też sporo powtórzeń wyrazu „być”.
Bohater
opisujący siebie za pomocą odbicia w lustrze jest powszechnie
uznawany za tani i mocno już zużyty chwyt, a właśnie tak
rozpoczyna się rozdział pierwszy. Poza tym nie bardzo rozumiem,
dlaczego Hei nie mógł ubrać się po swojemu? Chłopak ma
dziewiętnaście lat, chyba nie musi bezwzględnie słuchać w takich
kwestiach znienawidzonej matki. Rozumiałabym to jeszcze w sytuacji,
w której czułby do niej szacunek, ale widać, że tak nie jest.
Wystarczy spojrzeć na ten rozdział, nie wspominając o kolejnych.
Nie wiem, może się nie znam, ale Hei na początku zdaje się nieco
zbyt dramatyzować.
Brakuje
mu też logicznego podejścia. Gdyby wskoczył pod prysznic zaraz po
dowiedzeniu się o przybyciu gościu, prawdopodobnie zdążyłby
wyszykować się na glanc. Co robił przez ten czas? Znalezienie
odpowiednich ciuchów nie mogło tyle trwać, o ile nie posiada
własnej, ciągnącej się kilometrami garderoby — a raczej nie ma,
bo wspomniał jedynie o szafie. Jeśli ubrania wybrała mu wcześniej
matka — co tłumaczyłoby jego narzekania — to ja już naprawdę
nie wiem, o co chodzi. Ostatecznie na końcu i tak się ich pozbył i
nawet zdążył „poprawić sobie humor”, zanim goście porządnie
rozsiedli się w salonie. Teoretycznie jest to zgodne z jego
charakterem. Praktycznie wywołuje u mnie uniesienie brwi.
Mam
nieprzyjemne wrażenie, że nie do końca miałaś pomysł na
rozpoczęcie tego rozdziału. Wiedziałaś, że powinien zawierać
spotkanie z tajemniczymi gośćmi. Wiedziałaś, że chcesz wcześniej
przybliżyć rodzinną sytuację Heia i opisać zażycie przez niego
Krwawej Róży. Wiedziałaś też, jakie jego cechy chciałaś
pokazać czytelnikowi — buntowniczy charakter, obeznanie w modzie i
lekceważący stosunek do matki, ale samo wykonanie stawia twojego
głównego bohatera raczej w negatywnym świetle.
„Zemsta”
Heia wydała mi się bardzo dziecinnym zagraniem, co z drugiej strony
było idealnym przedłużeniem jego wcześniejszych przemyśleń.
Obstawiam jednak, że Soujirou, uśmiechając się, nie pomyślał o
żadnej rzeczy wymienionej przez głównego bohatera w kontekście, w
jakim ten by sobie tego życzył.
Nie
bardzo rozumiem w jaki sposób wybierasz zdania, które zostają
zapisane kursywą. Czasem wydawałoby się, że niektóre mogłyby ją
mieć, a tak nie jest. Innym razem kursywa pojawia się w
wypowiedziach napisanych w czasie przeszłym, przy których takiego
wyróżnienia bym się nie spodziewała. Może warto, żebyś
zastanowiła się nad tą kwestią i jakoś to usystematyzowała?
Przyznam,
że te wymalowane paznokcie na początku zbiły mnie z tropu. Tak
samo jak „kobiece” wygibasy protagonisty, choć wydaje mi się,
że może tutaj chodzić bardziej o niefortunny dobór słów. W
jakiś niewytłumaczalny sposób kłócą się z resztą
dotychczasowej charakterystyki Heia. I o ile jestem w stanie
przyzwyczaić się do jego „kocich ruchów”, mając na uwadze
kolejne rozdziały (chociaż im dalej w opowiadaniu, tym ich mniej),
tak co do „szponów” mam pewne wątpliwości natury technicznej,
do których wrócę później, przy moich odczuciach względem
bohaterów.
Hei
testujący biednego Soujirou jest ciekawym widokiem. Niestety, nie
potrafię mu kibicować. Cały czas wywyższa się i wyżywa na
matce. Tak, robiła niewybaczalne rzeczy, ale nie byłam ich
świadkiem, żeby móc zrozumieć rozgoryczenie dorastającego w
takich warunkach chłopaka. Zobaczyłam jedynie słabą, zapłakaną
kobietę, starającą się zacząć życie od nowa. A po drugiej
stronie wyzywającego ją od najgorszych i życzącego jej śmierci
syna, twierdzącego, że sam nie jest do końca normalny. W tej
chwili to on jest oprawcą, a ona ofiarą. Gdybym stanęła po jego
stronie, czułabym się co najmniej dziwnie.
Końcowa
rozmowa z aktorem tylko pogrążyła go w moich oczach. Dlaczego w
ogóle powinnam czytać o kimś takim? Twój główny bohater jest
zwyczajnie męczącym dupkiem. Gdybym była przypadkowym
czytelnikiem, wcisnęłabym czerwony krzyżyk i podziękowała za
taką zabawę. Przez cały rozdział nie znalazłam w tej postaci
niczego pozytywnego, co mogłoby jakoś dać mi nadzieję na poprawę.
Postrzegam
Heia głównie w kategoriach antybohatera, bo wydaje mi się, że
chciałabyś, aby czytelnik takim go widział. Przy czym uważam, że
stworzenie lubianej postaci na takiej kanwie jest niezwykle trudne.
To ciągłe balansowanie na granicy. Jeśli protagonista ją
przekroczy i spadnie, ciężko mu wrócić i zdobyć serca
czytelników na nowo. Dla mnie Hei w tym momencie chodzi praktycznie
po dnie. Zobaczymy, czy w kolejnych rozdziałach uda mu się znaleźć
jakieś schody albo chociaż linę.
Może
gdyby rozdział zaczął się jakąś inną sceną, ukazującą Heia
w innym, lepszym świetle, na przykład w barze Horiego-chan —
jakoś zawsze lepiej się zachowuje w jego towarzystwie, to
widziałabym jakieś światełko w tunelu i nie postrzegałabym go
tak jednoznacznie.
Uwagi:
„Po
pierwsze - biała koszula uparcie podkreślająca, jak kościsto
blada i wręcz szara była moja karnacja. Można by się
kłócić, co było lepszą reklamą proszku do prania -
bawełna, czy to, co spod niej wystawało”. — Powtórzenie słowa
„było”. Raczej „trupioblada”, bo „kościstym” można
być, jak się jest chudym..
„Kto
w obecnych czasach jest jeszcze na tyle dużym ignorantem, by nosić
czarny garnitur w sytuacjach niebędących pogrzebem lub wieczorowym
spotkaniem”. — Na końcu powinien znaleźć się znak zapytania.
„Idźmy
dalej - ci bardzo ważni, a właściwie BARDZO WAŻNI, goście
przychodzą za pół godziny, o czym dowiedziałem się kwadrans
temu. Czy więc zdążę się wykąpać, żeby ułożyć włosy w coś
bardziej formalnego jak wysoki kucyk z kilkoma warkoczykami i
futrzanymi kitkami? Ależ oczywiście, że nie. I czy w związku z
tym wyglądałem jak idiota, mając na sobie równocześnie garnitur,
fryzurę jak z dyskoteki i pluszowe papcie w miśki ze starej
czeskiej bajki?” — Zbędny przecinek przed „goście”. Zmiana
czasu na teraźniejszy. Z drugiego zdania, przez wyraz „niż”,
wynika, że Hei nie ma czasu, żeby ułożyć włosy w kucyk z
warkoczykami i futrzanymi kitkami, natomiast dalej wychodzi na to, że
teraz ma właśnie taką fryzurę i nie ma czasu jej zmienić na nic
innego. Poza tym, dlaczego Hei, mieszkający w Japonii ma
jakiekolwiek pojęcie o czeskich bajkach? Raczej powinien mieć
kapcie z postaciami bajek chińskich albo japońskich, ewentualnie
amerykańskich.
„Było
dla mnie oczywiste, że nie wyrzuciła mnie na zbity pysk tydzień po
śmierci ojca tylko dlatego, że to na mnie przepisane były w
spadku wszystkie pieniądze, posiadłość, w której żyliśmy,
kilka hektarów ogrodu, akcje spółki budowlanej „House of Japan”
i kolekcja dzieł sztuki – wszystko razem oszacowane na ładne
kilka milionów dolarów”. — Powtórzenie wyrazu „było”.
„Mimo
usilnych prób, nie potrafiłem spamiętać nawet połowy imion jej
kochanków, bezceremonialnie sprowadzanych niemal ciągle do domu
jeszcze za życia ojca”. — Nie wydaje mi się, że Hei chciałby
zapamiętywać imiona kochanków matki. Przecinek przed „nie” nie
jest potrzebny.
„Wiedziałem,
że ojciec doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co otrzymywał w
zamian za wolność, luksusy i miłość niemal bezwarunkową”. —
Jak ojciec Heia może zdawać sobie z czegoś sprawę, jeśli nie
żyje? Zmień tę część na czas przeszły.
„Zerknąłem
na zegarek. Według staroświeckiego, wskazówkowego mechanizmu była
równo za dziesięć piąta, ale wiedziałem, że czas rzeczywisty
biegł trzy minuty szybciej od mojego prywatnego.”, „Nie, żebym
jej współczuł, po prostu nawet tak drobna „podłość” z mojej
strony była warta swojej ceny późniejszych krzyków i może nawet
trzaskania zastawy. Tak, moja matka była z gatunku tych, co w iście
kinowym stylu sprawdzały, czy ta tytanowa, nietłukąca się
porcelana rzeczywiście się nie tłucze”. — Powtórzenia wyrazu
„była”.
„Nawet
nie szukałem wody, by przepić małą, jadowicie czerwoną kuleczkę
z półpłynną zawartością i niemal od razu poczułem, że
specyfik zaczął działać”. — Bardziej pasuje tutaj „popić”.
„-
Już idę mamo! - zawołałem sztucznym aż do plastikowości głosem
i cudem pohamowałem wybuch śmiechu”. — Brakuje przecinka przed
„mamo”.
„Gdy
wreszcie pojawiłem się, cała trójka była już w salonie.
Trójka, bo najwyraźniej naszymi gośćmi mieli być dwaj
mężczyźni”. — Powtórzenie wyrazu „być”.
„Od
razu to on przykuł moją uwagę”. — „To on” wydaje się w
tym zdaniu niepotrzebne. Z kontekstu wynika, że chodzi o Soujirou. A
jeśli chcesz to zostawić, przenieś na sam początek zdania.
„W
dobrze dobranym, jasnobeżowym garniturze z kremową koszulą
świetnie podkreślił delikatnie opaloną, brzoskwiniową cerę o
idealnej wręcz strukturze”. — Nie wiem, jak bardzo blisko
musiałby podejść Hei, żeby przekonać się o „idealnej
strukturze” skóry Soujirou. O jej ogólnym stanie tak, ale z
daleka nie widać wszystkich niedoskonałości.
„-
Już jestem - stwierdziłem pewnym głosem, gdy przez kolejne kilka
sekund nikt nie zauważył opartego o futrynę drzwi mnie”. —
Przez to „mnie” na końcu zdanie brzmi dość dziwnie. Można by
je przesunąć między „nikt” a „nie” albo „zauważył” a
„opartego”.
„Reakcja
mężczyzn była zupełnie odmienna - starszy zdawał się zupełnie
nie zauważać jakiegokolwiek problemu, a młodszy nawet uśmiechnął
się lekko, prawdopodobnie zarówno w uznaniu pomysłu, jak i
wyglądu. Wyglądał przy tym na kogoś zupełnie
przyzwyczajonego do takich strojów, a wyobraźnia szybko podsunęła
mi jego obraz w nonszalancko rozpiętej koszuli i ze zmierzwionymi
włosami”. — Powtórzenie wyrazu „wygląd” tuż obok siebie.
„Nie
wiem, co tu robił, ale już doskonale wiedziałem,
co ja będę robił przez najbliższe kilka godzin”. —
Powtórzenie słowa „robił” i „wiedzieć”.
„Przeszedłem
leniwie przez pokój do wolnego krzesła i odsunąłem je z gracją w
sposób, który podpatrzyłem u Huian, gdy uczyła dziewczyny
kulturalnego i pociągającego zachowania przy klientach z wyższej
półki, i usiadłem, zwracając przy okazji uwagę mężczyzn na
paznokcie zaopatrzone w biało-czarnym wzorek kwiatów na długiej,
idealnie wypiłowanej w półkole płytce”. — Ale długaśne
zdanie. „Zaopatrzone paznokcie” brzmią dość dziwnie, plus
powinno być „biało-czarny”.
„Widać
było po nim, że moja reakcja była ostatnią, jakiej
oczekiwał.” — Powtórzenie słowa „był”.
„-
Dosyć! - wrzasnęła w końcu, czym zdziwiła nawet biednego
glusia.” — Nie bardzo wiem, kim lub czym może być „glusio”.
Sama to wymyśliłaś? Jeśli tak, przydałby się przypis.
„Wstałem
i przeciągnąłem się, z kontemplacją wyciągając zaplecione ręce
wysoko w górę, po czym powoli i z gracją wziąłem ułożoną
w staromodny i niezupełnie zgodny z savoir-vivre’em sposób
chustkę, po czym rzuciłem złożoną na talerz dla
zaakcentowania swojego odejścia od stołu, po czym odszedłem,
kołysząc przy tym dystyngowanie biodrami”. — Powtórzenie słowa
„po czym” i „odejść”, a „swojego” jest tu zbędne. To
zdanie wydaje się zbyt poplątane przez swoją długość.
„-
Chwila, chwila - teraz, to już zupełnie zgłupiałem. Czy ja
naprawdę wyglądam na jakiegoś szczyla z kompleksem Edypa? -
Ustalmy fakty”. — Co w środku robi ten dywiz? Dobrze, już wiem,
o co chodzi, tylko, że przez niepoprawny zapis dialogów, bardzo
trudno zorientować się tutaj, co jest dialogiem a co reakcją
bohatera. To chyba najlepszy przykład, jak zły zapis potrafi
namieszać i zdezorientować czytelnika. Dodatkowo kompleks Edypa
polega na nienawiści do ojca, przy jednoczesnym pragnieniu matki,
więc w tym przypadku to nie działa. Hei mógł powiedzieć to
szybko i w złości, ale lepiej nie mylić pojęć.
Somnium II
Do
Heia powracamy jeszcze tego samego dnia, kiedy czeka na przyjście
Zu. Już w pokoju hotelowym Hei narzeka na swoją matkę, potem
mężczyźni zaczynają się całować i... następuje wprowadzenie
do nadnaturalnej części opowiadania, bo Hei nieświadomie wysuwa
swoje pazurki. Jeśli wcześniej w tekście były przesłanki ku
takiej rewelacji, to zupełnie ich nie zauważyłam. A jeśli nie
było, to wiedz, że robisz to źle. Wystarczyłyby krótkie
wtrącenia, gdzie Hei wyczuwa coś swoim zwierzęcym węchem, tak,
żeby czytelnik miał świadomość, że wiąże się to z
wyostrzonymi zmysłami albo możesz napisać, że przypadkowo
zniszczył sobie ubranie pazurami. Cokolwiek, co mogłoby naprowadzić
czytelnika na trop bycia lisem.
Cóż,
muszę stwierdzić, że Zu na razie wydaje się nie najgorszym
gościem. To nie aniołek, w końcu siedzi w mafii, ale nie mogę
narzekać. Nawet Hei w jego obecności stał się całkiem znośny.
Niesmak po poprzednim rozdziale zaczyna trochę się zmniejszać.
Przechodzimy
do następnej sceny, gdzie jest testowany nowy narkotyk. Prócz
niezdecydowania Heia odnośnie poziomu własnej wiedzy, nie mam
większych zastrzeżeń. No, może jeszcze nie podobało mi się, że
nie pokazałaś efektów narkotyku. Przedstawiłaś za to dwóch
nowych bohaterów, a całość przyjemnie się rozwija, choć wciąż
czuć, że to dopiero początek.
Jest
lepiej niż w jedynce, nie mam już tak mocnego wrażenia, że sceny
są wymuszone. Nie znalazłam też bijących po oczach powtórzeń.
Twoja mocna strona to narracja z perspektywy Heia i wydaje się, że
zdajesz sobie z tego sprawę.
Uwagi:
„Śledząca
mnie niemal przez cały czas recepcjonistka wydawała się być
jeszcze bardziej podejrzliwa, dlatego posłałem jej słodki uśmiech
heartbreaker’a i niespiesznym, kołyszącym krokiem udałem się do
głównego wyjścia”. — Zbędny apostrof. Niepotrzebne apostrofy
są kolejnym wielokrotnie powtarzającym się w opowiadaniu błędem.
Obcojęzyczne wtręty zapisujemy kursywą — link.
„-
Balkan Vodka z likierem albo coś polskiego - odpowiedziałem bez
namysłu i zgarnąłem z oczu irytujący mnie od dłuższego czasu
zaplątany kosmyk włosów”. — Polski akcent musi być.
„-
Jeśli to taka sierota, to go podtruj i z głowy - Zu tylko machnął
ręką na moją ostatnią uwagę. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć,
że Xiao Hei ma wyrzuty sumienia - Zu uśmiechnął się sugestywnie,
ale ja pokiwałem głową. Wiedziałem, że raszpa by od razu się na
mnie zemściła w najmniej przyjemny sposób. //- Aż tak bardzo
chcesz się mnie pozbyć? - prychnąłem z przekąsem. - To może od
razu zróbmy sobie spacer do kaszalotów i pochwalmy się
rewelacjami, że mi ogon wystaje z dupy, co?” — Użyłaś blisko
siebie dwa razy imienia „Zu”. Ogólnie ta część dialogu jest
jakaś nieskładna. Hei pokiwał głową, mimo że nie miał wyrzutów
sumienia, tylko obawiał się matki, a potem zapytał, czy Zu
chciałby się go pozbyć. Jedno zdanie nie wynika z drugiego.
Przynajmniej pojawia się nadnaturalna strona opowiadania, choć też
wprowadzona jakoś koślawo. Nic takiego nie wynikało z poprzednich
rozdziałów, a nagle Hei wypala z tym ogonem. No i wiesz, dopóki
nie pojawił się Xiaogou, nie miałam pojęcia o co chodzi z
pochodzeniem słowa „Xiao” i nawet przez pewien czas myślałam,
że to nazwisko głównego bohatera.
„-
I właśnie dlatego nam obu powinno zależeć na tym samym,
nieprawdaż - wyszeptałem mu zalotnie prosto do ucha, gdy udało mi
się chociaż na chwilę odzyskać wolność”. — To zdanie
wygląda na pytanie, więc pytam — gdzie się podział znak
zapytania?
„Swoją
partię grał też czas, przez jaki nie kochałem się już z żadnym
mężczyzną”. — Nie bardzo wiem, po co jest tam to „już”.
„Mężczyzna
stanowczo zbyt nachalnie rozglądał się po wnętrzu, dlatego
mlasnąłem niezadowolony i zsunąłem się z pościeli, po czym
podszedłem do lustra osłoniętego przed ciekawskimi spojrzeniami z
zewnątrz przez szafę”. — Ostatnia część zdania brzmi dość
dziwnie i trudno sobie wyobrazić to lustro razem z szafą. Zanim
całkowicie zrozumiałam, co chciałaś przekazać, musiałam się
trochę nagłowić. No i przepraszam, ale za każdym razem, gdy Hei
mlaszcze, imaginuję sobie go jako staruszka ciamkającego suchary.
Pewnie miało być „zwierzęco”, ale moja wyobraźnia postanowiła
obrać inny kierunek.
„Trzymał
w dłoniach butelkę z charakterystyczną, białą etykietką
Balkan’a”. — Nah, znów ten niepotrzebny apostrof.
„Razem
z Xueqingiem, Zu i dwójką consigliere znajdowaliśmy się za szybą
fenicką laboratorium chemicznego”. — Do szyby dodałaś przypis,
ale do „consigliere” już nie. Wyguglałam to sobie i jakoś
wciąż ciężko mi uwierzyć, że Hei używa włoskich nazw do
opisywania mafijnych członków.
„Moja
teoretyczna znajomość biologii i chemii kończyła się właściwie
na wiedzy, że mentos w Coca-Coli wybuchnie oraz budowie łańcucha
pokarmowego na przykładzie lisa, myszy i pszenicy, dlatego zazwyczaj
nawet nie próbowałem udawać, że wiem, co oznaczają potencjalne
zmiany w algorytmach. No, może pamiętałem jeszcze z dzieciństwa
jakieś podstawowe wykresy pokazywane mi przez ojca w nadziei, że
pójdę w jego ślady”. — Nie bardzo rozumiem. Przecież Hei jest
chemikiem mafii, tak? Więc powinien ogarniać te tematy. Czy jednak
nie? Ale przecież dał w prologu Xueqingowi tabletki. Z samych ziół
to raczej ich nie zrobił. Co się dzieje?
„-
W tej ilości izomer S powinien już się pokazać - stwierdziłem,
zerkając na dane na monitorze. - Jesteś pewna, że to połknęła?”
i „Ciśnienie w normie, EKG niemal jak z podręczników, nawet w
stanie stresu… No jasne!” — A tutaj jednak Hei coś wie. To jak
to w końcu jest?
„-
Wiem, co mówię, zwolnij ją zupełnie - powtórzyłem głosem
nieznoszącym sprzeciwu”. — Bardziej pasowałoby „uwolnij”.
Teraz wygląda na to, jakby mieli wyrzucić ją z pracy.
Somnium III
Rozdział
zaczyna się odganianiem natrętnej muchy, to znaczy Yuumi, przez
Heia. Nasz bohater w bardzo japoński sposób — czytaj zawoalowany
— powiedział jej, że za nią nie przepada, ale ta zdawała sobie
nic z tego nie robić. Myślę, że widząc, iż taka metoda nie
działa, mógł posunąć się do bardziej dosłownych, lecz wciąż
uprzejmych, słów. Biedna dziewczyna wciąż ma nadzieje, zostawiła
przecież bilety do kina. Okej, była nachalna, ale takie
zwodzenie niczego nie rozwiązało, bo przecież ta koleżanka będzie
wracać. Potem nasz kochany bohater bezczelnie nałgał w pokoju
nauczycielskim i na koniec oczywiście nie uważał na lekcji. Jego
nastawienie typu „jestem od was lepszy” i „wszyscy dookoła to
kretyni, którymi nie warto zawracać sobie głowy” mnie dobija.
Gwoli
ścisłości, doskonale rozumiem, dlaczego Hei taki jest i skąd
bierze się jego zachowanie. Biorę pod uwagę jego przeszłość,
ale te rzeczy nie mają takiego impetu, jaki powinny mieć, bo działy
się za kulisami, jeszcze przed akcją opowiadania. Nie twierdzę, że
powinnaś napisać stustronnicowy prequel, tylko, że przez to nie
jestem w stanie współczuć Heiowi. Być może warto byłoby
wprowadzić retrospekcje?
Możliwe
jest też to, że twoim celem było stworzenie właśnie takiego
głównego bohatera, ale czytanie o kimś (szczególnie w pierwszej
osobie), kogo się nie lubi, a powiedzmy sobie szczerze, Hei nie jest
na tym etapie zbyt sympatyczny, zakrawa o masochizm.
Dobrze,
że próbujesz ocieplić jego wizerunek poprzez doglądanie rannego
ptaka. Cieszę się, że kos znalazł opiekuna, który porządnie się
nim zajął, ale... Nie kontynuowałaś tego wątku. Biedny ptak
został pozostawiony sam sobie i najpewniej nie udało mu się
przeżyć bez pomocy z zewnątrz. Hei ani razu później o nim nie
wspomniał, co wskazuje na to, że tak naprawdę nie zależało
mu na zwierzęciu, więc nie widzę sensu pojawienia się tej sceny w
opowiadaniu. Całkiem możliwe jest też to, że po prostu o niej
zapomniałaś, bo to dość krótka scena, myślę jednak, że warto
zwracać uwagę na takie szczegóły, więc postaraj się dopracować
tę kwestię.
Przynajmniej
pojawił się Sou (pozwolę sobie mówić na niego Sou, bo ma takie
imię, że prędzej czy później zrobię w nim literówkę albo
dwie, mam nadzieję, że mi to wybaczysz), choć z drugiej strony
szkoda mi go, kiedy widzę jego starania o zaskarbienie sympatii
Heia. Szkoda, że nie piszesz z jego perspektywy, bo byłaby to miła
odmiana od trudnego charakteru głównego bohatera. Dodatkowo pewne
„nieścisłości” z końca pierwszej części nieco by się
wyjaśniły. Przynajmniej umówili się na herbatkę i ciastko.
Zawsze to jakiś postęp.
Scena
z Jyuuro była nawet przyjemna, na pewno lżejsza w odbiorze i mniej
nasycona negatywizmem Heia. Trochę mi smutno, że Sou dostał kawę.
Może chciał herbatę? Tego się jednak nie dowiem, choć
wynagrodziłaś mi to informacją o „starszych, forsiastych
mężczyznach”. Zabawnie jest śledzić, jak główny bohater
interpretuje zachowanie Sou, bo mam zgoła inne wyobrażenia na temat
jego myśli. Przynajmniej na koniec zaskoczył Heia, choć muszę
przyznać, że wpłynęłaś na niebezpieczne wody z tą wiedzą na
temat różnych miejsc, w których przebywał nasz protagonista.
Pachnie trochę prześladowcą.
Uwagi:
„-
Wybacz, Yuumi. Niestety skończymy pewnie późno, a nie chciałbym
kazać ci czekać - wstałem i uśmiechnąłem się znacząco. -
Ostatecznie to niekulturalne z mojej strony narażać damę na
uszczerbek, choćby tylko godności - stwierdziłem, wsuwając kartkę
do kieszeni i wyszedłem z klasy. Przeszedłem zatłoczonym,
rozwrzeszczanym korytarzem aż pod pokój nauczycielski i zapukałem
delikatnie, a gdy nie otrzymałem odpowiedzi, drugi raz mocniej”. —
Od „przeszedłem” dałabym nowy akapit, bo zmienia się „temat”
i Hei przechodzi z rozmowy do przemieszczania się.
„-
Oh, so you think that a stranger adult is just as important as your
precious teacher, don’t you? - naprawdę musimy się w to bawić za
każdym razem… Może i w podstawówce miało sens, żeby „poniżać”
nieobecnych uczniów pytaniem w języku, którego nie znali, ale
teraz? W dobie komputerów i smartfonów przyklejonych każdemu do
ręki? //- Well, as for me the question is not who’s more important
but who’ll gain more from my action. And that’s undisputable for
anyone that considers noblesse oblige as valid - odpowiedziałem z
uśmiechem i wyminąłem kobietę, przeciskając się z gracją w
drzwiach”. — Z gracją raczej się nie „przeciska”,
ewentualnie można się „prześliznąć”. W przypisie pominęłaś
tłumaczenie, ale wydaje mi się, że lepiej byłoby je zamieścić.
Wbrew temu, co zasugerował Hei, nie wszyscy mogą zrozumieć treść
tej wymiany zdań. Just sayin'.
„Na
górnej półce stał ciężki, metalowy kuferek opisany „laboratory
material”. — Jakoś wydaje mi się, że zamiast po angielsku
napis byłby po japońsku. Bo akcja dzieje się w Japonii, nie?
„Zadowolony
odszedłem na miejsce i usiadłem, z rozbawieniem zauważając, że
na ławce leżał kolorowy bilet kinowy z wydrukowanym dużym napisem
„KAKERA II”. — Okej, sprawdziłam i „kakera” to inne słowo,
ale wiesz, że wcześniej wspominałaś o filmie pod tytułem
„Karera”, a teraz pojawia się „Kakera 2”? Brzmią bardzo
podobnie, a ty nie dałaś pod tym drugim wyjaśniającego przypisu.
Prawdopodobnie większość, jak ja za pierwszym razem, pomyśli, że
zrobiłaś literówkę. Może lepiej byłoby zmienić ten tytuł na
coś innego, bardziej różniącego się? I tak nie ma to żadnego
znaczenia pod względem fabularnym, a dzięki temu można by uniknąć
nieporozumień.
„Mniejsza
z tym, i tak poziom jest tak żenująco niski, że
przewertowanie podręcznika zapewniłoby mi dobrą ocenę nawet,
gdybym musiał rzeczywiście przejmować się egzaminem z tego
przedmiotu”. — Powtórzenie słowa „tak”. Przecinek powinien
znaleźć się przed „nawet”, a nie za nim.
„Brakowało
pięciu minut do zakończenia lekcji, gdy zerknąłem leniwym
wzrokiem na zapiski na tablicy. Było na niej rozpisane do
niemożliwości zadanie wymagające do policzenia krótkiego wzoru w
dwóch linijkach”. — Powtórzenia słowa „na”.
„Widziałem
to wszystko w jego postawie - wyprostowanych ramionach, pewnym kroku,
spokojnych oczach i wiecznie przyklejonym uśmiechu misjonarza
dającego butelkę wody murzyńskiej wiosce w przeświadczeniu, że
te 2 litry zbawią cały świat”. — „Dwa” nie „2”.
„Podczas
jazdy wreszcie się dowiedziałem, jak dokładnie miał na imię mój
towarzysz – Soujirou Honami - i że rzeczywiście grał w „Kakera”
i oczekującym premiery „Kakera II”. — Teraz to już całkowicie
zgłupiałam. Jak byk w pierwszym rozdziale było „karera” z
przypisem „oni”. Teraz to nagle „kakera”, według Google
tłumacza „fragment”? Zdecyduj się, autorko, proszę cię.
„-
Nie ma w niej dragów - stwierdziłem pewnym głosem, obserwując z
rozśmieszeniem zachowanie aktora”. — Wydaje mi się, że
„rozbawieniem” byłoby lepszym wyborem.
Somnium IV
Nie
mam pewności, czy niezbędnym było powtórzenie ostatniej linijki
dialogowej z poprzedniego rozdziału. Rozdziały pojawiają się z
tygodnia na tydzień, więc raczej nie sposób zapomnieć
zakończenia. Choć z drugiej strony urwałaś tamtą rozmowę w
samym jej środku.
Na
szczęście okazuje się, że Sou to porządny gość, choć zbieg
okoliczności towarzyszący przekazaniu mu informacji przez tego
managera jest nieco podejrzany.
Hei
razem z Jyuuro gadają sobie w najlepsze o gangsterskich sprawach, a
biedny Sou tylko siedzi i zastanawia się, o co w tym wszystkim
chodzi. Przecież nie ma szans, żeby wiedział, kim jest Chue. Poza
tym wciąż mam wrażenie, że protagonista wkręca sobie to całe
„zainteresowanie” Sou. Nawet poprzez przefiltrowaną przez Heia
narrację nie mogę zobaczyć w jego postawie jakichś widocznych
znaków. Przez to cała „gra” głównego bohatera wydaje mi się
bardziej śmieszna, żeby nie powiedzieć niepoważna. Nie wiem, może
nie umiem czytać między wierszami. A może nic między nimi nie ma.
Fascynuje
mnie też brak jakichkolwiek hamulców u naszego lisa w sprawie
wygadywania szczegółów dotyczących jego przestępczej
działalności. Hei może uważać, że to nie ma znaczenia, bo
policja nic mu nie zrobi, ale to wciąż nie jest fakt, który należy
przekazywać każdemu jak leci.
W
oczekiwaniu na podwózkę Hei ciągnie ze sobą Soujirou na zakupy.
Nie wiem, czemu się dziwił, że Sou zaczął rozmawiać z tamtą
kobietą, zamiast podążać za nim. Oglądanie lakierów do paznokci
nie interesuje całkiem sporej ilości facetów i nasz protagonista
powinien to raczej rozumieć albo chociaż wziąć pod uwagę. Dziwne
natomiast było dla mnie to, że Hei wcale się nie pożegnał, tylko
zostawił aktora bez słowa i poszedł spotkać się z Zu na
parkingu. Ta cała akcja z podwózką była chyba po to, żeby Sou
zobaczył tamtych dwóch razem, nie? Jeśli tak, to wyszło trochę
bez sensu.
Po
dojeździe do siedziby Czerwonych Sztyletów atmosfera nieznacznie
gęstnieje. Mężczyźni ostrożnie wchodzą do budynku, zastając na
miejscu niezbyt miłe powitanie. Boleści Heia wyszły ci nawet
realistycznie, choć nieco przeraziła mnie ta „kałuża”. Nie
wydaje mi się, żeby mógł stracić aż tyle krwi i się nie
wykrwawić na miejscu albo chociaż nie zemdleć. I tak, wzięłam
poprawkę na jego zwierzęcą stronę. I tak, nie wydaje mi się,
żeby dużo w tej sytuacji mogła pomóc.
Ostatecznie
Hei długo nie pozostaje na miejscu, poinstruowany przez Shena, by
wracał do siebie. „Uszkodzony” chłopak i tak nie przydałby się
na nic w walce.
Jego
droga do domu pozostaje tajemnicą i powracasz dopiero, gdy Hei
znalazł się u siebie Trochę mi tego zabrakło, ale rozumiem, że
trudno byłoby ci to w miarę logicznie przedstawić.
Ostatni
fragment to tylko jeden akapit i właściwie dziwię się, że
postanowiłaś go umieścić w tekście. Czułabym się bardziej
przejęta losem głównego bohatera, gdybyś urwała cliffhangerem i
musiałabym się zastanawiać, czy dotarł do domu, czy może leżał
gdzieś po drodze na środku ulicy. Byłoby jakiś napięcie, a tak
wydaje się, że Heiowi poszło zdecydowanie za łatwo. Na twoim
miejscu przeniosłabym to do kolejnego rozdziału albo w ogóle
wyrzuciła, ale zrobisz, jak będziesz uważała.
Uwagi:
„-
S-skąd ty… Śledziłeś mnie?! - co tu się do cholery działo?
Przecież on nie należy do żadnej triady… nie może! Jeden z
dwójki klientów popatrzył na mnie pytająco, ale zlekceważyłem
to”. — Raczej powinnaś to, co zapisane kursywą, napisać w
czasie teraźniejszym, bo ta wyraźna myśl działa się w tamtej
chwili a resztę w czasie przeszłym. Ogólnie dziwna sprawa z tą
kursywą, bo zdanie później wygląda już normalnie, a wydaje się
brzmieć w „jednym tonie” z poprzednim. Jest też już w czasie
teraźniejszym. Dosłownie pomieszanie z poplątaniem.
„Grunt
powoli osuwał mi się spod nóg”. — Ja wiem, że to takie
wyrażenie, ale tutaj jednak brzmi dość niefortunne, bo przecież
Hei w tej scenie siedzi.
„On
naprawdę myślał, że nie brzmi, jakby był zazdrosny i
zdesperowany?” — Ile oni się znają, dwa dni? Hei ma tak wielkie
mniemanie o sobie, że pewnie ledwo zmieściło się w tej kawiarni.
„Po
prostu nie chcę, żeby coś się stało mojemu młodszemu bratu, a w
końcu niedługo nimi będziemy”. — To zdanie tylko potwierdza,
że Sou chce traktować Heia jak brata, nie jak potencjalnego
kochanka. Jeśli mam wybierać, komu mam wierzyć, jakoś bardziej
ufam Sou.
„-
Myślałem, że będziesz się za chwilę zbierał - zauważył,
nalewając zimną ciecz”. — Nie wiem dlaczego, ale zawsze mnie
śmieszy, gdy widzę słowo „ciecz” będące synonimem
jakiejkolwiek płynnej substancji. Nie widziałam nigdy za to zdania
typu „Odłożyłem ciało stałe na półkę”, które przecież
brzmi równie kuriozalnie. Jak żyję, nie słyszałam, żeby ktoś w
zwykłej rozmowie mówił „ciecz”. Natomiast w opowiadaniach
pojawia się ono nagminnie. Może w bardzo sztywnej narracji
wszystkowiedzącej by to tak nie raziło, ale w personalnej brzmi
niespecjalnie dobrze. Myślę, że takie sytuacje to wynik
przytłaczającego strachu przed powtórzeniami, ale nie dajmy się
zwariować. Herbata to herbata, może ewentualnie napój, ale
„ciecz”? Może się czepiam, ale to strasznie nienaturalne. Nawet
w myślach chemika.
„Mój
zmysł bezpieczeństwa wariował, gdy na pełnym pędzie braliśmy
nawet ostre zakręty, a każdy samochód ponadprzeciętnej jakości
stanowił pretekst do ulicznej zaczepki”. — Jakoś dziwnie brzmi
ten „pełny pęd”. Słyszałam określenie „na pełnym gazie”,
ale twoja wersja to dla mnie nowość.
„Gdy
wreszcie dojechaliśmy na miejsce i mężczyzna zaparkował w iście
filmowym stylu z zarzuceniem samochodem przez przednią oś,
odetchnąłem z ulgą. Wyszedłem z samochodu i dopiero po
kilku sekundach zauważyłem, że Zu niespokojnie rozgląda się
dookoła, najwyraźniej czegoś lub kogoś szukając”. —
Powtórzenie słowa „samochód” i zmiana czasu przez „rozgląda
się”, powinno być „rozglądał się”. „Samochodem”
powinno być odmienione jako „samochodu”.
„-
Chodźmy już, chyba nie chcesz sterczeć tyle na parkingu, co? -
spytał z zasiedziałą lekkością”. — Jakoś nie potrafię
wyobrazić sobie, jak wygląda „zasiedziała lekkość”.
Somnium V
Opis
„walki” Heia o opatrzenie własnej rany nie do końca mnie
przekonuje. Moje ogólne odczucie jest jak najbardziej pozytywne,
poradziłaś sobie naprawdę nieźle, obrałaś właściwy kierunek,
skupiłaś się w większości na odpowiednich rzeczach i ustawiłaś
odpowiedni ton. Jedna z najlepszych scen do tej pory. Po prostu
myślę, że mogłaś wycisnąć z niego nieco więcej.
Sam
początek tej sceny jest zbyt... poukładany, dokładny w
przedstawieniu tła? Nie do końca wiem, jak to nazwać. Brakuje mi
trochę więcej chaotyczności, krótszych, przez co bardziej
dynamicznych i też urwanych zdań, bluzgów w narracji. „Zaćmienie
umysłu” u Heia spowodowane sytuacją traci na realizmie przez
długie zdania, niektóre zbędne opisy i miejscami nawet narrację
samego bohatera. Próbujesz pokazać tę scenę prawie ze zwyczajną
starannością, chcesz, żeby czytelnik wyobraził sobie dokładnie,
co się dzieje, ale w tym momencie te drobne szczegóły, które
zazwyczaj są pożądane i ubogacają opis, tutaj nie wydają się
potrzebne, a wręcz umniejszają napięcie, które starasz się
budować.
Nie
obchodzi mnie to, że Hei podchodzi akurat do szafy „z ubraniami”,
nieważne, że zegar był „stary” i „ścienny”, że Sou
wrzucił akurat „dwie kostki samorozpuszczalnego cukru z
cukierniczki”, że akurat w „pięć sekund” Hei wypił wodę i
oparł się z „głuchym klapnięciem” o pierś Sou. „Pierwotny
plan zakładał, by moje słowa zabrzmiały luźno i niefrasobliwie,
koniec końców wyszła desperacka próba ukrycia za sobą żyrafy”.
— Kto na skraju omdlenia i z raną postrzałową myśli takimi
zwrotami i zwraca uwagę na takie rzeczy? Te elementy są jak takie
małe pstryczki w nos, wyrywające na ułamek sekundy z zaangażowania
w tekst i przypominające, że to tylko opowiadanie.
Gdybym
do tej pory miała wrażenie, że Hei tylko relacjonuje wydarzenia z
opowiadania albo jest tu jakiś widoczny narrator, nie
przeszkadzałoby mi to, ale całość, pomimo że narracja jest w
czasie przeszłym, zdaje się dziać tu i teraz przed oczami głównego
bohatera. A w takich chwilach niektóre szczegóły nie są ważne,
rozbudowany język nie jest ważny, za to ważne jest rosnące
napięcie i możliwość wczucia się tę daną chwilę razem z
Heiem. Tutaj minimalnie mi tego zabrakło.
Oszczędzasz
czytelnikom „operacji” i druga część rozdziału to już w
miarę spokojna rozmowa mężczyzn. Mam masę wątpliwości co do
tego, czy Hei mógłby w ogóle ją przeprowadzić w swoim stanie.
Głównie monologował akapitami po pół strony jakimiś
specjalistycznymi pojęciami, ale nie mam żadnej wiedzy medycznej,
więc nie mogę tego stwierdzić na pewno. Jednakowoż na chłopski
rozum jego ogólnie dobry stan jest trochę zastanawiający. No nic.
To,
że Sou wcześniej wiedział o zmiennokształtnych, podobało mi się,
bo oszczędziło tego całego szoku, dramatu, niedowierzania i innych
podobnych takim rewelacjom reakcji, a ty mogłaś od razu
wtajemniczyć czytelnika w szczegóły. A jeśli już o szczegółach
mowa, to cały fragment był nimi wręcz naszpikowany. I z jednej
strony cieszę się, bo uwielbiam poznawać nadprzyrodzone elementy
wymyślonych światów, ale z drugiej obawiam się, że takie
skupisko sprawi, iż niektóre z nich szybko wylecą mi i innym
czytelnikom z pamięci. Wyglądało to trochę, jakbyś musiała
napisać naraz wszystko, co wiesz o kokko, byle mieć to z głowy.
Wolałabym, gdyby było to trochę bardziej rozciągnięte po
rozdziałach, bo przez pierwsze cztery tylko liznęłaś temat, a
teraz spuściłaś na czytelnika dosłowną bombę informacji. Swoją
drogą bardzo ciekawych, ale wciąż nieco zbyt licznych.
Ostatnia
wypowiedź Heia skojarzyła mi się raczej z sukkubami niż lisami,
ale angielska Wiki podpowiedziała, co prawda jednym zdaniem, ale
zawsze, że coś takiego istniało. Z ciekawości sprawdziłam, ile
wymyślałaś sama, a na ile opierałaś się na mitologii i
podstawowe rzeczy mniej więcej się zgadzają, ale niestety o samych
kokko nie znalazłam prawie nic i nic ponadto, co sama napisałaś w
rozdziale. Zakładam więc, że całkiem udany motyw trucizn
wymyśliłaś sama. Już sam pomysł z wykorzystaniem japońskiej
mitologii zasługuje według mnie na duży plus, a dodawanie od
siebie kolejnych cegiełek to w ogóle bajka. To chyba jeden z
największych pozytywów twojego opowiadania.
Uwagi:
„Gdzie,
u cholery ciężkiej, jest ta hera… mam! (...) Dlaczego to musi
tyle trwać?! W końcu w szkle pojawiła się bursztynowa, jeszcze
gęsta ciecz, ale nie czekałem na to, by do końca się rozpuściła
i drżącą ręką wbiłem igłę w przedramię. Działaj, błagam
cię…” — Wciąż nie bardzo wiem, na jakiej zasadzie wybierasz,
co powinno być zapisane kursywą. Teoretycznie zdanie „Gdzie, u
cholery ciężkiej, jest ta hera… mam!” też pasuje.
„Chciałem
popchnąć nogą, żeby przejechała pod łóżko, jednak ostatecznie
wykonałem ruch autodestrukcyjny i wylądowałem na ziemi”. —
Naprawdę nie wiem, czym jest „ruch autodestrukcyjny” w tym
kontekście. Uderzył samego siebie czy co? Przepisałabym to zdanie
z jakimś prostszym wyrażeniem, np. że bohater się zachwiał.
„Mężczyzna
z przerażeniem patrzył to na mnie, to na swoje, umazane krwią
palce.// Po kilku dłużących się sekundach zawieszenia, oczy
Soujirou błysnęły, oznajmiając, że mężczyzna podjął jakąś
decyzję”. — Myślę, że mogłabyś z powodzeniem wyrzucić tego
drugiego „mężczyznę” ze zdania i przy okazji pozbyć się
powtórzenia. Przy „umazane krwią” albo przecinki powinny
znaleźć się z obu stron, albo wcale. No i „oznajmiające oczy”
brzmią niespecjalnie najlepiej.
„I
gdzie ty, do cholery jasnej, mi uciekłeś, żeby się bawić w
jakieś cosplay’e?” — Ten apostrof jest zbyteczny.
„-
Chciałeś coś zapytać, prawda? - stwierdziłem sugestywnie”. —
Brakuje „o”.
„To
to nie jest jakaś mutacja po zoofilii, czy coś?” — W tym zdaniu
Sou wyszedł trochę na sporego głupka, wiesz? Nie jestem
przekonana, czy syn doktora gadał by takie bzdury. Mógł już
lepiej nic nie mówić.
„Jak
między jednym a drugim rodziło się dziecko z ludzkimi genami po
matce, wychodził demon, jak po ojcu - człowiek”. — Szkoda, że
nie wyjaśniłaś, dlaczego akurat tak było. Całkiem mnie to
ciekawi. No i nieco zbyt skomplikowałaś to zdanie. Chwilę zajmuje
zrozumienie, po którym rodzicu urodzi się demoniczne dziecko.
„Jeśli
jestem zrównoważony mogę świadomie przechodzić zarówno z pełnej
formy do drugiej pełnej formy, jak i przybrać tą pośrednią”. —
Brak przecinka przed „mogę”.
Somnium VI
Kontynuujesz
dokładnie w miejscu, gdzie skończyliśmy. Hei tłumaczy Sou
regenerację w wydaniu kokko, a gdy ten nie wygląda na
zainteresowanego propozycją, nasz protagonista postanawia znaleźć
innego kandydata. Sou niezbyt się zgadza i z taką opcją, ale
ostatecznie godzi się na wypuszczenie Heia z pokoju. Wymiana zdań
to właściwie nic szczególnego, ale popycha akcję do przodu.
Przenosimy
się do gej-baru, w którym Hei spokojnie siąpi sobie drinki w
oczekiwaniu na odpowiedniego kandydata. (Mam nadzieję, że wiesz, że
w Japonii można legalnie pić alkohol od dwudziestego roku życia, a
Hei ma dopiero dziewiętnaście.) Do tego czasu wdaje się w
pogawędkę ze znajomym barmanem. Kurczę, czyli potrafi zachowywać
się jak człowiek i normalnie rozmawiać. Czuję się prawie że
oszukana. A tak naprawdę to się cieszę, bo wreszcie mogę pomału
zacząć z nim sympatyzować. Zobaczymy, czy tego nie zepsuje.
Towarzysz
spełniający wymogi Heia pojawia się dość szybko, tak samo szybko
nawiązuje się między panami relacja i wybierają się do hotelu. A
kiedy już po wszystkim atmosfera nieco się zmienia i mężczyzna
zaczyna robić sobie nadzieję na coś więcej niż jednorazową
akcję, Hei zwija się pospiesznie. O twoim protagoniście mówi to
tyle, że nie chce się angażować w żaden związek, a swoich
partnerów traktuje powierzchownie; w tym wypadku jako środek do
celu, czyli zgodnie z jego dotychczasowym charakterem — plusik za
spójność.
Dobrze
podkreślasz tutaj różnice w wychowaniu bohatera względem zwykłego
zjadacza ryżu. Hei wracając metrem do domu — zamiast jak
większość uznać, że powinien zrobić prawo jazdy albo wziąć
taksówkę — rozmyślał nad zatrudnieniem szofera.
Robienie
manikiuru zamiast snu — Hei ma dziwne priorytety. Kto nie chciałby
się choć trochę przespać po takim dniu?
Hm...
nie wiem, czy nie lepiej byłoby przenieść pierwsze zdanie drugiego
akapitu na początek fragmentu. Po pierwszym czytaniu miałam
wrażenie, że Hei nagle przeteleportował się z domu do szkoły, a
tak sytuacja przestawiałaby się bardziej przejrzyście.
Powróciła
Yuumi! Wygląda na to, że jej życie kręci się tylko wokół prób
zdobycia Heia i nawet nie próbujesz zrobić z niej kogoś więcej.
Wiem, że mamy wgląd na świat tylko z jego perspektywy i dużo
rzeczy podlega pewnemu zniekształceniu, ale ta dziewczyna to karton,
nie człowiek. Zastanawiam się, po co ją w ogóle ją umieściłaś
w tym opowiadaniu. Żeby denerwowała protagonistę? Żebyśmy mieli
przebłyski, że Hei jednak chodzi do szkoły, że jest tam
popularny? Nie mógłby mieć jakiegoś kolegi, z którym pogadałby
na przerwie? Obecność Yuumi na dobrą sprawę nic nie wnosi i
szkoda mi jej jako postaci; tego, że musi się pałętać na
pięćdziesiątym planie, mieć tylko jedną cechę i fiksację na
punkcie bohatera. Jest jak dekoracja, którą wyciągasz z szafy,
kiedy akurat jej potrzebujesz.
Uwagi:
„Nie
czekaj na mnie ze śniadaniem - podszedłem do szafy z ubraniami i
wygrzebałem z niej pierwszą z brzegu wystarczająco zabudowaną,
rozpinaną bluzkę i założyłem ją ostrożnie na siebie”. —
Nie to, żebym była złośliwa, ale chciałam ci tylko powiedzieć,
że z całego domu Heia zapamiętam tylko tykający zegar i tę
„szafę z ubraniami”. Nie wiem dlaczego, ale uznałam, że warto
podzielić się z tobą tą informacją.
„Zerknąłem
kątem oka na swoje odbicie w lustrze - bordowy satynowy golf z
szerokim rondem, czarne i ubrane jeszcze z pomocą Soujirou haremki
nie najgorzej komponowały się z ciągle nieco wilgotnymi włosami
ułożonymi w kitkę”. — Obawiam się, że „szerokie rondo
golfa” to określenie, które brzmi po prostu dziwnie w tym
zestawieniu. Szerokie rondo może mieć co najwyżej kapelusz. Do
golfa pasuje „kołnierz”.
„Soujiro
przekręcił klucz w drzwiach za sobą. Bo przecież ja nie mogłem
tego zrobić, gdy będę wychodził…” — Rozumiem ironiczny ton
drugiego zdania, nie rozumiem za to, co ma jedno do drugiego. Sou
zamknął drzwi przed, a nie za Heiem.
„-
Skoro tak uważasz, to… zdrowie pięknych panów - stwierdził
unosząc kieliszek z czekoladową cieczą”. — Brakuje przecinka
przed „unosząc”.
„(...)
stwierdziłem, sięgając po paczkę Malboro na stoliku z lampką
nocną”. — O ile nie zmieniłaś nazwy papierosów, powinno się
pisać „Marlboro”. Po „zresztą” nie trzeba stawiać
przecinka.
„Powoli
granatowa czerń zaczynała ustępować miejsca różowi wschodu
słońca, choć do tego pozostawało jeszcze jakieś pół godziny z
hakiem.” i „ Szare wieżowce, różowawe niebo bez chmur...” —
Dwa razy powtarzasz, że niebo było różowe. Raz w zupełności
wystarczy.
„Niczym
bohater ostatniej sceny filmu akcji klasy D, podążałem z
rozwichrzonymi włosami do wtóru szelestu sky’owej kurtki
dwurzędówki”. — „Skaj” ewentualnie „skay” to eko-skóra
i ona raczej nie szeleści jakoś specjalnie mocno, jak już to
raczej poliester.
„Doprawdy,
oby tylko nie wyskoczyła mi zza rogu jakaś Gozilla…” —
„Godzilla”.
„Oczywiście,
wiecznie unosił się w nim wszechobecny smród cywilizacji, jednak
tuż po wyczyszczeniu i jeszcze przed zapchaniem tysiącami podobnych
do siebie jak noc do dnia korpo-japończyków, nie był to aż tak
dotkliwy zapach, a w miarę wolna przestrzeń nie straszyła
klaustrofobią”. — Czyli różnili się od siebie całkowicie?
Korpoludki zazwyczaj powinny wyglądać tak samo. Dywiz pośrodku
wyrazu „korpo-japończyków” zbędny.
„No,
bo wiesz, Wakinashi jest chora, więc chyba zerwaliście te wasze
plany, nie?” i „Czyżbym wyczuł w głosie dziewczyny złośliwą
nutę świadczącą o tym, że zastraszyła uznawaną za popychadło
i zawalidrogę Wakinishi Kino po to, by ta udawała chorą i musiała
„odwołać” nasze hipotetyczne spotkanie?” — To w końcu
„Wakinishi” czy „Wakinashi”? „O tym” jest niepotrzebne.
„Jako,
że byłem uznawany z jakiegoś wymyślnego i zupełnie
irracjonalnego jak dla mnie powodu za ideał mężczyzny w tej
szkole, celem życiowym Yuumi od początku pierwszego roku było
„zdobycie mnie”, o czym często rozprawiała w iście poetycki
sposób ze swoimi besfrjendami.” i „Co ja mogłem poradzić na
to, że ogólna średnia inteligencji męskiej części szkoły
konkurowała chyba jedynie z pierwotniakiem pantofelkiem, przez co
większość uznała, że jak nie będzie pracować w CERN’ie, to
nigdzie indziej też nie chce i po korytarzach chodziły klony
Mięśniaka i Czachy z amerykańskich „Super Sentai”’ów?” —
Wydaje mi się, że jak już to „bestfriendami”, ale znawczynią
nie jestem. Przy <„Super Sentai”’ów> wkleiłaś
cudzysłów w złym miejscu, a apostrofy tam i przy „CERN'ie” są
niepotrzebne. Poza tym najpierw Hei dziwi się, dlaczego jest
popularny w szkole, a potem zaraz to komentuje, doskonale znając
powód. Albo nie zorientowałaś się, co piszesz, albo poziom jego
sarkazmu zaczął wychodzić poza skalę.
Somnium
VII
Ze
szkoły zostaliśmy przerzuceni do budynku mafii, gdzie Hei miał
sprawdzić laboratorium. Okazuje się, że konkurencyjna organizacja
przestępcza szukała tam czegoś konkretnego.
Zaraz
zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Chue zamknęła się i nikogo nie
wpuszczała, ale kiedy przyszedł Hei, drzwi w magiczny sposób były
otwarte? A jeśli sama je otworzyła, to co, nikt tam nie wszedł od
tych wspomnianych przez Heia kilkunastu godzin i nie zobaczył, co
się z nią stało? Mało prawdopodobne.
Hei
pod wpływem emocji zamknął się razem z nią w laboratorium w
cuchnących oparach. Przeżywał, to co się stało, widać było, że
czuł się z Chue związany. Dlatego przykro mi, że ja nie poczułam
nic. Kobieta pojawiła się tylko dwukrotnie, nie licząc krótkich
narracyjnych wstawek Heia na jej temat, i to tylko dosłownie na
chwilę, z czego raz nawet nie była naprawdę obecna, bo Hei
rozmawiał z nią przez telefon. Za pierwszym razem, w rozdziale
drugim, też nie pełniła żadnej ważnej roli, ot znajdowała się
w tym samym pomieszczeniu co Hei i przeprowadzała testy.
Kurcze,
jakim cudem, według tego, co napisałaś w drugiej części notki z
Liebsterem, Chue to jedna z najbardziej lubianych postaci? Toż to
nie więcej niż statystka. Yuumi, która jest kartonową postacią,
miała więcej czasu antenowego od niej. W moim odczuciu okropnie
zmarnowałaś ten wątek. Gdyby Chue miała z Heiem chociaż dwie
rozbudowane sceny, pogłębiające i tłumaczące ich relację, a
także więcej Heia rozmyślającego o niej, może kupiłabym tę
całą sytuację z „duchem Chue”, a tak pozostało mi tylko
westchnąć i kontynuować lekturę bez cienia przejęcia. Chcesz,
żeby czytelnik przejął się kimś razem z Heiem, zrozumiał jego
żal? Pozwól czytelnikowi samemu poczuć to samo, dzięki poznaniu i
przywiązaniu się do tej postaci. W oprawie, którą zaserwowałaś
obecnie, czuję, jakbyś miała listę i skrzętnie według niej
skreślałaś kolejne rzeczy potrzebne ci do fabuły. Tym razem padło
po prostu na osobę, a nie jakieś wydarzenie.
A
już jak nawiązałam do tej Liebsterowej notki, to mam takie małe
pytanie. Czy publikujesz „Nigrum Cor” gdzieś poza tym blogiem?
Przy tej notce odniosłam wrażenie, że mówisz o czytelnikach,
których nie zauważyłam w komentarzach pod rozdziałami i trochę
mnie to ciekawi.
Czy
Hei chciał się powiesić na klamce, żeby przeistoczyć się w
pełną formą kokko, czy znowu coś pokręciłam? Jeśli tak, to
dość przerażająca forma wzbudzenia w sobie skrajnych emocji, nie
powiem.
Język
przmienionego Heia wydaje mi się brzmieć jak styl mistrza Yody z
Gwiezdnych Wojen przez te czasowniki na końcu. Ciężko się coś
takiego czyta, bo trzeba się mocno skupiać, żeby zrozumieć
wszystko. Po pewnym czasie staje się dość męczące. To miał być
język demonów, tak? Bo zwierząt na pewno nie. Fajnie, że
postanowiłaś wprowadzić coś odróżniającego Heia-kokko od
Heia-człowieka, ale przedzieranie się przez takie zdania
przyjemności na pewno mi nie sprawiło.
Mam
nieprzyjemne wrażenie, że to opowiadanie to test na wytrwałość.
Przejdziesz jeden poziom przyzwyczajenia się do mało zachęcających
elementów, a zaraz za rogiem pojawia się następny, z kolejnymi,
jeszcze gorszymi rzeczami. W prologu zawiłość, w pierwszym
rozdziale okropny Hei, a teraz składnia od tyłu. Zaczynam obawiać
się, co znajdę dalej.
Muszę
przyznać, że nie mam pojęcia, co się dzieje. Dlaczego Hei rzucił
się, żeby zniszczyć laboratorium? Kilka niebezpiecznych substancji
raczej nie było powodem. No i dlaczego, kiedy ci ludzie się
dobijali, wszystko zniszczył i uciekł przez okno? Przecież to jego
ziomki, nie? Sam jest Sztyletem, więc czemu uciekał, zanim
dowiedział się od Shena, że został uznany za szpiega? Jakaś Hau
coś sobie powiedziała i nagle cała organizacja uznała, Hei że
jest zdrajcą. Aha. Albo to wszystko jest zupełnie bez sensu, albo
pominęłam coś bardzo ważnego. W każdym razie nasz protagonista
musi się ukryć i na tym kończy się rozdział. Szczerze, nie wiem,
co o tym myśleć. Może dalej coś się wyjaśni.
Uwagi:
„-
A wy - wskazałem palcem na dwójkę mężczyzn. - idziecie za mną”.
— Kropka na końcu zdania jest niepotrzebna.
„Jedno
tylko nie dawało mi ciągle spokoju… skoro widziano ją już po
napadzie, to co ją doprowadziło to aż tak dużej desperacji, by
zażyła śmiertelną dawkę Gwiazdy Śmierci? Przecież nawet, jeśli
Smoki szukały jej, wraz z ich odejściem powinno minąć zagrożenie.
Chyba, że… Nie, to niemożliwe! Nie wierzę w to. A nawet jeśli,
to przecież Chue była na tyle pewną siebie i dobrze ustawioną
kobietą, że byle kto nie zastraszyłby jej”. — Literówka —
„do” zamiast „to” przy drugim „to”, a przecinek między
„chyba” a „że” niepotrzebny. „Skoro” powinno być dużą
literą, gdyż nowe zdanie nie kontynuuje bezpośrednio myśli z
poprzedniego. Poza tym czytam i czytam ten akapit i wciąż nie mogę
zrozumieć, kto Chue mógłby zastraszyć. Wydawałoby się, że
Smoki Hongo, ale napisałaś, że odeszli. Szpieg? Sztylety? Tyle
możliwości.
„-
Da made niao! - syknąłem, uderzając zaciśniętą pięścią w
ścianę”. — Żałuję, że nie postanowiłaś tego opatrzyć
przypisem. Próbowałam znaleźć znaczenie sama, ale wyszły mi
jakieś bzdury.
„Woń
przytłumiona w kilu procentach została, czuły receptor wciąż w
stanie rozróżnić pojedyncze składniki trującej mieszaniny był”.
— Wydaje mi się, że powinno być „kilku”, ale przy takiej
konstrukcji zdań kto wie, co ten Hei ma na myśli.
„Mechanizm
drzwi na tyle uchylił, wejść do środka mógł”. — Reszta zdań
jest w pierwszej osobie, „robiłem”, „byłem”.
„Powoli,
acz nieubłaganie kres mojej wytrzymałości w tym na poły ludzkim
ciele fizycznym się zbliża, czas moich reakcji spowolniony jest,
wiedziałem”. — A tutaj zmieniłaś czas z przeszłego na
teraźniejszy tylko na połowę zdania. Według mnie, zupełnie
niepotrzebnie.
„Dookoła
w poszukiwaniu podpowiedzi się rozejrzałem, wykonać powinienem”.
— A w tym zdaniu to już w ogóle nie wiem, o co chodzi.
Somnium
VIII
Hei
doprowadził Shena do świątyni Inari na obrzeżach miasta,
należącej do jego rodziny. Podoba mi się, że poświęciłaś
całkiem sporo miejsca na opisy zarówno okolicy, jak i samych
budynków, dzięki czemu można było wczuć się w panujący tam
klimat.
Wyjaśniłaś
też nieco sprawę ze Smokami Hongo. Ach, czyli jednak zdaniem Heia w
Sztyletach był zdrajca. No, trochę to rozjaśniło jego
wcześniejsze dziwne zachowanie.
Pomysł
z wciągnięciem w to wszystko Soujirou był niezły, ale też dla
niego niebezpieczny. Za to ten z ucharakteryzowaniem Heia to coś,
czego zazwyczaj brakuje w filmach o poszukiwanych ludziach i cieszę
się, że postanowiłaś go wprowadzić. Dodał całej tej sytuacji
nieco realizmu.
Uwagi:
„Shoji
wychodzące na zamkniętą dla wiernych część ogrodu były w
połowie otwarte, dzięki czemu w pokoju było niemal tak jasno, jak
na zewnątrz”. — W przypisie napisałaś „shori” zamiast
„shoji”, plus przecinek przed „jak” niepotrzebny.
„-
W takim razie trochę nam zejdzie. Dobra, tak na początek, to
kojarzysz, w ogóle Smoki Hongo?” — Ostatni przecinek w drugim
zdaniu nie jest potrzebny. „To kojarzysz” wygląda jak wtrącenie,
ale jakby je usunąć, zdanie przestaje mieć sens.
„-
Przed chwilą dostałem SMS’a, twoja szkoła, willa, ulubione
hotele, knajpy, nawet sklepy są już obstawione”. — Nieco mnie
zatkało, jak zobaczyłam ten apostrof w SMS-ie. W życiu nie
wpadłabym na taki zapis. Muszę przyznać, że jestem zdumiona tym,
jak bardzo lubisz ich używać. Postaram się wspomnieć nieco więcej
o tym w podsumowaniu, na razie wyjaśnię tylko ten przykład. W
wyrazie „SMS” apostrofów nie ma. Odmienia się je tak samo jak
na przykład ZUS — SMS-a, SMS-em, SMS-ować itd — link.
„Hei,
najlepiej by było, żebyś wyjechał jakoś po cichu z miasta, albo
najwyżej został tutaj”. — Przed „albo”, jeśli występuje
pojedynczo, nie piszemy przecinka.
„Moje
lisie zmysły, dziwnie wyostrzone na terenie świątyni, nie kłamały
mnie”. — „Kłamały mnie” brzmi dość koślawo, skojarzyło
mi się z dzieciakami kłócącymi się na podwórku. „Okłamywały”
albo „oszukiwały” brzmiałoby nieco lepiej.
Somnium
IX
Hei
pozwala parze spokojnie porozmawiać, a sam idzie się przewietrzyć.
Kiedy wraca, wygania Shena i makeover czas zacząć!
Powracamy
już po cięciu, kiedy Hei powoli zaczyna wyglądać „jak
człowiek”, co oczywiście mu się nie podoba. Swoją drogą,
zastanawiam się, jak długie on miał te włosy, że „kilka
centymetrów poniżej ramion” to dla niego „trzy razy mniej”.
Do bioder? Że też chciało mu się to wszystko farbować, suszyć,
doczepiać i ozdabiać. A ja się dziwiłam, że w pierwszym
rozdziale nie mógł się wyrobić. Jak miał układać same włosy
przez pół godziny, to już nie mam wątpliwości.
Hei
i jego „paznokciowa histeria” mnie rozbrajają, po części z
absurdalności całej sytuacji, po części z doświadczenia. Bądź
co bądź paznokcie jednak rosną szybciej od włosów i po kilku
tygodniach wróciłyby do poprzedniego stanu. No i wydaje mi się, że
kwadraty bardziej rzucają się w oczy niż zaokrąglony kształt
albo chociaż migdałki.
Główny
bohater w swoim nowym wcieleniu poszedł spotkać się z Sou.
Oczywiście ten na początku go nie poznał, a jak już poznał, to
wyściskał jak misiaczka. Serio, Sou skąd te nagłe czułości?
Martwiłeś się, to pewne, ale żeby tak? Mężczyźni, w celu
uniknięcia niepotrzebnej uwagi, poszli do zamkniętego pokoju
spokojnie porozmawiać. Zabawne, że trafiło im się pomieszczenie z
takim podtekstem, ale Sou póki co trzymał się dzielnie przez
wyciągniętymi szponami Heia.
Po
wydaniu przez głównego bohatera wszystkich dyspozycji, dowiadujemy
się, że jego matka weźmie ślub w rocznicę śmierci jego ojca.
Jak nic wcześniej do tej kobiety nie miałam, tak teraz zastanawiam
się, co nią kierowało, że wybrała akurat taką datę. Przecież
wiedziała, że coś takiego zrani Heia. To jakiś rodzaj zemsty? Nie
mam pojęcia, co o tym myśleć.
Uwagi:
„-
Słucham…? - Shen wydukał głucho z miną wartą milion yenów”.
— W ramach ciekawostki powiem, że milion jenów, bo po polsku
piszemy „jen”, to jakieś trzydzieści siedem tysięcy złotych.
Więc na nasze nie była to jakaś kosmiczna liczba.
„Gdy
wreszcie wróciłem, Janette rozkładała na ziemi kilkupoziomową
kosmetyczkę tuż obok małego stosiku tubek z końcówkach w różnym
kolorze”. — Coś mi tu nie pasuje. Myślę że powinno być albo
„o końcówkach w różnym kolorze”, albo „z końcówkami w
różnym kolorze”.
„Shen
natomiast siedział w kącie z dziwną miną i przyglądał się
ruchom kobiety. //- Coś się stało? - spytałem, zwracając
na siebie uwagę dwójki.// - Nie, czemu? - kobieta
uśmiechnęła się łagodnie, po czym wstała i podeszła do mnie,
przyglądając mojej twarzy”. — Powtórzenie wyrazu „kobieta”
i brakuje „się” po „przyglądając”.
„Nauczony
przeszłymi kłótniami z Peizhi, czy Kanako, wolałem nie zwracać
jej uwagi na ewidentne unikanie pierwotnej sprawy”. — Przecinek
przed „czy” zbędny. Szczerze, to musiałam przeklikać przez
tekst, żeby sprawdzić, kim owe kobiety były i czy coś przypadkiem
mi nie umknęło. Oba imiona pojawiły się w całym Somnium tylko
raz oprócz tego zdania. Nie wydaje mi się też, żeby to był dobry
znak odnośnie „zapadania w pamięć” twoich bohaterów.
„Soujirou
wprowadził mnie do czegoś, co śmiało można by nazwać planem
zdjęciowym stereotypowego pornosa z elementami cosplay’u - wielkie
łoże królewskie z baldachimem z czerwonej, firankowatej tkany i
satynową pościelą w kolorze metalicznej, szarawej czerni”. —
Tak, ten apostrof też niepotrzebny. Przydarzyła się też literówka
w wyrazie „tkaniny”.
Somnium
X
Wracamy
dokładnie tam, gdzie skończyliśmy. Co ten Sou tak ciągle ściska
tego Heia? Pocieszacz roku, dosłownie. Jakby się przymierzał do
czegoś więcej. A tak na serio, bo to żadna okazja do śmieszków,
Hei całkowicie się rozkleił przy prawie obcym facecie — tak,
mieli parę spotkań, nawet takich bardziej ekstremalnych, patrz
łatanie Heia, ale tak naprawdę wciąż są dla siebie w dużej
mierze obcy. Widać, że Hei nie miał żadnego prawdziwego
przyjaciela, z którym mógłby o takich rzeczach porozmawiać, i
wszystko w sobie dusił. Smutne to, muszę przyznać. Zaczynasz
pokazywać go bardziej jako kogoś skrzywdzonego przez los niż
cwaniaczka oceniającego wszystkich z góry. Podoba mi się ten
kierunek. Coraz więcej w Heiu człowieka, a nie koszmarnej
wydmuszki.
No i
Hei nie wytrzymał. Gość wcale nie potrafi sobie radzić z
emocjami, muszę przyznać. Wypić całą zawartość barku? Nie
powiem, dość niepokojąca wizja.
Po
względnym oporządzeniu się i w trakcie czekania na Sou główny
bohater postanawia przeczytać list od ojca, otrzymany wcześniej od
mniszki. Wynika z niego, że jego ojciec od dawna obawiał się
śmierci, ale też że kokko mają w tej świątyni swoją własną
bibliotekę, co w obecnej sytuacji przedstawia się nieco ciekawiej.
Przemyślenia
Heia przerywa pojawienie się Sou razem ze sprzętem. Szybko unikają
wcześniejszego tematu, za to przechodzą do oglądania szkiełek pod
mikroskopem. Tym entuzjastycznym momentem rozdział się kończy, a
romans zaczyna kwitnąć.
Uwagi:
„Westchnąłem
głęboko, sięgnąłem po zostawione wczoraj przez Janette przybory
i wykonałem lekki makijaż według instrukcji kobiety”. — Ja
wiem, że to uzasadnione fabularnie, ale „lekki makijaż” może
kojarzyć mi się tylko z jednym i nie jest to dobre skojarzenie.
Jednak, ja się pytam, skąd Hei umie zrobić ten makijaż, żeby
zmienić sobie „symetrię twarzy” i nie wyglądać przy tym jak
potwór? To wcale nie jest taki „lekki makijaż”, jakby się
mogło wydawać. Dziewczynom używającym kosmetyków regularnie
zdarza się zrobić coś nie tak, a taki Hei raczej nie zna się na
malowaniu sobie japy, a przynajmniej nigdy nie wspomniałaś, żeby
posiadł takie umiejętności. Po jednorazowej instrukcji to sobie
mógł co najwyżej zrobić koszmarka na twarzy i mnisi uciekaliby
przed nim w popłochu. Tymczasem nie wspomniałaś słowem o efektach
jego pracy.
„JESTEŚ
DZIEDZICEM KOKKO i nic tego nie zmieni”. — Kolejna ciekawostka.
Języki azjatyckie nie mają dużych i małych „liter”. Ojciec
Heia mógłby zapisać to zdanie z takim wyróżnieniem, ale
wyglądałoby to zupełnie inaczej i przy użyciu odpowiednich
znaków.
„Niestety
mogę tylko dać Ci wiarę, że Twój instynkt przodka demonów nigdy
Cię nie zawiedzie”. — Raczej nie „przodka”, bo przodek był
przed demonami, a co dopiero Heiem, który był znacznie później.
Myślę, że mogło ci chodzić o „potomka”.
„Kuło
mnie po oczach coś zupełnie innego”. — Myślę, że Heia
„kłuło” w oczy, bo „kuć” ma jednak inne znaczenie np.:
„kuć żelazo”, „ uczyć się”, „podkuć konia”.
„Zerwałem
się trochę wcześniej z promocji, a na 18 mam już kolejny występ
w programie”. — „18” powinno być słownie.
„Z
boku szkiełka na zżółkłej naklejce widniał napis „human blood
type A”. — Nadal nie bardzo wiem, dlaczego Japończycy mieliby
pisać po angielsku w kwestiach naukowych. Widziałam tylko, że
grupy krwi piszą akurat łacińskim alfabetem, ale nic poza tym.
Somnium
XI
Minęły
trzy dni, a Hei wciąż wgapia się w mikroskop, szukając odpowiedzi
poprzez badanie Gwiazdy Śmierci. Jego wyczyny przerywa przerwa
Horacio-sama. Zaczynam lubić tę babkę, nie patyczkuje się. Gdyby
Hei miał taką babcię, byłby zupełnie innym człowiekiem. Szkoda,
że ojciec nie zabierał go częściej do świątyni. Miejmy
nadzieję, że nasz ukochany protagonista jeszcze się wyrobi.
Tymczasem wpadł na genialny plan znalezienia biblioteki kokko
natychmiast, a przecież mógł chociaż dojeść ten ryż.
Hei
wychodzi na zewnątrz w poszukiwaniu śladów i nie musi długo
czekać, bo nawiedza go tajemniczy głos. Zmieniając się w swoją
lisią formę, odnajduje wejście do biblioteki. Cóż, powoli
zaczynam się przyzwyczajać do tej dziwnej składni, ale wciąż nie
mogę powiedzieć, żeby czytanie sprawiało mi przyjemność. Nie
było tu tego tak dużo jak poprzednio i wydaje mi się, że powinnaś
zostać przy takich krótszych fragmentach. Stają się wtedy dobrym
urozmaiceniem, a nie tylko irytującym zabiegiem stylistycznym.
Sposób
i wygląd wejścia do biblioteki zostały ciekawie przedstawione,
trochę na modłę różnych filmów przygodowych typu Indiany
Jonesa, ale za to dodawały tej całej otoczki tajemniczego klimatu.
Oczywiście
okazuje się, że Hei nie znalazł się tam sam. Czym byłaby
starożytna biblioteka bez strażnika? Kim byłby strażnik, gdyby
nie zachowywał się tajemniczo? Twoja kreacja spełnia oba warunki
„interesującego grobowca”. Chodźmy więc dalej, bo po raz
pierwszy szczerze zainteresowałam się rozwojem wypadków.
Uwagi:
„-
Kokko-sama, ale… - zaczął mnich patrząc niepewnie to na mnie, to
na miskę z do połowy zjedzonym ryżem”. — Brakuje przecinka
przed „patrząc”. Lepiej brzmiałoby też „ze zjedzonym do
połowy ryżem”.
„-
Huliiiii - usłyszałem za sobą szemrzący głos o delikatnie
kobiecym zabarwieniu. Odwróciłem się, ale nikogo nie zobaczyłem
ani nie wyczułem w miejscu, gdzie powinien być właściciel głosu”.
— Powtórzenie słowa „głos”. Wystarczyłoby zmienić to na
„jego właściciel”, bo i tak można się zorientować, o co
chodzi. Dodatkowo „kobiece zabarwienie” brzmi nieco dziwnie.
„Sam
tego pożałujesz… - syknąłem i wziąłem głęboki wdech”. —
Jeśli Heiowi głos wydał się kobiecy, czemu zwraca się do
mężczyzny?
„I
do tego ten głos cały czas brzęczące w moich uszach „hu-li”.
— Mogłabyś po „głos” dopisać dwukropek; wtedy zdanie
miałoby więcej sensu i brzmiało bardziej poprawnie.
„Sprawiała
wrażenie kobiety pewnej siebie, niebezpiecznej, ale i pełnej
kobiecej gracji elegancji”. — Wygląda, jakbyś przez przypadek
zostawiła jedno określenie za dużo. „Pełnej kobiecej gracji
elegancji” obok siebie brzmi niespecjalnie dobrze. No i są dwa
bardzo podobne wyrazy: „kobiety” i „kobiecy”. Pierwszy można
z powodzeniem zmienić na „osoby”.
Somnium XII
Wraz
z Heiem cofnęliśmy się na polanę, żeby z powrotem wrócić do
podziemi. Hei wrócił tylko po liść i od razu przeszedł do
biblioteki, tak mam to rozumieć? Przejście między scenami wydaje
się tu trochę niejasne.
Hei
podczas wędrówki znajduje swoją kronikę rodzinną. Razem z nim
odkrywamy parę dość ciekawych informacji. Muszę przyznać, że
nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale podoba mi się
kierunek, w którym zmierzasz.
Poznaliśmy
również tożsamość tajemniczej Xin'ai z poprzedniego rozdziału.
Zbytnio nie zaskoczyłaś mnie tą rewelacją, choć nie uważam też,
żeby taki był twój zamiar. Cały czas rozwijasz mitologię
nadnaturalnego świata, a ja łykam nowe informacje jak kaczka.
Jedynie fragment z „humorem wymiaru” nieco mnie skonfundował.
Raczej obstawiałabym, że czas płynie tam inaczej, ale z jakimś
rytmem, a nie, jak się mu podoba. Zbyt wiele wychodzi z takiego
założenia problemów fabularnych i logicznych i, o ile nie jest ci
to wyjątkowo potrzebne do czegoś w przyszłości, zastanowiłabym
się nad zmianą, bo choć jako ciekawostka brzmi intrygująco, to o
tyle w kwestiach praktycznych nie sprawdza się tak dobrze.
Hei
nawrzeszczał na Horacio za zatajanie prawdy i po raz pierwszy nie
mogę powiedzieć, że go za to potępiam. W końcu zrobił coś
niezbyt dobrego, co jednak można wytłumaczyć zaistniałą sytuacją
i w pełni zrozumieć jego motywy. No, to mi się podoba.
Scena
tatuowania była okej. Nie czułam razem z Heiem bólu, ale nie
rozwodziłaś się niepotrzebnie i przekazałaś wszystko, co było w
niej potrzebne.
Zgłupiałam
razem z Heiem. Czy ktoś podmienił Sou przez te dwa dni, czy on też
udał się w podróż w głąb siebie? Pozostaje mi śledzić rozwój
wydarzeń.
Uwagi:
„Zerknąłem
z duże, łazienkowe lustro zawieszone nad umywalką i uśmiechnąłem
się sam do siebie”. — Powinno być „w”, a nie „z”.
Somnium
XIII
Mimo
że pierwsza scena była przyjemnie napisana, wciąż nie mogę się
pozbyć wrażenia, że ktoś podmienił Sou. Czy w twoim świecie
istnieją zmiennokształtni? Jego nagła zmiana nastawienia wydaje
się mocno nienaturalna, chociaż jestem w stanie dojrzeć jej
powody. Po prostu nadal twierdzę, że panowie zbyt mało się znają
i nawet jeśli Heiowi to nie przeszkadza, po Sou spodziewałabym się,
że potrzebowałby większej ilości czasu, zanim zdecydowałby się
na coś więcej i przeszedł z myślenia o Heiu „brat” na
„potencjalny kochanek”. Kłuje mnie to w oczy i tyle. Może
gdybyśmy mieli okazję zajrzeć do jego głowy i śledzić te zmiany
z jego perspektywy, widziałabym to inaczej.
Obecnie
mam wrażenie, że ktoś wyciął przynajmniej dwa rozdziały
opowiadania i to w nich, powoli przeplatając z innymi scenami,
powinny się znaleźć sceny z drugiego fragmentu. Same w sobie były
dobre, tylko natężenie mi się nie podobało. Jakbyś się gdzieś
spieszyła i nie wykalkulowała, ile wątek romansowy powinien zająć
miejsca, a że pewne rzeczy powinny się zdarzyć, wcisnęłaś je,
byle tylko je odhaczyć. Ja wiem, faceci podchodzą do spraw
romantycznych nieco inaczej, ale relacja Hei-Soujirou przeszła
całkowitą transformację w jednym rozdziale. Jednym. Wyraźnym
znakiem tej zmiany wcześniej było tylko „przytulanie się” Sou
do Heia i nic poza tym. Myślę, że to trochę za mało.
Nie
znam się zbytnio na scenach łóżkowych, ale ta wydawała mi się w
porządku, bez zbędnej wulgarności ani zbytniego wyidealizowana.
Jedyne, co mi nie pasowało, to wino, na miejscu panów wybrałabym
coś bardziej „obojętnego”.
Scena
się zmienia i powracamy na stare gangsterskie śmieci, a sielankowa
atmosfera ulatuje w ciągu sekundy. Hei spotyka się z Zu, który
przynosi dobre wieści, lecz cała otoczka jest dość mroczna.
Uchyliłaś przy tym rąbka tajemnicy i wyjaśniłaś nieco więcej o
podstawie ich relacji. Wcześniej tylko wspominałaś o pewnych
kwestiach i pozwalałaś czytelnikowi samemu wyciągać wnioski,
teraz rzuciłaś parę konkretów, przy czym nie było to chamskie i
ładnie wpasowało się w resztę narracji.
Hei
w buntowniczym nastroju, całkiem tu uzasadnionym, szykuje odwet i
czytelnik od razu wie, że nie będzie można narzekać na nudę. Tym
cięższym, nieco dramatycznym, akcentem zakończyłaś Somnium.
Czuję, że zabawa dopiero się rozkręca.
Uwagi:
„-
Dlaczego, mi się podoba? - po głosie Soujirou i lekkim spięciu
mięśni wyczułem, że czuł się zawiedziony moją propozycją”.
— Pierwszy przecinek jest zbędny.
„-
A tego, to już nie powiedziałem. Po prostu nie lubię się dzielić
z innymi takimi widokami”. — To zdanie odbiega tak bardzo od
tworzonego przez ciebie do tej pory wizerunku Sou, że przez chwilę
zastanawiałam się, czy czasem nie powiedział tego Hei. Do samego
siebie.
„Poczekaj
tu chwilę. - przerwałem, gdy zauważyłem na wystawie jubilerskiej
Zenith’a”. — Zbędny apostrof i kropka po „chwilę”.
„I
nie zamierzam tego zwyczaju zmieniać - dodałem po chwili, gdy
osunąłem swoją twarz od jego”. — Literówka w „odsunąłem”.
„A
ta wanna jest stanowczo za duża jak na jedną osobę - stwierdził
po chwili namysłu i pociągnął mnie za przedramię tak, że
przeleciałem koło jego barku i wpadłem do wody. - Souji! -
wrzasnąłem zaskoczony”. — Próbuję to sobie wyobrazić i za
każdym razem wychodzi mi z tego coś dziwnego.
„Gdy
tylko się tam znalazłem, Soujirou, chwycił mnie za podbródek i
pocałował mocno”. — Ten drugi przecinek jest niepotrzebny.
„Hau
nie było w mieście jak cię ponoć widziała”. — Przecinek
przed „jak”.
Epilog
Epilog
to całkowicie inna forma, niepowiązana bezpośrednio z akcją
opowiadania, bo są to zapiski z księgi rodzinnej Heia.
W
każdym razie dowiedzieliśmy się całkiem sporo ciekawych rzeczy,
zarówno o świecie przedstawionym — również jego mitologii —
jak i o samych przodkach Heia. Nawiązałaś przy okazji do
prawdziwych wydarzeń historycznych, co daje dodatkowego smaczku i
szczypty poczucia realizmu. Wpis zdecydowanie na plus.
Końcówka
jest szczególnie interesująca, zważając na to, co zawiera.
Przeszłość i teraźniejszość ładnie się ze sobą zazębiają i
widać, że masz pomysł i plan, na to, co piszesz. Sama intryga
bardzo mi się spodobała i chętnie poczytałabym o niej w formie
prequela. Oby więcej takich motywów pojawiło się w przyszłości.
Jak
początek opowiadania do czytania nie zachęcał, tak koniec
pierwszej części jak najbardziej. Gołym okiem widać, że
zmierzasz w dobrym kierunku.
Uwagi:
„Cieszy
mnie obecność Matsumae, ale zwłaszcza bossa Inagawa-gumi,
największej mafii, z którą konkurujemy o wpływy”. — Zamiast
„ale” powinno być „a”. Myślę, że zwykły „przywódca”
czy „szef” dałyby radę zamiast „bossa”. Dawniej angielski
raczej nie był tak bardzo popularny, przez co to określenie trochę
tu nie pasuje.
„Matka
Liwei'a: Ai Mao, kokko”. — Tutaj apostrof również niepotrzebny.
„Mingxia
Guyie, Żelazna Dama, została dziś pochowana z należnymi jej
honorami. Zmarła śmiercią naturalną”. — Nie pasuje mi ta
„Żelazna Dama”. Nazywano tak Margaret Thatcher, ale ten tytuł
nie jest używany do określania jakichś cech czy postaw, a właśnie
tej jednej osoby. Kojarzy się z nią dość jednoznacznie, więc
zmieniłabym go na coś innego.
„Dzięki
zdolnościom telepatii Corvi możemy bez przeszkód kontaktować się
z prefekturą Kanagawa oraz zarządcami większych dzielnic Tokio,
więc świątynia bardziej jest dla nas miejscem wypoczynku i
medytacji, niż narad”. — Przecinek przed „niż” jest zbędny,
bo nie oddziela tutaj zdań składowych, tylko rzeczownik.
Zapowiedź
Nigrum Cor II
Sam
tekst jest w porządku, ale w niektórych momentach zdradzasz
zdecydowanie za wiele. Po sześciu opublikowanych rozdziałach
większość wymienionych przez ciebie rzeczy jeszcze się nie
wydarzyła. Miej na uwadze, że niektórzy nie lubią dowiadywać się
takich informacji z zapowiedzi, ale czytają je, żeby przykładowo
ponownie wczuć się w klimat opowiadania. Postaraj się nieco
zmodyfikować tekst albo chociaż zostaw ostrzeżenie, że zapowiedź
zawiera spojlery.
Proelium:
Prolog
Opowiadanie
powraca z nietypową jak na nie sceną. Hei mówi dość niecodzienne
rzeczy jak na sytuację, w której się znajduje, ale zrozumienie
jego motywów nie jest trudne. Po prostu nakłada na wszystko filtr,
w ten sposób dystansuje się i nie pozwala przejąć kontroli
emocjom. Wspomniany przez niego „eksperyment z myszami” nieźle
mną wstrząsnął i poczułam do twojego bohatera i jego kolegi
natychmiastową niechęć.
Eh,
ten chłopak zrobi wszystko, żeby tylko nie pokazać ani krzty
człowieczeństwa, a jak już mu się przypadkiem przydarzy, próbuje
za wszelką cenę to zatuszować, robiąc coś okropnego.
Co
do reszty rozdziału, przedstawia się dość spokojnie. Popychasz
akcję nieco do przodu i nie rozwlekasz niepotrzebnie. Jedyne, do
czego bym się przyczepiła, to to, że lista sama w sobie jest
całkiem dużym pójściem na skróty. Ale z drugiej strony nie ma po
co niepotrzebnie przedłużać.
Uwagi:
„Czego
oczekiwałem od człowieka zakopanego metr pod ziemią i już dawno
zeżartego przez robale?” — Ciekawostka: Ludzi zakopuje się
nieco głębiej niż „metr pod ziemią”. W Polsce ustawowo groby
mają głębokość metr siedemdziesiąt, powszechnie znane jest też
angielskie „sześć stóp pod ziemią”, po przeliczeniu mniej
więcej metr osiemdziesiąt, więc logiczniej jest napisać „dwa
metry pod ziemią”. Tyle, że w Japonii o wiele bardziej popularna
jest kremacja; zdecydowaną większość ciał poddaje się właśnie
temu zabiegowi i lądują one w urnach. Ponadto w Japonii nagrobki
wyglądają inaczej niż u nas, są bardziej kwadratowe, wyższe i
mają coś jakby „pomieszczenie” na urnę. Robaki nie miałyby
więc czym się najeść.
„Sam
nie wiem, bo przecież nie cudownego zstąpienia deus ex machina i
pogawędki…” — To „deus ex machina” wydaje się doczepione
na siłę, bo równa się „cudownemu zstąpieniu”.
„Niektórzy
potrafią dzień w dzień przychodzić na grób męża, czy matki i
prowadzić dyskusje, czasem nawet kłótnie”. — Zbędny przecinek
przed „czy”.
„-
Jak chcesz, mogę iść poczekać na ciebie przy bramie jeśli nie
chcesz, żebym wiedział, o czym mówisz”. — „Iść” możesz
stąd spokojnie usunąć.
„Jesteś
pewny, że nie chcesz pooglądać sobie żywej szopki? W końcu to
twój ojciec”. — Na początku przez słowo „żywa” szkopka
skojarzyła mi się z tą bożonarodzeniową. W ogóle nie
zaznaczyłaś, że to była rocznica śmierci ojca i przez to nie
zorientowałam się, że chodziło o ślub. Uznałam po prostu, że
Hei przyszedł odwiedzić grób ojca bez jakiegoś konkretnego
powodu.
„-
Nie jestem małym dzieckiem, nie popłaczę się i nasikam komuś na
samochód - żachnąłem się. Nie lubiłem być traktowany jak
niezrównoważony emocjonalnie małolat”. — Dopisz „nie” do
„nasikam”. Nie, żebym wcinała się do dialogów, ale dlaczego
dzieci mają sikać komuś na samochód? Nigdy się z czymś takim
nie spotkałam. Jak już to raczej psy mogłyby coś takiego zrobić.
„-
Nie przesadzaj - zachichotałem. - Najpierw każesz mi gadać z
trupami, teraz się ich wstydzić. To już powoli podpada pod
nekrofilię, wiesz? - Soujirou chciał coś odpowiedzieć, ale koniec
końców tylko westchnął, wywracając oczyma”. — Mam
przeczucie, że chciał powiedzieć coś w stylu „ale co ma jedno
do drugiego”, bo z wypowiedzi Heia wynikało, że nie rozumie, co
znaczy nekrofilia, ale stwierdził, że poprawianie go jest bez
sensu.
„-
Chodźmy już lepiej, zanim dowiem się czegoś więcej o sobie? -
stwierdził, wsuwając ręce do kieszeni i idąc w stronę bramy”.
— Nie wydaje mi się, żeby znak zapytania miał w tym miejscu
sens.
„Podjedziemy
jeszcze do świątyni zanim wrócimy do domu, dobrze?” — Zabrakło
przecinka przed „zanim”.
„-
Zleciłam przepisanie skryptu mnichowi z niedyspozycją nogi. Myślę,
że powinieneś sprawdzić w swojej kwaterze, a jeśli tam go nie ma,
to osobiście każe Ashiy’i się pośpieszyć - stwierdziła nieco
charczącym głosem”. — Mam problem, bo to imię, odmienione,
wygląda naprawdę dziwnie. Dalej piszesz, że bez odmiany brzmi
„Ashiya” i obstawiałabym, że apostrof nie powinien się tam
znaleźć.
„Aha,
pod koniec przyszłego tygodnia pojawię się tu, bo potrzebuję
trochę ziół do siebie - oznajmiłem, oglądając ukradkiem
paznokieć, pod który dostała się jakaś drobinka i naciskała
teraz na wewnętrzną stronę płytki, powodując nieprzyjemne
uczucie. - Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbasz teraz swoich
obowiązków, które Liwei-sama tak radośnie zignorował. Jesteś
odpowiedzialny za wszystkich ludzi w świątyni w równym stopniu, co
ja”. — Przecinek w ostatnim zdaniu jest niepotrzebny. Od „Mam
tylko nadzieję” powinien być nowy akapit. W końcu wypowiada się
Horacio, a nie Hei.
„Gdy
przestałem już słyszeć jego kroki na drewnianej posadzce,
usiadłem na łóżko i z zadowoleniem rozwinąłem podarowany mi
skrypt”. — Powinno być „na łóżku”. Nie wiem też, czy
listę nazwisk i parę pobieżnych informacji można nazwać
skryptem, raczej manuskryptem.
„Pogłaskałem
przez materiał bluzki listę ocalonych przed morderstwem Genusmuto z
dawnego Bractwa Czarnej Róży i już wiedziałem, że niewiele jest
w stanie zepsuć mi ten dzień”. — Wyraz „bluzka” odnosi się
do ubrań kobiecych lub dziecięcych, a zakładam, że Hei nie jest
ani jednym, ani drugim. Mówi się, że „nic nie jest w stanie
zepsuć komuś dnia”.
Proelium
I
Wraz
z Heiem przenosimy się do baru, gdzie powoli nasz protagonista
zaczyna wdrażać w życie swój plan zemsty. Wszystko fajnie,
rozmawia sobie z jedną Genusmuto, znajdującą się na liście,
przez co dowiadujemy się o pewnej historii związanej z przeszłością
mafii dziadka głównego bohatera. Zastanawiam się tylko, po co Hei
pytał Lucy akurat o te rzeczy, skoro był najwyraźniej lepiej
poinformowany niż ona? Można przedstawić te informacje
czytelnikowi na dziesięć innych sposobów, a w rozmowie dodać coś
nowego. Powinien raczej dopytywać o to, czego nie wiedział.
Dodatkowo zachował się w stosunku do niej, jak to sam określił,
„okrutnie”, więc pytam, po co to wszystko? Stwierdził, że
chciał dowiedzieć się, z jakiego powodu wróciła do Japonii, a
nie zadał ani jednego pytania w związku z tym, nie poczynił też
żadnej obserwacji poprzez narrację. Logicznie wydawałoby się, że
powinien zacząć tworzyć sojusze z innymi Genusmuto, a jak na razie
jedynie skrzywdził Lucy swoimi słowami. Nie sądzę, by kobieta po
tej rozmowie wciąż miała do niego neutralny stosunek.
Wracamy
do domu, gdzie na Heia czeka Sou i, o dziwo, matka głównego
bohatera, która chce z nim porozmawiać. Jego początkowa reakcja
jest dokładnie taka, jakiej można było się po nim spodziewać,
jednak dla mnie wciąż dość szokująca.
Szczerze,
niewiele rozumiem z tego wszystkiego, szczególnie z zachowania matki
Heia. Jej tok rozumowania to dla mnie zagadka. Szkoda, że nie
mieliśmy z nią jako czytelnicy wcześniej do czynienia poza
krótkimi wstawkami i monologami głównego bohatera, może to
rozjaśniłoby trochę sprawę. Poza tym wszystko w tej scenie jest
takie dziwne. Zakładam, że proszek w którymś momencie zaczął
działać, ale wciąż czułam się zdezorientowana. I jeszcze ten
niemal diaboliczny śmiech Heia na końcu. Co się właśnie stało?
Chyba wolę nie wiedzieć.
Uwagi:
„Miała
niespełna czterdzieści siedem lat, farbowała włosy na kasztanową
czerwień, teraz miała je spięte w niski kok, a z biżuterii
nosiła jedynie złote kolczyki, wyraźnie antyki”. — Powtórzenie
„miała”.
„Należała
do siódemki spośród dziewiętnastu podanych mi Genusmuto, która
zechciała się ze mną spotkać. Reszta, poza jednym wyjątkiem,
należała już do pokolenia kolejnego po członkach Bractwa
Czarnej Róży, dlatego też nie podejrzewałem ich o posiadanie aż
takiej ilości wiedzy, jakiej oczekiwałem po Lucy”. —
Powtórzenie wyrazu „należała”.
„-
Teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam - stwierdziła i dopiero
po chwili zorientowała się, co właśnie powiedziała. - Oczywiście
nie mam nic przeciwko tobie, wydajesz się być dobrym dzieciakiem.
Po prostu… styl bycia twojej matki nie pokrywa się z moimi
przekonaniami - dopowiedziała ostrożnie, a ja niemal nie prychnąłem
śmiechem”. — Nie bardzo rozumiem, skąd nagle wzięło się
tu gadanie o matce Heia? Jaki to ma związek z tym, że Lucy
zastanawia się, iż mogła nie wyjeżdżać? Brzmi to trochę,
jakbyś po prostu chciała zaznaczyć, że ona jej nie lubi, ale z
rozmowy raczej to nie wynika.
„-
No tak - żachnęła się z chichotem”. — Czyli, że strzeliła
focha, śmiejąc się? Brzmi raczej, jakby zgodziła się z Heiem, a
nie obraziła na to, co powiedział.
„Nierozsądnie
jest się straszyć już w ciągu dnia, zostawmy sobie horrory na
wieczór - uśmiechnąłem się szeroko, pilnując, by przypadkiem
przyzwyczajenie nie wzięło góry nad rozsądkiem i moja mina nie
zasugerowała flirtu z, bądź co bądź starszą dla mnie, kobietą”.
— Raczej „ode mnie”. Możesz odpuścić przecinki przy końcu
zdania, z fragmentu „z bądź co bądź starszą ode mnie kobietą”
albo napisać „z, bądź co bądź, starszą ode mnie kobietą”.
„Ale
tak, w Stanach została moja córka w ciąży i dwa tygodnie temu
urodziła. Ojcem jest kocur, więc dziecko prawdopodobnie wróci do
genów ludzkich - stwierdziła Lucy, pociągając przez słomkę łyk
przyniesionego jej przed chwilą napoju”. — Nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że córka Lucy zrobiła sobie dziecko z prawdziwym kotem.
Jakby to miało działać w kwestii genów, pojęcia nie mam. A jak
to jakiś gatunek Genusmuto, to przydałoby się jednak dać mu jakąś
lepszą nazwę, bo obecnie może to wprowadzić nieco niepotrzebnego
zamieszania. No, ale idąc tym tropem, dziecko powinno mieć w sobie
geny demona. Obawiam się, że nic już nie rozumiem.
„Jestem
dorosłą kobietą, nie musisz się mnie wstydzić - dodała z
uśmiechem”. — Dlaczego Hei miałby się wstydzić Lucy? Nie
zauważyłam u niego żadnego takiego zachowania podczas rozmowy.
„(Yuta)
Nie mogła sobie z tym poradzić i dwa tygodnie po całym zajściu,
gdy policja umyła ręce, jak usłyszała nazwisko sprawcy, powiesiła
się”. — Brzmi to, jakby to policja usłyszała nazwisko sprawcy
i się powiesiła.
„-
W takim razie, dlaczego… - nie udało mi się opanować i wręcz
zapiszczałem, co nie uszło uwadze siedzącego obok podstarzałego
mężczyzny, który popatrzył na mnie przez chwilę znad gazety”.
— Raczej „patrzył”, jeśli robił to jakiś czas. „Popatrzył”
pasowałoby, gdyby mężczyzna tylko zerknął na Heia.
„Uśmiechnąłem
się sam do siebie na myśl o mężczyźnie”, „Zaniepokojony
wybrałem szybko numer mężczyzny i przysunąłem sobie telefon do
ucha” i „- Co, a tak, tak - mężczyzna wydawał się być
spokojny, dlatego też odprężyłem się nieco, ale nie potrafiłem
do końca rozluźnić”. — Powtórzenia słowa „mężczyzna”,
a „być” jest niepotrzebne.
„Nie
wiedziałem, co za sprawę ma do mnie Soujirou, ale wyobraźnia
podrzucała mi kilka odpowiedzi, z których każda przyjemniejsza od
poprzedniej”. — „Z których” wydaje się niepotrzebne.
„No
nic, nie czas to i nie miejsce [wiem, że tak nie wypada w środku
tekstu takie swoje idiotyzmy, ale nie mogłam się powstrzymać:
https://www.youtube.com/watch?v=hPL9tdcK-G0 od 3:54 do 4:23; przyp.
aut.]”. — Obejrzałam ten kawałek filmiku i powiem „nie czas
to i nie miejsce”.
„-
Przypominam, że od niespełna dwóch tygodni jesteśmy rodziną i to
na twoje własne życzenie”. — Odnoszę nieprzyjemne wrażenie,
że zupełnie gubię się w linii czasowej tego opowiadania.
„Gdy
wyszedłem z pokoju, nogą operując drzwiami, na korytarzu zastał
mnie Soujirou”. — Jakoś koślawo wygląda to zdanie, głównie
przez wtrącenie. Wyrzuciłabym je.
„Wiem,
że nie podoba ci się moja relacja z twoją matką, ale myślę, że
naprawdę powinieneś wreszcie wyjaśnić sobie z nią wszystko”. —
Jaką relację z matką Heia ma Sou? Nie widziałam pomiędzy nimi
ani jednego, choćby krótkiego, dialogu.
„Na
szczęście nie - Soujirou postawił tackę, usiadł na dwuosobowej
sofie i poklepał miejsce obok, zachęcając mnie, bym usiadł na
nim”. — Wiesz, że to zabrzmiało, jakby Sou chciał, żeby Hei
usiadł na nim, a nie ma tym „miejscu obok”? Dopiero po chwili
zorientowałam się, że o to ci chodziło w tym zdaniu.
„-
Ty nie, wystarczy mi już komunikacji miejskiej na dzisiaj -
stwierdziłem, przełamując zębami kawałek. Jak miałem mocną
głowę, tak aż skrzywiłem się, czując w ustach mocny smak
spirytusu. Na oko licząc, zawartość alkoholu mogła przekraczać
nawet 60% cieczy, czyli dość dużo”. — Nie mogę zwizualizować
sobie tego „ciastka”. To jakieś japońskie słodycze? Bardziej
kojarzy mi się to z pralinkami. No i ta „ciecz” brzmi, jakby w
tym ciastu, w środku, była woda, a przynajmniej coś bardzo
płynnego. Może lepiej zastąpić to po prostu „nadzieniem”?
„-
Nie krępuj się - dodałem z uśmiechem, kiwając głową w stronę
tacy”. — Ze zdania nie wynika, do kogo się zwrócił i wygląda,
jakby wciąż mówił do Sou, a okazuje się, że do matki.
„-
Ależ nie, mój drogi. Tak się składa, że ten stary lis był
głupszy niż myślałam i zapisał ci w testamencie swoje
DZIEDZICTWO”. — Zabrakło przecinka przed „niż”. Ponadto co
się dzieje? Dlaczego matka Heia mówi caps lockiem? Żartuję, wiem
dlaczego, tylko nie wydaje mi się, żeby to była najlepsza opcja.
Wystarczyłoby, żeby dopisać, w jaki sposób wypowiedziała
ostatnie słowo.
Proelium
II
No
dobrze, wiemy już, skąd wziął się śmiech głównego bohatera,
choć w moich oczach nie czyni go to ani trochę mniej dziwnym.
Za
to wszystko, co tyczy się poparzenia, licząc końcówkę
poprzedniego rozdziału, wydaje mi się bardzo nieprawdopodobne. Brak
przejęcia się Heia swoim stanem jest nienaturalne. Nie wmówisz mi,
że przeżył taki szok związany z matką, że zignorował
oparzenie. Chodzi tu głównie o narrację. Poparzenie praktycznie
wcale na niego nie wpływa. Nasz narrator-protagonista zauważa
wszystko tak samo dokładnie, jak zwykle. Po Heiu nie słychać, że
coś mu dolega. Prowadzi dialog, jakby nic się nie stało, takimi
samymi długimi zdaniami jak zawsze i jeszcze drwi z Sou, że ten
przejmuje się tym wszystkim bardziej od niego. Jakby wcale nie oblał
się minutę temu wrzątkiem.
Hei
odczuwa ból tylko wtedy, gdy dotyka uszkodzonego miejsca. To tak nie
działa, poparzenia bolą cały czas, dopóki się nimi porządnie
nie zajmie. Nie da się ignorować palącego bólu. I jeszcze fakt,
że upadająca szklanka narobiła więcej spustoszenia niż wrzątek,
w moich oczach pogrążył całość. Scena do przepisania od nowa.
Przydadzą się do tego rady, które podałam przy omawianiu
rozdziału piątego. Zasada jest dokładnie ta sama.
Co
ma wysoka zawartość alkoholu w ciastkach do próby otrucia kogoś?
Trudno mi sobie wyobrazić zatrucie alkoholowe od zjedzenia jednego
ciastka. Jak duże one były? Skąd matka Heia w ogóle je wzięła?
Ostatecznie Hei powiedział tylko, że Sou szybko by się nimi upił.
Jak to się wiąże z próbą morderstwa?
Do
tego Hei od razu po wszystkim chce iść w jakieś „bardziej
dostosowane” miejsce z Sou? Wciąż nie mogę zrozumieć jego
priorytetów. Dałby sobie dzień wolnego.
Reszta
rozdziału to przyjemne, łatwe w odbiorze scenki romansowe i
obyczajowe. W końcu chwila oddechu od poważniejszych rzeczy. Wyszły
ci całkiem, całkiem i nie obraziłabym się, gdybym dostała takich
momentów więcej.
Uwagi:
„-
Hei, wszystko w porządku? - spytał ostrożnie Soujirou, gdy
umilkłem. Podejrzewałem, że moje zwierzęce uszy i ogon już się
pojawiły, ale nie sprawdzałem tego.” — Czy Hei nie jest w
stanie poczuć różnicy? Przecież nowe części ciała powinny coś
ważyć.
„Dopiero
teraz dotarło do mnie, jak duże obrażenia poniosłem przez gorącą
ciecz i obicie szklanką i gdyby nie szybka reakcja Soujirou,
wylądowałbym na klęczkach w potłuczonym szkle. - Masz jutro czas,
żeby zawieźć mnie na Uniwersytet Tokijski? Muszę się spotkać z
pewnym mężczyzną - stwierdziłem, krzywiąc się nieco pod wpływem
bólu w niemal całej lewej nodze. // - Mężczyzną? - aktor uniósł
znacząco brew. Doprawdy, że nawet w takiej sytuacji był zazdrosny…
urocze. — Zamiast pędzić do łazienki, żeby przebrać się i
ochłodzić tę poparzoną nogę, Hei woli stać i rozmawiać w
Soujirou, dodatkowo robiąc w myślach uwagi o zazdrości swojego
kochanka. Logiczne. A sama domniemana zazdrość Sou w takim momencie
jest równie na miejscu, co zachowanie protagonisty. Powinien gonić
Heia, żeby opatrzył natychmiast oparzenie. I mam uwierzyć, że to
syn lekarza?
„-
Nie myślałem, że bez tego wystrzeli tak otwarcie wyprowadzką i
nie będzie grać dobrej mamuśki”. — „Z wyprowadzką”.
„-
Powiedziałeś, że nie tylko ty chciałeś podtruć Sayie-san -
stwierdził ostrożnie, gdy bandażowałem już kostkę, a w resztę
nogi powoli wsychał krem z koziego mleka”. — „Reszcie” i
raczej „wchłaniał się” niż „wsychał”.
„-
Chyba nie sądziłeś, że jestem bezdomny - oznajmił lekko i zapiął
pas”. — To raczej powinno być pytanie, nie stwierdzenie.
„Połowa
maja zdecydowanie nie była najlepszą porą na nocne przechadzki
boso przez świat, w dodatku w samych bokserkach i koszulce”. —
Połowa maja. Mają połowę maja? Czuję się za głupia, żeby
rozumieć, jak z tym opowiadaniu biegnie czas.
„-
Nie martw się, o tej godzinie bocznymi uliczkami wiele osób nie
jeździ, a potem nie będziesz miał, po co gdziekolwiek wychodzić
aż do rana - stwierdził autorytarnym tonem, a mnie przeszedł
dreszcz od niskiego tembru głosu mężczyzny”. — Przecinek po
wyrazie „miał” jest zbędny.
„-
Poprawię się w przyszłości, obiecuję - stwierdził aktor,
przyciągając mnie do siebie w talii. Poczułem pod sobą,
jak gorące jest ciało mężczyzny, mimo dzielących nas od siebie
dwóch bluzek”. — Powtórzenie „siebie” — „sobą”. Mam
problem w tym, jak określasz Sou. „Aktor” i „mężczyzna” to
nie są popularne określenia wśród par. Misiaczki, kochania i tak
dalej wpasowują się w pewien trend. A jako że jesteśmy w głowie
Heia, to kiedy nazywa Soujirou tym „mężczyzną”, wygląda to
dość podejrzanie, wiesz? Przykładowo Soujirou wypada lepiej,
dodając „mój” w zdaniu: „Odkąd mój mężczyzna ma ogon i
historię mafijną, już nic mnie nie zdziwi”.
„-
Tobie chyba nie muszę tłumaczyć tych spraw, prawda? - spytałem
mężczyzna z westchnięciem”. — „Spytał”.
„Sięgnąłem
po grzebień i rozdzieliłem wąskie pasmo włosów nad uchem od
reszty, po czym zaplotłem białą gumką wysoki kucyk i pociągnąłem
część włosówko góry tak, by podnieść wizualnie fryzurę”. —
„Włosów do”. To zdanie brzmi, jakby Hei z tej zostawionej
grzywki zrobił sobie kucyka.
„Doprawdy,
żebym musiał o wschodzie słońca latać w zwierzęcej formie przez
pół Tokio tylko dlatego, że mojemu kochankowi nie chciało
się czekać, aż ubiorę coś i niemal uprowadził mnie do siebie
półnagiego… Każdego innego mężczyznę chyba bym zabił, ale w
wykonaniu Soujirou miało to pewien, trochę masochistyczny, urok i
obecnie budziło we mnie jedynie mieszankę śmiechu i rozczulenia”.
— Podwójna spacja i na końcu zdania powinen być znak zapytania.
Hei mógł przecież założyć jakieś ubrania Sou. Mogłyby być
trochę za duże, ale żeby wrócić do domu, raczej by wystarczyły.
„Usłyszałem
w kuchni bulgotanie cieczy w garnku, dlatego też wyszedłem z
łazienki i skręciłem ogień na kuchence”. — Jeśli Soujirou
spał, a Hei był w łazience, to kto zrobił ten sos? Pewnie Hei
przed wejściem do łazienki, ale przez to, że o tym nie
wspomniałaś, wydaje się, jakby mieli w mieszkaniu krasnoludki.
„-
Masz jakieś ważne spotkanie później? - spytałem, unosząc
skonsternowany brew do góry.// - Nie, czemu? Mówiłem, że pojadę
z tobą do tego prawnika - stwierdził luźno mężczyzna, sięgając
po sztućce”. — Zdecydowanie przeniosłabym „skonsternowany”
przed „unosząc”. Jeżeli masz w scenie tylko narratora i drugą
osobę, powiedzmy Soujirou, nie musisz cały czas pisać, że
„mężczyzna” zrobił coś tam. Każdy wie, z kim rozmawia Hei i
z powodzeniem można użyć w takich sytuacjach podmiotu domyślnego.
„Rocznik
w rocznik, wszyscy uwielbiali profesora, który bez najmniejszej
żenady prowadzi na wykładzie rozprawę o prawa autorskie producenta
dmuchanych lalek dla panów, czy prowadzi wyceny komornicze damskiej
bielizny, a przy tym robi to z taką finezją i pasją, że nawet
najbardziej opornym na wiedzę trudno było nie zdać jego przedmiotu
pomimo stosunkowo trudnych egzaminów”. — Okrutnie długie
zdanie. Dwa razy powtórzyłaś „prowadzi” i niepotrzebnie
zmieniałaś miejscami czas na teraźniejszy.
„-Wiesz,
Sano-ojisan i mój ojciec byli dobrymi kolegami, chyba nawet
przyjaciółmi. No i to on się zajął pogrzebem zamiast raszpy, a
wszystkie pieniądze, papiery i inne takie duperele są pod jego
opieką dopóki nie będę pełnoletni - stwierdziłem, wzruszając
ramionami”. — Zgubiłaś przecinek przed „dopóki” i dywiz ci
się przykleił do wyrazu na początku.
Proelium
III
Poznajemy
nowego bohatera — Sano-ojisana, przyjaciela ojca Heia.
Ekscentryczny prawnik to spora odmiana od reszty postaci i wprowadza
powiew świeżości. Mężczyźni omawiają kwestie prawne, a ty w
tym czasie pozwalasz czytelnikowi nieco poznać wykładowcę.
Chciałam
więcej przyjemnych scen, to mam. Podobnie jak w poprzednim rozdziale
dostaliśmy trochę odpoczynku od akcji, przy czym wplatasz kilka
nowych faktów z życia Heia. Cieszę się, że ciągle rozwijasz tę
postać i pokazujesz coraz to nowsze jej oblicza.
Moment,
w którym Hei źle stanął, został, w porównaniu do poparzenia,
dobrze napisany. Bohater skupiał się na urazie, a nie na reszcie
otoczenia.
Końcówka
z SMS-em mnie zaintrygowała. Nie widziałam nigdzie wcześniej
imienia jego nadawcy. Zauważyłam, że często kończysz rozdziały,
pozostawiając czytelników w niepewności. Dobry trik. Trudno nie
czekać na koleją odsłonę, kiedy nie wiadomo, co może się
zdarzyć.
Uwagi:
„Zerknąłem
szybko na Soujirou, chcąc się upewnić, że nie odbiera źle całej
ten sytuacji”. — Tej.
„W
końcu znał moje upodobania, więc nie byłem pewny, czy tak
nieformalny ton Toguchi’egi mógł być nieco mylący”. —
Zbędny apostrof.
„-
A tak nawiasem mówiąc, to taaaam - z rozmachem machnąłem ręką w
stronę aktora. - stoi Soujirou, mój obecny partner”. —
Niepotrzebna kropka po „aktora”.
„-
Nie odpuściłeś sobie facetów, co? - westchnął głośno
mężczyzna, wysuwając się z gracją sumoki spomiędzy stołów, za
którymi prowadził zajęcia”. — W słowniku znalazłam tylko
wyraz „sumita”, ale myślę, że lepiej napisać po prostu „z
gracją zawodnika sumo”.
„Widziałem,
że nie czuł się zręcznie przebywając w jednym pomieszczeniu z
nieznanym sobie mężczyzną, z którym byłem na tak poufałych
stosunkach”. — Czuć się „zręcznie” brzmi bardzo dziwnie.
Lepiej napisać „Wiedziałem, że czuł się niezręcznie,
przebywając...”. A jeśli nie zmienisz zapisu, to dostaw przecinek
przed „przebywając”.
„-
Ależ oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie, w końcu się nie
szlaja po jakiś zakazanych alejkach w poszukiwaniu kolejnego
nadzianego salarymana”. — „Jakichś”. Myślę, że do wyrazu
„salaryman” mogłabyś dodać przypis, bo musiałam sprawdzić, o
co ci chodziło. Okazało się, że to termin używany przez
Japończyków, więc przeciętny czytelnik raczej nie będzie
wiedział, o co ci dokładnie chodzi. Nawet jeśli to dialog.
„A
przynajmniej taką mam nadzieję. - twarz Soujirou nieco się
wygładziła, jednak widziałem, że stanowczo nie oczekiwał takiej
wylewności po moim prawniku”. — Postawiłaś kropkę, ale dużej
litery na początku zdania już nie.
„No,
to jak jesteś w związku z Heiem, to jesteśmy już prawie rodziną,
a u rodziny się nie zachowuje jak pierwszy dzień w Sądzie
Najwyższym, nie?” — Sano powiedział, że u rodziny nie powinno
się zachowywać jak „pierwszy dzień”? Jak można zachowywać
się jak „dzień”. No chyba że chodziło ci o „(…) u rodziny
nie zachowuje się jak w pierwszym dniu Sądu Ostatecznego, nie?”.
Choć wtedy i tak to porównanie jest dość specyficzne.
„-
Wszyściutkie o tutaj - mężczyzna poklepał z głośnym plaskiem
dłoni o drewno szafę z mahoniu”. — Po „wszyściutkie”
przecinek. Do tego zbyt duża ilość określeń w opisie sprawia, że
zdanie wydaje się przekombinowane i niejasne. Jeśli „poklepał”,
to wiadomo, że dłonią, więc można ten wyraz pominąć; drewno
raczej nie „plaszcze”. „Szafa z mahoniu” na końcu wydaje się
sztucznie doklejona do reszty zdania. Wiem, że chcesz opisać całość
obrazowo, ale czasem zbyt duża ilość szczegółów tylko pogarsza
sprawę. Możesz wtedy albo podzielić zdanie na kilka krótszych,
albo odpuścić kilka określeń na rzecz najważniejszej informacji.
„-
Znaczy się, że ona mnie też nie może wypieprzyć, tak? -
spytałem, zakładając ręce na siebie”. — Słowo „też”
stwierdza, że Hei chce wyrzucić matkę z domu, ale w dialogu nic
takiego się nie pojawia.
„-
Przecież oni też mogą się wynieść do Koto - stwierdziłem
zirytowany, mnąc w ręce przypadkową karteczkę z biurka”. — I
znów „też”, a przecież Hei nie chce wyprowadzać się do Koto.
Posiadłość dziadków jest w Meguro.
„-
Wiesz, że mówisz od sensu, nie?” — Mówi się albo „bez
sensu”, albo „od rzeczy”.
„-
Sam się zastanów, młody. Twój ojciec był roztrzepany jak jajka w
cieśnie i potrafił zapomnieć połowy rzeczy do pracy, ALE finansów
i spraw medycznych pilnował lepiej niż niejeden ekonomista - to
jedno musiałem przyznać mężczyźnie”. — „W cieście” a
samo porównanie naprawdę pomysłowe.
„Wiedziałeś,
że moi dziadkowie przywodzili mafię!” — „Przewodzili mafii”,
a na końcu przydałby się znak zapytania.
„Nie
chciałem wcześniej martwić mężczyzny, ale nie do końca byłem
pewny, czy perspektywa znalezienia przez policję kilku podrabianych
szmat była wystarczającym straszakiem przeciwko urządzenia
przeszukania”. — „Urządzenia przeszukiwania” nie pasuje do
całej reszty. Poprawnie powinno być „urządzeniu przeszukiwania”.
„Twoja
niepełnoletność jest problemem, bo jako prawny opiekun, Saiye-chan
może decydować o twojej hospitacji, ale myślę, że wystarczy, jak
zażądasz nakazu przeszukania i powołasz się na mnie - stwierdził
prawnik, wzruszając ramionami od niechcenia”. — Przecinek przed
„Saiye-san” jest zbędny. Nie bardzo też wiem, co chciałaś
powiedzieć, pisząc „hospitacji”. Jest to wizytacja dyrektora
albo wizytatora w szkole. Nie wiem, jak to miałoby łączyć się z
matką Heia. Z drugiej strony, nie chciałaby go też hospitalizować,
bo nic do tego wtedy nie pasuje.
„Nie
udawałem, że kawałek życiorysu, który dzieliłem z szeroko
pojętymi służbami bezpieczeństwa, nie zaliczał się do
najpiękniejszych wspomnień”. — W tym zdaniu pojawiło się
podwójne zaprzeczenie — wyrzuć drugie „nie” i będzie w
porządku.
„Mogę
jeszcze na chwilę pożyczyć sobie Soujirou-kun’a?” — Zbędny
apostrof.
„Na
moje szczęście, trafiłem na partnera tak otwartego, że czasami
czułem się niemal jak ksiądz w konfesjonale”. — Jak dla mnie
porównanie o tyle nietrafione, że w Japonii katolicyzm nie jest
jakiś super popularny, a sam temat wiary prezentuje się trochę
inaczej niż u nas.
„Willa
Sano-ojisan, mimo zupełnie innej atmosfery w wystroju, posiadała
układ architektoniczny bliźniaczo podobny do naszej, dlatego też
niezmiernie łatwo ojciec i Sano-ojisan przekonali mnie kilkanaście
lat temu, że tak naprawdę to na początku był jeden dom, a oni
zrobili „kopiuj-wklej”, żeby temu drugiemu nie było przykro, że
on nie ma gdzie mieszkać”. — Wydaje mi się, że można by
odmieniać końcówkę, czyli byłoby „Sano-ojisana”. To oni
pojechali do domu tego prawnika? Cały czas byłam przekonana, że
dalej są gdzieś na kampusie.
„Przestąpiłem
z nogi na nogę, nie patrząc, co jest pode mną i aż krzyknąłem z
bólu, gdy skręciłem kostkę, a usztywnienie zablokowało jej
możliwość dobrego ustawienia się. Szczęście w
nieszczęściu, stało za mną Mitsubishi aktora, więc jedynie
poleciałem na metalowe drzwi i mogłem się w jakiś kontrolowany
sposób osunąć na ziemię do siadu”. — Nadprogramowa spacja
pomiędzy zdaniami i powinien być przecinek przed „i”.
„Odetchnąłem
z ulgą i założyłem z powrotem ostrożnie prowizoryczną ortotezę,
nie dociskając jej tak mocno na wszelki wypadek”. — Ortezę.
„Miałem
właśnie wstawać, gdy otwarły się drzwi i w takiej pozycji
rozkracznej na żwirze parkingowym zobaczył mnie Soujirou”. —
„Rozkrocznej” i dopisz przecinek przed „i”.
„
- Hei, co się stało?! - niemal krzyczał, podbiegając do mnie. -
Nic ci nie jest? - spytał, a w jego głosie odbiła się panika”.
— Krzyknął? Panika raczej nie może się odbić od głosu. Możesz
napisać, że Hei usłyszał panikę w głosie Sou.
Proelium
IV
Razem
z Heiem idziemy na spotkanie i dzieje się coś zupełnie odwrotnego
od ostatnich, sielankowych wydarzeń. Wyjawiasz kilka całkiem
szokujących rzeczy, choć obywasz się bez pokazania brutalnych scen
i tylko w narracji wspominasz, co się działo. Z jednej strony to
dobrze, bo oszczędzasz możliwie drastycznych scen, a z drugiej nie
do końca, gdyż pozbawiasz czytelników prawdziwego zrozumienia i
wczucia się w twojego bohatera. Słyszeć to jednak co innego niż
„zobaczyć” na własne oczy.
Ostatecznie
Hei wraca do domu nie sam, a z nowo poznanym chłopakiem. Chciał go
bronić przed Zu, a kiedy ten mu go oddał, naszemu bohaterowi nie
spodobało się, że musi zajmować się nastolatkiem. Hei mógł nie
spodziewać się takiego obrotu spraw; jednak ta scena ewidentnie
pokazuje, że nie jest zbyt dobry w myśleniu przyszłościowym.
Niezbyt
rozumiem, jak ma działać to zezwierzęcenie chłopaka. Okej, jest
pół demonem ze zwierzęcymi atrybutami, ale demony powinny być
raczej rozumne. A chłopak zachowuje się po prostu jak zwykły pies.
Wszystko, co tyczy się tej strony życia Genusmuto, to właściwie
zagadka, bo nie poświęcasz jej zbyt wiele uwagi. Mam nadzieję, że
chłopak będzie pretekstem do wyjaśnienia paru spraw.
Uwagi:
„Przeszedłem
podświetlanym szarawymi żarówkami korytarzem wyłożonym czarnymi
panelami od podłogi aż po sufit i zdecydowanym ruchem otworzyłem
pseudo-hebanowe drzwi z miedzianą plakietką „107”.” —
„Szarawe żarówki” to coś, z czym nie miałam okazji się
spotkać. Być może chodziło ci o „przykurzone” albo
„poszarzałe”.
„Wiedziałem,
że może się to obrócić przeciwko mnie, ale za wszelką cenę
chciałem zachować sponiewierane i sflaczałe resztki godności,
jaka mi jeszcze pozostała”. — Jeśli resztki godności, to
„jakie mi jeszcze pozostały”.
„-
Przecież oboje wiemy, że jak tylko Xueqing się obudzi, to ta
szopka się skończy”. — Czy tylko ja nie zauważyłam, że
szefowi mafii coś się stało, czy to miała być jakaś
niespodzianka dla czytelnika? I nie mówię o rewelacji z kilku zdań
niżej, tylko o ogólnej sytuacji.
„I
to był błąd, Zu popatrzył na mnie tak szyderczym wzrokiem, że
odruchowo aż się skuliłem”. — Zamiast pierwszego przecinka
postawiłabym kropkę i zrobiła z tego dwa zdania, ewentualnie
średnik.
„Wystarczy
słowo, a zrobisz wszystko, żeby tylko ten przydupas się
przypadkiem nie zapodział moim chłopcom - zaśmiał się, a ja
zacisnąłem zęby w bezsilności”. — „Zapodziać się” to
zgubić się. Dlaczego Sou miałby się zgubić przydupasom Zu?
„Domyślałem
się, po co Zu go tu przyprowadził i powoli zaczynało mi być
go żal. Nie wyglądał mi na pogodzonego już z losem, a
raczej jakiś świeży towar, w dodatku z Korei lub południowych
Chin”. — Powtórzenie „mi”. To drugie można spokojnie
pominąć, „już” wydaje się niepotrzebne.
„-
Coś ty taki niecierpliwy? - mężczyzna nawet nie udawał, że moja
złość jedynie go bawi, może nawet na swój perwersyjny sposób
pociąga”. — Zmiana czasu na teraźniejszy.
„-
Wręcz przeciwnie, kotku. Nie po to targałem ze sobą tego xiao gou
[chiń. szczeniak; przyp. aut.], żeby się nie pobawić - stwierdził
niebezpiecznie, potwierdzając moje przypuszczenia”. — Jak się
stwierdza coś „niebezpiecznie”?
„-
Skoro aż tak ci na tym zależy - Zu uśmiechnął się drapieżnie,
ale mnie było już wszystko jedne. Byleby GO nie dotknął”. —
„Wszystko jedno”. No i nie rozumiem skąd ta nagła chęć
obronienia tego chłopaka. Przez całą scenę Hei niezbyt się nim
interesował.
„Wreszcie
uspokoił się i spał nieco urywanym snem, a w jego nieregularnym
oddechu widziałem początkową fazę Cheyne’a-Stokesa”. —
„Nieco urywany sen” nie brzmi najlepiej. Wystarczyłoby samo
„urywany”.
„W
chuja sobie wsadź taki prezent - dzieciak poruszył się na moim
ramieniu, dlatego zerknąłem na niego i zgarnąłem mu delikatnie za
długie włosy z twarzy”. — Biorąc pod uwagę zaistniałą
sytuację, początek zdania niespecjalnie pasuje.
„-
No, to chociaż raz mniej w dupę dzisiaj - mruknąłem, a mój
towarzysz popatrzył na mnie niemal jak pies, któremu właściciel
wydał nienauczoną dotąd komendę”. — Przyznam, że też nie
bardzo wiem, o czym Hei mówi.
„A
jak nie, to Soujirou tyle razy mi powtarzał, że zawsze chciał mieć
jakieś zwierzątko, „spełniamy ludzie marzenia”. — „Ludzkie”.
„Dzieciak
popatrzył na mnie przestraszony moim nagłym
zachowaniem, a z jego gardła wydobył się wysoki, zwierzęcy
skowyt”. — Powtórzenie „mnie” — „moim”.
„-
Już? - spytałem spokojnym tonem, odsuwając się na krok od
szczeniaka. Ten popatrzył na mnie i stanął jak wryty,
wpatrując się w moje sterczące na sztorc uszy o widocznych
z daleka białych końcówkach”. — Znów powtórzenie „mnie”
i „moje”. Wzajemna niewiedza o tym, że są Genusmuto, wydaje mi
się trochę naciągana. Czy nie potrafiliby tego wyczuć? Wydawałoby
się, że Genusmuto będą pachnieć nieco inaczej niż ludzie. No i
wszystko, co robili wcześniej. Czy pod wpływem emocji zwierzęce
atrybuty nie ujawniłyby się?
„-
To teraz z łaski swojej nie wpakuj mnie w większe problemy niż to
wszystko warte i ogarnij się jakoś, za kawałek będziemy w moim
domu - jedyną reakcją, jakiej się doczekałem było przechylenie
głowy i ten specyficzny głupio-mądry wzrok psa, który wie, że
coś się od niego chce, tylko za cholerę nie wie, co to jest”. —
Brakuje przecinka przed „było” oraz przed „niż” i po
„warte” bo to wtrącenie.
„Mlasnąłem
językiem niezadowolony, po czym potrząsnąłem głową, wracając
do zupełnie ludzkiej formy i spojrzałem na chłopaka wyczekująco”.
— Brakuje przecinka przed „i”. Jestem też ciekawa, jak
wyglądało to wrócenie do ludzkiej formy.
„I
za jakie grzechy poprzednich wcieleń dałem się wpakować w takie
coś?!” — Akurat to wyszło bardzo fajne, nawiązując do
wschodnich religii.
„Gdy
wreszcie pokonaliśmy resztę dystansu, który nas dzielił,
odetchnąłem z ulgą, omal nie krzycząc ze szczęścia”. —
„Dzielił od” czego? Wiadomo, że od domu, ale bez dopisania tego
zdanie wydaje się niepełne.
„-
Souji, jesteś na dole? - zawołałem, gdy zastałem absolutną ciszę
i wyłączone światło w salonie. Odpowiedziała mi jedynie cisza,
dlatego nieco zaniepokojony wysunąłem węch kokko, żeby
zlokalizować aktora”. — Powtórzenie „ciszy”. Jestem też
bardzo ciekawa, jak się „wysuwa węch kokko”.
„Obejrzałem
się za siebie i niemal nie zderzyłem się z wielkimi, proszącymi
oczyma”. — Jak można zderzyć się z oczyma? Przecież one nie
wystają z twarzy, a wręcz odwrotnie, zostają nieco w głębi.
„Jasne,
jeszcze ty - westchnąłem i popchnąłem dzieciaka przed siebie,
pewny, że jego psi węch poprowadzi go w stronę kuchni. //
Nie pomyliłem się, dzieciak jak po sznurku trafił do kuchni
i usiadł jak zwierzę pod lodówką, czekając, aż go obsłużę”.
— Powtórzenie słowa „kuchnia”.
„Świat
się kończy, będę niańczył niedorozwinięte cywilizacyjnie
dziecko o mentalności kundla”. — Temu zdaniu przydałaby się
kursywa.
„Byłem
pewny, że Zu świetnie się bawił obmyślając plan, jak zmusić
mnie do przyznania się przed Soujirou do powodu mojego regularnego
znikania wieczorami”. — Brakuje przecinka przed „obmyślając”.
„Z
góry dobiegło mnie charakterystyczne skrzypienie drzwi,
najwyraźniej Soujirou się mimo wszystko obudził przeze mnie i
chciał teraz sprawdzić, co robię”. — „Obudził się”.
„-
Błagam, powiedz mi, że jakiejś wczesnoprzedszkolnej, bo ja zaraz
oszaleję - wyjęczałem, a mężczyzna, wstał, podszedł i bez
słowa objął mnie w pasie”. — Nadprogramowy przecinek przed
„wstał”.
Proelium
V
Dopiero
ostatni fragment rozdziału robi się interesujący, ale... Nie
rozumiem, co się w nim dzieje. Spróbujmy więc sobie to wszystko
poukładać po kolei.
Hei
chodzi z psem Juuro po jakichś zniszczonych ulicach i kogoś
szukają. Potem wychodzi wilk, protagonista się odwraca, a wilk
zmienia się w człowieka. Tak po prostu. I mówi o jakichś
bliźniakach, choć przecież nie może mieć pewności, że główny
bohater w ogóle wie, kim są bliźnięta. A potem pyta, czy Hei ich
zna. Czy tylko ja nie widzę w tym sensu?
Okazuje
się, że nasz lis nie tylko ich zna, ale też przyszedł dokładnie
w celu spotkania ich. Pokazuje chłopakowi tatuaż z łapką, ten
dziwi się, że nasz bohater zna imiona bliźniąt, po czym zabiera
go do budynku, gdzie owe persony przebywają.
Pod
drodze spotykają bramkarkę, która przepuszcza ich po tym, jak Hei
„zgasił” ją powiedzeniem, że bierze narkotyki. A potem ten
chłopka pyta, skąd nasz główny bohater o tym wiedział.
I
teraz pojawia się problem. Jeżeli chłopak nie zrozumiał, że Hei
jest kokko (co jest dziwne, bo sama potem piszesz, że jego zapach
różnił się od wilków), czyli też znaczenia tatuażu, to
dlaczego zabrał ze sobą bohatera do bazy pełnej członków ich
organizacji? Bo znał imiona bliźniąt? To chyba nie jest
najtrudniejsza rzecz do znalezienia. Czyli wychodzi na to, że oni
wpuszczają tam praktycznie wszystkich jak leci? Do budynku pełnego
młodych, na wpół poprzemienianych Genusmuto. Brawa dla ochrony.
A
potem nagle okazuje się, że ci ludzie z tej organizacji mieli się
pojawić u Heia, tak? I nasz bohater się przedstawia, bo nikt nie
wie, kim jest, ale jakoś mieli się z nim spotkać, dobrze rozumiem?
I wie, że nikt nie ma pojęcia, co znaczy jego tatuaż, ale ciągle
się nim chwali, jakby to miało jakieś znaczenie. Co. Się. Tutaj.
Dzieje.
Uwagi:
„Przeciągnąłem
się w łóżku z kontemplacją faktu bycia i ziewnąłem szeroko”.
— “Kontemplacja faktu bycia” to jakieś pokrętne wyrażenie.
Warto by to zamienić na coś innego.
„Jak
na moją intuicję, to trzeba poczekać, aż organizm sam się
ogarnie, a dodatkowa chemia tylko zareaguje z tym, co już mu ta
siedzi”. — „Tam”, raczej nie ma takiego sformuowania jak „jak
na moją intuicję”.
„Przejąłeś
geny po Liwei-sensei’u, w końcu on też leczył nawet bez
zapłaty”. — Zbędny apostrof. Od „w” zaczęłabym drugie
zdanie.
„W
sobotę muszę się tylko pojawić jeszcze na dublach jeśli coś się
nie spodoba reżyserowi”. — Brakuje przecinka przed „jeśli”.
„A
przy okazji go jeszcze zarazi jakimś syfem, gówniar ma obniżoną
ilość przeciwciał”. — „Gówniarz”.
„-
Otwórz - poleciłem, pokazując mu kawałek jabłka wycięty w
zajączka i włożyłem go bezpośrednio do ust mężczyzny”. —
Podwójna spacja. Może lepiej „wycięty w kształt zajączka”.
Brakuje też przecinka przed „i”, bo wtrącenia oddziela się z
obu stron.
„-
Xiaogou mogę do siebie wziąć, ale nie lepiej, żeby pozwiedzał
trochę Tokio i się usamodzielniał powoli?” — Zastanawiam się,
czy robisz z Soujirou głupka celowo, czy przypadkiem. Przecież
widział wczoraj, w jakim stanie był Xiaogou, słyszał, co mówił
mu o nim Hei i nadal chce, żeby ten wyszedł na ulicę?
„Aż
dziwne, że nie zrobił tego wczoraj, może miał podany jakiś lek,
który już się zneutralizował”. — Od „może” zrobiłabym
drugie zdanie. Ludzie głównie używają krótszych form w mowie,
więc pojedyncze zdania w dialogach lepiej odwzorowują rzeczywistość
i brzmią naturalniej. Jeżeli nie ma ku temu powodu, nie widzę
sensu wkładać złożonych wypowiedzi w usta bohaterów.
„Na
górze, śpi. właśnie, po szkole znowu mam trochę zajęć
dodatkowych, więc będę później - stwierdziłem, siadając do
stołu”. — „Właśnie” powinno być dużą literą.
„-
Co, nie masz komu wepchnąć zadżumionego chomika? - prychnąłem i
rozłączyłem się. - Gdyby nie to, że pewnie ma siedem żyć,
poczęstowałbym żmiję cyjankiem”. — Hei powiedział ostatnie
zdanie na głos, tak?
„Większe
yakuzy, czy triady były zbyt dumne (...)”. — Niepotrzebny
przecinek przed „czy”.
„Monster
był typem zwierzęcia, przy którym nawet dwuletnie dziecko jawiło
się jako śmiertelna broń jeśli chodziło o temperament i ogólną
potrzebę mordu”. — Brakuje przecinka przed „jeśli”.
„Nic
ni ma”. — „Nie”?
„Przynajmniej
to jedno miałem pewne, Monster potrafił wyczuć paczkę chipsów z
odległości dwustu metrów i nawet ja nie mogłem się mierzyć z
jego węchem”. — „W tym jednym miałem pewność” albo „to
jedno było pewne”.
„Na
całe szczęście słownik lisów był na tyle zbliżony do psiego,
że używając umiejętności kokko potrafiłem zrozumieć podstawowe
„słowa” Mostera”. — Brakuje przecinka po „kokko” i
literówka w „Monsterze”.
„Monster
przeszedł jakieś pół metra przede mnie i poczłapał dalej
niespiesznym krokiem, od czasu do czasu unosząc nieco łeb i
wciągając głębiej powietrze przez szerokie nozdrza, żeby wyłapać
wśród kakofonii wątków odpowiedni sznureczek”. — Jeżeli
„poczłapał”, to wiadomo, że „niespiesznym krokiem”. Nie da
się człapać szybko.
„Monster
prowadził mnie jeszcze przez jakieś cztery ulice, manewrując
między potrzaskanym szkłem z okien zdezelowanych budynków,
walającymi się spontanicznie kartonami po nieprodukowanym już
towarze i skrawkami zbrojnego kabla wysokiego napięcia, zapewne
rozsadzonego przez lód podczas którejś z „zim stulecia” kilka
lat temu”. — „Zbrojonego”.
„Podejrzewałem,
że przechodzący tędy człowiek, kimkolwiek był, wsiadł do
jakiegoś środku transportu i nie zostawiał już za sobą śladów”.
— Podwójna spacja.
„Gdy
tylko doszedłem do takich wniosków, szybko schowałem zwierzęce
uszy, żeby nie zostać przyłapanym przez nieproszonych gości,
jedna mafia na głowę to zupełnie wystarczająca ilość
problemów”. — Nowe zdanie zaczynające się od „jedna”
będzie tutaj dobrym rozwiązaniem.
„Zwierzę
postawiło wysoko uszy, odchyliło się nieco do tyłu i machało
energicznie ogonem, wyraźnie zachęcając husky’iego do
przywitania się”. — Raz pisałaś „husky'ego” a teraz
„husky'iego”, wydaje mi się, że to „i” dodałaś
przypadkiem albo zapomniałaś go usunąć.
„-
Nie aż takiego intruza - uśmiechnąłem się, odwracając przodem
do rozmówcy w taki sposób, by siła bezwładności podniosła
do góry włosy z grzywki i odsłoniła tatuaż pod moim okiem. Mój
rozmówca był mniej więcej w tym samym wieku, nieco
wyższy, trochę lepiej zbudowany ale nie jakoś przesadnie, a jego
półdługie włosy były niemal tego samego odcienia
kasztanowej rudości co wcześniej wilka”. — Powtórzenie wyrazu
„rozmówca” i „był”. Brakuje przecinka przed „ale”. No i
kto był w tym samym wieku co rozmówca? Tatuaż?
„Szukam
Abaqua’y i Shirikiego”. — Nie mam zielonego pojęcia, jak
powinno brzmieć pierwsze imię bez odmieniania go.
„Brama
była w połowie wyłamana, ale widać było, że ktoś zadał sobie
trud ustawienia jej tak, by była nie do ruszenia i tarasowała
możliwość wjazdu czymś większym niż motor. Ściany z daleka
witały zbłąkanego śmiałka jaskrawymi napisami o niewybrednej
treści, częściowo wypłukanymi przez deszcz i złuszczające się
resztki farby o niezbyt przyjemnym, siwobiałym odcieniu. Budynek był
wielki, liczył sobie cztery piętra, być może kilka kondygnacji w
dół, a szeroki był na ponad pięćdziesiąt okien w ciężkich,
metalowych futrynach. Z kilku parapetów powiewały czarne flagi z
ręcznie malowanymi czerwonym i białym sprayem łbem wilka z
obnażonymi kłami. Lokatorzy wyraźnie nie kryli się ze swoją
obecnością i już z daleka widać było, że są pewni swojej
pozycji”. — Masa powtórzeń wyrazu „był”.
„Podobno
po półrocznym pobycie w szpitalu biedak kazał nawet swojej
dziewczynie oddać shih-tzu do schroniska, tak bardzo przerażał go
jakikolwiek pies”. — Nawet nie chcę wiedzieć, skąd Hei wziął
takie informacje.
„-
Mówiłem ci, że nie da rady Piekielnym Bliźniakom - zauważył
Aurelien”. — Nie rozumiem tego zdania. Hei coś niby tłumaczy w
narracji, ale dalej nie wiem, o co chodzi.
„A
poza tym miał dość „barwną” historię, dlatego niektóre
rzeczy rozumiał jeszcze zanim je wyjaśniłem”. — Zabrakło
przecinka przed „jeszcze”.
„Wyluzuj,
nie jestem pilotem samobójcą - obaj się zaśmialiśmy, a Monster
tylko prychnął i potrząsnął łbem aż zadźwięczała ćwiekowana
obroża noszona jedynie na pokaz”. — Brakuje przecinka przed
„aż”.
„Gdy
byliśmy kilkadziesiąt metrów przed żelaznymi drzwiami wjazdowymi,
prawe skrzydło uchyliło się nieco i wyszła zza niego dziewczyna o
sylwetce i ogólnej aurze przywodzącej na myśl klasowy element
chuligański, a nie damę czy choćby tylko „młodsze siostrzyczki”
Huian”. — Masz świadomość, że po tylu rozdziałach nikt
prawdopodobnie nie będzie pamiętał, kim w ogóle była Huian, po
tym, jak pojawiła się dosłownie na jedno zdanie w pierwszym
Somnium, prawda?
„-
Co to za kutasiarz? - spytała głosem, w którym ciągle czaiła się
niewymuszona agresja i prowincjonalny akcent z północy kraju”. —
Hei ocenił ciągłą agresję w głosie Suzah po jednym,
czterowyrazowym zdaniu.
„-
Taki pedał? On tu nie pasuje, sprawdź, czy nie ma niczego ciekawego
i wypierdol go - stwierdziła w końcu, a ja nie wytrzymałem i
wybuchłem śmiechem. Czy ona naprawdę myślała, że na kimkolwiek
zrobi wrażenie takim językiem i „zbuntowaną postawą”? Na mnie
w każdym razie nie robiła żadnego, przywodziła na myśl jedynie
goryli Zu, niezdolnych do wykonania czegokolwiek bez konsultacji”.
— Chodziło ci o postawę „dużo gada, mało robi”, tak? Ale
goryle zazwyczaj nie są od gadania, tylko od wykonywania poleceń.
Jakoś mi się to wszystko nie klei. Poza tym od „czy” powinien
być nowy akapit.
„Aurelien
poprowadził nas opustoszałymi korytarzami w głąb fabryki. Od
środka obraz wyglądał jeszcze gorzej jak na zewnątrz - odrapane
ściany zbryzgane różnokolorowymi farbami o metalicznym zapachu i
wyraźnie toksycznych właściwościach, wystające znienacka ostre
żelastwo, drzwi pozbawione futryn”. — Ten „obraz” mi tutaj
nie pasuje. W tym kontekście brzmi, jakby naprawdę wisiał tam
jakiś obraz, a nie przedstawiał się obraz zniszczonej fabryki.
„Od
samego przebywania człowiek wpadał w jakiś taki pasywno-agresywny
nastrój i wyobcowanie”. — Może warto dopisać „tam”
pomiędzy „przebywania” a „człowiek”.
„Mimo
to, widać było, że ktoś tu starał się zaprowadzić względny
ład, bo pajęczyn było mniej, niż sugerowałby ogólny stan, a
czasem nawet ściany „przyozdabiane” były nieporęcznymi
graffiti wilków w bojowych pozach”. — Przecinek przed „widać”
zbędny i powtórzenia „być”. No i w jaki sposób graffiti może
być „nieporęczne”?
„-
Nieźle się tu urządziliście, nie ma co - mruknąłem, nie mogąc
się oprzeć porównaniu z Czerwoną Twierdzą, pełną luksusu i
pokazowej dumy, mimo surowego klimatu opuszczonego szpitala
psychiatrycznego”. — „Pokazowa duma” nie brzmi najlepiej.
Proelium
VI
Okazuje
się, że Hei był wcześniej umówiony z bliźniakami, tylko te nie
stawiły się na spotkaniu. Kiedy, po co i jak to się stało, nie
wiadomo. Mimo to z dialogu ewidentnie wynika, jakoby ci bohaterowie
już wcześniej się znali, a przynajmniej nawiązali kontakt.
Zastanawiam
się, dlaczego pomijasz wszystkie sprawy związane z szukaniem
Genusmuto. To mogłoby być naprawdę ciekawe. Spotkania, telefony,
odmowy oraz złość i poczucie zawodu Heia w związku z nimi. Do tej
pory ukrywałaś to wszystko właściwie bez powodu. Tak, ukrywałaś,
bo przecież siedzimy dosłownie w głowie Heia, a on nie zdradził
się ani słowem o sprawach swojej nowej mafii od paru dobrych
rozdziałów. Jeśli obawiałaś się, że zanudzisz tym czytelnika,
to ze swojej strony mogę powiedzieć, że prawie na pewno tak by nie
było. Wręcz przeciwnie, mogłabyś pokazać dzięki temu naprawdę
dużo interesujących rzeczy.
Gdybyś
w pomaganie Heiowi wciągnęła jakoś Soujirou, miałabyś idealną
okazję do zaprezentowania czytelnikowi nowych gatunków w dialogach,
bez wchodzenia w ekspozycje lub domysły, bo Souji wie o Genusmuto
tyle co my, czyli właściwie nic. Nie rozumiem, dlaczego i z tym Hei
się przed nim kryje. Sprawa z Zu jest oczywista, ale reszta?
Soujirou i tak wie pewne rzeczy związane z mafią, przyjeżdżał do
świątyni i raczej rozmawiali o ojcu Heia. Przecież nie musiałby
robić niczego niebezpiecznego, wystarczy, żeby pomógł sortować
jakieś papiery i zadał kilka pytań.
A na
razie wyszło tak, że wyciągnęłaś nagle kilku bohaterów z
dziury fabularnej i powiedziałaś, że Hei ich wszystkich zna, bo on
ma znajomości i tyle. Ciekawe, kiedy to wszystko się stało, jeżeli
wiedział o masakrze Genusmuto maksymalnie od miesiąca, może dwóch
(dalej nie orientuję się w linii czasowej). Wcześniej mógł znać
jakieś pojedyncze osoby, ale to mało prawdopodobne, biorąc pod
uwagę środowisko, w jakim się obracał. Do tego przez cały
rozdział zastanawiałam się, czym tak naprawdę są bliźnięta, bo
nazwa nic mi nie powiedziała, a wyjaśnienia i charakterystyka są
dość skąpe.
Według
mnie poszukiwania i zawieranie układów z innymi Genusmuto w obecnej
formie to wątek w połowie zmarnowany. Może w przyszłości coś
jeszcze z tego będzie.
Uwagi:
„Nie
wiem, jakimi środkami zdobyli aż tyle pieniędzy, ale na biurku
naprzeciw okna przesłoniętego pionowymi żaluzjami w kolorze
spłowiałej czerni stał dumnie jeden z nowszych modeli Mac’a”.
— Niepotrzebny apostrof.
„-
Myśleliśmy, że nie będziesz działać aż tak szybko -
stwierdziła w końcu Abaqua czystym głosem, stawiając przed nami
nieoznakowaną butelkę z bezbarwną cieczą. Jedno
pociągnięcie nosem wystarczyło mi, by rozpoznać w cieczy
czystą wódkę niezbyt zidentyfikowanego pochodzenia”. —
„Niezbyt zidentyfikowane pochodzenie” brzmi dziwnie, ale
wystarczy wyrzucić „niezbyt” i dodać „nie” do
„zidentyfikowanego” i powinno wyglądać lepiej. Powtórzenie
wyrazu „ciecz”. A więc tak pisze się to imię — Abaqua. Chyba
sama je wymyśliłaś, bo wpisaniu go w wyszukiwarkę pokazały się
tylko jakieś dziwne rzeczy związane z programem komputerowym. Na
pewno jest interesujące, ale jak je odmieniać, nie mam pojęcia.
Wydawałoby się że „Abaquayę, Abaquayi” itd., ale to tylko
moje niepotwierdzone niczym przypuszczenie.
„Shiriki
bez skrępowania przyglądał mi się bez mrugnięcia
okiem”. — Powtórzenie „bez”.
„Powoli
zaczynałem rozumieć, skąd taki strach przed Piekielnymi
Bliźniętami - człowiek nigdy nie był pewien, co zrobią w
następnej sekundzie, bo nie widział ich stosunku do siebie”. —
Chodziło o to, że nie wiadomo, co bliźnięta zrobią względem
siebie nawzajem, tak? To właśnie sugeruje to zdanie.
„Pies
cały czas siedział tuż obok mojego fotela i w jakiś dziwny sposób
był jeszcze spokojniejszy, niż zwykle”. — Przecinek przed „niż”
jest niepotrzebny, jeśli nie wprowadza się nim zdania złożonego.
„To
my mamy siłę, a nie ty - dokończył siostra, siadając niemal
bezszelestnie”. — „Dokończyła”.
„-
Człowiek, który zniszczył dwadzieścia lat temu Bractwo Czarnej
Róży cały czas żyje. I, o ile się nie mylę, już zaczął
podburzać dona Czerwonych Sztyletów przeciwko wam. Oczywiście
wszystko odwlecze się w czasie przez śmierć dona, ale macie
pewność, że odpowiednia osoba obejmie po nim władzę? -
uśmiechnąłem się lekko”. — Brakuje przecinka przed „cały”.
Ta sytuacja jest bez sensu. Jeżeli nie wiedzą, kto zostanie nowym
szefem mafii, nie mają pewności, że cokolwiek się stanie. Mogą
jedynie przypuszczać, że osoba, która podburzała Xieqinga, zajmie
jego miejsce, ale równie dobrze może to być ktoś inny.
„-
Nie, czemu? - uśmiechnąłem się lekko, zstępując z ostatniego
schodka. - Zupełnie przyjemna rozmowa. Po prostu… hmm, nie
przypuszczałem, że amarokkin są aż tak wyprane z odruchów
ludzkich”. — Amarokkin to jakieś wymyślone przez ciebie
stworzenie? W internetach znalazłam tylko coś, co zwie się
„amarok” i w miarę by pasowało, bo to jakiś ogromny wilk. No i
raczej „amarokkiny” bo mówisz o liczbie mnogiej.
„-
Też mi to opowiadała matka na dobranoc, jak jeszcze byłe
szczeniakiem i latałem z ogonem na wierzchu”. — „Byłem”.
„-
Hei, nie chcę cię wyrywać z zajęć, ale właśnie dzwonił
Toguchi-san. Powiedział, że dostał jakieś pismo od prawnika
twojej matki i powinieneś jak najszybciej je skonsultować”. —
Dlaczego Sano-ojisan zadzwonił do Soujirou zamiast do Heia? To
raczej dziwne.
„-
Twoja matka - zaczął w końcu, poprawiając na nosie okulary do
czytania. - wynajęła sobie Shigure Miyagiji, prawniczkę z
kancelarii mojego znajomego”. — Wkradła się podwójna spacja.
Usunęłabym kropkę na końcu pierwszego zdania.
„Miyagiji-chan
już prowadziła kilka spraw o alimenty i spadki dla żon, wydaje mi
się też, że większość jej klientów to właśnie
kobiety. Z tego, co zdążyłem przejrzeć na jej temat, to
powiedziałbym, że nie aż tak jej daleko do wojujących
feministek w typie amerykańskim, więc powinniśmy uważać -
mężczyzna mówił wolno i z rozmysłem, ważąc każde słowo
jeszcze zanim je wypowiedział”. — Powtórzenie wyrazu „jej”.
„Drobną
czcionką drukowaną wypisane było 17 podpunktów, w tym ponad
połowa zupełnie absurdalnych dla mnie”. — „17” słownie i
lepiej brzmiałoby „drobną, drukowaną czcionką” oraz „w tym
połowa zupełnie dla mnie absurdalnych”.
Proelium
VII
Koszmar
Heia to naprawdę straszny fragment. Było mi bardzo nieprzyjemnie,
czytając go, czyli dokładnie tak, jak powinnam się czuć. Nie
wypada cię za niego nie pochwalić.
Wiesz,
przez cały czas trwania opowiadania zastanawiała mnie jedna
kwestia. Jeśli Zu traktował Heia, tak jak ten opowiada i tak, jak
to było we śnie, to jakim cudem nasz protagonista w ogóle chce
cielesnej bliskości facetów? To trochę jakby poparzyć się
wrzątkiem, a potem zrobić to znowu i znowu, i znowu, tyle że już
świadomie. Może Hei jest spaczony, nie wygląda mi co prawda na
masochiste, nie wiem, ale ogólnie wydaje mi się to dość dziwne.
Już nie chodzi w ogóle o orientację, bo to bez znaczenia w takiej
sytuacji, ale o to, że Hei nie czuje żadnego strachu czy oporów
przed chodzeniem do łóżka z różnymi osobami, których często
nawet nie zna. Wydaje mi się, powinno to raczej kojarzyć mu się
negatywnie i powinien chcieć takich sytuacji za wszelką cenę
unikać, a nie sam je inicjować. Szczególnie, że nie sądzę aby
ktokolwiek pomagał mu w poradzeniu sobie z tą sytuacją.
Poza
tym cieszę się, że pokazałaś trochę problemów w związku i
pierwszą kłótnię. Początkowa sielanka nie mogła trwać
wiecznie. Szczególnie ze wszystkim, z czym radzi sobie teraz Hei.
Wprowadziło to nieco powiewu świeżości i naturalności do tego
wątku. Obawiam się tylko, że ulepisz na koniec z tego wszystkiego
wielką kulę śniegową i przygnieciesz nią Heia tak, że nie
będzie mógł się podnieść, ale to tylko przypuszczenia.
Jak
trwoga, to do... baru? Hori-chan! Tak dawno go nie widzieliśmy. Od
szóstego rozdziału Somnium nieco czasu minęło. Szkoda, że nie
używasz jego postaci częściej, ma potencjał na zostanie
powiernikiem i głosem rozsądku naszego głównego bohatera.
Dobrze,
że Hei ma z kim pogadać o swoich problemach sercowych, bo bez tego
pewnie nie dałoby się z nim wytrzymać. Coś czuję, że będą
musieli sobie z Soujirou jeszcze poważnie porozmawiać na temat ich
znajomości, bo wydaje się, że oczekują od tego związku zupełnie
różnych rzeczy.
Rozdział
jako całość dobry, w miarę szybko mi się go czytało. Wprowadził
nieco odmiany od poprzednich prawniczo-mafijnych wątków. Oby tak
dalej.
Uwagi:
„-
Kazałeś mi przyjść, laoda [slang chin. zwierzchnik, ktoś wyżej
postawiony w strukturze mafijnej; przyp. aut.] - zaanonsowałem swoje
przyjście z niskim ukłonem, gdy przez chwilę żaden z mężczyzn
nic nie mówił”. — Doczekałam się. Wreszcie słownictwo
odpowiednie dla kraju, w którym dzieje się akcja. A tak nawiasem,
cały sen zapisałaś kursywą, czyli chciałaś, żeby czytelnicy
wiedzieli, że to sen, tak? Cały czas zastanawiałam się, czy nie
zepsułaś czegoś z formatowaniem.
„Był
mężczyzną przerażającym, o sile przewyższającej nawet pierwsze
podejrzenie po ujrzeniu jego muskularnej sylwetki, a przy tym
dysponował niebywałą władzą, w zasadzie pełniąc rolę zupełnie
zdominowanego przez niego przywódcy kasty narkotykowej”. — Nie
rozumiem zdania od „w zasadzie”. Kto był zdominowany kim?
„Mimo
to, musiałem przejechać palcami po wewnętrznej stronie odkrytych
ud, by upewnić się, że są one suche i niezakrwawione”. —
Przecinek po „mimo to” jest zbędny.
„Niemal
w ciemno odnalazłem widoczną żyłę na nadgarstku chłopaka i
wbiłem w nią igłę strzykawki, pobierając materiał do kontroli,
jak robiłem to co drugi dzień, odkąd skonsultowałem się z
Miyako-sensei z NCGHM, która orzekła, iż tak wybuchowej mieszanki
nie widziała nawet u dzieci odbitych z nielegalnych laboratoriów
firmy farmakologicznej Medeus pięć lat temu”. — To zdanie ma
ponad czterdzieści wyrazów, wiesz? Czytanie takich konstrukcji to
męka.
„Sporządziłem
szybko preparat i wsunąłem go pod mikroskop. Krew Xiaogou
odbudowywała się ilościowo w idiotycznie szybkim tempie, więc
niemal już wróciła do odpowiedniej proporcji i konsystencji,
prawdopodobnie dzięki zwierzęcej części genotypu”. —
„Idiotycznie szybkie tempo”? Czyli w skali od ślimaka do
prędkości światła to ile? No i zbędny przecinek przed
„prawdopodobnie”.
„Szczeniak
cały czas starał się wszelkimi możliwymi sposobami ominąć
posiłki, spał po dwie-trzy niespokojne godziny, a jego cera i oczy
wskazywałyby bardziej na przynależność dzieciaka do świata
martwych, niż żywych”. — Omijać i zbędny przecinek przed
„żywych”.
„Soujirou
był zdecydowanym przeciwnikiem akceptowania faktów takimi, jakimi
były, w związku z czym cały czas narzekał na sposób w jaki
traktowałem szczeniaka i uniemożliwiał mi większość prób
tresury, jaką polecił mi Jyuuro, pożyczając swoje stare notatki
Monstera”. —Brakuje przecinka przed „w jaki” i po
„szczeniaka”.
„Niemal
nie myśląc o tym, co robię, przygotowałem śniadanie w
staro-europejskim stylu i czajniczek jaśminowej herbaty prosto z
Pekinu”. — Szczerze zastanawiam się, jak wygląda takie
śniadanie, skoro w różnych krajach wygląda to inaczej, ale
ostatecznie mogłabym wybaczyć Heiowi jego niewiedzę przez to, że
mieszka w Japonii. Tyle że wciąż nie zmienia to faktu powyżej.
„Cholernie
tęskniłem za jakąkolwiek większą czułością, czy pieszczotą,
nie wspominając już o seksie”. —Zbędny przecinek przed „czy”
„Widzę
cię co najwyżej rano i wieczorem, czasami nawet nie to, a
najpoważniejszym tematem ostatnich dni był kolor hortensji u jakiej
baby w ogródku”. — „Jakiejś.”
„Obiecuję
ci, że jak tylko Xiaogou się usamodzielni i paparazzi już do końca
dadzą sobie spokój z szukaniem sensacji na mój temat, wyjedziemy
gdzieś, hm?” — Zdecydowanie chciałabym zobaczyć scenę z parą
uciekającą przed paparazzi.
„Może
w ogóle sobie dajmy spokój i spotykajmy się tylko jak będzie
czas”. — Brakuje przecinka przed „jak”.
„Po
raz setny zerknąłem na zegarek na telefonie - dochodziła
czternasta, więc nawet, gdybym chciał zabumelować u Horino-mamy,
musiałbym spędzić bite półtorej godziny pod drzwiami
baru.” — Podwójna spacja i zbędny przecinek przed „gdybym”.
„Z
męskich ubrań mam tylko stary uniform Garry’ego, ale będzie ci
musiał wystarczyć dopóki nie wysuszysz tego prania”. —
Zabrakło przecinka przed „dopóki”.
„-
To po co w ogóle bawisz się w tą szopkę ze związkiem? Przecież
zawsze skakałeś z kwiatka na kwiatek i dobrze ci z tym było -
barman zamienił szklankę przede mną na nową-pełną”. — Przy
„Nową-pełną” z dwóch stron myślnika należałoby dać
spacje.
„To,
że jesteś rozżalony na swojego kochanka nie oznacza, że masz tak
traktować moich klientów - zrugał mnie barman ostrym głosem”. —
Zabrakło przecinka przed „nie”.
Proelium
VIII
Po
dłuższej przerwie powróciłaś z nowym rozdziałem. Nie wiem, czy
to kwestia twojego braku rozpisania, czy to może ja zapomniałam,
jak piszesz, ale dialogi w dzisiejszym rozdziale wydawały mi się
miejscami dość nienaturalnie rozpisane. Nie jestem w stanie
stwierdzić konkretnie, co mi w nich przeszkadzało, ale miałam
poczucie, że niektóre zwroty brzmiały nie tyle sztucznie, co
niezręcznie albo rozmijały się z wcześniejszą linijką dialogową
tematem.
Wracając
do treści — nowy rozdział był dość spokojny. Nadgoniłaś
wreszcie wątek mafijno-świątynno-narkotykowy i zdecydowanie cieszę
się z tego powodu. Natomiast zupełnie zapomniałam, że Shen jest
synem Xueqinga, więc jego rozmowa z Heiem na początku nieźle mnie
zaskoczyła. Tak samo jak fakt, że Zu nie chce zostać nowym szefem
Sztyletów. Po cichu liczyłam na taką ewentualność i wojnę
gangów w przyszłości. Mam nadzieję, że jeszcze nie wszystko w
tym temacie jest przesądzone.
Wizyta
w świątyni odświeżyła temat Gwiazdy Śmierci. Zawsze wydawało
mi się, że odegra ważną rolę w opowiadaniu, więc wydaje mi się,
że szykujesz teraz do tego podwaliny. Hei dostał również od
Xin'ai ciekawy prezent. Przydatna rzecz, choć zastanawiam się, jak
nasz główny bohater nie miał wcześniej o niej zielonego pojęcia.
Zwyczajnie nie sądził, że coś takiego może istnieć i nawet nie
szukał, czy może to tak rzadki okaz, że nie miał możliwości
wcześniej go odkryć? Mam też pewną teorię co do tego, w jaki
sposób strażniczka pozyskuje informacje o świecie zewnętrznym,
ale może lepiej zostawić to dla siebie, bo jeszcze okaże się, że
mam rację.
Pokazałaś
też śladowe ilości wiedzy Heia w dziedzinie zielarstwa. Bardzo
dobrze, szkoda tylko, że takk malutko. Nie miałabym nic przeciwko,
jeśli częściej zapędzałabyś go do ogródka.
Końcówka,
jak to często u ciebie bywa, zakończyła się pięknym
cliffhangerem. Jestem pewna, że nie stało się nic poważnego, ale
nie o to tu przecież chodziło. Uważam, że ta sytuacja otworzy
Heiowi oczy na pewne sprawy. Mam tylko jedno pytanie, jeżeli nasz
protagonista nie ma prawa jazdy, to skąd umie prowadzić motocykl i
wie, jak poruszać się po drogach? Oby tylko nie trafił przez to do
szpitala. Jeszcze zawiozą go do nie tego, co trzeba.
Uwagi:
-
Dyrektorka wymyśliła jakiś festiwal, czy inne dziadostwo, więc
nie sprawdzają obecności - stwierdziłem wymijająco. — Przecinek
przed „czy” jest zbędny, bo nie wprowadza zdania podrzędnego.
„Nie
przepadałem za używaniem swojej zwierzęcej postaci, zwłaszcza w
miejscu tak niebezpiecznym jak dzielnica willowa, ale byłem zbyt
rozleniwiony, by przejść te kilka kilometrów z dworca pieszo, a
nie chciałem brać taksówki, wiedząc, ilu „naszych” pracowało
jako przewoźnicy”. — Ale przecież i tak i tak szedł pieszo.
„Dwa
lata temu zrezygnował z kariery profesjonalnego gracza, ku
rozczarowaniu chyba wszystkich z nim włącznie”. — Dopiero teraz
zwróciłam na to uwagę. Od czasu do czasu Hei rzuca takimi uwagami,
jakby coś komuś tłumaczył. Tylko komu, bo przecież nie samemu
sobie, co? Czy on zdaje komuś relację z tego, co się dzieje, czy
jak? Bo jeżeli nie, to takie wtrącenia są nie na miejscu.
„Ostatecznie
Xin’ai wspominała coś o barierach magicznych, a zupełna
nieprzewidywalność czasu stanowiła najlepszy tego dowód”.
— Podwójna spacja.
„Miała
na sobie piękne, rozszerzane ku dołowi quipao do ziemi w kolorze
dumorietytu”. — A jaki to kolor? Nie widzę sensu określania
rzeczy kolorami, których czytelnik i tak najpewniej nie zna, bo
nijak sobie go nie wyobrazi. Ja sprawdziłam i generalnie to taki
nieco brudny niebieski. Poszukiwania w Google wykazały też, że
zrobiłaś w tym wyrazie literówkę, bo okazuje się, że pisze
się to „dumortieryt”. Nie wiem, po co tak kombinować.
„-
Jak to wyleczyć? // - Najlepiej wypłukać.” — Nie wiem czy to
tylko ja, ale odpowiedź nijak odpowiada na pytanie. Choć nie sądzę
też, żeby środek dało się wyleczyć. Najwyżej jego skutki.
„Możesz
mi za to przynieść te pozostałe dwie tabletki z serum
nieśmiertelności, bo aż jestem ciekawa, do którego doszedłeś”.
— Którego czego? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
„A
tobie też się mogą przydać w przyszłości.// - Wolałbym nie -
mruknąłem, wciskając fiolki z powrotem do saszetki, żeby jakoś
rozładować napięcie”. — Tu też odpowiedź na zdanie wcześniej
nie do końca pasuje.
„-
Zrobisz co będziesz chciał - w końcu stwierdziła ugodowo Xin’ai”.
— Brakuje przecinka przed „co”.
„-
Jak pomożesz mi chociaż trochę to jesteś wielki”. — Brakuje
przecinka przed „to”.
„-
Jasne, dzięki stary - kiwnąłem tylko głową i w pełnym pędzie
wyleciałem do garażu”. — Coś mi nie gra w tym zdaniu.
„Wylatywać” to można raczej z jakiegoś pomieszczenia, nie do
niego, no i wyrażenie „w pełnym pędzie” jest jakieś kulawe.
Podsumowanie:
Fabuła:
Twój
pomysł na opowiadanie jest naprawdę ciekawy. Połączenie klimatów
mafijnych z elementami nadprzyrodzonymi i nieprzeciętnym wątkiem
romansowym w teorii brzmi doprawdy intrygująco. Czuć, że nie
będzie można się tutaj nudzić.
Sama
fabuła i pojedyncze wydarzenia z opowiadania jak najbardziej
zachęcają do czytania, szczególnie pierwszy punkt zwrotny, czyli
końcówka Somnium, gdzie odkrywasz część kart i pokazujesz
większa intryga. Bardzo spodobało mi się, jak wszystko zostało ze
sobą połączone. W planowaniu poszczególnych wydarzeń i zwrotów
akcji zdecydowanie nie zawodzisz i myślę, że to jedna z
największych zalet opowiadania.
Za
to największa wada, która przeszkadza mi w twoim opowiadaniu, to
brak balansu. Wszystko zdaje się przechylać na jedną stronę, w
zależności o jaką rzecz chodzi. Nic nie stoi tutaj w harmonii.
Pierwszym
znakiem tej tendencji jest to, że zabierasz się za wyjaśnianie
genezy poszczególnych charakterów stanowczo zbyt późno. Opóźniasz
odkrycie wielu kwestii związanych z ich przeszłością i omijasz
sceny potencjalnie wyjaśniające obecne zachowanie postaci. Nie
rozumiem, dlaczego czekałaś aż do Proelium, żeby ujawnić
prawdziwe charaktery matki i Zu. To filary, jeśli chodzi o
zrozumienie postaci Heia; nie można odkładać takich rzeczy na
później, bo przez to cierpi wyobrażenie czytelnika o tym
bohaterze.
Druga
sprawa to sytuacje, które pojawiają się znikąd, i bohaterowie,
którzy zachowują się nagle inaczej niż dotychczas, bo musisz
przejść do kolejnego punktu w fabule i nie masz czasu na prawidłowe
rozwinięcie wątków. Nie pojmuję, dlaczego przez większość
rozdziałów Somnium Soujirou traktował Heia jak brata, a potem
nagle zmienił zdanie. Gdybyś od pierwszego rozdziału gromadziła
różne mniejsze i większe znaki świadczące, że sytuacja może
ulec zmianie (ale takie, które nie mogą zostać łatwo podważone
przez subiektywną narrację. W większą część sygnałów, o
których wspominał Hei, trudno było mi uwierzyć — nie pasowały
do wykreowanego przez pryzmat innych wydarzeń zachowania Soujirou),
nie byłoby uczucia wymuszenia na końcu Somnium, gdzie Sou
postanawia związać się z Heiem ot tak. Nie rozumiem też, dlaczego
pominęłaś dużą część poszukiwań Genusmuto, by potem z
kapelusza wyciągnąć nowe postaci bez żadnego przygotowania pod to
gruntu. Nie wspominałaś wcześniej o żadnych przygotowaniach, o
skreślaniu ludzi z listy, telefonach i próbach skontaktowania się
z bliźniakami. Ma się wrażenie, że pominęło się ze dwa
rozdziały, ale przecież te nigdy nie istniały.
Trzecia
rzecz to próba odzwierciedlenia rzeczywistych zasad w opowiadaniu.
Zauważyłam, że masz tendencję do przedkładania ilości ponad
jakość i wydaje mi się, że robisz to właśnie po to, żeby
przedstawić realizm świata, w którym żyje Hei. Tylko że taka
taktyka się nie sprawdza i radzę ci, żebyś postarała się
zapanować nad nadmiarem. Widać go głównie w ilości wątków i
bohaterów.
Spójrzmy
chociażby na zakładkę z bohaterami. Tona nazwisk, które nic mi
nie mówią. Cała klasa bohatera, nauczyciele, mnisi, członkowie
mafii i reszta osób, których nigdy nie spotkaliśmy i
prawdopodobnie nigdy nie spotkamy. Zawracasz sobie głowę
niepotrzebnymi szczegółami, zamiast skupić się na istotnych
bohaterach. Rozumiem, że chcesz, aby świat, po którym porusza się
Hei, wydawał się rzeczywisty i dlatego od czasu do czasu zarzucasz
w narracji obcymi dla czytelnika imionami, ale one tak naprawdę
jedynie dezorientują. Jeśli bohater nie miał lub nie będzie miał
choćby jednej sceny z Heiem, w której prowadziliby rozbudowany
dialog, najlepiej wyrzuć tę postać z opowiadania i o niej
zapomnij. Ewentualnie możesz skleić ze sobą kilku mniej znaczących
bohaterów w jednego.
Przy
pisaniu opowiadania poczucie realizmu powinno budować się od innej
strony. Trzeba zrozumieć, że jako autorzy mamy ograniczone środki
i nie możemy pokazać czytelnikowi całej kuli ziemskiej. Mamy za to
możliwość stworzenia dla bohaterów piaskownicy, w której mogą
się bawić. To ograniczona przestrzeń, pozwalająca nam na pełną
kontrolę, ale wciąż dająca złudzenie otwartości. Umożliwia
dopracowanie koniecznych szczegółów poprzez ograniczenie ilości
elementów, którymi będziemy się zajmować.
Wyobraź
sobie nowo wybudowany wielki apartamentowiec, do którego dopiero co
się wprowadzasz, i malutką, zagraconą kawalerkę, którą
opuszczasz po dziesięciu latach. Opowiadanie musi być jak ta
kawalerka. Nie ma tu miejsca na puste, nieznane przestrzenie,
wszystko musi zostać idealnie dograne, musisz czuć się tutaj
komfortowo oraz znać wszystkie zakamarki i każdego siedzącego w
nich pająka. A kiedy przychodzi czas otworzyć drzwi przed nowymi
lokatorami, dokładnie wiesz, co im pokazać — piękny widok z okna
i niedawno wymienioną kuchenkę. Wiesz, co przemilczeć —
przepaloną żarówkę w lampce nocnej. Smar do naoliwienia
skrzypiących drzwiczek kuchennych odsuwasz nogą za zasłonkę, za
to rozwodzisz się nad idealnym dobraniem koloru ścian do mebli, bo
chcesz skupić uwagę na pozytywach. Wspominasz lakonicznie o
cieknącym kranie w łazience i głośnych sąsiadach, by szybko
przejść do opowiedzenia, jak blisko jest stąd do centrum. Nowi
lokatorzy tylko patrzą w zachwycie i uważnie słuchają każdego
twojego słowa, chcąc jak najlepiej poznać swoje nowe mieszkanie.
Bo są tu dopiero pierwszy raz i wszystko jest dla nich nowe, ale
mają nadzieję szybko się zadomowić. Twoim zadaniem jest
opowiedzieć o swoim mieszkanku tak, żeby już nigdy nie zechcieli
go opuścić. A przynajmniej nie bez umowy najmu.
Jest
jedna bardzo ważna sprawa, o której zawsze trzeba pamiętać.
Rzeczy, które mogą się zdarzyć w prawdziwym życiu, nie zawsze
powinny się zdarzać w fikcji. Najlepiej obrazuje to
prawdopodobieństwo. Im jest niższe, tym mniejsza szansa, że
czytelnik uwierzy w dane wydarzenie. Czy w jednym tygodniu jest
szansa, żeby wygrać masę pieniędzy, poznać dziewczynę swojego
życia i odnaleźć dawno zaginionego członka rodziny? Tak, ale nie
jest to zbyt prawdopodobne i czytelnik, widząc taki splot zdarzeń,
zapewne uniesie brwi i rzuci książkę w kąt, bo uzna, że autor
robi z niego głupka. Zbiegi okoliczności zdarzają się w naszym
życiu niesłychanie często, ale kiedy coś podobnego przydarzy się
bohaterowi, czytelnik zaczyna węszyć podstęp.
Kiedy
jedna z pierwszych osób, którą poznajemy z Heiem, okazuje się być
przystojnym aktorem i w krótkim czasie zaczyna zainteresować się
protagonistą nie w platoniczny, braterski sposób, a romantyczny,
(choć nigdy wcześniej nie wykazywał skłonności do związków
homoseksualnych) zaczynam się zastanawiać nad prawdopodobieństwem
takiego splotu zdarzeń. Serio, Hei go „nawrócił”, bo parę
razy spojrzał na niego wyzywająco i poszli na herbatę, a Soujirou
pomógł Heiowi się doprowadzić do ładu po akcji u Sztyletów? Ile
oni się znali, zanim zaczęli być w związku, dwa tygodnie?
Rozmawiali ze sobą pięć, może sześć razy. I z tego pojawiła
się ta wielka miłość? Nie kupuję tego. W prawdziwym życiu to
mogłoby przejść, ale w opowiadaniu wieje fałszem i pójściem na
skróty. A wystarczyłoby poświęcić więcej czasu dialogom tych
bohaterów i lepiej zarysować postać Soujirou, wyjaśnić kierujące
nim motywy.
Prawda
jest taka, że fikcja rządzi się swoimi prawami i nie ma sensu
odtwarzać rzeczywistości jeden do jednego, bo to zwyczajnie nie
działa. I tak bohaterowie, w przeciwieństwie do żyjących osób:
- Na ogół znają mniej osób niż ludzie w prawdziwym życiu i skupiają się na nich bardziej — Heiowi zdarza się wspominać o osobach, których nigdy nie poznaliśmy osobiście, więc nie wiemy, co o nich myśleć. Natomiast o ludziach ważnych w jego życiu podaje wciąż te same informacje — np. matka zdradzała ojca i dlatego Hei jej nienawidzi.
- Większość swojej uwagi kierują na cel czy aktualnie najważniejsze wydarzenie w ich życiu — pominęłaś znaczną część poszukiwań Genusmuto i tylko wspomniałaś o tym przy okazji rozmowy z bliźniakami, a wydawało mi się, że to główny wątek opowiadania, i zepchnęłaś, wydawałoby się, ważny wątek narkotyku na daleki plan.
- Na bok odkładają trudy codzienności — wysyłasz Heia do szkoły tylko po to, żeby pokłócił się z nauczycielką lub ponarzekał na koleżankę z klasy, ale tak naprawdę nie robi w tym miejscu niczego wartego uwagi.
- Ważne dla nich związki budują powoli i na pewnych fundamentach — któregoś poranka Soujirou po prostu stwierdził, że chce być w związku z Heiem i po dwóch dniach byli już razem, zachowując się jak para z przynajmniej miesięcznym stażem.
- Ich czyny są podparte wyraźnymi argumentami i zrozumiałe dla czytelnika, który będzie wiedział, dlaczego bohater zachowuje się tak, a nie inaczej — na początku robisz z Heia najgorszego człowieka pod słońcem, wspierając się tylko drobnymi wskazówkami, dlaczego taki jest, więc nie pozwalasz czytelnikowi go tak naprawdę zrozumieć. Czekasz z wyjaśnieniami — pokazaniem prawdziwego oblicza matki i Zu, czyli dwóch osób, które najbardziej go ukształtowały — bardzo długo, kiedy dla wielu osób źródło zachowania protagonisty przestaje mieć znaczenie, bo po prostu przyzwyczaili się, że to gnida lub w ogóle zostawili opowiadanie, nie mogąc tego bohatera znieść. Coś takiego powinno zostać przedstawione w kilku pierwszych rozdziałach opowiadania — samo gadanie po próżnicy Heia o tym, że matka jest zła, nie robi z niej złej matki, bo chłopak może kłamać albo wyolbrzymiać i czytelnik powinien móc przekonać się na własnej skórze, kto ma rację.
Jeżeli
chodzi o zachowanie i charaktery bohaterów, zdecydowanie zbyt często
opierasz się na niejednoznacznościach i tym, co czytelnik ma sobie
sam dopowiedzieć i wyciągnąć z kontekstu. Nie twierdzę, że
powinnaś wykładać kawa na ławę, to byłoby równie złe, ale
przez deficyt konkretów często zostawiasz czytelnika z brakiem
zrozumienia wstawek w opowiadaniu albo poziomu relacji bohaterów.
Nie możesz tylko sugerować, że coś się wydarzyło, bo czytelnik
nie zawsze wyłapie aluzję, nie zawsze uzna, że mówisz o rzeczach
ważnych. Jeśli coś jest istotne dla opowiadania, pokaż to w
scenie. Niech bohaterowie potwierdzają wcześniejsze wskazówki
czynami, tak jak to było z matką i przeprowadzką oraz snem z Zu.
Tylko proszę, nie czekaj z tym tak długo, bo czytelnika przestaje
to obchodzić lub zapomina, jeśli zbyt długo pozostaje z
nierozwiązaną tajemnicą czy poszlaką. Twórz sceny, w których
bohaterowie ranią i krzywdzą Heia, gdzie się kłócą, albo Hei
widzi ich robiących koszmarne rzeczy, bo inaczej czytelnik nigdy w
pełni nie dowie się, o co tak naprawdę ci chodzi. Niuanse są
dobre dla rzeczy małych, na pozór nieistotnych i tajemniczych, ale
nie dla głównych relacji między najważniejszymi bohaterami.
Wątki:
Nie
można odmówić ci umiejętności żonglowania wątkami. Gdy tylko
zaczynało mi się wydawać, że o którymś zapomniałaś, powracał
niedługo potem. Mam jednak mały problem w tej kwestii — wydaje mi
się, że czasami próbujesz łapać naraz o kilka srok za ogon za
dużo, przez co nie możesz skupić się na najważniejszych
kwestiach i rozgrzebujesz niepotrzebnie wszystko jednocześnie; przez
to niektóre wątki stoją za długo w miejscu. Zdarzyło ci się
nawet jeden pominąć — to, że Hei bardziej lubi zwierzaki niż
ludzi, zostało pokazane raz i na tym się wspominanie o tej cesze
jego charakteru się skończyło.
Postaram
się teraz krótko omówić moje zastrzeżenia do poszczególnych
części opowiadania:
Wątek
romantyczny:
Żeby
w końcu móc zacząć się zaangażować i kibicować związkowi
Heia i Soujirou, chciałabym lepiej poznać tego drugiego. Dowiedzieć
się, dlaczego właściwie Souji zakochał się w Heiu, co takiego w
nim zobaczył, że postanowił wejść w tę relację, mimo iż
wcześniej nie angażował się romantycznie z mężczyznami.
Dlaczego to wszystko stało się tak nagle?
Ludzie
nie mają w sobie przełącznika orientacji seksualnej. Czy w Soujim
takie pragnienia były wcześniej i tylko je ignorował, czy może
nawet nie zdawał sobie z nich sprawy, dopóki Hei nie zaczął
uderzać w odpowiednie struny? Jak sobie radzi z aktorstwem, fanami i
sławą, a jednocześnie z tym „tajnym” związkiem? Co na to jego
ojciec, który w końcu ożenił się z matką Heia?
Nie
sugeruję, że powinnaś zmienić narrację na Sou, tylko że mógłby
częściej mówić o takich sprawach w dialogach z Heiem. Mógłby
przykładowo zachowywać się jakoś inaczej, Hei by to zauważył i
spytał, co się stało. Mogłoby się okazać, że Souji ma z czymś
problemy i to Hei mu w nich pomoże. Dlaczego to zawsze Sou ma
ratować z opresji Heia? I nie chodzi mi tutaj o jakąś wielką
aferę, tylko o małe, codzienne rzeczy.
Tutaj
pojawia się nierówność w ich związku. Patrząc po tym, co każdy
z bohaterów dostaje z tego układu, nietrudno zauważyć, że
Soujirou jest na przegranej pozycji. Wspiera Heia mentalnie, angażuje
się, pomaga protagoniście we wszystkim, w czym może, i jest
wyrozumiały. A Hei co? Zapewnia dobry seks i naleśniki. No jak dla
mnie to trochę biednie. I jeszcze okłamuje Sou dla jego dobra w
sprawie Zu oraz zwalił mu na głowę Xiaogou.
Może
ta relacja ma taka być, ale Hei wyraźnie twierdzi, że Soujirou to
jego pierwsza miłość, więc na moje oko za słabo to okazuje, bo
po prostu za mało się nim interesuje. Nie pyta go rzeczy związane
z pracą, o samopoczucie, o inne zajęcia.
Do
tego ta para ciągle jest o siebie zazdrosna z byle powodu. Żeby tak
chociaż jeden z nich miał trochę rozumu.
Wątek
szkolny:
Tutaj
widzę pewne nieprawidłowości. Piszesz, że Hei jest uczniem
liceum, ale ma dziewiętnaście lat, więc powinien już je skończyć.
Przecież w samym prologu piszesz o studentce, która ma osiemnaście
lat. No więc, jak to jest? Czy Hei powtarzał klasę?
Nie
ma obowiązku chodzenia do szkoły wyższej, więc może twój
protagonista powinien zrobić sobie przerwę przed studiami, żeby
zająć się sprawą zemsty na mafii?
Moim
zdaniem ten wątek kompletnie nic nie wnosi do opowiadania i mogłabyś
go spokojnie usunąć. Nie musiałabyś poświęcać mu czasu, a w
zamian poświęciłabyś go innym; kartonowe postacie Yuumi i
nauczycielki przestałyby straszyć swoją jednowymiarowością, bo
byś się ich pozbyła.
Wątek
Genusmuto:
Nadprzyrodzoną
część opowiadania zazwyczaj prowadzisz dobrze, ale czasem zdarza
ci się przedobrzyć. Szczególnie widać to, kiedy w rozdziale z
rannym Heiem rzucasz w czytelnika milionem informacji, a potem przez
jakiś czas jest cisza. Potem dostajemy znów garść wiadomości w
krypcie, kiedy są ci potrzebne fabularnie, ale zaraz znów milczysz
na ten temat przez kilka rozdziałów. Postaraj się wprowadzać
różne elementy bardziej płynnie — częściej, ale mniejszymi
partiami. Stwarzaj więcej sytuacji, w których możesz wyjaśnić te
kwestie. Może Soujirou będzie chciał dowiedzieć się czegoś o
Genusmuto i Hei mu opowie o paru rzeczach, na przydład legendę o
rodzinie lisów? Sou jest świetną wymówką dla takich rzeczy, bo
zna świat na takim samym poziomie co czytelnik. Niech się
zainteresuje tematem. Myślę, że po tym, jak pokazałaś jego
zachwyt nad próbkami i mikroskopem, coś takiego dobrze
wpasowywałoby się w jego charakter.
Samo
przedstawienie Genusmuto i opieranie się na mitologii japońskiej to
jak dla mnie bardzo duży atut tego opowiadania. Nie wymyśliłaś
wszystkiego sama, ale dobrze użyłaś dostępnych informacji w
naturalny sposób i stworzyłaś z nich integralną część twojego
świata. Tylko wiesz, wbrew pozorom, do tej pory trochę mało
zajmowałaś się tym wątkiem. Chciałabym poznać więcej tajemnic
hybryd. Tego, jak wmieszali się w ludzi. Jak to się stało, że nie
zostali wydani naukowcom, choć okazuje się, że wiele osób wie o
ich istnieniu. Jak Hei czuje się jako kokko i czy to właśnie jego
pochodzenie sprawia, że jest tak mało obchodzą go zwykli ludzie?
Chciałabym więcej Heia zajmującego się truciznami,
wykorzystującego swoje zdolności do robienia zwyczajnych rzeczy lub
ćwiczącego samokontrolę nad zwierzęcymi cechami.
Oczywiście
nie byłabym sobą, gdybym nie miała paru wątpliwości. Na wstępnie
chcę zaznaczyć, że w tym punkcie się nie czepiam dla czepiania,
tylko najzwyczajniej w świecie jestem ciekawa pewnych kwestii i
uznałam, że może moje wywody jakoś ci się przydadzą.
Najłatwiej
byłoby zacząć od zorientowania się, jak w twoim świecie
funkcjonuje mitologia. Do tej pory spotkaliśmy tylko jednego demona;
wiemy tyle, że jest długowieczny, bezzapachowy i potrafi nagle się
ulotnić, ale musi się odżywiać, tak jak człowiek. Widziałam, że
są opowieści o tym, że demony wchodziły w związki z ludźmi, to
akurat nie problem. Sposób dziedziczenia wyjaśniłaś w rozdziale
piątym w miarę logicznie, więc co do tego też nie mam zastrzeżeń.
Nie
bardzo jednak wiem, jak traktować transformacje bohaterów.
Rozumiem, że jest tu pierwiastek nadnaturalny i w grę wchodzą
demoniczne siły. Opierasz się na pewnej konwencji, którą trzeba
po prostu zaakceptować, ale nie mogę przestać się zastanawiać,
jak to się dzieje? Zawsze piszesz, że na początku Hei nie ma
ogona, a tu nagle już ma ogon. Bohater nic nie czuje w trakcie
zmiany, a czasem dzieje się to bez jego woli. Czy zwierzęce części
ciała nagle się materializują z powietrza? W ostatnim rozdziale
napisałaś, że Hei „wysunął” uszy. Ale w takim razie skąd?
Zakładam, że działa tu jakaś „magia”, ale ty wplątałaś w
to wszystko genetykę, przez co mam wrażenie, że powstał jakiś
dziwny misz-masz, niestojący po żadnej stronie, ani naukowej, ani
nadprzyrodzonej.
Bohater
może też przejść w bardziej „zaawansowaną” formę kokko.
Zostaje wtedy z wyglądu normalnym lisem, tak mam to rozumieć? Nie
mogę sobie tego wyobrazić inaczej, niż jak kurczenie się
człowieka w puchatego zwierzaka w białej chmurze robiącej na końcu
komiksowe puf. Albo zachodzi transformacja na miarę „Czarodziejek
z Księżyca”, jeśli już jesteśmy z akcją w Japonii.
Ewentualnie mogłoby to wyglądać, jak przemiana animagów z serii o
Harrym Potterze. Nigdy nie pisałaś, żeby Hei musiał sobie
znajdować po powrocie do ludzkiej formy jakieś ubrania, więc czy
one również się materializują? Problem polega na tym, że tego
nie wiem, bo tego nie pokazałaś. A chciałabym, bo nie daje mi to
spokoju od samego początku opowiadania. Scena, w której Hei się
zmienia, została napisana tak, że jej nie zrozumiałam. Byłabym
wdzięczna, gdybyś mi to wyjaśniła.
Jeśli
jest to proces angażujący organizm na zasadzie tego, jak to często
wygląda u wilkołaków, to zawaliłaś zupełnie. Hei pożegnałby
się ze swoimi paznokciami praktycznie od razu, bo przecież
zmieniłyby się w szpony, niszcząc piękny manikiur, a i nie
wyobrażam sobie też, jak ogon wydostawałby się ze spodni, jeśli
przyjrzymy się ludzkiej kości ogonowej. Raczej nie byłby też to
akt bezbolesny. Myślę więc, że taką ewentualność mogę
wykluczyć. Tylko nie bardzo wiem, co mogłabyś wymyślić zamiast
tego bez wchodzenia w niepasującą do opowiadania „kreskówkowość”.
Wątek
mafijny:
Wydaje
mi się, że w ostatnich rozdziałach o nim zapomniałaś albo
szykujesz coś poważniejszego na później. Mam wrażenie, że mało
tej mafii w opowiadaniu o mafii. Pokazałaś co nieco na początku, a
potem ograniczyłaś się do wrzucania kilku scen z Zu i
retrospekcji, co jest zrozumiałe przez to, że Hei się ukrywa, ale
jednak brakuje tego aspektu w historii, której właśnie to powinno
być jej trzonem. Myślę natomiast, że nadrobisz to już niedługo,
bo spotkanie z bliźniakami nieco nadało tempa mafijnym sprawom.
Wątek
sporu z matką o dom:
Niekoniecznie
rozumiem sens tego wątku, bo nie widzę, jaki ma wpływ na całą
fabułę oprócz zabierania czasu antenowego innym scenom. Do tej
pory wygląda tylko na wymówkę, żeby pokazać, jak naprawdę zła
jest matka Heia i przedstawić Sano-ojisana. A przecież można to
pokazać bez sprawy w sądzie, która wydaje się, że jeszcze na
długo będzie ciągnąć się w opowiadaniu. Widzę dwa rozwiązania
tego wątku — albo matka wyprowadza się z domu, albo robi to Hei i
przenosi się do rezydencji dziadków. Wydaje mi się, że poświęcasz
mu zbyt dużo czasu, a sam w sobie, oprócz tego, że wprowadził
nowego bohatera, nie jest specjalnie trzymający w napięciu. Być
może to tylko wstęp do czegoś większego, ale jeśli nie,
zastanowiłabym się nad jego zredukowaniem albo całkowitym
usunięciem.
Świat
przedstawiony:
Tło:
jest czasami traktowane po macoszemu. Od czasu do czasu podajesz
jakieś informacje, ale jest ich zdecydowanie za mało. Na ogół nie
zdarza mi się odczuć, żeby Hei jakoś znacząco wpływał na
otoczenie. Przykład: nienawidzi się z matką, ale ta najczęściej
wcale się nim nie interesuje. Zniszczył jej roślinę — nie ma z
jej strony żadnej reakcji, choć wydaje się, że powinna być o to
zła.
Co
natomiast bardzo mnie zdziwiło, to to, że w zakładce przypadkiem
dowiedziałam się, że akcja dzieje się w przyszłości. Naprawdę?
To zmienia wszystko. Być może przez całą ocenę czepiałam się
rzeczy, które w tej przyszłości są normalne. Dlaczego wcale nie
zaznaczałaś tego w opowiadaniu? To bardzo dziwne. Dlaczego Tokio, w
którym dzieje się akcja, nie ma żadnych futurystycznych budynków,
dlaczego Hei nie korzysta z jakichś nowych wynalazków? Czemu,
czytając to opowiadanie, wcale nie czułam, jakbyśmy przenieśli
się do przyszłości? Coś tam raz napisałaś o tym, że zegar
wskazówkowy był stary, ale przecież to mógł być równie dobrze
jakiś antyk. Zupełnie nie rozumiem, po co był ten przeskok w
czasie, jeżeli w ogóle z niego nie korzystasz. Na twoim miejscu
wróciłabym do obecnych czasów, żeby nie wprowadzać
niepotrzebnego zamętu w głowie czytelnika.
Opisy:
Ogólna zasada: nie opisuj jakiejś rzeczy, bohatera lub miejsca
tylko raz. Nie ma szans, żeby po piętnastu rozdziałach pamiętać
coś, o czym wspomniałaś jednokrotnie, ewentualnie dwa razy. Buduj
opisy powoli, dokładaj cegiełki do tego, co już masz.
Miejsca:
Zbyt mało opisujesz wygląd lokacji. Było wiele miejsc, które
odwiedziliśmy z głównym bohaterem, których nie mogłam sobie
porządnie wyobrazić. Dom bohatera to tykający zegar i szafa.
Apartament Soujirou jest gdzieś wysoko. Herbaciarnia ma chiński
wystrój, świątynia wygląda jak typowa świątynia i ma pokój z
europejskimi meblami, a w podziemiach kokko był dziwny mechanizm i
dużo kurzu. Na tyle pamiętam wygląd miejsc, do których udajemy
się z Heiem. Nie za dużo, prawda?
Niech
pomieszczenia się zmieniają. Przykładowo niech raz w pokoju Heia
będzie bałagan. Bohater rzuci ubrania na łóżko, a przy tym uzna,
że przydałoby się zmienić pościel na nową. Skupiaj się na
pojedynczych, ale ważnych elementach wystroju. Hei lubi jakiś
przedmiot? Niech często go ogląda albo dba, żeby był w dobrym
stanie. Zniszczył kwiatka matce? Gdy kolejnym razem zobaczy roślinę,
może zorientować się, że kwiatek jest inny. Napisałaś, że dom
Sano-ojisana wygląda tak samo jak dom Heia. Tylko że ja nie wiem,
jak wygląda dom Heia, bo nigdy nie opisałaś żadnego
pomieszczenia. Jak mam teraz wyobrazić sobie cokolwiek? Dodałaś
plany domu do zakładki, ale to nie zwalnia cię z dodawania opisu i
rozmieszczenia pomieszczeń.
Bohaterowie:
Napisałaś w pierwszym rozdziale, że Soujirou ma włosy zaczesane
na jedną stronę i wygolony bok. W kolejnym możesz dodać, że ma
zbyt odstające uszy do takiej fryzury, w jeszcze następnym, że
jego nos był za duży. Piszesz, że był wysportowany, dobrze. Co
jakiś czas użyj tej cechy do noszenia ciężkich rzeczy dla Heia —
tak jak mikroskopu do świątyni; niech protagonista komentuje to w
taki sposób, żeby mógł ocenić aparycję Sou. Jest przystojny —
niech oglądają się za nim dziewczyny na ulicy. Jest aktorem —
niech śledzą go denerwujący paparazzi z aparatami. Oprócz jednego
razu, gdy Hei spotkał Sou na premierze, nie dało się odczuć, że
Soujirou jest sławny.
Zrób
cokolwiek, żeby nie dać czytelnikowi zapomnieć, jak bohaterowie
wyglądają. Czasami wspominasz o kolorze oczu, ale w kraju, gdzie
porażająca część osób ma je brązowe, to mało przydatny
szczegół. Określ ich kształt, wielkość, oddalenie od siebie.
Może jakiś bohater przypomina Heiowi z wyglądu żabę, bo ma
wyłupiaste oczy?
Bohaterowie:
Z
twoimi bohaterami jest tak: Hei, a potem długo, dłuuugo nic.
Rozbudowana postać główna jest filarem podtrzymującym całą
konstrukcję, bo to narrator całego opowiadania, więc dobrze, że
poświęciłaś mu tyle uwagi i czasu, ale mnie jednak brakuje
lepszego rozwinięcia bohaterów wspierających.
Przyznam,
że podczas pisania oceny zdarzało mi się sprawdzać listę
postaci, bo nie pamiętałam, kto jak się nazywa albo w ogóle kim
jest. Twoi bohaterowie poboczni są najczęściej jednowymiarowi i
istnieją tylko po to, żeby pełnić wyznaczone dla nich funkcje. To
nie ludzie, a podstawione roboty mające tylko jeden program
działania. Matka zwana raszpą — zła, Zu — zwyrol, Yuumi —
irytująca koleżanka z klasy, Horiacio — wzbudzająca szacunek
kapłanka świątynna, Hori-chan — pocieszający Heia barman, Shen
— będzie miał dziecko.
Naprawdę,
o Shenie pamiętam tylko tyle, że zostanie ojcem. To nawet nie cecha
charakteru, a jakiś losowy fakt z życia tego bohatera. I to on
określa w moich oczach tę postać. Chyba nie muszę pisać, jak źle
to wygląda (pominęłam tutaj najnowszy rozdział, bo odświeżyłaś
tam jego postać, choć nowych informacji nie pojawiło się zbyt
wiele.)
Wszystkich
innych definiuje tylko jedna cecha, nie są ciekawi, nie obchodzi
mnie los tych postaci, bo łatwo możesz wymienić ich na nowych
statystów. Z całego tego zbioru nazwisk tylko Soujirou dostał
nieco więcej charakteru, choć jego nagła zmiana wcale mi się nie
podoba, o czym wspomnę poniżej.
Można
by taki stan rzeczy próbować usprawiedliwiać faktem, że narracja
Heia przedstawia otoczenie w sposób subiektywny, ale to nie zwalnia
cię z interesującego przedstawienia bohaterów. Spłaszczającą
narrację można nadrobić zapadającymi w pamięć dialogami, opisem
wyglądu czy też scenami.
Rada
dla ciebie — zacznij myśleć o swoich postaciach jak o żywych,
oddychających osobach, a nie narzędziach narracyjnych, jakimi
wydają się być teraz. Ćwiczenie: zastanów się, co robią i jak
się zachowują, kiedy nie są z Heiem. Nie myśl o nich tak jak Hei,
tylko jak przypadkowa osoba, którą mogą spotkać na ulicy.
Przykład: ktoś podejdzie do nich i zapyta o godzinę. Co odpowiedzą
i czy w ogóle, jak będą zapatrywać się na pytającego, co się
stanie z ich mimiką?
Domyślam
się, że po moim wywodzie możesz zechcieć zapytać: „ale
dlaczego postacie poboczne są dla tak ważne? Przecież to wokół
Heia kręci się cała intryga, on jest tutaj w świetle reflektorów,
więc logiczne jest, że się na nim skupiam”.
Opowiadanie
mogłoby być ciekawsze, gdyby poboczne postacie mocniej
oddziaływałyby na Heia. Czasami czytamy książki i opowiadania nie
dla bohaterów głównych, a dla wyróżniających się bohaterów
wspierających. Mogą oni też skutecznie podbić pożądane cechy u
protagonisty na zasadzie kontrastu. Paradoksalnie łatwiej jest też
stworzyć wyróżniającego się bohatera przy mniejszej ilości
czasu ekranowego. Zrobiłaś to dobrze w przypadku Sano-ojisana. Jest
wyluzowany, trochę inaczej mówi i używa zabawnych porównań. Mam
nadzieję, że jeszcze go rozwiniesz, pokażesz inne oblicza i będzie
pojawiał się częściej w przyszłości.
Hei
jest bohaterem, którego poczynania śledzę, bo jest głównym
bohaterem. Nie dlatego, że jest interesujący jako postać. Nie
dlatego, że to, co robi, jest ciekawe. Po prostu tak działa to
opowiadanie. Albo czytasz o Heiu, albo wcale.
W
tym momencie ja uciekłabym, bo chłopak mi się nie podoba. Podobnie
zrobi też prawdopodobnie parę innych osób. Nie powinno być ci
żal, to w końcu nasza sprawa, znajdą się też ludzie, którzy są
tutaj tylko dla Heia. Ale co by się stało, gdyby w opowiadaniu
pojawili się bohaterowie poboczni tak dobrze wykreowani, że nie
pozwoliliby mi odejść? Ktoś, kogo mogłabym szczerze polubić, a
kto stałby w opozycji do wad głównego bohatera, może nawet by je
trochę przysłonił, a nawet zmienił samego Heia? Chyba wszyscy już
wiemy, o kim w tym momencie mogę mówić. Kimś, kto już w twoim
opowiadaniu jest:
Soujirou
Honami — Czuję się, jakbym dostała dwóch bohaterów.
Podobnych do siebie, ale wciąż z pewnymi drobnymi różnicami
pomiędzy nimi, które tworzą pewien dysonans. Jakby Soujirou miał
bliźniaka. Do rozdziału dwunastego mieliśmy do czynienia z
oryginalnym bratem, a potem zajął jego miejsce zakochany w Heiu
bliźniak. Czytelnik nie widzi powolnej zmiany relacji na linii
Sou-Hei, wszystko dzieje się w maksymalnie trzech rozdziałach. Nie
tak buduje się wiarygodny związek.
A
jaki właściwie jest ten Soujirou? Troskliwy, trochę naiwny, łatwy
do zmanipulowania. Można by rzec — porządny człowiek. Wpadł w
sidła Heia nawet nie wiadomo kiedy. Mimo wszystko jest bohaterem
sympatycznym. Tylko ta ciągła, nieuzasadniona zazdrość mnie
drażni, a i tak nie wiem, czy to nie tylko wymysł Heia. Zupełnie
nie pasuje mi do Soujirou. Może dlatego, że tak naprawdę zbyt mało
go znam. Mimo że dostał znacznie więcej czasu antenowego niż
inni, rolę ciągle ma tę samą — obiekt uczuć Heia i nic poza
tym. Mam tylko nieprzyjemne wrażenie, że kreujesz go na głupszego,
niż jest, bo czasami zdarza mu się palnąć coś ewidentnie
bezsensownego.
Protagonista:
Heisuke
„Hei” Tsukigami — Jak już wszyscy zdążyli zauważyć,
nie lubię gościa, ale... to nie znaczy, że jest źle wykreowaną
postacią. Hei jest w końcu nastolatkiem, przy końcu swojego
nastoletniego życia, ale wciąż, więc jego arogancja i wkurzające
nastawienie pasują doskonale. Dość mroczna przeszłość wyryła
kilka mocnych rys na jego psychice. Często zachowuje się jak
zwierzę zapędzone w kozi róg. Ma swoje humorki, bywa nielogiczny,
ale to wpasowuje się w schemat charakteru, który dla niego
stworzyłaś i działa zgodnie z nim. Nie wychodzi z roli, więc jest
w tym swoim „byciu okropną osobą” spójny, więc plus za
kreację.
Nie
jestem tylko pewna, czy dobrze go zbilansowałaś. Hei zdaje się
mieć przytłaczającą przewagę wad nad zaletami. Przynajmniej w
moim odczuciu; dla różnych ludzi różne rzeczy można podpiąć
pod zalety, więc dla rozjaśnienia wymienię kilka jego cech.
Zalety:
zdeterminowany, zaradny, dobry w łóżku, dobry chemik.
Wady:
arogancki, nie szanuje życia ludzkiego, ma nadszarpnięty moralny
kompas, niepewny siebie, nie potrafi radzić sobie z uczuciami i
przeszłością, nienawidzi praktycznie połowy bohaterów
opowiadania, wyraża się ostrym językiem.
Jasne,
można tak poprowadzić postać, tylko to dość ryzykowne. Mnie
odechciewa się śledzić poczynania takiej kanalii, nieważne, skąd
mu się te złe cechy nagromadziły. Bo wiesz, czytelnik nie tylko
patrzy na wszystko z boku, tylko siedzi w jego głowie. Dla mnie to
dość męcząca przeprawa. Oczywiście, jeśli w trakcie bohater się
zmienia na lepsze, a wydaje mi się, że Hei właśnie to robi,
zaczynanie od dołu da większą satysfakcję na końcu historii.
Przy
takim typie postaci pojawia się jednak pewne niebezpieczeństwo.
Jeśli tworzysz bohatera mocno oderwanego od obrazu, z którym
czytelnicy mogliby się utożsamiać, mogą takiej postaci nie
kibicować albo nawet może im ona być zupełnie obojętna, a to
coś, czego żaden autor by nie chciał.
(Anty)Bohater:
Co
poradzić na protagonistę, który nie jest dobrym człowiekiem, a
chcesz, żeby czytelnik zaangażował się w opowiadaną historię?
Po
pierwsze, zrozumienie. Czytelnik nie musi zgadzać się z
przekonaniami i aprobować czynów bohatera. Musi rozumieć jego
motywy. Wiedzieć, dlaczego bohater reaguje w ten sposób na
okoliczności, innych bohaterów i środowisko, w którym się
znajduje. Musi mieć świadomość, dlaczego bohater robi to, co
robi, musi znać źródło takiego zachowania. Najlepiej, żeby był
to powód wyraźnie przedstawiony i taki, z którym większość osób
może się utożsamić.
Przykład:
Bohater nie ma pieniędzy, chodzi głodny i w starych ciuchach, więc
chcąc się odbić od dna, postanawia obrabować sklep jubilerski.
Czy czytelnik będzie popierał takie zachowanie? Nie, ale będzie
rozumiał sytuację kierującą postać do takiego czynu. Dzięki
temu pozostanie zaangażowany, nawet jeśli sam nigdy nie posunąłby
się do takiego działania.
Po
drugie, zalety równoważące wady. Jeżeli twój bohater ma tonę
wad, spróbuj zrównoważyć je zaletami. Niekoniecznie w takiej
samej ilości, ale warto pamiętać, że im ich mniej, tym bardziej
powinny być znaczące i wybijać się na tle reszty cech danej
postaci.
Przykłady:
Bohater jest opryskliwy, ale niesamowicie inteligenty, dzięki czemu
jest w stanie wynaleźć środek rewolucjonizujący medycynę.
Bohater nie ma współczucia, ale ciężko pracuje, żeby zostać
politykiem, który zmodernizuje szkolnictwo. Bohater jest
bezwzględnym mordercą, ale z całych sił dba, żeby jego rodzinie
niczego nie brakowało i ma dobry kontakt ze swoimi dziećmi.
Po
trzecie, zasady. Każdy bohater, nieważne, czy świętoszek czy
zawodowy grzesznik, musi mieć żelazne granice, których nigdy nie
przekroczy. Przy tych złych jest jeszcze większa potrzeba takiego
zabiegu. Serio, ludzie chcą wiedzieć, że z puli złych rzeczy są
takie czyny, do których bohater się nie posunie. Potrzebujesz
kodeksu złodzieja — stwórz listę rzeczy, których twój bohater
nie zrobi z różnych powodów, np.: z moralności, ze strachu, z
szacunku.
Przykład:
Zabójca, który nie zabija dzieci pod żadnym pozorem, albo diler
narkotyków, który nie sprzedaje dragów kobietom w ciąży.
Na
chwilę obecną mam wrażenie, że twój główny bohater może
posunąć się dosłownie do wszystkiego. Ten chłopak nie ma żadnych
hamulców. Próbowałaś zrobić zalążek czegoś takiego w
nieudanej historii z ptakiem; śladowe ilości współczucia i granic
Heia znalazłam w rozdziale, gdzie poznał Xiaogou. Dobrze, tylko
zdecydowanie za mało.
Po
czwarte, daj czytelnikowi do pożarcia kogoś znacznie gorszego.
Tylko tyle i aż tyle. Jeśli zarzucisz jakimś prawdziwym zwyrolem,
główny bohater przestanie tak wybijać się z tłumu. A jeśli ten
straszny gość (lub gościówa) będzie przeciwnikiem protagonisty,
to już w ogóle miodzio. Jak na razie, tylko mówisz o złolach w
swoim opowiadaniu. Mówienie nie działa. Musisz to pokazać. W
scenie. Teraz, natychmiast. Nie w retrospekcji, nie we wspomnieniach.
Oczywiście
nie trzeba użyć wszystkich chwytów naraz, ale im ich więcej, tym
większa szansa, że naszemu antybohaterowi uda się jednak skraść
serca czytelników i nie zostaną tylko dla wciągającej historii,
ale także dla niego.
Antagonista:
Starasz
się na antagonistę kreować Zu i podkreśliłaś to szczególnie w
przedostatnim rozdziale. To już jakiś początek i bardzo się
cieszę, że wzięłaś się za ten temat. Problemem jest to, że
dotąd nigdy nie widzieliśmy, jak bardzo zła była to postać.
Do
rozdziału siódmego Proelium Zu był dla mnie w dużej mierze
zwykłym gangsterem, którego widziałam w tysiącach filmów. Nie
przerażającym członkiem mafii. Nie kimś, kto może drastycznie
wpłynąć na życie Heia. To po prostu jakiś koleś, któremu po
drodze udało się trochę pomęczyć głównego bohatera. Widzisz,
co napisałam? „Trochę pomęczyć” to okropnie niepasujący
eufemizm do tego, co według twojej wersji stało się w opowiadaniu
i przed rozpoczęciem akcji. A mimo to właśnie tak to widzę.
Jestem jak niewierny Tomasz. Nie zobaczę, nie uwierzę. Jestem jak
widz wieczornych wiadomości. Puszczają mi przebitki na masowy
wypadek śmiertelny, a ja wzruszam ramionami i idę robić kanapki.
Pokaż mi zatrważającą scenę z Zu, już nawet nie z Heiem w roli
głównej, jeśli nie chcesz. Nasz bohater może być tylko
obserwatorem wydarzeń. Ważne, żeby czytelnik był tam razem z nim
i widział, do czego zdolna jest osoba, której naprawdę powinniśmy
nie lubić.
Zu
powinien być postacią, którą czytelnik gardzi na sam dźwięk
jego imienia od pierwszych rozdziałów, którą ma ochotę
rozszarpać za to, co zrobił protagoniście. Powinien chcieć razem
z Heiem zniszczyć Chińczyka i usadzić w najgorszym kręgu piekła.
Tutaj tego nie ma. Czytelnik nie rozumie, jak wysokie są stawki,
dlaczego Heiowi tak bardzo zależy na odcięciu się od tego
bohatera. Dopiero chęć zemsty za Genusmuto i przedostatni rozdział
pokazują zalążek zła Zu, ale to za mało, zdecydowanie za mało.
Nie
mogę dać ci innej rady jak to, że powinnaś dopisać coś
brutalnego już wcześniej. Ponad dwadzieścia rozdziałów to
zdecydowanie za długo, żeby wyjawić prawdziwą twarz Zu.
Zademonstruj czytelnikom, do jakich czynów zdolny jest ten bohater
od samego początku, a zrozumieją, dlaczego Hei tak go nienawidzi.
Nie zawsze musisz bezpośrednio ukazywać przemoc, ale próby w
dialogach do tej pory nie wychodziły ci najlepiej.
Myślę,
że wtedy na pewno lepiej zrozumiemy motywy głównego bohatera i nie
będziemy tak bardzo skupiać się na jego wadach. Bo w końcu
zobaczymy, skąd się wzięły. Może nawet zaczniemy współczuć
Heiowi. Kto wie?
Alter
ego?
W
jednym z komentarzy do rozdziału pierwszego napisałaś, że Hei to
„trochę takie twoje alter ego” i muszę przyznać, że mimo w
opowiadaniach takie sytuacje zdarzają się dość często, to nie
lubię takich zabiegów. Uważam to za nieco niebezpieczną grę. W
takich sytuacjach często powstaje brak dystansu pomiędzy bohaterem
a autorem, a czytelnicy prędzej czy później wyczuwają, że nie ma
realnego zagrożenia, bo autor zbyt przywiązał się do postaci, by
zrobić jej coś koszmarnego.
Nie
twierdzę, że tak jest w twoim przypadku, ale chciałabym, żebyś
chociaż zastanowiła się nad tym, w jakich kategoriach postrzegasz
swojego głównego bohatera i czy czasem nie wpadłaś w pułapkę
zbytniej bliskości z postacią. Jak to sprawdzić? Przeczytaj
poniższe trzy punkty i sprawdź, czy są prawdziwe.
- Jeśli za bardzo utożsamiasz się z bohaterem, jest duża szansa, że mocno denerwujesz się, jeśli ktoś wypowiada się o nim niepochlebnie, bo podświadomie myślisz, że mówi o tobie.
- Nieświadomie robisz wszystko, żeby bohaterowi się udało i dążysz do pozytywnego zakończenia, bo tego samego pragnęłabyś dla siebie.
- Nie chcesz zbyt poważnie poturbować swojej postaci i dawać jej za trudnych przeszkód, takich, przy których czujesz, że sama byś nie pokonała. A jeśli już to robisz, dzieje się to poza scenami, a bohater tylko relacjonuje nieprzyjemne wydarzenia, przez co omijają nas najciekawsze, bo świeże i emocjonalne kąski.
Jeśli
wszystkie trzy punkty okazały się w twoim przypadku kompletnie
nieprawdziwe, gratulacje. Jeśli nie... trzeba będzie nad tym
popracować.
Styl
i logika:
Zawoalowane
informacje:
W
swoim opowiadaniu przekazujesz masę informacji nie wprost, tylko
tak, by czytelnik sam je wyciągał z kontekstu. I jak teoretycznie
powinnam za to chwalić, tak przez cały czas czułam się zwyczajnie
niedoinformowana. Jakby ktoś mówił mi coś na ucho, a ja nie
mogłam dosłyszeć końcówek wyrazów. Nie wiem, jak bardzo
musiałabym się skupiać na tekście, żeby wszystko wyłapać — a
czytałam go przynajmniej dwukrotnie, więc nie powinnam mieć z tym
większych problemów. Zastanów się, czy nie należałoby wykładać
częściej kart na stół w sytuacjach, gdzie pośredni styl
przekazywania wiadomości nie jest konieczny? Jak jest wtorek, to
niech bohater ziewnie na łóżku, że dziesiąta rano, że wtorek,
ale ma wolne, bo święto i się cieszy, a ja nie będę musiała z
kalendarzem przeliczać dni, bo nie wiem, jaki w opowiadaniu jest
miesiąc — zorientowałam się dopiero po rocznicy, że końcówka
kwietnia, wcześniej tylko miałam jakieś pojęcie, że jest wiosna.
Albo sprawa z Zu, gdzie niczym Sherlock musieliśmy dopasowywać
kawałki ludzkich zachowań do zrozumienia bardzo podstawowej sprawy,
a i tak, póki nie dostaliśmy konkretów, mogliśmy się tylko
domyślać. Przy czym to wcale nie powinna być zagadka.
Może
ja jestem po prostu zbyt prostym człowiekiem na takie zagrania, ale
nie lubię wszystkiego dogłębnie analizować i najzwyczajniej w
świecie nie wyłapuję połowy niuansów. A wydaje mi się, że ty
niuanse i niedopowiedzenia bardzo lubisz. Jak chcesz zostawić tak
jak jest, to ci nie zabronię, ale postaraj się rozważyć, czy aby
wszystko musisz mówić tak ukradkiem, jakby przez uchylone drzwi i
zostawiać swoich czytelników z mętlikiem w głowach. Bo może
jednak warto by trochę zacząć mówić wprost. Chociaż może
raczej powinnam powiedzieć — pokazywać wprost, bo mówić, to
mówisz, tylko ciężko czasem w te słowa uwierzyć bez
potwierdzenia.
Włoska
mafia w chińskiej dzielnicy:
Dość
mocno denerwowało mnie powszechnie używane nazewnictwo mafii
włoskiej/amerykańskiej przy jednoczesnym umieszczeniu bohaterów w
mafii chińskiej. Nazwy pochodzenia włoskiego nie sprawiły, że z
góry wiedziałam, co dany stopień oznacza. Przeciwnie, i tak
musiałam szukać wszystkiego sama — kwestia przypisów niżej. Nie
wiem, czy nie mogłaś znaleźć prawdziwych określeń na stopnie
członków triady, czy ci się nie podobały, czy po prostu nie
uznałaś to za ważny aspekt, ale mnie mocno to raziło swoim
niedopasowaniem do reszty opowiadania i tokijskich klimatów.
Brak
spójności w tekście dało się odczuć jeszcze kilka razy —
kiedy bohaterowi odnosili się do chrześcijaństwa w kraju, w którym
wiarę postrzega się inaczej niż u nas albo kiedy pojawiały się
nawiązania do Polski. Zdarzały się też zwroty typowe dla naszej
kultury, kompletnie niepasujące do Tokio. Przenosząc akcję
historii do innego kraju, szczególnie tak odmiennego jak Japonia,
trzeba pamiętać o wielu rzeczach — różnicach kulturowych i
społecznych, naprawdę wielu różnych czynnikach, z których nie
zdajemy sobie sprawy. Zauważyłam, że masz pewną wiedzę na temat
Japonii, ale pewne naleciałości polskości wciąż w opowiadaniu
zostały i skutecznie przeszkadzają się wczuć w klimat odległego
kraju.
To
małe rzeczy, głównie pojedyncze zdania, ale czytając je czytelnik
zaczyna dostrzegać pęknięcia na wykreowanym przez ciebie świecie.
Tokio przestaje być prawdziwe i staje się tworem, w którym jest
wszystko — i polski alkohol i kapcie z bohaterami czeskiej bajki.
Znajome elementy nie są ciekawym smaczkiem, tylko zaczynają
przeszkadzać, bo nie pasują do całości.
Przypisy:
Wydaje
mi się, że jest całkiem dużo wyrazów, które zasługują na
przypisy, a ich nie dostają. Choćby imię Aiko z prologu — brak
przypisu sprawia, że śmieszkowanie z niego jest bez sensu, bo nikt
nie wie, co cię w tym bawi. Staraj się częściej patrzeć oczami
laika i dodawać więcej objaśnień. W uwagach dałam kilka
przykładów, którym brakuje przypisów, ale nie są to wszystkie
rzeczy.
Od
grona oceniających dostałam również sugestię, żebyś zmieniła
miejsce umieszczania przypisów na dół strony. Sama nie jestem
pewna, jak podejść do tej kwestii — twoje argumenty do mnie
trafiają, ale za to obrywa spójność tekstu, bo takie objaśnienie
w nawiasie jednak przeszkadza — szczególnie rzuciło mi się w
oczy to z linkiem do filmiku Mietczyńskiego, bo nijak się ma do
samego tekstu.
Różnicowanie
narracji ze względu na odmienne sytuacje:
Moim
głównym zastrzeżeniem co do prowadzonej przez ciebie narracji jest
jej niezmienność. Konstrukcja zdań jest identyczna niezależnie od
sytuacji, w której protagonista się znajduje. Wprowadza to brak
dynamizmu w potrzebujących szybkiej akcji scenach i chwili oddechu w
spokojniejszych momentach. Dostarczasz akapity i sceny o ciągle
takim samym poziomie skupienia i szczegółowości, przez co wszystko
jest jednostajne i nieatrakcyjne w oczach czytelnika.
Główny
bohater bez względu na to, co robi, zawsze komentuje wydarzenia
dokładnie w taki sam sposób:
- Jest w sytuacji zagrożenia — długie, często ironiczne lub lekceważące, napakowane szczegółami zdania.
- Siedzi w szkole i się nudzi — długie, często ironiczne lub lekceważące, napakowane szczegółami zdania.
- Doznaje poważnych obrażeń — długie, często ironiczne lub lekceważące, napakowane szczegółami zdania.
Ludzie
nie działają w ten sposób. Czasem myślimy więcej, czasem mniej.
Czasem zwracamy uwagę na mniej rzeczy, czasem na zupełnie inne niż
zwykle. Czasem nasze myśli są krótkie, urywane pod wpływem
emocji, czasem rozważamy pewne kwestie długimi, złożonymi
zdaniami. Postaraj się wprowadzić nieco więcej dynamiki do
narracji. Niech niektóre akapity będą bogatsze w krótsze, a przez
to szybsze zdania. Niech Hei skupi się na jakimś przedmiocie lub
osobie bardziej niż zazwyczaj, kiedy coś mocnej przykuje jego
uwagę. Jak dzieje mu się krzywda, niech wrzeszczy i klnie, niech
rzuca równoważnikami na lewo i prawo, niech się męczy i niech
jego uwaga skupia się tylko na jednym aspekcie.
W
obecnej chwili jego myśli wyglądają, jakbyś była rozdarta między
standardową narracją wszechwiedzącą, a personalną. Całkiem
możliwe, że Hei jest bardzo uważny i mało emocjonalny w sposobie,
w jakim się wypowiada, ale każdy zachowuje się w różnych
momentach życia inaczej. Nie można przeżywać historii,
jednocześnie siedząc w bujanych fotelu i opowiadać jej wnukom przy
herbacie i ciastkach. Albo rybki, albo akwarium.
Długaśne
zdania:
Masz
tendencję do budowania zbyt wielu długich i zawiłych zdań.
Czasami przez to zdarza ci się gubić ich sens w połowie lub stają
się one niezrozumiałe przez ilość wciśniętych do nich określeń
— szczególnie w opisach. Długie zdanie nie równa się
automatycznie dobremu zdaniu. Zbyt skomplikowane irytują. Kilka
postawionych obok siebie męczy. Postaraj się nieco nad tym
zapanować, postawić bardziej na zróżnicowany rytm tekstu. Co
przez to rozumiem? To oczywiście kwestia wyczucia, ale jest taka
ogólna zasada, żeby nie wrzucać obok siebie zbyt wielu zdań o
takiej samej lub podobnej liczbie wyrazów, bo tekst zaczyna robić
się monotonny.
Widzisz,
co zrobiłam w akapicie powyżej? Średnie zdanie, długie, później
znów średnie, dwa krótkie, średnie, krótkie i długie. W
zwyczajnych momentach taka konstrukcja jest dobrym rozwiązaniem, bo
czytanie ani specjalnie nie nuży, ani nie wydaje się, że
tekst pędzi na złamanie karku.
Niech
w scenach akcji pojawią się krótkie zdania nadające tempo, jedno
po drugim. Niech pojawią się urwane, niedokończone myśli. Za to
mało opisów — bohater nie ma czasu się rozglądać i widzi tylko
to, co ma przed nosem.
Przykład:
„Wypadam na ulicę. Pisk opon otrzeźwia mnie. Gdzie ja...? Zejście
do metra na prawo. Biegnę. Nie odwracam się za siebie. Nie muszę.
Wiem, że są tuż za mną.” Coś w tym stylu. Zdania są krótsze,
ale wciąż zawierają różną ilość wyrazów — rytm pozostaje.
Same
myśli w zwykłej narracji też powinny być w dużej mierze zdaniami
prostymi. Ludzie myślą szybko i jeżeli nie prowadzą w swoich
głowach ciągłych monologów, raczej mało prawdopodobne jest, żeby
mówili cały czas zdaniami złożonymi. Postaraj się nieco bardziej
zróżnicować myśli swojego głównego bohatera.
Najbardziej
widoczny przykład miejsca, gdzie długie zdania się nie zdają
egzaminu? Dialogi. Niech bohaterowie posługują się w nich
krótszymi wypowiedziami. To o wiele bardziej naturalne. Zawsze
możesz stworzyć jednego lub dwóch bohaterów wypowiadających się
długimi zdaniami i zrobić z tego ich cechę charakterystyczną, ale
reszta szaraków nie powinna zbytnio strzępić sobie języka. Jeśli
w dialogu masz przecinek, jest całkiem sporo sytuacji, w których
można spokojnie zamienić go na kropkę i zacząć nowe zdanie.
A
jak już jesteśmy przy dialogach — staraj się nie dawać takich
samych didaskaliów w jednym dialogu, bo sprawia to wrażenie, że
brak ci słów. Często zdarza ci się powtarzać te same wyrażenia
zaraz pod sobą, tak jak tutaj, gdzie dwa razy powtarza się wyraz
„stwierdzić”:
„-
A ty nie powinieneś być teraz na lekcjach? Przecież nie ma nawet
dwunastej - stwierdził, a ton jego głosu brzmiał jak gdyby mówił
„znowu wagarujesz, co?”.
-
Dyrektorka wymyśliła jakiś festiwal, czy inne dziadostwo, więc
nie sprawdzają obecności - stwierdziłem wymijająco.”
Oczywiście
są miejsca, gdzie długie zdania są pożądane — do budowania
klimatu sceny, spowolnienia akcji i rozmyślań bohaterów. Ważne,
żeby nie wpaść w pułapkę zbytniego rozwleczenia i
przeintelektualizowania. Jeśli można zrobić coś prościej,
najczęściej nie ma sensu kombinować.
Zmiany
czasów narracyjnych:
Zdarza
ci się zmieniać czas z przeszłego na teraźniejszy w zdaniach
zupełnie tego niewymagających i później zdarzają się takie
kwiatki jak zmarły ojciec zdający sobie sprawę zza grobu z
niewdzięczności żony. Spróbuj lepiej tego pilnować. Bardzo
rzadko zdarza się, żeby potrzebna była zmiana czasu i na pewno nie
jest to rodzaj sytuacji jak tej z rozdziału pierwszego, gdzie
chciałaś pokazać, że bohater się spieszy. Takim zabiegiem
wprowadzasz jedynie mętlik i niespójność do własnego tekstu.
Jeżeli jakieś wyrażenie brzmi głupio w czasie przeszłym, użyj
innego.
Zbyt
słabe zaznaczanie mijającego czasu w opowiadaniu:
Często
w twoim opowiadaniu miałam problem, żeby rozeznać się w czasie.
Zwalam to po części na własną nieuwagę, ale jednak część winy
musi leżeć i po twojej stronie, bo inaczej nie byłabym aż tak
zagubiona. Czasami wspominasz, jak dużo minęło go od jakiegoś
wydarzenia, ale ja nie pamiętam, ile minęło od wydarzenia się
tego wcześniejszego wydarzenia i pojawia się dezorientacja. Rzadko
zdarza się, żebyś opisała wprost upływ czasu; nie pamiętam,
żebyś podała zwyczajną datę, godzinę lub dzień tygodnia.
Jestem prostym człowiekiem, potrzebuję trochę konkretów.
Kiedy
usłyszałam w którymś miejscu o tym, że Soujirou i Hei byli razem
od dwóch tygodni to nieźle się zdziwiłam, bo wydawało mi się,
że minęło więcej czasu. Tak samo nie mogłam pojąć, o co
chodziło z pójściem Heia na cmentarz — zupełnie zapomniałam o
ślubie i jednoczesnej rocznicy śmierci ojca. Wcale o tym nie
przypominałaś i zwyczajnie nie połączyłam faktów.
Najczęściej
powtarzane błędy:
Zły
zapis dialogów:
Na
samym początku odeślę cię do naszego poradnika o dialogach —
link. Myślę, że powinien rozwiać większość wątpliwości.
Sama
nadmienię tylko, że przez błędy twoje dialogi nie są
wystarczająco czytelne i można się pogubić, bo nie wiadomo, czy
bohater jeszcze myśli, czy już mówi i na odwrót. Dziwi brak
kropek po zdaniach i dużych liter na początku nowych, jakbyś bez
względu na treść didaskaliów sądziła, że liczą się one do
zdania. Niestety tak nie jest i w zależności od treści didaskaliów
można postawić kropkę albo nie.
Jeżeli
didaskalia bezpośrednio nie odnoszą się do sposobu wypowiedzenia
zdania przez bohatera, kropka jest konieczna.
Przykład:
„-
Nie przesadzaj, Hei. Jesteś przemęczony, to wszystko. Wyjdź na
miasto ze znajomymi, odpręż się, a jutro wrócimy do rozmowy, co?
- mężczyzna objął mnie w pasie i pocałował lekko w czoło”. —
Nijak nie można „mężczyzny” zaliczyć do sposobu wypowiedzenia
zdania. To po prostu określenie osoby, która się wypowiada. W
takim wypadku duża litera jest konieczna. Czyli:
„—
Nie przesadzaj, Hei. Jesteś przemęczony, to wszystko. Wyjdź na
miasto ze znajomymi, odpręż się, a jutro wrócimy do rozmowy, co?
— Mężczyzna objął mnie w pasie i pocałował lekko w czoło”.
W
takim razie kiedy można bezkarnie kropkę pomijać? W zdaniach typu:
„-
Widzę, że jesteś dzisiaj nie w humorze - stwierdził wesoło
mężczyzna za mną”.
„-
Spierdalaj - syknąłem, obracając się z powrotem przodem do
Horino-mamy i przebierając palcami na szklance”.
„-
Całą okolicę jeszcze zaproś, żeby poinformować o tej cudownej
nowinie - fuknąłem, mlaszcząc niezadowolony z rozbawionej miny
Tokariego”.
„Stwierdził”,
„syknąłem” i „fuknąłem” nie muszą być napisane dużą
literą, bo to określenia sposobu wypowiedzenia danej kwestii przez
bohatera. Wtedy i tylko wtedy kropki stawiać nie trzeba.
Czasem
do tego samego akapitu wciskasz też opinię głównego bohatera o
tym, co powiedziała inna postać albo informujące czytelnika o
jakimś fakcie zdanie, co jest równie mylące jak brak kropek. Można
by przeżyć jedno krótkie zdanie, ale tobie zdarzają się też
długie dygresje protagonisty w dokładnie tym samym akapicie co
linijka dialogowa kogoś innego. To niedopuszczalne, bo często jest
mowa o zupełnie różnych tematach, a czasem ciężko połapać się,
co kto powiedział, jeżeli bohaterów w scenie jest więcej niż
dwóch.
Albo
tutaj; ten przykład nawet lepiej ilustruje twój problem:
„-
Hei, dobrze wiesz, że nie możemy. Nie tutaj, nie jesteśmy sami -
stwierdził, ale ja miałem powoli po dziurki w nosie tej całej
sytuacji. Niby przyznawaliśmy się do „poważnego związku”,
niby mieszkaliśmy ze sobą, niby… no właśnie, wszystko niby.
Nasze rozmowy coraz częściej albo urywały się po kilku minutach,
bo któreś musiało iść do obowiązków, albo schodziły na tematy
tak absurdalnie z niczym niezwiązane, że to aż bolało. Jeśli
chodziło o mnie, to mogliśmy się kochać z Soujirou choćby tu i
teraz, czy w samochodzie na parkingu na oczach wszystkich sąsiadów,
ale mężczyzna zdawał się unikać tematu pod byle pretekstem”. —
Od „niby” powinien zacząć się nowy akapit, bo Hei zaczyna
wchodzić w dygresje, dla których nie ma miejsca w w akapicie z
linijką dialogową Soujirou.
Poprawny
zapis:
„—
Hei, dobrze wiesz, że nie możemy. Nie tutaj, nie jesteśmy sami —
stwierdził, ale ja miałem powoli po dziurki w nosie tej całej
sytuacji.
Niby
przyznawaliśmy się do „poważnego związku”, (...) ale
mężczyzna zdawał się unikać tematu pod byle pretekstem”.
Dlaczego?
Bo w didaskaliach wypowiada się tutaj nie osoba wypowiadająca to
zdanie, a Hei, tłumaczący czytelnikowi coś, co nie ma
bezpośredniego związku z linijką dialogową.
Każda
nowa myśl, temat powinny równać się nowemu akapitowi
Przykład:
„Kasia
lubi kwiatki, bo są ładne.
Ziemia
musi być dobrze nawożona, żeby kwiatki dobrze rosły”.
Teoretycznie
cały czas mówimy o kwiatkach, ale drugie zdanie jest już w nowym
akapicie, bo nie mówi już o stosunku Kasi do kwiatków, tylko o
warunkach, w których można je hodować. To odmienne rzeczy i
powinny być zapisywane osobno, żeby tekst mógł pozostać
przejrzysty.
Zapisywanie
liczb cyframi zamiast słownie:
Zdarza
ci się czasami zapisywać liczby cyframi zamiast słownie i nie
bardzo wiem z czego to wynika, bo czasem piszesz poprawnie. Wydaje mi
się, że robisz to wtedy, gdy twój bohater widzi jakąś liczbę,
ale mogę się mylić. Zasada obowiązuje zawsze ta sama — w
tekście literackim liczby zapisuje się tylko słownie. A jeśli są
jakieś pojedyncze wyjątki, to tylko potwierdzają tę regułę.
Niepotrzebne
apostrofy:
W
twoim opowiadaniu królują niepotrzebne apostrofy. Wkładasz je w
każdy obcy wyraz, jaki się tylko pojawi. Tyle że to wcale tak nie
działa.
Najogólniej
rzecz biorąc, apostrof w wyrazach stawia się za literą, której
się nie wymawia i prawie zawsze tą literą jest samogłoska.
Przykład:
Youtube — Youtube'owi — bo „e” nie wymawiamy, ale James —
Jamesowi — tutaj wymawia się wszystko i apostrof jest zbędny.
Po
więcej informacji odsyłam cię do naszego poradnika na ten temat —
link — i dodatkowo do forum o odmianie japońskich wyrazów—
link. Może na coś ci się przyda.
Zdania
wtrącone:
Masz
czasami problemy z przecinkami w zdaniach wtrąconych. Ogólna zasada
odnośnie wtrąceń jest taka, że jeżeli wyrzucimy wtrąconą treść
ze zdania, to ono wciąż będzie układać się w logiczną całość.
Oczywiście zdania wtrącone oddzielamy z dwóch stron przecinkami.
Czasem u ciebie zdarzają się konstrukcje przypominające zdania
wtrącone, ale nie do końca nimi będące. Przykładowo znajduje się
tam słowo czy wyrażenie, bez którego całe zdanie pozostanie
niedokończone i przecinki trzeba postawić nieco inaczej, a czasem
nawet je opuścić, a ty traktujesz je jak wtrącenie i oddzielasz
przecinkami od reszty zdania.
Przykład:
„Dobra,
tak na początek, to kojarzysz, w ogóle Smoki Hongo?” — „To
kojarzysz” wygląda na wtrącenie, ale jakby je usunąć, zdanie
przestaje mieć sens, więc ostatecznie wtrąceniem nie jest i
przecinek przed „w” jest niepotrzebny. Czyli powinno być:
„Dobra,
tak na początek, to kojarzysz w ogóle Smoki Hongo?”
Za
to „tak na początek” jest wtrąceniem i prawidłowo oddzieliłaś
je przecinkami.
Dodatkowe
rady:
Czy
można coś poradzić na brak komentarzy?
Brak
komentarzy to dość częste zjawisko na blogach. Nie wiem, czy
naprawdę można coś na to poradzić; widziałam, że próbujesz
zachęcać swoich czytelników do udzielania się, ale z dość
marnym skutkiem.
Mogłabyś
popróbować z ankietami, są łatwe na początek, bo nie wymagają
zbyt wiele wysiłku, a ludzie przyzwyczaili się do facebookowych i
youtube'owych łapek. Klik i gotowe.
Możesz
też zaznaczać, że nawet krótkie i niezbyt konstruktywne
wiadomości będą cię cieszyć i w ten sposób może niektórzy się
przełamią i w przyszłości coraz to bardziej się rozpiszą.
Ludzie na ogół nie przepadają za byciem gdzieś pierwszym, więc
całkowity brak komentarzy może trochę odstraszać. Dlatego dobrze
jest, żeby otrzymywać chociażby krótkie wypowiedzi.
Ważne,
aby pamiętać, że każdy komentarz ma znaczenie. Przyjemna
atmosfera na blogu to podstawa. Czytelnicy muszą czuć się
bezpiecznie, żeby mieć odwagę do wypowiedzenia się, zarówno
pozytywnie i negatywnie. Odpowiadaj na komentarze, wdawaj się w
dyskusje, polemizuj, spróbuj zachęcić osoby, które skomentowały
wcześniej do dalszej rozmowy dodatkowymi pytaniami.
Nie
można też zapomnieć o bardzo istotnym czynniku, czyli naszej
aktywności na blogach innych. Nie chodzi tu o typowe komentarz za
komentarz, ale o to, żeby nie pozostawać odciętym od innych
twórców. Im bardziej ty będziesz dawać coś od siebie, tym
większa szansa, że inni odwdzięczą się tym samym. Jeżeli ludzie
będą cię znali z udzielania się na innych blogach, jest większa
szansa, że zainteresują się twoim kontentem, choćby z ciekawości,
i napiszą parę słów pod twoim rozdziałem. Może polecą twoje
opowiadanie znajomym lub czytelnikom i to oni zechcą je skomentować.
Nigdy nie wiadomo.
Być
może kilka tych rad sprawi, że więcej osób będzie chciało
zostawić swoją opinię o twoim tekście, choć nie mogę tego
zapewnić. Próbować na pewno nie zaszkodzi.
Plusy
i minusy opowiadania:
Plusy:
—
pomysł na opowiadanie,
—
niewiele błędów gramatycznych,
—
dbałość o bloga i zamieszczanie dodatkowych elementów związanych
z opowiadaniem np. teksty o mitologii, notki z odpowiedziami na
pytania,
—
mitologia, strona fantastyczna świata przedstawionego,
—
spójna kreacja głównego bohatera.
Minusy:
—
prolog nie zachęca do kontynuowania,
—
lektura wymaga pewnego obeznania z kulturą Japonii i działalnością
mafii,
—
zły i mylący zapis dialogów,
—
niewystarczająco zarysowany świat/tło,
—
zbyt małe rozwinięcie charakterów bohaterów pobocznych,
—
wątek romantyczny zostaje poprowadzony zbyt szybko.
Ocena
końcowa: 3 z dużym plusem.
Chętnie
dałabym ci czwórkę, ale pewne potknięcia skłoniły mnie do
wystawienia niższej noty. Mam nadzieję, że zachęci cię to do
poprawy, a nie wpędzi w zdenerwowanie czy zawód. W ogóle to
najlepiej nie zwracaj uwagi na numerek, przeczytaj całość oceny i
z niej wyciągaj wnioski. Bo uważam, że jest dobrze, ale wierzę,
że może być znacznie lepiej.
Póki co piszę na szybko o pierwszym wrażeniu, a jakieś "konkretniejsze konkrety" pozwolę sobie opisać dopiero po wspólnym omówieniu z moją konsultantką. Z góry mówię, że omijam sekcję "uwagi", bo jest to typowo edytorska robota i nie do końca nawet wiem, co mogłabym napisać. Nie wykluczam, że przeoczyłyśmy jakieś potworki językowe.
OdpowiedzUsuńHm... nie jestem zwolenniczką zmieniania już opublikowanych rzeczy, bo to prawie tak, jakby cofać nakład gazety sprzed tygodnia, żeby wstawić inny reportaż. Dlatego wątpię w merytoryczną zmianę tego, co było. Pomyślimy trochę nad tempem (które mi jako osobie piszącej nie przeszkadzało, a edytorka też nie zwróciła uwagi na problemy) i innymi sprawami technicznymi.
Wydaje mi się, że w niektórych momentach traktujesz moje opowiadanie jako zamkniętą już całość, podczas gdy w zasadzie żaden wątek nie jest zamknięty. Chue pojawi się w przyszłości i to z dość dużym impetem, Zu dostanie swoje "pięć minut" w trzeciej serii, która dużo namiesza i trochę ustatkuje organizację Heia, która wcale aż tak mafijna nie będzie. Wątek rozprawy też uważam za konieczny, żeby wyszło na jaw kilka ważnych spraw, przy okazji zamykając niektóre kwestie sporne. A kosie w żaden sposób nie zapomniałam, zwierzak siedzi sobie cały czas w okolicach boiska i pogwizduje na uczniów na w-f'ie.
Co do Czerwonych Sztyletów i kwestii nazewnictwa, to pisałam o tym gdzieś poza właściwą fabułą - jestem absolutnie świadoma tego, że w triadach takowa hierarchia nie występuje, natomiast została wprowadzona przez Xueqinga po tym, jak zafascynował się Ojcem Chrzestnym. Trochę idiotyczny pomysł z jego strony, ale co na to poradzę, skoro się uparł.
Kwestie mitologiczne... w zasadzie to nie jestem pewna, czy wyszło 10% (pytałam edytorki z biblioznawstwa - dopuszczalna jest taka wersja, a ja jej wierzę) tego, co powinno, bo to system, który budowałam przez ładnych parę lat różnymi tekstami.
Odnośnie kwestii związanych z terminem podawania informacji o bohaterach - robię to z całą świadomością i czasami specjalnie przeciągam ich pojawienie się. Zdecydowanie nie zgadzam się tutaj z teorią, że wszystko muszę pokazać na początku, bo stosunek do bohatera, także tego głównego, powinien według mnie ewoluować na całości fabuły, a nie być ukształtowany po pierwszym rozdziale. Tutaj się różnimy i możemy się o to pokłócić. Dla mnie to jak wyjawianie mordercy na pierwszej stronie. Niby można, ale po co czytać wtedy te późniejsze pięćset stron? Zwłaszcza, że gdyby patrzyć objętością książkową, a nie blogową, to jesteśmy może delikatnie za połową pierwszego tomu.
Kwestię dywiz, pauz i innych "kresek" poruszałam z edytorką mniej więcej w czasie, gdy ryła na pamięć wszystkie normy do kolokwium i orzekła, że w zasadzie nie ma oficjalnej normy w tym temacie. Zwłaszcza, że według np. angielskiego systemu jest jedna jedyna kreska, a dialogi pisze się w cudzysłowach, a w języku pisanym ręcznie nawet nie ma jak tego zastosować.
Może coś mi umknęło z pierwszego wrażenia, ale nie czuję się temu winna. Dalszy odzew prawdopodobnie będzie w następnym tygodniu.
Rozumiem twój punkt widzenia odnośnie poprawiania starszych rozdziałów, ale mimo wszystko uważam, że twoje opowiadanie zyskałoby, gdybyś zechciała poprawić kilka rzeczy. Nie muszą być to całe wątki; jakieś dodatkowe akapity niespecjalnie wpływające na fabułę, ale wyjaśniające pewne sprawy na pewno by nie zaszkodziły.
UsuńTraktuję wątki na tyle, na ile mam do nich wgląd i niektóre wydawały mi się skończone. Całkiem możliwe, że z twojej perspektywy wygląda to całkiem inaczej. Ale jeżeli przez długi czas o czymś nie wspominasz, nie można się dziwić, że czytelnik uzna, iż to porzuciłaś lub zakończyłaś. Im dłużej zwlekasz, tym większa szansa, że czytelnik zapomni, o co chodziło. Niestety nie jest to książka, którą można przeczytać w dwa dni, tylko opowiadanie, którego publikacja może ciągnąć się latami.
Napisałaś, że Chue nie żyje — Hei widział jej martwe ciało. O ile nie sfingowała swojej śmierci albo nie została duchem, powrót wydaje się niemożliwy. Zresztą, już niemal o niej zapomniałam — nie wydawała się ważną postacią, a Hei już od dawna o niej nie wspominał.
Twoje argumenty głównie rozbijają się o to, że ty coś wiesz, ale czytelnik już nie. A wszystko powinno być dla niego tak samo jasne, jak dla ciebie. Jeżeli nie jest, zaczynają się problemy.
Kos — pojawił się raz i Hei powiedział, że bez pomocy nie przeżyje. Teraz pytanie — kto w takim razie mu pomógł? Bo przecież nie Hei, który ukrywał się w świątyni. Do czasu jego powrotu ptak umarłby z głodu. A wystarczyłoby jedno zdanie w którym Hei mówi Soujirou, żeby poszedł zaopiekować się kosem. Mówisz o Xueqingu i jego fascynacji Ojcem Chrzestnym — wystarczy jedno zdanie w narracji Heia wyjaśniające to.
Musisz pisać o takich rzeczach w samym opowiadaniu, bo nikt nie siedzi ci w głowie ani się takich rzeczy nie będzie domyślał. Sztuką nie jest napisanie gdzieś za kulisami o pewnych kwestiach — trzeba przedstawić w tekście wszystko tak, żeby miało sens.
Piszesz, że w opowiadaniu nie ma nawet dziesięciu procent mitologii, którą wymyśliłaś. A ja pytam — dlaczego? Jeżeli coś wiesz, to nie ukrywaj tej wiedzy. ;)
Co do ujawniania się bohaterów — wolałabym obejść się bez kłótni, ale chciałabym, żebyś zdawała sobie sprawę z konsekwencji takiej taktyki. Jasne, możesz przeciągać i nie wyjaśniać, ale musisz liczyć się z tym, że czytelnik nie zrozumie tego tak, jak ty. Będzie czuł się po prostu oszukany i niedoinformowany.
Jeżeli chcesz, żeby obraz twoich bohaterów był przez większość czasu zakłamany, to w porządku — pytanie tylko, czy aby na pewno o to ci chodzi. Miało być tak, że postrzegałam Zu jako kogoś niegroźnego? Tak samo z matką — cały konflikt z Heiem widziałam w kategorii nieporozumienia pokoleń. Na pewno chcesz wprowadzać czytelnika w błąd przy tak fundamentalnych kwestiach? To nie odkrywanie kolejnych warstw charakteru postaci, bo ci bohaterowie nie ewoluują — wciąż są tacy jak na początku, tylko ty ukrywasz prawdę o ich naturze do pewnego momentu. Jedyną ewoluującą postacią może być Hei, a o nim wiemy całkiem sporo od samego początku, tyle tylko, że jego słowa bywają niewiarygodne w porównaniu z tym, co wiemy o reszcie bohaterów, a to skutkuje brakiem sympatii dla jego postaci.
W sprawie „kresek” nie mogę się z tobą zgodzić. Pismo odręczne i druk to dwa różne media i nie można patrzeć na nie tak samo. Bo można by wtedy powiedzieć, że jeśli ktoś ma pochyłe pismo, to cały czas pisze kursywą. A jeżeli korzystamy z zapisu zgodnego z polskimi normami, trzymajmy się go zawsze. Jestem zainteresowana jakimiś źródłami dotyczącymi kwestii używania dywizów zamiennie z myślnikami. Bardzo chętnie zobaczyłabym artykuł albo wpis ze słownika mówiący o tym, bo na razie to tylko słowo przeciw słowu, za mało, żebym zaakceptowała twoją wersję.
Ze swojej strony mogę podlinkować Wikipedię: https://pl.wikipedia.org/wiki/My%C5%9Blnik. Sjp też nie wspomina nic o dywizach: http://sjp.pwn.pl/zasady/Myslnik-i-wypowiedz-narratora;629828.html. W książce Adama Wolańskiego pt. „Edycja tekstów” również nie ma na temat możliwości użycia dywizów w miejsce myślnika.
W takim razie czekam na dalsze komentarze. :)
Razem z edytorką stwierdziłyśmy, że zostawiamy wszystko tak, jak było. Poza edycją sezonu 2 przy robieniu PDF.
UsuńMyślę, że właśnie dlatego wstawiam opisy nawet najbardziej epizodycznych postaci - żeby w razie czego odświeżyć pamięć i skojarzyć, co się mogło z nimi dziać wcześniej.
Nie widzę powodu, żebym miała traktować publikację blogową i książkową inaczej. W końcu niektóre serie książek też się ciągną latami i chyba się jeszcze nie spotkałam z autorem, który by w każdym tomie na nowo przedstawiał bohaterów. Zresztą, póki co to jeszcze żadnego wątku nie ciągnę latami.
Szczerze mówiąc to nie uważam, żeby żywotność postaci była warunkiem koniecznym jej istnienia. W końcu Liwei też już dawno umarł, a pokazał się bezpośrednio choćby i za pomocą listu. Co do Chue to wielki comeback odbędzie się już pod koniec najbliższego rozdziału. Nie bez powodu sezon nazywa się Powrót do HISTORII.
Od czasu fragmentu o kosie do ukrywania się Heia minęło jeśli dobrze pamiętam coś koło 2 tygodni. Ptak miał już prawie wyleczone skrzydło, więc złamanie spokojnie się do tego czasu zrosło. Nie Xiaogou się interesuje OCh, tylko Xueqing i było to wyjaśniane. Nie do końca jestem pewna, czy w fabule, ale na pewno publicznie. Nawet Rowling dopowiadała niektóre fakty w "międzyplanie".
Ty pytasz, a ja odpowiadam - ponieważ ani nie było na to czasu, ani miejsca, a i sam Hei jeszcze o tym nie wie. Jak mogłam pisać np. o kandu, czy [spoiler alert] Świętym Bractwie Łowców, gdy ich jeszcze nie było.
Myślę, że frajdą jest powolne odkrywanie nowych aspektów postaci, ciągłe doszukiwanie się w nich trzeciego dna i ponowna analiza tego, co już wiemy w kontekście tego, co się dowiedzieliśmy. Jak w prawdziwym życiu, nikt nie przychodzi do nas z CV i kartą postaci, nasz odbiór ludzi ewoluuje. Jak również nie ma charakterów czarnych i białych.
Zasady pisowni są jedne dla wszystkich, nie ważne, na czym piszą. Na kartce też można rozpoznać kursywę - jedne litery są bardziej pochyłe od innych, w końcu czcionki też są różne. Co do dywizów to pytałam mojej edytorki i orzekła, że NIE MA żadnych norm formalnych. Ergo - to, co o czym mówisz, to jest tylko jakaś konwencja, a konwencji może być kilka. Ja nie każe ci przestawiać się od razu na moją wersję, po prostu mówię, jak ja to widzę i skąd moje poglądy na ten temat.
Aha, ustaliłyśmy również z edytorką, że zrobimy sekcję "one-shotów", które będą np. z perspektywy innej osoby, opisywać przeszłość, itp. Być może to trochę rozjaśni twój punkt widzenia, choć osobiście uważam, że jest to element raczej nadprogramowy aniżeli konieczny.
Widzę, że nasze punkty widzenia bardzo się różnią, więc uznałam, że nie ma sensu zanadto się rozpisywać, bo nie dojdziemy do porozumienia. W ocenie wyraziłam swoje zdanie o twoim tekście i pozostaje ono niezmienne. Co z tym zrobisz, to już twoja rzecz. ;)
UsuńMoja przygoda z twoim opowiadaniem już się skończyła i nie będę śledzić jego rozwoju — jeżeli sądzisz, że dodatkowe teksty są zbędne, nie pisz ich, tak samo z innymi aspektami, o których pisałyśmy. Jeśli podoba ci się obecny stan twojego tekstu, niech i tak będzie.
Na zakończenie dam ci ostatnią radę — staraj się od czasu do czasu wejść w skórę czytelnika, nie autora. Z tej perspektywy wiele rzeczy wygląda zupełnie inaczej.
Pozdrawiam. :)