Adres bloga – Zaginął lokaj
Autorka – Claudinella
Oceniająca – Condawiramurs
Pierwsze wrażenie i grafika
Krótki i ciekawy adres bloga sugeruje opowiadanie kryminalne. Podoba mi się, ale szkoda, że na belce znajdują się dokładnie takie same dwa słowa i to jeszcze zapisane wielkimi literami.
Po wejściu na stronę ukazuje się dość niecodzienny szablon przedstawiający… ładnie narysowanego gołębia. To dość intrygujące. Myślę, że strona prezentowałaby się lepiej, gdyby przypięte ogłoszenie znajdowało się nad „Obserwatorami”, którzy wyglądają wyjątkowo samotnie jako jedyna zakładka w kolumnie. Wydaje się jednak, że to z powodu kłopotów z szablonem, a więc nie zaważy to w żaden sposób na ocenie.
Kolorystyka szablonu całkiem mi odpowiada, choć turkusowe i zielone napisy czy elementy są dla mnie nieco za jaskrawe. Nie pasuje mi także design w tle, ale to kwestia gustu. Font tekstu prezentuje się dobrze, a to najważniejsze w czytaniu.
Dodatki
Nie ma ich dużo, a sposób wchodzenia na odpowiednie podstrony mi odpowiada.
a) „O blogu” – opis opowiadania, jak również kilka linijek na temat jego rodzaju wyszły Ci dobrze. Krótko, zachęcająco, na temat. Podałaś też nawiązanie do serialu „Twin Peaks”, to dobrze, warto wspomnieć o inspiracjach.
b) „Pytania i odpowiedzi”, czyli FAQ, wyjaśnia kilka kwestii i uważam to za ciekawy pomysł. Jedynie ostatnie pytanie wydaje się nieco oderwane od rzeczywistości, a tym bardziej dopisek na samym końcu.
c) „Spis treści” i „Dodatki” – pierwszego nie ma co omawiać, zdziwiło mnie jednak, że „Dodatki” to w pewnym sensie… powtórzenie „Spisu treści”. Są to bowiem linki do dodatkowych, krótszych opowiadań powiązanych z główną treścią opowiadania. Wydaje mi się, że o wiele lepiej byłoby połączyć te dwie zakładki w jedną. To, że na blogu nie ma podstrony o postaciach, uważam za ogromny plus.
d) „Linki” to jedynie odnośniki do Ocenialni czy Katalogów. Jakoś mało.
Fabuła
Czas na najważniejszą część oceny, a więc fabułę. Najpierw omówię poszczególne rozdziały głównego opowiadania, wypisując przy tym uwagi techniczne i rodzaje błędów, które zauważę (z trzech początkowych oraz dwóch ostatnich z obecnie opublikowanych rozdziałów; może zdarzyć się, że odniosę się do innych postów, jeśli rzuci mi się w oczy coś, obok czego nie zdołam przejść obojętnie).
CZĘŚĆ PIERWSZA
Prolog
Ten dzień zaczął się wyśmienicie, wszystko układało się bez przeszkód (…) Nie istniały najmniejsze powody do zmartwień. – W króciutkim akapicie trzy razy napisałaś w zasadzie to samo. Niepotrzebnie.
Postukał długopisem w blat i pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa, korzystając z faktu, że wciąż przebywał w pomieszczeniu sam. Pogładził z lubością swoje ulubione biurko z dębowego drewna, parę razy postukał w nie narzędziami do pisania – powtórzyłaś słowo „postukał”, a „swoje” uważam za zbędne. Początkowo chciałam też wspomnieć o tym, że w zachowaniu mężczyzny nie ma nic szalonego, ale podejrzewam, że z jego perspektywy niesubordynowane zachowanie tak zostałoby przez niego nazwane.
Ona nie może dostrzec, jaką radość wywołuje w nim oczekiwanie na jej przyjście. – Niepotrzebna zmiana czasu na teraźniejszy. Gdybyś napisała to kursywą, jako myśl mężczyzny, problemu by nie było; wręcz przeciwnie, nadałoby to tekstu dynamizmu.
Długi czas minął od dnia, gdy ostatni raz postanowiła prosić go o pomoc, można było więc sądzić, że sytuacja tego wymagała – nie do końca jasne zdanie. Rozumiem, że pewnie chodzi o to, że tajemnicza kobieta odwiedza teraz mężczyznę, gdyż sytuacja tego od niej wymaga, ale równie dobrze można to interpretować tak, że chodzi o pomoc w przeszłości.
Człowiek zawsze może sobie pomarzyć, jak to mawiał jego przyjaciel. – To samo co wyżej; w takiej formie to mieszanie czasów, jednak gdyby pierwsza część zdania została zapisana np. kursywą albo w cudzysłowie, ze względu na przejrzystość zapisu problem by zniknął. Nie będę już wypisywać kolejnych przykładów tego typu, choć trochę się ich tutaj pojawiło.
Wszystko wyglądało perfekcyjnie i nastrojowo: na stoliku koło biurka czerwone wino i pięknie ozdobione tiramisu, po drugiej stronie pomieszczenia ogień w kominku, a do tego dwanaście palących się świeczek zapachowych w trzech różnych kolorach, koncentrujących uwagę na pięknym ornamencie przypominającym krzew gorejący ponad nimi. – Myślę, że czytałoby się lepiej, gdybyś w tym opisie użyła czasowników. Ale i tak nie da się odmówić plastyczności temu fragmentowi. Dobra robota.
Ministranci się postarali, słusznie otrzymali obiecaną nagrodę w postaci koszyczka łakoci i pozwolono wrócić wcześniej do domu. – Niepotrzebna zmiana podmiotu w ostatniej części zdania. Lepiej byłoby zapisać wszystko z perspektywy ministrantów, na przykład używając sformułowania: „zostali puszczeni”. Dodatkowo napisałabym „otrzymali zasłużoną nagrodę”, „słusznie” mi tu nie pasuje.
Lucjusz nie zdążył nawet poczuć znudzenia oczekiwaniem w bezczynności, bo kwadrans przed planowanym spotkaniem usłyszał dobiegający z korytarza stukot obcasów, który oderwał go od bezcelowego poprawiania ułożenia zasłon. – Po pierwsze, dość niespodziewanie postanowiłaś przejść do spotkania. Po drugie, chyba jednak troszkę się nudził albo przynajmniej denerwował, skoro bezcelowo poprawiał zasłony (ze słowa „ułożenie” zrezygnowałabym).
Odwrócił się spokojnie, by pełnym wymuszonej nonszalancji kiwnięciem głowy powitać wpadającego do środka gościa. – „Wpadanie” nie pasuje do kobiety, którą następnie opisujesz.
Miłość jego życia, kształtna blondynka średniego wzrostu o pięknym imieniu, które od tylu lat powtarzał przed snem, życząc przy tym jej adoratorom najgorszych koszmarów i oszpecających chorób; delikatna, piękna, najukochańsza Hania. – A tutaj czysta pochwała: sposób opisu bardzo mi odpowiada.
Powtarzasz się, jeśli chodzi o nieczyste intencje Hani.
Lucjusz uśmiechnął się urzeczony jej złością. Nie mógł nic poradzić na jej okropne pochodzenie, które wychodziło z niej w takich sytuacjach, co przydarzało się regularnie przy jej cholerycznym usposobieniu. Całokształt jej prezencji również pozostawiał wiele do życzenia, bo elementy takie jak liczne pierścionki na rękach odbierały jej sporo klasy, ale to był w stanie jej wybaczyć, umierał bowiem z radości, czekając na rozwój sytuacji. – Trzy zdania, a sześć „jej” i jeszcze „niej”. Nie dość, że powtórzenia, to jeszcze tak zwana „zaimkoza”. A przecież masz bogate słownictwo, umiesz operować słowami, wyrażeniami i to naprawdę dobrze. Skoro podałaś imię bohaterki, możesz go użyć. Podobnie jak sformułowań takich jak „kobieta”, „gość”.
Wciąż wyglądała na najwyżej trzydzieści lat, mimo że skończyła już czterdzieści jeden. – Zrezygnowałabym albo z „wciąż”, albo z „już”. Też mam tendencję do używania zbyt często tego typu słówek, ale trzeba to zwalczać.
Gdy tylko wypluła z siebie całą prośbę, wzrokiem uciekła na bok, choć ekspresja jej twarzy bliższa była złości niż skruchy i wstydu. – Właściwie nie wiadomo, czy „całą”, wykreśliłabym. „Wyraz”, nie „ekspresja”. Ponadto komu?, czemu?: „skrusze”, nie „skruchy” oraz „wstydzie”, nie „wstydu”.
To ona, nikt inny, taki właśnie los sobie zgotowała – składnia; powinno być „zgotowała sobie taki los”, z „właśnie” zrezygnowałabym.
Hanna przestała być taka nieobecna, ich spojrzenia skrzyżowały się, napięcie rosło. Lucjuszowi przez myśl przeszło, że zaproponowanie ciasta w takim momencie – znów problem ze „słówkami”. Powtórzenie „taka”/„takim”, przemyśl, czy na pewno to pierwsze jest konieczne. Nie będę wypisywać wszystkich przykładów, ale wiedz, że trochę się tego zebrało. Lubisz również „jednak” i „już”, podobnie jak ja, ale co za dużo, to nie zdrowo i trzeba ograniczać ich używanie.
Lucjusz ma coś w sobie, podkreślasz to dzięki takim wyrażeniom jak „romantyczna atmosfera grozy”; oksymoron dobrze ukazuje jego dziwaczną naturę, a jednocześnie nie jest to wyłożenie kawy na ławę. Świetny zabieg.
(…) słysząc, że właśnie Hanna radzi się go w sprawie poważnego problemu. – Znów zmiana czasu. Ponadto ksiądz słyszał to od dłuższej chwili.
Patrzył jej prosto w oczy i liczył, że to ona pierwsza ucieknie wzrokiem. – W dialogu mowa była o córce Hanny, dlatego lepiej podkreślić, że „ona” to właśnie ta kobieta, a nie jej córka czy ktokolwiek inny.
(…) wybierasz się już na łono Abrahama? – Na wszelki wypadek napiszę, że frazeologizm brzmi: „udać się/przenieść na łono Abrahama”, ale skoro to wypowiedź bohatera, nie musi być poprawnie, wręcz odwrotnie, jeśli to celowe. Muszę przyznać, że samo wyrażenie oraz specyficzne poczucie humoru i styl bycia księdza całkiem mi się podobają, a już na pewno intrygująca.
— No to pa pa, Klaudio, tak kończy się bycie nieprzydatnym dla społeczeństwa. – To zdanie wypowiedziane przez księdza, szczególnie druga część, nie jest jasne. Rozumiem, co ma na myśli, jednak nie wiem, czy tę drugą część wypowiedzi również chciałby przekazać dziewczynie, czy to jego luźna uwaga? Jeśli chodzi o sam dialog, czyta się go dobrze, jednak brakuje mi częstszego podkreślania, kto co mówi. Nie dlatego, że jest to niejasne, ale dlatego, że to świetna możliwość, aby przedstawić sposób wypowiadania i zachowania się bohaterów.
(…) więc proszę, bez drastycznych rozwiązań (…) rozwiązujące problem – przecinek przed „proszę” oraz powtórzenie.
Przecież to jest dokładnie to rozwiązanie, którego szukasz: ucieknie jako córka marnotrawna do swojego nowego gacha, sąsiedzi na ciebie nic nie powiedzą. – Powtórzenie „to” (drugie bym pominęła). „Swojego nowego gacha” mi nie odpowiada ze względu na brak logiki: wcześniej Hanka wyraźnie powiedziała, że Klaudia nigdzie nie wychodzi, a więc chyba nie miała dotychczas żadnych gachów. Zmieniłabym składnię na „sąsiedzi nic na ciebie nie powiedzą”.
(…) chyba wiesz, dlaczego albo W odpowiedzi na brak reakcji ze strony kobiety, Lucjusz – przecinki zbędne.
nie wyrażająca – powinno być napisane łącznie, „niewyrażająca”.
Generalnie prolog mi się podoba. Dobrze dobrałaś proporcje między opisem a dialogiem, świetnie nakreśliłaś tło i dwójkę bohaterów, wplotłaś tajemnicę oraz skandal. Lucjusz to intrygująca postać, pełna sarkazmu, nietuzinkowa. Nie da się ukryć, że prolog jest dość kontrowersyjny w treści, dla niektórych może nawet nie do przyjęcia, i ciekawi mnie, jak to będzie dalej rozwiązane. Ksiądz przyćmił nieco Hankę niecodzienną osobowością, ale i postać kobiety oraz jej problemy zostały przedstawione w sposób interesujący.
Po lekturze prologu nie da się także nie zauważyć, że potrafisz pisać. Masz bardzo bogate słownictwo, dobrze operujesz słowem, znasz podstawowe zasady interpunkcji, ortografii oraz poprawnie zapisujesz dialogi. Wiesz, jak zaintrygować czytelnika i potrafisz przemycać informacje czy emocje między wersami.
Pierwszy rozdział
Nie miałam pojęcia, kiedy ten trzyletni, kompletnie niewychowany dzieciak, którym miałam się zajmować do powrotu jego rodziców z jakiegoś przyjęcia, zdążył chwycić w zęby zamszowe buty swojej matki, ale to pewnie było mniej więcej wtedy, kiedy mierzyłam jej czółenka z ćwiekami. – To zdanie prezentuje sobą kilka Twoich tendencji, które nie zawsze wywołują pozytywny efekt. Jak widać, jest dość długie; może nie na tyle, by zgubić sens, ale tuż tuż. Po drugie, dość często używasz sformułowania „jakiś” w różnych odmianach, na ogół zupełnie niepotrzebnie (na przykład tutaj, zrezygnowawszy z „z jakiegoś przyjęcia”, zdanie już byłoby krótsze). Po trzecie, równie często powtarzasz czasowniki, tutaj akurat „mieć”, lub rzeczowniki, jak na przykład chwilę później „dziecko”. W kolejnych akapitach i rozdziałach często pojawiają się podobne zdania, nie będę ich wszystkich wypisywać.
Nie bez wpływu na to była w końcu moja matka, która nie widziała niczego niewłaściwego we wręcz narzucaniu im mojej pomocy, tłumacząc, że jest to dla mnie sama przyjemność, cenne doświadczenie i w ramach znajomości kompletnie nie powinni się przejmować jakąkolwiek zapłatą, im za to bardzo odpowiadało traktowanie córki sąsiadki jako wolontariuszki. – To zdanie przytaczam częściowo ze względu na długość: naprawdę przydałoby się je podzielić lub przynajmniej użyć średnika po „zapłatą”; w końcu mamy zupełnie inny podmiot, a czytelnikowi przydałoby się złapanie oddechu. Znalazło się powtórzenie „być” oraz „moja”.
Matka wciąż powtarzała mi, że dobre relacje ze znajomymi są ważniejsze niż plotkowanie z koleżankami z klasy i poświęcanie się nieżyciowym zainteresowaniom, więc powinnam doceniać taki sposób spędzania czasu choćby z tego względu, ale dopóki byli to tylko jej znajomi – bo nie moi przecież – nie było to dla mnie dużym pocieszeniem. – Właściwie plotkowanie też jest formą interakcji rodzinnych, więc nie rozumiem takiego argumentu. W ponownie długim zdaniu trzy razy pojawiło się słowo „być”, spokojnie można by rozdzielić tego tasiemca po „względu”. Szkoda też, że nie rozwinęłaś wątku „nieżyciowych zainteresowań”, jeśli już o nich wspomniałaś.
Nie mogłam co prawda złego słowa powiedzieć o pani Katarzynie (…) – składnia; powinno być „nie mogłam co prawda powiedzieć złego słowa o pani Katarzynie”.
Nie miałam nic przeciwko dzieciom, ale też nigdy bym nie powiedziała, żeby chodzenie za nimi, żeby nie zrobiły sobie krzywdy, podnoszenie i wycieranie zaślinionych zabawek czy sprzątanie rozsypanej ziemi z podłogi było wspaniałym zajęciem; w najmniejszym stopniu nie czułam tej pasji, co niektóre z moich koleżanek, potrafiące zachwycać się wszystkimi niemowlakami i traktować przyszłe macierzyństwo jako cel życia. – Tutaj użyłaś średnika, ale i tak zdanie jest o wiele za długie. Nie powinno pisać się tak wielokrotnie złożonych wypowiedzi i używać dwa razy tego samego spójnika, i to jeszcze tak blisko siebie („żeby”). Przecinek po „pasji” niepotrzebny (z SJP: „co”: pot. «spójnik łączący dwa wyrażenia odnoszące się do tego samego typu przedmiotów lub cech, np. Dziś ten sam jadłospis co wczoraj»). Wymieniłaś kilka rodzajów zajęć, a więc czasownik powinien zostać zapisany w liczbie mnogiej, choć ja i tak skróciłabym to zdanie. Ponadto w tym akapicie Klaudia porównuje się do koleżanek, ale one lubią podobno niemowlaki, a nie starsze dzieci, na które narzeka narratorka.
Dobre kilka razy jednak słyszałam od siostry, że jej kolekcja butów jest nieskończona i nikt inny w Zakopanem nie ma ich aż tak wielu, no i chyba to właśnie sprawiło, że kiedy przyszła okazja, po prostu nie mogłam się powstrzymać. – Pomylenie podmiotów, ze zdania wynika, jakbyś mówiła o kolekcji butów siostry narratorki, a nie pani Katarzyny. Okazja może nadarzyć albo pojawić, ale nie przyjść.
Kolejne zdanie mówi o tym, że Klaudia nie mogła się powstrzymać od zajrzenia do szafy, co zdaje się być niepotrzebnym powtórzeniem tego samego w innych słowach. Masz do tego sporą tendencję.
Ponadto przejście z dzieci do butów jest zbyt nagłe i przez chwilę można się poczuć niepewnie. Wydaje mi się, że tekst czytałoby się lepiej, gdybyś zaczęła od stosunku Klaudii do dzieci, a pierwsze zdanie rozdziału, nieco zmodyfikowane, wykorzystała jako płynne przejście z jednego tematu do drugiego. Rozumiem, że chciałaś w ten sposób wprowadzić czytelnika, ale niestety nie wyszło to zbyt dobrze; przez długą dygresję można o tym zapomnieć i się pogubić.
Gdy otworzyłam jej szafkę z butami, żeby rzucić na nie okiem i od razu zamknąć, zobaczyłam tę wyjątkową jedyną w swoim rodzaju parę – i przepadłam. – To brzmi, jakby miała zamknąć buty. Ponadto nie trzeba pisać i „wyjątkową”, i „jedyną w swoim rodzaju”, skoro to oznacza dokładnie to samo. Inna kwestia, że pomiędzy równorzędnymi określeniami należy stawiać przecinek.
Co innego drobna pani Katarzyna, której sylwetka znacznie bardziej przypominała moją, więc jej rzeczymogłyby pasować na mnie idealnie, no może ewentualnie byłyby nieco za małe. – „Ewentualnie” i „może” to w tym przypadku synonimy, znów niepotrzebnie używasz dwóch wyrażeń… i ogólnie znów się powtarzasz. Brakuje też spacji, ale tego jesteś świadoma, sądząc po treści ogłoszenia.
W dalszej części rozdziału wydaje się, że dojdziesz do opisu haniebnego występku Klaudii, ale znów wprowadzasz kolejne dygresje i retrospekcje, przez co można się trochę pogubić i na przykład odnieść wrażenie, że narratorka otwierała szafę z butami co najmniej kilka razy. Przez takie rozwlekanie i powtarzanie się, określenie czasu i chronologii wydarzeń może stać się problematyczne. Dodam, że sama też mam tak ą tego tendencję, co zostało mi ostatnio wytknięte, dlatego zaczęłam zwracać na to uwagę i widzę, że to naprawdę może popsuć odbiór generalnie dobrze napisanego i wciągającego tekstu. O wiele lepiej i rozsądniej byłoby najpierw nakreślić ogólną sytuację Klaudii (opiekowanie się dziećmi, zawartość garderoby różnych osób), a później przejść do opisu tego konkretnego dnia.
Mimo że pani Katarzyna zarabiała całkiem sporo jak na polskie warunki i swój młody wiek, miałam wrażenie, że pogodziła się z wizją spędzenia reszty dni w ciasnym mieszkaniu w bloku i postanowiła wydawać wszystkie swoje oszczędności naczarne sukienki, szale, drogie płaszcze, eleganckie żakiety i kolczaste obuwie, ewentualnie jakieś podróże. – Naprawdę nie trzeba podkreślać, że „swój” wiek, to bardziej niż logiczne, podobnie zresztą jak przy „oszczędnościach”. Poprzez wymienianie tak wielu ubrań odnosi się wrażenie, jakby „podróże” były częścią garderoby. Nie musisz pisać, że akurat płaszcze są drogie, szczególnie że i tak już wcześniej wyraźnie zaznaczyłaś, że pani Katarzyna do biednych nie należy. No i „kolczaste obuwie” nie wydaje się zbyt trafnym określeniem. Mamy też znów złączone wyrazy.
W pierwszym momencie trochę przestraszył mnie ten bałagan, bo na pewno nie byłabym w stanie dokładnie odwzorować układu zawartości szafki w takiej formie identycznej z poprzednią, lecz już po chwili przestałam się tym martwić; wystarczyło, że wzięłam do rąk piękne białe czółenka ze srebrnymi ozdobami na obcasie. – Albo w „takiej formie jak poprzednia” albo „identycznie jak poprzednio”. Między „piękne” a „białe” należy wstawić przecinek, bo są to równorzędne określenia (przydawki) jednego przedmiotu. Ten błąd pojawia się dość często. Więcej na ten temat tutaj.
Niestety, już po chwili przyszło małe rozczarowanie, bo buty okazały się o co najmniej rozmiar za duże. – Lepiej „niewielkie”, ponadto „co najmniej o rozmiar”.
Cofnęłam się o krok, by mimo to podziwiać efekt w lustrze umieszczonym między szafkami, udając, że czółenka pasują idealnie, a ja wcale nie jestem tylkouczennicą bez grosza przy duszy, której jeszcze przez wiele lat nie uda się kupić czegoś tak pięknego. Postanowiłam zobaczyć, jak to będzie w przypadku innych par – dopiero czwarta w postaci zielonych czółenek okazała się w miarę dobra, czyli za duża tylko o jakieś pół rozmiaru. – Trochę szkoda, że nie wiemy, jaki ten efekt był, ponadto zamiast pisać „jak to będzie(…)”, proponuję „jak zaprezentuję się (…)”; nie dość, że lepiej brzmi, to jeszcze unikniesz powtórzenia. Plus złączone słowa.
Zauważyłam, że masz tendencję do pisania długich akapitów, nawet przy zmianie myśli zapisujesz ją często w tym samym wersie.
Trudno powiedzieć, ile tak stałam, starając się utrzymać stopy w pozycji, w której nieodpowiedniej wielkości nie było widać, gapiąc się bezmyślnie na siebie i wzdychając, bo z głębokiego zamyślenia wyrwało mnie dopiero dziwne mlaskanie. – Środkowa część zdania, ta o „wielkości”, jest kompletnie nielogiczna. Jak na zamyśloną osobę Klaudia jest wyjątkowo świadoma tego, że się bezmyślnie gapi i wzdycha, dziwne. Nie wiem też, dlaczego jeden z przecinków zapisany został na niebiesko.
Nie miałam wprawdzie pojęcia, czy zamsz również nie jest szkodliwy po spożyciu, ale założyłam, że trudniej go wykryć na języku dziecka. – A po co to „również”, przecież Maja wzięła do buzi tylko jeden but?
Weszła do mieszkania akurat w momencie, gdy próbowałam zmusić Maję do jego wyplucia; nie uszło mojej uwadze, że zjawiła się w czarnej, wyjątkowo nijakiej krótkiej sukience bez żadnych dodatków i bardzo wysokich, ekstrawaganckich, wyglądających na drogie koturnach z ćwiekami na pięcie… – Za dużo tych określeń, za dużo… Zdanie zupełnie niepotrzebnie się rozciąga. Ponadto naprawdę można już było załapać, w jakiego typu butach gustuje pani Katarzyna.
Nie zdążyłam obandażować sobie dłoni, co chyba nie uszło uwadze pani Katarzyny, która uśmiechnęła się radośnie, jakby domyślając się, w jaki sposób nabawiłam się tych strasznych obrażeń. Ostatnim, czego sobie w tym momencie życzyłam, było to, żeby domyśliła się, że bezprawnie grzebałam w jej prywatnych rzeczach; modliłam się w duchu, by nie zinterpretowała śladów właściwie. Zrobiło mi się już wystarczająco wstyd za takie dziecinne zachowanie, ale przecież to, co zrobiłam, było niedopuszczalne i sama nie byłabym zachwycona, gdyby zatrudniona u mnie osoba bawiła się moją własnością. A co z butami, może jakimś cudem zostały na nich ślady zębów Mai? Nie znałam możliwości jej szczęki, co gorsza nawet nie wytarłam ich ze śliny. Poczułam się źle na samą myśl. Liczyłam na to, że Katarzyna skojarzy chusteczkę z krwią tylko z jej agresywnym, gryzącym wszystko dzieckiem, które nie zna słowa „dyscyplina”, nie z jakimikolwiek kolcami wystającymi z czegokolwiek w tym domu. – Wklejam cały akapit z kilku powodów. Po pierwsze, nie wiem, dlaczego Klaudia uważa, że skoro zraniła się w dłoń, to pani Katarzyna od razu miałaby wiedzieć, że to przez buty czy „jakiekolwiek kolce”. Po drugie, mamy powtórzenia: nie tylko „dopuszczać” czy „być”, ale i te znaczeniowe. Wiemy już, że Klaudia źle się czuje, zarówno dlatego, że jej głupio, jak i dlatego, że boi się zostać przyłapana. Nie trzeba tak się nad tym rozwlekać. Dalej, w zdaniu „co z butami” brakuje czasownika w czasie przeszłym, dlatego proponowałabym zapisać to kursywą jako myśl narratorki. I to najlepiej od następnego wiersza, bo ten akapit jest i tak wyjątkowo długi. Kontynuując, pojęcia nie mam, czy „ich” w zdaniu o szczęce odnosi się do zębów czy butów. Jeśli zaś chodzi o ostatnie zdanie, to przed drugim „nie” należy postawić „a”, a „tylko” zamieniłabym na „jedynie”.
hihi – hi hi.
Katarzyna wzięła dziecko na ręce i zaczęła do niego mówić mnóstwo nudnych rzeczy o swoim mężu, z którym mała pobawi się w weekend w łapanie owadów, budowanie wieży z klocków i inne takie rzeczy. – To zdanie źle brzmi pod względem gramatycznym, lepiej byłoby napisać: „zapewniła dziecko o tym, że w weekend pobawi się z ojcem w łapanie owadów czy budowanie wieży”. „Inne takie rzeczy” jest bardziej niż zbędne.
Szczebiotały tak obie kilka chwil, a ja zaczęłam ze zdziwieniem zauważać – przez tego typu wyrażenia spowalniasz akcję. Co to znaczy „kilka chwil”? No i dlaczego „zaczęła” zauważać, a nie po prostu „zauważyła”?
Natomiast Katarzyna – mimo tych znaczących wad urody – sprawiała wrażenie całkiem ładnej. – Rozumiem, że chciałaś przybliżyć czytelnikowi postać kobiety, ale nie powinnaś robić tego tak, jakby Klaudia widziała ją po raz pierwszy. Mogłabyś na przykład napisać, że pomimo znaczących wad, a może defektów urody, pani Katarzyna wyglądała ładnie, czemu narratorka nie mogła się nadziwić. Za to dalsza część opisu kobiety wyszła bardzo zgrabnie.
Chyba wszystko w jak najlepszym porządku. – „Chyba” i „w jak najlepszym” obok siebie nie wyglądają dobrze. Wykluczają się.
(…) bo ma na głowie zajmowanie się Ignacym i przeprowadzkę. – Lepiej i krócej: „Ignacego”.
— A, to może tylko plotki. Nie przejmuj się. — Podeszła bliżej,odłożyła dziecko na kanapę i poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu. – Warto by napisać, kto to mówi, bo chwilę wcześniej była mowa o Nikoli. Znów brak spacji, swoją drogą.
Zastanawia mnie, czyim dzieckiem jest wspomniana wyżej Iza, bo raczej nie pani Katarzyny, skoro to ma na imię „Maja”.
Nie udało mi się trzy razy z rzędu, więc straciłam nadzieję, że komuś ją wcisnę za choćby jedną dziesiątą jej wartości. // Bez słowa wstałam i podeszłam, by wziąć ją do ręki. – Zaimkoza.
Cieszyłam się nią tak bardzo, że udało mi się samą siebie oszukać, że te tandetne frędzle przyszyte wzdłuż rękawów bardzo mi się podobały, a poza tym wcale nie wyglądam nowobogacko i dziwnie w okryciu wierzchnim, które w żaden sposób nie pasuje do zwykłej jasnej sukienki w kwiatki. – Znów pomieszałaś czasy, no i brakuje przecinka między „zwykłej” a „jasnej”. Nie wiem też, dlaczego czarna kurtka miałaby nie pasować do sukienki w kwiatki; to, że jedno jest drogie, a drugie nie, mnie nie przekonuje. Inna kwestia, że znów powtarzasz to samo co wcześniej, naprawdę można było już załapać, że Klaudia z jednej strony cieszy się z prezentu, a z drugiej uważa, że wygląda nienaturalnie i nowobogacko. Po co tyle razy pisać to samo?
Gdy minęłam pralnię, z przyzwyczajenia zaczęłam rozglądać się za często pojawiającym się w niej znajomym. Bardzo chciałam spotkać po drodze kogoś, kto mógłby mnie podziwiać albo pozazdrościć, więc celowo nadłożyłam drogi, by mieć choć cień nadziei na zobaczenie mężczyzny mojego życia. – To w końcu „znajomy” czy „miłość jej życia”? Jest pewna różnica.
Co więcej, był na pewno inteligentnym, całkiem przystojnym i zawsze dobrze ubranym młodym mężczyzną, a do tego wypowiadał się elokwentnie, co odróżniało go od większości mieszkańców Zakopanego, z którymi do tej pory zdarzyło mi się rozmawiać i którzy raczej nie mogą popisać się kulturą. Miał ciemną karnację, brązowe oczy, które niesamowicie mi się podobały, i również ciemne, prawie czarne włosy, które nosił zawsze zaczesane do tyłu w ten sam sposób. Wzrostu był raczej średniego, miał całkiem ładną posturę i jedyną jego wadą był nieco duży i krzywy nos, co jakoś wybitnie mi nie przeszkadzało – tylko zarumieniłam się na samą myśl, że ten człowiek widzi mnie w drogim stroju. – W pierwszym zdaniu „na pewno” jest zbędne, zaś pod koniec widać nieprawidłową zmianę czasu. Opisałaś wygląd Janiaka, ale nie wspomniałaś, jak dokładnie jest ubrany, co wydaje mi się trochę niekonsekwentne. Skoro „zawsze”, to „w ten sam sposób”, wiadomo. Nie wiem, co wygląd faceta ma do zarumienienia się Klaudii na myśl o swoim drogim stroju, proszę o wytłumaczenie. Znów powtarzasz „być” i „mieć”, a przecież posiadasz rozbudowane słownictwo.
Zrozumiałam, że czas to pieniądz i pewnie kolejnego dnia (…) – wtrącenie trzeba oddzielić od reszty zdania przecinkami czy myślnikami z obu stron, a więc po „pieniądz” należy postawić przecinek. Tego typu błąd zdarza się od czasu do czasu.
— Nie teraz, chwileczkę. Poza tym nie do kończyliśmy ostatnio tej o jeżu, pamiętasz? Mamo, mogę zaprosić na jutro Małgosię? – Jeśli Klaudia mówi do Ignacego „nie teraz, chwileczkę”, to potem powinna od razu zwrócić się do matki. No i należy napisać „dokończyliśmy”.
Nagle poczułam się zmęczona, co w sumie nie dziwiło, biorąc pod uwagę, że cały dzień byłam zajęta i nie miałam nawet czasu, by zjeść obiad. Przestałam się radować i wręcz zapomniałam, dlaczego przez chwilę byłam taka dumna z siebie. Trudno powiedzieć, dlaczego akurat w tym momencie tak dotknęła mnie jawna niesprawiedliwość, ale bardzo mnie to przytłoczyło – to, że bez przerwy wymaga się ode mnie, żebym poświęcała w ten sposób swój czas dla innych, jakbym sama nigdy nie miała nic lepszego do roboty. Nie za bardzo miałam też z kim na ten temat porozmawiać, bo sytuacja Małgosi w domu nie wyglądała wcale lepiej; mieszkała jedynie z babcią, która wiecznie miała pretensje o to, jak jej wnuczka się ubiera i z kim zadaje, mimo że jak na mój gust nie robiła nic złego. Poza tym dawała jej różne absurdalne szlabany i zakazy, więc nie chciałam męczyć koleżanki skarżeniem się na swoją rodzinę, która może poza drobnymi, mało istotnymi epizodami była naprawdę normalna, zgrana, a więzi łączące nas – niezniszczalne. Mimo wszystko miałam nadzieję, że moja pomoc okaże się choć trochę doceniona, biorąc pod uwagę, że Ignacym zajmowałam się prawie cztery lata – już kilka miesięcy po porodzie Nikola postanowiła wziąć się w garść jako młoda mama, która chciała coś osiągnąć w życiu. Co prawda mogła liczyć na wsparcie ojca Ignacego, przynajmniej od czasu do czasu, ale w rzeczywistości duża odpowiedzialność spadła na mnie. Nim się obejrzałam, byłam angażowana w jego wychowanie bardziej niż ktokolwiek poza Nikolą, mimo że sama byłam dzieckiem i nie miałam mu wiele do przekazania. – W jednym akapicie poruszyłaś wątek zmęczenia, Małgosi oraz Nikoli. Powinnaś to rozdzielić. Inna kwestia to taka, że kochasz słówka, np. „nagle”, „nawet”, „akurat”. Wiem, one same się napraszają, ale trzeba je ograniczać. O powtórzeniach nie będę już pisać.
Poczułam wtedy, że nie chcę całe życie (…) – kiedy? Bo mnie się wydaje, że teraz, czyli nie w przeszłości.
Trochę niepokoją mnie przemyślenia końcowe Klaudii. Ni z tego, ni z owego z narzekań na głód i konieczność opiekowania się dziećmi przechodzi na wyobrażanie własnej przyszłości jako wybitnie nieciekawej. Nie wiem, dlaczego tak nagle z tym wyskoczyłaś, to mocno przesadzone i nie pasuje do dziewczyny, która do tej pory może i nieco narzekała, ale była przy tym całkiem zabawna, bystra, wydawała się pewna siebie. Dlatego zaskoczyło mnie, że ot tak odpuściła sobie myśli o ewentualnych studiach, jak również to, że w ogóle o tym teraz wspominasz. Rozumiem, że to miał być wstęp do następnego rozdziału, ale wyszedł trochę topornie.
Mimo uwag pomysł na pokazanie scenki z butami i rozwydrzonymi dziećmi mi się podoba, podobnie jak mało udana, ale w jakimś sensie zabawna wymiana kilku słów z Janiakiem. Jednak długość zdań oraz dużo dygresji wplatanych w opisywanie wydarzeń są dość męczące. Jeśli dany fragment ma skupiać się na przemyśleniach, zajmij się nimi, ale jeśli zaczęłaś już opisywanie jakiejś sceny, zrób to przynajmniej w dwóch akapitach, zanim przejdziesz do dłuższych rozmyślań. Zrobiłaś tak w dobrej końcówce postu, więc myślę, że wiesz, o co chodzi.
Rozdział drugi
W pierwszym akapicie określiłaś dzień tygodnia jako piątek, ale zabrakło podkreślenia, że to nazajutrz w porównaniu z poprzednim postem; ma się wrażenie, jakby minęło więcej czasu niż doba.
Sama Małgosia rzadko kiedy wagarowała, ale tym razem nie było niebezpieczeństwa, że wszystko się wyda na wywiadówce, bo w tym semestrze żadna się już nie odbędzie. – Nie odbywała.
(…) swoje, uczciwie zarobione pieniądze. – Tutaj przecinek jest zbędny.
O siebie się nie martwiłam – tu przymykała oko na takie nieobecności, ale w przypadku mojej koleżanki było z nieznanych mi przyczyn inaczej i już raz zdarzyło się, że zadzwoniła do jej taty z pytaniem, czy na pewno wiedzą, gdzie ich dziecko się znajduje. – Trochę tego wszystkiego nie rozumiem. Matka pozwala Klaudii na wagary, ale jej przyjaciółce już nie, tak (jakby miała jakieś prawo)? Ponadto dlaczego nagle wyskoczyłaś z ojcem Małgosi? Mnie się wydawało, że ona mieszka jedynie z babcią? Mamy powtórzenie „mojej”/„mi”. W końcówce zmieniłabym czas na przeszły, bo w historii odnosi się do przeszłości. Ponadto jeśli rozpoczęłaś wtrącenie myślnikiem, musisz je też w taki sposób zakończyć, a więc między „nieobecności” a „ale” należy postawić taki właśnie znak interpunkcyjny. Ponadto trochę dziwnie brzmi to wtrącenie z „tu” i „nieobecnościami”, jakby Klaudii miało nie być w domu, a nie w szkole.
Zaczynałam się dodatkowo martwić, widząc, że wyjątkowo długo zajmuje matce szykowanie się do wyjścia; zdążyłam umyć się, ubrać, zamknąć naszego psa w łazience, żeby nie oszalał z radości, słysząc zbliżającego się gościa, pościeliłam łóżko, posprzątałam w pokoju, a ona nadal była w domu. Gosia, która zgodnie z zapowiedzią pojawiła się pod moim domem w kilka chwil, stała z założonymi rękami w naszym ogródku, a ja starałam się nie wzbudzać podejrzeń, kiedy co kilkanaście minut stawałam na schodach i obserwowałam krzątającą się po jadalni matkę. – Do słówek zaliczam również przysłówki, sporo ich w pierwszej linijce. Zmieniłabym także składnię na „widząc, że matce wyjątkowo długo zajmuje”. No i znów te „kilka chwil”, które chyba jednak musiały trwać długo, skoro Klaudia CO KILKANAŚCIE minut obserwowała poczynania matki. Dwa razy „dom”.
Wzięłam sobie spóźnienie, to znaczy takie coś, że mogę iść dziś godzinę później… – Po co to tłumaczenie? Wyjątkowo kulawo brzmi.
Scena z przybyciem Małgosi wyjątkowo mnie dziwi. Właściwie, która to godzina? Na którą ta matka spóźnia się do pracy? Podejrzewam, że najpóźniej na dziesiątą, więc jakim cudem Małgosia mogłaby być po lekcjach? Ponadto zachowanie tej dziewczyny wdaje się wyjątkowo niegrzeczne. Gdyby Małgosia uważała matkę Klaudii za kogoś w rodzaju cioci, mogłabym to kupić, ale tak chyba nie jest, więc czuję się mocno zdezorientowana.
(…) chyba wszystko wskazuje na to, że zostaniemy parą! – No i po co to „chyba”? Niszczysz całe wrażenie.
Ten przeklęty Diego musiał zrobić sobie z czegoś wytrych – chyba nawet wiadomo z czego. Z długopisu; tak było dane do zrozumienia wcześniej. Choć pewnie chodziło o skuwkę…? Ale spinacz albo wsuwka miałyby więcej sensu.
Kilku uciekinierów udało mi się postrzelić, sam nie wiem, czy Diego to przeżył, ale na pewno nie spadł na ziemię, jak kilku innych. Zresztą, co oni sobie wyobrażali? – Przedostatni i ostatni przecinek są zbędne.
— Papa, panie władzo. – Pa pa.
Dopóki nie doszło do poznania Małgosi i jej telefonicznej rozmowy z policjantem, nie widziałam celowej ironii i wykrzywiania świata, o czym wspominałaś w opisie. Teraz, dość nieoczekiwanie, dowiedziałam się, co miałaś na myśli. Cała sprawa z Diego oraz jego ucieczką brzmi jak jedna, wielka kpina i z pewnością celowo opisałaś to tak, a nie inaczej.
Zastanawia mnie jedno: początkowo Klaudia uważa, że ta cała sprawa z Diego JEST dziwna (wspominasz pokrótce, o co chodzi, ale pozostaje tajemnicą, jak Małgosia dowiedziała się o więźniu i kto wpuścił ją do więzienia, żeby mogła sobie z nim rozmawiać), a później, mimo że mgnieniu oka szybko przybiera bardzo dziwny, karykaturalny wręcz obraz, Klaudia nie ma z tym żadnego problemu. Tak nie powinno być, szczególnie jeśli z tego, co dajesz do zrozumienia, Małgosia może i była wcześniej specyficzna, ale nigdy nie aż tak. Jak już przy niej jesteśmy: zdaje się, że to jedyna bliska koleżanka narratorki, więc zastanawia mnie, jakie to niby osoby tak tłumnie sprasza do siebie Klaudia, za co czepiała się jej wcześniej matka.
Druga, mniejsza uwaga do tego fragmentu to taka, że skoro dziwnym trafem Kurczak sam stwierdza, że w aresztantom nie można nic dawać z zewnątrz, to w jaki sposób technicznie Małgosia mogła podać Diego ten długopis? Przez szybę?
Ciekawe, czy postać przestępcy zza granicy ma na celu jedynie wprowadzenie w rzeczywistość opowiadania, czy będzie miała także większe znaczenie w przyszłości…? Liczę na to drugie.
Zastanawia mnie, dlaczego tak nagle i akurat w takim momencie postanowiłaś pokazać, że to opowiadanie zostanie osadzone w dość wykrzywionej rzeczywistości, ale pewnie taki był Twój zamiar. Mimo że nie do końca odpowiadają mi tego typu teksty, trzeba przyznać, że wywołałaś dobre wrażenie: dzięki odpowiedniej dawce specyficznego humoru, nieoczekiwanym zwrotom równie nieoczekiwanej akcji i szybkim zmianom uczuć zwariowanej Małgosi. Tylko że nadal zastanawia mnie postawa Klaudii: skoro ją też dziwi zachowanie Gosi, to dlaczego nie zastanawia się nad tym nieco dogłębniej? Dlaczego nie analizuje wyjątkowo zachowania policjanta, jakby traktowała je jako normę? Przecież żaden normalny funkcjonariusz prawa nie rozmawiałby w TAKIM momencie przez telefon z jakąś małolatą! Jako czytelnik rozumiem, że to celowy zabieg, ale jeśli Klaudia nie miała dotychczas do czynienia z powywracanym do góry nogami światem, to powinna się dziwić. Ona zaś… zmienia temat rozmowy na swój obiekt westchnień.
Dość szybko przeskakujesz pomiędzy wątkami; może to celowe, skoro już wprowadziłaś nas w wykrzywioną rzeczywistość, ale stanowi to nieco za duży kontrast z pierwszym rozdziałem (choć samo prowadzenie narracji bardziej mi odpowiada). Dodatkowo dość mocno mylisz czasy w opisie dotyczącym westchnień Klaudii do Janiaka. Podoba mi się, że to ktoś taki jak Małgosia stwierdził, że to uczucie jest bez sensu.
Po raz kolejny wspominasz o czymś kilka razy, zanim przejdziesz do konkretnego wyjaśnienia, co nieco dezorientuje. Wcześniej z szafką z butami, teraz – z imprezą u Janiaka.
Jak by w końcu nie było, on na pewno się nie zdziwi, kiedy przyjdę (…) – jakby. Ponadto proponuję napisać „Niezależnie, jakby nie było (…)”, będzie bardziej sensownie z poprzednim zdaniem.
To, że Małgosia wykazuje się zdrowym rozsądkiem, aby potem znów zachęcać Klaudię do pójścia na tę imprezę, mnie nie zaskakuje, ale brak jakiegokolwiek zdziwienia ze strony narratorki (tylko samej radości!), już tak – powód podałam wyżej.
Podzielił się z nami nawet historią o młodych Niemcach, którzy przyszli pytać o pracę i rozdeptali dwa pomidory; nic to wtedy dla mnie nie znaczyło. – Końcówka to niepotrzebny spoiler. Widzę też, że już na serio wprowadzasz nas w dziwną rzeczywistość, skoro wszyscy się cieszą, że można spotkać u fryzjera wszelkiego rodzaju produkty. Ale ma to nawet swój urok.
Może nadałabyś Małgosi jakieś nazwisko? Wtedy nie musiałabyś się tak często powtarzać (podobnie później przy Janiaku). Ponadto ciekawe jest to, że postać pani Katarzyny opisałaś z wyglądu, a o najlepszej przyjaciółce prawie nic nie napisałaś.
Przez chwilę mam wrażenie, że Gosia znormalniała, ale może to tylko mylenie czytelnika?
Dziwi mnie, że nie wspomniałaś wcześniej, że impreza jest imieninowa, przecież dziewczyny szukały tego prezentu od pewnego czasu.
(…) żałowałam, że nie znam żadnego dobrego współczesnego architekta żyjącego w Polsce i projektującego tego typu budynki, żeby pochwalić się wiedzą, kiedy już znajdę się w środku, a Małgosia tym bardziej nie miała na ten temat pojęcia. Pretekstów do rozmowy i tak by nie brakowało – jego dom był spory, znajdował się na lekkim wzniesieniu, a na nierównym terenie ogródka rzucał się w oczy podświetlany basen. – Dobrze, że wrzucasz opis domu, to się chwali, przemyślenia też mi się podobają. Ale nie da się ukryć, że lepiej byłoby, gdybyś od „pretekstów” zaczęła nowy akapit jako nową myśl i bardziej ogólny opis. Dodatkowo dopisałabym „na szczęście” przed „pretekstów”. Ten akapit i dalej ma kolejną myśl – dotyczącą zachowania Klaudii – więc powinien być rozdzielony na trzy, a nie dwie części. Dodatkowo w późniejszych rozdziałach podkreślasz, że architektura należy do wielkiej pasji Klaudii, więc nie rozumiem, co robi tutaj to zdanie.
Mogłam zapytać o jakikolwiek element zewnętrza, nie mówiąc już o pomieszczeniach w domu, chwaląc go jednocześnie – to że znalazłam powód, by zagadać na temat, przy którym nie wyjdę na idiotkę nawet mimo widocznej niewiedzy, nieco poprawiło mi morale. – „Zewnętrze” to nie jest słowo, które pasuje. Dom to nie człowiek. Proponuję „otoczenie”. Zastanawiam się, czy Klaudia chciałaby chwalić dom, czy samego Janiaka. Brakuje przecinka przed „że”, a słowo „morale” zamieniłabym „humor”. No chyba że specjalnie używasz tego typu mądrych słów w niedalekim sąsiedztwie wyrażeń typu „gapienie się”; w końcu to też może być element wykrzywiania rzeczywistości, nawet jeśli do mnie osobiście w tym przypadku nie przemawia. Brakuje przecinka po „to”.
(…) dom Małgosi z obserwującą przez okno świat babcią w środku – „obserwującą” i „babcią” powinno stać bliżej siebie. Proponuję na przykład z „babcią obserwującą przez okno świat”. Wiadomo, że w środku.
Przy opisie niespodziewanej powodzi nie popełniłaś tego błędu co poprzednio – wyraziłaś odpowiednio zdziwienie Klaudii niecodzienną sytuacją. Coś czuję, że ja też wielokrotnie będę przeżywała mocne zaskoczenie tym, co przeczytam.
Odpychał się długim kolorowym kijem, co do którego miałam przypuszczenia, że pochodzi z tegorocznej niedzieli palmowej, a profesjonalizm, jakim się wykazywał, mógł świadczyć o tym, że pracował kiedyś jako gondolier; niestety, z tego co mówili na mieście, z wykształcenia był zwykłem chemikiem i przyjechał do Zakopanego nie z Wenecji, a z Krakowa. – Jest coraz lepiej. Muszę przyznać, że te opisy wywołują uśmiech na mojej twarzy. Kompletna paranoja. Ale muszę zauważyć, że pod względem gramatycznym wychodzi na to, że to kij miałby być gondolierem i chemikiem, a nie o to chodziło. Brakuje przecinka po „tego”, zaś ten po „niestety” jest zbędny. Napisałabym też „pochodził”, bo niedziela palmowa odbyła się jakiś czas temu.
Nazwisko księdza mnie rozwaliło. Podobnie jak jego tłumaczenia i wybór „statku”. Lubiłam go nawet w normalnej rzeczywistości, ale w tej też się nieźle prezentuje, przynajmniej jak na razie.
— Co to znaczy awarię? – „Awaria” powinna być zapisana kursywą bądź w cudzysłowie. Można też postawić po „znaczy” dwukropek (a słowo „awaria” napisać bez lub w cudzysłowie).
Dziwi mnie jedno (to znaczy, dziwi mnie wiele, ale wiem, że większość ma mnie dziwić): narratorka. Nie wiem, czy ją też chcesz „wykrzywić” czy nie. Bo z jednej strony przejęła się na początku powodzią i pomyślała o własnym domu. Z drugiej, kiedy tylko stanęła przed domem Janiaka, zapomniała o wszystkim i zaczęła myśleć tylko o mężczyźnie. To trochę niekonsekwentne, no chyba że ten dysonans jest zamierzony, ale mało trafnie według mnie. Tak samo jak używanie kolokwializmów przy wyszukanych słowach.
Podoba mi się wtrącenie Małgosi o biblijnym potopie. To można byłoby uznać za wytłumaczenie dziwnych wydarzeń. Tylko że akcja z policjantem i Diego zdarzyła się wcześniej, więc czuję się trochę zdezorientowana. Myślałam, że Małgosia „oszalała” już wtedy, hm.
Nadal nie wiem, jak ma na imię policjant Kurczak ani dlaczego na początku napisałaś to przezwisko w cudzysłowie, a teraz już nie.
Wyglądało na to, że więcej osób znalazło sobie kreatywne środki transportu i szukało suchego miejsca, gdzie można byłoby postawić stopę; tak mi się wydawało. – „Tak mi się wydawało” jest zbędne, dokładnie to samo wyraża „wyglądało na to”. Klaudia jest bystra pomimo irracjonalnego zauroczenia Janiakiem, więc nie musi dodawać tego typu wtrętów.
Wchodzenie do domu biznesmena było dość rozwlekłe, jak dla mnie – za bardzo.
Janiak miał smak i naprawdę głupio mi było z powodu mojego wyglądu rozbitka. – Oceniła to tylko po czystym przedpokoju, tak?
Bardzo podobało mi się wplecenie w opis przedpokoju postaci listonosza; to chyba najdobitniej pokazuje, jakiego typu człowiekiem musi być.
(…) zapytał, złośliwie idąc w naszym kierunku. – Coś czuję, że „złośliwie” miało dotyczyć zapytania, a nie chodzenia, a więc przecinek powinien zostać przesunięty przed „idąc”.
Nie wiem, czy to już ten etap, ale zastanawiam się, czy Klaudii mimo wszystko nie powinno zaniepokoić, że nieobecny na własnej imprezie Janiak prawdopodobnie wywiesza pranie. I to jeszcze w mieście, które prawie w całości dotknęła nieoczekiwana… awaria wodna. Ponadto sądzę, że dzieci także powinny pojawić się na tej imprezie, przecież one też w dużej mierze zostały bez dachu nad głową.
Otworzyłam drzwi bez namysłu – nie widziałam powodu, dla którego miałabym tego nie robić // – ale za chwilę tego pożałowałam. – Niepotrzebny enter „(//)”.
— Ym… Jesteście turystami? — zapytałam, starając się brzmieć miło i pomocnie. Chłopcy wciąż stali w tym samym miejscu i chyba nie za bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić. – „Chłopcy (…)” powinno być zapisani od nowego akapitu, ponieważ stają się podmiotem, a to nie oni wypowiadali się przed chwilą.
Niższego chłopca określiłaś od razu jako blondyna, ale wyższego w ogóle, więc kiedy później piszesz „blondyn”, tak naprawdę nie jest jasne, o którego chodzi, przecież wyższy też mógł mieć włosy takiego koloru. Trzeba to zaznaczyć. Dodatkowo najpierw piszesz, że chłopcy się przedstawili, a później dopiero opisujesz tę prezentację.
W tym momencie ktoś klepnął mnie w ramię – to był wyższy kolega uratowanego, który dotąd siedział cicho. – Ten drugi też był uratowany.
rozczochrany nazywał się równie niepolsko. – Jak?
Piszesz o grze w scrabble, a później nagle wyskakujesz ze stwierdzeniem, że pan Kamil pewnie byłby zachwycony strachem fryzjera. Trochę ni w kij, ni w oko. Ale za pomysł za grę, podobnie zresztą jak i sposób pojawiania się kolejnych gości w domu wciąż nieobecnego Janiaka masz plus. Nie sposób odmówić Ci wyobraźni, nawet, a może przede wszystkim dlatego, że fabuła staje się naprawdę pokręcona.
Pogrążyłam się w zamyśleniu – w myślach.
Zaskoczyło mnie, że Klaudia nie słucha opowieści Niemców. Wyłapała kilka wyjątkowo dziwnie brzmiących zdań, a i tak nie zaczęła się przysłuchiwać? To wyjątkowo dziwna reakcja nawet jak na Twój szalony, choć w jakimś sensie znany nam świat.
Zabawa wciąż trwała w najlepsze i wszyscy bawili się dobrze – jako że to mniej jednoznaczne powtórzenie, zwracam na nie uwagę: „zabawa/bawili”.
(…) było to najbardziej logiczne, albo po prostu chciałam w to wierzyć. – Zbędny przecinek.
na ty była – „ty” kursywą lub w cudzysłowie. Zdarza się od czasu do czasu taki błąd.
Nowak obrzucił trzymanego przez Małgosię za rękaw Radosława nienawistnym spojrzeniem – po raz kolejny mamy błąd polegający na wstawianiu zbyt dużo pomiędzy części zdania, które powinny być obok siebie. „Obrzucił nienawistnym spojrzeniem” powinno stać obok siebie.
(…) nie mogłam przestać wpatrywać się w tę postać na widok umięśnionego opalonego torsu wyłaniającego się z półrozpiętej białej koszuli. – Co? Przecież tors należy do „tej postaci”, więc co robi tu takie wyrażenie? Dodatkowo nie ma słowa „półrozpięty”.
(…) kiedy Janiak mnie zobaczy, udam, że po prostu przysnęłam albo nie zauważyłam, że impreza się skończyła – pierwszy argument – okej, ale drugi… ja bym raczej się tak nie tłumaczyła, jeśli chciałabym brzmieć poważnie.
(…) widocznie mniej więcej wtedy – ojej, ile słówek. Za dużo.
Drżącymi rękami z ekscytacji i zdenerwowania kiepskim wyglądem – rękami drżącymi z (…).
Opis pobytu w łazience jest dobry, tylko że nie wiem, dlaczego prawie wszystko znów wkładasz w jeden akapit. Jakbyś wydzieliła poszczególne czynności, czytałoby się lepiej. Swoją drogą, nie spodziewałam się, że Klaudia jest taka przebiegła. Ciekawe, dlaczego dopiero teraz postanowiła zabrać się za Janiaka? Czyżby kiedyś taka nie była? Niestety tego nie wiemy.
(…) basen musiał być w opłakanym stanie. Już z tej odległości widziałam, że pływało w nim błoto, kawałki mebli, a kompozycja z kamieni została zniszczona. – No to nie „musiał być”, a po prostu „był”.
(…) na przykład że go szpiegowałam. – Przecinek przed „że”.
Jedną z ścian zakrywały wspaniałe drewniane szafki o kolorze ciemnego, nasyconego brązu ozdobiono ornamentami typu rocaille – powinno być „ozdobione”; ponadto jak na osobę, która nie zna się na architekturze ani na francuskim (bo niby jedyne słowo, które zna w tym języku, to aperitif), Klaudia podejrzanie dużo wie o ornamentach. Ale może jednak teraz postanowiłaś, żeby faktycznie znała się na architekturze i wystroju wnętrz.
(…) wkroczył jedną nogą do środka – to brzmi dziwnie.
Oczywistym jest, że tak. – Kto tak mówi w zwykłej rozmowie? Szczególnie jeśli ma niecałe siedemnaście lat?
Jednak dopiero gdy – przecinek między „dopiero” a „gdy”.
Żeby tylko nie pomyślał sobie, że go nie doceniam i jestem dziewczyną jak wszystkie inne. Nie miałam wyboru, musiałam jakoś wrócić do sklepu z płaszczami, ale nie mogłam zrobić tego w tym momencie (…) – pierwsze zdanie powinno kończyć się wykrzyknikiem. Jeśli chodzi o koejne… wiem, że tutaj wiele rzeczy jest dziwnych, ale o drugiej w nocy sklepy chyba nadal nie są otwarte, Klaudio.
Na koniec kilka dodatkowych uwag: zastanawia mnie, czy Janiak w zamierzeniu miał rozwieszać pranie dobrych kilka godzin, bo tak można to interpretować (oraz ile go miał, skoro wcześniej korzystał z miejskiej pralki, później znów to robił, a Klaudia w ogóle nie zastanawiała się, dlaczego ktoś rozwiesza pranie, zamiast zajmować się gośćmi), i o której zaczęła się impreza, skoro po kilku dobrych godzinach dopiero zbliża się północ? Nie jestem pewna, czy chciałaś wprowadzić alternatywny przepływ czasu, dlatego zwracam na to uwagę. I gdzie podziewa się ksiądz Panadol, chyba powinien skryć się w tym samym miejscu co inni? Tłumaczenia Janiaka mi nie wystarczają, szczerze mówiąc. Nie wiem też, co zamierzałaś osiągnąć wzmianką o pomniku Annana?
Nie da się ukryć, że to oryginalne opowiadanie. Mam wrażenie, jakbym przeczytała bardzo dużo, a to dopiero drugi rozdział; piszesz wyjątkowo długie posty.
Rozdział trzeci
Cóż, w tym poście pokazałaś, że w Twoim świecie wszystko staje dosłownie na głowie. Poruszyłaś mnóstwo wątków, wplotłaś w fabułę mnóstwo bohaterów i miejsc. Odnoszę wrażenie, że od poziomu Absurdu (pozwól, że będę pisać to wielką literą, to słowo pasuje mi idealnie do Twojej koncepcji) pęknie mi głowa, ale podejrzewam, że tak duże jego nagromadzenie było z Twojej strony absolutnie celowe. Tylko że musisz pamiętać, że co za dużo, to nie zdrowo, a tutaj właściwie każda kolejna scena okazuje się coraz bardziej dzika od poprzedniej; nie dajesz czytelnikowi ani własnej bohaterce nawet chwili odpoczynku i to naprawdę może stać się męczące nawet dla osób, które lubią tego typu narrację i historie.
Ja osobiście nie należę do fanów takiego typu przedstawiania rzeczywistości w opowiadaniach czy książkach, więc jest dość ciężko przebrnąć mi przez tekst. Jednocześnie – starając się pozostać jak najbardziej obiektywną – nie mogę nie zauważyć, że – gdyby nie stłoczenie wydarzeń – pierwotne założenie udaje Ci się realizować całkiem nieźle. Szczególnie widać to w niespodziewanych zwrotach akcji, które obracają rzeczywistość i uczucia narratorki o sto osiemdziesiąt stopni. Nie da się również nie dostrzec symboliki w, chociażby, wypadku Janiaka czy nazwisku księdza; widać, że to przemyślałaś. Swoją drogą lubię Panadola; jego postać to chyba największy Absurd, a jednocześnie – mając w pamięci prolog – jedna z nielicznych osób, których szaleństwo w jakiś sposób można wytłumaczyć.
Mam następujące zastrzeżenie: w rozdziale pojawiają się od czasu do czasu fragmenty, w których Klaudia ma całkiem logiczne przemyślenia. Dla przykładu stwierdza, że czteroletnich dzieci nie powinno zostawiać się samych na ulicy, czego w Twoim świecie wcale nie umieściłabym w czołówce najdziwniejszych Absurdów. Tak samo długie fragmenty dotyczące jej uczuć wobec Janiaka oraz jego późniejszego wymiaru zawierają naprawdę poważne i trafne przemyślenia (jedynie część o tego chorego zainteresowania Janiakiem nieco się z tego wybija; no, ale widać, że elementem Absurdu postaci Klaudii jest to, że ta dziewczyna chyba nie potrafi żyć bez dziwacznej fascynacji przedstawicielem płci przeciwnej dłużej niż kilka dni) i stają się nieco mylące w odniesieniu do całej reszty dziwnych wydarzeń. Po prostu… są zbyt normalne i nie do końca wiem, czy o to Ci chodziło.
Poziom Absurdu, jak wspominałam, jest Absurdalnie wysoki, ale nie wiem, czy w ramach wykrzywiania wszechświata chciałaś celowo wykrzywić topografię Zakopanego. Otóż przez pół rozdziału Klaudia stara się dojść do własnego domu, znajduje już nawet na swojej ulicy i ma się wrażenie, że od rezydencji Janiaka dzieli ją już milion lat świetlnych, ale jednocześnie okazuje się, że w tym samym miejscu mieści się kościół i szpital, i chyba ogólnie całe miasto (co nie pasuje również do opisów z następnych rozdziałów). Ponadto pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego Klaudia nie poszła do własnego domu, żeby sprawdzić, czy ten nadal stoi. Rozumiem, że powódź to jeden z elementów Absurdu, ale przecież dziewczyna wyrażała zaniepokojenie, a że ma przebłyski zdrowego rozsądku, nie jest to do końca logiczne.
Ślub to chyba jeszcze większy Absurd, ale czy Klaudii nie powinno chociaż przyjść na myśl, że w takich okolicznościach (albo raczej w przypadku dwojga niepełnoletnich osób) jest on nieważny? W polskim prawie mężczyzna musi być pełnoletni, a niepełnoletnia kobieta potrzebuje zgody na zawarcie związku małżeńskiego. Jasne, że u Ciebie może być inaczej, ale narratorka powinna, według mnie, na to wpaść. Bo nawet jak się zastanawia nad kwestią ślubu tutaj czy w późniejszych rozdziałach, to ani razu nie przechodzi jej przez myśl to najbardziej oczywiste stwierdzenie. Musi jej to powiedzieć mało zainteresowana matka.
Ostatnia uwaga: dlaczego Klaudię interesuje historia Niemców, skoro na imprezie, gdy opowiadali ją przez kilka godzin, w ogóle ich nie słuchała? Żeby nie było, że jestem okropna, napiszę też pochwałę – podoba mi się Absurd nie tylko w osobie Panadola, ale i w postaci Ignacego: czterolatek, który wypowiada się najbardziej dojrzale z całego towarzystwa, jest absolutnie uroczy.
Rozdział czwarty
Jeśli postanowiłaś opisać historię Toma i Bilba za pomocą opisu, a nie ih wypowiedzi, nie powinnaś nagle wtrącać komentarza któregoś z chłopców, bo przedstawiasz tę historię jako swojego rodzaju retrospekcję z perspektywy Klaudii (dlatego też nie powinnaś była wstawiać fragmentów takich jak opisanie kościoła czy zastanawianie się, gdzie jest główna ulica – którą ku mojemu zdziwieniu tylko raz nazwałaś Krupówkami i to dość późno – bo jeśli piszesz z perspektywy opisu – a więc Klaudii, mieszkanki Zakopanego – staje się to nielogiczne). Jedynymi dialogami, którymi powinny znajdować się w tym fragmencie, są te należące do historii. Swoją drogą, dobrze, że się pojawiły, bo nadają akcji więcej dynamizmu. Cała opowieść oczywiście jest Absurdalna, ale w tym Absurdzie znaleźć można swoistą logikę, za co należy Ci się pochwała. W tak spartańskich warunkach i skostniałych poglądach przedstawione wydarzenia w jakimś sensie są przekonujące.
Dodatkowo nie zapominasz też o opisywaniu miejsc; to dobrze, szczególnie że potrafisz to robić. Jednak mam wrażenie, że – to uwaga ogólna, nie tylko do tego fragmentu – traktujesz tło nieco wybiórczo: na przykład domu Klaudii czy jej pokoju dotychczas nie opisałaś. Podobnie jest z bohaterami: właściwie nie wiemy za bardzo, jak wygląda sama narratorka (prócz tego, że według niej samej przeciętnie), a niektórych zaprezentowałaś całkiem nieźle. Byłoby łatwiej ją sobie wyobrazić, gdybyś to zrobiła.
Trochę zabrakło mi zaznaczenia, jak chłopcom szła trzyletnia nauka języka polskiego; taka uwaga dobrze by się wpasowała w Absurd. Ponadto rozśmieszyło mnie, że Tom i Bilbo uznali, że w porównaniu z mieszkańcami Zakopanego w ich niemieckiej szkole było miło. No, ale to z pewnością element Absurdu. Nie jestem jednak pewna, czy do Absurdu należeć miała kwestia pociągów. Przecież bracia JAKOŚ dostali się do miasta, dlaczego więc zachowują się, jakby tego nie pamiętali?
Końcową uwagą do tego fragmentu jest zakończenie – nagle, ni z tego, ni z owego Klaudia komentuje słowa Toma, a później opisuje reakcję Małgosi. Powtórzę jeszcze raz – skoro postanowiłaś przedstawić historię braci w postaci opisu, to automatycznie staje się ona RETROSPEKCJĄ. Co innego, jeśli zapisałabyś ją chociażby kursywą, wtedy można byłoby z góry założyć, że to Tom przedstawia historię; ale musiałabyś wykreślić ze zdań jego imię, tylko pisać „ja” itd.
Jeśli chodzi o dalszą część rozdziału – naszła mnie następująca refleksja: niektóre wydarzenia opisujesz detalicznie, czasem nawet za bardzo, gdyż powtarzasz te same myśli w nieco innych słowach, a niektóre traktujesz jako swoistego rodzaju przejścia i piszesz je tak, jakbyś pisała streszczenie czy reportaż (dla przykładu wyjście Nikoli z więzienia). To nie wygląda dobrze w opowiadaniach.
Zastanawia mnie też kwestia czasu. Podobnie jak z określaniem miejsc, chyba trochę się zaplątałaś i pojawił się niezamierzony Absurd. Otóż:
a) w ciągu – rzekomo – piętnastu minut Klaudia zdążyła dojść do własnego domu, pogadać z matką o psie, przebrać się (choć nie napisałaś, że dotarła w końcu do swojego pokoju) i wrócić do Nikoli,
b) Klaudia i Tom znacznie krócej szukali Bilba, niż ten najpierw mógł rozmawiać z dwoma panami K., a później buszować po domu Nowaka i uciekać przed wściekłym właścicielem.
Ponadto chyba nawet Bilbo nie opowiadałby tak dokładnie takiej historii przed domem, do którego dopiero co się włamał i z którego został wyrzucony. Czytając po raz drugi tak długi fragment, w którym opisujesz perspektywę kogoś innego niż Klaudii, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby, gdybyś postawiła na narrację trzecioosobową. Również dlatego, że dzięki temu dałoby się złapać oddech pomiędzy kolejnymi, Absurdalnie Absurdalnymi wydarzeniami.
Rozdział piąty
To pierwszy post, w którym przeskakujesz w czasie, a więc dajesz odsapnąć bohaterom. Trudno jednak powiedzieć dokładnie o ile. Raczej nie więcej niż kilka dni, a jednocześnie, pisząc o tym, że ludzie nie pamiętają o Janiaku, dajesz do zrozumienia, jakby minęło więcej czasu. Dodatkowo po raz pierwszy od dawna pojawia się wzmianka o szkole – tak, wbrew pozorom Klaudia jest uczennicą liceum… Choć, jak się okazuje, niedługo. Wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdybyś wcześniej opisała przynajmniej raz czy dwa szkołę i znajomych dziewczyny. Tak to wydaje się trochę oderwane od rzeczywistości; jedynym szkolnym fragmentem był opisany dość po macoszemu koniec roku szkolnego, a szkoda.
Oczywiście powód wydalenia z placówki edukacyjnej należy do Absurdu, choć tutaj kłóciłabym się trochę, ponieważ skoro w słowach matki dziewczyny wspomniałaś o rzeczywistym obowiązującym w Polsce prawie, nikt nie powinien przejmować się tym ślubem, a więc i karać Klaudii w jakikolwiek sposób. Podejście dziewczyny do tej kwestii mnie dziwi. Skoro nie wierzyła rodzicielce i przejmowała się tymi zaślubinami, to czemu nie robiła dłuższego researchu? Skoro wie, że ten ślub jest nieważny, dlaczego nie zrobi szkole wielkiej awantury? Myślę, że potrafiłaby się zawziąć.
No, ale trzeba przyznać, że Absurdalny list od szkolnej sekretarki napisałaś mistrzowsko.
Zupełnie inaczej prezentuje się przedstawienie, przynajmniej w mojej opinii, Absurdalne zachowanie matki wobec Bilba (swoją drogą, zastanawia mnie, co się z nim działo przez te kilka dni; czy Klaudia w ogóle się z nim nie widziała?). To wręcz niesmaczne. Najpierw kobieta podrywa listonosza, który prawdopodobnie jest ojcem dobrze znanego nam chłopca, a więc nie powinna tego robić, a później… zabiera się za piętnastolatka. Klaudii się to nie podoba, ale bynajmniej nie dlatego, że można to uznać za pedofilię, ale dlatego, że to Bilbo. Nie sądzę, że chciałaś wywrzeć takie wrażenie. Cała sytuacja ze znaczkami według mnie nie była zabawną częścią Absurdu, tylko dość dołującą i opisaną w zbyt zawiły sposób, aby bez problemu podążać za Twoim sposobem myślenia.
Z drugiej strony trzeba przyznać, że niektóre sceny nie z tej ziemi tworzone przez Ciebie są naprawdę zabawne. Na przykład różnego rodzaju listy, informacje czy porównania Klaudii, gdy wyobraża sobie wieczne życie w Zakopanem. Lubię takie fragmenty. Niestety, chyba częściej nie jest zabawnie, a tylko dziwnie – tak jak we wspomnianym wyżej fragmencie. Być może przez dość męczącą narrację spowodowaną powtarzaniem się i długimi zdaniami. Być może dlatego, że trochę za bardzo kombinujesz ze zbyt dużą ilością bohaterów i wątków. Być może dlatego, że czasem odnoszę wrażenie, jakbyś za szybko biegła do przodu. Aż w końcu być może dlatego, że humor tego opowiadania należy do gatunku bystrych, ale wyjątkowo specyficznych. Stosunek czytelników jest w takim przypadku sprawą indywidualną, ale wydaje mi się, że wszystkie wymienione czynniki mogą mieć wpływ na odbiór tekstu.
Rozdział szósty
Okej, poziom Absurdu rośnie i dla mnie to naprawdę za dużo. Nie kupuję tego. Nie kupuję Rubika jako ojca Nowaka i porwania Niemców (przy czym pojęcia nie mam, jak Tom znalazł się nagle w tym samochodzie, jakby się teleportował czy coś). Nie kupuję tego, że ktoś, kogo porwano, z własnej woli chce pomagać w zorganizowaniu imprezy. Nie kupuję też przebiegu tego wydarzenia. Tu już nie chodzi jedynie o to, że nie przepadam za tego typu opowiadaniami. Ja po prostu… zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim jest Sens. Można pisać teksty pełne ironii, wykrzywiania świata; dostrzegam wyśmiewanie pewnych zachowań takich jak chorobliwe dbanie przez Niemców o porządek czy próby wykorzystywania ludzi pod przykrywką konieczności zadośćuczynienia za grzechy przez Panadola. Ale nie widzę głębszego Sensu we wszystkich wydarzeniach. Mam wrażenie, że to wszystko jest Absurdalne jedynie dla samego Absurdu, a to zupełnie mnie nie przekonuje.
Nowak zatrudniał kamerdynera, a nie tylko lokaja. Chociaż teraz ma chyba nowego kamerdynera, skoro bohaterowie go nie znają. Nie może to być stary, skoro sam go wyrzucił… I którego Bilbo oraz cała reszta poznała wcześniej. Jesteś tego świadoma, prawda?
Ponadto znów mam problem ze zrozumieniem, jak w tym opowiadaniu biegnie czas. Gdzie minęły prawie dwa miesiące wakacji? Ja stawiałabym na maksymalnie dwa tygodnie.
Zaczyna mnie też denerwować to pełne depresji spojrzenie Klaudii na własną przyszłość. Jasne, że nie można nazwać jej typową nastolatką typu Emo, ale mimo wszystko, kiedy po raz kolejny czytam – nawet z porządną dawką celowego przejaskrawienia – jak dziewczyna jest załamana, bo nie ma dla niej żadnej przeszłości, przestaje mnie to śmieszyć, a zaczyna po prostu działać na nerwy.
Wciąż zastanawiam się też, czemu mają służyć nagłe przebłyski zdrowego rozsądku i to nie tylko w przypadku Klaudii, ale na przykład takiej Gosi, która stwierdziła, że nigdy wcześniej nie była świadkiem porwania w biały dzień i że to DZIWNE. Hm… Jak już jesteśmy przy przyjaciółce narratorki – wreszcie przedstawiasz scenę w jej rodzinnym domu, ale mało mnie to przekonuje. Gdzie podziała się straszna babcia, która na pewno nie pozwoliłaby wnuczce, by przesiadywał z nią jakikolwiek chłopak? Ciekawe jest również to, że wspominasz od czasu do czasu o Tarantino, ale o samym chłopaku ani widu, ani słychu.
Pozytywne zaskoczenie stanowi dla mnie końcówka tego rozdziału, którą przeczytałam nieco później niż poprzedni fragment. Kiedy na scenę wszedł nowy bohater, tajemniczy naukowiec pytający młodzież o nielogiczne zjawiska, byłam pewna, że może chodzić o chaos panujący w Zakopanem i właśnie pojawił się Sens Absurdu. Co prawda dalsza treść konwersacji poszła w innym kierunku, co nie zmienia faktu, że chyba pojawił jakiś Sens, nawet jeśli też dość absurdalny. Ciekawi mnie bardzo, w jaki sposób azjatycki fizyk chce udowodnić coś takiego i dlaczego potrzebuje do tego Toma? Szczerze mówiąc, ostatnim razem odczuwałam zainteresowanie po lekturze prologu, więc to zdecydowanie miła odmiana.
Rozdział siódmy
Pierwsza część rozdziału to rozległy opis kilku miesięcy. Trochę mnie to zdziwiło. Wydawało mi się, że wreszcie znalazłam jakiś punkt zaczepienia – dziwną pracę Toma – a TY przeszłaś do innych wydarzeń. Zaczynam poważnie zastanawiać się, do czego właściwie dążysz. Wplątałaś Klaudię w ślub z Bilbo, ale właściwie teraz nie ma o tym prawie ani słowa. Wyrzuciłaś ją z liceum, ale wystarczyło kilka słów pocieszenia od Małgosi, żeby Klaudia uznała, że to nic takiego i właściwie czemu by nie spędzić kolejnych kilku miesięcy na doglądaniu czyichś roślinek i nudzeniu się jak mops. Wyrzuciłaś ją z domu, ale już w tym samym dniu dziewczyna mogła tam wrócić i dogadywać się z matką tak jak wcześniej, czyli nie dobrze, ale i nie wyjątkowo tragicznie (dlatego zdziwiła mnie nieoczekiwana uwaga, że dziewczyna nie może już wytrzymać z matką. Okej, zrozumiałabym wiele innych powodów, dla których mogłaby nie zdzierżyć zaistniałej sytuacji, ale nie to; gdybyś napisała nieco wcześniej, że matka znów się jej non stop czepiała albo groziła, wrażenie byłoby zupełnie inne). Aż w końcu wspominasz o dziwnej pracy mającej potencjał i nic z tym dalej nie robisz.
Nie rozumiem też, jakim cudem matka Klaudii nie poszła do liceum i nie zrobiła karczemnej awantury! Zwłaszcza jeśli czepia się córki, że nic nie robi.
Opis poprowadziłaś tak, jakbyś wracała do normalności. Nawet gdy wprowadzasz akcję i wprowadzić Toma jako… sprzątacza w domu Klaudii – można było odnieść takie wrażenie, kiedy w rozmowie z Klaudią Niemiec uznał, że głupotą byłoby picie piwa i jazda samochodem. Szybko jednak wyszło na jaw, że najwyraźniej powracamy z pełną mocą do świata Absurdu. Nie rozumiem więc tego zmylania czytelników, nie rozumiem, dlaczego Klaudia, która nie tak dawno uważała, że nic jej w życiu nie czeka, nie chodziła do swojego liceum codziennie i nie prosiła o przyjęcie jej z powrotem, ani nie zwróciła się o pomoc jakiegokolwiek dorosłego. Swoją drogą, dziwi mnie, że nie piszesz w narracji Klaudii o jej ojcu. Może go nie zna (choć ja domyślam się, kto może nim być), ale o tym też warto byłoby wspomnieć.
Główną akcją tego rozdziału są wydarzenia związane z Małgosią. Absurdalne, jak można się domyślić. Podkreślę w tym miejscu jeszcze raz, że wydaje mi się sporym niedociągnięciem, że nigdy wcześniej nie przedstawiłaś sceny z babcią dziewczyny. Zaskoczyło mnie zdziwienie Klaudii i Toma na widok domu Małgosi. Wydaje mi się, że nawet jeśli faktycznie w ostatnim czasie nie odwiedzali dziewczyny, tylko spotykali się z nią gdzieś indziej, to aż tak ten budynek nie mógł się zmienić. I naprawdę trudno mi uwierzyć, żeby mogło to być na Krupówkach 4 (i żeby było tam na tyle dużo ziemi, aby zakopać czyjeś ciało i to w dodatku niezauważonym. Nie wiem, czy o aż tak duży surrealizm Ci chodziło).
Ponadto uderzyło mnie, że ktoś taki jak – przynajmniej z pośrednio przedstawianych opowieści – Surowa Babcia najwyraźniej jest sporym bałaganiarzem. Absurdalne zachowanie Małgosi właściwie pasuje, ponieważ ona konsekwentnie tak się właśnie zachowuje, chociaż trudno to pojąć nawet w tym świecie (jej dziecinna radość wobec zachowania Toma, z jednoczesnym prawie że zapomnieniem o tragedii, wydaje się naprawdę nie na miejscu, szczególnie że on nic aż tak wielkiego nie zrobił…). Dodatkowo budzący się jak gdyby nigdy pan Ambroży i reakcja babci na widok Toma! Istna tragikomedia! O co pewnie Ci chodziło, choć niestety dla mnie to przesada.
Mogłam się spodziewać, że dalej będzie jedynie coraz bardziej surrealistycznie. Przybycie Kurczaka w ogóle mnie nie dziwi (lepiej byłoby wspomnieć wcześniej więcej razy, że ma on na imię Zbyszek; w ogóle z nazywaniem bohaterów masz problem; niektórzy mają tylko imię, inni tylko nazwisko, inni tylko przezwisko – po pierwsze, generuje to powtórzenia, a po drugie problemy, w stylu, że sama Klaudia nie wie, kto jest z kim spokrewniony, a przecież powinna, skoro tak zadziwiająco dobrze zna chyba wszystkich mieszkańców Zakopanego), podobnie jak jego wyznanie i propozycja wobec Gosi. Reakcja Toma też mnie nie zaskoczyła, niestety, choć niektóre późniejsze wydarzenia tak – o czym częściowo napisałam wyżej, kiedy wspomniałam o lokalizacji mieszkania. Ale cała ta sprawa nawet w świecie Absurdu wygląda na naciąganą, a próba ukrycia zbrodni wydaje się mało przemyślana (własny ogródek? Nieistniejący pies?). Czy policjanci naprawdę nie zainteresowali się, gdzie zniknął Kurczak? Czy naprawdę przesłuchanie trwałoby tak krótko? W jaki sposób Klaudia dzieli to, co się dzieje, na racjonalne i irracjonalne, bo tego pojąć nie potrafię? Niektóre oblicza Absurdu ją zaskakują, inne nie, a niezależnie od tego, i tak przechodzi nad tym wszystkim do porządku dziennym i niczemu się zbytnio nie dziwi… Mam wrażenie, że urywasz wątki i niezbyt mi to odpowiada.
Na koniec uwagi: W opisie wydarzeń z życia Małgosi wychodzi na to, jakby martwa osoba przybiegła i miała krzywo zapięty płaszcz – wszystko przez pomieszanie podmiotów. Ponadto nie podkreśliłaś, że to Gosia nie chciała wchodzić do domu, a wypadałoby zrobić to w opisie.
Rozdział ósmy
Nie przekonuje mnie, że nikt nie zauważył Kurczaka idącego do domu na Krupówkach 4. Zadziwia mnie również to, że lokalna społeczność uważa tego policjanta – i innych chyba też – za profesjonalistów. Chyba nie widzieli, cóż takiego oni wyprawiali kilka rozdziałów temu, gdy pozwolili na ucieczkę więźniów, a następnie prawie pozabijali nastolatków. Może to element Absurdu, ale sądząc po charakterze narracji przemyśleń Klaudii rozpoczynających ten rozdział – nie wydaje mi się.
Zupełnie nie rozumiem sytuacji rodzinnej Małgosi, która niby mieszkała z babcią, a ty utrzymywałaś, że jest sierotą (i z niewiadomych powodów mogłaby trafić do rosyjskiego sierocińca…), a jednocześnie w którymś z pierwszych rozdziałów pisałaś o jej ojcu, a teraz o matce niezainteresowanej śmiercią własnych rodziców (choć przecież to tylko jej matka umarła). To nie jest już Absurd, to kompletne pomieszanie z poplątaniem.
Sprzedawanie domu przez grupę wyjątkowo nieogarniętych nastolatków – kolejny Absurd, który wygląda naprawdę dziwnie, zważywszy na fakt, że nie tak dawno w ustach Kurczaka dawałaś do zrozumienia, że przecież Gosia potrzebuje opieki, ponieważ nie jest pełnoletnia. Teraz jakbyś w ogóle o tym zapomniała.
Później okazuje się, że Gosia jeszcze wszystko bardziej zaplątała, a ja naprawdę nie wiem, czy powinnam śmiać się, czy płakać nad naiwnością Klaudii. Wychodzi także na jaw, że Gosia tak naprawdę NIE jest sierotą, co w ogóle narratorki nie dziwi, a więc mamy chyba poważny błąd logiczny niewytłumaczalny nawet przez Absurd.
Po pierwsze, skoro ta matka istnieje (może nie ma praw rodzicielskich, ale nie wiadomo), to nie rozumiem, dlaczego odbyła się rozmowa na temat sierocińca, po drugie, mnie na przykład do końca nie przekonuje, dlaczego to takie pewne, że akurat Gosia miałaby dostać ten dom. Później wychodzi na jaw jeszcze kilka kwestii na temat tej cudownie objawionej kobiety oraz że Gosia ma jeszcze CO NAJMNIEJ wujka, więc babka z całą pewnością nie była jej jedyną krewną. Nie będę się więcej powtarzać, ale… nadal nie mogę wyjść z podziwu.
W ogóle nie rozumiem, jak traktujesz tutaj prawo: tym razem dlatego, że z jednej strony piszesz, że „chałupa” to zabytek, a więc będą problemy z jej sprzedaniem itd., ale z drugiej strony nie przeszkadza to naszym bohaterom na całkowitą rearanżację co najmniej jednego pokoju. Później zaś bohaterowie dochodzą do wniosku, że wszystko i tak da się przejść, to po co się przejmować. Nie wiem, czy nie powinnam załamać rąk. Absurd może być Absurdalny, ale musi mieć jakiś Absurdalny Sens, a tutaj trudno coś takiego dostrzec.
Małgosia jednak też mnie dziwi. Jest Absurdalna, zmienia swoje nastawienie i humor w mgnieniu oka – niech będzie. Być może jednak właśnie dlatego nie kupuję przebłysków realizmu w jej wykonaniu… Nie przekonują mnie również stwierdzenia w stylu, że zupełnie nikogo nie zainteresuje sztuka zakopiańska, ale już możliwość kupienia górskiego domku o dobrej lokalizacji – z całą pewnością tak.
Końcówka całkiem mi się podobała, może dzięki Bilbowi i chociaż chwili oddechu. Jednak nie rozumiem, dlaczego nie wspomniałaś wcześniej o panu Czartoryskim, który niby należy do dobrych przyjaciół matki Klaudii (swoją drogą, wydawało mi się, że jednym z nich jest listonosz, a jakoś go nie wymieniłaś). Niemniej wydaje mi się, że mężczyzna oraz jego dom przyniosą kolejną dawkę Absurdu i dobrze, że dopiero w następnym poście. Miałam wrażenie, że ten rozdział nigdy się nie skończy.
Na koniec dodam, że podobał mi się element komiczny w postaci zupełnie bezradnego, zdenerwowanego chłopaka pracującego w aptece. Stanowiło to całkiem miły i zabawny przerywnik w morzu chaotycznych planów na temat ratowania samych siebie z opresji po sprawie z Kurczakiem, jednak tu też mam jedno ale: nie mogę oprzeć się wrażeniu, że młody farmaceuta to niemal żywcem wzięty Bilbo. Którego, swoją drogą, powinno być tutaj więcej, bo przynajmniej – poprzez zmianę charakteru Absurdu – potrafi rozładować sytuację.
Rozdział dziewiąty
Na początku tego rozdziału coś się stało z chronologią. Na początku wytłumaczyłaś, dlaczego pan Czartoryski chciał się zamienić na domy, przedstawiłaś szalonych skoczków i – mimo że pewnie zajęło to trochę czasu – w wyjątkowo małej ilości słów przedstawiłaś, jak poradzili sobie z tymi dziwakami nasi bohaterowie. Nie dałaś żadnej możliwości czytelnikowi obcowania z rzeczonymi skoczkami, Ty jedynie to streściłaś, co oznacza, że równie dobrze mogłabyś o tym nie pisać. Miałam jednak pisać o chronologii, przepraszam.
Otóż dopiero w następnym fragmencie tłumaczysz, jak to się stało, że Klaudia również zamieszkała z Gosią i Niemcami, co musiało mieć miejsce na długo wcześniej niż poradzenie sobie ze skoczkami. Nawet nie wiem, czy powinnam zauważać, że Klaudia ma rzekomo siostrę, a jeszcze niedawno uważała – i to bez ironii – że jej rodzina pomogłaby ją wyciągnąć z bagna, gdyby ktoś dowiedział się prawdy o Kurczaku. Nie wiem też, czy powinnam się dziwić temu, dlaczego nikt z mieszkańców nie zainteresował się tym, że banda szesnasto- i siedemnastolatków mieszka razem w oddalonym od centrum, wielkim domu. Szczególnie jeśli Klaudia nagle z pełną powagą utrzymuje, że policja w tym mieście działa, jak powinna.
Zastanawiam się też, jakie jest Twoje zamierzenie co do opisywania uczuć – szczególnie tych traumatycznych. Czasem odnoszę wrażenie, że chcesz robić to porządnie – pojawiają się refleksje i to dość przekonujące. Gdyby nie to, wydawałoby mi się, że może specjalnie traktujesz żałobę czy wyrzuty sumienia po macoszemu. Ale chyba nie o to chodzi, bo wspominasz o obu tych uczuciach, ale dość szybko przechodzisz dalej. Dlatego też czytelnik nie odczuwa, że Gosia naprawdę czuła żałobę po stracie babci, a Klaudia – wyrzuty sumienia wobec Kurczaka czy żal i smutek po opuszczeniu rodzinnego domu. Jeśli chciałaś to pokazać, powinnaś była bardziej się na tym skupić. Informowanie, że „sobie poradzili”, nie wystarcza, bowiem podchodzi pod streszczanie i omijanie trudnych fragmentów.
Dlaczego piszesz w jednym akapicie, że Małgosia i Tom zachowują się jak małżeństwo oraz że pewnie nie są już razem? Nawet dla Absurdu to za dużo. Dlaczego w kolejnym opisie-streszczeniu piszesz, że Tom i Bilbo mają jechać na Święta Bożego Narodzenia do Niemiec, skoro za chwileczkę ujawniasz, że to było kłamstwo i zostają w Zakopanem (nie mówię już nawet o sensie tego fragmentu, bo w ogóle go nie widzę)? Dlaczego wystarczy jeden miły gest ze strony matki, żeby Klaudia znów uważała ją za wspaniałą osobę i była wdzięczna za zaproszenie, ale gdy okazuje się, że matka koniec końców wystawia ją do wiatru – spływa to po niej jak woda po kaczce? Dlaczego niektóre fragmenty rozwlekasz w nieskończoność, powtarzasz się i człowiek nie może przez nie przebrnąć, inne zaś streszczasz, jakbyś brała udział w maratonie, a połowa z nich nie daje się wytłumaczyć nawet w kategoriach Absurdu? Możesz używać ironii, możesz wykrzywiać rzeczywistość, ale czytelnik musi widzieć w tym jakiś Sens w Nonsensie… Tu tego nie ma, tutaj pojawiają się kolejne mniej lub bardziej A/absurdalne wątki i tyle. Ale przynajmniej pojawiają się wzmianki o dziwacznej pracy Toma, więc może… może coś się wykrystalizuje.
Nie wiem, jakim cudem oni mogą zarobić tyle, żeby móc urządzić wykwintną wigilię dla wielu osób, skoro nie tak dawno jedli suche bułki. No, ale ten element Absurdu, powiedzmy, że mogę jeszcze kupić.
Jeśli chodzi o samą imprezę, to oczywiście jest Absurdalna, choć trochę magii świąt też się pojawiło, na szczęście (znów dzięki Bilbowi i jego kolędom). Nikogo nie przejął fakt – również tych jakże profesjonalnych policjantów – że ktoś wystrzelił z pistoletu co najmniej kilka razy. Klaudii nie przejęło właściwie w ogóle, że znów widziała czyjąś śmierć, choć później podczas wieczerzy analizuje bardzo dokładnie swoje odczucia wobec Kurczaka. Nie mówię, że to źle, wręcz przeciwnie, bo ona powinna się nad tym zastanawiać i się tym zadręczać, ale dlaczego nie rusza jej nawet odrobinę, gdy widzi, jak ktoś inny kogoś zabija?! Podkreślę jeszcze raz: gdybyś w ogóle nie wsadzała fragmentów, w których narratorka skupia się na własnych emocjach i w których przeżywa to, co się stało, mogłabym to zrozumieć jako element Absurdu, nawet jeśli nadal by mi to nie odpowiadało. Ale tak, to niestety nie da się tego kupić.
Dziwi mnie, że Klaudia uznała, że to niespotykane widzieć policjantów i przestępców obok siebie, skoro to samo miało miejsce u Janiaka chociażby i skoro otacza ją zewsząd Absurd. Dziwi mnie tez, że nikt zdaje się nie pamiętać imprezy u ojca Nowaka, tak zwanego Rubika, który teraz zyskał nowy przydomek. Z tego rozdziału wychodzi na to, jakby Rubik nie rozpoznawał syna od dawna, co nie zgadza się z poprzednimi postami.
W tym rozdziale wstawiłaś tez w wypowiedź Klaudii sporą wiedzę na temat architektury, co dawno, dawno temu zostało jedynie wspomniane jako pasja dziewczyny. Dlaczego nie wiemy o tym NIC więcej?
Matka Klaudii nawet w Absurdalnym świecie zachowuje się niedorzecznie. Przychodzi do córki z prezentem, nie zwraca najmniejszej uwagi na trupa przy schodach, mówi coś o ojcu i alimentach, a później urządza awanturę i wychodzi. Wszystko w bardzo niewielu słowach. Za dużo tego, za dużo.
Może powiedz mi, dlaczego wcześniej nie wspomniałaś ani słowa o tacie narratorki czy alimentach, co mogło stanowić dobrą odpowiedź na pytanie, skąd Klaudia jednak ma jakieś pieniądze? Zastanawiam się, czy czasem nie wymyślasz pewnych elementów na bieżąco, a później – mając nadzieję, że w świecie Absurdu i tak nie da się wielu rzeczy wyjaśnić – po prostu je wprowadzasz – na przykład pana Czartoryskiego czy teraz postać ojca Klaudii (pewnie nieprawdziwego). Dobija mnie też to wracanie od czasu do czasu do kwestii wykształcenia. Czy Klaudia chociaż PRÓBOWAŁA coś z tym zrobić, zamiast narzekać?
Zabawa „poważnych” mężczyzn miała pewien Absurdalny urok, szkoda tylko, że tak krótko została opisana. W świecie Absurdu dość mało miejsca przeznaczasz na ewidentnie zabawne, mające na celu jedynie odstresowanie fragmenty. Niestety. Dobrze, że przynajmniej końcówka była nieco lżejsza, a przynajmniej słodko-gorzka.
Interludium 1.
Dobra, teraz już rozumiem. Ci dziwaczni skoczkowie, będącymi ludźmi zachowującymi się nie do końca zgodnie z prawami fizyki, przez mieszkańców Zakopanego nie są traktowani jak ludzie, tylko jak odpady. Muszę przyznać, że ten Absurd jest przekonujący, ponieważ go wyważyłaś. Rozdzialik jest krótki; to zamknięta, pełna scena, która nie nuży, nie ma natłoku bohaterów, dialogów, przedłużających się opisów i zbytniego rozwlekania akcji. Choć prywatnie muszę powiedzieć, że nie rozumiem sensu tworzenia takich postaci jak skoczków i traktowania ich gorzej jak śmieci. To mało humanitarne.
Rozdział dziesiąty
Kolejny Absurd na początku posta wydaje się lżejszy niż zazwyczaj nie tylko ze względu na małpę, ale również dlatego, że to Klaudia, przynajmniej częściowo, powiększyła Nonsens, nagle wpadając w zachwyt z powodu niecodziennego zwierzątka. Podoba mi się zamieszanie, które wywołała małpa, choć nie rozumiem, dlaczego bohaterowie uznali, że bezpiecznym miejscem na zamknięcie złego zwierzaka będzie pokój Bilba (i aż się zdziwiłam, że w rozdziale nie pojawiła się informacja, jak to pomieszczenie wyglądało potem). Plus również za klamrę kompozycyjną, a więc powrót do wątku pod koniec notki. Tylko dlaczego znów musiało mieć tu miejsce jakieś morderstwo? I dlaczego nikt nie zainteresował się bardziej nieprzyjemnym znaleziskiem Bilba, kiedy wyszło na jaw, że to nie kapucynka? Gdyby nie chaotyczna końcówka, wątek naprawdę by mi się podobał.
Jeśli chodzi o środkową część, zaskakuje mnie – i to nawet pozytywnie – co myśli Tarantino o zabójstwie, choć nie wiem, dlaczego tyle czasu zajęło mu zrozumienie, że Azorkiem nie mogła być babcia dziewczyny. Ponadto nadal nie mogę wyjść z podziwu, że nikt, chociażby pan Czartoryski, nie zainteresował się, skąd ten Azorek się wziął, skoro nikt go nigdy nie widział. Momentami dziwi mnie także narracja w tej scenie: mimo że Klaudia cały czas siedziała za parawanem i właściwie bez problemu słyszała słowa Gosi i Tarantino, to czasem z niewiadomych powodów jakby nagle dotykała ją chwilowa, niczym niewyjaśniona głuchota – mało przekonujące. Ponadto pod imperatyw podchodzi mi fakt, że w jakiejś podrzędnej, nieznanej im wcześniej knajpie dziewczyny ot tak znalazły idealne miejsce dla ukrycia się przez Klaudię.
Ale Absurd zakochania przez Tarantino jest całkiem urzekający, nawet jeśli uważam, że ten chłopak prędzej czy później narobi im kłopotów. Właściwie niespecjalnie rozumiem, co Gosia widzi z Tomie, który powoduje znacznie więcej kłopotów niż pożytku i nie jest w żaden sposób uroczy, przynajmniej z tego, co piszesz.
No i nie do końca rozumiem wątek ze skoczkami, to w końcu poradzili sobie z nimi czy nie?
Rozdział jedenasty
Czytając pierwszy fragment, zastanawiam się nad biegiem czasu w tym opowiadaniu. Zaskoczyła mnie informacja, że Klaudia ma siedemnaście lat i to od około trzech miesięcy. Dlaczego nie przedstawiłaś urodzin dziewczyny oraz podarowania przez jej matkę prezentu w postaci sceny, tylko teraz, tak nagle, w suchym opisie? Ponadto wydawało mi się, że aż tak szybko z fabułą nie biegniesz, a tutaj wychodzi na to, że chyba zaraz minie rok, odkąd rozpoczęło się opowiadanie. Kolejne pytanie, które nasuwa się samo przez się, brzmi: dlaczego w związku z tym bohaterowie, którzy wydawali się ważni jak na przykład Panadol, wydają się przez Ciebie kompletnie zapomniani? Dlaczego Klaudia NIC nie robi ze swoim życiem? Czy ona cały czas czyta książki i od czasu do czasu walczy ze skoczkami albo małpami, kiedy nadchodzi Absurd? Jakoś nie chce mi się wierzyć! Czy naprawdę chcesz, żebyśmy uważali ją za większą niedorajdę życiową niż biednego Bilba?
Czy naprawdę dopiero wtedy, kiedy Nikola z łaski się nią zainteresowała, dziewczyna postanowiła zapisać się do jakiejś szkoły? Oczywiście nie wykluczam, że za chwilę Klaudia ponownie o tym zapomni, w końcu po co komuś jakieś zajęcie? Tylko że nawet w świecie Absurdu każdy czymś się zajmuje prócz narratorki. Nie chodzi mi o to, że próbuję tutaj udawać matkę dziewczyny, bo nie próbuję – ta też jest niepoważna ze swoimi zarzutami i zerową chęcią pomocy – ale naprawdę COŚ ta Klaudia mogłaby już robić od kilku dobrych rozdziałów. Nawet znaleźć sobie dziecko do opieki. Niby rozumiem, że część rodziców nie potrzebuje jej teraz jako niańki, ale myślę, że udałoby się jej kogoś znaleźć. Jakby ruszyła tyłek. Absurd nie powinien polegać tylko na krótkich scenach czy ciągnięciu kwestii dziwacznej zbrodni.
Wróćmy do rozdziału: Klaudia robi w kwestii edukacji więcej niż wcześniej – idzie do biblioteki z zamiarem poczytania o architekturze – jednak na tym się właściwie kończy. Tutaj mam dwie uwagi: trudno uwierzyć w jej zainteresowanie sztuką, skoro dotychczas właściwie go nie wykazywała. Zresztą to naprawdę męczące, że co jakiś czas dziewczyna uważa, że powinna zrobić coś ze swoim życiem, a nigdy NIC nie robi.
Kolejna kwesta: jej podejście do chłopaków. Okej, ta miłość do Janiaka była Absurdalna i do czasu nawet mi się to podobało. Ale kiedy nagle ni z tego, ni z owego narratorka stwierdza, że właściwie kamerdyner Marcin mógłby być jej chłopakiem, nie mamy do czynienia jedynie z odgrzewanymi kotletami, ale i dość tanim obliczem Absurdu, który staje się taki jeszcze bardziej, gdy chwilę potem dziewczyna poznaje nowego chłopaka. I postanawia go podrywać jak Gosia, co dziwnym trafem działa.
Budyń początkowo jest całkiem zabawny, później irytujący, o co zapewne Ci chodziło (nie będę już pisać o nieprawdopodobieństwach w jego kształceniu i jakimś roku przerwy, bo prawo i reguły są tutaj traktowane w sposób nieprzewidywalny), jednak nie sposób zauważyć, że bardzo często wprowadzasz Absurd w postaci nowych bohaterów w dokładnie taki sam sposób. Nowemu Bohaterowi, zazwyczaj męskiemu, buzia się nie zamyka, gada coraz szybciej coraz większe głupoty i zachowuje się zdecydowanie niekulturalnie. To w pewnym momencie przestaje śmieszyć, uwierz mi.
Miałam wielką nadzieję, że skoro nareszcie pojawił się ponownie naukowiec, dowiemy się czegoś więcej na temat jego działalności, ale nie – w tym momencie Klaudii nie chciało się słuchać.
Dobrze, że na końcu pojawił się choć na chwilkę Bilbo; nieco smutno, że traktujesz go jak zwierzaczka, ale przynajmniej potrafi on nieco zmienić rodzaj Absurdu.
Podoba mi się stwierdzenie Klaudii, że dzięki poznaniu Budynia wreszcie może posłuchać o czyichś zainteresowaniach. Taki rodzaj Absurdu, zważywszy na znajomość z Gosią, kupuję w stu procentach. Nie dość, że zabawne, to jeszcze idealnie w punkt.
Interludium 2.
Zastanawia mnie, dlaczego akurat Tarantina nazwałaś w tytule tego krótkiego postu szaleńcem, ponieważ on i tak nie jest tutaj najbardziej szalony ze wszystkich. Nawet za dużo nie mówi i właściwie lubię jego zainteresowanie Małgosi!
Zanim jednak do tego przejdę, muszę pochwalić Klaudię, że nareszcie wykazała się inicjatywą „edukacyjną”. Gdybyś w poprzednich rozdziałach napisała gdzieś wyraźnie, że narratorka wypytywała ludzi o szkołę dla dorosłych (już pomińmy fakt, że ona nie ma osiemnastu lat), to nie czepiałabym się wcześniej aż tak…
W każdym razie naprawdę nie podoba mi się ta odsłona Absurdu, w której Klaudia – albo zupełnie bez powodu, albo na jeden, właściwie prawie nic nieznaczący gest ze strony płci przeciwnej – nagle zaczyna uważać danego chłopaka za bóstwo i niemal idealnego kandydata na męża (choć pewnie nadal sądzi, że – biedna – jest żoną Bilba… Nie, żebyś o tym pisała, niby dlaczego?).
Mimo to całkiem podoba mi się ten fragment, a przynajmniej Tarantino. Współczuję mu jego uczucia do Gosi i liczę, że kiedyś mu przejdzie. Za to Klaudia mnie załamała swoim końcowym stwierdzeniem.
Rozdział dwunasty
Boże, dlaczego – nawet w świece Absurdu – Klaudia nadal uważa, że jej matka a) świetnie zna się na prawie (które nagina się tutaj tak, jak w danej chwili to pasuje), b) w czymkolwiek jej pomoże? Ręce się załamują.
W Absurdzie też powinna być konsekwencja. Skoro Klaudia chce się dowiedzieć o Pimpusiu, a mama nie zamierza jej powiedzieć, to dziewczyna nie powinna przynajmniej się zastanawiać, co z psem, zamiast cieszyć się z pieniędzy?
Ponadto, cóż, może ta akcja „poszukuję edukacji/pracy” też ma być ironiczna, ale dla mnie jest po prostu rozpaczliwa.
Ale dalej pojawia się Tarantino, a jego coraz bardziej lubię. Wojenne komplementy, które prawi Małgosi, są naprawdę pomysłowe, no i potrafię zrozumieć choć w części jego postępowanie
Spodobał mi się pomysł z wycieczką, bo to zawsze jakaś nowość, ponadto było więcej Bilba! Szkoda, że częściej się nie skupiasz na tym chłopcu, bo on naprawdę potrafi rozładować atmosferę i to przede wszystkim, kiedy opisujesz coś BEZPOŚREDNIO, a nie w postaci skróconej retrospekcji (plus łatwo odnieść wrażenie, że nie wpadłaś wcześniej na taki pomysł, dlatego dajesz akurat teraz taką anegdotkę… a to często przeszkadza w czytaniu obecnie opisywanej sceny, gdyż niepotrzebnie ją wydłuża).
Kiedyś pisałaś, że Bilbo jest całkiem przystojny, a teraz nie dość, że okazuje się mieć wielki nochal, to jeszcze tłustą twarz. Kiedyś pisałaś też, że z Twojego Zakopanego właściwie nie da się uciec, ale to i tak teraz nie przeszkadza bohaterom na planowanie wycieczki w różne miejsca, aż w końcu wybranie się w podróż nad Morskie Oko (nawet jeśli doszli do połowy)… Ponadto nadal nie mogę przeboleć pomysłu ze skoczkami. Może gdybyś porządnie opisała, o co w tym chodzi, bardziej bym to kupowała; ale teraz odnoszę wrażenie, że zakopianie traktują gorzej niż śmieci ludzi, którzy są szaleni, ale raczej nie niebezpieczni. No chyba że skoczkowie podpalają domy znacznie częściej niż raz, niestety nic o tym nie wiemy.
Co do wypadku, wydawało mi się, że nie bawisz się w irracjonalne stworzenia, ale może się przeliczyłam.
Scena w szpitalu jak dla mnie jest zbyt Absurdalna, wykrzywiona wręcz do przesady… Ale przynajmniej dzięki temu dowiadujemy się czegoś nowego o Niemcach. Jakoś trudno mi uwierzyć, aby przez niemal rok wspólnego mieszkania Klaudia nigdy z nimi nie rozmawiała o przeszłości, no ale, jak to mówią, lepiej późno niż wcale.
No i chyba faktycznie nie pamiętasz o niektórych własnych pomysłach. Bilbo śpiewał już pięknie na wigilii, więc dlaczego Klaudia zachowuje się tak, jakby nigdy wcześniej nie słyszała swojego… eee… powiedzmy, że męża, śpiewającego? Ponadto skoro nauczył się polskiego, to MA naprawdę spory talent do języków (nie sądzę, żeby to stwierdzenie miało stanowić ironię).
Szkoda, że nie postanowiłaś nie przedstawiać bezpośrednio rozmowy z Barnim, tylko ją streścić, mimo że miała miejsce w „czasie rzeczywistym”. Coś takiego nie zdarza się po raz pierwszy. Nie mogę też rozumieć, dlaczego pojawia się tutaj tak wiele bohaterów, z których spora część zachowuje się początkowo tak, jakby miała mieć spore znaczenie, a później ani po nich widu, ani słychu. Nie mówię tutaj o Barnim, tylko na przykład o księdzu – ale refleksja naszła mnie teraz, więc się nią dzielę.
Co do końcowego fragmentu – bardzo zastanawia mnie, gdzie znajduje się pensjonat „U sołtysa” i dlaczego tego nie określiłaś. Dodajmy, że szpital, w którym zostawili Bilba, musi być w Zakopanem… Ponadto naprawdę trudno mi uwierzyć, że w Twoim świecie ot tak udało im się odzyskać całkowity zwrot za nocleg w okolicach Morskiego Oka i to chyba tej samej nocy, za którą zapłacili. Nie dlatego, że to nie jest Absurdalne, bo jest, ale nie pasuje do zgrai nastolatków zdecydowanie niebędących mistrzami planowania ani do dorosłych, którzy również nie wykazują się w tym opowiadaniu takimi zdolnościami.
Najpierw piszesz – oczywiście w opisie – że Klaudia nie słuchała Gosi, bo już prawie przysypiała, a później ni z tego, ni z owego jednak postanawiasz wkleić słowa Małgosi (widzisz, dlaczego powinnaś nadać jej nazwisko? I nie tylko jej?), mimo że narratorka powinna już chyba spać, i to przytaczając je w sposób, jakby Klaudia słuchała przyjaciółki z wielką uwagą.
Treść rozmowy Gosi i Klaudii nieco mnie zaskakuje. Przecież Tom pracuje dla naukowca od bardzo dawna, nie od kilku dni?! Ponadto z tego, co pisałaś wcześniej, kamerdyner, przynajmniej pana Nowaka, ma na imię Mikołaj. Tutaj wychodzi na jaw, jakoby mowa była o pracowniku pana Czartoryskiego, ale niestety jasne to wcale nie jest. Dlaczego Gosia tak nagle zaczęła czepiać się Klaudii, robisz z niej jej drugą matkę?
Krowa… Cóż, chyba nie będę pisać, w jaki sposób ŁATWO przekonać się, czy mamy do czynienia z panią czy panem krową, bo pewnie miało być to, mało dla mnie zrozumiałym, elementem Absurdu. Ale sama akcja całkiem mi się podoba. Byłoby lepiej, gdyby Tom na grzbiecie zwierzęcia trochę pokrzyczał i gdyby nie próbował po raz kolejny kogoś uśmiercać, ale i tak jest nieźle. Kara, żona, konkurs, ucieczka – spore zamieszanie, ale całkiem zabawne! A dzięki temu, że przez większość tekstu nie wstawiasz żadnych dygresji, a i zdania są krótsze i bardziej dynamiczne, czyta się całkiem nieźle. Tylko nie mogę zrozumieć jednego – dlaczego niektóre, ważne elementy omijasz tymi okropnymi streszczeniami albo niedopowiedzeniami. Tutaj idealnym przykładem jest to, że Tom zbił jakiś bardzo ważny dla sołtysa przedmiot, ale pojęcia nie mamy, cóż to takiego było. Ponadto o ile lepiej czytałoby się, gdybyś przedstawiła złość sołtysa zmianą wyrazu jego twarzy, jakimiś gestami, okrzykami, a może nawet agresją fizyczną! Zdecydowanie przydałoby się częstsze opisywanie zachowania ludzi, ich reakcji fizycznych niż nazywanie wprost ich emocji, które – tak naprawdę – Klaudia może interpretować nie zawsze zgodnie z prawdą.
Rozdział trzynasty
Przykro mi to mówić, ale ten rozdział to idealny przykład ukazujący, dlaczego lektura Twojego opowiadania jest wyjątkowo męcząca. Absurd goni Absurd, ale w żadnym z nich nie tkwi nic głębszego. Niektóre sytuacje nie z tej ziemi ponownie kończą się szybciej, niż się zaczynają, niektóre są urwane w połowie.
W jednym, jak zwykle niesamowicie długim rozdziale, przeszłaś przez co najmniej kilka absurdów, każdy traktując po macoszemu. Nie przejmujesz się upływem czasu – mam wrażenie, że doba trwa tutaj ze sto godzin. Nie przejmujesz się jakąkolwiek logiką – a to, że wykorzystujesz parodię, nie oznacza, że logika Cię nie obowiązuje. Mówię na przykład o tym, że Klaudia nie może wiedzieć od razu, przed wejściem do galerii, że ludzie z autobusu pobiegli do sklepów z superpromocjami. Szczególnie że później piszesz, że właściwie tam nic nie jest otwarte, oprócz restauracji czy sklepów, a jeszcze później, że to centrum jest za duże, żeby je ogarnąć. Głowa od tego boli. Dodatkowo przez to, że połowę wydarzeń znów streszczasz, czytelnik nie może się nawet wczuć w sytuację i wcale nie wyczuwa Sensu w Absurdzie, tylko absurdalnie absurdalny chaos, który z powodu długich zdań jest dodatkowo wyjątkowo męczący i trudny do przejścia. Wprowadzasz dokładniej nową postać, tym razem młodą żonę sołtysa, ale zamiast przedstawić porządną, długą scenę z nią i resztą bohaterów, Ty opisujesz z perspektywy wściekłej Gosi wygląd tej dziewczyny, a później w ogóle się nią nie interesujesz, chociaż ta postać ma potencjał. Być może bardziej czułoby się nienawiść wobec niej, gdybyś przedstawiła ją BEZPOŚREDNIO.
Najgorsze jest jednak zakończenie, bo po raz kolejny pozbywasz się kogoś szybciej, niż go przedstawiłaś. Uwierz mi, zabijanie czy usuwanie w inny sposób postaci nie jest ani trochę zabawne, szczególnie jeśli przedstawisz je na wstępie tak, jakby miały odegrać ważną rolę. Nawet wątek, który miał niby pobudzić ten rozdział, a więc porwanie Nowaka, nudzi mnie niemiłosierne, z powodu długiego poematu o architekturze, który jest – jasne, że Absurdalny – ale i naprawdę mało zabawny czy istotny w takiej odsłonie
Zdecydowanie lepiej byłoby zaprzestać wymyślania coraz to nowszych, dziwnych sytuacji, bohaterów, miejsc, zwrotów akcji, a skupić się na mniejszej ich ilości, ale opisywać je dobrze, bez streszczeń, a przede wszystkim tak, by czytelnik wyczuwał jakiś głębszy Sens w Nonsensie. Parodia powinna wyśmiewać w jakimś celu, głównie po to, aby coś udowodnić, przekazać albo choćby rozśmieszyć…
Interludium 2.
Na szczęście jest o wiele lepsze niż poprzedni rozdział. I to nie tylko dlatego, że znacznie krótsze, ale i dlatego, że wreszcie skupiasz się na czymś przez dłuższy czas. Co prawda na początku mamy do czynienia z dość szybkim wyjaśnieniem kolejnego Absurdu (mogłabyś potrzymać nas i bohaterów nieco dłużej w niepewności, co stało się z ich domem… Efekt byłby o wiele lepszy. A tak, to przeżyłam wręcz pewnego rodzaju rozczarowanie. Podobnie jak wtedy, gdy zamiast przedstawić choć raz bezpośrednio nieco dłuższą scenę z Bilbem-dzieckiem w roli głównej, opisałaś ją pokrótce i przeszłaś dalej) oraz Absurdalnymi wiadomościami telewizyjnymi, ale później jest lepiej.
A to dlatego, że przedstawiasz naprawdę długą rozmowę między Klaudią a Tomem o Małgosi i prawie nic nie streszczasz (tylko na samiutkim początku)! Nareszcie czuję, że mogę uczestniczyć w czymś bezpośrednio, ponadto w końcu zwracasz uwagę na uczucia bohaterów innych niż Klaudia (ba, właściwie ostatnio to nawet samej narratorce tego skąpiłaś). Mam nadzieję, że takie spowolnienie, bezpośredniość i skupienie się na czymś innym niż gonienie kolejnych Absurdów nie jest jedynie chwilowe…
Rozdział czternasty
Do tego rozdziału mam mieszane uczucia. Z pewnością jest lepszy niż trzynasty. Pojawił się dłuższy opis Absurdu, jakim są skoczkowie (i Rubik), który powinien pojawić się o wiele wcześniej (mówię szczególnie o tłumaczeniach księdza, które i tak można by jeszcze rozszerzyć). Zaskakuje mnie to, że zainteresowanie mieszkańców skończyło się, kiedy Rubik w końcu skoczył i właściwie nie wiadomo, co się z nim stało, ale niestety ludzie tacy są i to nie tylko w świecie Absurdu. Swoją drogą, zastanawia mnie jedna rzecz pod względem technicznym: dlaczego nagle nazwałaś „Rubikiem” również Nowaka? Przecież nazwisko obojga powinno brzmieć Nowak, a Rubik to przezwisko ojca – tak przynajmniej myślałam do tej pory. Teraz zaczynam mieć wątpliwości, a kiedy w następnym razie okazuje się, że nazywasz starszego z nich „Pawłem Rubikiem”, dochodzę do wniosku, że to jednak musi być nazwisko. Chyba sama się zaplątałaś.
Podoba mi się, że pojawił się nieco dłuższy dialog, a więc bezpośrednio pokazana scena z Bilbem w roli głównej. Tę postać ukazujesz w konsekwentny sposób, co wcale nie jest takie częste w tym opowiadaniu, i chwała za to. Ale największy plus daję Ci za końcówkę. Po raz pierwszy czuję, że zamierzasz kontynuować przynajmniej jeden, ważny wątek. Powiedziałabym, że z grubej rury powróciłaś do sprawy morderstwa i Tarantino. Myślę, że to nie początek walki z chłopakiem... Ciekawe, co z tego wyniknie, skoro T. poznał tożsamość nieboszczyka? Muszę przyznać, że poczułam dreszczyk emocji, a tego zdecydowanie brakowało mi podczas czytania Twojego opowiadania.
Na końcu dodam, że myślałam, że padnę, jak Klaudia stwierdziła, że nie lubi Absurdu. Rychło w czas.
Rozdział piętnasty
Początek notki to kolejny przykład Twoich problemów z tworzeniem scen. Zaczynasz od tego, że Małgosia ma trudności ze zrobieniem omletów, później wstawiasz długi fragment z przemyśleniami Klaudii na temat Tarantino i przyszłości Gosi oraz Toma, a potem powracasz do opisywania sceny kuchennej. Można zapomnieć, co się działo na początku. Też mam taki problem, z którym od pewnego czasu walczę, i muszę przyznać, że wprowadzając chronologię czy raczej uporządkowanie w takich momentach, tekst naprawdę staje się bardziej przejrzysty, szczególnie dla czytelników, którzy nie siedzą przecież w głowie autora.
W tym rozdziale bardzo wybija się egoizm Klaudii, którego wcześniej nie widziałam aż w takim stężeniu. Oczywiście można było się go dopatrzeć w nieróbstwie dziewczyny (ani się nie uczy, ani nie pracuje, ani specjalnie nie pomaga w domu czy – jak się okazuje – przy Bilbie; może jej matka wcale nie przesadzała), ale nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że narratorka będzie zadowolona na myśl, że jeśli jej przyjaciele skończą w więzieniu, to nic takiego, a właściwie wręcz odwrotnie, bo nie będą jej już męczyć, a ona zgodnie z umową będzie bezpieczna...! Podobnie nie spodziewałabym się, że Klaudia będzie chciała zabrać pracę Tomowi bądź wysyłać biednego Bilba jako pierwszego w obliczu zagrożenia, szczególnie że wie, w jaką panikę potrafi wpaść chłopak.
Gdy pojawił się azjatycki naukowiec, o którym – najwyraźniej – całkowicie nie zapomniałaś, nieco naiwnie pozwoliłam sobie po raz drugi wierzyć, że skoro zależy mu na badaniu zjawisk nadprzyrodzonych, to może Klaudia porozmawia z nim o wszystkich absurdalnych wydarzeniach, w jakich brała udział (swoją drogą, czy on zna język polski?). Ale nie... Okazuje się, że dla niej dziwne są domniemane smoki, o których wcześniej nigdy nie wspominałaś (czyżby kolejny pomysł „na szybko”?). Oczywiście we wszystko zaangażowany jest przebywający w szpitalu Rubik (a egoistyczna i nieczuła Klaudia stwierdza, że należy jak najszybciej go odwiedzić, bo jeszcze kopnie w kalendarz i będzie po ptakach. Co Ty z nią robisz? Rozsądna to ona nigdy nie była – co najwyżej miewała przebłyski zdrowego rozsądku, niepasujące do skali Absurdów – ale skrajnie egocentryczna i bez serca też nie... To nie jest zabawne), który OD RAZU, bez żadnego pytania, wyjawia Klaudii i Bilbowi, jak dostać się do tajemniczej komnaty, w której skrywa skarby.
Szybko okazuje się, że pośrednio mieliśmy już do czynienia z tym miejscem, gdyż nieopodal odbywała się niegdyś impreza. Żałuję, że ani wtedy, ani teraz nie pojawił się dokładniejszy opis tajemniczej kopalni, bo trudno mi sobie wyobrazić jedynie po dość chaotycznych wzmiankach, jak ten podziemny galimatias wygląda albo gdzie się znajduje (skoro po drodze do domu bohaterowie spotykają skoczków znów służących jedynie za element scenografii)... Być może o to Ci chodziło, ale nie jest to przekonujące, zważywszy na reakcję, jaką wzbudzają w mieszkańcach Zakopanego.
Sam opis komnaty również pozostawia dużo do życzenia. Dlaczego Klaudia stwierdza, że właściwie to nic w niej nie ma, skoro później okazuje się, że prócz dużej ilości mebli znajduje się tam mnóstwo rupieci i tajemniczych istot czy przedmiotów? Skąd w magiczny sposób znajduje dubeltówkę akurat wtedy, kiedy jej potrzebuje (wyczuwam imperatyw)? A w końcu dlaczego kończysz tę scenę w sposób nagły i chaotyczny, skoro Klaudia właściwie nic nie odkrywa, nic nie zdobywa?! Jakby dowiedziała się czegoś o smoku albo jakichś skarbach, miałabym wrażenie, że to wszystko może kryło Sens w Nonsensie, a tak to mam do czynienia tylko z kolejnym Absurdem dla Absurdu, w dodatku wyjątkowo chaotycznie opisanym.
Rozdział szesnasty
Na początku napisałaś tak, jakby wydarzenia w kopalni były snem Klaudii. Ulżyło mi trochę, bo oznaczałoby to, że może dziewczyna nie stała się nagle skrajną egoistką, a nawet intrygantką. Ale po pierwsze, uświadomiłam sobie, że zachowywała się naprawdę nieładnie już wcześniej, a po drugie, okazało się, że koniec końców odwiedziła tę komnatę. A więc nie rozumiem, po co była wzmianka o śnie…
Sama scena z krwiożerczą roślinką została dobrze opisana, głównie dlatego, że dość dynamicznie – nie było tam w końcu zbyt dużo przerywników. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam: nie było za bardzo zrozumiałe, jak Bilbo znalazł się poza domem z całą resztą, w końcu nie podszedł wcześniej do drzwi swojego pokoju…
Zatrzymam się chwilę na wątku policji. Od początku było widać, że chcesz pokazać Absurd: policjanci albo w ogóle nie ruszają tyłków, albo wymachują lub nawet strzelają z broni w nastolatków, co właściwie nie wywołuje w Klaudii w stosownym momencie złości na nich, a pozwalają jednoczenie więźniom na ucieczkę. Z niewiadomych powodów kochają się w nastolatce, a w mieście uważani są za niesamowicie dobrych w swoim fachu. Do tego momentu Absurd trzyma się jeszcze w granicach rozsądku, nawet jeśli je narusza. Ale gdy dajesz do zrozumienia, na ogół z perspektywy Klaudii, że policjanci się do niczego nie nadają (jak mogą nie reagować w momencie, gdy są potrzebni! – jakby kiedykolwiek byli, droga Klaudio…), a z Bukowskiego nagle robisz rówieśnika dziewczyn, choć wcześniej był starszy od Kurczaka, to przeczysz sama sobie na zbyt wielu płaszczyznach. Dokładnie to samo widzimy, gdy niespodziewanie narratorka dziwi się, że policjanci nie czepiają się Nowaka; przecież już w pierwszych rozdziałach nie mieli problemu, aby przebywać z nim na jednej imprezie!
Ponadto, nie będę ukrywać, liczyłam na to, że skupisz się tutaj na zakończeniu sprawy z Tarantinem oraz Kurczakiem i tylko na tym. Skoro ostatnio pojawiło się na ten temat całkiem sporo, myślałam, że szykujesz porządne zakończenie sprawy. I cóż, nie można powiedzieć, żeby rozwiązanie było nijakie, ale... Dlaczego zostało tak krótko i w dodatku mało zrozumiale opisane?! Byłam przekonana, że fragment z dziką roślinką (swoją drogą, mam jeszcze jedno zastrzeżenie: skoro była w domu od pewnego czasu i na pewno działało na nią zarówno światło słoneczne wpadające przez okno, jak i sztuczne używane przez Bilba, to dlaczego zaatakowała akurat Nowaka i to akurat tego dnia? Nie mówię, że to nie było w jakiś sposób zabawne, ale jednak można było wymyślić na to lepsze wytłumaczenie) to tylko wstęp i że gdy rozwiążesz kwestię Tarantina, to rozdział się zakończy.
Ale nie, okazało się, że to żaden wstęp, tylko kolejny Absurdzik, a po T. podjęłaś się jeszcze wątku procesji i śmierci naukowca... Szczególnie to ostatnie mnie dobiło, bo PO CO on się tak właściwie pojawił w tym opowiadaniu, skoro nie rozwiązywał kwestii Absurdów, i dlaczego namawiał Klaudię do pójścia do komnaty, skoro NIC, ale to NIC z tego nie wynikło dla żadnego z bohaterów?!
Ponadto dlaczego po raz kolejny upychasz tak wiele scen, bohaterów, chaotycznych przemyśleń i streszczeń w jednym rozdziale? Naprawdę o wiele lepiej byłoby skupić się na jednym Absurdzie, za to porządnie... A tutaj najważniejszy wątek został opisany pośrednio, jako streszczenie tego, co zostało opowiedziane Klaudii (choć pojęcia nie mam przez kogo ani kiedy, skoro Małgosia była ranna, a Tarantino raczej nie miał możliwości opowiedzieć tego dokładnie, gdyż znajdowali się w miejscu publicznym). Niestety ponownie najważniejsze fragmenty były napisane dość chaotycznie i to nie tylko ze względu na dziwnie biegnący czas i wykrzywioną topografię (szpital i muzeum zlewają się w jedno), ale i sam przebieg spotkania z Tarantino (dlaczego wprowadzasz właściwie nieznanego nam pana Kamila w sam środek tak istotnej akcji? Nie lepiej dokładniej opisać zachowanie Tarantina? Dlaczego Klaudia nie mogła się ukrywać wraz z Tomem albo dlaczego nie przedstawiłaś tej sceny w postaci dialogu, skoro uznałaś już, że narratorka powinna siedzieć z Bilbem w szpitalu? Brzmiałoby to o wiele bardziej naturalnie i nie tak męcząco…). Ponownie odnoszę wrażenie, że mieszkańcy Zakopanego mają kompletnie gdzieś, że ktoś jest ciężko ranny bądź umiera, i to trudno uważać za element parodii czy nawet tragifarsę, uwierz mi.
Ponadto dotychczas byłam przekonana, że w szpitalu pracuje tylko Kurtka, no i ewentualnie Budyń (o którym zdążyłaś już właściwie zapomnieć… Dlaczego?!), skoro Kurtka zajmuje się wszystkim, ale najwyraźniej nie. To po co ten w ogóle było tworzyć ten szpitalny Absurd? Nikt o zdrowych zmysłach nie wybrałby Kurtki na swojego lekarza, skoro są tam inni lekarze.
Epilog
Z tego, co zrozumiałam, od ostatnich wydarzeń minęło pół roku (napisałaś, że do końca roku nikt nie umarł, a ostatnio był czerwiec), a większość rozdziału miało podsumować ostatnie wydarzenia, tak? No to powiedz mi, dlaczego Tom i Klaudia nie znaleźli przez sześć miesięcy czasu na rozmowę o Czartoryskim, a tu nagle znajdują, albo dlaczego żona naukowca nadal nosi świeżą żałobę (przy czym wcześniej nie było o niej prawie ani słowa, a więc znów wyczuwam sytuację, w której próbujesz na siłę wcisnąć nowy pomysł? Którego, co najlepsze, nie kontynuujesz w następnych, dotychczas opublikowanych rozdziałach)? No i dlaczego Klaudia nie chodzi od kilku miesięcy do szkoły dla dorosłych, do której niby się zapisała? Zupełnie nie rozumiem też, w jakim celu przestawiłaś fragment, gdzie stłukło się lustro, którego wcześniej w domu nie było… Kompletna paranoja.
Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że epilog będzie klamrą kompozycyjną: narracja trzecioosobowa + perspektywa księdza. Niestety nic z tego.
Może nieco na wyrost, ale liczę na to, że w dalszej części opowiadania pociągniesz wątek Czartoryskiego i jego tajemnicę. Choć nadal nie chce mi się wierzyć, że w rozdziale, w którym Klaudia znalazła w ogrodzie czaszkę „małpy”, nikt się tym nie zainteresował…
DRUGA CZĘŚĆ
Rozdział pierwszy
Mam wrażenie, że początek tego rozdziału to zmodyfikowana wersja epilogu. W końcu znów streszczasz kilka miesięcy, choć teraz razem daje to praktycznie cały rok. Z częścią informacji się powtarzasz, z częścią nie, znów pojawia się chaos. Przez chwilę można się pogubić, czy mówisz o czerwcu zeszłego roku, czy może jednak tego. Największe zdziwienie wzbudza we mnie informacja, że Klaudia uczęszcza jednak do liceum dla dorosłych. Dlaczego w takim razie nie napisałaś o tym w epilogu, przecież to był idealny moment, żeby o tym wspomnieć?! Po co opisujesz sceny z tej placówki edukacyjnej w formie retrospekcji, skoro ani jednej nie przedstawiasz bezpośrednio, ponieważ przeskoczyłaś w akcji niemal o rok? Ba, Ty nawet wyniki matury już podałaś, chociaż chyba nieco za wcześnie, bo WYDAJE mi się, że umieściłaś „teraźniejszość” w czerwcu. Z przemyśleń Klaudii wynika, że nie zdała, co oznacza, że zrobiłaś literówkę, pisząc, że z matematyki osiągnęła 38 %. Myślę, że chodziło o 28 %. Nie rozumiem też, dlaczego dziewczyna tak po prostu rezygnuje z planów o studiowaniu, tak po prostu się poddaje, skoro podjęła taki wysiłek.
Dlaczego zaczynasz od opisywania ciężkiej zimy, która miała miejsce kilka miesięcy wcześniej, a o edukacji wspominasz później? Naprawdę tego nie rozumiem. Ponadto jeśli Tom miał sporo pieniędzy i wcześniej, dlaczego wolał opatulać się milionem kołder niż zapłacić więcej za ogrzewanie? Bardzo by nie zbiedniał.
Zastanawia mnie też kwestia związku Małgosi i Toma. Wcale nie napisałaś wprost, że zerwali, tylko co najwyżej, że się zastanawiali, więc nie wiem, dlaczego później Klaudia-znawczyni stwierdza, że nie są już razem od bardzo dawna.
Po mało udanym początku czas na Absurd. nie najgorszy, ponieważ wszystko wskazuje na to, że będzie trwał przez jakiś czas, a więc może skrywać większe znaczenie. Całe szczęście, choć pozostaje zagadką, dlaczego nie ma on nic wspólnego z żoną naukowca. Po co w takim razie wprowadziłaś ją w epilogu pierwszej części?
Udaje Ci się wzbudzić zainteresowanie, pisząc o „uprowadzeniu-nieuprowadzeniu” i nie przechodząc od razu do sedna, tylko dając zarówno bohaterom, jak i czytelnikom chwilę na odkrycie, dokąd Nowak zabiera naszą czwórkę. Tylko że jak przeczytałam, że do kopalni, mimowolnie zaczęłam się zastanawiać – tej samej czy kolejnej? Chyba kolejnej, bo tamta znajdowała się o wiele bliżej (chyba) oraz skrywała innego rodzaju… miejsca. Wypadałoby to uściślić.
W każdym razie pomysł Nowaka i całkowita zmiana w życiu bohaterów jest nieprzewidywalna i całkiem intrygująca. Tylko że nie mogę zrozumieć jednego: dlaczego w kluczowych momentach postacie zachowują się jak sparaliżowane, kiedy w innych nie mają takiego problemu? Dlaczego Klaudia nie robi zupełnie nic, widząc, jak Bilbo – z którym z pewnością by sobie poradziła, nawet jeśli za cenę płaczu – wydaje całe ukryte oszczędności na kompletne głupoty? Dlaczego żaden z bohaterów nie próbuje nic mówić czy starać się uciec przed Nowakiem i jego pomysłem z kopalnią, skoro Klaudia i Gosia nie miały niegdyś problemów, żeby związać tego kryminalistę i próbować wydobyć z niego informacje? Kompletny paraliż jest jeszcze bardziej niezrozumiały, zważywszy na nieco zbyt wybujałe pomysły narratorki, w jak negatywny sposób może skończyć się z pewnością mało humanitarna praca dla Nowaka…
Ale muszę przyznać, że jakiś pokrętny humor ten Absurd ma, podoba mi się scena „kradzieży diamentów” oraz pojawienie się Norwega, który wyjątkowo dziwnym trafem okazuje się kolejnym wielbicielem Małgosi. Akurat teraz ktoś taki by się przydał.
Rozdział drugi
Przypominam, że z niego i następnego wypisuję także błędy bądź uwagi do konkretnych fragmentów.
Ledwo udało nam się wygrzebać kawałek kartki i węgielek nadający się do pisania listu z błaganiem o ratunek, po tym jak odrzuciliśmy użycie prześcieradła jako płótna i własnej krwi jako pigmentu, gdy drzwi do naszej celi się otwarły i ponownie stanął w nich niezadowolony Nowak. – Skąd oni wytrzasnęli nagle kartkę i węgielek? Wzmianka o prześcieradle i pigmencie mi się podobała. Przecinek powinien stać nie po „ratunek”, a po „tym”. Inna kwestia, że zdanie znajduje się już na granicy „logicznej długości”.
Wyprostowałam się, poprawiając sobie ubranie nerwowo, żeby już nie wyglądać na kryminalistkę, w międzyczasie próbując skojarzyć, czego właściwie od nas chce. – Wypadałoby dodać, kto chce – a mianowicie Nowak. Ponadto nie sądzę, żeby poprawienie sobie ubrania czy wyprostowanie się mogłoby pomóc, o ile Nowak w ogóle w takich kategoriach myślał o Klaudii. Choć wiadomo, że to Absurd. „Już” nie jest potrzebne, zaś „skojarzyć” mi nie pasuje znaczeniowo, bardziej „odgadnąć”. Ostatni błąd dotyczy składni: „nerwowo” jako przysłówek dotyczy czasownika („poprawiając”) i powinno stać obok niego, żeby było logiczniej.
Kolejne zdanie po cytowanym powyżej brzmi: — Typowe, gdy człowiek chce dobrze, zaraz spada na niego setka nieszczęść. Tak jest zawsze! – Pojęcia nie mam, kto to mówi.
Postanowiłam tak jak on nie osądzać nikogo bez wiedzy, co zaszło i dlaczego Nowak przyszedł się na nią żalić; nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, ale oczami wyobraźni widziałam już różnorakie scenariusze z bohaterską postawą walecznej dziewczyny, która ratuje nam życie, wsadzając do więzienia wszystkich przestępców i porywaczy za pomocą jednego telefonu do Narodów Zjednoczonych. – Przykład wybitnie długiego zdania, którego nawet średnik nie ratuje. W każdym rozdziale znajduje się ich zdecydowanie za dużo. Co do tego fragmentu: nie wiem, skąd w Klaudii nagle pojawiły się dorosłość i empatia. Powtarzasz się znaczeniowo, wiemy już, że narratorka nie ma pojęcia, po co przyszedł Nowak. w scenariuszach, jakie układała (lepiej niż „widziała”), główną rolę odgrywała „dziewczyna”, a nie „postawa”, a tak wynika ze zdania. Ponadto przesadziłaś nieco, opisując bohaterstwo Małgosi – pewnie to miało być absurdalne, ale co za dużo, to niezdrowo, a i sens ucieka. Ponadto jestem prawie pewna, że chodziło Ci o ONZ, a więc Organizację Narodów Zjednoczonych. Zrezygnowałabym także z „już”.
Nie zdążyliśmy się nawet zmartwić, gdzie łazienka, a po kilku godzinach siedzenia i przysypiania w pozycji siedzącej – nie rozmawialiśmy ze sobą w ogóle – utrudnionego przez sennie przyśpiewującego po niemiecku Bilba, który chciał, byśmy mu ufali i wierzyli, i pytał, czy widzimy i słyszymy, a przy tym uderzającego stopami o ścianę, jakby to była perkusja, byłam naprawdę szczęśliwa, słysząc, jak otwierają się drzwi. – Matko, to zdanie jest tak długie i tak wiele myśli próbowałaś tutaj zawrzeć, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, wydaje mi się, że po kilku godzinach MOGLI się zmartwić, gdzie znajduje się łazienka. Po drugie, „utrudnionego” ma się do czego? Jeśli i do siedzenia, i do przysypiania, to mamy złą końcówkę i powinno być „utrudnionych”. Ponadto nie wiem, o co chodzi Bilbowi, i pewnie nikt nie wie, ale ta uwaga wprowadza niepotrzebny chaos. Mogłaby zostać zawarta w oddzielnym zdaniu.
Gdyby Klaudia nie miała w głowie tylu pytań do Małgosi, pomyślałabym, że znów stawiasz na ironię, wkładając w jej usta pytanie o sukienkę. Ale niestety miała, więc… dlaczego?
Niestety, zaraz za nią podreptał ten wielki Norweg i bez wstydu wsunął głowę do pomieszczenia. – Klaudia znajdowała się w środku celi, więc nie miała możliwości widzieć drepczącego Norwega, mogła jedynie zobaczyć wsuwającą się głowę.
Z radością zauważyłam, że Anders tym razem miał na sobie niebieską koszulę z krawatem i spodnie od garnituru, bo przestał przypominać brudnego drwala. – „Bo” to nieprawidłowy spójnik (nawet „i” byłoby OK), chodziło bowiem o coś odwrotnego: że przestał przypominać brudnego drwala, BO miał na sobie normalny strój. Ale i tak mi to nie odpowiada, bo wcześniej wychodziło na to, że Klaudia porównywała go do drwala głównie ze względu na posturę, a nie strój.
(…) ale widocznie Nowak również nie do końca spodziewał się takiego obrotu spraw, bo stał się nerwowy. – Po co „nie do końca”? Ja myślę, że kompletnie, zresztą w narracji pierwszoosobowej można być pewnym jedynie swoich uczuć, a i tego nie zawsze.
Po chwili absolutnej ciszy zaczął krzyczeć na swojego wspólnika, że jego zachowanie jest nie do pomyślenia i żeby lepiej powiedział mu, co robił przez cały wieczór, kiedy próbował się z nim skontaktować. – Ze względu na nienazywanie osób po imieniu/nicku/jakkolwiek ze zdania wynika, jakby podmiot domyślny cierpiał na rozdwojenie jaźni i nie wiedział, cóż takiego wyczyniał wieczorem, jednocześnie próbując się kontaktować sam ze sobą.
— Małgosiu, muszę omówić coś z przyjacielem, zaczekasz na mnie pięć minut? — zapytał łagodnie. Ta energicznie kiwnęła głową i odpowiedziała, że ona też ma sporo do powiedzenia swoim przyjaciołom – liczyłam, że będą to wreszcie jakieś wyjaśnienia. – Od „ta” powinien zaczynać się nowy akapit, ponieważ podmiotem staje się inna osoba niż mówiąca.
Stanęła za to pomiędzy łóżkami i obróciła się parę razy, sprawiając, że dolna część jej pięknej zielonej sukienki, o której nadal nie wiedziałam, skąd pochodzi, zawirowała. – Po pierwsze, jakie ma w tej chwili znaczenie to, że Klaudia nie wie, skąd „pochodzi” ta sukienka (ten wtręt w ogóle dość pokracznie brzmi, swoją drogą). Po drugie, przecinek po „pięknej”.
Ten tylko przecierał zaspane oczy ze zdziwieniem. – Znów problem ze składnią: „ze zdziwieniem” dotyczy czynności, jaką jest przecieranie, i powinno stać bliżej czasownika, najlepiej tuż obok.
Małgosia jeszcze raz zakręciła się wokół własnej osi, tym razem dodatkowo unosząc do góry prawą rękę i na koniec składając przed sobą dłonie z klaśnięciem, jakby jej wcześniejsze zachowanie nie było wystarczająco kuriozalne w obliczu powagi sytuacji. Może straciła rozum, może Norweg podał jej jakieś proszki? – Serio? Nie rozumiem klucza, zza pomocą którego narratorka od czasu do czasu stwierdza, że coś jest nienormalne. Wokół dzieje się MNÓSTWO pokręconych rzeczy, sama Klaudia zachowuje się niejednokrotnie jak wariatka, ale na ogół jej to nie przeszkadza… A tutaj nagle coś takiego. To wcale nie najdziwniejsze zachowani Małgosi w tym opowiadaniu, ale okej. Dodatkowo pojawił się pleonazm: skoro unosi ręce, to wiadomo, że do góry.
Fascynuje mnie, dlaczego Małgosia opowiada przyjaciołom, co się stało tak, jakby Toma tam nie było. To niesamowicie niegrzeczne i nieczułe. I mocno kontrastujące z tezą, że przecież Małgosia to współczująca Matka Teresa z Kalkuty. Ale o tym rozpiszę się później.
Następne wydarzenia działy się naprawdę szybko, albo to tylko mnie się tak wydawało, kiedy nie mogłam pozbierać myśli. – Przecinek przed „albo” zbędny, zaś zamiast „kiedy” napisałabym „skoro”.
Nowak wyszedł o krok w stronę współpracownika – a może po prostu „zrobił krok”?
(…) zamiast tego skorzystałam z okazji, by wpatrywać się z bliska w dziwną twarz przybysza z Norwegii, co wydało mi się zupełnie naturalne w tej sytuacji. – Dlaczego niby to było naturalne?
(…) oczy jasnoniebieskie a włosy wręcz żółte. – Przecinek przed „a”.
Oniczym już nie myślałam. – Brak spacji. Niejedyny w tym rozdziale.
Plus za wypowiedź Norwega. Szkoda, że taką krótką, ale… Ale przynajmniej inną. Włożyłaś w jego usta charakterystyczne powiedzonka, nadałaś mu charakter – czymś się wyróżnia. Nie wiem tylko, dlaczego nagle wyskoczyłaś z „Adalbertem”? Okej, wcześniej gdzieś też tak nazwałaś mimochodem Nowaka, ale powinnaś była to zrobić wtedy, kiedy wprowadzałaś tę postać, żeby się nic nikomu nie mieszało. I żeby uniknąć wcześniejszych powtórzeń.
Bohaterowie nie pozostają w kopalni zbyt długo, ale tym razem przerwanie Absurdu nie jest bezsensowne. Może i mogłaś przytrzymać ich tam nieco dłużej albo rozszerzyć scenę „odchodzenia”, ale źle nie jest; również dlatego, że po raz pierwszy w historii tego opowiadania stawiasz na krótkie opisy, przerywasz wydarzenie, a tym samym dajesz czytelnikom oraz bohaterom chwilę oddechu. W każdym razie nie odnosi się wrażenia „urwania” niewygodnego dla Ciebie wątku, dlatego czyta się o wiele lepiej! Inna kwestia, że wydaje mi się, że Nowak i tak długo by ich tam specjalnie nie trzymał, on chyba w jakiś pokręcony sposób lubi te dzieciaki.
Kłopotliwą ciszę przerwał w pewnym momencie Bilbo, który chciał grać w „co widzę za oknem” i mimo braku odzewu zaczął wymieniać sosenki, słoneczka wstające nad horyzontem i chmurki, których wszyscy z jakiegoś powodu nie odgadywaliśmy, ale przeholował w momencie, kiedy odwrócił się od okna i z miną łobuza powiedział, że widzi Niemca, którego rzuciła dziewczyna. – To ile było tych słoneczek? I to jeszcze „wstających”? Nie wydawało mi się, żebyś zmieniała ich ilość w ramach Absurdu. Ponadto czego konkretnie oni nie odgadywali, samych chmurek? I czy słowo „odgadnąć” na pewno jest poprawne? O długości pierwszego zdania chyba nie muszę już wspominać?
Przecież zerwali ze sobą już jakiś czas temu, chyba nie powinien robić Małgosi wyrzutów, jak głupich decyzji by nie podejmowała; widać, że było mu z tym ciężko, ale wydawało mi się, że to jeszcze za wcześnie, by moje pocieszanie mogło cokolwiek dać. – Nie do końca rozumiem części tego zdania. Zamiast „jak” chyba chodziło o „jakkolwiek”? Zamiast średnika postawiłabym kropkę. A pocieszanie nic by nie dało i byłoby nie na miejscu głównie z powodu obecności Małgosi i Norwega, a nie czasu… „To jeszcze za wcześnie” brzmi nieco pokracznie. Wydaje mi się też, że „moje” jest zbędne, chyba że chodziło pośrednio o zaznaczenie egocentryzmu Klaudii nawet w takiej sytuacji.
(…) parę ładnych lat temu Anders uciekł z Norwegii jako bogaty przestępca podatkowy, który postanowił mnożyć swój majątek, więc wykupił sobie sporą działkę, którą dziś znamy jako jego kamieniołom. – Im dłuższe zdanie złożone, tym nie tylko coraz gorzej z logiką czy podmiotami, ale również z wyborem spójników. A dwa takie same w bliskim sąsiedztwie zdecydowanie nie brzmią dobrze. Ponadto my nie znamy żadnego kamieniołomu, bo dotychczas ani kopalni, ani niczego innego w taki sposób nie określiłaś. Zamiast wsadzić kwestię w usta Małgosi, znów dajesz to w opisie z perspektywy Klaudii – po co? Rozwiązałoby to zarówno problem z długością zdania, jak i ze streszczeniem oraz tą męczącą „pośredniością” sporej ilości scen.
Dobrze, że chwilę później wybierasz formę dialogu.
(…) Norweg, po raz pierwszy zabierając głos od kiedy wsiedliśmy do samochodu. – Przecinek po „głos”.
Wtedy rozpoczęła się moja i Nowaka współpraca – wtedy rozpoczęła się moja współpraca z Nowakiem. Ale jako że mówi to Norweg, mogę zrozumieć, że gramatyka nie jest jego mocną stroną. Tylko że teraz wypowiada się znacznie lepiej niż w poprzednim fragmencie, więc nie do końca rozumiem, jakie było Twoje zamierzenie. Dlatego nie będę pisać o późniejszej „biedackiej”, ale skoro sami bohaterowie zauważają, że Norweg mówi świetnie po polsku (a szkoda, wcześniej mówił o wiele zabawniej), to zastanawia mnie, dlaczego tego samego nie wspominano ani o Niemcach, ani o Azjacie, którzy mówili jeszcze lepiej, bo praktycznie bez ŻADNYCH błędów?
(…) nie potrafiąc spłacić odszkodowania na środowisko. – Raczej „nie mogąc”. Potrafić to by pewnie mógł.
(…) jakby moja podświadomość już dawno założyła, że przepadł i nie należy już do mnie – uwielbiasz „już”.
Martwiłam się o to, co będzie dalej, jak będzie wyglądało nasze życie i czy to od tego momentu uczestniczyć będzie w nim Norweg, czy może to tylko zły sen. Miałam szczerą nadzieję na to ostatnie bądź jakieś niespodziewane wyjaśnienie dziwnej sytuacji ze strony Małgosi, która być może po prostu wymyśliła jakiś genialny sposób (…) – znów powtarzasz się znaczeniowo, przedłużając tym samym zdanie. Lepiej byłoby napisać „czy to wszystko to może tylko zły sen”, bo tak wygląda za krótko w porównaniu z pierwszą częścią zdania.
Mogła zawsze wykorzystać uprzejmość współpracownika Nowaka, z którym dobrze się bawili, nabierając nas na całą tę farsę. – Dlaczego nagle „bawili”? Kto z kim? Gosia z Nowakiem/Gosia z Andersem/Nowak z Andersem/wszyscy naraz?
(…) zatrzasną przed nami drzwi bez słowa wyjaśnienia – coś tam już wyjaśnili, choć nadal pojęcia nie mamy, jak Anders poznał Gosię.
Gościem w moim własnym domu, do którego przyrosłam, w którym dorastałam, spałam i czasem odkurzałam podłogę. – Technicznie rzecz biorąc, ona tam nie dorastała, ale kontekst i tak mi się podoba: nawet podłogę odkurzała. Za tę małą ironię plus.
Klaudia powtarza się, kiedy podkreśla, że Tom nic nie mówi. Ale to faktycznie dziwne, choć z pewnością NIE NAJDZIWNIEJSZE w życiu głównej bohaterki.
(…) nawet nie pomyśleliśmy o tym, żeby zamknąć go na klucz, gdy opuszczaliśmy dom, w celu zabezpieczenia go przed włamaniem albo nagła inwazją skoczków, co wydało mi się w tamtym momencie skrajną głupotą. – Ale niby kiedy mieli to zrobić, skoro zostali w jakiś sposób – oczywiście osobliwy, ale jednak – uprowadzeni? Ten przypływ „rozsądku” zupełnie mnie nie przekonuje. Ponadto powinno być „nagłą”, a przecinek po „dom” zbędny.
Wszystko wskazywało jednak na to, że domu nie odwiedzali żadni nieproszeni goście, a co więcej, już nie musieliśmy się kłopotać dziurą. // Małgosia zdążyła wpaść do pokoju przede mną (…) – okej, powiedzmy, że kupiłabym stwierdzenie Klaudii, że nikt się do nich nie włamał (choć przecież tak naprawdę nie obeszła całego domu), ale jakim cudem mogła wiedzieć, że dziura została załatana PRZED wejściem do pokoju Bilba? Nie wspominając już o tym, że spoilerujesz we własnym opowiadaniu, co jest karygodne.
Sufit został nawet pociągnięty farbą w tym samym kanarkowym kolorze. – Wcześniej nie było napisane nic o tym samym czy innym kolorze…
Byłam zwyczajnie pod wrażeniem, że zrobił dla nas coś takiego i miał w sercu jakieś poczucie przyzwoitości, do tego stopnia, że nawet nie przejmowałam się tym, że musiało się to wiązać z wizytą jakichś obcych robotników w domu. – Przestanę już liczyć, ile razy Klaudia zadziwiła mnie swoim zachowaniem wobec Nowaka, bo to nie ma sensu. SERIO, ona naprawdę tak myśli? Ponadto kiedy Nowak zdążył to ogarnąć? Znów mamy zaimkozę. Dlaczego robotnicy mieliby nie być „obcy”?
(…) bo lodówka jest pusta, ta nowa zresztą też. – Po co ten dopisek? Może to miało być zabawne, ale nie jest, szczególnie z tym „zresztą” oraz świadomością, że „ta nowa” pewnie jest jeszcze zafoliowana. Choć na przykład Klaudia wcale tak nie uważa, kiedy w następnym zdaniu ocenia zachowanie Norwega (zaś Ty mieszasz czasy, ponadto „poczuć się z faktem” brzmi wyjątkowo dziwnie).
Para wyszła z pokoju, obejmując się cały czas, a Anders do tego wszystkiego przed schodami wziął Gosię na ręce, jakby nie chciał, żeby za bardzo się zmęczyła. Nie wierzyłam temu, co działo się na moich oczach. To było ponad moje możliwości – usiadłam na schodach i ukryłam twarz w dłoniach, próbując sobie to wszystko poukładać. – A Klaudia to kiedy wyszła, bo nie wspomniałaś? „Tego/temu/to” – stanowczo za dużo.
Chwilę po tym, jak zamknęły się za nimi drzwi, kiedy upewniłam się, że para nie wróci prędko, pobiegłam do Toma, żeby przedyskutować z nim to wszystko. – A właściwie jak się upewniła? Po co tak wiele określeń czasu? Żeby nie pisać „to”, proponuję „żeby wszystko z nim przedyskutować”.
Zastanawia mnie, skąd Klaudia wie, że Bilbo zniknął na górze z konewką w ręce. Może ma jakiś radar w oczach. A może to Ty ponownie streszczasz.
Nie mam za to żadnych wątpliwości, że streszczasz, chwilę potem. Zamiast przedstawić rozmowę między Tomem i Klaudią, co ostatnio udało Ci się bardzo dobrze, Ty ją pokrótce opisujesz. O wiele bardziej przekonałoby mnie, że Niemiec cierpi z powodu zachowania Gosi, gdybyś przedstawiła to BEZPOŚREDNIO! Ponadto fascynuje mnie to, że Klaudia zauważa swoich przyjaciół tylko, jeśli coś się rypie, albo jeśli stwierdzisz, że dla fabuły jest to istotne. Nie wierzę, że zastanawiałaby się nad związkiem swoich przyjaciół przez tak długi czas, nie próbując niczego się dowiedzieć. Ale z drugiej strony ostatnio dawałaś do zrozumienia, że przez kilka miesięcy bohaterom kompletnie wisiała – i właściwie nadal wisi – tajemnica Czartoryskiego w ich własnym ogródku. Jednak czy to oznacza, że powinnam łykać te Absurdy bez żadnej refleksji? Nie wydaje mi się.
Wtedy mocno pożałowałam tego, że nigdy nie pomyślałam, żeby przekazać mu, czego tak naprawdę pragnęła od życia jego dziewczyna, o czym sama uważała, że nie wypada mówić, ale wyrzuty sumienia męczyły mnie tylko przez moment. – Z kontekstu wydaje mi się, że chodziło Ci o „teraz”, a więc „wtedy” nie pasuje. Jeśli ktoś mocno czegoś żałuje, to raczej wyrzuty sumienia nie opuszczają go ot tak, choć wiadomo, że Klaudia jest pod tym względem nieco… inna. Wtręt w postaci poglądów Małgosi jest nieco za długi, gramatycznie zdanie traci sens. Chcę także zauważyć, że na ogół sformułowania typu „przez chwilę”, „moment” tak naprawdę wydłużają scenę, a nie nadają jej dynamizmu.
Mimo tego wszystkiego jakoś byliśmy wobec siebie lojalni, żyliśmy razem, pomagaliśmy sobie. – Po co to „jakoś”? Zresztą na mój gust Tom nie był lojalny, kiedy nagle zainteresował się żoną sołtysa… Ale później też zupełnie nagle o niej zapomniał. Ach, ten Absurd.
Dlaczego Tom krzyczy po niemiecku „doniczka”? Ale cóż, właściwie to nie jest aż tak istotne, skoro WRESZCIE faktycznie krzyczy coś po niemiecku pod wpływem emocji! O to mi właśnie chodziło.
Małgosia nie gustowała w mężczyznach, którzy byli od niej jakieś dziesięć lat starsi, ani nie była tak zdesperowana, żeby obniżać swoje wymagania, już pomijając zupełnie lojalność wobec Toma. – Liczę, że to miało być elementem Absurdu, nawet jeśli brzmi zadziwiająco poważnie, bo nie wierzę, że mogłaś zapomnieć o Diego albo Kurczaku czy innych policjantach.
Widziałam po sposobie jego wypowiedzi, przesadnych gestach, że próbował sprawiać wrażenie niewzruszonegozdradą, to tak naprawdę mocno to w niego uderzyło. – Brakuje „choć” albo „mimo że” przed „próbował”, zaś między „wypowiedzi” a „przesadnych” dałabym „i”. Brak spacji.
(…) zwłaszcza jeśli niektórzy płacili na ten dom rachunki – za.
Nie tak dawno Klaudia uważała, że być może Gosia nadal udaje, a teraz wraz z Tomem planuje wyprowadzkę… Ja bym jednak porozmawiała z Małgosią. Wzmianka o Bilbie jako mężu Klaudii przypomniała mi, że oni wciąż niedorzecznie w to wierzą, a skoro tak, to coraz dziwniejsze wydaje mi się, że narratorka NADAL nie znalazła czasu, przez dwa lata, na wizytę u księdza Panadola, a sama ostatnio mówiła, że powinna. Ten Absurd wyprowadza mnie z równowagi.
Jedno pozostawało pewne: właśnie zamieszkał z nami Norweg. – Odkrycie wieku.
Anders chyba po prostu lubił dzieci, i to do tego stopnia, że machnął ręką na popisaną długopisem białą koszulę, w zamian proponując Niemcowi zabawę w pchełki – mimo że rozumiem, co masz na myśli, przypominam, że Bilbo NIE jest dzieckiem. I że ani z tego, ani z poprzedniego zdania nie wynika, dlaczego nagle wspomniana koszula jest pomazana długopisem.
Zastanawia mnie też, skąd nagle w salonie pojawiła się walizka Norwega, bo nie napisałaś, jakoby ją przyniósł.
Kolejny fragment zaczynasz w taki sposób, jakbyś miała przeskoczyć w czasie – i w dodatku znów nieco spoilerujesz, dając do zrozumienia, że pozostali też polubią Norwega. Tymczasem okazuje się, że nadal opisujesz ten sam dzień.
Jego różowe, pokryte krótkimi jasnymi włoskami przedramię wylądowało tuż obok mojego talerza – Boże, dlaczego różowe? I po co wspominać o tych włoskach?
Eleganckim ruchem wcisnął sobie serwetkę za kołnierz – właściwie to powinien położyć ją na kolanach, jeśli chciał być taki elegancki.
Nie powiedzieli nic więcej, ani nie wstali ze swoich miejsc – zbędny przecinek, jak również „swoich”.
Szkoda, że nie przedstawiasz WPROST, w jaki sposób udało się Norwegowi uspokoić Bilba i zająć nim tak, by nie wpadł w złość podczas gry w karty. Gdy to streszczasz, nawet jeśli w ładny sposób, nie potrafię tego jako czytelnik poczuć. Dodatkowo uwaga o systemie kar i nagród na lodówce to następna myśl, którą powinnaś zacząć od nowego akapitu.
Trudno mi powiedzieć, jak według Ciebie biegnie czas: myślałam, że nadal mówimy o grze w karty, ale później okazało się, że musiałaby ona trwać kilka godzin, czyli do późna w nocy, a ponadto, że Bilbo w ciągu dnia rysował kilka razy dla Andersa. Dochodzę więc do wniosku, że nie wiadomo kiedy ani jak postanowiłaś przejść dalej – szkoda, że tego nie zaznaczyłaś. Jestem pewna, że o taki brak logiki Ci nie chodziło.
(…) został na chwile sam w kuchni, pilnując zabierającego się do wykipienia mleka, nie najlepiej się to dla niego skończyło – zamiast stać nad mlekiem (…) – chwilę. Ożywiłaś to biedne mleko.
(…) trzema warstwami plastra – chyba po prostu trzema plastrami?
Liczyłam, że porozmawiamy swobodnie, bo Norweg w tym czasie poszedł się kąpać. – A nie lepiej i prościej „bo Norweg właśnie się kąpał”? Swoją drogą, coraz bardziej się zastanawiam, dlaczego wsadzasz w to opowiadanie tak wiele osób zza granicy.
Niosące się po całym domu odgłosy wskazywały na to, że świetnie się tam bawi, rozchlapując wszędzie wodę; pewnie udawał, że robi na podłodze fiordy, bo słychać było, jak nuci norweskie piosenki i ślizga się po mokrych płytkach – uwaga o fiordach jest zabawna, ale powiedz mi, jakim cudem Klaudia może usłyszeć rozchlapującą wodę czy mokre płytki? Bo widzieć NIE JEST w stanie, nawet w świecie Absurdu,
Chciałam w końcu poznać prawdę o powodzie, dla którego zaprosiła go do domu. – Lubisz kombinować. Bardziej skomplikowanie nie zawsze znaczy lepiej, co dobrze tutaj widać. Napisz po prostu „chciałam poznać powód (…)”.
To w jakiś sposób okrutne, a okrucieństwo nie pasowało do niosącej pomoc Małgosi. – Polemizowałabym; to, czy Małgosia komuś pomaga czy nie, zależy od sytuacji i rodzaju Absurdu. No, ale z pewnością jest bardziej empatyczna niż Klaudia, więc uwaga nie jest zupełnie pozbawiona sensu. Tylko że lepiej byłoby napisać do „zawsze niosącej”.
Nie wiem, dlaczego wsadzasz w usta Klaudii praktycznie to samo, co powiedziała Gosia, mówiąc o miłości do Andersa. Nie wiem, dlaczego znów nie prowadzisz dialogu całościowo, tylko jego część streszczasz perspektywą Klaudii. To naprawdę niszczy takie fragmenty, niszczy też innych bohaterów, ponieważ czytelnicy chcą wyrobić sobie o nich zdanie, czytając o ich zachowaniu czy zapoznając się z ich słowami, a nie bazując na czyjejś opinii.
Nowak zaaranżował je (spotkanie) dla nich. Ciężko było stwierdzić, po co, skoro ich zachowanie tak wyprowadziło go z równowagi, ale dla Małgosi i Andersa było piękną niespodzianką, która pozwoliła dwóm kochającym sercom połączyć się na dobre. – Chwila, skoro Nowak zaaranżował to spotkanie, to czemu się tak dziwił? Przecinek po „stwierdzić” zbędny.
Zdziwiło mnie, że dopiero na wzmiankę o ślubie Klaudia nagle zarzuca Gosi brzydkie zachowanie wobec Toma, skoro przed chwilą miała zupełnie inne zdanie. Ale może i to dobrze, ponieważ poznajemy dość szokujące fakty na temat ich przeszłości i portalu randkowego. Tylko dlaczego Gosia stwierdza, że Tom cały czas musiał zmieniać pracę? Przecież dla Azjaty pracował około roku.
Klaudia jest wyjątkowo podatna na sugestie innych ludzi. Wystarczy, że ktoś jej coś powie, a ona bezgranicznie w to wierzy. Jeśli chwilę później ktoś inny powie jej coś innego, to nagle poprzednia informacja przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Dziewczyna nie próbuje prawie nigdy niczego weryfikować. Pewnie o to Ci chodziło, ale jednocześnie przez dłuższy czas wcale nie wydawało się, że chcesz robić z nią aż taką niedorajdę. Ponadto czasem narratorka ma te swoje przebłyski egoizmu i nagłej odwagi, w których stwierdza, że najlepiej poradziłaby sobie sama i wpada na jakieś dziwne pomysły, co nie do końca zgadza się z tym, co napisałam na początku tego akapitu. Wrócę do tego później.
Poza tym jak Tom martwi się o mieszkanie, to po wyprowadzce może sobie je wynajmować ile chce – tego nie rozumiem. Ponadto brakuje przecinka po „tym” oraz „ile”.
Dlaczego nie nazwałaś wcześniej Budynia Włodkiem, dlaczego?!
(…) on ma po pierwsze chcieć mieć dużą rodzinę. – Proponuję „musi”. I inną składnię, mianowicie „po pierwsze musi chcieć (…)”.
(…) a on nie chce dzieci, czy nie jest gotowy. – Bez przecinka, a najlepiej zastąpić „czy” „albo”.
(…) kto będzie mnie szanował, ale traktując jak przyjaciółkę, równą sobie osobę – można kogoś szanować i traktować jako przyjaciółkę, ba – właściwie tak powinno być. Napisałabym więc „kto będzie mnie szanował, jednocześnie traktując jak (…)”.
(…) jest wysoki, ma mięśnie – to naprawdę wyczyn, że ma mięśnie. Na ogół ludzie nie mają.
Poczekaj, to jednak Klaudia zdała maturę czy nie?
Przypada mi do gustu rozmowa narratorki z Gosią od momentu, w którym przestałaś część streszczać. Była taka… babska, ale również zabawna. To, jak Klaudia nagle zaczyna wymieniać cechy wymarzonego faceta, jest takie naturalne. Podobają mi się także rady Małgosi.
Krótki fragment na temat podsłuchiwania i obserwowania Toma jest… za krótki. Nie mogę w to uwierzyć, bo dotychczas wszystko było stanowczo ZA długie. A jednak. Zabrakło choćby jednego zdania przejścia. Ale, odwołując się do samej treści, może przynajmniej Klaudia nauczy się nieco empatii.
Ponadto co do stwierdzenia, że inni polubili Norwega – Klaudia może tak, przynajmniej częściowo, ale Tom z całą pewnością nie.
(…) ja i Tom byliśmy raczej nieobecni, a Bilbo jak nigdy wcześniej zachowywał się zupełnie wzorowo. – Co to znaczy być „raczej nieobecnym”? Szczególnie jeśli chwilę później piszesz, że Tom cały czas siedział w domu. „Zupełnie” psuje wydźwięk „wzorowego”.
(…) nie miał żadnych skrupułów aby uznać – przecinek przed „aby”.
Stał się jego centrum, na zawsze zmieniając jego atmosferę w chwili, kiedy postawił w nim swoją północną stopę. – Północna stopa, i to jeszcze jedna, brzmi dość dziwnie. Ponadto znów, w całym fragmencie dotyczącym pojawienia się Andersa w domu, nieco się powtarzasz. Ale teraz aż tak to w oczy nie uderza, bo udało Ci się tym opisem oddać magię, którą wedle słów Klaudii Anders wniósł w życie naszych bohaterów. Choć nie mogę uwierzyć, że w życie Toma również.
Z samego rana Małgosia obudziła mnie, mówiąc, że wychodzi z domu. – A ile czasu minęło od poprzednich wydarzeń?
Widziałem, jak Małgosia wyciągała z szafki w salonie swoje dokumenty, a potem pytała Andersa, czy woli, by przyjęła jego nazwisko, bo ona na przykład bardzo chce. – Na przykład bardzo chce co? Ponadto znów zadziwia mnie ta nagła niemoc bohaterów w niektórych przypadkach. Trudno mi uwierzyć, żeby ktoś tak narwany jak Tom po prostu sobie na coś takiego patrzył. Po co obudził Klaudię, skoro nic z tym nie zrobili, tylko czekali spokojnie na powrót Andersa i Gosi: Kiedy zobaczyliśmy samochód podjeżdżający pod nasz dom, oboje stanęliśmy w przedpokoju. (Poszliśmy do przedpokoju) – naprawdę tego nie rozumiem. To pewnie Imperatyw Absurdu. Niedobrze.
Liczyłam, że nawet jeśli sprawy naprawdę zaszły tak daleko, to przynajmniej zaraz poznam prawdę, a przede wszystkim postanowiłam sobie, że tym razem wybiję Małgosi z głowy dziwne pomysły; niestety, kilka sekund później nieoczekiwany rozwój wydarzeń wprowadził małe zamieszanie i wszystko inne zeszło na chwilę na dalszy plan. – Po pierwsze, nie wiem, co mogłaby próbować wybijać Małgosi z głowy, jeśli faktycznie ta wzięła już ślub z Andersem. Po drugie, dlaczego znów spoilerujesz? Zamiast pisać coś takiego jak od „niestety”, zacznij nowy akapit na przykład od takich słów: „Niestety los chciał inaczej (…)” i opisz, cóż takiego się stało. Nie psuj zabawy czytelnikom. No i znów za dużo określeń czasu; jakbyś zrezygnowała z „na chwilę”, byłoby bardziej dynamicznie.
Tajemniczy przedmiot ciągnął za pomocą trzymanego w rękach czegoś w rodzaju długiego kija, którego drugi koniec był ukryty we wnętrzu worka. – Boże, co takiego? To w końcu kij czy nie kij? Jak można dać taki opis? Tajemniczy przedmiot to worek, tak?
To nie miało żadnego sensu, poza tym nie miałam pojęcia, że da się tak łatwo załatwić tego typu papierowe sprawy – powtórzenie, ponadto – serio, Klaudia, nie zauważyłaś, że prawo tutaj właściwie nie ma żadnego znaczenia? „Papierowe sprawy” nie brzmią dobrze.
(…) chociaż z chwili na chwilę coraz mniej z moich wysiłków wynikało. – Z chwili na chwilę? Wynikać z wysiłków? Coś tutaj jest ewidentnie nie tak.
Nie zauważyłam, żeby Małgosia cokolwiek jadła, bo zajęta była mówieniem, a i Tom nie podszedł do nowego jedzenia zbyt entuzjastycznie – żeby uniknąć powtórzenia, proponuję zmienić „jedzenia” na „posiłku”/„dania”.
Norweg, ze swoimi silnymi rękami z zimnej północy. – Co Ty masz z tą północą i podkreślaniem „swoich” rąk?
Człowiek był młody, najpierw był wir zabawy, potem huragan wstydu i tsunami konsekwencji. – To zdanie mnie absolutnie zauroczyło. Co prawda, nie wiem, czy Norweg niemówiący aż tak świetnie po polsku mógłby coś takiego powiedzieć, ale nie zmienia to faktu, że to bardzo ładne stwierdzenie. Pomimo powtórzenia.
— Co!? – powinno być „?!”.
Lubię Norwega, choć nie pasuje do niego bycie kryminalistą w momencie, gdy tak dobrze umie zaopiekować się Bilbem. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Klaudia nie ma co omawiać z Gosią (w końcu ta nawet nie wzięła jej na swój ślub), ale muszę przyznać, że podoba mi się dorosła odmiana Małgorzaty i mam nadzieję, że już tego nie cofniesz. Trochę brakowało mi ostatnio więzi między przyjaciółkami.
Ale i tak współczuję Tomowi, ponieważ nie dość, że stracił dziewczynę, to jeszcze w jakimś sensie brata. Nareszcie CZUĆ problemy bohaterów i dobrze!
Uderzyło mnie, ile dojrzalsza ode mnie była Gosia. – O ile.
Wydawało mi się to paskudnym pomysłem, ale nasłuchałam się historii o młodych kobietach, które uważają dzieci za obrzydliwe, a potem instynkt macierzyński robi swoje i zostają matkami, a wśród moich znajomych źle widziane było choćby rozważanie takiego problemu, więc nie miałam za bardzo z kim o tym porozmawiać. – Za długie to zdanie i mocno pokręcone. Ponadto o jakich znajomych mówisz, bo prócz Niemców i Małgosi żadnych nie zauważyłam?
No i po raz kolejny nie mogę zrozumieć, dlaczego raz Klaudia uważa, że ma męża, a raz, że nie. Na przykład tutaj w swoich przemyśleniach w ogóle zdaje się nie pamiętać o ślubie z Bilbem… Mam wrażenie, że w zależności od tego, jak Ci wygodnie, Klaudia albo pamięta, albo nie pamięta. Niedobrze.
No i miło, że po raz pierwszy napisałaś, kiedy Klaudia ma urodziny. Rychło w czas. Chyba musiała pójść rocznikowo wcześniej do szkoły, skoro chodziła do klasy z Gosią?
Odwróciłam wzrok, słysząc głośne kroki na schodach – „wzrok” czy „się”?
(…) a i ja nie mogłam odeprzeć wrażenia, że na naszych oczach stało się coś tragicznego, o czym jeszcze nie mamy pojęcia. – Oprzeć się wrażeniu. Pomieszanie czasów, powinno być „nie mieliśmy”. I skoro jeszcze nie mieli pojęcia, to po co to zdradzasz?
Nie rozumiem: Bilbo stał w progu domu, Anders początkowo był w środku, Klaudia jakoś przedostała się do wnętrza, zaś Norweg wyszedł, trzaskając drzwiami. Ale nigdzie nie napisałaś, żeby Bilbo się przemieścił, więc niby jak go mijali i w jaką ścianę później rzucał swoimi rzeczami? Nie rozumiem też, dlaczego Tom i Klaudia pobiegli na górę, żeby patrzeć na ogródek? Kompletnie bez sensu, podobnie jak to, że Gosia zmaterializowała się nagle w samochodzie Norwega (to właściwie sobie dopisałam, bo napisałaś, że gdzieś siedziała, a później odjechali). Brakuje co najmniej kilku zdań w tym opisie, żeby nabrał on jakiegokolwiek sensu.
Ale i tak udało Ci się oddać smutek związany z tym nagłym i niezrozumiałym odejściem dwójki bohaterów. Chyba nawet dobitniej dzięki napisaniu o pralce czy suchych bułkach. I zadaję sobie pytanie „co będzie dalej?”. Końcówka naprawdę mnie zaskoczyła i to tak, jak powinna – tak, że chcę czytać dalej.
Rozdział trzeci
Ciężkie zderzenie z rzeczywistością zaraz po tym, jak ewidentnie nie poradziliśmy sobie z tą nagłą zmianą liczby domowników – to nie jest „zaraz po tym”. To jest w tym samym momencie. To, że sobie nie radzą, oznacza ciężkie zderzenie z rzeczywistością. Równolegle, a nie jedno po drugim.
Norweska atmosfera łososia z dzikim ryżem z sosem malinowym uśpiła naszą czujność, przez co wyjazd Małgosi zszokował nas i uniemożliwił ogarnięcie całego bałaganu, jaki zostawiła, nie uprzedzając nas o swoich planach. Nie wiedzieliśmy, ile mamy oszczędności, jedzenia, jak najkorzystniej podzielić się nowymi obowiązkami i co zrobić z Bilbem. Czuliśmy się oszukani, wręcz zdradzeni, kiedy nie przychodziło nam do głowy dlaczego i po co nagle się wyprowadziła, nie biorąc praktycznie nic ze swoich rzeczy. – Bardzo lubisz powtarzać się znaczeniowo, zrozumieliśmy już wcześniej, że Małgosia uciekła niespodziewanie… Ale nawet jakby tak nie było, sądzę, że i tak czuliby szok i zdezorientowanie. Brakuje przecinka po „głowy” (i dlaczego jednej?). A „dlaczego” znaczy to samo co mniej miłe „po co”. Ponadto… ciekawe, jakie rzeczy?
Nie wiedzieliśmy wcześniej, że pranie trzeba robić ten raz w tygodniu po segregacji ubrań, potem je rozwieszać i czasem prasować; że to nie zasada dla wyjątkowo czystych ludzi bez poważniejszych problemów niż wypełniający się kosz w łazience, ale życia człowiek uczy się, kiedy godzinę przed wyjściem na rozmowę kwalifikacyjną w domu nie ma absolutnie nic, w czym nie przypominałoby się Rubika zaraz po wygramoleniu się z korytarza pełnego błota. – To zdanie generalnie dobrze pokazuje obecną sytuację i konieczność nauczenia się życia przez Toma i Klaudię, ale wymaga podzielenia, żeby nie zgubić sensu i złapać oddech. Konieczny podział od „życia”. „Ten” na początku nie jest potrzebne, ponadto… mimo wszystko zastanawia mnie, czy mogli w dwa tygodnie dojść do aż tak dobrych wniosków związanych z praniem. No chyba że czytali w Internecie.
(…) przypadkiem wyszło też na jaw, że rachunki same się nie opłacają, dywany nie odkurzają, a tego ostatniego odkrycia dokonaliśmy po tym, jak Bilbo prawie się pochorował, gdy wdychanie jakichś blond kołtunów z podłogi okazało się złym pomysłem. – Lepiej byłoby napisać jako nowe zdanie „Ostatniego odkrycia (…)”, ponieważ tak to „nieopłacanie rachunków” wygląda nieco… goło. Nadal ponawiam zarzut związany z czasem – jesteś pewna, że dwa tygodnie wystarczyłyby im na takie wnioski. Do końca akapitu powtarzasz z zamiłowaniem słowo „włosy”.
(…) ogłosił, że to niespodzianka, po czym odebrał mi talerz ze świeżo przygotowanymi kanapkami, „bo nawet sobie nie wyobrażaliśmy, jaki jest głodny”. – Proponuję dopisać słówko „mówiąc” albo jego odpowiednik i problem masz z głowy.
Wytłumacz mi jedno: na początku Tom i Klaudia mają gdzieś, że Bilbo zniknął na cały dzień (co samo w sobie jest zastanawiające, bo dobrze znają tego chłopca, a teraz w dodatku stają się dojrzalsi i bardziej odpowiedzialni), ale pod koniec fragmentu nagle stwierdzają, że uciekł na poważnie, kiedy nie ma go kilka godzin. Może wziął ze sobą jakieś rzeczy, ale nie wiadomo, bo nie napisałaś! Cały czas zdarza Ci się powtarzać te same informacje w różnych konfiguracjach, zaś o innych, nawet bardziej istotnych w ogóle nie wspomnieć. I wątpię, aby miał to być element Absurdu. Dziwna jest też nagła, wyjątkowo trafna reakcja policjanta Radosława, ale można to podpiąć pod Absurd, wedle którego Z RZADKA, ale jednak czasem ta policja działa.
„zbieram na godne nowe życie, proszę pieniądze”. – Przecinek między przymiotnikami + brakujące „o”. Ale jako że napisał to Bilbo, drugi błąd pewnie jest zamierzony?
Od tego czasu mieliśmy Bilba stale na oku. // // Nie pomogło to jednak na wszystkie problemy wychowawcze – dlaczego pojawił się tak duży odstęp między tymi zdaniami, skoro tak naprawdę powinny się one znajdować w jednym akapicie. Ponadto ja na przykład rozumiem, dlaczego nie pomogło to na problemy wychowawcze – po pierwsze, pilnowanie nie oznacza wychowywania, po drugie, nie od dziś wiadomo, że Bilbo w realnym świecie potrzebowałby specjalistycznej opieki.
Z początku buntował się i płakał, ale szybko okazało się, że nawet ukochany brat nie ma tyle cierpliwości, ja odkryłam zalety zatyczek do uszu, a biednemu Bilbu nie pozostało nic, jak tylko przekonać się na własnej skórze, że o rozwiązane sznurówki łatwo się potknąć, kierowcy trąbią na pieszych przechodzących przez ulicę przy czerwonym świetle, a robienie sobie samemu śniadania nie wymaga doktoratu z gastronomii. – Tyle cierpliwości co kto? Klaudia wielokrotnie narzekała na awanturowanie się Bilba, więc nie wiem, dlaczego wcześniej nie myślała o zatyczkach. Powinno być „na czerwonym świetle”. Przecinek po „nic” zbędny.
Zastanawia mnie, dlaczego opisując zachowanie Bilba, piszesz o nowych problemach. To wciąż te same problemy, tylko o większej intensywności. Ponadto, cóż, tego typu fragment powinien pojawić się tutaj o wiele, wiele wcześniej – po zamieszkaniu razem w domu Małgosi.
Bunt Bilba przejawiał się także w odmówieniu korzystania ze sprzętu mającego kabel poza jednym odkurzaczem: za nic nie mogliśmy go przekonać, że to wspaniałe nauczyć się korzystać z pralki, żelazka czy zmywarki, bo ten zaczynał się wydzierać, ile razy podejmowaliśmy temat. – To zdanie jest jednym z wielu w wyjątkowo długim akapicie, osobiście zaczęłabym je od nowego. Dodatkowo lepiej brzmiałoby „odmawianiu” oraz „sprzętu wykorzystującego prąd”. Końcówkę też bym zmieniła (bo można odnieść wrażenie, że Bilbo czepiał się tego, że wiele razy podejmowali temat, a nie, że go podejmowali), a zamiast „ile razy” napisałabym „ilekroć”.
A właśnie… Bilbo używał jeszcze mikrofalówki, prawda? Bo wcześniej tak pisałaś, ale później wyszło na to, jakby z niej nie korzystał. Proszę, zdecyduj się.
Metody wychowawcze polegające na szantażu to żadne metody, ale to pewnie element Absurdu. Tylko że jestem praktycznie pewna, że Klaudia wielokrotnie olewała wcześniej histerie Bilba, choć pewnie odchodząc, a nie ignorując je wprost. Aczkolwiek sam pomysł, żeby przeczekać taki napad, a nie dawać chłopcu słodycze, jak najbardziej popieram.
Dość nagle z opisu przechodzisz do krótkiego dialogu o tajemniczej Oli. Przydałoby się to jakoś umieścić w czasie oraz rozszerzyć, bo tak to odczuwam niedosyt. A jeśli nadal chcesz jeszcze trochę postreszczać, to streść i ten komentarz Bilba. Jest to dopuszczalne, ponieważ nie zaczynasz jeszcze właściwej akcji, ale jeśli już zaczniesz, powinnaś opisywać ją bezpośrednio.
Zagadkę rozwiązał dopiero Tom, który postanowił zbadać sprawę i po niedługich poszukiwaniach pokazał mi konto Bilba na portalu randkowym. Wydało się, że to tam poznał tę całą Olę, z którą wymieniał niezobowiązujące wiadomości od mniej więcej półtora roku. – Brzmi to tak, jakby Tom poznał Olę, a nie Bilbo. Brakuje przecinka po „sprawę”.
Zapomniałam wcześniej wspomnieć o Sebastianie – podobał mi się pomysł z wymyślonym przyjacielem, ale zdecydowanie za słabo go wykorzystałaś, ponadto zapadło mi w pamięć, że raz Klaudia zachowywała się tak, jakby ktoś taki faktycznie istniał.
Za to na pewno wstydziłabym się wpisać sobie takie głupoty na profilu, gdyby nie fakt, że nikt nie mógł mu dokuczać bez przyznawania się, że sam szuka miłości w internecie – co, jak wiedzą wszyscy górale, jest równoznaczne z najbardziej wstydliwym możliwym wyczynem, po którym nawet wejście na najwyższy szczyt świata nie uwolni cię od hańby. – Szkoda, że najpierw dajesz opinię Klaudii na temat wpisu Bilba, a dopiero później sam wpis. Czytelnik sam powinien najpierw wyrobić sobie opinię. Ponadto trochę to porównanie – niemal homeryckie – zawiłe. „Internet” powinno zostać zapisane wielką literą. Czy stworzenie profilu na portalu randkowym może być „wyczynem”? I to jeszcze lepiej: „wyczynem, po którym”? Szczerze wątpię.
Dziwi mnie, że skoro rzeczona Ola jest z Zakopanego, Klaudia o niej w życiu nie słyszała. Przecież ona zna tam chyba wszystkich.
Po tym że Bilbo poszukuje „luksusu życia, miłości i dobrych ogrodów” i w miarę normalnego odpowiadania na pytania typu stosunek do alkoholu czy znane języki – przepraszam, Bilbo poszukuje odpowiadania na pytania typu stosunek do alkoholu? Gramatycznie brzmi to bardzo słabo (a pytania w tym brak). Brakuje przecinka przed „że”.
Sam opis randkowy, który dopiero teraz mogłam przeczytać, jest naprawdę świetny. Napisany bardzo w stylu Bilba, z licznymi błędami (choć nie wiem, dlaczego tylko jednym ortograficznym). Dlaczego więc nie można najpierw go przeczytać, a dopiero potem poznawać opinii Klaudii (całej)? Eh. I dlaczego nie pociągnęłaś tej Oli od razu dłużej, skoro już o niej zaczęłaś…?
(…) jeśli idzie o dziwne wydarzenia, lepiej je ignorować niż drążyć – drążyć wydarzenia?
Mimo wszystko nie miałam wrażenia, że pogrążamy się w chaosie i nie dajemy rady z wychowywaniem tego dzieciaka, wręcz przeciwnie; to chyba właśnie dlatego, że mogłam bez obaw głośno wyrażać swoją dezaprobatę i zdanie o inteligencji Bilba, kiedy coś przeskrobał, bo Tom – w przeciwieństwie do Małgosi – w ogóle tego nie komentował, a grubszy Niemiec jedynie nadymał się i pluł, przy czym widać było, że w końcu zaczęło do niego docierać, że nie na wszystko może sobie pozwolić. – Przez długość tego zdania sama się pogubiłaś i nie dopisałaś końcówki do stwierdzenia „to chyba właśnie dlatego, że (…)”. Bilba już od pewnego czasu nazywasz grubszym, ale z tego, co pamiętam, na początku Klaudia uznała go za przystojniejszego i chyba był też szczupły, jakoś zabrakło przejścia. Nie wiem, czy na pewno chciałaś napisać, że Bilbo pluł i się nadymał. To zdanie straciło gdzieś swoją puentę. Podziel je na mniejsze, napisz porządnie, jak reagował któryś z bohaterów. A jeśli napisałaś to przed chwilą innymi słowami – zrezygnuj.
Rozpoczynasz wreszcie dłuższą akcją i to ze wstępem dotyczącym czasu, bardzo dobrze. Trochę smutno, że Klaudia od razu zakwalifikowała chłopca jako niespełna rozumu. Można by go jednak opisać, a nie tak jednoznacznie szufladkować.
Ja rozumiem, Absurd i te sprawy, ale to nagłe pojawienie się wuja Zdzisława, szczególnie że Gosia jest pełnoletnia, wydaje mi się szyte grubymi nićmi. Niemniej może okazać się ciekawym wątkiem. Wypadałoby napisać, że Klaudia jest sama w domu nieco wcześniej niż pod koniec tej akcji. Podobał mi się opis związany z zamkami w domu, a pomysł dzwonienia na policję nieustannie mnie zaskakuje.
(…) rozumiałaby, że oddawanie zamieszkanego domu rodzinie bez słowa łamałoby już wszelkie granice i zasady współżycia społecznego, bo to pojąłby nawet Bilbo. Układała sobie przecież życie z bogatym Norwegiem, z dala od kłopotów i nudnych przyjaciół, których nie potrzebuje i zostawia bez wyrzutów sumienia, gdy tylko pojawi się coś lepszego. // Po co miałaby nawet myśleć o jakimś malutkim domku na peryferiach wielkiej Europy. – Klaudia widzi, że zaprzecza sobie samej? Skoro według niej Gosia nie przejmuje się jakimś tam domem w Zakopanem, to tym bardziej domownikami… Czy to rodziną, czy przyjaciółmi. Od „których” pomieszałaś czasy, a „już” na początku jest zbędne.
Chyba za szybko Cię pochwaliłam co do akcji z wujkiem Zdzisławem. Naprawdę to zaryglowanie dało efekt? Nie można było tego pociągnąć nieco bardziej? Po co wspominać o towarzyszących mu kobiecie i dziecku, skoro ci nawet się nie odezwali? Dlaczego to zrobiłaś?!
(…) na śniadanie nie je się pizzy; to niezdrowe i demoralizujące. Po czymś takim zostaje tylko tort jako pierwszy posiłek w ciągu dnia, a to prosta droga do grobu. – Interesująca teoria. Podobnie jak to, że Klaudia uważa, że straszenie Bilba śmiercią głodową zadziała. Ale szczerze mówiąc, właściwie nie zdziwiłoby mnie, gdyby dało to oczekiwany efekt.
A owsianka jest zdrowa.
Poczekaj… ona naprawdę uważa, że Bilbo mógłby umrzeć z powodu zmiany diety?! Ta dziewczyna ma dużą tendencję do przesadyzmu w dość dziwnych sytuacjach, zaś w bardziej podejrzanych czy naglących potrafi się nie przejmować. Trudno ogarnąć, kiedy będzie jak się zachowywać, ale dobrze, niech będzie, że to Absurd, w dużej części przypadków pasuje to do sytuacji.
(…) ujrzałam jedynie czuprynę chłopca tarzającą się po stole w prawo i w lewo – sama czupryna tarzać się nie może, za to chłopiec – tak.
Nie podejrzewając jeszcze, że ten dzień może zaraz stać się znacznie gorszy, udałam się więc do łazienki z zamiarem wyciągnięcia swoich ubrań z pralki. – Znów dajesz do zrozumienia, że coś się wydarzy, zanim się wydarzy, „więc” jest zbędne (lubisz słówka, podobnie jak udziwnione konstrukcje; wystarczyłoby napisać „by wyciągnąć ubrania z pralki”).
Jeszcze większe kombinowanie widać tutaj: Czyste kafelki i ściany bez pajęczyn tak nie pasowały do nadchodzącej grozy; usiadłam przed urządzeniem i otworzyłam je, chcąc szybko powiesić cieknące, pachnące psującą się pralką ubrania do wyschnięcia. – „Tak” nie pasuje, bo nie dajesz porównania. Jak coś może pachnieć PSUJĄCĄ się pralką? „Urządzenie” też brzmi dziwnie, już prędzej maszyna.
A przy smugach z bluzki raczej nie chodzi o ściąganie, a o spranie.
Zastanawiam się, czy celowo łączysz styl wysoki z niskim, czy nie, kiedy na przykład – ogólnie używając raczej bogatego słownictwa – nagle używasz słów typu „ciuchy” w opisie.
Z opisu zwykłego prania przechodzisz w dość dramatyczny sposób do konieczności podjęcia pracy przez Klaudię – podoba mi się ten zabieg, choć pisałabym o tym w następnym akapicie (tylko że trochę zgrzyta mi, że zaspoilerowałaś pracą na kilka miesięcy, a potem znów piszesz o braku sukienek, szkoda).
(…) po wyprowadzce z domu rzadko kiedy kupowałam sobie cokolwiek do noszenia i częściej były to płaszcze czy kapelusze, jakieś torebki, bo to właśnie one pozostawały widoczne przez większość roku. – Myślałam, że dom rodzinny od dawna nie jest domem dla Klaudii. „Do noszenia” brzmi dziwnie i można to różnie interpretować. Osobiście wolałabym mieć ubrania pod płaszcz niż kapelusze, ale spoko.
Kurczę, to jak to w końcu jest z tym praniem, są w nim mistrzami czy nie? Bo wcześniej się nauczyli, a teraz wychodzi na to, że jednak nie, bo dopiero ostatnio zrobili dwukrotnie pranie. Eh.
Jednak w momencie gdy staliśmy na skraju bankructwa, nie było takiej opcji. – Przecinek po „momencie”.
Klaudia nic wcześniej nie gotowała, to dlaczego piszesz, jakby swojskie, polskie potrawy przygotowywała od dawna?
(…) jak przewidywałam, cały bęben był ubrudzony czymś odrażającym, co zapewne wzięło się z upodobania Toma do prania butów w pralce. – Lepiej byłoby „wiązało się”.
Podoba mi się to, że nareszcie bohaterowie dłużej myślą o opcjach, jakie mają – na przykład gdzie mogliby mieszkać albo pracować – ale niestety i tutaj widać nieścisłości. Z jednej strony Klaudia mówi o wyjeździe, a z drugiej, że nie wyobraża sobie życia poza Zakopanem. I nie wygląda to na celowe, bo opisałaś to na poważnie.
Jeśli prawie do osiemnastego roku życia nie udało mi się z nikim związać, oznacza to jedynie, że powinnam szukać szczęścia za granicą, gdzie ludzie będą mnie postrzegać raczej jako egzotyczną niebieskooką imigrantkę, a nie tę niezbyt ciekawą z urody córkę kobiety z poczty. – Pomieszanie czasów (powinno być „oznaczało”). Brakuje przecinka po „egzotyczną”. Kobieta z poczty nie brzmi dobrze, lepiej byłoby napisać „pracująca na poczcie”, zaś co do tej egzotyczności niebieskookiej imigrantki… Zależy od kraju, ale w wielu z nich to nic specjalnego. Trochę dziwi mnie, że w tych słowach nie padło słowo „Niemcy”. Albo „Szwajcaria”, skoro rzekomo Bilbo i Tom mają tam rodzinę.
Ale jeszcze bardziej mnie dziwi, że to wszystko opisane jest bardzo na poważnie. Jakby Absurd gdzieś zaginął (oprócz wzmianki o wuju Zdzisławie, w tym rozdziale wszystko jak na razie jest dość logiczne). Podejrzewam, że to cisza przed burzą.
Niemiec wyglądał okropnie, co było dość zrozumiałe, bo miał na sobie nieforemny beżowy sweter, o ironio!, ten sam, który skurczył się w praniu i nie był już odpowiedni dla Andersa. – Wspominałaś przed chwilą o obu braciach, więc nie wiadomo, o którego teraz chodzi. Domyślam się, że o Toma, ale określenie mało fortunne. Wydaje mi się, że po „ironio” nie powinno być wykrzyknika. I lepiej byłoby napisać „że sweter niegdyś należący do Andersa”, żeby nie było niedomówień.
Są programy do prania butów w pralce. Ale podoba mi się ta wymiana zdań między Tomem a Klaudią, bo udaje Ci się sprawić, że ta kłótnia jest zabawna. I lekka, gdyż nie przerywasz jej przez dłuższy czas żadnymi komentarzami. Ogólnie cała scena mi się podoba; kiedy włącza się Bilbo i jego kuchenne zmagania, nie zaczynasz bowiem streszczać, tylko nadal prowadzisz dialog i zwracasz uwagę na zachowanie i sposób wypowiadania się bohaterów. Tak trzymać!
Cały blat kuchenny oprószony został brązowym pyłem pochodzącym z przewróconej metalowej puszki na kakao, obok ktoś zostawił nieregularne plamy z mleka, którego karton stał obok, ale przynajmniej był zamknięty. – Wiadomo, kim był ktoś – Bilbem. Mamy też powtórzenie „obok”. Klaudia ma jakiś tajemniczy radar w oczach, że widzi, iż karton jest zamknięty?
Z tego co widzę, to jednak nie wykonujesz swoich obowiązków godnie. – „Jednak” przestawiłabym na początek (i połączyła z poprzednim zdaniem), brakuje przecinka po „tego”, zaś „godnie” lepiej brzmiałoby po „wykonujesz”.
Tom rzucił coś uspokajającego po niemiecku, zdjął z szafki papierowy ręcznik i zaczął wycierać cały klejący bałagan, co okazało się bardzo poważnym błędem. – Mogę się domyślić, dlaczego było to błędem, ale szkoda, że tego nie opisałaś, tylko przedstawiłaś opinię Klaudii.
Postanowiłam mu nie przeszkadzać, jeżeli raz ma ochotę posprzątać kuchnię, przy okazji zajmując się swoim niezrównoważonym, wrażliwym bratem, ale nie odpuściłam sobie obserwowania, jak sobie z tym radzi. – Bardziej pasowałoby „skoro po raz pierwszy (…)”. Dodatkowo zastanawia mnie, czy „to” w zdaniu „jak sobie z tym radzi” ma dotyczyć obserwacji sprzątania czy zajmowania się Bilbem.
A co do niego – zawsze zachowywał się dziwnie i wpadał w histerię, więc dziwi mnie, że po bohaterowie o tym rozmawiają po raz pierwszy. Szczególnie że tak właściwie młodszy z braci radzi sobie LEPIEJ niż wcześniej, skoro uczy się samodzielności. Ale okej, nawet jeśli nie chcieli wcześniej rozmawiać o dodatkowej pomocy, Klaudii mogło to chociaż przyjść na myśl. Tom wykazał się zdrowym rozsądkiem, co nieco mnie dziwi w obliczu poprzednich rozdziałów, ale smutne jest to, ze jedną z jego propozycji jest… przytułek dla ubogich.
Uwielbiam, gdy Klaudia wpada w dramatyzm. Nie pomyślała ani razu, że to zupełnie nie w stylu Gosi odjeżdżać bez słowa (nadal nie wiem, jak Gosia zmaterializowała się w tam samochodzie... Może siedziała tam wcześniej, ale nie zostało to powiedziane wprost), i zarzucała jej samolubstwo. Ale po jednym, krótkim telefonie zmienia zdanie i stwierdza, że to musiało być porwanie! Przy czym nie wywołuje to niej w żadnego poczucia winy... Trudno to zrozumieć. Toma jeszcze potrafię, bo na pewno czuł się odrzucony, zdenerwowany, ale Klaudię? Nie za bardzo. Istnieje oczywiście szansa, że to kolejny przykład, w którym chcesz pokazać to, jak Klaudia wpada z skrajności w skrajność, jak lubi przesadzać w różne strony. Gdybyś od początku i konsekwentnie tak kreowała Absurd w jej postaci, nie miałabym wątpliwości.
No, ale policja znów wkracza do akcji, tym razem starając się być bardzo profesjonalna. Właściwie to mi się ten Absurd podoba, poważny Radosław to jest coś. I przy okazji można poznać prawdę o zgłaszaniu porwań czy zaginięć zarówno w świecie rzeczywistym, jak i Absurdu. Dlatego po raz kolejny zastanawiam się, jak Ty interpretujesz tutaj prawo oraz zasady i w jakim zakresie powinnam się czepiać różnych nieścisłości.
Niestety prawdziwą przyczynę sytuacji jakoś ciężko było wyjaśnić; nasza przyjaciółka zniknęła bez słowa po latach wspólnego mieszkania i nie zadzwoniła do tej pory ani razu, a my zauważyliśmy to dopiero teraz? – Wow, jednak Klaudia też dostrzegła braki w swoim rozumowaniu. Nawet jeśli przesadą jest mówienie o latach wspólnego mieszkania.
Powiedziała że wyjeżdża za granicę – brakuje przecinka przed „że”.
Czy naprawdę nikt nie pomyślał, że może Norweg kazał pójść Gosi na komisariat właśnie po to, aby jej wyjazd nie wzbudzał żadnych podejrzeń?
Mole jedzeniowe atakują suche jedzenie zawierające skrobię: np. makarony, kasze. Ale na pewno nie herbatę.
Niemiec zmienił strategię na wykorzystywanie mojej litości. Popełniłam tu kilka błędów, ale szybko nauczyłam się z tym walczyć. – Niestety nie napisałaś, o co chodzi. Co konkretnie zrobił Bilbo i jak Klaudia z tym walczyła? Znów postawiłaś na suche streszczenie, stwierdzenie i to nie do końca faktu, ale opinii.
Fascynuje mnie, że nie tak dawno temu Klaudia całkiem serio uważała, że jedzenie pizzy i tortu może Bilba zabić, a teraz daje mu mleko raz w tygodniu, pomimo że – zupełnie nagle – okazuje się, że chłopak ma, cytuję „nietolerancję nabiału i krów”. Po pierwsze, myślę, że chodziło Ci o alergię na białko, a nie o nietolerancję laktozy. Po drugie, fascynuje mnie, co miałaś na myśli, pisząc „nietolerancja krów”… Ale widzisz, już niezależnie od nomenklatury, to w ogóle jest bez sensu, bo wcześniej Bilbo zajadał się, zdaje się, wszystkim. Nigdy nie pisałaś, że nie może spożywać produktów mlecznych.
W następnej części powtarzasz się, jeśli chodzi o produkty pozostawione przez Andersa.
Całe szczęście, że miałam stopy jakiś rozmiar mniejsze, bo taką różnicę wypełniały wkładki, a nie pasowały na mnie najwyżej jakieś jej sandałki – stopy o rozmiar mniejsze (bez jakiś). I to drugie „jakieś” też źle brzmi.
Byłam pewna, że Klaudia stroi się tak, bo idzie na rozmowę o pracę. Okazało się za to, że wybiera się tylko albo aż do sklepu. Nie do końca kupuję to, że nagle zaczęła się przejmować swoim wyglądem w codziennych sprawach. Ponadto skoro ich dom jest oddalony od centrum Zakopanego, to bliżej – a nie dalej – powinno zaistnieć większe prawdopodobieństwo natknięcia się na znajomych, którzy mogą jej dokuczać. Nie kupuję też tego, że nagle bibliotekarka Wiola, która właściwie nigdy tu nie występowała bezpośrednio, tak nieładnie skomentowała wygląd dziewczyny. Zrozumiałabym, jeśli tego typu niekulturalny Absurd występował wcześniej, ale nie występował...
(…) pewnie by podobać się chłopcom – brakuje przecinka przed „by”.
(…) a Bilbo robił bańki ze śliny, wycinając z papieru tulipany – wydaje mi się, że główną czynnością było wycinanie z papieru tulipanów, a nie robienie baniek ze śliny.
Okazuje się, ku mojemu zdziwieniu, że krewni Gosi nadal kręcą się obok domu Niemców i Klaudii. Powinnaś była o tym napisać wcześniej. Niemniej cieszę się, że powróciłaś do tego wątku.
Pisze się „nieważnie”, nie „nie ważnie”.
No a ja już nie zamierzam budzić się, widząc uśmiechniętą twarz pana Marka, który wziął drabinę tylko po to, żeby stwierdzić, że mój pokój będzie wprost idealny na sypialnie dla trzyletniego Jacusia, popatrz, jaki śliczny pokoik, powiedz pani, że teraz będzie twój, aninini! – Jaki znowu pan Marek? Brakuje przecinka przed „a”, powinno być napisane „sypialnię”. Zastanawia mnie też, skąd Klaudia zna imię chłopca, skoro nie rozmawia z wujem Zdzisławem ani jego rodziną.
Trochę zaskakująca jest bardzo nikła reakcja na to, że prawdopodobnie Gosia znajduje się w Norwegii w poważnych tarapatach. No, ale może w następnym rozdziale będzie więcej na ten temat, teraz faktycznie bohaterowie mają większy problem.
Jako że więcej rozdziałów na razie nie ma, czas na…
Podsumowanie
Moje pierwsze spostrzeżenie było błędne. To nie jest kryminał, nawet jeśli pojawiają się morderstwa. Tytułowy lokaj do dziś nie zaginął, chyba że chodziło o to, że Marcin na chwilę zniknął u Katarzyny Gliceryny, o której czytelnicy nic nie wiedzą. Ale nie do tego zmierzam. To opowiadanie to nie kryminał – to parodia. Albo raczej obyczajówka z elementami parodii i surrealizmu, no i ewentualnie sensacją.
Początkowo, po lekturze trzech, czterech rozdziałów, miałam więc problem – gdyż generalnie nie przepadam za parodią, a w takim przypadku trudno zachować obiektywizm. Gdybym nie miała oceniać bloga, nie wiem, czy wytrzymałabym natłok Absurdu w okolicach czwartego rozdziału – raczej nie.
Wiem jednak, że każdy gatunek rządzi się swoimi prawami. Że jeśli wykrzywia się rzeczywistość, powinno to mieć jakiś sens. Począwszy od rozśmieszenia czytelników, przechodząc przez ich zaciekawienie, a skończywszy na dojściu do celu. W każdym tekście powinno się do czegoś dążyć. Nawet w absurdalnej rzeczywistości musi istnieć zarówno swoisty sens, jak i cel. Dodatkowo parodia powinna przynajmniej do czasu do czasu rozśmieszać, uwidaczniać pewne cechy, uczyć; nie powinna też być wyjątkowo długa.
Podczas lektury Twojego opowiadania zastanawiałam się nie raz, jaki był Twój zamiar. Zaczęłaś sensacją, i to bardzo dobrą (szczerze mówiąc, trochę żałuję, że nie pociągnęłaś tego opowiadania w tym kierunku, bo myślę, że jeśli byłoby napisane w podobny stylu jak prolog to mogłoby mi się bardzo spodobać), dopiero potem powoli przechodząc do Absurdu. Ale ten Absurd nie zawsze był taki sam. Czasem odnosiłam wrażenie, że rzeczywistość w Twoim opowiadaniu wcale nie ma być tak wykrzywiona, jak wydawało się chwilę wcześniej. Za przykład niech posłuży to, jak traktujesz prawo czy reguły – niektóre całkowicie zmieniasz, niektóre naginasz, niektóre pozostawiasz takimi, jakimi są w prawdziwym świecie, a niektóre zmieniasz w zależności od sytuacji, co jest chyba najgorsze, jak powracający od czasu do czasu wątek ślubu Klaudii i Bilba, w który raz bohaterowie wierzą, a raz nie, mimo że nie próbowali ani razu dojść do tego, czy w ich rzeczywistości taki związek ma prawo istnieć czy nie. Podobnie wątek z koniecznością czy brakiem konieczności edukacji niepełnoletniej czwórki bohaterów jest tak poplątany, że trudno doszukiwać się w nim jakiegokolwiek sensu.
To wszystko to nie tylko kwestia niekonsekwencji, to coś poważniejszego – kwestia tego, czy to na pewno miała być czysta parodia. Otóż nie wydaje mi się. I to nie tylko dlatego, że kompletnie niekompetentna policja wykazuje się niespodziewanie prawdziwą, a nie wykrzywioną wiedzą na temat porwań/zaginięć, ale również dlatego, że od czasu do czasu wśród morza Absurdu pojawiają się w tekście inne, poważne, a czasem przejmujące wręcz fragmenty. Nie chodzi mi o sam prolog, po którego przeczytaniu spodziewałam się czegoś zupełnie innego, ale o przemyślenia lub – głównie w drugiej części – dłuższe rozmowy między bohaterami, refleksje na temat przyszłości, życia, tego, w jaki sposób zarobić i jak zajmować się domem. Broń Boże, nie chodzi mi o to, że w parodii nie można poruszać tego typu spraw, wręcz przeciwnie – w końcu do czegoś dążyć trzeba i po coś tę rzeczywistość się wykrzywia – ale mając w pamięci takie wątki, jako oceniająca automatycznie zastanawiam się, jak bardzo powinnam czepiać się braku logiki w Absurdzie.
Bo wiadomo, że w tego typu tekstach pewny brak logiki jest wręcz konieczny. Pewne zachowania czy zjawiska są wykrzywiane, wyolbrzymiane – i bardzo dobrze. Ale to, że przedstawiasz świat w krzywym zwierciadle, nie oznacza, że logika w ogóle ma nie istnieć. Wręcz przeciwnie. Absurd po pierwsze, musi być konsekwentny, po drugie, mieć cel, a po trzecie tak jak wszędzie, trzeba pamiętać, co pisało się wcześniej (na przykład, jeśli na początku piszesz, że Bilbo był przystojny, to nie możesz później nagle stwierdzać, że był gruby i w ogóle be. Podobnie w przypadku tej nieszczęsnej galerii: nie możesz pisać, że wszyscy polecieli do sklepów z promocjami, zanim narrator pierwszoosobowy w ogóle tam wszedł, a później sądzić, że w środku nie było właściwie żadnych otwartych sklepów).
Jednym z głównych problemem, od samego początku, była długość tekstu. A może ściślej mówiąc – długość poszczególnych fragmentów czy wątków. Początkowo wydawało mi się, że być może to moja niechęć do parodii sprawiała, że ciężko było mi przebrnąć przez rozdziały. Ale doszłam do wniosku, że nie, a nawet jeśli – to w niewielkim procencie. Męczyła mnie przede wszystkim narracja. Przy czym od razu pragnę zaznaczyć, że absolutnie nie można powiedzieć, że źle piszesz. Wręcz przeciwnie. Masz bogate słownictwo, z małymi wyjątkami poprawnie zapisujesz dialogi, znasz zasady interpunkcji, ortografii czy gramatyki; wszelkiego rodzaju opisy (choć czasem skupiające się na ogromnych detalach, a czasem omijające ważne wydarzenia) nie są Ci straszne. Jednak dwie kwestie – długość zdań oraz tendencja do streszczania – poważnie uderzają w odbiór tekstu. I to tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w przeważającej części opowiadania stawiasz na wykrzywianie świata (najważniejszy wątek pierwszej części, zakończenie akcji z Tarantinem, opisałaś w sposób pośredni, jakbyś relacjonowała, a nie bezpośredni. Nie mogę tego zrozumieć!). A żeby Absurd był zabawny, lekki, ale i pouczający, z pewnością nie może się rozwlekać w nieskończoność.
Kiedy jednak w nieskończoność opisujesz jeden dzień czy jedno wydarzenie, to rozbawienie czy Sens w Nonsensie zanikają. Nie dość, że spora ilość zdań to tasiemce, to jeszcze same wątki czy opisy niejednokrotnie dłużą się jedynie tylko po to, by… nagle się urwać.
Zacznijmy od zdań. Wielokrotnie złożone wypowiedzi nie tylko powodują, że można się pogubić zarówno po względem gramatycznym, stylistycznym (mylenie podmiotów, powtarzanie spójników czy błędne ich użycie, nadmierne używanie słówek – partykuł, zaimków, przyimków), jak i logicznym, ale niepotrzebnie wydłużają myśl, zwalniają tempo. Owszem, czasem takie zwolnienie jest potrzebne – na przykład w refleksjach. Ale u Ciebie zadziwiająco często pojawiają się we fragmentach, w których przedstawiasz bezpośrednio jakąś scenę, w zamierzeniu energiczną i żywą.
Nie tylko długie zdania powodują spowalnianie akcji. Chyba jeszcze bardziej wpływa na to sposób narracji. Nie\trudno zauważyć, że wolisz opisy niż dialogi. Nietrudno zauważyć, że lubisz streszczenia. Nie mówię, że one są bezwzględnie złe, wręcz przeciwnie – jeśli chcesz przeskoczyć w czasie o kilka dni/tygodni, to dobra technika, z której potrafisz korzystać. Ale jeśli wchodzisz w jakąś – na ogół absurdalną – scenę i zaczynasz ją opisywać, powinnaś robić to do samego końca. Jeśli zaczynasz dobrze zapowiadający się, zabawny dialog, to powinnaś go kontynuować, a nie nagle zaczynać streszczać – i to jeszcze nie używając samych faktów, tylko bazując na opiniach narratora pierwszoosobowego.
To też jest pewnego rodzaju problem. Sporą ilość scen czy nawet rozmów przedstawiasz w opisie, z perspektywy Klaudii, co powoduje, że patrzymy na bohaterów przez pryzmat jej przemyśleń. To samo tyczy się czasem wydarzeń – kiedy najpierw przedstawisz opinię narratorki, a dopiero później je opisujesz. To nie jest dobry zabieg. Sceny, w których przedstawiasz dialogi albo opisujesz zachowanie innych bohaterów, są o wiele lepszym rozwiązaniem i lepiej się je czyta. Czytelnik sam wyrobi sobie zdanie, nie trzeba czynić tego za niego. Dlatego cieszę się, że w ostatnich rozdziałach zaczynasz tak właśnie przedstawić bohaterów i że powolni nie widać już w rozdziałach ściany tekstu bez żadnych przerw, nawet jeśli kontynuujesz jeden wątek. Zarówno bohaterowie, jak i czytelnicy potrzebują czasem chwili oddechu.
Z tego powodu właśnie nie podobały mi się często wcześniejsze rozdziały, w których upychałaś stanowczo za dużo różnych absurdalnych wątków obok siebie, a w większości z nich trudno było dopatrzeć się sensu. Niektóre potrafiłaś urywać równie szybko, jak je zaczynałaś, a w życiu bohaterów nic nie zmieniały.
Nie mówię, że każdy wątek ma być przełomowy. Przecież, tak jak wszędzie, i w parodii można wstawiać krótkie, epizodyczne fragmenty. I właściwie, jeśli wybierasz taką konwencję – długiego opowiadania prześmiewczego – to trzeba wręcz wstawiać tego typu fragmenty, aby przerywać nimi dłuższe, ważniejsze wątki. Dobrymi przykładami są sceny z małpą, a jeszcze lepiej rosiczką. Nie rozwijałaś się o nich za bardzo, były zabawne, krótkie, pomysłowe (szczególnie ten drugi). Z drugiej strony jednak podobnie koniec końców epizodycznie traktowałaś takie wątki, czy może powinnam powiedzieć bohaterów, jak ten z sołtysem i jego żoną czy Budyniem. Jeśli na początku dzięki dłuższemu opisowi czy dialogowi dajesz do zrozumienia, że wprowadzany bohater będzie istotny (bo poświęcasz mu mnóstwo czasu), nie możesz o nim ot tak później zapomnieć albo się go pozbyć – to szczególnie ubodło mnie w pierwszym przypadku (w drugim zaś bolało mnie, że potraktowałaś dziewczynę bardzo „streszczeniowo”, nawet jej nie opisałaś, mimo że zrobiła na Tomie tak ogromne wrażenie). Potrafisz także, z niezrozumiałych powodów, wstawić w środek ważnych wydarzeń bohaterów, których jako czytelnicy praktycznie nie znamy – na przykład wsadzić pana Kamila w sam środek akcji z Tarantino. Przemyślałabym w ogóle kwestię bohaterów epizodycznych w tym opowiadaniu, bo jest ich nieco za dużo, a z drugiej strony ci istotni często nie mają nawet nazwisk, więc musisz bezustannie powtarzać ich imiona.
Wracając do problemu mylenia czytelnika za pomocą początku z grubej rury, a później nagłego urywania wątku – nie dotyczy on tylko samych bohaterów. Chodzi mi o naukowca i jego poszukiwania oraz kopalnię Rubika. Dwukrotnie dałaś do zrozumienia, że Azjata i jego niecodzienne zainteresowania mogą okazać się wytłumaczeniem dla Absurdu, dwukrotnie pozwoliłam sobie myśleć, że praca u takiego mężczyzny będzie w tym opowiadaniu ważnym, przełomowym, pełnym tajemnic wątkiem i niestety dwukrotnie się zawiodłam. Właściwie jedyne, co zyskali na tym bohaterowie, były pieniądze zarobione przez Toma, a same poszukiwania zostały potraktowane bardzo po macoszemu. Tak dobrze zapowiadający się wątek…! Naprawdę szkoda.
Zdaję sobie sprawę, że narzekam. Ale to również dlatego, że widać w Twoim opowiadaniu potencjał. I to nie tylko dlatego, że w ostatnich rozdziałach pojawiły się krótsze fragmenty i zaczęłaś bardziej porządkować tekst i bardziej skupiać się na bezpośrednim pokazywaniu innych bohaterów niż Klaudia. Nie. Ty prowadziłaś dobre wątki przez cały czas. Impreza połączona z powodzią, historia Niemców, problemy rodzinne Klaudii, policjanci uważający bandę dzieciaków za kryminalistów, jednocześnie pozwalający na ucieczkę prawdziwym więźniom – to wszystko było zarówno pomysłowe, jak i niejednokrotnie zabawne czy dające do myślenia. Po prostu przez sposób opisania – dłużyzny, streszczenia, uwagi Klaudii – czytało się to gorzej niż na przykład akcję w kopalni czy wątek Norwega.
Początkowo wspominałam o niekonsekwencji. Tyczy się ona niestety również bohaterów. Moimi ulubionymi postaciami są Bilbo, ksiądz Panadol i Małgosia. Bilbo dlatego, że jest przedstawiany w konsekwentny sposób od samego początku. Nawet gdy nie było na sto procent wiadomo, że coś jest z nim nie tak, można było to wyczuć na tle innych Absurdów. A odkąd stało się to jasne, konsekwentnie pokazujesz go w taki sam sposób. Chłopiec, mimo że wymyśla sobie nowych przyjaciół czy zabawy, posiada taki sam styl bycia, umie zaskoczyć, jest wrażliwy, denerwujący, po prostu – taki sam, mimo że dynamiczny. Księdza Panadola polubiłam już w prologu, żałuję, że nie jest jedną z ważniejszych postaci. W nim również widać konsekwencję w specyficznym sposobie patrzenia na świat czy wysławiania się. Małgosia nie jest aż tak konsekwentna, ponieważ jej szaleństwo jest dość sinusoidalne, ale to raczej dlatego, że to narratorka zmienia zdanie na różne tematy, a nie z powodu zmiany w Gosi. Właściwie prócz zastrzeżenia do jej relacji z babcią, która wydawała mi się niespójna, oraz nieścisłościami z rodzicami, nie mam do jej postaci większych zastrzeżeń. Kupiła mnie bezinteresownością w pomaganiu przyjaciołom, zaradnością, poczuciem humoru. Absurd polegający na tym, że wszyscy ją kochają, czasem był denerwujący, ale na ogół zabawny i przynajmniej konsekwentny.
Niestety nie można tak powiedzieć o samej Klaudii. Początkowo wydawało mi się, że sama nie możesz zadecydować, czy narratorka również ma być absurdalna czy nie. Poważne przemyślenia mieszały się z zupełnie dziwacznymi i to pewnie też miało kryć w sobie jakiś zamierzenie, choć często wydawało mi się to bardziej losowe niż celowe. Później zaczęło się krystalizować to, że chcesz pokazywać Klaudię jako osobę wpadającą z skrajności w skrajność, podatną na wpływy i bardzo, ale to bardzo wygodnicką oraz egocentryczną. I niewdzięczną. Te ostatnie cechy nie pozwalają mi z nią sympatyzować, przykro mi. Obecnie nawet Toma uważam za osobę bardziej czułą, choć początkowo nie żywiłam go sympatią. Z innych postaci w pierwszych rozdziałach uwielbiałam czteroletniego Ignacego i żałuję, że zapomniałaś zarówno o nim, jak i siostrze oraz matce narratorki.
Wydaje mi się, że najważniejszą radą, jakiej mogę Ci udzielić, jest „Co za dużo, to niezdrowo”. Chodzi zarówno o długość zdań i fragmentów, jak i ilość wkładanych Absurdów. Lepiej opisywać ich mniej, a dokładniej, niż więcej, a za pomocą streszczeń. Musisz przemyśleć, jak zamierzasz pociągnąć dalej poszczególne wątki, zanim je napiszesz. Jeśli taki Budyń w zamierzeniu ma się zjawić tylko w jednym rozdziale, to nie dawaj do zrozumienia na początku jego pojawienia się, jakby miał stać się nie wiadomo kim. Jeśli koniec końców kopalnia ze skarbami ma nie przynieść naszym bohaterom żadnego zysku, zastanów się, czy w ogóle ją wprowadzać (a jeśli tak, to polecam opisać ją epizodycznie, podobnie jak akcję rosiczką). Czasem odnosiłam wrażenie, że niektóre pomysły wpadały Ci do głowy nagle i nie zawsze łączyły się one konsekwentnie z poprzednimi wydarzeniami czy przemyśleniami. Druga kwestia to konsekwentność – w bohaterach, w opisach miejsc, w regułach świata Absurdu.
Nie piszesz źle. Masz ogromną wyobraźnię i specyficzne poczucie humoru. Widać odniesienia do kultury czy kwestii społecznych albo stereotypów. Potrafisz tworzyć wartkie dialogi, nawet jeśli początkowo ich unikasz, opisywać zarówno miejsca, sytuacje, bohaterów, jak i uczucia. Z pewnością posiadasz dobre podstawy techniczne – dokładniejsze uwagi przedstawiłam powyżej.
W chwili obecnej stawiam trzy z plusem – gdyż nie mogę sama przed sobą udawać, że nie było mi ciężko przebrnąć przez długie rozdziały, długie zdania i długie streszczenia – ale jednocześnie doceniam zmianę w ostatnich rozdziałach.
Pierwsza ocena Lokaja, dziękuję!
OdpowiedzUsuńNiestety nie wiem, czy znajdę do wieczora czas, żeby przeczytać ją w całości i odnieść się do wszystkich kwestii; na razie tylko pobieżnie przejrzałam zawartość, ale muszę powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna za szczegółowe podejście do tematu.
Póki co skomentuję tylko kilka rzeczy:
Twin Peaks to nie inspiracja, po prostu potrzebowałam zbliżonych do "Lokaja" pod względem klimatu dzieł, żeby zasugerować czytelnikom, z czym będą mieli do czynienia.
"Jedynie ostatnie pytanie wydaje się nieco oderwane od rzeczywistości, a tym bardziej dopisek na samym końcu" – cóż, lubię pisać rzeczy oderwane od rzeczywistości, ale to chyba już zauważyłaś :) Nałęczowski to postać ze starych "Sensacyjnych", którą czytelnicy zdawali się bardzo lubić, to tak w ramach wyjaśnienia.
Co do głównej bohaterki, jest okropna, niedojrzała, nie do końca potrafi planować przyszłość czy zdać sobie sprawę, jak odbierają ją inni. Taki był zamysł, ale może staje się przez to zbyt irytująca dla czytelnika? Na pewno rozwinę ten temat w kolejnym komentarzu.
Mam mieszane uczucia co do prologu. Znalazłaś tam mnóstwo powtórzeń i baboli, co, takie mam wrażenie, wynikło z mojej próby nadania mu charakterystycznego tonu, pasującego do Panadola. Nadal nie wiem, czy nie zmodyfikuję początku w całości, tj. prologu i rozdziału pierwszego, żeby stanowiły przyzwoite wprowadzenie.
Zresztą – cały tekst wymaga bety, a w dodatku ostatnio nie miałam za bardzo możliwości poprawić go w sensowny sposób, ponieważ od długiego czasu wisiał na pierwszych miejscach w kolejkach...
Teraz będzie mi łatwiej poprawić głupoty, choć jeszcze odniosę się do wielu Twoich uwag.
O, już widzę, że potwierdzasz moje przypuszczenia dotyczące wstępu – niedawno zaczęłam pisać nową wersję, w której Klaudia rozmawia na przerwie z koleżankami, co pozwoliłoby na ogólne przedstawienie otoczenia czy relacji Klaudii z sąsiadami. Nie chciałabym tylko przesadzić z liczbą postaci, które nie mają wielkiego znaczenia.
Na razie to tyle, bo nie mam absolutnie czasu w tym momencie; wybacz, że tak chaotycznie, niedługo napiszę znacznie bardziej składny komentarz.
Całe podsumowanie wkleiło Ci się z białym tłem pod tekstem. Sformatuj. :)
OdpowiedzUsuńSkąd Pani wzięła normę, że „nie można napisać przecinka, a później cudzysłowu”? Oczywiście, że można. Autorka zgrabnie wstawiła cytat w zdanie, używała odpowiedniej interpunkcji. Pani uwaga jest co najmniej dziwna.
OdpowiedzUsuń— Co to znaczy awarię? – „Awaria” powinna być zapisana kursywą bądź w cudzysłowie.
Droga Pani, proszę przyjąć do wiadomości, że po „co znaczy” mógłby pojawić się dwukropek i wówczas nie trzeba byłoby ujmować „awarii” w cudzysłów.
Co za protekcjonalny ton...
UsuńJesli chodzi o pierwszy punkt, przyznaję rację. Co do drugiego istnieje kilka wersji zapisu, ta z dwukropkiem oczywiscie tez jest możliwa (wtedy cudzysłów jest opcjonalny).
UsuńJednakże Pani w swojej surowej ocenie nie napisała, że wersja z dwukropkiem jest możliwa.
UsuńDroga Pani, Pani sposób oceniania jest skandaliczny. Postawiła Pani młodej pisarce kilkanaście nietrafnych zarzutów, co może skutkować zniechęceniem tej utalentowanej osoby do tworzenia kolejnych opowiadań. Za długie zdania? Błędnie użyte przecinki przez znakiem cudzysłowu? Streszczanie zamiast pokazywania? Droga Pani, przecież ta młoda pisarka to perła, jej zdania napisane są bogatym, obrazowym językiem i, mniemam, całkowicie zrozumiałe dla czytelnika, który ukończył osiem klas. Taką perełkę trzeba wspierać, zachęcać do pisania; wytykanie urojonych błędów jest zbrodnią.
Droga Pani, wyraz „nietrudno” piszemy łącznie. Dwukrotnie Pani zgrzeszyła przeciwko tej zasadzie.
Z poważaniem,
Anna Dudasiewicz
Droga Pani Anno.
UsuńChciałabym podkreślić, iż tytuł bloga nosi nazwę „Konstruktywna Krytyka Blogów”, a nie „Lukrowane Opinie". Autorka, zgłaszając tu swoja twórczość, nie liczyła na same pochwały, ponieważ wówczas sens oceny minąłby się z celem. Opowiadanie zgłasza się do zrecenzjonowania w celu zarówno poznania mocnych stron swego stylu, jak i wyłapania oraz poprawienia błędów. Dokładnie tak postąpiła oceniająca: podkreśliła i wady, i zalety, dzięki czemu pozwoli młodej autorce rozwijać się pod względem pisarskim i doskonalić swój talent. Bo właśnie po to tu jesteśmy! Chcemy pomagać i wspierać, lecz nie da się tego zrobić za pomocą ciągłych pochwał (proszę jednak zauważyć, że znalazło się kilka w tekście, zachowując równowagę), ale trzeźwą oceną osoby rozeznanej w doskonaleniu opowiadań pod względem gramatycznym, językowym i fabularnym. Owe nazwane tak przez Panią „urojone błędy” są niezbędnym czynnikiem pozwalającym na wyszlifowanie stylu pisarskiego autorki do perfekcji.
Z poważaniem,
EvilRay
Uff, w końcu mogę coś odpisać; ciężko mi znaleźć na to czas w tygodniu.
OdpowiedzUsuńNa początek chciałabym bardzo podziękować za szczegółowe wypisanie wszystkiego, co rzuciło Ci się w oczy. Nawet jeśli nie ze wszystkim się zgadzam – bo odnoszę mocne wrażenie, że pod koniec pierwszej części przestałaś czytać uważnie, a koncentracja wróciła wraz z norweskim wątkiem, który Ci się podobał – to moje przemyślenia do uwag na pewno znajdą odzwierciedlenie w tekście. Część z nich dała mi do myślenia, sporo wezmę pod rozwagę, niektóre sprawiły, że zaczęłam na poważnie myśleć o pewnych zmianach w utworze. Na pewno zamierzam rozpocząć pierwszy rozdział szkołą, do czego przymierzałam się od dawna, dzięki czemu mogłabym pokazać, że świat Klaudii nie składa się tylko z rodziny, Małgosi i Niemców. Powinno to sprawić, że fakt nieotrzymania wsparcia po reakcji szkoły na ślub wyda się bardziej uderzający.
Nie wiem, czy wprowadzę postać babci Małgosi, na pewno będzie wielokrotnie wspomniana. Muszę to przemyśleć. Być może dodam jakieś przerywniki z matką Klaudii i Panadolem.
Może najpierw odniosę się do Twojej interpretacji bohaterów, konfrontując ją z założeniami. Zastanawiam się, na ile się ze mną zgodzisz, poznawszy je.
Klaudia w zamierzeniu miała być mocno introwertyczną, spokojną nastolatką z jedną przyjaciółką, osobą niepewną siebie i często porównującą się do innych. Matka niezbyt się nią przejmuje, więc Klaudia dorasta jako niewychowywane przez nikogo, niesprawiające kłopotów dziecko, które może i czasem musi samo sobie coś ugotować w domu, ale któremu nie pokazuje się, jak załatwić różne sprawy formalne, jak rozwiązać typowe życiowe problemy i jak sprawdzić, dokąd się udać, by otrzymać potrzebne papiery. Całe życie miała tu oparcie w matce, więc jego nagły brak to szok. Gdy ta odmawia pomocy i sugeruje, że czas się usamodzielnić, Klaudia zostaje rzucona na głęboką wodę bez pomocy z żadnej strony, wspiera ją jedynie Małgosia przysypana własnymi zmartwieniami i zajęta rozwiązywaniem problemów za innych. Przez pewien czas Klaudia łapie stany depresyjne przez przytłoczenie niespodziewanymi zbiegami okoliczności (innymi słowy wali jej się stabilny świat, zakładała w końcu, że czekają ją jeszcze jakieś dwa, trzy lata dzieciństwa, że rodzina się nią przejmuje i tak dalej). Nie ukrywam, że chciałabym ukazywać jej przemianę od drugiej części, gdy zmuszona zostanie do podjęcia pracy zarobkowej w celu utrzymania siebie i przyjaciół, no i gdy zacznie w końcu myśleć więcej o innych. Im dalej, tym mniej naiwna i dziecinna będzie, mimo obrania zupełnie innej drogi niż Małgosia.
No i jak mówiłam, jej skrajnie samolubne przemyślenia, których czasem jednak się wstydzi, są celowo przesadzonym elementem, mającym raczej bawić czytelnika.
Ani trochę nie rozumiem natomiast zarzutu z „odgrzewanym kotletem”, czyli zainteresowania bohaterki różnymi mężczyznami w trakcie powieści. W części pierwszej bardzo brakuje jej uwagi i zainteresowania ze strony mężczyzn, zwłaszcza że przebywa w otoczeniu kobiet, które nie narzekają na brak adoratorów. Zachowuje się infantylnie (co gorsza nie zdaje sobie z tego sprawy), a kiedy tylko zauważy cień sympatii ze strony jakiegoś chłopca, potrafi natychmiast się zaangażować i zignorować wszelkie wady danego człowieka… chociaż może jej też szybko przejść, jak w przypadku Budynia. Takie „rzucanie się” na mężczyzn przejdzie jej, kiedy spotka pewną postać w drugim tomie.
Ogólnie zrozumiałam, że postać Klaudii oceniasz bardzo negatywnie (nieco bardziej negatywnie, niż chciałam ją przedstawić). Dlaczego jednak Tarantino wydał Ci się w porządku? Przecież to znacznie gorszy przypadek, bezczelny manipulant, niezrównoważony intrygant szukający sensacji i próbujący zwrócić na siebie uwagę. Gosia się z nim po prostu rozstała (a nie zaczęła romansować na boku, jak bezsensownie założyła na początku Klaudia), bywa, zwłaszcza w takim wieku. To całe późniejsze nękanie to nie miłość, to doprowadzanie „ukochanej” osoby na skraj załamania psychicznego, a kto był w takim związku, raczej będzie miał trudności, by zauważyć w tym jakikolwiek romantyzm.
UsuńDlaczego Tom? Przecież on sam wspomniał, że w normalnej sytuacji Gosia byłaby dla niego wymarzoną dziewczyną (co sugeruje, że na początku bardzo dobrze się ze sobą czuli i byli dobraną parą). Później związek trwa już tylko na zasadzie przyzwyczajenia i uwikłania w zbrodnię.
Bilba interpretujesz w zasadzie tak, jakbym chciała (uff! Martwiłam się o tę postać), tu wrzucę tylko jedną uwagę. On też przechodzi przemianę, jednak innego rodzaju: z przystojnego, utalentowanego, lubianego w szkole chłopca mającego tylko nieliczne problemy, zmienia się w coś okropnego po tym, jak zostaje rzucony w nowe środowisko. Gosia rozpuszcza go niemożliwie, Bilbo nic nie musi, tylko sobie podjada, już nie uprawia sportu, w takim przypadku nietrudno o nadwagę.
Wcześniej był przystojny w dziecinny sposób, duży nos nie musiałby tak przeszkadzać; taki tam ładny nastolatek, który traci cały urok po mocnym przytyciu (które czasem potrafi zmienić też twarz i zwykły szeroki nos staje się za szeroki…). To raczej Klaudia demonizuje jego przytycie i metody wychowawcze Gosi.
Po zniknięciu Gosi Bilbo będzie musiał znów się trochę usamodzielnić, bo Tom i Klaudia nie pozwolą sobie wejść na głowę. Są na to zbyt leniwi.
Kilka razy zarzucałaś mi niekonsekwencję albo wymyślanie mało znaczących wątków na poczekaniu; tak nie jest (wręcz przeciwnie, dokładnie planuję, co się musi wydarzyć i dlaczego), ale jeśli czytelnik odnosi takie wrażenie, to na pewno trzeba coś naprawić. Tu wspomnę jedynie, że bohaterowie tacy jak pan Czartoryski, matka, czy nawet pan Kamil mają spory wpływ na wydarzenia w Zakopanem, a przyczyny ich spotkań zostaną wyjaśnione w dalszych częściach. Wątek z naukowcem też nie zniknął, umarł tylko naukowiec – to w końcu jedna z tych rzeczy, która będzie się ciągnąć do samego końca serii, jako że dotyczy sensu i struktury stworzonego przeze mnie świata.
Może nie we wszystkim się zgadzamy, jednak naprawdę cieszę się, że mimo nieodpowiadającego Ci klimatu dobrnęłaś do końca i potrafiłaś wyłapać rzeczy, na których mi zależało. Nie nazwałabym tego parodią, ale na pewno lubię, gdy lekki humor i absurd miesza się z poważnymi refleksjami, a głębsze zastanowienie się nad przedstawioną akcją prowadzi do niepokojących wniosków. Widzę, że ciężko było Ci przebrnąć przez niektóre fragmenty, ale właśnie czegoś takiego potrzebowałam; spojrzenia z innej perspektywy, wskazania, które momenty stają się niezrozumiałe czy męczące. Świat „Lokaja” rządzi się własnymi prawami, a opisuję go oczami postaci, które nie tyle nie całkiem go rozumieją, ale też nie zawsze dochodzą do trafnych wniosków. To jednak sporo utrudnia, a wplatam w to wszystko komedię; pokazałaś mi na przykład, że muszę dosadniej podkreślać fragmenty, które są tylko i wyłącznie żartem – choćby w przypadku matki, którą i bez tego może być w obecnej wersji ciężko zrozumieć.
W następnych komentarzach pozostałe uwagi, jak skończę składać moje wypowiedzi w coś sensownego…
„To w końcu „znajomy” czy „miłość jej życia”? Jest pewna różnica” – jest naiwnie zauroczona, ale zdaje sobie sprawę, że nie są tak blisko, by być nawet „przyjaciółmi”.
Usuń„Trochę tego wszystkiego nie rozumiem. Matka pozwala Klaudii na wagary, ale jej przyjaciółce już nie, tak (jakby miała jakieś prawo)?” – bo matka nie przepada za Małgosią i uważa, że sugestia pogadania sobie z jej babcią zadziała na nią odstraszająco. Poza tym co innego własne dziecko, a co innego obserwować, jak inne robi coś wbrew swoim opiekunom.
„Ponadto dlaczego nagle wyskoczyłaś z ojcem Małgosi? Mnie się wydawało, że ona mieszka jedynie z babcią?” – Klaudia wspomina historię sprzed paru lat. Chciałam zasygnalizować, że Gosia mieszka sama z babcią, ale nie było tak zawsze.
„Po co to tłumaczenie? Wyjątkowo kulawo brzmi” – matka nie ma ochoty tłumaczyć się Klaudii i zbywa ją, zajmując się czymś innym, średnio skupiając na rozmowie.
„Podejrzewam, że najpóźniej na dziesiątą, więc jakim cudem Małgosia mogłaby być po lekcjach?” – końcówka roku szkolnego, dwie czy trzy lekcje zamiast np. pięciu dziwić nie powinny.
„Gdyby Małgosia uważała matkę Klaudii za kogoś w rodzaju cioci, mogłabym to kupić, ale tak chyba nie jest, więc czuję się mocno zdezorientowana” – hmm, myślałam, że zasygnalizowałam odpowiednio, że Gosia i Klaudia znają się od zawsze, więc dziwne by było, gdyby nie kojarzyły w ogóle krewnych drugiej strony.
„Ciekawe, czy postać przestępcy zza granicy ma na celu jedynie wprowadzenie w rzeczywistość opowiadania, czy będzie miała także większe znaczenie w przyszłości…? Liczę na to drugie” – szkoda, że się nie doczekałaś :) będzie.
„Ponadto ciekawe jest to, że postać pani Katarzyny opisałaś z wyglądu, a o najlepszej przyjaciółce prawie nic nie napisałaś” – Klaudia widzi Małgosię codziennie, więc gdyby zaczęła nagle analizować jej wygląd w taki sposób, nie wyszłoby to naturalnie. Później są już wzmianki o stylu (jakie fryzury robi, jak się maluje, nawet opis włosów się znalazł). Czy po całej lekturze nadal masz niedosyt?
„(…) zapytał, złośliwie idąc w naszym kierunku. – Coś czuję, że „złośliwie” miało dotyczyć zapytania, a nie chodzenia, a więc przecinek powinien zostać przesunięty przed „idąc” – otóż nie, Klaudia chciała być zostawiona w spokoju, więc nie samo pytanie było złośliwe, a dalsza interakcja.
„Zaskoczyło mnie, że Klaudia nie słucha opowieści Niemców. Wyłapała kilka wyjątkowo dziwnie brzmiących zdań, a i tak nie zaczęła się przysłuchiwać? To wyjątkowo dziwna reakcja nawet jak na Twój szalony, choć w jakimś sensie znany nam świat” – ja nie widzę w tym nic dziwnego, w końcu jest zestresowana swoim Wielkim Planem i ani myśli zastanawiać się, o co chodzi z turystami, których drugi raz nie spotka (hej, to miejscowość turystyczna).
„ponadto jak na osobę, która nie zna się na architekturze ani na francuskim (bo niby jedyne słowo, które zna w tym języku, to aperitif), Klaudia podejrzanie dużo wie o ornamentach. Ale może jednak teraz postanowiłaś, żeby faktycznie znała się na architekturze i wystroju wnętrz” – po prostu nie zna nazwisk współczesnych architektów; co jeszcze mogło sugerować, że kompletnie się na tym nie zna?
„Kto tak mówi w zwykłej rozmowie? Szczególnie jeśli ma niecałe siedemnaście lat?” – szesnastolatka próbująca sprawiać wrażenie inteligentnej i elokwentnej podczas rozmowy z wymarzonym, starszym od niej samej mężczyzną?
„Tak samo długie fragmenty dotyczące jej uczuć wobec Janiaka oraz jego późniejszego wymiaru zawierają naprawdę poważne i trafne przemyślenia (…) i stają się nieco mylące w odniesieniu do całej reszty dziwnych wydarzeń. Po prostu… są zbyt normalne i nie do końca wiem, czy o to Ci chodziło” – dziwne przypadki przytrafiają się ludziom, ale nie wszyscy muszą być zupełnie szurnięci ;) Inna sprawa, że wielu mieszkańców Zakopanego (głównie dzięki kazaniom księdza Panadola) wychodzi z założenia, że o tych najdziwniejszych wydarzeniach lepiej nawet nie myśleć, kiedy trudno w ogóle je analizować. Ale to raczej ogólna uwaga tycząca się mentalności bohaterów.
„Otóż przez pół rozdziału Klaudia stara się dojść do własnego domu, znajduje już nawet na swojej ulicy i ma się wrażenie, że od rezydencji Janiaka dzieli ją już milion lat świetlnych, ale jednocześnie okazuje się, że w tym samym miejscu mieści się kościół i szpital, i chyba ogólnie całe miasto (co nie pasuje również do opisów z następnych rozdziałów)” – w jaki sposób nie pasuje? Poza tym nic dziwnego, że idzie godzinami, skoro po drodze zatrzymuje się pod kościołem, by przemyśleć sprawę. A potem drugi raz do kościoła idzie naokoło, parę razy się waha, zawraca, bo nie chce przechodzić obok posiadłości Nowaka.
Usuń„Ponadto pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego Klaudia nie poszła do własnego domu, żeby sprawdzić, czy ten nadal stoi. Rozumiem, że powódź to jeden z elementów Absurdu, ale przecież dziewczyna wyrażała zaniepokojenie, a że ma przebłyski zdrowego rozsądku, nie jest to do końca logiczne” – parę razy o tym myślała, ale nie poszła, bo zatrzymały ją inne sprawy. Poza tym jest mało rozsądną osobą.
„dlaczego Klaudię interesuje historia Niemców, skoro na imprezie, gdy opowiadali ją przez kilka godzin, w ogóle ich nie słuchała?” – bo to już nie są anonimowi turyści, tylko znajomi Gosi, ludzie, z którymi spędziła już trochę czasu.
„domu Klaudii czy jej pokoju dotychczas nie opisałaś” – nie widzę potrzeby. Zastanowię się natomiast nad dokładniejszym opisem domu po Czartoryskim.
„Klaudia i Tom znacznie krócej szukali Bilba, niż ten najpierw mógł rozmawiać z dwoma panami K., a później buszować po domu Nowaka i uciekać przed wściekłym właścicielem” – a skąd taki wniosek? Przecież Tom i Klaudia przepytali pół miasta, nim go znaleźli. Ogólnie nie wiem, czy odniosłaś wrażenie, że czas się nie zgadza, czy to po prostu uwaga odnosząca się do lekceważenia sytuacji przez bohaterów.
„Wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdybyś wcześniej opisała przynajmniej raz czy dwa szkołę i znajomych dziewczyny. Tak to wydaje się trochę oderwane od rzeczywistości; jedynym szkolnym fragmentem był opisany dość po macoszemu koniec roku szkolnego, a szkoda” – zgadzam się, takie fragmenty się pojawią.
„Oczywiście powód wydalenia z placówki edukacyjnej należy do Absurdu, choć tutaj kłóciłabym się trochę, ponieważ skoro w słowach matki dziewczyny wspomniałaś o rzeczywistym obowiązującym w Polsce prawie, nikt nie powinien przejmować się tym ślubem, a więc i karać Klaudii w jakikolwiek sposób. Podejście dziewczyny do tej kwestii mnie dziwi” – pamiętasz jeszcze prolog? (Swoją drogą wydaje mi się, że mogłabym wpleść w dalszych rozdziałach więcej fragmentów, które przypominałyby i stopniowo wyjaśniały czytelnikowi motywacje matki i innych)
„Klaudii się to nie podoba, ale bynajmniej nie dlatego, że można to uznać za pedofilię, ale dlatego, że to Bilbo. Nie sądzę, że chciałaś wywrzeć takie wrażenie” – to Klaudii interpretacja, matka wcale nie podrywa Bilba (co zostało powiedziane wprost, chyba że zakładasz, że z żoną Czartoryskiego Czartoryskim naraz również „oglądała znaczki”), tylko próbuje być uprzejma, jednak zależy jej przede wszystkim na wyciągnięciu kilku informacji od Niemca. Skoro to nadal nie jest oczywiste, spróbuję dobitniej to podkreślić.
„Zaczyna mnie też denerwować to pełne depresji spojrzenie Klaudii na własną przyszłość. Jasne, że nie można nazwać jej typową nastolatką typu Emo, ale mimo wszystko, kiedy po raz kolejny czytam – nawet z porządną dawką celowego przejaskrawienia – jak dziewczyna jest załamana, bo nie ma dla niej żadnej przeszłości, przestaje mnie to śmieszyć, a zaczyna po prostu działać na nerwy” – o ile można te fragmenty skrócić, to uważam, że tutaj to jak najbardziej uzasadnione, chwilę wcześniej wyleciała ze szkoły, a matka na nią nakrzyczała, nie dając jej szansy, by spokojnie wszystko omówić bez obecności Bilba.
„Gdzie podziała się straszna babcia, która na pewno nie pozwoliłaby wnuczce, by przesiadywał z nią jakikolwiek chłopak?” – to rodzaj konserwatywnej babci, która uważa, że jej samej wolno balować. Ale pewnie masz rację, że powinno to zostać dobitniej ukazane…
„dlatego zdziwiła mnie nieoczekiwana uwaga, że dziewczyna nie może już wytrzymać z matką. Okej, zrozumiałabym wiele innych powodów, dla których mogłaby nie zdzierżyć zaistniałej sytuacji, ale nie to; gdybyś napisała nieco wcześniej, że matka znów się jej non stop czepiała albo groziła, wrażenie byłoby zupełnie inne” – mając taką matkę, nawet osoby silniejsze od Klaudii by się załamały, zwłaszcza że Klaudia próbowała znaleźć jakąś pracę, tylko nikt nie był zainteresowany. Zresztą matka cały czas daje jej mniej lub bardziej wprost do zrozumienia, że jest śmieciem, a ona sama przeciwieństwie do czytelników nie wie o sytuacji z prologu i nie zdaje sobie sprawy, że wywoływanie w niej poczucia winy ma jakiś cel.
Usuń„Nie rozumiem też, jakim cudem matka Klaudii nie poszła do liceum i nie zrobiła karczemnej awantury! Zwłaszcza jeśli czepia się córki, że nic nie robi” – czemu nie poszła do liceum: prolog; dlaczego się czepia Klaudii: prolog.
„dlaczego Klaudia, która nie tak dawno uważała, że nic jej w życiu nie czeka, nie chodziła do swojego liceum codziennie i nie prosiła o przyjęcie jej z powrotem, ani nie zwróciła się o pomoc jakiegokolwiek dorosłego” – Klaudia nie ma dobrych kontaktów z ojcem, zawsze zwracała się z pomocą do matki, a że matka raz w życiu odrzuciła prośbę o uratowanie jej z takiej sytuacji i postanowiła wzbudzać w Klaudii poczucie winy, doprowadza bohaterkę do rozpaczy.
„I naprawdę trudno mi uwierzyć, żeby mogło to być na Krupówkach 4” – zgadzam się, powinnam w ogóle unikać tej nazwy. Miałam już dawno zmienić ten adres :D
„Zupełnie nie rozumiem sytuacji rodzinnej Małgosi, która niby mieszkała z babcią, a ty utrzymywałaś, że jest sierotą” – pisałam gdzieś tak? Bo wydawało mi się, że poza Kurczakiem tak twierdzącym, nic tam takiego nie było.
Rodzice Małgosi żyją, jako dziecko mieszkała z rodzicami i babcią, potem jej matka wyjechała do Kanady zarabiać na chleb, a trzy lata przed początkiem akcji ojciec zostawił rodzinę. Nie jestem przekonana, czy wiedza o tym jest potrzebna czytelnikom w pierwszej części. A że wujek nie mieszka nawet w Zakopanem, to chyba oczywiste, inaczej przyszedłby rozmawiać o domu i tych sprawach.
„z jednej strony piszesz, że „chałupa” to zabytek, a więc będą problemy z jej sprzedaniem itd., ale z drugiej strony nie przeszkadza to naszym bohaterom na całkowitą rearanżację co najmniej jednego pokoju” – w jaki sposób posprzątanie i przemeblowanie pokoju miałoby uszkodzić tkankę zabytkową budynku?
„Nie przekonują mnie również stwierdzenia w stylu, że zupełnie nikogo nie zainteresuje sztuka zakopiańska, ale już możliwość kupienia górskiego domku o dobrej lokalizacji – z całą pewnością tak” – to zdanie Gosi, która napatrzyła się na różne biznesy działające w Zakopanem. Zresztą mało kto ma o sztuce zakopiańskiej dobre zdanie.
„Jednak nie rozumiem, dlaczego nie wspomniałaś wcześniej o panu Czartoryskim, który niby należy do dobrych przyjaciół matki Klaudii (swoją drogą, wydawało mi się, że jednym z nich jest listonosz, a jakoś go nie wymieniłaś)” – no właśnie… Matka Klaudii, Kamil i Czartoryscy to bratnie dusze, spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Z listonoszem matka Klaudii też ma stały kontakt, ale nie należy on do tego prestiżowego klubu urzędników z psami.
„nie mogę oprzeć się wrażeniu, że młody farmaceuta to niemal żywcem wzięty Bilbo” – dziwne, miałam wrażenie, że opisuję wręcz zbyt typowego młodego człowieka w niekomfortowym położeniu. Jak miałabym go porównać do jakiejkolwiek innej postaci, to powiedziałabym, że najbliżej mu do Włodka, gdyby tego pozbawić pewności siebie.
„Nie dałaś żadnej możliwości czytelnikowi obcowania z rzeczonymi skoczkami, Ty jedynie to streściłaś, co oznacza, że równie dobrze mogłabyś o tym nie pisać” – skoczkowie to część codzienności, zresztą jeden wpadł naszym bohaterom do domu przez okno, dwóch innych zostało zastrzelonych na progu… wydaje mi się, że było dość konfrontacji.
Jutro postaram się skomentować resztę :)
Cześć. Bardzo się cieszę, widząc tak obszerne komentarze, możliwość dalszej dyskusji i słowa z pierwszego komentarza.
UsuńBędę odpisywać chronologicznie, choć nie na wszystkie punkty ;).
Myślę, że wprowadzenie szkoły na początku to dobry pomysł. Co do babci Gosi – uważam, że wystarczyłaby, jedna scena podkreślająca specyfikę tej postaci – tak znamy ja tylko z opowiadań, a gdybyśmy zobaczyli jej zachowanie, późniejsze wydarzenia bardziej by nas – czytelników – poruszyły, tak sądzę.
Co do Klaudii – domyślam się, że miała mieć więcej wad niż zalet. A świat z pewnością jej się w pewnym momencie zawalił. Ale dwa lata narzekania i niepracowania jakoś mi nie odpowiadają.
Jeśli chodzi o Klaudię i facetów – tak, z jednej strony chodziło mi o to, że rzuca się ni stąd ni zowąd na różnych gosci, a pozniej jej przechodzi (choc niby w przypadku miłośnika prania było inaczej, bo kochała się w nim z dwa lata… więc tym bardziej zdziwiło mnie, że przeszło jej w stuprocentową nienawiść, a później, w krótkim czasie, w obojętność), ale i o to, że zarówno farmaceutę, jak i Budynia przedstawiłaś prawie tak samo – dużo gadali, w tym przede wszystkim głupoty, a Klaudia sobie to wszystko słuchała.
Tarantino w scenie z Klaudią wydawał się szczery – w pewnym momencie – w swoich uczuciach do Gosi. Ale z drugiej strony mógł też tak dobrze grać. Ogólnie rozumiem, dlaczego Małgosia nie chciała z nim być. Szczególnie biorąc pod uwagę to, co Tarantino zrobił na końcu.
Zabrakło mi nieco początku związku Toma i Gosi. Ale wierzę, że Klaudia mogła tego nawet przez pewien czas nie zauważyć.
Co do Bilba – chyba byłoby dobrze podkreślić w pierwszej połowie pierwszej części tę fizyczną przemianę. Ale mnie się wydaje, że mentalnie to on się zmienił już w Niemczech – tak jak mówił Tom?
W mojej ocenie absurd zdecydowanie przeważa nad refleksjami w większości pierwszej czesci. W drugiej już mniej.
„„Trochę tego wszystkiego nie rozumiem. Matka pozwala Klaudii na wagary, ale jej przyjaciółce już nie, tak (jakby miała jakieś prawo)?” – bo matka nie przepada za Małgosią i uważa, że sugestia pogadania sobie z jej babcią zadziała na nią odstraszająco. Poza tym co innego własne dziecko, a co innego obserwować, jak inne robi coś wbrew swoim opiekunom.” – myślę, że własne dziecko matka Klaudii traktuje jeszcze gorzej, więc nie do końca to do mnie przemawia.
I to, że Małgosia zna matkę Klaudii, nie oznacza, że traktuje ją jak ciocię albo kogoś, kogo może olać – a tak zinterpretowałam jej zachowanie. Niezbyt grzeczne. Nie pasowało do Małgosi, którą poznaliśmy później.
UsuńWygląd Gosi – może nie do końca mam niedosyt, ale mimo wszystko uważam, że łatwiej byłoby wyo0brażać sobie bohaterów, jakby mimochodem określać cechy ich wygladu czy zachowania raczej szybciej niż później. Choć oczywiście zgadzam się, że kompletnie sztuczne byłoby wsadzenie długiego opisu kogoś, kogo zna się pół życia. Z drugiej strony pani Katarzyny Klaudia też po raz pierwszy nie widziała. Ani nawet nie po raz dziesiąty, podejrzewam ;).
A, czyli bardziej pasowałoby napisać „idąc na złość w naszym kierunku” ;).
Co do Niemców – rozumiem, że Klaudia mogła być zestresowana wielkim planem. Ale jeśli już usłyszała naprawdę dziwaczne urywki tej rozmowy za pierwszym razem, to dziwne, że się w ogóle nie zainteresowała (a z a drugim razem jak najbardziej tak).
Co do architektury – później wyszło na jaw, ze Klaudia interesuje się tego typu rzeczami, zaczytuje się w nich wręcz, więc tym bardziej dziwi mnie, że nie znała nazwisk współczesnych architektów.
„„Kto tak mówi w zwykłej rozmowie? Szczególnie jeśli ma niecałe siedemnaście lat?” – szesnastolatka próbująca sprawiać wrażenie inteligentnej i elokwentnej podczas rozmowy z wymarzonym, starszym od niej samej mężczyzną?” – zgodzę się ;).
W opisie tego spaceru miałam wrażenie, jakby wszystkie budynki znajdowały się obok siebie, a w innych rozdziałach jednak dom rodzinny Klaudii aż tak blisko kościoła czy domu Janiaka, zdaje się, nie był ;).
„Ponadto pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego Klaudia nie poszła do własnego domu, żeby sprawdzić, czy ten nadal stoi. Rozumiem, że powódź to jeden z elementów Absurdu, ale przecież dziewczyna wyrażała zaniepokojenie, a że ma przebłyski zdrowego rozsądku, nie jest to do końca logiczne” – parę razy o tym myślała, ale nie poszła, bo zatrzymały ją inne sprawy. Poza tym jest mało rozsądną osobą. – drugi argument mogę zrozumieć, ale pierwszego – naprawdę nie. Inne sprawy nie wydają się aż tak istotne.
„Klaudia i Tom znacznie krócej szukali Bilba, niż ten najpierw mógł rozmawiać z dwoma panami K., a później buszować po domu Nowaka i uciekać przed wściekłym właścicielem” – a skąd taki wniosek? Przecież Tom i Klaudia przepytali pół miasta, nim go znaleźli. Ogólnie nie wiem, czy odniosłaś wrażenie, że czas się nie zgadza, czy to po prostu uwaga odnosząca się do lekceważenia sytuacji przez bohaterów. – ale właściwie bilbo był z oboma panami K. na dworze, wiec trochę dziwne, że tak długo K&T go szukali.
Pamietam prolog, wiec rozumiem, dlaczego matka tak naprawdę cieszy się z pozbycia corki i z tego, ze wzięła ona slub (od Panadola przeciez), ale nie rozumiem dlaczego daje Klaudii do zrozumienia, ze ten obrządek jest niewazny (skoro jest niewazny – czyli respektujesz prawo, a wiec nie ma elementu parodii – to nie rozumiem, dlaczego ksiadz i matka troche nie poczekali). Ogolnie kwestia traktowania regul i prawa zastanawiala mnie podczas czytania kilkakrotnie. Ale masz rację, że to dobry powód wyjaśniajacy, dlaczego matka nie udała się do liceum Klaudii.
Chyba umknęła mi wzmianka o żonie Czartoryskiego, przepraszam.
Co do sytuacji rodzinnej Gosi – w pewnym momencie można było odnieść wrażenie, jakby dziewczyna była sierotą.
Co do remontu – kwestią najważniejszą pozostaje, co miałaś na myśli, pisząc „całkowita” rearanżacja. Bo faktycznie, jeśli jedynie przemeblowanie czy posprzątanie – to masz rację. Sądzę, że należy to uściślić w tekście ;)
Co do skoczków uważam, że przy pierwszym ich opisie trzeba było dokładniej ich przedstawić. Wtedy nie dziwiłabym się za każdym razem, gdy byli po raz kolejny traktowani przez mieszkańców miasta gorzej niż zwierzęta.
Czekam na kontynuację naszej dyskusji :)
No to teraz już bez kolejności… ;)
Usuń„Klaudii nie przejęło właściwie w ogóle, że znów widziała czyjąś śmierć, choć później podczas wieczerzy analizuje bardzo dokładnie swoje odczucia wobec Kurczaka” – oni nie traktują skoczków jak ludzi, a jako nierozumne stworzenia. Sprawdzę jeszcze ten pierwszy opis, może go po prostu wydłużę.
„Choć nadal nie chce mi się wierzyć, że w rozdziale, w którym Klaudia znalazła w ogrodzie czaszkę „małpy”, nikt się tym nie zainteresował…” – nikt, to znaczy kto? Bohaterowie na tym etapie czują się już przytłoczeni wypadkami, które ciężko im wyjaśnić, a stres związany ze zbrodnią nie zachęca ich do roztrząsania szczegółów. Czemu? Pan Czartoryski ma w ogródku „Azorka”, który wcale nie jest pieskiem, a nasi bohaterowie czaszkę jakiegoś stworzenia, więc mieszanie się w sprawę (np. poprzez angażowanie policji) mogłoby im tylko zaszkodzić. Nabrali podejrzeń, że nie jest to małpa, a coś znacznie gorszego, jednak nikt nie ma ochoty oglądać szczątek z bliska ani się tym zajmować.
„Nie wiem też, czy powinnam się dziwić temu, dlaczego nikt z mieszkańców nie zainteresował się tym, że banda szesnasto- i siedemnastolatków mieszka razem w oddalonym od centrum, wielkim domu” – znałam niepełnoletnich mieszkających samych, bo na przykład rodzice pracowali za granicą. Nikt się nimi nie interesował, póki mówili „dzień dobry”, nie wyglądali na wygłodzonych i zaniedbanych.
No, tutaj prawie, bo jednak o Klaudii wychodzącej za mąż, upadku obyczajów i rzucaniu szkoły było trochę plotek w mieście.
Co do smoka, o którym Klaudia „nagle” myśli (czyli który wspomniany był już nawet gdzieś w pierwszym rozdziale): czytałaś kazanie Panadola, które otwiera część drugą? To o takiej legendzie mówili ludzie w mieście. Odniosłam wrażenie, że w ogóle pominęłaś ten fragment i stąd niezrozumienie.
„Nie wiem, jakim cudem oni mogą zarobić tyle, żeby móc urządzić wykwintną wigilię dla wielu osób, skoro nie tak dawno jedli suche bułki” – jaką wykwintną? Gosia zapowiedziała dwanaście potraw, przez co Klaudia przeżyła zawód („Okazało się, że jako osobne dania Gosia traktuje takie rzeczy jak ziemniaki czy kapusta kiszona”). Daniem głównym był marny kawałeczek ryby (Bilbo strącił i był ryk o to) i barszcz z kartonu, który Bilbo wylał na Marcina…
„Dlaczego w kolejnym opisie-streszczeniu piszesz, że Tom i Bilbo mają jechać na Święta Bożego Narodzenia do Niemiec, skoro za chwileczkę ujawniasz, że to było kłamstwo i zostają w Zakopanem (nie mówię już nawet o sensie tego fragmentu, bo w ogóle go nie widzę)?” – bo to pokazuje sposób bycia Toma. Najpierw opowiada wszystkim, jak to nie wraca z tarczą do Niemiec, a potem okazuje się, że nie wróci nawet na tarczy, bo rodzina go olała. On wiele razy robi podobne numery.
„Zastanawiam się, czy czasem nie wymyślasz pewnych elementów na bieżąco, a później – mając nadzieję, że w świecie Absurdu i tak nie da się wielu rzeczy wyjaśnić – po prostu je wprowadzasz – na przykład pana Czartoryskiego czy teraz postać ojca Klaudii (pewnie nieprawdziwego)” – co sprawiło, że odniosłaś takie wrażenie w przypadku Czartoryskiego?
„Sam opis komnaty również pozostawia dużo do życzenia. Dlaczego Klaudia stwierdza, że właściwie to nic w niej nie ma, skoro później okazuje się, że prócz dużej ilości mebli znajduje się tam mnóstwo rupieci i tajemniczych istot czy przedmiotów? Skąd w magiczny sposób znajduje dubeltówkę akurat wtedy, kiedy jej potrzebuje (wyczuwam imperatyw)? A w końcu dlaczego kończysz tę scenę w sposób nagły i chaotyczny, skoro Klaudia właściwie nic nie odkrywa, nic nie zdobywa?! Jakby dowiedziała się czegoś o smoku albo jakichś skarbach, miałabym wrażenie, że to wszystko może kryło Sens w Nonsensie, a tak to mam do czynienia tylko z kolejnym Absurdem dla Absurdu, w dodatku wyjątkowo chaotycznie opisanym” – ta scena nie do końca wydarzyła się naprawdę :) Myślałam, że dziwne opary, obraz zmieniający się na oczach bohaterki, jej coraz dziwniejsze przemyślenia i na końcu chaotyczna akcja z przedmiotami pojawiającymi się znikąd podpowie czytelnikom, jaki był prawdziwy przebieg wydarzeń. Już zwłaszcza że Klaudię potem boli głowa i nie do końca jest w stanie uzasadnić swoje wcześniejsze zachowanie.
UsuńNawiązanie do tej akcji pojawia się w niepublikowanym jeszcze rozdziale czwartym.
„Dlaczego wystarczy jeden miły gest ze strony matki, żeby Klaudia znów uważała ją za wspaniałą osobę i była wdzięczna za zaproszenie, ale gdy okazuje się, że matka koniec końców wystawia ją do wiatru – spływa to po niej jak woda po kaczce?” – po pierwsze nie spłynęło, bo tak mocno jak wtedy Klaudia nie wkurzyła się w ciągu całego pierwszego tomu. Po drugie – nie znasz tego typu osób? Gadających, że wyszli na ludzi tylko dlatego, że rodzice ich bili, karali, czy jakoś tam dyscyplinowali i denerwujących się na krytykę takich metod wychowawczych? Klaudia nie ma zbyt wielu bliskich, trzyma się kurczowo myśli o wspaniałej matce, bo ją w pewien sposób podziwia. Chyba żaden człowiek nie chce, by jego autorytet uważał go za śmiecia, więc przy takiej relacji klaudiowa reakcja nie powinna dziwić.
„Dziwi mnie tez, że nikt zdaje się nie pamiętać imprezy u ojca Nowaka, tak zwanego Rubika, który teraz zyskał nowy przydomek. Z tego rozdziału wychodzi na to, jakby Rubik nie rozpoznawał syna od dawna, co nie zgadza się z poprzednimi postami”.
„Swoją drogą, zastanawia mnie jedna rzecz pod względem technicznym: dlaczego nagle nazwałaś „Rubikiem” również Nowaka? Przecież nazwisko obojga powinno brzmieć Nowak, a Rubik to przezwisko ojca” – obaj mają na nazwisko Rubik, „Nowak” to pseudonim. Co do zachowania Pawła, w poprzednich postach miał problemy z ogarnianiem rzeczywistości, to chyba było dość dokładnie pokazane?
„Otóż dopiero w następnym fragmencie tłumaczysz, jak to się stało, że Klaudia również zamieszkała z Gosią i Niemcami, co musiało mieć miejsce na długo wcześniej niż poradzenie sobie ze skoczkami” – jak to? Przecież Klaudia ze zdziwieniem podkreślała, że wyjątkowo długo, bo przez parę dni, cieszyli się spokojem, nim nastąpił pierwszy incydent.
„mimo że Klaudia cały czas siedziała za parawanem i właściwie bez problemu słyszała słowa Gosi i Tarantino, to czasem z niewiadomych powodów jakby nagle dotykała ją chwilowa, niczym niewyjaśniona głuchota – mało przekonujące” – dlaczego? Parę razy musiała znosić zagadywanie kelnera, trudno słuchać dwóch osób naraz.
„W tym rozdziale wstawiłaś tez w wypowiedź Klaudii sporą wiedzę na temat architektury, co dawno, dawno temu zostało jedynie wspomniane jako pasja dziewczyny. Dlaczego nie wiemy o tym NIC więcej?” – bo Klaudię zawstydzają matka z Małgosią uważające, że jej zainteresowania są pretensjonalne. W rozdziale z centrum handlowym było to wyraźnie pokazane, w scenie, w której Małgosia każe Klaudii przestać się wymądrzać. Tej samej, która nie spodobała Ci się z powodu tego długiego, nużącego wywodu o architekturze… ;)
„Dlatego też czytelnik nie odczuwa, że Gosia naprawdę czuła żałobę po stracie babci, a Klaudia – wyrzuty sumienia wobec Kurczaka czy żal i smutek po opuszczeniu rodzinnego domu. Jeśli chciałaś to pokazać, powinnaś była bardziej się na tym skupić” – Klaudia przechodzi różne stadia żalu, natomiast Małgosia gra twardą, więc Klaudii trudno stwierdzić, co tak naprawdę czuje.
Usuń„choć nie wiem, dlaczego tyle czasu zajęło mu zrozumienie, że Azorkiem nie mogła być babcia dziewczyny” – przecież to Gosia po długim czasie pisze mu esemesa z propozycją spotkania, więc nie wiadomo, kiedy dokładnie na to wpadł (choć trochę mu to zajęło).
„Ponadto pod imperatyw podchodzi mi fakt, że w jakiejś podrzędnej, nieznanej im wcześniej knajpie dziewczyny ot tak znalazły idealne miejsce dla ukrycia się przez Klaudię” – jak to nieznanej? Specjalnie wybrały tę knajpę, bo wydawało im się, że będą tam dobre warunki do takich rozmów.
„Czytając pierwszy fragment, zastanawiam się nad biegiem czasu w tym opowiadaniu. Zaskoczyła mnie informacja, że Klaudia ma siedemnaście lat i to od około trzech miesięcy. Dlaczego nie przedstawiłaś urodzin dziewczyny oraz podarowania przez jej matkę prezentu w postaci sceny, tylko teraz, tak nagle, w suchym opisie?” – uznałam, że nie było powodu do ich opisywania ze względu na dość mało efektowną formę, nie chcę się też rozdrabniać na kilkanaście scen oddalonych o tydzień-dwa. Zamiast tego występują z reguły dłuższe przeskoki (okresy, w których sytuacja jest w miarę stabilna); widziałam, że w wielu miejscach narzekałaś na szybki upływ czasu i przyznam, że wiele to utrudnia, jednak moim celem było pokazanie stopniowej przemiany bohaterów, głównie dorastania Klaudii, co zaważyło o takim rozplanowaniu akcji.
„Kolejne pytanie, które nasuwa się samo przez się, brzmi: dlaczego w związku z tym bohaterowie, którzy wydawali się ważni jak na przykład Panadol, wydają się przez Ciebie kompletnie zapomniani?” – ponieważ to jednak rodzaj obyczajówki, nikt nie znika na zawsze, a już na pewno nie Panadol, który będzie jeszcze miał swoje pięć minut. W końcu sytuacja z prologu jest dla niego wiążąca, a że otwieram nią całą historię, wyjaśni się w związku z tym wiele. To jednak kolejna rzecz, która utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba mocniej podkreślić wątek i zapewnić, że czytelnik o Panadolu i matce (a także panu Czartoryskim i kilku innych postaciach…) nie zapomni. Wątek jeszcze wyjdzie na pierwszy plan, w części pierwszej jednak wystarczy, że wiadomo o jakichś tajemniczych spotkaniach i decyzjach podejmowanych za plecami mieszkańców Zakopanego.
„Tutaj mam dwie uwagi: trudno uwierzyć w jej zainteresowanie sztuką, skoro dotychczas właściwie go nie wykazywała” – to, co wyżej: najbliższe otoczenie wmawia jej, że jej zainteresowania są nic niewarte, w związku z tym Klaudia ukrywa się ze swoimi książkami w pokoju. Znowu później, kiedy fragmentów pokazujących jej wiedzę jest więcej, wydajesz się na to narzekać.
„Kiedyś pisałaś też, że z Twojego Zakopanego właściwie nie da się uciec, ale to i tak teraz nie przeszkadza bohaterom na planowanie wycieczki w różne miejsca, aż w końcu wybranie się w podróż nad Morskie Oko (nawet jeśli doszli do połowy)…” – uciec w kontekście wyprowadzki na stałe. Każdy z bohaterów jest w jakiś sposób z tym miejscem związany, motyw jeszcze wróci.
„Jakoś trudno mi uwierzyć, aby przez niemal rok wspólnego mieszkania Klaudia nigdy z nimi nie rozmawiała o przeszłości, no ale, jak to mówią, lepiej późno niż wcale” – dlaczego? Klaudia jest skrajnie introwertyczna, Tom jest skrajnie introwertyczny, Bilbo cieszy się dniem dzisiejszym i nie wraca do przeszłości, natomiast Gosia uważa, że nie wypada roztrząsać sytuacji, którą sama zna. Poza tym Klaudia nie ma ochoty się z nimi zaprzyjaźniać, cały czas uważa, że to przejściowy okres w jej życiu, Niemcy sami zresztą się z nią nie spoufalają, a ona nie chciałaby wchodzić z butami w czyjeś problemy.
„bardzo zastanawia mnie, gdzie znajduje się pensjonat „U sołtysa” i dlaczego tego nie określiłaś” – hmm, wydawało mi się, że określanie tego byłoby niepotrzebne. W końcu podjechali kawałek autobusem, a i blisko mają do centrum handlowego, o którym później jest nieco więcej. Z tego wynika, że znajdują się najdalej w granicach województwa.
Usuń„dlaczego żona naukowca nadal nosi świeżą żałobę” – przecież było na odwrót, Klaudia rozkminia, czy nie za szybko przestała nosić czarne ciuchy, a potem sobie uświadamia, ile minęło i że nie powinna oceniać tak ludzi.
„No i dlaczego Klaudia nie chodzi od kilku miesięcy do szkoły dla dorosłych, do której niby się zapisała?” – jak to nie chodzi? Przecież nie siedzi w szkole 24/7, więc może brać udział w domowej scence.
„Ponadto naprawdę trudno mi uwierzyć, że w Twoim świecie ot tak udało im się odzyskać całkowity zwrot za nocleg w okolicach Morskiego Oka i to chyba tej samej nocy, za którą zapłacili. Nie dlatego, że to nie jest Absurdalne, bo jest, ale nie pasuje do zgrai nastolatków zdecydowanie niebędących mistrzami planowania ani do dorosłych, którzy również nie wykazują się w tym opowiadaniu takimi zdolnościami” – właściciel zachował się z klasą. Zdarza się. Poza tym bał się, że zrobią mu złą reklamę – to z jego inicjatywy dostali zwrot kasy, więc nie musieli być mistrzami w niczym, a już na pewno nie w planowaniu.
„Najpierw piszesz – oczywiście w opisie – że Klaudia nie słuchała Gosi, bo już prawie przysypiała, a później ni z tego, ni z owego jednak postanawiasz wkleić słowa Małgosi (widzisz, dlaczego powinnaś nadać jej nazwisko? I nie tylko jej?), mimo że narratorka powinna już chyba spać, i to przytaczając je w sposób, jakby Klaudia słuchała przyjaciółki z wielką uwagą” – czy ja wiem? Napisałam, że „coraz trudniej” było jej się skupić, a kilka linijek dalej Klaudia momentalnie się rozbudza, słysząc podjęcie przez Małgosię niewygodnego tematu.
„Ponadto z tego, co pisałaś wcześniej, kamerdyner, przynajmniej pana Nowaka, ma na imię Mikołaj” – jaki Mikołaj?
„Dlaczego Gosia tak nagle zaczęła czepiać się Klaudii, robisz z niej jej drugą matkę?” – Gosia zazwyczaj stara się z grzeczności nie wypominać innym, że źle się wobec niej zachowują, ale sama zauważyłaś, że Klaudia nie jest do końca w porządku. Mieszka u koleżanki w zasadzie nie dając nic od siebie, a Gosia powoli zaczyna mieć tego wszystkiego dość, co kulminację ma w rozdziale z Norwegiem.
„Cóż, chyba nie będę pisać, w jaki sposób ŁATWO przekonać się, czy mamy do czynienia z panią czy panem krową, bo pewnie miało być to, mało dla mnie zrozumiałym, elementem Absurdu” – Klaudia obserwowała sytuację z daleka, widząc dość pokaźną sztukę bydła, mogła więc pomyśleć, że to byk. Tom natomiast odpowiada „nie widzisz, że jest łaciata?” co akurat o niczym nie świadczy, ale po co miał ją głośno informować o narządach spod brzucha zwierzęcia, jeśli miał pewność, że ma do czynienia z krową? Nie jestem nawet pewna, czy o to Ci chodzi.
„Mówię na przykład o tym, że Klaudia nie może wiedzieć od razu, przed wejściem do galerii, że ludzie z autobusu pobiegli do sklepów z superpromocjami” – cytaty: „Oprócz nas znajdowało się kilkunastu mężczyzn, którzy z ubioru niepokojąco przypominali Rubika, i kilka kobiet w kolorowych kurtkach wesoło plotkujących o tym, ile rzeczy kupią sobie na wyprzedaży”, „ludzie, z którymi przyjechaliśmy autobusem, natychmiast rzucili się w kierunku wszystkich szyldów obiecujących promocje i dołączyli do znajdujących się we wnętrzu, rozrzucających asortyment i kłócących się o gratisy osób, ostatecznie pozostawiając nietknięty jedynie sklep z cygarami”, poza tym Klaudia ma prawo przypuszczać, że wszyscy otrzymali podobne ulotki, co ona.
„Szczególnie że później piszesz, że właściwie tam nic nie jest otwarte, oprócz restauracji czy sklepów, a jeszcze później, że to centrum jest za duże, żeby je ogarnąć. Głowa od tego boli” – tak, centrum jest bardzo duże, ale tylko część sklepów jest otwarta (i są w nich tłumy ludzi), większość pomieszczeń wciąż była w remoncie („większość sklepów straszyła pustymi wnętrzami, nagimi manekinami i robotnikami na drabinach”).
Usuń„Nawet wątek, który miał niby pobudzić ten rozdział, a więc porwanie Nowaka, nudzi mnie niemiłosierne, z powodu długiego poematu o architekturze, który jest – jasne, że Absurdalny – ale i naprawdę mało zabawny czy istotny w takiej odsłonie” – a z której strony to jest absurdalne? Klaudia wypowiada się z sensem przy dwóch ignorantach, Nowak kłóci się głównie dlatego, że lubi i czuje się rozbawiony sytuacją, a Małgosia zupełnie nie widzi sensu w dyskusji o czymś takim jak posiadłość kryminalisty. To prędzej groteskowe niż absurdalne.
Wyraźnie widzę, że w tym momencie przeglądałaś tekst na szybko bez wczytywania się, byle przebrnąć (jak mówiłam, tutaj między innymi czytelnik dowiaduje się, dlaczego Klaudia nie mówi często o architekturze). Nie wierzę, że byłaś w stanie zrozumieć bardziej poplątane wątki, a tej jednak dokładnie opisanej akcji już nie. Przy okazji, Lora nie zginęła ;)
„Oczywiście we wszystko zaangażowany jest przebywający w szpitalu Rubik (a egoistyczna i nieczuła Klaudia stwierdza, że należy jak najszybciej go odwiedzić, bo jeszcze kopnie w kalendarz i będzie po ptakach. Co Ty z nią robisz? Rozsądna to ona nigdy nie była – co najwyżej miewała przebłyski zdrowego rozsądku, niepasujące do skali Absurdów – ale skrajnie egocentryczna i bez serca też nie...” – zwróć uwagę, że współczuła mu, dopóki nie postanowił pozabijać jej przyjaciół i jej samej. Na początku była wobec niego miła.
„Z przemyśleń Klaudii wynika, że nie zdała, co oznacza, że zrobiłaś literówkę, pisząc, że z matematyki osiągnęła 38 %. Myślę, że chodziło o 28 %. Nie rozumiem też, dlaczego dziewczyna tak po prostu rezygnuje z planów o studiowaniu, tak po prostu się poddaje, skoro podjęła taki wysiłek” – zdała na dokładnie tyle, to porównanie z innymi dostającymi 30-32% odzwierciedlało jej rozgoryczenie, ponieważ jako osoba, która poświęciła wiele godzin na naukę, liczyła na znacznie lepszy wynik; mimo wszystko liczba punktów plasuje ją w tej samej „kategorii” co osoby, które zupełnie lekceważyły naukę. Matka z kolei poinformowała ją po prostu, że jest dnem, bo nie wystarczyło jej punktów na studia dzienne.
„Dlaczego zaczynasz od opisywania ciężkiej zimy, która miała miejsce kilka miesięcy wcześniej, a o edukacji wspominasz później? Naprawdę tego nie rozumiem. Ponadto jeśli Tom miał sporo pieniędzy i wcześniej, dlaczego wolał opatulać się milionem kołder niż zapłacić więcej za ogrzewanie? Bardzo by nie zbiedniał” – pisałam to z założeniem, że część drugą można zacząć czytać po dłuższej przerwie, stąd takie streszczenie. Poza tym to wejście w klimat biedy, która nastała w domku nastolatków, żeby po kazaniu księdza Panadola czytelnik pamiętał, w jakim punkcie znajdowali się bohaterowie. Co do kołder, zwykła mentalność kogoś, komu się nie powodzi: na wszystkim można zaoszczędzić. Zapasy to jednak tylko jakiś awaryjny tysiąc czy dwa, czyli nie fortuna, którą można byłoby przypadkiem zmniejszyć o połowę przez same rachunki. Wątek radzenia sobie pod względem finansowym będzie jednym z głównych wątków w całej drugiej części.
„Chyba kolejnej, bo tamta znajdowała się o wiele bliżej (chyba) oraz skrywała innego rodzaju… miejsca. Wypadałoby to uściślić” – „Dziura w ziemi” to pozostałość po kamieniołomie, a w części drugiej pojawia się czynna kopalnia. Zresztą, do „dziury” można się przejść na piechotę, a w czasie podróży samochodem do kopalni Tom zdążył zasnąć.
„wydaje całe ukryte oszczędności na kompletne głupoty?” – Wydzieranie się na Niemca nie pomogło, a nie bardzo była w stanie wyrwać pieniądze Bukowskiemu z ręki. Ten natomiast zignorował jej zdenerwowanie, zbywając ją komentarzem o kobietach i ich ulubionych sprzętach domowych. No i to nie były jej pieniądze, to znaczy pewnie przejęła by się bardziej, gdyby strata dotyczyła jej osobiście.
Usuń„Dlaczego żaden z bohaterów nie próbuje nic mówić czy starać się uciec przed Nowakiem i jego pomysłem z kopalnią, skoro Klaudia i Gosia nie miały niegdyś problemów, żeby związać tego kryminalistę i próbować wydobyć z niego informacje?” – raz, że teraz mają inne podejście do Nowaka, boją się ewentualnej zemsty, a z drugiej strony… po prostu niedorajdy nie wiedzą, jak się zachować, więc dają się zaprowadzić do samochodu jako niewolnicy.
„Ponadto jestem prawie pewna, że chodziło Ci o ONZ, a więc Organizację Narodów Zjednoczonych” – potoczne określenie; w końcu „UN” to po prostu „United Nations”.
„Niestety, zaraz za nią podreptał ten wielki Norweg i bez wstydu wsunął głowę do pomieszczenia. – Klaudia znajdowała się w środku celi, więc nie miała możliwości widzieć drepczącego Norwega, mogła jedynie zobaczyć wsuwającą się głowę” – ale mogła z niej wyglądać czy go po prostu słyszeć.
„zastanawia mnie, dlaczego tego samego nie wspominano ani o Niemcach, ani o Azjacie, którzy mówili jeszcze lepiej, bo praktycznie bez ŻADNYCH błędów?” – mam z tym pewien problem, bo z jednej strony potrzebuję tych wszystkich postaci, a z drugiej wiem, że na początku może dziwić, skąd takie zatrzęsienie mówiących wspaniałą polszczyzną obcokrajowców. To znaczy zanim stanie się to jasne... a niestety będzie mogło dopiero znacznie później. Poza tym w przypadku Niemców nie chcę spojlerować, ale oni mówiliby świetnie (Azjata też by mógł całkiem nieźle, w końcu mieszka w Polsce od mniej więcej 1990). Poza tym chyba nie do końca tak jest, Bilbo robi błędy w przypadkach, Azjata ma średnie wyczucie językowe, wszyscy mówią z akcentem…
„O wiele bardziej przekonałoby mnie, że Niemiec cierpi z powodu zachowania Gosi, gdybyś przedstawiła to BEZPOŚREDNIO!” – Tom jest introwertykiem i się nie przyjaźni z Klaudią, to raz. Dwa, pewnie jak już dodam dialogi, które do tej pory wycinałam, będzie można lepiej to „poczuć”.
„Zupełnie nie rozumiem też, w jakim celu przestawiłaś fragment, gdzie stłukło się lustro, którego wcześniej w domu nie było…”, a także „Zastanawia mnie też, skąd nagle w salonie pojawiła się walizka Norwega, bo nie napisałaś, jakoby ją przyniósł” – serio? Nie piszę o przedmiotach, kiedy nie są istotne (podręczna walizka, a nie wielka torba zajmująca pół samochodu, żeby zwracać na nią uwagę po drodze). Z kontekstu można wywnioskować, że Anders przyniósł walizkę, a Bilbo lustro, bo chciał wypróbować zabawę z książki dla dzieci.
„Jego różowe, pokryte krótkimi jasnymi włoskami przedramię wylądowało tuż obok mojego talerza – Boże, dlaczego różowe? I po co wspominać o tych włoskach?” – jak widać, nie przeszłaś koło tego opisu obojętnie – o to chodzi ;) Chyba łatwo to sobie wyobrazić… nawet jak się nie chce.
„Eleganckim ruchem wcisnął sobie serwetkę za kołnierz – właściwie to powinien położyć ją na kolanach, jeśli chciał być taki elegancki” – Anders to takie połączenie powagi i elegancji z nieokrzesaniem i prostotą. Z drugiej strony jakbym napisała „zamaszystym” czy coś takiego, nikt nie zastanawiałby się, czy to nie błąd; pomyślę o tym.
„Chwila, skoro Nowak zaaranżował to spotkanie, to czemu się tak dziwił?” – później będzie nieco więcej na ten temat. Nowak nie zakładał, że współpracownik tak po prostu go opuści i zostawi samego z biznesem w ciągu paru godzin. I że sprawy z Małgosią momentalnie zajdą tak daleko, ba, że w ogóle rzeczywiście leci na małolatę.
„Przecież dla Azjaty pracował około roku” – a przez kolejny rok nie znalazł stałej pracy.
„Dlaczego nie nazwałaś wcześniej Budynia Włodkiem, dlaczego?!” – było o tym: „Nazywam się Budyń. Włodzimierz Budyń”, a potem jeszcze: „Szłam w kierunku stolika zajmowanego wcześniej przez Włodzimierza – co za nietypowe dla młodej osoby imię!”.
Usuń„Ponadto co do stwierdzenia, że inni polubili Norwega – Klaudia może tak, przynajmniej częściowo, ale Tom z całą pewnością nie” – magiczne jest to, że Tom też go polubił. Może nie był zachwycony od początku, jednak sprawy zaszły tak szybko i tak daleko w jego bezpośredniej obecności, że uznał jakiekolwiek poruszanie tematu i obnażanie się z emocjami za pewną kompromitację. No i ciężko było nie zauważyć zalet w postaci norweskich pieniędzy i nagłego przypływu bogactwa w domu, więc w pewien sposób poddał się tej dziwnej, ciepłej domowej atmosferze.
„Na przykład bardzo chce co? Ponadto znów zadziwia mnie ta nagła niemoc bohaterów w niektórych przypadkach. Trudno mi uwierzyć, żeby ktoś tak narwany jak Tom po prostu sobie na coś takiego patrzył. Po co obudził Klaudię, skoro nic z tym nie zrobili, tylko czekali spokojnie na powrót Andersa i Gosi” – rozkleił się przy Klaudii, a wcześniej nie chciał okazywać emocji. Wolał zachować twarz, zresztą i tak pogodził się z tym, że związek z Małgosią nie ma przyszłości.
„Ponadto o jakich znajomych mówisz, bo prócz Niemców i Małgosi żadnych nie zauważyłam?” – w ciągu osiemnastu lat życia Klaudia zdążyła trochę pogadać z ludźmi w szkole, poza tym jej matka i siostra też miały życie towarzyskie. I się nasłuchała.
„mimo wszystko zastanawia mnie, czy mogli w dwa tygodnie dojść do aż tak dobrych wniosków związanych z praniem” – wybrudzili wszystko, co było w domu (Małgosia pod koniec nie miała na to czasu).
„Bilbo używał jeszcze mikrofalówki, prawda? Bo wcześniej tak pisałaś, ale później wyszło na to, jakby z niej nie korzystał. Proszę, zdecyduj się” – Bilbo wykombinował, jak ograniczyć sobie liczbę obowiązków, bo wcześniej normalnie z niej korzystał. Ale niefortunne sformułowanie, zgadzam się.
„Dość nagle z opisu przechodzisz do krótkiego dialogu o tajemniczej Oli. Przydałoby się to jakoś umieścić w czasie oraz rozszerzyć, bo tak to odczuwam niedosyt” – to jest mimochodem, bo dla Klaudii ma zerowe znaczenie. Zresztą z Olą to on już pisał w rozdziale o krowie.
„Zapomniałam wcześniej wspomnieć o Sebastianie – podobał mi się pomysł z wymyślonym przyjacielem, ale zdecydowanie za słabo go wykorzystałaś, ponadto zapadło mi w pamięć, że raz Klaudia zachowywała się tak, jakby ktoś taki faktycznie istniał” – bo to był pierwszy raz, gdy o nim usłyszała.
„Dziwi mnie, że skoro rzeczona Ola jest z Zakopanego, Klaudia o niej w życiu nie słyszała. Przecież ona zna tam chyba wszystkich” – kojarzy ją z widzenia, nie łączy z imieniem. Ola też nie jest zbyt ekstrawertyczna, mam wobec niej plany.
„Sam opis randkowy, który dopiero teraz mogłam przeczytać, jest naprawdę świetny. Napisany bardzo w stylu Bilba, z licznymi błędami (choć nie wiem, dlaczego tylko jednym ortograficznym). Dlaczego więc nie można najpierw go przeczytać, a dopiero potem poznawać opinii Klaudii (całej)? Eh. I dlaczego nie pociągnęłaś tej Oli od razu dłużej, skoro już o niej zaczęłaś…?” – dobrze wiedzieć, że ten wątek kogoś intryguje. Niestety, Ola pojawi się dużo, dużo później. A oto całość: https://drive.google.com/file/d/0B2V1JpnajyFKZDZJR0FtVG5oRWM/view
;)
„Zastanawiam się, czy celowo łączysz styl wysoki z niskim, czy nie” – ale to bardzo klaudiowe. Z jednej strony jest nastolatką, więc czasem użyje slangu, ale dużo czyta i lubi uzupełniać wiedzę. W opisach ma to czasem dodawać komizmu.
„Klaudia nic wcześniej nie gotowała, to dlaczego piszesz, jakby swojskie, polskie potrawy przygotowywała od dawna?” – gotowała u matki, dzieciom…
„Z jednej strony Klaudia mówi o wyjeździe, a z drugiej, że nie wyobraża sobie życia poza Zakopanem. I nie wygląda to na celowe, bo opisałaś to na poważnie” – przecież to bardzo typowe wątpliwości dla kogoś, kto emigruje, a jeszcze nigdy nie był za granicą.
„Zależy od kraju, ale w wielu z nich to nic specjalnego. Trochę dziwi mnie, że w tych słowach nie padło słowo „Niemcy”. Albo „Szwajcaria”, skoro rzekomo Bilbo i Tom mają tam rodzinę” – spokojnie, jeszcze pojadą i to niedługo :)
Usuń„Ale po jednym, krótkim telefonie zmienia zdanie i stwierdza, że to musiało być porwanie! Przy czym nie wywołuje to niej w żadnego poczucia winy... Trudno to zrozumieć” – dlaczego miałaby mieć poczucie winy? To nie ona porwała Gosię. Jeśli masz na myśli rażący brak zainteresowania przyjaciółką, to przypomnę, że z Małgosią ciężko rozmawiać o uczuciach, bo jest osobą bardzo skrytą. Każde „nie kłóćcie się!” przy głośniejszych rozmowach Toma i Klaudii mówi wiele o tym, jak Małgosia postrzega relacje międzyludzkie i jakby je najchętniej widziała. No i Klaudia na tym etapie czuje się zdradzona przez Małgosię i absolutnie nie przychodzi jej do głowy, dlaczego mogłaby być zmęczona mieszkaniem wraz z trzema nastolatkami, z których każdy ma dwie lewe ręce do prac domowych.
„Czy naprawdę nikt nie pomyślał, że może Norweg kazał pójść Gosi na komisariat właśnie po to, aby jej wyjazd nie wzbudzał żadnych podejrzeń?” – Małgosia dobrze zna policjantów, oni znają ją, łatwo byłoby im się zorientować, gdyby zachowywała się nienaturalnie i Klaudia ma tego świadomość.
„Mole jedzeniowe atakują suche jedzenie zawierające skrobię: np. makarony, kasze. Ale na pewno nie herbatę” – miałam mole nawet w kostce rosołowej, nie przesadzam. Nie zliczę herbat, które musiałam wyrzucić i nie mówię jedynie o owocowych.
„Fascynuje mnie, że nie tak dawno temu Klaudia całkiem na serio uważała, że jedzenie pizzy i tortu może Bilba zabić, a teraz daje mu mleko raz w tygodniu, pomimo że – zupełnie nagle – okazuje się, że chłopak ma, cytuję „nietolerancję nabiału i krów”. Po pierwsze, myślę, że chodziło Ci o alergię na białko, a nie o nietolerancję laktozy. Po drugie, fascynuje mnie, co miałaś na myśli, pisząc „nietolerancja krów”… Ale widzisz, już niezależnie od nomenklatury, to w ogóle jest bez sensu, bo wcześniej Bilbo zajadał się, zdaje się, wszystkim. Nigdy nie pisałaś, że nie może spożywać produktów mlecznych” – „nietolerancje” Bilba pojawiły się nagle i znikąd, zarówno to i sformułowanie „nietolerancja krów” ma sugerować, że to raczej wymysły Bilba, który chciał mieć wymówkę przy stole, albo Gosi się coś uwidziało, gdy raz się zatruł.
„Byłam pewna, że Klaudia stroi się tak, bo idzie na rozmowę o pracę. Okazało się za to, że wybiera się tylko albo aż do sklepu. Nie do końca kupuję to, że nagle zaczęła się przejmować swoim wyglądem w codziennych sprawach” – Klaudia się boi, że ludzie zobaczą, że jej się w życiu nie powiodło, będą wytykać palcami. Czuje się niekomfortowo, odkąd stała się tematem plotek, a sytuacja po wyjeździe Gosi na nowo obudziła w niej niepokój. Poza tym fragment rozpoczyna się dość obszernym opisem (przy okazji którego mam pretekst do przedstawienia rytuałów Klaudii i relacji z Tomem) i długim szykowaniem do wyjścia, co może sugerować jakąś poważniejszą okazję, a ja tymczasem kończę akapit czymś w rodzaju „no, wreszcie mogłam iść po bułki!”. Myślałam, że widać w tym zamiar.
„No a ja już nie zamierzam budzić się, widząc uśmiechniętą twarz pana Marka, który wziął drabinę tylko po to, żeby stwierdzić, że mój pokój będzie wprost idealny na sypialnie dla trzyletniego Jacusia, popatrz, jaki śliczny pokoik, powiedz pani, że teraz będzie twój, aninini!” – no jest praktycznie cytat z imieniem, stąd wiadomo, jak to dziecko się nazywa.
„Trochę zaskakująca jest bardzo nikła reakcja na to, że prawdopodobnie Gosia znajduje się w Norwegii w poważnych tarapatach. No, ale może w następnym rozdziale będzie więcej na ten temat, teraz faktycznie bohaterowie mają większy problem” – pewnie, że będzie :)
Jeszcze małe wyjaśnienie do zarzutu, który pojawił się w kilku miejscach: moim zamierzeniem było, by Zakopane wydawało się klaustrofobiczne. Postacie, które znamy z imienia i przynajmniej kilku cech, pojawiają się bez przerwy, nie znaczy to jednak, że to jedyni mieszkańcy miasta. Nawet wspomniany przez Ciebie szpital nie składa się tylko z Budynia i Kurtki, jest jeszcze Morella, poprzedni ordynator, a reszta personelu to po prostu „lekarze”, którzy występują w tle, nie robiąc nic ciekawszego niż bycie lekarzami.
UsuńNa koniec sprawa, która mnie nurtuje. Zauważyłam, że w przypadku rozdziałów, które nie spodobały Ci się od początku (jak ten z operą), raczej męczysz się z tekstem do końca i przestajesz się na nim skupiać – przynajmniej tak tłumaczę sobie mniej trafne uwagi i pomijanie informacji. W okolicy wspomnianego rozdziału zaczęłam też mieć wrażenie, że wszystkie mniej zrozumiałe fragmenty nazywasz „Absurdem” i nie analizujesz, a raczej zakładasz brak sensu. Centrum handlowe nie było jednak wytworem szalonej rzeczywistości, a całkiem zwykłego multimilionera i jego całkiem szalonego ojca – i chociaż przyjęcie istnienia takiego miejsca (ta okropna architektura! Hotel stworzony z powodu kaprysu!) wymaga zaakceptowania specyficznych reguł świata, to wydarzenia, które mają tam miejsce… są najwyżej groteskowe. Zadaję sobie więc pytanie, na ile po prostu nie byłaś w stanie czytać sceny z dorosłym człowiekiem udającym, że nie jest w stanie się uwolnić z byle jak zawiązanego sznura, by móc pośmiać się z nastolatek-groźnych porywaczek, a na ile Twoje podejście było wynikiem zmęczenia nadmiarem akcji. Jest chwila na oddech niedługo przed (leniwy wieczór wśród krów i rozmowy z Małgosią), ale może to po prostu za mało? Rozdział trzynasty i efekty mających tam miejsce wydarzeń są dla mnie pretekstem do pokazania wielu faktów i relacji między postaciami, jak choćby ta dłuższa konfrontacja z Nowakiem czy beznadziejna opera pana Rubika, w której uczestniczy wiele znanych nam już osób.
Ogólnie założenia były takie, że dziwne wydarzenia pojawiają się sporadycznie na początku tekstu, by przybrać na sile i poważnie zachwiać życiem mieszkańców Zakopanego, kulminację znajdując w ostatnim rozdziale pierwszej części, gdzie rzeczywistość staje się zupełnie nieprzewidywalna. W tle przez wiele rozdziałów pojawiają się za to badania naukowca, którego celem jest znalezienie przyczyny tych wszystkich szalonych wydarzeń i który chwali się przełomowym dziełem chwilę przed „kulminacją”. Uznałaś, że jego śmierć oznacza koniec wątku. Nie przyszło Ci do głowy, że jego badania były dla kogoś bardzo niewygodne?
Będę odpowiadać chronologicznie do komentarzy (aczkolwiek nie na wszystko).
UsuńCo do kwestii malpy i braku zainteresowania nia przez bohaterow – rozumiem, ze może nie chcieli o tym dyskutować, gdyż mieli i tak za wiele problemów. Ale dziwi mnie, ze Klaudia się w ogole nad tym nie zastanowila, nawet przelotnie, nie wyrazila zadnej obawy w myślach. Zupełnie, jakby to nie stanowilo zadnego, ale to zadnego potencjalnego zagrozenia. Nawet jeśli nie myslalaby o tym od razu, to przynajmniej później…
Klikalam: „czytaj następny”, i nie przeniosło mnie do kazania księdza Panadola w odpowiednim miejscu… w spisie treści jest ten rozdzial, przepraszam za niezauważenie.
Co do wigilii racja. Co do Toma tez, później przekonałam się niejednokrotnie, ze ma taki styl bycia xD
Pan Czartoryski – wlasciwie nic o nim nie było przez dlugi czas, a później nagle ni z tego, ni z owego jest gotowy zamienic się na domy, a pozniej znow znika. Teraz rozumiem, ze to ma większy sens, po pierwsze tajemniczy Azorek, po drugie powiazanie z matka (a może oba naraz), ale podczas czytania wydawalo się to być nieco na zasadzie „potrzebuję bogacza do zamiany, wiec czemu nie nowy bohater?”. Stad ta uwaga.
Tak, faktycznie sprawa z komnata może być sprawka jakichś narkotykow czy cos. Ale kiedy napisalas, ze jednak Klaudia wie, ze – pomimo bólu glowy – tam naprawdę była, to trudno było ocenic, w którym momencie wydarzenia przestaly być w stu procentach rzeczywiste xD no, ale pewnie o to Ci czesciowo chodzilo.
Rubik & Nowak & Budyń – mysle, ze trzeba by podkreslic na początku wyraźniej, ze Nowak t pseudonim i przy okazji nadac imie Nowakowi ;) naprawdę bylam długo przekonana, ze to jest ich nazwisko, i później „Pawel Rubik” zniszczyl mi cala teorię. Ogolnie to się wiaze z uwaga „nazywania bohaterow” – dobrze byłoby nadawac glownym i imiona, i nazwiska – żeby nie musiec caly czas powtarzać na przykład imienia „Gosia”. Co do Budynia - zapomniałam, moja wina.
Mieszkanie z Niemcami -racja, przepraszam.
Kwestia zamilowania Klaudii architektura – to nie jest tak, ze nie zauwazylam tłumaczenia w rozmowie z przetrzymywanym przez dziewczyny Nowakiem. Zauwazylam. Rozumiem, dlaczego Klaudia w jakiś sposób się wstydzila swojego zainteresowania, majac tego typu reakcje zarówno ze strony matki, jak i Gosi. Chodzi mi o cos nieco innego: ze ja nie poczułam, iż ona jest faktycznie tym zainteresowana. Gdybys pokazala scenę, w której Klaudia czyta ukradkiem jakies książki na ten temat, bojac się, ze matka może ja nakryc (jeszcze w rodzinnym domu), byłoby inaczej. wierzyłabym w to zainteresowanie i wspolczulabym narratorce, ze inni jej nie rozumieją. Ponadto jesli ktoś jest az tak zafascynowany architektura-bo w rozmowie z Nowakiem dziewczyna się wykazala - wydaje mi się nieco dziwne, ze nie zna choćby kilku słynnych obecnie architektow. Ale sam pomysl z pokazaniem pasji, która czuje się, ze należy ukrywać, bardzo mi się podoba.
To jak to jest z tym uciekaniem na stale z Zakopanego? Czasem to niemożliwe, ale innym razem nie takie trudno – czyt. Gosia?
Okej, to prawda, ani Tom, ani Klaudia nie sa mistrzami relacji międzyludzkich. Ale narratorka jest dość ciekawska, czy przez rok naprawdę nie probowalaby się czegoś więcej o Niemcach dowiedzieć?
Mysle, ze o szkole dla doroslych powinnas była wspomniec w epilogu pierwszej części; jasne, ze Klaudia nie musiala tam siedzieć non stop, ale to dość istotna zmiana w zyciu, wiec powinna o niej wspomnieć przy całej reszcie.
UsuńCo do wlasciciela hotelu – zgadzam się.
Przepraszam za blad z Mikolajem/Marcinem.
Uważam, za absurdalne to, ze porywacze (nawet takiego rodzaju) rozmawiają z porwanym o architekturze, zamiast zajac się kwestiami „ważnymi”
Wiem, ze Lora nie zginela. Ale pozbywając się jej, moglas rownie dobrze ja zabic. Chyba ze jeszcze wroci, ale to i tak nie będzie to. Wprowadzilas ja z pompa, myslalam, ze po to, aby bardziej zamieszać w związku Klaudii i Toma, ale ona nawet nie była z nimi jednego, całego dnia…
Faktycznie, Klaudia bywala mila dla Rubika, ale tak szczerze mowiac, na samiutkim początku, to porwal on Toma i Bilba…
Ja już chyba nie rozumiem; czyli Klaudia dostal 38% z matury z matmy, tak?
Nie nazywałabym miejsca, gdzie Rubik zrobil impreze i miał tajemnicza komnatę ani razu kopalnia, wtedy nie byłoby zadnych niescislosci ;)
Kwesta obcokrajowcow – czestsze wspominanie o dziwnym akcencie albo niezrozumienie wszystkiego przez Polakow mogloby w tym momencie pomoc ;).
Mysle, ze Tom nie mogl polubić Norwega. Tolerować go -tak. Czuc wdziecznosc za kasę - tak. Ale lubic?!
Wydaje mi się, ze Klaudia uznala Sebastiana za prawdziwa osobę nie za pierwszym razem, jak o nim uslyszala, tylko za drugim czy trzecim. Ale pewna nie jestem. Watek Oli brzmiał na tyle ciekawie, ze miałam nadzieje, iż jakos go rozwiniesz, nawet jeśli Klaudia nie jest tym osobiście zainteresowana.
Dobrze byłoby podkreslic na początku, ze Klaudia umiala gotowac, nawet jeśli nie lubila ;) najlepiej za pomocą jakiejś sceny.
Poczucie winy w takim sensie, ze Gosia była dla nich naprawdę wspaniala osoba, ze robila dla nich tak wiele, a oni, no coz, bez mrugniecia okiem uznali ja za zdrajczynie. Toma jeszcze rozumiem. Ale Klaudii do końca nie potrafię. Choć coz, nie od dziś wiadomo, ze sporo ludzi nie potrafi docenic innych. A Gosia… z jednej strony jest otwarta osoba, ale z drugiej – faktycznie kryje swoje prawdziwe uczucia i trudno do nich czasem dojść, z tym się zgodzę. Miedzy innymi dlatego ja lubię ;)
Szczerze, wydaje mi się, ze ci policjanci nie ogarneliby, ze Gosia klamie.
Okej, bede pamietac o tych molach xD
Wiadomo, ze dziecko to Jacuś, ale kim jest pan Marek?!
Mysle, ze w rozdziale z galeria jest za mało „chwili oddechu”, zdecydowanie.
Okej, to prawda, ze badania Azjaty mogą być niewygodne i chyba już wiem, dla jakiej ekipy. Ale milo byłoby poznac je bardziej bezpośrednio, kiedy naukowiec jeszcze zyje. Albo niech chociaż Tom przynajmniej raz opowie o nich dłuzej.
Z Gosią mam ten problem, że Klaudia nie nazywałaby jej w myślach nazwiskiem, więc nie pomogłoby to na brak synonimów. A potem to ma nazwisko Norwega.
UsuńPomyślę o wprowadzeniu czegoś o sztuce na początku. Co do współczesnych architektów: co innego dobra znajomość historii sztuki do nowożytności, a co innego porównywanie czegoś tak niespójnego jak willa Janiaka do znanych budynków z XXI wieku. Nie mówiąc już o tym, że wśród moich znajomych często powtarza się zależność, że albo ktoś uwielbia sztukę współczesną i jest mało zainteresowany poprzednimi epokami, albo na odwrót. Jest oczywiście sporo osób wszechstronnych, ale jednak większość ma swoje preferencje. Jeśli jak Klaudia lubisz romanizm i renesens, to możesz mieć problemy z oczarowaniem przystojnego mężczyzny za pomocą porównań jego domu do najnowszych dzieł architektów. Jak kogoś kręci Mozart, to raczej nie wypowie się zbyt szeroko na temat współczesnej muzyki elektronicznej; może mieć dwa nietrafione skojarzenia z nazwiskami, i to tyle. Na serio nie widzę tu niespójności.
Tak, Klaudia zdała maturę, 38%. Zdanie matury nie równa się byciu przyjętym na studia.
Może "polubić" to za wielkie słowo, ale w norweskim wątku starałam się wytworzyć specyficzną atmosferę – koncentruje się on na Andersie, nie czuć w ogóle upływu czasu, a wszystkie wcześniejsze wątki i konflikty odchodzą na dalszy plan aż do zakończenia, gdzie Norweg wyjeżdża i bohaterowie muszą się wreszcie otrząsnąć i zacząć działać. W każdym razie Tom nie potrafi odczuwać negatywnych emocji wobec Andersa. Raczej skupia je na Gosi, choć weź poprawkę, że to nie "mieliśmy się pobrać, a ona nagle poszła do innego", a "od dłuższego czasu nasz związek nie dążył do niczego, sam wyszedłem z propozycją, żebyśmy się do niczego nie zobowiązywali (a teraz nagle zorientowałem się, że mi to nie odpowiada i chyba trochę poniewczasie)".
Może w nowym rozdziale pierwszym będzie i gotowanie, zobaczymy.
Cieszy mnie, że polubiłaś Gosię. Chciałam stworzyć bohaterkę bardzo empatyczną i pracowitą, ale jednocześnie niebędącą wzorem cnót wszelakich, a żeby jeszcze interesowała czytelników.
Klaudia uznała Gosię za zdrajczynię przede wszystkim dlatego, że ta postanowiła nie dzielić się niczym, żadnymi planami, nie pożegnała się, po prostu wyjechała. To jak zerwanie po dwudziestu latach normalnego związku esemesem bez żadnych wyjaśnień.
Pan Marek to jeden z wujków Gosi, którzy napalili się na dom – żadna ważna postać, element tłumu, który miał chwilowo uprzykrzyć bohaterom życie i pokazać, jak rodzina Gosi interesuje się nią dopiero, jak mogą coś z tego mieć, bo coś gdzieś o jakimś domu usłyszeli.
Z Zakopanego da się wyjechać, da się przeprowadzić czy wyemigrować, ale każdy prędzej czy później wraca. Wątek Gosi będzie w dalszej perspektywie tłumaczył, dlaczego tak się dzieje.
Przecież Klaudia odbywa rozmowę na temat (głupiego) imienia Nowaka z Nikolą w kopalni podczas przyjęcia. Tam jest powiedziane, że Nowak to pseudonim i tak dalej.
Toma też średnio Klaudia interesowała. Jak po ponad pół roku mieszkania razem zadał pierwsze prywatne pytanie (o jej ojca), to się obraziła. To działa w obie strony, nie ma tej iskry w rozmowach, żadnej chemii między nimi, dlatego są bardziej jak rodzeństwo żyjące razem z przymusu niż przyjaciele.
Lora wróci, przecież jej wątek nie został zamknięty. Więcej o bohaterach mających swoje bardzo efektowne pięć minut będzie jeszcze sporo, nawet o Rubiku. Rozumiem, że to może być problem, bo na tym etapie czytelnik jeszcze nie wie, jakie mam plany, ale może w poprawionej wersji wyjdzie to lepiej.
Tak jak mówiłam, postaram się wprowadzić więcej oddechu i kilka fragmentów, które przypominałyby czytelnikom o ważnych wątkach "w tle" – badaniach naukowca, spotkaniach urzędników – może będzie to podpowiadać, dokąd całość zmierza, a także podkreśli ważniejsze wydarzenia tworzące ciąg przyczynowo-skutkowy.
Jeszcze raz dziękuję za ocenę, dałaś mi sporo do myślenia :)
tak, moze w myslach Klaudii niekoniecznie, ale jesli podalabys nazwisko Gosi kilka razy na poczatku, np. w kontekscie zajec w szkole, to pozniej moze w dialogu moglabys je umiescic i choc troche zmninejszyc natezenie tego imienia w tekscie. albo wymylic dziewczynie jakis nick. Co do Nowaka - moj bląd.
UsuńJesli chodzi o sztukę - okej - ale wlasciwie nigdzie nie bylo wprost napisane, ktore epoki w architekturze/sztuce Klaudia lubi, a kórych nie.
To dobrze, że Lora wróci, ale mimo wszystko jej watek został wg mnie przerwany za szybko.
oczywiscie, ze zdanie matury = dostaniu się ma studia, ale zostało to opisane w dość chaotyczny sposób.
Cieszę się, że ocena pomogła i dziękuję za merytoryczną dyskusję
Jeszcze na samiuteńki koniec - właśnie, że o sztuce było wprost powiedziane. Bilbo zapytał Klaudię podczas randki, czy lubi sztukę, a ona się rozgadała na ten temat. Tam padły słowa o ulubionych epokach. To tak dla formalności, gdyby inne oceniające zaglądały do komentarzy ;)
Usuń