Blog – Maddie Ravenclaw
Autor – PomyLuna
Oceniająca – Condawiramurs
- Pierwsze wrażenie (4,5/5 pkt.)
Adres bloga może mało wymyślny, ale spełnia najważniejszą rolę: informacyjną, a więc zastrzeżeń nie mam. Szablon jak na moje standardy nieco za szeroki, jednak kolorystycznie wszystko ze sobą współgra. Strona zachęca do pozostania.
2. Grafika (3,5/5 pkt.)
Nagłówek jest wyjątkowo duży, ale to właściwie jedyne moje zastrzeżenie. Podoba mi się rozkład postaci, jak również tło. Najważniejsze rzeczy można wywnioskować już dzięki grafice, za co duży plus. Trafiłaś w mój gust kolorystyką, jedynie odcień niebieskiego w tekście rozdziałów mógłby być nieco ciemniejszy.
Jeśli chodzi o układ, ostatnio preferuję węższe, ale nie za to odejmuję punkty, tylko za rozkład samych zakładek. Wydaje mi się zbędne dzielenie stron na dwie kolumny. Ponadto brakuje kilku zdań informujących czytelnika, na jakim blogu się znalazł. Kontakt do Ciebie i strony, na których się udzielasz, również niepotrzebnie podzieliłaś na dwie części; ponadto to wszystko powinno znajdować się pod Twoim opisem, tak byłoby logiczniej. Co do treści podstron będę się wypowiadać w „Dodatkach” na samym końcu.
3. Treść (17,5/85 pkt.)
– fabuła + świat przedstawiony (4/20 pkt.)
Początkowo zaczęłam tę część tak jak w poprzednich ocenach, a mianowicie odnosząc się do każdego rozdziału. Jednak między czwartym a piątym odcinkiem zrezygnowałam z tego pomysłu. Powodem jest długość notek – początkowo jedna ma około strony, a i później nie ma dużego wzrostu objętości. Tak naprawdę można by zawrzeć wszystkie dotychczas opublikowane dwadzieścia siedem rozdziałów w około sześciu. Szczególnie na początku, kiedy bardzo często zdarza się, że jeden post kończysz tym samym zdaniem, którym zaczynasz następny, a więc stanowią one ciągłość. W książce nigdy coś takiego nie miałoby miejsca, ale nawet w opowiadaniach blogowych – spotkałaś się z czymś takim? Ja nie i wcale się nie dziwię. To naprawdę deprymujące.
Jeśli chodzi o treść – najważniejszy zarzut dotyczy pomysłu, na którym oparłaś to opowiadanie. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z Harrym Potterem w podstawówce, miałam marzenia podobne jak narratorka opowiadania, która do tej pory uważała się za zwykłą mugolkę żyjącą w zwykłym mugolskim świecie zakochaną w serii – ale byłoby fajnie dostać list z Hogwartu! Ale cóż, spójrzmy prawdzie w oczy, to niemożliwe, a pakowanie czegoś takiego w ff potterowski nie dość, że według mnie wydaje się śmieszne, to jeszcze rodzi za sobą bardzo poważne problemy natury logistyczno-kanonicznej, że tak się wyrażę. Jeśli treść takiego opowiadania zostałaby osadzona w przyszłości, to pomijając i tak dość spore zarzuty związane z dość… naiwnym pomysłem, miałoby to jakieś uzasadnienie. W końcu wszystko, co opisała Rowling, już by się zdarzyło. Ale tutaj tak nie jest. Tutaj Maddie Bloom, a jak się szybko okazuje, Ravenclaw, to trzynastoletnia rówieśniczka Harry’ego i spółki. Budzi to wiele wątpliwości i pytań.
Oczywiście nie oczekuję, że podasz rozwiązanie jak na tacy, wręcz przeciwnie, bo to zapewne jest jeden z głównych wątków historii, ale początkowe tłumaczenia naprawdę nie wyglądają dobrze. W pierwszym rozdziale sam fakt powstania sagi argumentujesz tym, że Rowling, która tak naprawdę nie istnieje, bo jest inną postacią znaną z HP(!), miała dar patrzenia w przyszłość. Jednak to wcale nie odpowiada na pytanie, dlaczego miałaby niby nie opisywać w książkach kogoś tak istotnego jak Twoja Maddie. Co prawda relacja między Rowling a narratorką pozwala na stwierdzenie, że to może w tym tkwi klucz, ale raczej trudno jest logicznie opisać jakieś wydarzenia, nie wspominając o kimś bardzo dla nich istotnym. Ponadto czy akcja w Twoim zamierzeniu ma być zgodna z kanonem tylko w dwóch pierwszych częściach, czy również później – aż do siódmej?! Bo jeśli to drugie, będzie naprawdę trudno to wytłumaczyć w spójny sposób i pogodzić z kanonem. Oraz z samą logiką.
Jak to jest czasowo? Przecież saga zaczęła być publikowana na przełomie tysiącleci, a akcja zaczyna się kilka lat wcześniej. Jak masz zamiar to wytłumaczyć? Nie mówiąc już o mniej istotnych, ale przecież kluczowych dla logiki i odbioru opowiadania kwestiach, jak na przykład ingerowanie przez Maddie w przyszłość już od czasu podróży do Hogwartu. Nawet w świecie magii ingerencja w czas nie jest ani łatwa, ani prosta. Ale Ty zdajesz się nie zwracać uwagi na takie… „szczególiki”.
Początkowo uważałam ten pomysł za kompletny niewypał, teraz uważam, że jakoś można byłoby to wytłumaczyć kwestią znajomości przyszłości itd., ale by trzymało się to kupy, należałoby porządnie przemyśleć całą fabułę i zająć się najmniejszymi detalami. Tymczasem zdaje się, że Ty nie przemyślałaś nawet, o której klasie chcesz pisać (o czym dokładniej będzie później). Ponadto wydaje mi się, że nawet jeśli odpowiedzi na postawione pytania będziemy poznawać wraz z bohaterką stopniowo, to Maddie powinna znacznie bardziej interesować się całą sprawą OD początku, od pierwszego rozdziału. Tymczasem ona sprawia wrażenie kompletnie niezainteresowanej odkryciem własnej, utraconej tożsamości oraz wszelkimi kwestiami i osobami z tym związanymi.
Przejdźmy do konkretów. Pierwszy rozdział, który tak naprawdę lepiej byłoby nazwać prologiem, uświadamia Maddie, że ukochany przez nią świat HP jest prawdziwy, a ona sama to nie byle jaka czarownica. Tutaj też nie sposób nie przyczepić się do logiki. Jako że dziewczyna ma dopiero trzynaście lat i nie jest zbyt ogarnięta, skoro najwyraźniej nie kojarzy pomieszczeń we własnym domu, mogę zrozumieć, że jej słownictwo do rozbudowanych nie należy. Ale nie wyobrażam sobie, żeby Dumbledore, który znalazł się niespodziewanie w jej domu, zachowywał się w tak dziecinny sposób, a mianowicie: żeby tylko w jednym zdaniu wspomniał, dlaczego pojawia się dopiero teraz (tak naprawdę nic nie tłumacząc), a potem przeszedł do informacji, kto znajduje się na roczniku Maddie, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Po prostu nie. Najgorsze jest jednak zakończenie tego rozdziału, w którym piszesz kilka oderwanych od siebie zdań zapisanych w różnych czasach brzmiących tak, jakby na Ravenclaw nagle spłynęło wielkie olśnienie i poznała całą prawdę o swoim pochodzeniu i magii. A mnie się zdaje, że dowiedziała się tylko to, co wie sam Dumbledore, a czego niestety nie przytoczyłaś ani o czym nie wspomniałaś w opisie. Dlatego też narracja wydaje się zupełnie niespójna.
Nie pokusiłaś się o żadne wprowadzenie w życie Maddie przed Hogwartem, na pokazanie jej życia, rodziców, przyjaciół. Od razu zarzuciłaś nas tymi dziwnymi, nieuporządkowanymi informacjami, a następnego dnia wysłałaś wraz z narratorką na dworzec Kings Cross. Nie pojawiły się żadne dłuższe refleksje na temat tylu rewelacji.
Zanim jeszcze dziewczyna wyjedzie do szkoły, to zamiast porozmawiać z matką, poprawia makijaż. Cóż, może trudno się dziwić, skoro jak tylko dowiedziała się, że osoby, z którymi spędziła całe życie, nie są jej prawdziwą rodziną, zaczęła nazywać ich „byłymi rodzicami”. To naprawdę okrutne. Chyba nie chodziło Ci o pokazanie tego, że Maddie ich nie kochała, ale wyszło, jak wyszło. Albo jeszcze gorzej, bo kiedy rano na dziewczynę czeka cała masa naleśników, przyszywana rodzicielka znów staje się matką. Nie ma w tym żadnego merkantylizmu, za grosz. Szczególnie że dziewczyna w ogóle nie zwraca uwagi na matkę; ani jak się zajada, ani jak odwiedza ją David, chłopak, który chodził z nią do klasy, a który jakimś dziwnym trafem też dopiero co dowiedział się o tym, że jest czarodziejem. Brak logiki w tej scenie wynika także z niewspominania, że ktoś – w tym przypadku matka – wyszedł albo że Maddie przemieściła się do innego pomieszczenia. Niestety ani opisy, ani dialogi nie porażają długością czy jakością.
Podczas rozmowy Maddie i Davida brak zainteresowania dziewczyny całą sytuacją wydaje się jeszcze bardziej nienormalny niż wcześniej. Dlaczego Ravenclaw nie przejmuje się, że tak długo była pod działaniem tajemniczej klątwy, gdzie podziewała się przez tysiąc lat oraz dlaczego nagle, ot tak, czar przestał działać, a Dumbledore do niej dotarł? Czemu nie zastanawia się nad znaczeniem tego, że jest ktoś jeszcze, kto dowiedział się o Hogwarcie dopiero w wieku trzynastu lat, ktoś, kto również ma znane w czarodziejskim świecie nazwisko? Mówi o tym jak o pogodzie. To chore.
Dalej, w pociągu, już od początku zasypujesz nas fanfikowymi schematami, na które trudno jest już patrzeć. Weźmy choćby Pansy Parkinson – typowo przedstawioną jako głupią dziunię, piłującą paznokcie, uważającą Malfoya za bóstwo i niepotrafiącą mówić, a jedynie piszczeć. Ciekawe, czy wykaże się kiedyś choć jedną cechą, która mnie faktycznie ZASKOCZY.
Najwyraźniej nagle odzyskana wiedza o własnej tożsamości upoważnia Maddie do zachowywania się tak, jakby zjadła wszystkie rozumy świata. Mimo że całe opowiadanie nie ma zapewne jeszcze pięciu stron, to dziewczyna już kilkakrotnie pokazała olbrzymie ego. Z pełną powagą uważa siebie za wyjątkowo mądrą i jeszcze chwali swoją wybitną grę aktorską, dzięki której okpiła Ślizgonów (nie było to ani ciężkie, ani specjalnie sprytne, choć chyba według Ciebie miało za takie uchodzić). Dodatkowo Maddie nie robi sobie nic z tego, że może nie powinna wszystkim się chwalić, że zna przyszłość i jak widać, wszystkie zaklęcia (a przynajmniej te wypisane w książkach), bo to mało rozważne. Szczególnie że później okazuje się, że jednak narratorka nie może ot tak wspominać o przeszłości z powodu występowania pewnych efektów ubocznych, co oznacza, że prawdopodobnie dopiero później na to wpadłaś, a coś takiego to naprawdę poważny błąd w konstrukcji fabuły.
Wytłumacz mi, proszę, skąd taki Remus wie, kim jest Maddie? Dlaczego wszyscy zachowują się tak, jakby całkowicie normalne, nawet w świecie magii, było to, że ktoś „odnajduje się” po tysiącu lat ciszy?!
Na początku czwartego rozdziału pojawia się próba pierwszego dłuższego opisu. Muszę przyznać, że jest nie najgorszy, czuć bowiem emocje związane z kontaktem z dementorem. Niestety później to wrażenie zostało zniszczone przez niegrzeczne zachowanie Maddie, która, zamiast wytłumaczyć swoje pojawienie się w przedziale Harry’ego i jego przyjaciół oraz przedstawić się, powiedziała „cześć” i uciekła, zachowując się przy tym, jakby każdy miał na starcie znać jej, jakże ważną, osobę. Cóż, nawet jeśli Remus z niewiadomych powodów o niej wie, nie sądzę, aby Potter i jego przyjaciele też mieli ten… zaszczyt.
Zupełnie nie rozumiem zachowania narratorki także i później. Najpierw idzie znaleźć Malfoya, żeby się z niego ponabijać, a później, kiedy jej kłamstwo wychodzi na jaw, jest załamana, bo uważa, że zaprzepaściła sobie wszelkie szanse na znajomość z nim? Nagle jej na tym zależy? O co w ogóle chodzi? Ponadto w poprzednim rozdziale dałaś do zrozumienia, że może i dziewczyna znała Davida z mugolskiej szkoły, ale nawet się specjalnie z nim nie kolegowała. A teraz wystarczył jeden uścisk jego umięśnionego (przecież trzeba o tym wspomnieć, to taaakie istotne) ramienia, żeby zaczęła nazywać go przyjacielem, ale – broń Boże – nikim więcej – bo pewnie już teraz widzisz ją u boku cudownego Malfoya?! Jednak to nie wszystko! Chwilę potem robisz z niej wielką znawczynię relacji międzyludzkich, mimo że, jak sama przyznaje, nigdy nie miała przyjaciół, więc zapewne tym bardziej chłopaków. Nie zauważyłam też, by cechowała się zdolnością obserwacji i analizowania zachowań innych.
W opisach takich jak przyjmowanie uczniów do domów ponownie widać problemy z prowadzeniem akcji. Przejścia między zdaniami często brzmią dość sztucznie. Potrafisz przeskoczyć w miejscu i czasie, nadal pozostając w obrębie tego samego akapitu. Narracja nie polega na tym, że kiedy nie wie się, jak coś przedstawić, na początku rozdziału pisze się „rozmowa w myślach z Tiarą zapisana jest kursywą”, to powinno bez problemów wynikać z samej treści. Maddie opuszcza Wielką Salę, bo tak jej się zachciało, jako pierwsza. Ech, czy ona zna choćby resztki savoir-vivre’u?
Niestety to, co dzieje się w dalszej części piątego rozdziału, mnie nie zaskakuje. Nagła zmiana perspektywy na Dracona i jeszcze bardziej dziecinny i denerwujący sposób bycia to niestety coś, czego mogłam się spodziewać. Tak jak podejrzewałam wcześniej, Draco już teraz zauroczył się w Maddie. Nie dziwi mnie również to, że z niewiadomych powodów Ravenclaw dostała własny pokój w Hogwarcie, bo niestety widziałam to już w wielu opowiadaniach… Niby z jakiej paki?! Dlaczego miałaby otrzymać taki przywilej? Cieszę się jednak, że postanowiłaś opisać to pomieszczenie nieco dłużej. Może i jedno zdanie jest karkołomne, a słowo „łóżko” powtarzasz wyjątkowo dużą ilość razy, jednak nie da się ukryć, że trochę przyjemniej jest poczytać nielicznie występujące dłuższe fragmenty. Dzięki nim czytelnik nie ma wrażenia ciągłej przejażdżki na rollercoasterze, tylko czasami może przez chwilę odetchnąć i dowiedzieć się czegoś w spokojniejszy sposób.
Rozmowa Maddie z Dumbledore’em jest bardzo dziwna. Przez chwilę mam wrażenie, jakbyś insynuowała, że dyrektor interesuje się nie tak, jak powinien, trzynastoletnimi dziewczynkami, nawet jeśli w rzeczywistości mają tysiąc lat. A chyba nie to miałaś na myśli. Priorytety Maddie coraz bardziej mnie załamują. Nadal nie interesuje jej poznanie odpowiedzi na naprawdę ważne pytania (wszystko, co wiąże się z klątwą), tylko – w tym momencie – uzyskanie pozwolenia na wycieczkę do Hogsmeade, bo przecież trzeba tam zrobić zakupy. Olaboga. Dobrze, że Dumbledore przynajmniej ma tyle rozsądku, by jej odmówić i akurat wtedy zachować się tak, jak starzec, którego znam z kanonu! Ich późniejsza rozmowa w gabinecie zaczyna się mało logicznie, bo przez chwilę odnoszę wrażenie, że mowa jest o biologicznych rodzicach dziewczyny, ale okazuje się, że nie. Choć to i tak nie tłumaczy faktu, dlaczego Maddie nie prosi dyrektora o więcej tłumaczeń. Ale plus za to, że po raz pierwszy jej reakcja wydaje się adekwatna do wydarzeń. Taka wiadomość mogła, wraz z całą resztą, kompletnie ją zszokować i jej napad jest w pełni uzasadniony. Ciekawe, czy Dumbledore dojdzie do poprawnych wniosków po jej słowach.
Ponownie odnoszę wrażenie, że Maddie wie więcej, niż wynikałoby z treści opowiadania, kiedy to planuje zemstę – przecież nikt nie powiedział jej o okolicznościach tamtych wydarzeń. W narracji pierwszoosobowej nie możesz zasypywać czytelników różnymi informacjami, których na zdrowy rozsądek narrator nie powinien posiadać, ponieważ w opisie nic nie wskazuje na to, skąd miałby je zdobyć.
Dostajesz plus za to, że wspominasz o wyglądzie Hogwartu. Cieszę się także, że po raz pierwszy postanowiłaś opisać innych bohaterów, w tym przypadku pojedynkujących się uczniów, nawet jeśli używałaś prawie tylko czasowników „być” i „mieć”. Tylko że nie rozumiem, skąd Maddie miałaby znać z imienia i nazwiska osoby, które nie pojawiły się w serii? Kolejna z jej wielu zdolności czy też następne niedociągnięcie?
Ponownie mało zrozumiałe zakończenie rozdziału, czyli nagła niemoc Marcusa Flinta, rozwiązuje się niespodziewanie w następnym poście, za nic mając sobie prawa fizyki, a dokładniej ramy czasowe. To dość poważne problemy z prowadzeniem narracji. Ale najdobitniejszym tego przykładem jest zakończenie tego rozdziału, gdzie w jednym, krótkim akapicie kończysz całą scenę, piszesz o tym, co działo się kolejnego dnia na śniadaniu, a na końcu wspominasz o minięciu całego pierwszego tygodnia szkoły. Tak się fabuły nie prowadzi. Tego nawet nie można nazwać streszczeniem, bo chyba nawet ono – o ile dobrze napisane – byłoby bardziej spójne i treściwe.
Dopóki nie doszłam do rozdziału dziewiątego, nie wiedziałam jeszcze, co tak naprawdę oznacza KRÓTKI odcinek. Teraz, niestety, już wiem. Nie dość, że ten kilkunastozdaniowy fragment w ogóle nie powinien nosić takiego miana, to jeszcze NIC A NIC nie wnosi. Pokazuje jedynie mało kulturalną wymianę zdań i ciosów między Maddie i Davidem, co miało być w zamierzeniu chyba zabawne. W dodatku kompletnie nierealne wydaje mi się, aby tydzień po przybyciu do Hogwartu nowi uczniowie przesiadywali w hogwarckiej kuchni, nie mówiąc już o tym, że szkolne skrzaty cechowała UCZYNNOŚĆ, a nie brak wychowania. Zakończenie to niestety znów zlepek różnych, oderwanych od siebie zdań stłoczonych w jeden akapit.
Trudno byłoby opublikować coś gorszego niż to, więc dziesiątka jest lepsza. Dobrze, że próbowałaś przedstawić sen, takie zabiegi zawsze ożywiają akcję, szczególnie jeśli – tak jak tutaj – coś w sobie kryją. Niestety jednak, z powodu słabo poprowadzonej narracji, trudno jest określić, ile w końcu dzieci znajduje się wraz z mężczyzną, oraz w kierunku kogo rzucono pod koniec czar – Maddie narratorki czy Maddie z przeszłości. Niemniej to pierwszy fragment w tym opowiadaniu, który choć trochę mnie zaintrygował. Również dalsza część postu jest całkiem ciekawa – tylko że jakoś wątpię, by o piątej rano tak wielu uczniów przesiadywało w pustych salach.
Rozmowa z Szarą Damą to z pewnością najlepszy jak na razie dialog. Po pierwsze: długi, po drugie: zawierający nieco więcej treści – i w samych wypowiedziach, i w opisach. Początek był dość kulawy, ponieważ mało dokładnie pokazałaś uświadomienie sobie ducha co do tożsamości Maddie, ale później, muszę przyznać, całkiem dobrze się to rozwinęło. Tylko że w późniejszych rozdziałach ani razu nie wracasz do wątku sióstr i niestety nie jest to jedyny wątek, który zdajesz się urwać.
Nie spodziewałabym się, że Maddie uzna trajkotanie Luny za coś przyjemnego, ma za to u mnie plus! Nareszcie.
Muszę przyznać, że zaczęłaś się rozpisywać i nieco więcej tłumaczyć, choć nadal robisz to chaotycznie. Dzięki temu wiadomo na przykład, że Ravenclaw nie może mówić o znajomości losów bohaterów w przyszłości. Jednak, jak już mówiłam, przeczy to wcześniejszym wydarzeniom. Np. Dumbledore'owi, może nie wprost, ale jednak zasugerowała, że Syriusz jest niewinny, i jakoś nic się jej nie stało, ale już w rozdziale dwunastym podczas rozmowy z Hermioną, tak, co, swoją drogą, opisałaś całkiem nieźle. Ale nie likwiduje to poważnego błędu merytorycznego. Wreszcie jednak przedstawiłaś dobre zakończenie rozdziału, trzymające w napięciu, a nie będące masą oderwanych od siebie informacji. Swoją drogą, trochę brakowało mi dotychczas interakcji Maddie z Harrym i jego przyjaciółmi, ale Twoje tłumaczenie mnie dość przekonuje. Jednak nie rozumiem, dlaczego w opisach traktujesz ich jak jeden organizm (np. mają jedno spojrzenie).
Zdarza Ci się też wtrącać nie do końca pasujące do pozostałej treści fragmenty – jak na przykład nagłe refleksje Maddie na temat samotności w szkole albo niespodziewane przemyśliwania o śmierci czy przyjaźni brzmiące bardziej jak utarte frazesy – które nieco za bardzo przypominają wynurzenia Emo-nastolatki.
Cieszę się, widząc tendencję wzrostową, jeśli chodzi o długość notek, a przede wszystkim poszczególnych scen. Może i jest w nich sporo niedociągnięć i często niezbyt logicznych sformułowań, jednak sam fakt, że znajduje się więcej ważnych fabularnie informacji i opisów, świadczy na Twoją korzyść. Podczas ataku Maddie ma kolejną wizję, tym razem przedstawioną lepiej niż poprzednią, aczkolwiek wydaje mi się, że jeśli choć jedna osoba patrzy na drugą z nienawiścią, to trudno mówić o przyjaźni. Dodatkowo wszystko wskazuje na to, że dzięki temu wypadkowi Maddie zyska przyjaciół w postaci Harry’ego i reszty. Dość przewidywalne, aczkolwiek to jeszcze zbyt szybko, aby sama narratorka wysnuwała takie wnioski. Rozumiem, że Harry i Ron nie są jeszcze zbyt dojrzali, ale tutaj zachowali się naprawdę słabo. Weasley nawet się nie odezwał. Przynajmniej Hermiona zdaje się być dokładnie taka jak w sadze, nie próbujesz jej zmieniać.
Zastanawia mnie, dlaczego podczas tej rozmowy Maddie nagle nabiera chęci do zadawania pytań, a w pierwszym rozdziale, gdy Dumbledore ot tak zjawił się w jej domu i powiedział, że magia istnieje, to nic ją nie interesowało. Wiem, że już o tym pisałam, ale nie mogę wyjść z podziwu. Nie rozumiem, co miałaś na myśli, pisząc pod koniec rozdziału, że Maddie i H&H&R wyjaśnili sobie wiele spraw. Chyba nie do końca mieli taką możliwość…
Pojęcia nie mam, o co chodzi Ci w stwierdzeniu, że dzięki narratorce zdrowie psychiczne Snape’a zostało uszkodzone.
Wykorzystujesz znany z sagi fragment dotyczący lekcji o boginach, co uważam za plus. Opis Remusa długi i całkiem dobry, choć początkowo sprawia wrażenie, jakby Maddie nie wiedziała, że Lupin to wilkołak. Następnie ma miejsce dość niespodziewana rozmowa narratorki z Draconem. Wydaje mi się mało realne, aby faktycznie nikt nie był w stanie jej podsłuchać, szczególnie że musi ich dzielić chyba z metr (ale sama gubisz się w przejściach między bohaterami, wychodzi m.in. na to, jakby Maddie miała co najmniej dwie twarze i widziała wszystko w promieniu 360 stopni). W każdym razie, mimo że dość naciągane wydaje mi się, że akurat w taki sposób Maddie wyciągnęła pomocną dłoń wobec Draco, miało to jakiś urok. Tylko że sądzę, że Malfoy by tak nie zareagował, że nie byłby od razu taki skory do przyjęcia jej propozycji. Wytłumacz mi też, dlaczego umówili się w tak dziwnym miejscu? Randka w łazience?!
Pomysł z boginem narratorki niezły, choć inaczej bym go uzasadniła. Te nie do końca zrozumiale opisane problemy z poczuciem rozczarowania i utraty nadziei wyglądają na mocno naciągane i nieco wydumane problemy nastolatki uważającej, że nikt jej nie rozumie. Po prostu trudno uzasadnić takie dziwne, ogólnikowe stwierdzenia. Zakończenie rozdziału było nie najgorsze, w końcu dzieje się coś zaskakującego!
Rozdział czternasty wzbudza we mnie mieszane uczucia, ale to właściwie dobrze, gdyż wywołuje emocje. W pierwszym fragmencie udało Ci dobrze pokazać szaleństwo Petera, tylko że czasem w opisie jego postaci używasz słów psujących efekt. Początkowo w opowiadaniu opisy prawie się nie pojawiały, teraz, kiedy na szczęście zaczęło ich przybywać, zdarza Ci się mieszać style. Potrafisz nagle użyć bardzo wzniosłego bądź wręcz przeciwnie – kolokwialnego lub zupełnie niepasującego – słowa, które psuje efekt. Podobnie jest z określaniem niektórych przedmiotów, to pewnie wiąże się z chęcią uniknięcia powtórzeń, ale nie jest na nie lekarstwem niestety. Więcej o stylu poniżej.
To jednak druga część, z perspektywy Dracona, bardziej mnie zdziwiła. A to dlatego, że – pominąwszy fakt, iż w opowiadaniach nie powinno się ot tak zmieniać narracji – po raz pierwszy pojawił się tutaj dość dojrzale napisany fragment. Zupełnie niepasujący do Malfoya, którego wcześniej pokazałaś, niestety, a więc ze względu na kreację bohatera jest to błąd, ale z drugiej strony poczułam wobec niego nić sympatii i zalążek zrozumienia. To naprawdę całkiem ładna scena. Tylko znów zakończenie, niezapisane od nowego akapitu, nie pasuje do reszty, tym razem z powodu wybiegania w bliżej nieokreśloną przyszłość, której Draco znać nie może. Musisz pamiętać, że narrator pierwszoosobowy NIE jest wszechwiedzący. Odsyłam tutaj.
Rzuciło mi się też w oczy, że nagle wplotłaś informację, że Maddie nie ma już niebieskich włosów. To może mało znaczący przykład, ale takie detale również są istotne w budowaniu tła. Nie możesz napisać o czymś ni z gruchy, ni z pietruchy, i myśleć, że wszystko wyjaśniłaś. Musisz pamiętać, że czytelnicy wiedzą tylko tyle, co przekażesz im wprost lub pomiędzy wierszami. Dlatego też, aby wątki były spójne, trzeba nad nimi panować i prowadzić je w przemyślany sposób. Na przykład fragment z następnego rozdziału: „Odkąd zaczęłam się dziwnie zachowywać, co bardziej natarczywy uczeń, wpatrywał się we mnie jak w jakiś bardzo interesujący i niepowtarzalny okaz z zoo” jest już o wiele ważniejszy fabularnie niż kolor włosów Maddie, a niesie za sobą to samo. Początkowo byłam przekonana, że chodzi o spotkanie z Hermioną, podczas którego Ravenclaw miała atak, ale najwyraźniej nie – chyba chodzi Ci o to, że narratorka zamknęła się w sobie po spotkaniu Petera. Jasne to zdecydowanie nie jest i nie tłumaczy, dlaczego uczniowie AKURAT z tego powodu mieliby się na nią tak cały czas gapić.
Maddie cały czas odstawia na różnych lekcjach cyrki, ale akurat na wróżbiarstwie to zupełnie co innego. Przepowiednia, którą wypowiada, to dobre zagranie. Nie wierzę, że to mówię, ale wydaje mi się, że polubię fragmenty z Draconem, jeśli nadal będą takie jak w tym i poprzednim rozdziale. Wydaje się, że w dość nienaturalnie szybki sposób dojrzał i że całkiem dobry z niego obserwator. No i naprawdę troszczy się o Maddie. Tylko za grosz nie rozumiem, dlaczego uważa, że ta dziewczyna cechuje się dojrzałością. Nie zauważyłam tego ANI razu. Chyba naprawdę mocno się biedak zauroczył.
Rozdział szesnasty, mimo że trochę lepiej napisany, jest mało zrozumiały. Sugerujesz, jakby David miał podobne sny co Maddie, ale do tej pory nic na ten temat nie pisałaś, więc ponownie mamy lukę w fabule. Właściwie ani jedna z tych wizji nie została napisana tak, aby wszystko z łatwością zrozumieć. Innym zastrzeżeniem co do tego rozdziału jest to, że z jednej strony Maddie znajduje się zupełnie nieoczekiwanie w Skrzydle Szpitalnym, i to aż od tygodnia (?), a chwilę później, kiedy ma miejsce nagły zwrot akcji, jak gdyby nigdy nic wraz z innymi bohaterami wstaje i wychodzi.
Masz także spore problemy z przechodzeniem pomiędzy bohaterami. Na przykład w rozdziale siedemnastym przedstawiłaś rozmowę między Snape'em a Dumbledore'em, ale bez choćby jednego słowa wyjaśnienia, że Maddie ją podsłuchuje, zupełnie jakbyś nagle zaczęła pisać w trzeciej osobie. Wcześniejsza scena z tej notki bardziej mi odpowiada, może dlatego, że pokazujesz w niej Syriusza mniej więcej takim, jakim go lubię, choć żałuję, że nie przedstawiasz całej ich rozmowy. Tak właściwie to chyba Maddie za wiele się nie dowiaduje prócz tego, że z niewiadomych powodów Dumbledore ukrywa przed światem swoją wiedzę. I Remus chyba też, przynajmniej tak można ten fragment zrozumieć, lecz nie wiem, czy takie było zamierzenie.
Nie rozumiem, co ma na celu mało zabawny ani potrzebny fragment dotyczący przemyśleń o piżamie i zboczonych uczniach Hogwartu, szczególnie jeśli Maddie od razu potem zasypia. Zapchajdziura chyba jeszcze gorsza niż ten pamiętny rozdzialik w kuchni.
Pobyt w Wielkiej Sali kończysz w kolejnym rozdziale, w którym Maddie zachowuje się znów niegrzecznie oraz irracjonalnie. Później jednak jest lepiej, ponieważ przedstawiasz fragment książki z siedemnastego wieku, którą dziewczyna wcześniej znalazła w bibliotece, traktujący prawdopodobnie o niej samej i roli, jaką niedługo odegra w świecie czarodziejów. Nie powiedziałabym, żeby tak nic kompletnie nie zawierał; jak na Ciebie to właściwie jest całkiem długi i dość treściwy. Ciekawe, jak to dalej pociągniesz. Rozdział kończysz stwierdzeniem, że następnego dnia odbędzie się mecz quidditcha, ale nie jest to zgodne z kanonem, gdyż w sadze wydarzenie to miało miejsce kilka dni po Nocy Duchów. Podobnie zresztą jak wróg Gryffindoru, który w książce został zmieniony w ostatniej chwili na Puchonów, a u Ciebie zaś grają Ślizgoni… Zanim jednak opisałaś mecz, podczas którego, nie wiedzieć czemu, Maddie bardziej interesuje się Malfoyem niż spadającym Harrym, wplotłaś jeszcze postać Davida.
Nie za bardzo rozumiem, jaki miałaś zamiar, przedstawiając jego relację z Maddie. Najpierw wydawało mi się, że w mugolskiej szkole specjalnie się nie kumplowali, dlatego wydawało mi się dość dziwne, że dziewczyna już po pierwszym miłym geście w pociągu uznała go za wielkiego przyjaciela. Szczególnie że dawałaś do zrozumienia, że Gaunt nie traktował jej wcześniej zbyt w porządku. Kiedy pojawili się w Hogwarcie, chyba częściej się kłócili, niż normalnie rozmawiali, choć też nie napisałaś o tym za wiele. A więc trudno powiedzieć, jaki charakter miały te sprzeczki. Teraz zaś pokazałaś koniec tej znajomości, gdyż David postanowił powiedzieć dziewczynie prawdę o swojej przeszłości, co mocno ją zdenerwowało. Cóż, też zdenerwowałabym się, ale pewnie nie uważałabym go za swojego przyjaciela wcześniej. Niby na jakiej podstawie? Mam wrażenie, że ta relacja przez cały czas była jakaś dziwna, pełna napięcia, i nie wiem, dlaczego Maddie nazywała ją przyjaźnią. Ale ona nazywa przyjacielem chyba każdego, kto choć raz był wobec niej miły. Cóż, nie trudno zauważyć, że jest dość rozchwiana emocjonalnie.
Nie wiem też, czemu miał służyć krótki fragment z innej perspektywy, pewnie Dracona, ale tym razem bez odpowiedniej adnotacji, jak również – uwaga – nagła zmiana formy narracji na TRZECIĄ osobę w następnym rozdziale. Tak się nie robi. Możesz pisać z perspektywy kilku osób w narracji pierwszoosobowej, jeśli chcesz, ale muszą być to nie więcej niż trzy, może cztery osoby, bo inaczej to w ogóle nie ma sensu i należy zdecydować się na narratora wszechwiedzącego. Ale z całą pewnością nie można mieszać ze sobą pierwszej i trzeciej osoby! Naprawdę nie powinnaś nagle wstawiać fragmentu o Hermionie… nawet jeśli sam w sobie treściowo nie był taki zły, nie licząc tego, że niesamowicie mieszały Ci się podmioty.
Swoją drogą, cofam słowa o Draconie. To znaczy, może nie do końca. Kiedy pojawiają się fragmenty z jego perspektywy, nadal potrafi mnie pozytywnie zaskoczyć. Ale kiedy to ktoś o nim pisze albo Malfoy znajduje się w towarzystwie, zachowuje się koszmarnie. O wiele gorzej, niż można by się spodziewać. Mówię tu nie tylko o jego zachowaniu wobec Hermiony, ale również o tym, jak wypowiadał się do Snape’a. To nie miałoby prawa mieć miejsca, a nawet jeśli – na pewno zostałoby ukarane...
Jakie było moje zdziwienie, kiedy w rozdziale dwudziestym pierwszym przeczytałam, że Maddie znajduje się w Norze. Pomyślałam, że może pojechała tam na święta. Jednak później okazało się, że dziewczyna ma piętnaście lat… A Ty ni z tego, ni z owego postanowiłaś przeskoczyć o półtora roku do przodu! Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego zrobiłaś coś takiego. Niestety niejednokrotnie pokazałaś, że nie za bardzo znasz się na prowadzeniu fabuły, ale to już szczyt. Gdyby w poprzednim poście stało się coś przełomowego, coś, co zmieniłoby życie bohaterom, byłabym w stanie zrozumieć taki przeskok. Ale nie, tam nic takiego nie było. Ba, właściwie to urwałaś w połowie większość wątków, jak np. ten ze Snape'em i Malfoyem, który chyba miał mieć jakieś wytłumaczenie (a przynajmniej mam ogromną nadzieję).
Tak to niestety nie działa. Nie przerywasz akcji i nie przeskakujesz o nie wiadomo ile czasu, bo znudziło Ci się opisywanie wcześniejszych zdarzeń bądź zmieniłaś koncepcję, gdyż, właściwie całkiem słusznie, uznałaś, że tak naprawdę to powinnaś zająć się już prawdziwą akcją. Nie pozostawiasz otwartych praktycznie wszystkich wątków, dokańczasz je: np. kwestia Szarej Damy czy Syriusza. A jeśli już decydujesz się na przeskok w czasie, to dajesz to do zrozumienia szybciej niż po mało istotnych, niby śmiesznych zdarzeniach, podczas których czytelnik zastanawia się, czy aby na pewno nie pominął co najmniej kilkunastu notek!
Dodatkowo zmieniasz już ostatecznie narrację na trzecioosobową. Generalnie to nie najgorszy pomysł, ponieważ teraz będziesz mogła skakać między bohaterami i pokazywać perspektywę większej ilości osób niż tylko denerwującej Maddie. Ale skoro tak, to należy przeredagować wszystkie poprzednie notki, bo taka niekonsekwencja w opowiadaniach jest niedopuszczalna.
Okazuje się, że Ravenclaw zna wszystkie wydarzenia z serii, tak jak się spodziewałam na początku, co właściwie nawet mnie już nie dziwi. Ani słowa, jak zwykle, o klątwie, która na niej ciążyła. Teraz najwyraźniej Maddie jest wielką przyjaciółką Harry’ego i całej reszty, skoro spędza z nimi wakacje, i to oczywiście na tyle ważną, że bierze udział w spotkaniach Zakonu Feniksa. Za grosz nie rozumiem, co takiego ma wnieść w te spotkania, bo jej słowa to jedynie dość pusto brzmiące hasła ideowe. Ale i tak są dojrzalsze niż zachowanie, które prezentuje wcześniej. Naprawdę, to, jak nakablowała na Freda… Szkoda słów. Miałam nadzieję, że dziewczyna będzie dojrzewać, a tu takie rozczarowanie!
W rozdziale dwudziestym drugim pojawiło się trochę „mugolskiego” świata. Mnie się taki zabieg całkiem podoba, ponieważ lubię tego typu łączenie, aczkolwiek znów nie odpowiada mi postawa Maddie, która uważa się za Bóg wie co. Dobrze, że Syriusz okazał się ciężkim przeciwnikiem. Między wierszami dowiadujemy się, że Ravenclaw przyjaźni się z Malfoyem. To musi być dość ciężkie, szczególnie jeśli Draco nadal odgrywa rolę nienawidzącego szlam. Jakoś nie widzę sposobu na pogodzenie tego ze znajomością z „Trójcą Gryffindoru”, jak uwielbiasz ich nazywać. Ciekawe, jak to pokażesz później.
Nie wiem doprawdy, co chciałaś w przekazać w rozmowie Granger i Ravenclaw. Obie nie zachowują się racjonalnie. Hermiona ni z tego, ni z owego uświadamia sobie, że Maddie właściwie zachowuje się dość dziwacznie i może warto byłoby się dowiedzieć, cóż takiego skrywa. Rychło w czas, szczególnie dla kogoś, kto w sadze przedstawiony był jako bardzo inteligentna osoba (cofam swoje wcześniejsze słowa na temat kanonicznej Hermiony). Nie mówiąc już o tym, że niby dziewczyny się przyjaźnią.
Również Maddie nie zachowuje się lepiej. Niby próbuje udawać dorosłą, ale efekt osiąga wręcz odwrotny. Punktem kulminacyjnym tego wszystkiego jest nagła groźba Hermiony, też mało zrozumiała. Dobrze, że umieszczasz w rozdziałach więcej opisów i próbujesz skupiać się na większej ilości bohaterów, ale musisz pamiętać o płynnych przejściach oraz przeskoku, który – nadal nie wiedzieć dlaczego – zrobiłaś.
Na szczęście po tym przechodzimy do czegoś bardziej interesującego, a mianowicie konkretów, czyli kolejnego fragmentu z siedemnastowiecznej książki, którą Maddie chyba już dawno powinna przeczytać, skoro minęło półtora roku. Najwyraźniej to ta lektura będzie odpowiadać na niezadane przez Maddie pytania. Trochę naciągane wydaje się to, że autorka tej pozycji mogła znaleźć tak wiele informacji siedemset lat po śmierci Roweny Ravenclaw, ale przynajmniej mamy jakiekolwiek wskazówki. Tylko że opisujesz to wcale nie lepszym stylem niż całe opowiadanie, a więc nie pasuje to w ogóle na poważną książkę historyczną. Często zdarza Ci się wprowadzać jakąś myśl w sposób tak zawiły bądź niepoprawny, że trudno wyłapać sens. Dopiero po przeczytaniu całego fragmentu można dojść do jakichkolwiek wniosków...
Druga część rozdziału dwudziestego czwartego dotyczy nagłego pojawienia się Draco i jego matki na Grimmuald Place z powodu kompletnie niezwiązanego z kanonem. A zdawałoby się, że treść sagi stanowi tu podstawę – prócz, rzecz jasna, postaci Maddie – bo przecież sama narratorka się na niej opiera. A więc powiedz mi, skąd coś takiego? W dodatku tłumaczenia na temat relacji między Ravenclaw a Malfoyem są bardzo niespójne. W każdym zdaniu można dojść do czegoś innego. To w końcu Maddie jest w nim zakochana czy nie? Dobrze, że przynajmniej uczucia Draco są od dawna sprecyzowane, bo chyba kompletnie bym się pogubiła.
Zagadka co do uczuć Maddie staje się coraz większa w kolejnym rozdziale. Otóż albo aż tak dobrze udaje i to nie tylko przed innymi, ale i przed samą sobą, albo faktycznie zakochała się w kimś innym. Ale w kim? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie jest to Malfoy. Dziwi mnie bardzo pojawienie się Mariette, o której wcześniej nie wspominałaś ani słowem, a teraz zdaje się być bardzo dobrą koleżanką Maddie. Nie wprowadza się w taki sposób bohaterów. Zastanawia mnie też, jak to jest, że to akurat starsza o rok Cho jest przyjaciółką Ravenclaw? Przy czym tak właściwie tę więź też trudno wyczuć. Nie pokazujesz bowiem tej relacji, Ty jedynie informujesz czytelnika, że Maddie przyjaźni się z Chang i Loovegod.... Nie w taki sposób tworzy się relacje między postaciami. Muszę przyznać, że ten rozdział uznałabym za nijaki, gdyby nie jedna scena – a właściwie osoba – Narcyza Malfoy. Bardzo podobało mi się jej zachowanie i wdzięczność, jaką wyraziła wobec Maddie.
Piątą klasę Ravenclaw zaczynasz od pokazania, że i Cho ma nierówno pod sufitem. Zachowuje się jak pięciolatka z tym swoim niezdrowym zamiłowaniem wobec Malfoya. Podobnie robisz z biednym Snape'em. Nie wiem, dlaczego tak traktujesz biednych, kanonicznych bohaterów sagi. Na szczęście post ratuje nieco końcówka, a mianowicie list od tajemniczego wielbiciela. Podejrzewam, że to w nim zakochała się Maddie, ale raczej nie próbujesz okazywać, że to ta sama osoba, o której myślimy wszyscy prócz zapewne głównej zainteresowanej.
Jednak na początku następnego rozdziału ponownie zostaję zbita z pantałyku, bo piszesz tak, jakby wcześniejszych wiadomości nigdy nie było. Co jest trochę dziwne, zważywszy na to, w jakim stylu odpowiedziała Maddie. Ponadto niby dlaczego nadal nie spotkała się z tym tajemniczym adoratorem? Jeszcze dziwniej jest potem, kiedy nagle w narracji po raz kolejny piszesz o „Nim”, którym okazuje się… Gaunt. Nic z tego nie rozumiem. Przecież oni się chyba od dawna do siebie nie odzywają? Nie mam pojęcia, na czym polega ich relacja ani dlaczego Maddie miałaby się nim interesować. Niestety, wątki uczuciowe prowadzisz jeszcze bardziej chaotycznie niż główny, więc trudno coś z tego wywnioskować.
Tym stwierdzeniem kończę opisywanie treści. Jak widać, mam bardzo wiele uwag co do fabuły opowiadania, jednak podsumowanie umieszczę na samym końcu oceny.
– bohaterowie (3/20 pkt.)
Jak zapewne można się domyślić, do bohaterów mam sporo zastrzeżeń. Maddie jest kompletnie nielogiczną postacią. Nie oczekuję po trzynastolatce wyjątkowej mądrości czy spójności, ale praktycznie ani razu nie zauważyłam w niej tej rzekomej mądrości. Jak dla mnie ta dziewczyna ma poważne zaburzenia emocjonalne. Odgrywa na lekcjach jakieś szopki, szukając poklasku, potrafi zupełnie bez powodu kogoś objechać, a innym razem uważa się za znawcę życia i uczuć podczas swoich nagłych wywodów pisanych zazwyczaj w czasie teraźniejszym.
Bardzo dziwią mnie jej relacje z innymi boahterami. Szybko nazywa ich swoimi przyjaciółmi, ale tego zupełnie nie widać. Jej przyjaciele to osoby, z którymi nie ma zbyt zażyłego kontaktu bądź takie, z którymi się wykłóca. Niektórych prawie w ogóle nie znamy, tak jak Cho, Luny (niby wielkich przyjaciółek Maddie) czy Harry’ego i Rona. Z innymi jest nieco lepiej, ale nie o wiele. Mimo że zmieniłaś narrację, to nadal denerwująca Maddie znajduje się na piedestale i wszystko zdaje się kręcić wokół niej. Nawet ludzie tacy jak Dumbledore czy Syriusz widzą w niej autorytet. Nie twierdzę, że dziewczyna się im NIE przyda w walce z Voldemortem, ale nie uważam jej za jakąś znawczynię walki czy mistrza intelektu. Również Snape zachowuje się kompletnie niekanonicznie, jak jakiś nieogarnięty, niegrzeczny i niechlujny belfer próbujący zastraszać uczniów i aż mnie boli to, co z niego robisz.
Draco Malfoy ku mojemu zdziwieniu miał kilka dobrych, całkiem dojrzałych fragmentów, ale i jedne z najgorszych tekstów w tym opowiadaniu. Jest o tyle kanoniczny, że wykłóca się z Potterem. Dobrze, że przynajmniej nie próbujesz robić z nich wszystkich wielkich przyjaciół, aczkolwiek nadal boli mnie dysproporcja między całkiem rozsądnym Draconem – narratorem a okropnym, wydającym się nie posiadać odrobinki rozumu ani tolerancji dzieciakiem.
Hermiona również raz zachowuje się jak bystra dziewczyna, którą znamy, a raz jak znerwicowana, mało rozgarnięta nastolatka.
David zaś to bohater, którego trudno ocenić. Raczej z powodu słabej kreacji, podobnie jak przy reszcie postaci, ale tutaj budzi to jakieś zainteresowanie. Ten chłopak zachowuje się bardzo dziwacznie. Właściwie cały czas denerwuje Maddie i to chyba jedne z nielicznych scen, w których potrafię zrozumieć jej bohaterów. Podejrzewam, że Draco może mieć w jego osobie ukrytego wroga.
Błędy i uwagi
Wypisywałam je z każdego rozdziału, aczkolwiek były to głównie typy błędów, nie zaś wszystkie, jakie wiedziałam. Wtedy niestety musiałabym kopiować zdecydowaną większość tekstu. Jeśli w danym cytacie pojawiały się błędy dotyczące kilku sekcji, wspominałam o nich od razu.
– styl + logika (2/20 pkt.)
Pod względem technicznym niestety nie jest dobrze. Skąpisz zarówno opisów, jak i dialogów, tylko od czasu do czasu przypominając sobie, że jednak wypadałoby czasem dać jakieś tło, a nie biec na łeb, na szyję. Pamiętaj, nikt Cię nie pospiesza. To nie egzamin, który musisz zdać. Masz czas. Zdania są dość krótkie i nie zawierają zbyt rozbudowanego słownictwa. Zazwyczaj nie mieszasz czasów, choć czasem, kiedy na przykład zaczynasz skupiać się na opisach uczuć lub próbujesz zamieszczać refleksje, nieco się w tym gubisz.
Od czasu do czasu, głównie wtedy, kiedy pojawiają się dłuższe fragmenty dotyczące jednego wątku, pojawia się mnóstwo powtórzeń, np. w pierwszym fragmencie rozdziału szóstego słowa „morderstwo”, a w dłuższych opisach z zamiłowaniem używasz „być” i „mieć”. Chciałam również zauważyć, że unikanie powtórzeń nie polega na tym, by stosować jakikolwiek zbitek słów, tylko taki, który brzmi logicznie. Np. nazywanie „różdżki” „swoim magicznym patykiem” w narracji nie brzmi dobrze.
Kolejnym poważnym problemem stylistycznym jest masa kolokwializmów bądź też mieszanie wysokiego i niskiego stylu.
O logice niestety trudno tutaj mówić. Myślę, że najdobitniej pokażą to liczne przykłady.
Rozdział pierwszy
Rozmarzona, zaczęłam wspominać dzieciństwo, ale jakaś magiczna siła wpadła i ciemną powłoką odgrodziła mnie od minionych wydarzeń. – Aha, te minione wydarzenia to synonim dzieciństwa? Przypomina to nieco „magiczny patyk”, o którym wspomniałam przed chwilą. Ponadto, jaka magiczna siła wpadła i co to za czarna powłoka? Ze słowa „rozmarzona” zrezygnowałabym.
Tak się złożyło, że tylko mugole znają prawdę o Harry’m Potterze. I żaden z nich nie wierzy, że to wszystko się wydarzy. A te wydarzenia opisała Joanne Kathleen Rowling, czyli moja mama. Tak, Rowena Ravenclaw znała przyszłość. A nikt, kto nazywa się J.K(.) Rowling(,) nie istniał, nie istnieje, ani nie będzie istnieć. – Fragment kompletnie niezrozumiały. Po pierwsze, nie wiadomo skąd, Maddie nagle otrzymała całą tę wiedzę… Jeśli od Dumbledore’a, nie napisałaś o tym ani słowa. Po drugie, nie dość, że zmieniłaś czas na teraźniejszy i powtarzasz się zarówno z „wydarzeniami”, jak i „Rowling”, to treść jest mało sensowna. O jakich wydarzeniach mówimy? O wszystkim, co się zdarzy w życiu Harry’ego? Dlaczego tak wiele istotnych informacji próbowałaś umieścić w tak króciutkim fragmencie? No i, cóż, jeśli Harry Potter istnieje, to raczej nie tylko mugole znają o nim prawdę, bo chyba jest samoświadomy własnego istnienia, chociażby. Przecinek przed „ani” zbędny. „Harrym”, nie „Harry’m”.
Rozdział drugi
Ptaszyna z wdzięcznością pokiwała słodko główką i zabrała się za napój. – Dlaczego tak dziwnie opisujesz zwykłą sowę?
W mojej mądrej (raczej co innego można się spodziewać po Ravenclaw?) głowie (…). – Że co? To miał być żart, mam nadzieję, nawet jeśli kompletnie nieudany? Nie mówiąc już o tym, że w narracji należy unikać wtrętów w nawiasach.
Znalazłam pewne zaklęcie i zrobiłam sobie nowe włosy. – Słucham?! Po pierwsze, Maddie dowiedziała się o istnieniu magii dzień wcześniej (przynajmniej w tym wcieleniu). Po drugie, ma trzynaście lat i nie może używać czarów. Po trzecie, nawet jakby postanowiła łamać prawo, to nie ma różdżki. Po czwarte, skąd niby poznała formułkę tego zaklęcia? Nie przypominam sobie, by w sadze była o tym mowa, a to na razie jedyne źródło wiedzy narratorki o magii (bo z przeszłości chyba jednak nie posiada tej wiedzy, co można wywnioskować z dalszych rozdziałów, lecz niestety NIE z mało logicznie opisanych w tej chwili wydarzeń).
Lekkie skrzypnięcie drzwi i już w przedpokoju stał David w fajnym ubraniu. – A może pokusisz się o szczegóły i toj najlepiebez używania kolokwializmów? I to nie tylko na temat stroju Davida, ale i Maddie, skoro później zrobiła na chłopaku aż takie wrażenie? Choć wiesz, tak naprawdę jest o wiele więcej ISTOTNIEJSZYCH rzeczy niż opisywanie ich strojów. Np. to, że wczoraj oboje dowiedzieli się, że magia istnieje, a oni z niewiadomych powodów nie mieli o tym wcześniej pojęcia. Trochę dziwne, że tego NIE analizują, nie uważasz?
Podróż minęła nam szybko i nim się obejrzeliśmy(,) staliśmy między peronem 9 a 10. // -Eee… Maddie, tu jest błąd- powiedział zaniepokojony David. // -Nie, nie bądź głupi. Trzeba wejść na tą barierkę- odpowiedziałam i wskazałam ręką na stop metalu przed nami. // -Ok, ale ty pierwsza. – Cóż, w takiej sytuacji nie dziwię się Davidowi, że jest zdziwiony. To raczej Maddie nieprzyjemnie zaskakuje mnie niegrzeczną odzywką. Zapis dialogu jest błędny podobnie jak praktycznie każdy w tym opowiadaniu, o czym więcej napiszę w odpowiedniej części oceny i do tego momentu nie będę już o tym wspominać przy wypisywaniu innych błędów. Mówi się „tę barierkę”. Co prawda tutaj przytaczasz to w wypowiedzi, a więc można byłoby uznać taką formę, ale niestety w narracji też pojawiają się tego typu błędy. Mamy też tutaj kolejne świetne określenie, tym razem „stop metalu” jako barierkę. Istnieje wiele poprawnych zapisów słowa „O.K.”, ale „Ok” do nich nie należy; zapraszam tutaj. Dodatkowo liczby w opowiadaniach piszemy słownie, a tutaj chodzi o liczebniki, a więc powinno być: „dziewiątym a dziesiątym”.
(…) podążył wzrokiem w kierunku pociągu. // A mnie dech zaparło w piersiach. Niczym w filmie. Wielka, czerwona ciuchcia stała na peronie, a z jej komina buchały kłęby szarego dymu. – Gdybyś nie napisała „ciuchcia”, to może poczułabym ten podniosły nastrój. Nawet jeśli pojawił się równoważnik zdania, który może się tyczyć zarówno ciuchci, jak i braku tchu. Mówi się „a mnie zaparło dech w piersiach”.
Rozdział trzeci
-Harry, Miona, Ron pod ścianę- rzełam władczy tonem i wskazałam na kąt pod oknem. // Trójca Gryffindoru już miała protestować, lecz Remus kiwnął na nich głową. – Ten fragment zakwalifikowałam do tej sekcji głównie z powodu kulejącej logiki. Ludzie, skąd Wy bierzecie te okropne określenia? „Trójca Gryffindoru”, „Miona”?! Ponadto co to jest KĄT pod oknem? No i te nieszczęsne literówki, powinno być „rzekłam” oraz „władczym”.
Gaunt, wychodzę.- rzekł arystokrata, przeciągając (słodko?) litery. – A co to ma, na Boga, znaczyć? Szczególnie ten dopisek w nawiasach? O określaniu Dracona „arystokratą” nie mam już nawet cierpliwości pisać. Zrozumiałabym to w jakimś stopniu, gdybyś sprawiała wrażenie, że nie lubisz Malfoya – wtedy mogłabym uznać, że chciałaś mu w ten sposób dopiec. Ale zapewne go lubisz, w przeciwieństwie do mnie, więc dlaczego go ranisz w taki sposób?!
Rozdział piąty
Miałam protestować, że (Syriusz) jest niewinny(,) lecz czekałam na bieg wydarzeń. – Aha, czyli jednak resztki rozsądku ta nasza Maddie zachowuje. Czy jej na szczęście niedoszłe protestowanie miało polegać na robieniu szopki przed całą Wielką Salą?
Pansy wisiała mi już na ramieniu i nie chciałem się pakować w kolejne pomalowane szpony dziewczyny. Ale czy młoda Ravenclaw była taka jak Parkinson? Nie… – Pierwsze zdanie to jakieś nieporozumienie. Nie dość, że wychodzi na to, jakby chodziło o szpony Pancy, a przecież chodzi o Maddie, to jeszcze samo określenie jest potworne. Ponadto Draco naprawdę nie zna jeszcze Ravenclaw na tyle, aby cokolwiek takiego stwierdzać. No i który normalny trzynastolatek nazywa swoją koleżankę „młodą”? Inna kwestia, że jak na taki wiek dziwnie szybko i bez problemów zauroczył się dziewczyną.
(…) mój zimny głos przetoczył się po wilgotnym lochu. Wszedłem do pokoju wspólnego i, jak na arystokratę przystało, usiadłem z gracją na kanapie. – Kto normalny myśli w ten sposób o sobie?
Kilka minut później z mojego dormitorium można było usłyszeć ciche chrapanie. – To mówi o sobie człowiek, który śpi. Ciężko pozostać świadomym w takim stanie fizjologicznym, nawet jeśli jest się czarodziejem, a w dodatku wspaniałym i niezastąpionym arystokratą, Draco M.
Rozdział szósty
Tuż obok, z dwiema etażerkami(,) na których stały białe lampki w kształcie rozkwitającego pąka tulipana, stało ogromne łóżko, które spokojnie mogłoby pomieścić trzy dziewczyny mojej postury. – Łóżko nie stało z etażerkami, tylko zapewne pomiędzy nimi. Dlaczego lampa miała się kojarzyć akurat z pąkiem tulipana, a nie innego kwiatu (ponadto były dwie lampki, ale tylko jeden tulipan)?
Ja nie dałam do podpisania moim rodzicom, znaczy się opiekunom(,) tego papierka do podpisania. – Tłumaczenie świetne.
Za mną wszedł staruszek. // Gdy otworzyłam drzwi, moje serce wyznaczyło sobie nowy ciąg bicia. Waliło jak oszalałe i byłam pewna, że za chwile rozerwie mi klatkę piersiową. Sam dyrektor pewnie to zauważył, bo uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. – Jak Maddie widziała uśmiech kogoś, kto szedł za nią? Co to jest „ciąg bicia”? Powinno być „chwilę”.
Starałam się pozbierać myśli z tych nie poskładanych, lecz moja dusza płakała, a łzami były moje prawdziwe łzy kapiące ciurkiem na kolana, mocząc jeansy. – Fragment o łzach kompletnie niezrozumiały, a próba poetyckich stwierdzeń w „nieposkładanych myślach” (powinno być łącznie) zupełnie nietrafiona.
Tu nie mowa o profesorze Snape. Tu mowa o kimś nie złym, lecz zbyt łaknącym sławy. I dobrze(,) będę mówić ci po imieniu, ale nie przy innych ludziach. – Pierwszy równoważnik zdania nie brzmi dobrze, lepiej i poprawniej byłoby „nie chodzi mi o (…)”. Dalej, ze względu na składnię, proponuję zmianę kolejności na „(…) nie o kimś złym, lecz”. Powinno być napisane „Snape’ie”.
Rozdział siódmy
Nazywał się Louis Jusitce i wyraźnie przegrywał. W pewnym momencie rozległ się cieniutki pisk. Dopiero teraz ją zauważyłam. // Siedziała skulona pod ścianą i z przerażeniem obserwowała pojedynek. Miała około dwanaście lat i widocznie nie pochodziła z rodziny czarodziei. – Zabrakło podmiotu w opisie dziewczynki, powinnaś określić, kto wydał pisk. Ponadto użyłaś przycisku enter w nieprawidłowym miejscu. Akapity stanowią pełną logiczną całość. Skoro przechodzisz do opisu kolejnej postaci, należy zacząć to od nowego wiersza i kontynuować do końca w tym samym – tak więc tutaj nowy akapit należy zacząć od „przegrywał”. Zamiast „widocznie” proponuję „prawdopodobnie”. Powinno być też „dwunastu”.
Rozdział ósmy
PAN Flint prowadził tyradę na temat mugolaków i nie czysto krwistych czarodziejach. Było to, oczywiście(,) nieprawdą. – Ale przecież to było prawdą?! Powinno być „nieczystokrwistych” albo „czarodziejów nieczystej krwi”. Jeśli postawiłaś przecinek przed „oczywiście”, musisz też zrobić to i po.
Pomogłam wstać dziewczynce i razem z nią udałam się do SS. Oddałam ją pod opiekę pani Pomfrey i udałam się do swojego dormitorium. – Przykład powtórzenia oraz szybkich przejść w jednym króciutkim akapicie. Nie piszesz streszczenia, tylko opowiadanie. W opisie nie używamy skrótów typu „SS”, szczególnie jeśli akurat ten automatycznie kojarzy się z Die Schutzstaffel.
Rozdział dziewiąty
-Ten skrzat zżera moje babeczki- żachnął David i zamachnął się nad skrzatem, który jadł babeczki. – Po co powtarzać dwa razy te same informacje, czyli o jedzeniu babeczek przez skrzata? Dodatkowo mówi się „żachnąć się”.
Rozdział dziesiąty, cz. 1.
Przeszłam na polanę z trawą tak zieloną, że efekt wyszedł sztuczny. – Sztucznie to brzmi to zdanie. Jakby to człowiek stworzył tę polanę, to może i efekt miałby prawo wyjść sztuczny.
Miał bardzo bladą skórę i oczy w kolorze promienia Avady. – Niezbyt trafne to niby poetyckie sformułowanie. Czasem próbujesz silić się w opisach na bardziej wyrafinowane słownictwo, ale nie tędy droga. Można opisać zieleń na tysiące innych sposobów.
Obudziłam się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Widziała swoją własną minę?
Był on lekko żółtawy i w pewnych miejscach porwany. Delikatnie, aby się nie porwał, otworzyłam kartkę. – Przecież już był porwany?
Był to list od mojej mamy. Czuwa nade mną, jest tam u góry. – Nagła zmiana czasu w drugim zdaniu, powinno być „na górze”.
Rozdział dziesiąty, cz. 2.
(…) lecz jej skóra była nienaturalnie blada. Moja natomiast była ciemniejsza i miała kilka pryszczy. A jej była bez najmniejszej skazy. – Trzecie zdanie powinno zostać połączone z drugim, jeśli już, generalnie nie powinno zaczynać się zdań od spójników. Pryszcze na ogół nie znajdują się na szeroko pojętej skórze, tylko konkretnie na twarzy/dekolcie/plecach.
Wargi poruszały jej się powoli, a każde słowo dobierała z dokładnością maniaka. – Helena wypowiedziała jedynie trzy słowa, nie kusiłabym się o tak mocne i dość dziwne stwierdzenia. Ponadto zła składania, powinno być „jej wargi poruszały się powoli”.
-Obchodzi, gdy ma na nazwisko, jak początek tej szkoły. – Co to ma znaczyć? Kto ma tak na nazwisko? Pewnie chodzi o samą Maddie? Początek szkoły to „Hog”, na przykład, ale z pewnością nie Ravenclaw…
Rozdział jedenasty
Wróciłam myślami do Hogwartu, gdzie rozgrywała się pamiętna lekcja transmutacji, na której przypadkowo palnęłam całkowicie niedorzeczną wieść. Bo mnie nie było w pierwszej klasie! – To jest wyjątkowo nielogiczny fragment. Po pierwsze, brzmi, jakby podczas trwania lekcji Maddie udała się gdzieś poza szkołę i nagle do niej wróciła, i to na tę samą lekcję, którą określa jako „pamiętną”. A Tobie chodziło jedynie o to, że się zamyśliła. Po drugie, nie można „palnąć wieści”. Po trzecie, gratuluję intelektu Maddie w ostatnim zdaniu. „Gdzie” dobrze byłoby zastąpić „w którym”.
Rozdział dwunasty
Zza horyzontu powoli i leniwie wyczołgiwało się słońce, czemu wtórowały pojedyncze świergotania ptactwa. – Kolejny przykład mało udanej próby poetyckiego opisu. Kiedy używasz takich słów jak „wyczołgiwać się”, psujesz zamierzony efekt.
Czwórka roześmianych ludzi powoli spacerowała, zataczając koła wokół miejsca, w którym powinien być zamek. // Pierwszą osobą od lewej strony był Helga Hufflepuff. Była to (…) – to wielkie koła musieli zataczać, doprawdy. Helga stała się mężczyzną.
Przytulała się do młodego, przystojnego mężczyzny. // Trzymała się Godryka Gryffindora. – Podkreśliłaś to w nowym akapicie, super. Opis „młody i przystojny” nie jest zbyt dokładny, nie uważasz?
Próbowałam przypomnieć sobie przyczynę pobytu w skrzydle, ale między lekcjami, a teraźniejszą chwilą, widniała wielka, ziejąca czarna dziura. – Pierwszy przecinek zbędny, a czarna dziura opisana wyjątkowo dokładnie, nie wiadomo po co. Może lepiej podkreślić, że chodzi o dziurę w pamięci, zamiast ją tak okraszać przymiotnikami.
Rozdział trzynasty
Ale i tak Zakon Feniksa ufał mu, bez względu na chorobę. Tych ludzi właśnie to cechowało- miłość i ufność. – To brzmi bardzo idealistycznie i dość kiczowato. Nie sądzę, żeby wszyscy członkowie ZF byli tacy bezinteresowni i bez skazy. O dywizach i brakach spacji będę pisać przy dialogach.
To był mój największy strach: rozczarowanie i ucieczka nadziei, co za wszelką cenę starałam się powstrzymać. Nie wyobrażam sobie życia bez nadziei, życia rozczarowana. – A gdzie ta nadzieja ucieka i dlaczego? No i nie rozumiem końcówki drugiego zdania. Oraz ogólnie sensu takich stwierdzeń, o czym pisałam wcześniej.
Rozdział piętnasty
-Usłyszałem…- Jego oczy błądziły po mojej twarzy, robiąc idealne kółka w oczodołach.- Od… Mojego… Właściciela… Jesteś… Ravenclaw… – Zastanawiam się, jak się robi te kółka w oczodołach. No i nie rozumiem, dlaczego wszystkie słowa zapisane są wielkimi literami ani dlaczego Peter tak bardzo interesuje się Ravenclaw, na tyle, żeby się zamieniać w swoją ludzką postać i ryzykować, że ktoś go nakryje. Jest aż tak szalony?
Sprawianie cierpienia drugiej osobie, często bliskiej sercu, ma wiele powodów. Można krzywdzić nie wiedząc, ale też być przy tym poczytalnym. – Od czasu do czasu postanawiasz wrzucić fragment „umoralniający”, że tak powiem (to jedynie część). Tylko że nie dość, że rolą opowiadania nie jest opisywanie takich rzeczy wprost, a przez odpowiednie sceny, to jeszcze nie robisz tego zbyt sprawnie. Zmieniasz narrację na wszechwiedzącą, czas na teraźniejszy, a i sens często umyka, tak jak tutaj. Po pierwsze, nie wiem, dlaczego piszesz, że osoba ma być akurat bliska sercu, szczególnie że Maddie walczy z Pettigrew. Po drugie, „ma wiele powodów” brzmi sztucznie. W drugim zdaniu zaś czegoś brakuje, przez co jest niezrozumiałe. Można kogoś niechcący skrzywdzić i być poczytalnym, zresztą co to ma do siebie?
Nie chciałem, żeby zobaczyła, ile troski i słodko-gorzkich uczuć, kryje się w jej spojrzeniu. – To perspektywa Dracona i chodziło raczej o jego spojrzenie, a więc nie „jej” a „moim”. Przecinek po „uczuć” zbędny.
Postanowiłem odezwać się pierwszy. Nie chciałem od razu zaprzepaszczać znajomości, choć liczyłem na coś więcej, na przykład przyjaźń. – Zupełnie nie rozumiem sensu rozumowania Malfoya w tych dwóch zdaniach. Dlaczego sądzi, że przez ODEZWANIE się do drugiej osoby ZAPRZEPASZCZA szansę na znajomość z nią? Chyba wręcz przeciwnie?
Rozdział piętnasty
Lochy, w połowie listopada, były tak zimne i nieprzyjemne, że ci bardziej leniwi uczniowie odwiedzali panią Pomfrey, aby wypisała im zwolnienia. – Ubawiłaś mnie tym stwierdzeniem. Pani Pomfrey, którą ja znam, z pewnością przejrzałaby takie zamiary. Ponadto dwa pierwsze przecinki są zbędne.
Leniwie podniosłam wzrok na profesora Snape’a, z którego uszu podnosiły się kłęby dymu. – Słucham? To kim/czym on jest, kociołkiem? W rozdziale osiemnastym z uszu Harry’ego wydobywa się para, widzę, że lubisz takie określenia. Tutaj zaś mamy jeszcze podwójną spację.
Oglądając się za siebie(,) mogłam dostrzec wściekły wzrok Severusa, pałający bezkresnym ciepłem. – To do Snape’a też Maddie woła po imieniu? Ponadto, ja nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że Ty każdego bohatera traktujesz jak potencjalny obiekt westchnień. Próbowałaś już opisywać niejednoznaczny kontakt wzrokowy między Maddie a: Malfoyem, Dumbledore’em, panią Pomfrey, Snape’em, Davidem… To co najmniej niepokojące, jak nie obrzydliwe. A przecież dobrze wiem, że jedynie w pierwszym przypadku mogę mieć rację. Więc proszę, nie opisuj w ten sposób czyichś tęczówek z perspektywy narratorki, i to jeszcze w takim momencie. JAKIM cudem dziewczyna mogła stwierdzić, że wściekłe spojrzenie Snape’a przypomina „bezkresne ciepło”?!
(…) Sybillę Trelawney, ubraną w fikuśne, okrągłe okulary i wielobarwną szatę czarodziejską. Trwała lekcja wróżbiarstwa, gdzieś na poddaszu Hogwartu. // Nie miałam pojęcia, jak udaje mi się trafiać do każdej Sali, samodzielnie, W moim mniemaniu było to normalnie nienormalne, ale robiłam wszystko mechanicznie. Albo magicznie. – Tutaj też żartujesz, prawda? Prawda?! To ma być rozgarnięta Maddie?! Co do błędów technicznych, w okulary nie da się ubrać, „sala” powinna być napisana małą literą, podobnie jak i „w”. „Normalnie nienormalne” to jeden z lepszych oksymoronów, jaki czytałam.
Rozdział szesnasty
Na przeciwko chłopca był ogromny, biały dom z czerwonym dachem i dużym tarasem. Na nim, na rozłożystym hamaku, kołysała się kobieta. – Wszystko ładnie, tylko wychodzi na to, że hamak jest nad domem. Pisze się „naprzeciwko”, a „być” można zastąpić chociażby „znajdował się”, to już wzbogaciłoby w jakiś sposób ten krótki opis.
Rozdział siedemnasty
Tylko tyle, że Black „przez przypadek” podziurawił Grubą Damę, której na marginesie, z całego serca, życzę końca chwilowego załamania psychicznego. – Nie dość, że mamy zmianę czasu na teraźniejszy, to aż ocieka od tego sformułowania ironią, a wydaje mi się, że nie taki był Twój cel.
Wybrałam śpiwór, dzielący Harry’ego Pottera z Hanną Abbott, Puchonką o pociągłej, bladej twarzy i włosach w kolorze ciemnego blond, związanych w dwie kitki z tyłu głowy. Nie wiem, o co Ci chodziło z tym „dzielącym”? No i Hanna chyba okaże się bardzo ważną personą w tym opowiadaniu, skoro postanowiłaś ją opisać. Podobnie wcześniej było z Nevillem. A na przykład w przypadku o wiele ważniejszego bohatera, czyli Davida, napisałaś tylko „fajnie ubrany”. Nie rozumiem tej hierarchii.
Gdy Albus Dumbledore przeszedł koło mnie, trącając moją rękę nogą, poczułam nagły przepływ prądu. Biegł on od ręki do głowy, a już po chwili, w moim mózgu, uformowała się potężnie żarząca się kula. Była w kolorze fluorescencyjnego różu, z witkami żółci, zieleni, błękitu i czerwieni. – Co to w ogóle ma znaczyć? Nawet w świecie magii takie rzeczy się nie zdarzają. No chyba że to jakiś Twój autorski czar, ale trzeba by to lepiej wytłumaczyć. No i przerobić to tak, żeby nie wywoływało śmiechu przez łzy.
Z położenia księżyca wywnioskowałam, że musi był koło dwunastej w nocy. – Musi być.
Nie zważając na szmery, dochodzące z niektórych klas, szłam dalej. – Uczniowie w Twoim Hogwarcie nigdy nie śpią. Ani o dwunastej w nocy, ani – co najlepsze – o piątej trzydzieści rano.
Jakie było moje zdziwienie, gdy zauważyłam, że jestem w płaskich trampkach, a mój magiczny patyk, leży sobie spokojnie na stoliku przy pani Pomfrey, która piła parujący kubek kawy. – Czy Maddie ma amnezję, że nie pamięta, jakie miała buty? No i znów ten patyk. A pani Pomfrey pijąca kubek to dopiero magia. Ponadto co to są „płaskie trampki”?
Jakby tak się mały Potter trochę zmieszał, kiedy zrozumiał(,) co powiedział. Poklepałam go po ramieniu i poprawiłam się. W tym momencie dostrzegłam książkę oprawioną w brązową skórę. Pełna ekscytacji przeczytałam tytuł: „Iskry Magii Roweny Ravenclaw” i otworzyłam pierwszą stronę. – Zupełnie nic z tego nie zrozumiem. Dlaczego Maddie traktuje Harry’ego jak niespełna rozumu? Wie lepiej, niż inni, że chłopak ma prawo się denerwować. Nie powinna tak go traktować ani tak się wobec niego zachowywać. Składnia i niektóre słowa z pierwszego zdania nie brzmią dobrze, powinno być „Potter zmieszał się, kiedy (…)”. Nie rozumiem, co masz na myśli, pisząc „poprawiłam się”? Ale czego nie rozumiem jeszcze bardziej, to skąd nagle, w tym samym akapicie, przeszłaś do tej książki? Nie chodzi mi jedynie o złamanie po raz kolejny zasady „nowa myśl = nowy akapit”, ale… Gdzie ta książka leżała? Dlaczego nagle Maddie ją zauważyła, a następnie otworzyła, skoro z tego, co wiem, przed chwilą rozmawiała jeszcze z Harrym w sali pełnej śpiących lub właśnie się budzących uczniów. Mało to wszystko logiczne. Nawet jeśli Twoim zamiarem jest pokazanie po raz kolejny jej braku manier (a Harry jakoś tak usłużnie zniknął, bo skoro już nie był potrzebnym, to co sobie zawracać głowę opisywaniem jego zniknięcia?), nie wydaje mi się, że narratorka chciałaby czytać TAKĄ książkę w TAKICH okolicznościach. Co prawda po chwili sama dochodzi do tego wniosku, ale nie rozumiem, dlaczego miała to zaćmienie umysłu. Mówi się „otworzyć na pierwszej stronie”.
Dotknęłam delikatnie pergamin, a on rozpadł się na dziesiątki tysięcy małych kawałeczków, sypiących mi się na kolana. – Policzyła je? „Które posypały się”, jeśli już. A skoro kawałeczki, to wiadomo, że małe.
Zmierzyć się musiała ze śmiercią taty oraz wiernego asystenta – Luciana Goltza. – Oto fragment biografii autorki książki, która pewnie ma uchodzić za poważną. Cóż, z pewnością nie użyto by wtedy słowa „tata”, tylko ojciec”. Nie mówiąc już, że z pewnością rozpisano by się o wiele bardziej.
Rozdział dziewiętnasty
Zawsze patrzyłam w oczy, choć miałaby być to ostatnia rzecz, jaką zrobię. – Nie rozumiem niepotrzebnego wprowadzania elementu dramy w zwykły opis. Nikt tutaj nie czyha na życie Maddie, żeby miała takie myśli.
Rozdział dwudziesty
McGonnagall natomiast, uwzięła się na Bogu ducha winnych Krukonów i Ślizgonów i zadawała nam coraz więcej wypracowań do napisania; a to o transmutacji małych przedmiotów, a to o transmutacji ludzkiej. – Wcześniej pisałaś, że Maddie ma zajęcia z Gryfonami, nie Ślizgonami. Pierwszy przecinek zbędny. Pierwsze „i” zmieniłabym na „oraz”.
Cho wpatrywała się we mnie z oczekiwaniem, kiedy coś odpowiem, albo potwierdzę plotki. – Przecież odpowiadając, też mogłaby potwierdzić plotki. Może chodziło Ci „bym potwierdziła plotki lub im zaprzeczyła”?
Ostatnio nawet próbowała do niej o coś zagadać, ale gładko powiedziawszy, olała ją. Co prawda siedziały razem na wszystkich lekcjach Gryffindor-Ravenclaw, ale raczej się do siebie nie odzywały. Wymienienie trzech zdań graniczyło z cudem, a jak zauważyła Hermiona, szło jej to tylko z Draconem Malfoy’em. – Zmieniłaś narrację na trzecioosobową i zaczęłaś gubić się w podmiotach. W pierwszym zdaniu kto inny próbuje, a kto inny olewa, ale gramatycznie robi to ta sama osoba. Podobnie w ostatnim zdaniu z konstrukcji zdania wynika, że to Hermionie dobrze idzie rozmawianie z Malfoyem (bez apostrofu, o czym później). No i „olała” nie jest „gładkim” sformułowaniem. W ogóle ten przymiotnik tutaj nie pasuje, nawet jeśli faktycznie byłoby to łagodne stwierdzenie.
Włosy, jak zwykle przykleił do twarzy i co chwila je strzepywał. – Tak, na pewno Severus specjalnie sobie przykleja włosy do twarzy. Jeśli postawiłaś przecinek przed „jak zwykle”, to należy zrobić to i po. Albo nie stawiać w ogóle.
Nietoperz prowadził mnie do swojego gabinetu, a ja kompletnie nie wiedziałem gdzie. – No to chyba Draco wiedział gdzie, skoro wcześniej określił to miejsce. Olaboga.
Nie wiedziałem, że także w tej grupie mam branie. No niestety, jaj z panem nie złoże. – Serio? Serio Draco mówi tak do SNAPE’A? A jeszcze bardziej serio: TEN MU NA TO POZWALA BEZ ŻADNYCH KONSEKWENCJI?! No proszę Cię, to jakaś tragedia. „Złożę”, jak już.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Ona sama na pewno tego nie będzie sprzątać, a bo jest leniwa i to nie jej wina. – Maddie zachowuje się jak pięciolatka, która w dodatku nie potrafi się wypowiedzieć. „A bo jest leniwa”?! Nie mówię już tylko o zmianie czasu, ale co to w ogóle ma być? W OPISIE? Może do koleżanki się tak mówi, ale nie tutaj!
Znaczy się, coś tam ma 162 centymetry, ale to i tak mało, jak na piętnaście lat. Jeszcze, jak miała trzynaście, to w mugolskiej klasie dziewczyna miała metr 65. A ona? Jak ten jeden karzeł! – Ani sens, ani gramatyka tych zdań nie istnieją. Czy „coś tam” to Maddie, bo tak właśnie wynika z konstrukcji wypowiedzi. Jakim cudem mogła być dwa lata wcześniej WYŻSZA? Trudno nawet to poprawiać. Przecinki przed „jak” nie są potrzebne, bo nie oddzielają zdań podrzędnych. Może i Maddie nie jest bardzo wysoka, ale to wcale nie jest bardzo mało na piętnasty rok życia.
Jeszcze przyjdzie czas, słoneczko jej poświeci i zrobi wyskok do góry. – Proszę Cię. Słońce zrobi wyskok do góry (nie mówiąc już o tym, że to masło maślane, czyli pleonazm)? Kolejny przykład zmiany czasu, choć tym razem na… przyszły.
Czytała, że to bezpieczne i tylko 0.5 procenta jest śmiertelne. – Powinno być „tylko w pół procencie przypadków”.
(…) panna Ravenclaw stanowiła górę lodową. Niby ładnie wygląda, można z niej wyrzeźbić jakieś ciekawe kształty, ale gdyby przyszło co do czego, to nie jeden statek mógłby się o nią rozbić. – To pewnie miał być pozytywny opis, pokazujący siłę i niezależność Maddie? Cóż, ta próba porównania niestety nie wyszła. Nie tylko dlatego, że PONOWNIE mieszasz czasy, ale również to „rzeźbienie kształtów” z człowieka jest co najmniej dwuznaczne. Człowiek nie może stanowić góry lodowej.
Nawet, jak Barty Crouch Jr. wdarł się do Hogwartu i próbował jej wlać siłą Veritaserum, ona go po prostu olała. – Tego typu kolokwializmy psują cały efekt, jaki próbujesz wywołać. Przecinek przed „jak” zbędny, w wyrażeniach z „nawet” nie stawiamy pośrodku przecinka. Ponadto gdzie wlać? Może po prostu „podać”?
Rozdział dwudziesty drugi
Fred zastanowił się, pocierając ręką brodę. Może i wyglądał przy tym komicznie, ale jemu to zawsze pomagało w rozmyślaniu. Nie(,) żeby był jakąś babą i myślał po nocach o płci przeciwnej, ale lubił czasami pogłówkować, typu: Co by było(,) gdyby…? Często myślał o śmierci, o tym, ile ludzi umiera co chwilę… – Eh. Fred, widzę, też nie myśli. Czy naprawdę, jak ktoś się nad czymś zastanawia, to od razu musy być „babą”? To rozmyślanie o śmierci zupełnie nie pasuje do reszty wypowiedzi. Nie mówię już o tym, że te ciągłe zmiany czasu doprowadzają mnie powoli do szału.
Nie potrafiła zablokować przepływu magii, co wyczytała w książce Jade van Helsen. To było niemożliwe, a szkoda. Ci, których nie znała(,) stanowili problem. Z każdym kolejnym dotykiem, czucie magii zmniejszało się. – Nie rozumiem, o co Ci chodziło. Nie wytłumaczyłaś ani teraz, ani wcześniej, na czym polega przepływanie specjalnej mocy Maddie, wypadałoby wreszcie to uczynić. Ostatni przecinek zbędny.
Gdy blondynka zauważyła, co się kryje pod tymi warstwami kurzu, ocz jej zabłysły, a w kąciku pojawiła się ledwie zauważalna łezka. – Oczy. Ponadto to stwierdzenie z łezką nie jest zbyt trafne.
Rozdział dwudziesty trzeci
Raz zgrywała twardą, aczkolwiek trochę plastik, ale przy pamiętnej rozmowie w łazience odstawiła jakieś przedstawienie. – Kurczę, nie wiem, skąd Ty bierzesz te określenia. Ten „plastik” boli moje oczy. A pamiętna rozmowa miała miejsce półtora roku temu, to powiedz mi, czemu Hermiona nagle teraz sobie przypomniała, że właściwie nic nie wie o swojej tak zwanej przyjaciółce (choć szczerze mówiąc, na przyjaźń to nie wygląda za grosz)?
Teraz nabrała pewności siebie, jak się Cedrikowi kopnęło w kalendarz i zrozumiała, że nie trzeba życia brać tak całkiem na poważnie. – Boże święty, naprawdę napisałaś, że Maddie stwierdziła, iż nie należy brać życia na poważnie po tym, jak ktoś umarł? I dlaczego ponownie używasz tak potocznego sformułowania w opisie?
– Nie będę ci jeszcze tego opowiadać. Powiedzmy, że nie mam ochoty. Możesz się zapytać(,) o co chcesz. – Oto szczyt logiki. Albo rozmawiają o wszystkim, albo nie. Bez „się”.
Rozdział dwudziesty piąty
Ostatnim czasem codziennie przechodziła burza kłótni, pomiędzy Draco i Harrym, którego wspomagał Ron. Maddie nie mogła tego wytrzymać, chociaż wiedziała, że to się zmieni po wojnie. Ale i tak, jakby te spory były na poważnie, to nie robiliby jazdy przy dorosłych. – Aha, czyli Maddie zna też przyszłość po siódmej części, nawet jeśli wyraźnie było powiedziane, że jej „wiedza” dotyczy siedmiu książek? Znów wplatasz te koszmarne kolokwializmy. Przecinki przed „pomiędzy i „jakby” nie są potrzebne. Nie ma też wyrażenia „burza kłótni”. Ponadto mówi się „ostatnimi czasy”. O kolokwializmach nie mam już siły pisać.
Ludźmi, którym najbardziej podobały się odwiedziny(,) byli Syriusz i Narcyza. – Nie spodziewałabym się takiej więzi między tą dwójką. Ponadto brzmi to tak, jakby to Narcyzę ktoś odwiedził, a to ona jest odwiedzającą. Należy podstawić przecinek po „odwiedziny”, aby zamknąć zdanie wtrącone.
– Jakbyś nie czaił, to był sarkazm. – Dzięki za wyjaśnienie, Maddie. Lepiej brzmiałoby „załapał”.
- Nie myśl, że teraz będę wokół ciebie skakał, jak jakiś zakochany lowelas. – A ja byłam przekonana, bo w końcu sama tak napisałaś, że Draco nie dawał nigdy wprost do zrozumienia, co czuje do Maddie w rozmowie z nią. Dlaczego więc nagle wyskakuje z takim tekstem? Przecinek przed „jak” zbędny, ponieważ nie oddziela w tym przypadku dwóch zdań podrzędnych.
Był jej przyjacielem, chociaż ufała tylko trzem osobom – Hermionie, Cho i Lunie. – No to niby dlaczego nazywa go swoim przyjacielem? Ja tam swoim przyjaciołom UFAM. Właśnie dlatego między innymi nimi są.
Rozdział dwudziesty szósty
Pierwsze, co zdziwiło dziewczyny(,) to zwrot „mała”, ale co się dziwić – Lovegood była naprawdę wysoka. – Czyli tym bardziej taki zwrot w stosunku do Maddie nie powinien ich dziwić. No chyba że chodzi Ci o to, iż Luna na ogół się tak nie wypowiada, ale ze zdania to nie wynika.
- Wychodzę i nie macie prawa wiedzieć, gdzie. Wracam za pięć minut i ma być tu czysto. Wszystkie fiolki na stół! – Odkąd pojawiła się narracja trzecioosobowa, zdarza Ci się pomiędzy opisy wstawić nagle czyjąś wypowiedź bez podkreślania, kto jest jej autorem. Tutaj zapewne Snape, choć zupełnie to do niego nie pasuje. On był surowy, czasami niesprawiedliwy, ale nigdy, przenigdy nie wypowiadał się w ten sposób ani nie zachowywał jak buntowniczy nastolatek.
Rozdział dwudziesty siódmy
To było coś – pani Weasley podpisała jej zgodę na wycieczki i tak się ucieszyła, że najbliższa waza pękła pod naporem Molly. – O co chodzi z wazą i naporem?
– poprawność gramatyczna i językowa (5/15 pkt.)
Niestety dość często zdarzają się niepoprawne sformułowania bądź błędnie użyte słowa. Również pod względem gramatycznym dobrze nie jest. Zdarza Ci się mieszać podmioty i czasy.
Rozdział pierwszy
Odczytawszy zakończenie(,) zamknęłam książkę i wyjrzałam przez okno. – Przeczytawszy. „Odczytywać” ma inne znaczenie: link.
Znalazłam się w spiżarce. – W czym? Chyba w spiżarni. Ponadto to jest dom Maddie, więc nie wiem, czemu się dziwi, gdzie się znalazła.
Rozdział drugi
Pospiesznie ubraliśmy kurtki oraz wzięliśmy kufry. – Kurtki się zakłada albo ubiera się w nie.
Rozdział trzeci
Obaj chłopcy ciężko rozumowali, aby przypomnieć sobie nazwisko rodowe Bloom. – „Rozumować” ma inne znacznie (patrz tutaj). Tutaj najlepiej byłoby użyć po prostu czasownika „próbować”.
Harry, Hermiona i Ron popatrzyli na mnie, zatrzymując wzrok na włosach. – Jeden wzrok? Lepiej zastąpić to słowo za pomocą „się”. Mamy też podwójną spację.
Rozdział czwarty
(…) mdłe ręce, pokryte brzydkimi liszajami – co to są „mdłe ręce”?
Moją głowę nawiedził tępy ból, który powoli ustępował. – Duchy mogą nawiedzać, ale raczej nie ból.
Rozdział piąty
W duchu śmiałam się, że profesorka nie potrafi dobrze ułożyć pierwszaków. – A jak się układa pierwszaków? Może chodziło o „ustawić”?
Sama, nie czułam strachu, lecz adrenalinę, spowodowaną poznaniem świata magii. – Odczuwałam. Dodatkowo, pierwszy przecinek jest zbędny, a Maddie tego świata jeszcze za bardzo nie poznała.
(…) z Crabb’em i Goylem oraz z Pansy i Blaisem podążyłem w stronę lochów. – Dlaczego nie wymienić ich wszystkich po myślniku i dopiero na końcu napisać „i”/„oraz”. O odmianie nazwisk obcego pochodzenia napiszę więcej później.
Rozdział szósty
Po moich obydwu stronach (…). – Po obu stronach, bo strona to rodzaj żeński. I nie trzeba podkreślać, że „moich”.
Po drodze minęłam uczniów i prefektów, którzy zaprowadzali do wież. Coś do mnie krzyczeli, lecz ja tylko machnęłam ręką(,) myśląc, że zrozumie mój przekaz: „Teraz jestem zajęta…”. – Kogo zaprowadzali? Zabrakło dopełnienia. Nagła zmiana osoby na pierwszą, powinno być „zrozumieją”. Arogancja i złe zachowanie Maddie nie przestają mnie zadziwiać, swoją drogą, to chyba logiczne, że nie miała prawa włóczyć się po Hogwarcie, a ona jeszcze macha ręką na próby zwrócenia jej uwagi…
Tak więc (wiem, nie zaczyna się zdania od „tak więc”) – Żartujesz, prawda? Skoro się nie zaczyna, to się nie zaczyna. W dialogu/liście/pamiętniku można by sobie na coś takiego pozwolić, ale nie w opisie.
Mi natomiast wskazał krzesło. (…) – Na początku zdania zawsze używamy formy „mnie”, nie „mi”. Odnośnik tutaj.
Rozdział siódmy
Nie wyciągałam różdżki(,) tylko wsunęłam ją do cholewki buta. – Zdanie nie ma sensu; skoro ją gdzieś wsunęła, musiała i wyciągnąć. Ponadto znajduje się też błąd gramatyczny: w pierwszej części użyłaś formy niedokonanej czasownika, a w drugiej dokonanej.
Rozdział ósmy
Ponownie splunął, lecz tym razem pod nogi Argusa. Woźny widocznie uznał to za przekroczenie pewnej granicy i poczłapał groźnie w stronę Ślizgona. – Czyli jednak Flint nie splunął pod nogi woźnego, skoro ten musiał do niego podejść. A użycie słowa „człapanie” sprawia, że nie jest wystarczająco groźnie.
(…) i jednym machnięciem różdżki odzyskałam czucie w ciele chłopaka. – Odzyskać czucie można tylko we własnym ciele.
Rozdział dziesiąty, część 1.
Nie pozwoliłam sobie na łzę, a to dlatego, że o takie rzeczy nie warto płakać. – Płakać można z powodu czegoś, ale nie o coś. Ponadto raczej nie chodziło o jedną łzę, a więcej.
Rozdział jedenasty
Po drodze z rozbawieniem zauważyłam, że niektórzy uczniowie, nawet starsi, mają problem z rozkojarzeniem. – Chyba z orientacją w terenie z tego, co zrozumiałam z poprzedniego zdania.
Rozdział trzynasty
Slytherin także patrzył się z miłością na Rowenę. – Patrzył na Rowenę, nie na siebie, a więc bez „się”.
Rozdział czternasty
W niektórych miejscach miał poszarpaną twarz. – Co to znaczy „poszarpana twarz”?
Odór, bijący od niego, cuchnął jak zgnilizna i pot. – Odór ma to do siebie, że cuchnie. O wiele lepiej byłoby napisać „cuchnął potem i zgnilizną”.
Rozdział piętnasty
Wróciłam duszą na ziemię i od razu zlał mnie zimny pot, gdyż jedyna nie miałam przed sobą filiżanki. – „Duchem”, nie „duszą”. Powiedzenie brzmi „oblał mnie zimny pot”. Ponadto zabrakło „jako” przed „jedyna”.
Rozdział szesnasty
(…) której głowę okalały hebanowe włosy z przejawami siwizny. – Brzmi, jakby siwizna była śmiertelną chorobą.
Podążyłam za Nietoperzem i panią Pomfrey do Wielkiej Sali. – Serio? To gorsze niż „Trójca Hogwartu”.
Rozdział siedemnasty
Czułam, do szpiku kości, jak przenika mnie mróz otoczenia, jak każdy najmniejszy ruch sprawia, że coraz bardziej marznę. – Nie można bawić się związkami frazeologicznymi. Zapisuje się je DOKŁADNIE tak jak w słowniku. Mówi się „mróz przenika do szpiku kości”.
Szybko schowałam księgę pod szatę i z ogromnym brzuchem, uciekłam z biblioteki. – To brzmi mocno dwuznacznie. Lepiej unikać takich sformułowań.
Rozdział osiemnasty
- O co tym razem chcesz na kogoś nakrzyczeć? – Z jakiego powodu.
Pokręciłam głową i na powrót zwróciłam się do Pottera. – Znów.
Rozdział dziewiętnasty
Wielkość człowieka nie mierzy się na łokcie! – Wielkości/ w łokciach. No i znów zmiana czasu.
Rozdział dwudziesty
Dla mnie był to miesiąc pełen kataru, kaszlu oraz gorączki. Przeklinałam się w duchu za pójście na ten zakichany mecz. – Nie mogłam tego nie przytoczyć. Może kolokwializm „zakichany” w towarzystwie objawów przeziębienia nauczy Cię nie używać tego typu słów w opisach.
Musiał być wredny, bo inne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy. – Mu? Samemu Draconowi? Czy może jednak Hermionie, czyli jej? Ponadto co to w ogóle za tłumaczenie?
Rozdział dwudziesty pierwszy
Pod jego działaniem na wszystko tak się nagle patrzyło przez różowe okulary. – Zła składnia oraz ogólnie coś nie tak ze sformułowaniami. Proponuję zmienić to zdanie, np. na „pod jego wpływem na wszystko zaczynało patrzeć się jak przez różowe okulary”.
Fred zamontował u profesora Snape’a, nad drzwiami, wiadro z szamponem, które po otworzeniu, wylewało się na kogoś. – Raczej szampon się wylewał, a nie wiadro. Pierwszy i ostatni przecinek zbędny.
Był tu całkiem niezwykły bałagan, ponieważ ciężko było się poruszać. – To „całkiem” jest naprawdę zbędne. Psuje efekt „niezwykłości” bałaganu.
Nie potrafił powiedzieć, że ta dziewczyna jest niezwykła. – Wychodzi z tego, jakby Maddie była zwykła, a raczej nie o to Ci chodziło. Zamiast „powiedzieć” lepiej byłoby „przyznać”.
Rozdział dwudziesty drugi
Większość ludzi obecnych w pomieszczeniu zgodziła się z Granger i zaczęli podchodzić do kredensu. – Niezgodność podmiotów. Skoro „większość”, to „zaczęła”. A najlepiej „podeszła”.
Rozdział dwudziesty czwarty
Pisząc tą książkę w siedemnastym wieku(,) jeszcze niewielu ludzi zdawało sobie sprawę, że w każdej chwili córka Roweny Ravenclaw może przebywać wśród nas. – Powinno być „pojawić się”, a nie „przebywać”. Ponadto źle użyty imiesłów; z tego, co napisałaś, wynikałoby, jakby to „niewielu ludzi” pisało książkę. Powinno być „gdy pisałam”, a następnie tę książkę”.
Hermiona miała ochotę krzyknąć, złapać ją za rękę i potrząsnąć nią. Ale dała spokój, miała świadomość, że ona w pierwszej klasie była taka sama. Cicha, milcząca i nieśmiała, ale teraz taka nie była, ona też nie powinna. – Odkąd zmieniłaś narrację na trzecioosobową, pojawiają się fragmenty, w których niesamowicie mieszasz podmioty. Nie będę nawet próbować dochodzić do tego, które „ona” dotyczy Hermiony, a które Maddie – wiadomo, że musisz to w całości przeredagować.
Rozdział dwudziesty piąty
Według panny Ravenclaw Narcyza już wychodziła z siebie, jak tylko Draco zaczynał kłótnie. – Już wychodziła? Hm… może po prostu „powoli traciła cierpliwość”? Jedną kłótnię czy wiele?
Cały czas kręciła się przy nim Narcyza, szeptają, jak to on już duży. – O co w tym chodzi? Jacy oni nagle „szeptają” (prawidłowa forma brzmi „szepczą”, swoją drogą)? Czyżby wszyscy już usłyszeli i zaczęli słyszeć głosy? Chyba nie chciałaś używać liczby mnogiej. Dodatkowo mamy zmianę czasu i zupełnie oderwaną od rzeczywistości uwaga.
Właśnie wysadziła ten wielki kufer na półkę i zaczęła grzebać w bagażu podręcznym. – Dlaczego akurat „ten”? No i „wsadziła”.
Rozdział dwudziesty siódmy
Skierowała swoje kroki w stronę jednego ze stołów, który prawdopodobnie należał do Hufflepuffu. – Oto przykład zupełnie niepotrzebnego użycia słowa „swoje”. Najlepiej powiedzieć „skierowała się”.
– ortografia + interpunkcja + pisanie dialogów (3,5/10 pkt.)
Rozdział pierwszy
Może w okolicy mieszkają jacyś Dursley’owie, ale ja chyba jestem mugolką. – Dursleyowie. Jak pisałam wcześniej, masz spory problem z odmianą imion i nazwisk pochodzenia obcego, a konkretnie z używaniem apostrofu. Odsyłam tutaj. Jest też strona ściśle potterowska: link.
-Maddie, skarbie… Ktoś do ciebie przyszedł… Idź się ogarnąć do łazienki, a ja zajmę się naszym gościem-powiedziała, uśmiechając się do mnie ciepło-No już! – Błędny zapis dialogów pojawia się przez całe opowiadanie, mimo że w późniejszych rozdziałach przynajmniej zaczęłaś od czasu do czasu stawiać spacje i myślniki. Błędów jest bardzo dużo: poczynając na używaniu dywizów zamiast myślników i niestawianiu spacji, poprzez brak zróżnicowania między czasownikami dotyczącymi mówienia i innymi, niepodkreślanie kto co mówi, na interpunkcji skończywszy. Odsyłam do naszego Poradnika. Dodatkowo, w tym przypadku, szczerze wątpię, żeby matka mówiła tak do córki.
Rozdział drugi
Wczoraj był u mnie taki jeden(,) co jakoś dziwnie się nazywał. Nie pamiętam jak. No nie ważne… – Nieważne. Jeśli zaś chodzi o interpunkcję: błędów nie ma aż tak dużo, jednak czasem się zdarzają. Ogólna zasada polega na tym, że trzeba oddzielać od siebie zdania podrzędne, a więc zawierające orzeczenia (różne formy czasowników). Oczywiście istnieją wyjątki, np. łączenie zdań za pomocą „i”, „albo” oraz ich synonimów. W razie wątpliwości można zajrzeć na przykład na stronę proste przecinki.
PS.2:Spaliłem się do czerwoności, gdy to pisałem… – Pisze się „PS”, bez kropek i dwukropków oraz ze spacją. Zajrzyj tutaj.
Szłam korytarzem i w pewny momencie poczułam, że pociąg rusza. – Pewnym. Niestety w opowiadaniu jest sporo literówek, co pozwala wnioskować, że nie czytasz rozdziałów przed publikacją.
Rozdział trzeci
-Ohh… – W języku polskim to słowo zapisujemy „och”.
Rozdział piąty
Dziwnie się czułam(,) stojąc między tymi maluchami. – Błędy z imiesłowami często się pojawiają, zarówno odmiennymi, jak i nieodmiennymi. Są to orzeczenia, a więc należy oddzielać je od innych zdań podrzędnych za pomocą przecinków.
Nie zbyt szybko podniosłem się z ławy. – Niezbyt.
Rozdział szósty
Ciekawe, kiedy pierwszy wypad do Hogsmead? – Hogsmeade.
Postanowienie mówienia prawdy złamałam nie długo po rozmowie w gabinecie Dumbledore’a. – Niedługo/z Dumbledore’em. Ponadto nie wiem, kiedy ona złamała to postanowienie, chodzi o jakąś konkretną sytuację?
Rozdział ósmy
Twierdzę, więc, że przyda się jeden szlaban. – Pierwszy przecinek zbędny, bo nie oddziela zdań podrzędnych, nawet jeśli mamy słowo „więc”.
Pociągną go przed siebie, lecz ten się nie ruszał. – „Pociągnął”, ponieważ „on”. „Pociągną” tylko „oni”. To nie jest odosobniony błąd.
Rozdział dziewiąty
Minął już tydzień(,) odkąd pojawiłam się w Hogwarcie. Nie spotkałam już Flinta (…). – Przy okazji mamy także powtórzenie.
-O rzesz ty! – Ożeż ty/o żeż ty.
-A przypadkiem nie mówi się przepraszam? – „Przepraszam” powinno być w cudzysłowie.
Rozdział jedenasty
Z rozmyślań wyrwał mnie donośny głos profesor McGonagall – brakuje kropki na końcu zdania.
Wspomniałam, że bałam się rozczarowania i odrzucenia. – Zdanie powinno kończyć się znakiem zapytania. No i „wspominałam” brzmiałoby lepiej.
Rozdział dwunasty
Były to hogwardzkie błonia. – Hogwarckie (bo „Hogwart”, nie „Hogward”).
Gęsie pióro płynęło po papierze samodzielnie, nie kierowane żadną ludzką ręką. Tylko ręką magii. – Powinno być „niekierowane”. Najlepiej byłoby napisać „ludzką ręką, tylko magią”.
Rozdział trzynasty
Uśmiechnęłam się bez drwiny, ani ironii. – Nie stawiamy przecinka przed „ani”. Chyba że mamy w zdaniu więcej niż jedno, wtedy stawiamy przed drugim i kolejnymi. To samo tyczy się na przykład „albo”.
Rozdział czternasty
-Obliwate – Obliviate.
Nie patrzyła na pieniądze, czy wygląd. – Przecinek zbędny (tak jak w „ani”).
Trząsł się , jak osika (…) – przecinek i spacja przed nim zbędne.
(…) poznać, że to(,) co robię(,) pomaga. – Zdanie wtrącone musi być oddzielone przecinkami bądź myślnikami z obu stron.
Rozdział siedemnasty
(…), szczególnie z puree z kartofli. – Purée ziemniaczane.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Nie co dziennie można dokopać córce założycielki Hogwartu z powodu wzrostu. – Niecodziennie. Choć w tym przypadku to mógłby nawet codziennie, bo podejrzewam, że Fred jest cały czas wyższy od Maddie.
Rozdział dwudziesty drugi
Nie ma, co zwlekać. Może nawet uda im się rozegrać jakiś turniej(,) to by było coś. – pierwszy przecinek zbędny, ponieważ mamy do czynienia ze zdaniem prostym z tylko jednym orzeczeniem („ma”).
Rozdział dwudziesty szósty
Po wygłoszeniu sentencji koleżanką, ruszyła samotnie w kierunku Sali Eliksirów. – Koleżankom. A zarówno „sali”, jak i „eliksirów” małą literą. Wszystkie nazwy przedmiotów w Hogwarcie zapisywane są małymi literami.
Rozdział dwudziesty siódmy
(…) ni stąd, ni z owąd nadciągnął samotny pan Malfoy i powiedział coś(,) co brzmiało, niczym „Cześć”. – Zowąd. A „cześć” małą literą. Ostatni przecinek zbędny. No i nie wiem, co w tym takiego nadzwyczajnego, że Draco przywitał się ze swoją tak zwaną przyjaciółką. To chyba normalne. Ale już dawno przekonałam się, że słowa „przyjaźń” używasz do opisania prawie każdej relacji, przy czym osobiście żadnej bym tak nie nazwała.
4. Dodatki (2,5/5 pkt.)
Nie napisałaś nawet słowa o opowiadaniu ani na stronie głównej, ani w zakładkach, co uważam za podstawowy błąd. Jednak podstronę „Bohaterowie” stworzyłaś. Znajdują się tam jedynie gify bohaterów, ale przynajmniej podpisałaś, kto użyczył im twarzy. Jednak sensu tworzenia takiej zakładki nie rozumiem. Czy widziałaś w książkach coś takiego? Czytelnicy powinni mieć wyobrażenie o bohaterach z treści opowiadania. Podoba mi się pomysł, że w nawiasach podałaś alternatywne nazwy zakładek, używając magicznej nomenklatury. Linki przedstawiasz w dwóch miejscach, czego sensu nie widzę. W spisie treści nie ma spacji po numerach rozdziałów. Brakuje nieco zakładki SPAM, chociażby dla osób takich jak ja. Nie wiem też, dlaczego postanowiłaś umieścić na stronie „Google translate”.
Podsumowanie
Zdobyłaś 28 pkt., co daje ocenę niedostateczną. Niestety na chwilę obecną nie jestem w stanie postawić nic wyższego. Zarówno pod względem fabularnym, logicznym, jak i technicznym opowiadanie pozostawia wiele do życzenia. Pomysł masz całkiem ciekawy, jednak bardzo trudno go przedstawić w sposób spójny i zrozumiały. Widać po sposobie pisania, że jesteś osobą początkującą, nie chodzi jedynie o styl czy zmianę narracji, ale również o prowadzenie, a raczej niedokończanie wątków. W opowiadaniu znajduje się też wiele rodzajów błędów. Nie można powiedzieć, abyś nie zrobiła postępów, opisy i rozdziały stają się nieco dłuższe i nie zaczynasz już postów tak, jak skończyłaś poprzednie, jednak nadal dużo należy poprawić.
Myślę, że najważniejsze jest dokładnie przemyślenie fabuły i umiejscowienie jej od razu w piątej klasie, lepsze wykreowanie bohaterów, jak również czytanie przeróżnych książek, aby wyrabiać styl. Wyobraźni nie można Ci odmówić, ale musisz pamiętać, że czytelnik nie siedzi w Twojej głowie i nie wie tyle co Ty.
Jeju, bardzo dziękuję, że nareszcie ktoś ocenił moje opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńCo do oceny - sama zauważyłam, że na samym początku i później zdarzyło mi się wiele błędów :) Ale potem się to zmieniło. Staram się pracować nad fabułą i wszystkim, z czym mam problem :)
To było tylko takie luźne opowiadanie :D I dziękuję bardzo za wypisanie błędów :D
Pozdrawiam!
PomyLuna ;*
Proszę :)
UsuńJeszcze takie zastrzeżenie - czytam rozdziały przed publikacją, ale niestety wzrok nie pozwala mi na wyłapanie wszytskich błędów :)
UsuńProponuję w takim razie, żebyś wrzucała notkę kilka dni po napisaniu, kiedy na spokojnie sobie poleży, a Ty przeczytasz i poprawisz ją po jakimś czasie :)
UsuńDziękuję za radę <3
UsuńCzcionka zmieniła się na czarną ;>
OdpowiedzUsuńŚwietny ten nowy szablon. Świetna robota.
OdpowiedzUsuń