Ocena nr 21 – Nigrumcor

Autorka — Kuroneko AmbitneNazwisko
Oceniająca — Maxine

Zazwyczaj nie przywiązuję zbyt dużej uwagi do adresów. W większości przypadków trudno jest wybrać coś pasującego, a jednocześnie intrygującego; lepsze propozycje często bywają po prostu zajęte. Twoja prezentuje się w miarę ciekawie. Po zobaczeniu nagłówka wiem już, że „nigrumcor” to tak naprawdę dwa osobne wyrazy. Dlatego też wydaje mi się, że lepszym wyborem byłoby oddzielenie ich od siebie łącznikiem.
Blog, utrzymany w szaro-czarnych barwach z małym dodatkiem ożywiającej czerwieni, prezentuje się schludnie. Brawa dla ciebie, bo zarówno szablon, jak i nagłówek wykonałaś samodzielnie. Mogłabym się czepiać staranności wykonania grafiki, sama twarz Heia wydaje się nieco „kopnięta” — widać to przy ustach i brodzie — ale całość jest na tyle klimatyczna, że mogę przymknąć na to oko i po pewnym czasie się przyzwyczaić. Razi za to brak polskiej czcionki w tytułach postów, stron i przy sekcji komentarzy. Ponadto kolumna z treścią postów wydaje się zbyt szeroka w porównaniu z tym, do czego jako czytelnicy jesteśmy przyzwyczajeni, nie tylko na blogach, ale i w książkach. Trudno ogarnąć całość wzrokiem, a czytanie jednej linijki tekstu zdaje się przeciągać, przez co pojawia się poczucie, że całość się dłuży.
Czytelnik na starcie, poprzez ostrzeżenie znajdujące się w bocznej kolumnie, zostaje poinformowany o tematyce opowiadania. To mądre posunięcie, bo niektóre jego kategorie mogą być nieco kontrowersyjne. Ciekawy jest też link zamieszczony tuż poniżej. Pojawia się tam standardowa regułka o prawach autorskich, odnośniki do źródeł (swoją drogą, że też ci się chce za każdym razem wymieniać linki z piosenkami), ale najbardziej interesującymi punktami są „Informacje niebezpieczne” i „Fikcja literacka”. Choć wiadomości w nich zawarte mogą się na pierwszy rzut oka wydawać nieco pogmatwane, cieszę się, że postanowiłaś zamieścić takie wyjaśnienia.
Dobrym rozwiązaniem okazało się też udostępnienie terminów prac remontowych i kolejnych rozdziałów. Znacznie ułatwiło mi to ocenianie, bo wiedząc, co kiedy się pojawi, nie musiałam kilkakrotnie zaglądać do aktualizowanych zakładek. Z playlisty i fragmentów zamieszczanych na początkach rozdziałów nie korzystałam.
„Kronika” jest oczywiście spisem treści. Poszczególne części opowiadania wyraźnie rozdzieliłaś, a linki do rozdziałów pierwszej dodałaś w osobno. Miałam takie rozgałęzienie na mniejsze podstrony u siebie, więc rozumiem zamysł, ale zauważyłam, że przeklikiwanie bardziej mnie denerwowało, niż przynosiło dobrego i takie same odczucia miałam przy twoim blogu. Człowiek z natury lubi dostawać wszystko najłatwiejszą drogą i gdy z jednej zakładki musi przechodzić do kolejnych, żeby uzyskać to, czego chce, zaczyna się irytować. Na twoim miejscu umieściłabym więc wszystko razem. No i nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale nie ma tu linka do prologu. Oczywiście można go znaleźć, posługując się „starszymi postami”, ale to niewygodne i zwyczajnie mylące. Gdyby nie to, że otworzyłam PDF, nie domyśliłabym się, że czegoś brakuje. (Bo gdybyś celowo nie chciała pokazać prologu, raczej nie umieściłabyś go w dokumencie.) A skoro już o nim mowa...
Postanowiłaś dodać na bloga PDF z całą pierwszą częścią, co akurat w przypadku pisania oceny było o tyle fajne, że nie musiałam samodzielnie kopiować tekstu. Specjalnie czekałam na poprawioną wersję, żebym nie musiała wypisywać niepotrzebnych błędów, ale niestety zawiodłam się ilością wprowadzonych zmian. Gdyby nie to, ocena pojawiłaby się szybciej. Mimo wszystko mam nadzieję, że ci się przyda.
W „O Nigrum Cor” wyjaśniłaś etymologię tytułu i bardzo dobrze, bo czytelnik będzie mógł lepiej zrozumieć twój zamysł. Osobiście uważam, że ciekawiej prezentowałby się zapisany po japońsku lub chińsku, oczywiście z transkrypcją, ze względu na lokalizację miejsca akcji opowiadania. Jak już szaleć z obcojęzycznym tytułem, to na całego. Niżej pojawiają się też krótkie notki spod znaku tradycyjnego „o opowiadaniu”, co uznaję za plus, i chciałam tylko zaznaczyć, że tytuł drugiego jest zapisany inną czcionką, więc warto by to ujednolicić.
„Herbarium” to miejsce, gdzie zagłębiasz się we wszystkie specyfiki pojawiające się w opowiadaniu. Za to „Realium” krótko opisuje lokalizacje i pokazuje plany domów Heia. Plusem jest mapka Tokio, dzięki czemu łatwiej rozeznać się w rozmieszczeniu poszczególnych miejsc. Obie podstrony są raczej przyjemnym dodatkiem niż standardowym wyposażeniem bloga, ale miło widzieć, że dbasz o takie szczegóły.
„Persony” to nic innego jak spis bohaterów, przy czym jest ich masa, a większość z nich już w tym momencie ma swoje osobne zakładki. Niestety część zawartych tam informacji spoileruje przyszłe wydarzenia (np. rubryka „Miłość”), co może pozbawić czytelnika części zabawy. Jeżeli chciałabyś pozostawić karty postaci takie, jakimi są, zachęcam cię do umieszczenia ostrzeżenia na samej górze głównej zakładki; wtedy czytelnik wchodziłby dalej na własne ryzyko. Wprawdzie napisałaś, że po kliknięciu dostaniemy opis, ale te mogą być równie dobrze lakoniczne i pozbawione potencjalnie rujnujących przyjemność czytania informacji. Z podstron też niejako, bo po datach urodzenia, dowiedziałam się, że akcja opowiadania dzieje się nieco w przyszłości. Nie powinno być to jakoś zaznaczone w tekście albo chociaż w „O Nigrum Cor”?
W „O autorce” zostały zamieszczone twoja krótka charakterystyka i kontakt. To drugie jest przydatne, gdyby ktoś nie chciałby zostawiać publicznego komentarza.

Przechodzę do rozdziałów:
Prolog (Somnium)
Jest na pewno oryginalny, temu nie da się zaprzeczyć, ale zastanawiam się, do jakiego typu odbiorców go kierujesz. Nigdzie nie znalazłam adnotacji informującej, że aby go w pełni zrozumieć, trzeba interesować się Japonią bądź innymi krajami wschodu. A bez tego lekko nie jest.
Zaczęłaś od opowieści o „przeciętnym Tanace”, który w moim rozumieniu może być ekwiwalentem naszego Kowalskiego, przełożonym na japońskie realia. Dla statystycznego Polaka wywody o Tanace mogą wydawać się dość niezrozumiałe, a zorientowania się w sprawie nie ułatwia nieco zagmatwany styl narracji. Mając jako takie pojęcie o Japonii, było mi odrobinę łatwiej, faktem pozostaje jednak to, że pierwsza część prologu jest mocno konfundująca i niekoniecznie zachęca do kontynuowania lektury. Ta teoria znajduje potwierdzenie, jeśli tylko zerknie się na komentarze, gdzie wszyscy komentujący wyrażali trudność w zrozumieniu tekstu i zauważali toporność niektórych zdań. To nie jest dobry znak dla opowiadania.
W drugiej części zmieniałaś narrację na pierwszoosobową, z którą zostaniemy już do końca, i przedstawiłaś czytelnikowi głównego bohatera opowiadania. Choć słowa „przedstawiłaś” używam trochę na wyrost, gdyż nie poznaliśmy jego imienia. Uważam, że czytelnik możliwie jak najwcześniej chciałby wiedzieć, z kim ma do czynienia, a zdradzenie jego tożsamości mogłoby pomóc w zbudowaniu więzi z postacią. Znając dalsze rozdziały, nie widzę powodu dla zachowania tajemniczości w tej kwestii.
Pozytywem jest za to porządne wprowadzenie w klimat opowiadania. Po przeczytaniu prologu nie ma wątpliwości, wokół jakich środowisk będzie kręciło się życie głównego bohatera. Pojawia się też wątek jego preferencji, znajomości i miejsca w hierarchii organizacji oraz, co najważniejsze, zostało to ukazane w naturalny, chciałoby się powiedzieć organiczny sposób. Brakowało mi jednak choćby minimalnego zaznaczenia nadnaturalności świata przedstawionego. Wydaje mi się, że tego typu elementy powinno wprowadzać się od samego początku, by czytelnik mógł zorientować się, czy taki kierunek będzie mu odpowiadał. Dość łatwo można by to zasugerować choćby w narracji głównego bohatera, a tekst na niczym by nie stracił.
Moim zdaniem prolog, zaraz po oprawie wizualnej, jest wizytówką bloga. Mimo że początki zawsze są najtrudniejsze, a człowiek nie zdążył się jeszcze porządnie rozpisać, starałabym się stworzyć go jak najatrakcyjniejszym dla odbiorcy — czytaj: prostym do zrozumienia dla każdego i wprowadzającym najważniejsze fundamenty świata, przy choćby delikatnym zaznaczeniu fabuły. — A po pewnym czasie, gdy nabrałabym odpowiedniej pewności słów i stylu, poprawiła błędy lub całkowicie przepisała od nowa. Tobie polecam właśnie tę ostatnią opcję, bo w późniejszych rozdziałach zaobserwowałam wzrost jakości i nie widzę powodu, dla którego miałabyś zostawić coś, co może potencjalnie odstraszyć nowego czytelnika od twojej historii. Nie sądzę, żeby ci, którzy śledzą twoje opowiadanie od jakiegoś czasu, narzekali na taką zmianę, bo o ile nie wprowadzisz nowych wątków, w ogóle na nich nie wpłynie. A jeśli treść będzie zupełnie inna, zawsze możesz zachęcić ich do ponownej lektury.  
Twój prolog stara się na zasadzie kontrastu do zwyczajnego mieszkańca Japonii wprowadzić głównego bohatera. Ciekawy zabieg, ale nie działa z kilku powodów: najważniejszy jest taki, że tekst sprawia wrażenie oderwanego od reszty opowiadania. Przedstawiony wątek narkotyku nie ma bezpośredniej kontynuacji w kolejnych odsłonach, przez co z perspektywy czasu wydaje się nieistotny. Otrzymaliśmy kilka faktów i losową scenę nie mówiącą nam, czego można by w przyszłości spodziewać się po fabule opowiadania poza tym, że będzie działa się w środowisku mafii. To zdecydowanie za mało.
Kompozycyjnie też nie do końca to wszystko się klei, bo skąd bohater wie o opowieści o Tanace? Jeśli on opowiada tę historię, to znaczyłoby, że do kogoś się zwraca. A jeśli tak, to do kogo i w jakim celu? Sama treść nie pasuje zbytnio do przemyśleń protagonisty ze względu na podjętą tematykę. Do tego język narracji różni się od jego stylu wypowiedzi.  
W takim razie co zamiast tego? Można rozwinąć scenę z drugiej części prologu, pokazać retrospekcję przedstawiającą bohatera w punkcie zwrotnym jego życia lub jakąkolwiek inną definiującą go scenę. W obecnej sytuacji tak naprawdę nie poznaliśmy wystarczająco ani postaci, ani fabuły.
Podsumowując, moje odczucia w stosunku do prologu są dość mieszane, z przewagą tych negatywnych. Druga część co prawda napawa nieco większym optymizmem, ale do ideału wiele brakuje. Gdybym była przypadkowym czytelnikiem, poważnie zastanawiałabym się, czy warto kontynuować lekturę.

Uwagi:
Dla przeciętnego Tanaki istnieje cały szereg miejsc, które powinny pozostać dla niego dziewicze i nieodkryte przez całe życie”. — Dziewicze i nieodkryte znaczą to samo. Dodatkowo pojawia się powtórzenie „dla”, więc dobrym posunięciem byłoby usunąć zwrot „dla niego”.
„Po pierwsze - przeciętny Tanaka nie powinien nigdy wejść do burdelu”. — Zastępowanie pauz/półpauz dywizami jest niepoprawne, gdyż pełnią one funkcję łącznika lub przeniesienia części wyrazu do kolejnego wiersza. Dodatkowo nie wyglądają one zbyt estetycznie w tekście, gdyż są po prostu za krótkie.
„A już na pewno powinien to dla niego być jedynie niewielki domek z czerwonymi lampkami na szyldzie, gdzie po uiszczeniu odpowiedniej opłaty może ulżyć swojej seksualności tak, jak lubi”. — Jeżeli taki powinien być, to jaki jest naprawdę?
„Rano potem wraca do żony, dzieci, psa i pracy, by harować przez kolejny tydzień na nadgodzinach dla wyrównania bilingu”. — Dla wyrównania rachunku telefonicznego? Jedyną zatwierdzoną formą, jaką udało mi się znaleźć, jest „billing”, także nasuwa się wniosek, że użyte w zdaniu „biling” nie jest do końca poprawne. Sugeruję „potem rano”.
„Oczywiście osiemnastka, z którą to robi, jest wesołą, znudzoną monotonią życia studentką i przez dzień można ją spotkać choćby i w sklepiku osiedlowym jak kupuje bułki”. — Lepiej pasowałoby wyrażenie „w ciągu dnia” zamiast „przez dzień”. Brakuje też przecinka przed „jak”.
„Oczywiście, może się zdarzyć, że córka takiego Tanaki zakocha się w charyzmatycznym prowadzącym telewizyjnego show stworzonego przez półinteligentów dla ćwierćinteligentów, a jego „cudowne zakochanie” w gwiazdce pop z sąsiadującego programu doprowadzi biedną Aiko (chyba nie ma bardziej wyświechtanego i pozbawionego głębszych przemyśleń rodziców imienia żeńskiego, więc idealnie pasuje do pierworodnej Tanaki) do depresji”. — Tak długie wtrącenie nieco wybija z rytmu i trzeba się potem wracać, żeby przypomnieć sobie, o co tak naprawdę chodziło. No i właściwie nie wyjaśnia, dlaczego „Aiko” to takie wyświechtane imię. Jasne, ja wiem, że można by je przetłumaczyć na coś w stylu „dziecko miłości”, ty też, ale temu, kto tego nie ma o tym pojęcia, raczej nie będzie się chciało sprawdzać takiego bzdetu.
„Należy wtedy zachować szczególną ostrożność i przyjeżdżać do załamanej, i właściwie zupełnie już odmóżdżonej, Aiko jedynie w sytuacjach wymagających tego pilnie - skończył się zapas żelek, wciśnięty w rurki i kilo pianki do włosów osobnik płci nieokreślonej wydał płytę z czymś, co złośliwi nazywają muzyką, pluszowy konik się zmechacił, czy coś równie ważnego”. — Osobnik wciśnięty w kilo pianki do włosów brzmi co najmniej dziwnie.
„Yamato powie Tanace, Tanaka żonie, ta wypaple u fryzjera i nieszczęście gotowe”. — Czytałam dwukrotnie i dalej nie mam pojęcia, co Yamato powiedział Tanace, że to takie nieszczęście. Piszesz jakimiś dziwnymi ogólnikami i ciężko zrozumieć, o co ci właściwie chodzi.
„Świat stawia przed Tanaką coraz to nowe wyzwania. Tanaka nie może więc wchodzić już za zamknięte drzwi kuchni w ulubionej knajpie, na halę produkcyjną ulubionych trampek ani do namiotu ze zwierzętami w okolicznym cyrku. To, co czekałoby tam na Tanakę, jest na tyle sprzeczne z jego przekonaniami i od dawna zbieraną z mediów wiedzą, że mogłoby się skończyć czynnym pobytem w budynku z punktu numer dwa”. — Niestety, tego akapitu nie udało mi się zrozumieć. Co takiego zobaczyłby Tanaka, gdyby wszedł do tamtych miejsc, pozostaje dla mnie zagadką.
„W powietrzu unosiła się cierpka woń stęchlizny połączona z kwaskowatym posmakiem krwi”. — Nie jestem przekonana, czy krew ma kwaskowaty posmak, raczej metaliczny. A nawet jeśli, takie stwierdzenie wydaje się dziwne, kiedy bohater tak naprawdę nie jej próbuje. O ile zapach można wyczuć z na odległość, tak smaku już nie.
„Czasami nie mogłem się nadziwić, jakim cudem ciągle trzyma się na nogach po takiej ilości prochów, jaką w siebie potrafił władować naraz”. — „Trzymał”. Zmiana czasu jest tu zupełnie niepotrzebna.
„- Razem z dziewczynami dostaliśmy dwóch chłopców, więc Zu ma nową zabawkę na kilka tygodni, zanim znowu się znudzi. Zresztą, ten drugi jest zupełnie w twoim guście, możesz go sobie wziąć, nam i tak nie przyniesie zbyt wiele zysku. // - Obejdzie się, ostatnim razem jak tak mówiłeś, to szczyl mi o mało ręki nie wyłamał, jak tylko trochę zeszły z niego dragi - mlasnąłem niezadowolony językiem”. — To zupełnie nie pasuje do Heia, jakiego kreujesz na przestrzeni opowiadania. Nie sądzę, żeby „wziął” sobie jakiegoś chłopaka — po pierwsze, nie gustuje w młodych, a po drugie, to zupełnie gryzie się z historią relacji jego i Zu.  
„Raszpa mi w domu znowu coś wymyśliła i chce, żebym był na kolację, „bo to bardzo ważne”, a wolę nie mieć znowu psiarni na ogonie - Xueuqing zaśmiał się krótko na wspomnienie o kuratorze przekonanym, że jest w stanie wygrać z dobrze zorganizowaną siatką Czerwonych Sztyletów”. — Reakcja Xueqinga powinna znaleźć się w nowym akapicie, gdyż wypowiadał się tutaj Hei i tylko jego reakcja może znajdować się w tym samym. Widziałam też twoją notkę z wyjaśnieniem, czemu Hei mówi „raszpa”, zamiast „raszpla”, ale prawdę mówiąc, jakoś mnie nie przekonuje. Myślę też, że tekst powinien się bronić sam i choć doceniam, że postanowiłaś wyjaśnić parę kwestii, o wiele lepiej byłoby, gdyby udało ci się je zainkorporować w rozdziałach. A jeśli nie możesz czegoś wyjaśnić, żeby nie zepsuło niespodzianki, trudno.
„- Nieroztropnie odbierać dziecko matce - zawyrokował, a ja wyczułem w jego głosie kpinę. - Skoro tak, to mam nadzieję, że wziąłeś to, o co cię prosiłem - nie było to pytanie, a stwierdzenie. Mimo pozornej uprzejmości, Xueqing sprawował władzę autorytarną nad wszystkimi w promieniu kilku kilometrów, w tym i nade mną. Bez większej potrzeby, ale jednak z przyzwyczajenia, skinąłem głową”. — Na końcu drugiego zdania powinna pojawić się kropka i „nie” napisane dużą literą. Dalsze zdania powinny znaleźć się w nowym akapicie, gdyż są to reakcje i przemyślenia Heia. Linię dialogową jednej postaci, jej przemyślenia i reakcje piszemy w jednym akapicie. Kiedy drugi bohater zabiera głos, robi coś, myśli — zapisujemy to w kolejnym. W ten sposób jest przejrzyście i nie ma szansy pomylenia się w tym, co kto robi. Ten błąd powtarza się notorycznie, więc nie będę już do niego wracać.
„Fascynowała mnie zdolność pojawiania się i znikania w dowolnie wybranej przestrzeni tresowanych od młodości przybocznych dona”. — Nie jestem przekonana, czy Hei w myślach nazwałby Xuieqinga donem. To tytuł używany przez włoskie i amerykańskie mafie, nie chińskie triady. Włoskie słownictwo po prostu tutaj nie pasuje. Nie jest też wcale bardziej zrozumiałe dla osób niezaznajomionych z mafijnymi klimatami;  ja i tak musiałam sprawdzać ich znaczenie.
„Jak sprawdzicie i zatwierdzicie produkcję, to przez tydzień Sanji Chue w dobrych warunkach powinna zdążyć może nawet i z tysiącem - mężczyzna podał starcowi woreczek z zielonkawymi kapsułkami, które wyciągnął wcześniej z mojego pudełka”. — „Mężczyzna” powinien być zapisany dużą literą po kropce. Ten błąd również pojawia się praktycznie cały czas. Małą literą i bez kropki piszemy tylko, jeśli reakcja odnosi się bezpośrednio do sposobu wypowiedzenia danej kwestii np. „stwierdził”, „szepnął”, „krzyknął”. Wszystko inne nie liczy się jako kontynuacja i jest osobnym zdaniem.
„- Według obliczeń 95%, według mnie co najmniej 80 - odpowiedziałem pewnie, wstając z klęczek i otrzepując spodnie”. — Liczby zapisywane cyframi arabskimi w prozie są niepoprawne. Powinno się używać zapisu słownego. A jeżeli już upierasz się na zapis cyframi, to procenty daje się po spacji.

Somnium I
Przez cały rozdział lawirowałaś między czasem przeszłym a teraźniejszym. Rozumiem, co chciałaś osiągnąć, ale myślę, że byłoby bardziej spójnie, gdybyś zdecydowała się na jedną formę. Pojawiło się też sporo powtórzeń wyrazu „być”.
Bohater opisujący siebie za pomocą odbicia w lustrze jest powszechnie uznawany za tani i mocno już zużyty chwyt, a właśnie tak rozpoczyna się rozdział pierwszy. Poza tym nie bardzo rozumiem, dlaczego Hei nie mógł ubrać się po swojemu? Chłopak ma dziewiętnaście lat, chyba nie musi bezwzględnie słuchać w takich kwestiach znienawidzonej matki. Rozumiałabym to jeszcze w sytuacji, w której czułby do niej szacunek, ale widać, że tak nie jest. Wystarczy spojrzeć na ten rozdział, nie wspominając o kolejnych. Nie wiem, może się nie znam, ale Hei na początku zdaje się nieco zbyt dramatyzować.
Brakuje mu też logicznego podejścia. Gdyby wskoczył pod prysznic zaraz po dowiedzeniu się o przybyciu gościu, prawdopodobnie zdążyłby wyszykować się na glanc. Co robił przez ten czas? Znalezienie odpowiednich ciuchów nie mogło tyle trwać, o ile nie posiada własnej, ciągnącej się kilometrami garderoby — a raczej nie ma, bo wspomniał jedynie o szafie. Jeśli ubrania wybrała mu wcześniej matka — co tłumaczyłoby jego narzekania — to ja już naprawdę nie wiem, o co chodzi. Ostatecznie na końcu i tak się ich pozbył i nawet zdążył „poprawić sobie humor”, zanim goście porządnie rozsiedli się w salonie. Teoretycznie jest to zgodne z jego charakterem. Praktycznie wywołuje u mnie uniesienie brwi.
Mam nieprzyjemne wrażenie, że nie do końca miałaś pomysł na rozpoczęcie tego rozdziału. Wiedziałaś, że powinien zawierać spotkanie z tajemniczymi gośćmi. Wiedziałaś, że chcesz wcześniej przybliżyć rodzinną sytuację Heia i opisać zażycie przez niego Krwawej Róży. Wiedziałaś też, jakie jego cechy chciałaś pokazać czytelnikowi — buntowniczy charakter, obeznanie w modzie i lekceważący stosunek do matki, ale samo wykonanie stawia twojego głównego bohatera raczej w negatywnym świetle.
„Zemsta” Heia wydała mi się bardzo dziecinnym zagraniem, co z drugiej strony było idealnym przedłużeniem jego wcześniejszych przemyśleń. Obstawiam jednak, że Soujirou, uśmiechając się, nie pomyślał o żadnej rzeczy wymienionej przez głównego bohatera w kontekście, w jakim ten by sobie tego życzył.
Nie bardzo rozumiem w jaki sposób wybierasz zdania, które zostają zapisane kursywą. Czasem wydawałoby się, że niektóre mogłyby ją mieć, a tak nie jest. Innym razem kursywa pojawia się w wypowiedziach napisanych w czasie przeszłym, przy których takiego wyróżnienia bym się nie spodziewała. Może warto, żebyś zastanowiła się nad tą kwestią i jakoś to usystematyzowała?
Przyznam, że te wymalowane paznokcie na początku zbiły mnie z tropu. Tak samo jak „kobiece” wygibasy protagonisty, choć wydaje mi się, że może tutaj chodzić bardziej o niefortunny dobór słów. W jakiś niewytłumaczalny sposób kłócą się z resztą dotychczasowej charakterystyki Heia. I o ile jestem w stanie przyzwyczaić się do jego „kocich ruchów”, mając na uwadze kolejne rozdziały (chociaż im dalej w opowiadaniu, tym ich mniej), tak co do „szponów” mam pewne wątpliwości natury technicznej, do których wrócę później, przy moich odczuciach względem bohaterów.
Hei testujący biednego Soujirou jest ciekawym widokiem. Niestety, nie potrafię mu kibicować. Cały czas wywyższa się i wyżywa na matce. Tak, robiła niewybaczalne rzeczy, ale nie byłam ich świadkiem, żeby móc zrozumieć rozgoryczenie dorastającego w takich warunkach chłopaka. Zobaczyłam jedynie słabą, zapłakaną kobietę, starającą się zacząć życie od nowa. A po drugiej stronie wyzywającego ją od najgorszych i życzącego jej śmierci syna, twierdzącego, że sam nie jest do końca normalny. W tej chwili to on jest oprawcą, a ona ofiarą. Gdybym stanęła po jego stronie, czułabym się co najmniej dziwnie.
Końcowa rozmowa z aktorem tylko pogrążyła go w moich oczach. Dlaczego w ogóle powinnam czytać o kimś takim? Twój główny bohater jest zwyczajnie męczącym dupkiem. Gdybym była przypadkowym czytelnikiem, wcisnęłabym czerwony krzyżyk i podziękowała za taką zabawę. Przez cały rozdział nie znalazłam w tej postaci niczego pozytywnego, co mogłoby jakoś dać mi nadzieję na poprawę.
Postrzegam Heia głównie w kategoriach antybohatera, bo wydaje mi się, że chciałabyś, aby czytelnik takim go widział. Przy czym uważam, że stworzenie lubianej postaci na takiej kanwie jest niezwykle trudne. To ciągłe balansowanie na granicy. Jeśli protagonista ją przekroczy i spadnie, ciężko mu wrócić i zdobyć serca czytelników na nowo. Dla mnie Hei w tym momencie chodzi praktycznie po dnie. Zobaczymy, czy w kolejnych rozdziałach uda mu się znaleźć jakieś schody albo chociaż linę.
Może gdyby rozdział zaczął się jakąś inną sceną, ukazującą Heia w innym, lepszym świetle, na przykład w barze Horiego-chan — jakoś zawsze lepiej się zachowuje w jego towarzystwie, to widziałabym jakieś światełko w tunelu i nie postrzegałabym go tak jednoznacznie.

Uwagi:
„Po pierwsze - biała koszula uparcie podkreślająca, jak kościsto blada i wręcz szara była moja karnacja. Można by się kłócić, co było lepszą reklamą proszku do prania - bawełna, czy to, co spod niej wystawało”. — Powtórzenie słowa „było”. Raczej „trupioblada”, bo „kościstym” można być, jak się jest chudym..
„Kto w obecnych czasach jest jeszcze na tyle dużym ignorantem, by nosić czarny garnitur w sytuacjach niebędących pogrzebem lub wieczorowym spotkaniem”. — Na końcu powinien znaleźć się znak zapytania.
„Idźmy dalej - ci bardzo ważni, a właściwie BARDZO WAŻNI, goście przychodzą za pół godziny, o czym dowiedziałem się kwadrans temu. Czy więc zdążę się wykąpać, żeby ułożyć włosy w coś bardziej formalnego jak wysoki kucyk z kilkoma warkoczykami i futrzanymi kitkami? Ależ oczywiście, że nie. I czy w związku z tym wyglądałem jak idiota, mając na sobie równocześnie garnitur, fryzurę jak z dyskoteki i pluszowe papcie w miśki ze starej czeskiej bajki?” — Zbędny przecinek przed „goście”. Zmiana czasu na teraźniejszy. Z drugiego zdania, przez wyraz „niż”, wynika, że Hei nie ma czasu, żeby ułożyć włosy w kucyk z warkoczykami i futrzanymi kitkami, natomiast dalej wychodzi na to, że teraz ma właśnie taką fryzurę i nie ma czasu jej zmienić na nic innego. Poza tym, dlaczego Hei, mieszkający w Japonii ma jakiekolwiek pojęcie o czeskich bajkach? Raczej powinien mieć kapcie z postaciami bajek chińskich albo japońskich, ewentualnie amerykańskich.
Było dla mnie oczywiste, że nie wyrzuciła mnie na zbity pysk tydzień po śmierci ojca tylko dlatego, że to na mnie przepisane były w spadku wszystkie pieniądze, posiadłość, w której żyliśmy, kilka hektarów ogrodu, akcje spółki budowlanej „House of Japan” i kolekcja dzieł sztuki – wszystko razem oszacowane na ładne kilka milionów dolarów”. — Powtórzenie wyrazu „było”.
„Mimo usilnych prób, nie potrafiłem spamiętać nawet połowy imion jej kochanków, bezceremonialnie sprowadzanych niemal ciągle do domu jeszcze za życia ojca”. — Nie wydaje mi się, że Hei chciałby zapamiętywać imiona kochanków matki. Przecinek przed „nie” nie jest potrzebny.
„Wiedziałem, że ojciec doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co otrzymywał w zamian za wolność, luksusy i miłość niemal bezwarunkową”. — Jak ojciec Heia może zdawać sobie z czegoś sprawę, jeśli nie żyje? Zmień tę część na czas przeszły.
„Zerknąłem na zegarek. Według staroświeckiego, wskazówkowego mechanizmu była równo za dziesięć piąta, ale wiedziałem, że czas rzeczywisty biegł trzy minuty szybciej od mojego prywatnego.”, „Nie, żebym jej współczuł, po prostu nawet tak drobna „podłość” z mojej strony była warta swojej ceny późniejszych krzyków i może nawet trzaskania zastawy. Tak, moja matka była z gatunku tych, co w iście kinowym stylu sprawdzały, czy ta tytanowa, nietłukąca się porcelana rzeczywiście się nie tłucze”. — Powtórzenia wyrazu „była”.
„Nawet nie szukałem wody, by przepić małą, jadowicie czerwoną kuleczkę z półpłynną zawartością i niemal od razu poczułem, że specyfik zaczął działać”. — Bardziej pasuje tutaj „popić”.
„- Już idę mamo! - zawołałem sztucznym aż do plastikowości głosem i cudem pohamowałem wybuch śmiechu”. — Brakuje przecinka przed „mamo”.
„Gdy wreszcie pojawiłem się, cała trójka była już w salonie. Trójka, bo najwyraźniej naszymi gośćmi mieli być dwaj mężczyźni”. — Powtórzenie wyrazu „być”.
„Od razu to on przykuł moją uwagę”. — „To on” wydaje się w tym zdaniu niepotrzebne. Z kontekstu wynika, że chodzi o Soujirou. A jeśli chcesz to zostawić, przenieś na sam początek zdania.
„W dobrze dobranym, jasnobeżowym garniturze z kremową koszulą świetnie podkreślił delikatnie opaloną, brzoskwiniową cerę o idealnej wręcz strukturze”. — Nie wiem, jak bardzo blisko musiałby podejść Hei, żeby przekonać się o „idealnej strukturze” skóry Soujirou. O jej ogólnym stanie tak, ale z daleka nie widać wszystkich niedoskonałości.
„- Już jestem - stwierdziłem pewnym głosem, gdy przez kolejne kilka sekund nikt nie zauważył opartego o futrynę drzwi mnie”. — Przez to „mnie” na końcu zdanie brzmi dość dziwnie. Można by je przesunąć między „nikt” a „nie” albo „zauważył” a „opartego”.
„Reakcja mężczyzn była zupełnie odmienna - starszy zdawał się zupełnie nie zauważać jakiegokolwiek problemu, a młodszy nawet uśmiechnął się lekko, prawdopodobnie zarówno w uznaniu pomysłu, jak i wyglądu. Wyglądał przy tym na kogoś zupełnie przyzwyczajonego do takich strojów, a wyobraźnia szybko podsunęła mi jego obraz w nonszalancko rozpiętej koszuli i ze zmierzwionymi włosami”. — Powtórzenie wyrazu „wygląd” tuż obok siebie.
„Nie wiem, co tu robił, ale już doskonale wiedziałem, co ja będę robił przez najbliższe kilka godzin”. — Powtórzenie słowa „robił” i „wiedzieć”.
„Przeszedłem leniwie przez pokój do wolnego krzesła i odsunąłem je z gracją w sposób, który podpatrzyłem u Huian, gdy uczyła dziewczyny kulturalnego i pociągającego zachowania przy klientach z wyższej półki, i usiadłem, zwracając przy okazji uwagę mężczyzn na paznokcie zaopatrzone w biało-czarnym wzorek kwiatów na długiej, idealnie wypiłowanej w półkole płytce”. — Ale długaśne zdanie. „Zaopatrzone paznokcie” brzmią dość dziwnie, plus powinno być „biało-czarny”.
„Widać było po nim, że moja reakcja była ostatnią, jakiej oczekiwał.” — Powtórzenie słowa „był”.
„- Dosyć! - wrzasnęła w końcu, czym zdziwiła nawet biednego glusia.” — Nie bardzo wiem, kim lub czym może być „glusio”. Sama to wymyśliłaś? Jeśli tak, przydałby się przypis.
„Wstałem i przeciągnąłem się, z kontemplacją wyciągając zaplecione ręce wysoko w górę, po czym powoli i z gracją wziąłem ułożoną w staromodny i niezupełnie zgodny z savoir-vivre’em sposób chustkę, po czym rzuciłem złożoną na talerz dla zaakcentowania swojego odejścia od stołu, po czym odszedłem, kołysząc przy tym dystyngowanie biodrami”. — Powtórzenie słowa „po czym” i „odejść”, a „swojego” jest tu zbędne. To zdanie wydaje się zbyt poplątane przez swoją długość.
„- Chwila, chwila - teraz, to już zupełnie zgłupiałem. Czy ja naprawdę wyglądam na jakiegoś szczyla z kompleksem Edypa? - Ustalmy fakty”. — Co w środku robi ten dywiz? Dobrze, już wiem, o co chodzi, tylko, że przez niepoprawny zapis dialogów, bardzo trudno zorientować się tutaj, co jest dialogiem a co reakcją bohatera. To chyba najlepszy przykład, jak zły zapis potrafi namieszać i zdezorientować czytelnika. Dodatkowo kompleks Edypa polega na nienawiści do ojca, przy jednoczesnym pragnieniu matki, więc w tym przypadku to nie działa. Hei mógł powiedzieć to szybko i w złości, ale lepiej nie mylić pojęć.  

Somnium II
Do Heia powracamy jeszcze tego samego dnia, kiedy czeka na przyjście Zu. Już w pokoju hotelowym Hei narzeka na swoją matkę, potem mężczyźni zaczynają się całować i... następuje wprowadzenie do nadnaturalnej części opowiadania, bo Hei nieświadomie wysuwa swoje pazurki. Jeśli wcześniej w tekście były przesłanki ku takiej rewelacji, to zupełnie ich nie zauważyłam. A jeśli nie było, to wiedz, że robisz to źle. Wystarczyłyby krótkie wtrącenia, gdzie Hei wyczuwa coś swoim zwierzęcym węchem, tak, żeby czytelnik miał świadomość, że wiąże się to z wyostrzonymi zmysłami albo możesz napisać, że przypadkowo zniszczył sobie ubranie pazurami. Cokolwiek, co mogłoby naprowadzić czytelnika na trop bycia lisem.
Cóż, muszę stwierdzić, że Zu na razie wydaje się nie najgorszym gościem. To nie aniołek, w końcu siedzi w mafii, ale nie mogę narzekać. Nawet Hei w jego obecności stał się całkiem znośny. Niesmak po poprzednim rozdziale zaczyna trochę się zmniejszać.
Przechodzimy do następnej sceny, gdzie jest testowany nowy narkotyk. Prócz niezdecydowania Heia odnośnie poziomu własnej wiedzy, nie mam większych zastrzeżeń. No, może jeszcze nie podobało mi się, że nie pokazałaś efektów narkotyku. Przedstawiłaś za to dwóch nowych bohaterów, a całość przyjemnie się rozwija, choć wciąż czuć, że to dopiero początek.
Jest lepiej niż w jedynce, nie mam już tak mocnego wrażenia, że sceny są wymuszone. Nie znalazłam też bijących po oczach powtórzeń. Twoja mocna strona to narracja z perspektywy Heia i wydaje się, że zdajesz sobie z tego sprawę.

Uwagi:
„Śledząca mnie niemal przez cały czas recepcjonistka wydawała się być jeszcze bardziej podejrzliwa, dlatego posłałem jej słodki uśmiech heartbreaker’a i niespiesznym, kołyszącym krokiem udałem się do głównego wyjścia”. — Zbędny apostrof. Niepotrzebne apostrofy są kolejnym wielokrotnie powtarzającym się w opowiadaniu błędem. Obcojęzyczne wtręty zapisujemy kursywą — link.
„- Balkan Vodka z likierem albo coś polskiego - odpowiedziałem bez namysłu i zgarnąłem z oczu irytujący mnie od dłuższego czasu zaplątany kosmyk włosów”. — Polski akcent musi być.
„- Jeśli to taka sierota, to go podtruj i z głowy - Zu tylko machnął ręką na moją ostatnią uwagę. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Xiao Hei ma wyrzuty sumienia - Zu uśmiechnął się sugestywnie, ale ja pokiwałem głową. Wiedziałem, że raszpa by od razu się na mnie zemściła w najmniej przyjemny sposób. //- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - prychnąłem z przekąsem. - To może od razu zróbmy sobie spacer do kaszalotów i pochwalmy się rewelacjami, że mi ogon wystaje z dupy, co?” — Użyłaś blisko siebie dwa razy imienia „Zu”. Ogólnie ta część dialogu jest jakaś nieskładna. Hei pokiwał głową, mimo że nie miał wyrzutów sumienia, tylko obawiał się matki, a potem zapytał, czy Zu chciałby się go pozbyć. Jedno zdanie nie wynika z drugiego. Przynajmniej pojawia się nadnaturalna strona opowiadania, choć też wprowadzona jakoś koślawo. Nic takiego nie wynikało z poprzednich rozdziałów, a nagle Hei wypala z tym ogonem. No i wiesz, dopóki nie pojawił się Xiaogou, nie miałam pojęcia o co chodzi z pochodzeniem słowa „Xiao” i nawet przez pewien czas myślałam, że to nazwisko głównego bohatera.
„- I właśnie dlatego nam obu powinno zależeć na tym samym, nieprawdaż - wyszeptałem mu zalotnie prosto do ucha, gdy udało mi się chociaż na chwilę odzyskać wolność”. — To zdanie wygląda na pytanie, więc pytam — gdzie się podział znak zapytania?
„Swoją partię grał też czas, przez jaki nie kochałem się już z żadnym mężczyzną”. — Nie bardzo wiem, po co jest tam to „już”.
„Mężczyzna stanowczo zbyt nachalnie rozglądał się po wnętrzu, dlatego mlasnąłem niezadowolony i zsunąłem się z pościeli, po czym podszedłem do lustra osłoniętego przed ciekawskimi spojrzeniami z zewnątrz przez szafę”. — Ostatnia część zdania brzmi dość dziwnie i trudno sobie wyobrazić to lustro razem z szafą. Zanim całkowicie zrozumiałam, co chciałaś przekazać, musiałam się trochę nagłowić. No i przepraszam, ale za każdym razem, gdy Hei mlaszcze, imaginuję sobie go jako staruszka ciamkającego suchary. Pewnie miało być „zwierzęco”, ale moja wyobraźnia postanowiła obrać inny kierunek.
„Trzymał w dłoniach butelkę z charakterystyczną, białą etykietką Balkan’a”. — Nah, znów ten niepotrzebny apostrof.
„Razem z Xueqingiem, Zu i dwójką consigliere znajdowaliśmy się za szybą fenicką laboratorium chemicznego”. — Do szyby dodałaś przypis, ale do „consigliere” już nie. Wyguglałam to sobie i jakoś wciąż ciężko mi uwierzyć, że Hei używa włoskich nazw do opisywania mafijnych członków.
„Moja teoretyczna znajomość biologii i chemii kończyła się właściwie na wiedzy, że mentos w Coca-Coli wybuchnie oraz budowie łańcucha pokarmowego na przykładzie lisa, myszy i pszenicy, dlatego zazwyczaj nawet nie próbowałem udawać, że wiem, co oznaczają potencjalne zmiany w algorytmach. No, może pamiętałem jeszcze z dzieciństwa jakieś podstawowe wykresy pokazywane mi przez ojca w nadziei, że pójdę w jego ślady”. — Nie bardzo rozumiem. Przecież Hei jest chemikiem mafii, tak? Więc powinien ogarniać te tematy. Czy jednak nie? Ale przecież dał w prologu Xueqingowi tabletki. Z samych ziół to raczej ich nie zrobił. Co się dzieje?
„- W tej ilości izomer S powinien już się pokazać - stwierdziłem, zerkając na dane na monitorze. - Jesteś pewna, że to połknęła?” i „Ciśnienie w normie, EKG niemal jak z podręczników, nawet w stanie stresu… No jasne!” — A tutaj jednak Hei coś wie. To jak to w końcu jest?
„- Wiem, co mówię, zwolnij ją zupełnie - powtórzyłem głosem nieznoszącym sprzeciwu”. — Bardziej pasowałoby „uwolnij”. Teraz wygląda na to, jakby mieli wyrzucić ją z pracy.

Somnium III
Rozdział zaczyna się odganianiem natrętnej muchy, to znaczy Yuumi, przez Heia. Nasz bohater w bardzo japoński sposób — czytaj zawoalowany — powiedział jej, że za nią nie przepada, ale ta zdawała sobie nic z tego nie robić. Myślę, że widząc, iż taka metoda nie działa, mógł posunąć się do bardziej dosłownych, lecz wciąż uprzejmych, słów. Biedna dziewczyna wciąż ma nadzieje, zostawiła przecież bilety do  kina. Okej, była nachalna, ale takie zwodzenie niczego nie rozwiązało, bo przecież ta koleżanka będzie wracać. Potem nasz kochany bohater bezczelnie nałgał w pokoju nauczycielskim i na koniec oczywiście nie uważał na lekcji. Jego nastawienie typu „jestem od was lepszy” i „wszyscy dookoła to kretyni, którymi nie warto zawracać sobie głowy” mnie dobija.
Gwoli ścisłości, doskonale rozumiem, dlaczego Hei taki jest i skąd bierze się jego zachowanie. Biorę pod uwagę jego przeszłość, ale te rzeczy nie mają takiego impetu, jaki powinny mieć, bo działy się za kulisami, jeszcze przed akcją opowiadania. Nie twierdzę, że powinnaś napisać stustronnicowy prequel, tylko, że przez to nie jestem w stanie współczuć Heiowi. Być może warto byłoby wprowadzić retrospekcje?
Możliwe jest też to, że twoim celem było stworzenie właśnie takiego głównego bohatera, ale czytanie o kimś (szczególnie w pierwszej osobie), kogo się nie lubi, a powiedzmy sobie szczerze, Hei nie jest na tym etapie zbyt sympatyczny, zakrawa o masochizm.
Dobrze, że próbujesz ocieplić jego wizerunek poprzez doglądanie rannego ptaka. Cieszę się, że kos znalazł opiekuna, który porządnie się nim zajął, ale... Nie kontynuowałaś tego wątku. Biedny ptak został pozostawiony sam sobie i najpewniej nie udało mu się przeżyć bez pomocy z zewnątrz. Hei ani razu później o nim nie wspomniał, co wskazuje na to, że tak  naprawdę nie zależało mu na zwierzęciu, więc nie widzę sensu pojawienia się tej sceny w opowiadaniu. Całkiem możliwe jest też to, że po prostu o niej zapomniałaś, bo to dość krótka scena, myślę jednak, że warto zwracać uwagę na takie szczegóły, więc postaraj się dopracować tę kwestię.
Przynajmniej pojawił się Sou (pozwolę sobie mówić na niego Sou, bo ma takie imię, że prędzej czy później zrobię w nim literówkę albo dwie, mam nadzieję, że mi to wybaczysz), choć z drugiej strony szkoda mi go, kiedy widzę jego starania o zaskarbienie sympatii Heia. Szkoda, że nie piszesz z jego perspektywy, bo byłaby to miła odmiana od trudnego charakteru głównego bohatera. Dodatkowo pewne „nieścisłości” z końca pierwszej części nieco by się wyjaśniły. Przynajmniej umówili się na herbatkę i ciastko. Zawsze to jakiś postęp.
Scena z Jyuuro była nawet przyjemna, na pewno lżejsza w odbiorze i mniej nasycona negatywizmem Heia. Trochę mi smutno, że Sou dostał kawę. Może chciał herbatę? Tego się jednak nie dowiem, choć wynagrodziłaś mi to informacją o „starszych, forsiastych mężczyznach”. Zabawnie jest śledzić, jak główny bohater interpretuje zachowanie Sou, bo mam zgoła inne wyobrażenia na temat jego myśli. Przynajmniej na koniec zaskoczył Heia, choć muszę przyznać, że wpłynęłaś na niebezpieczne wody z tą wiedzą na temat różnych miejsc, w których przebywał nasz protagonista. Pachnie trochę prześladowcą.

Uwagi:
„- Wybacz, Yuumi. Niestety skończymy pewnie późno, a nie chciałbym kazać ci czekać - wstałem i uśmiechnąłem się znacząco. - Ostatecznie to niekulturalne z mojej strony narażać damę na uszczerbek, choćby tylko godności - stwierdziłem, wsuwając kartkę do kieszeni i wyszedłem z klasy. Przeszedłem zatłoczonym, rozwrzeszczanym korytarzem aż pod pokój nauczycielski i zapukałem delikatnie, a gdy nie otrzymałem odpowiedzi, drugi raz mocniej”. — Od „przeszedłem” dałabym nowy akapit, bo zmienia się „temat” i Hei przechodzi z rozmowy do przemieszczania się.
„- Oh, so you think that a stranger adult is just as important as your precious teacher, don’t you? - naprawdę musimy się w to bawić za każdym razem… Może i w podstawówce miało sens, żeby „poniżać” nieobecnych uczniów pytaniem w języku, którego nie znali, ale teraz? W dobie komputerów i smartfonów przyklejonych każdemu do ręki? //- Well, as for me the question is not who’s more important but who’ll gain more from my action. And that’s undisputable for anyone that considers noblesse oblige as valid - odpowiedziałem z uśmiechem i wyminąłem kobietę, przeciskając się z gracją w drzwiach”. — Z gracją raczej się nie „przeciska”, ewentualnie można się „prześliznąć”. W przypisie pominęłaś tłumaczenie, ale wydaje mi się, że lepiej byłoby je zamieścić. Wbrew temu, co zasugerował Hei, nie wszyscy mogą zrozumieć treść tej wymiany zdań. Just sayin'.
„Na górnej półce stał ciężki, metalowy kuferek opisany „laboratory material”. — Jakoś wydaje mi się, że zamiast po angielsku napis byłby po japońsku. Bo akcja dzieje się w Japonii, nie?
„Zadowolony odszedłem na miejsce i usiadłem, z rozbawieniem zauważając, że na ławce leżał kolorowy bilet kinowy z wydrukowanym dużym napisem „KAKERA II”. — Okej, sprawdziłam i „kakera” to inne słowo, ale wiesz, że wcześniej wspominałaś o filmie pod tytułem „Karera”, a teraz pojawia się „Kakera 2”? Brzmią bardzo podobnie, a ty nie dałaś pod tym drugim wyjaśniającego przypisu. Prawdopodobnie większość, jak ja za pierwszym razem, pomyśli, że zrobiłaś literówkę. Może lepiej byłoby zmienić ten tytuł na coś innego, bardziej różniącego się? I tak nie ma to żadnego znaczenia pod względem fabularnym, a dzięki temu można by uniknąć nieporozumień.
„Mniejsza z tym, i tak poziom jest tak żenująco niski, że przewertowanie podręcznika zapewniłoby mi dobrą ocenę nawet, gdybym musiał rzeczywiście przejmować się egzaminem z tego przedmiotu”. — Powtórzenie słowa „tak”. Przecinek powinien znaleźć się przed „nawet”, a nie za nim.
„Brakowało pięciu minut do zakończenia lekcji, gdy zerknąłem leniwym wzrokiem na zapiski na tablicy. Było na niej rozpisane do niemożliwości zadanie wymagające do policzenia krótkiego wzoru w dwóch linijkach”. — Powtórzenia słowa „na”.
„Widziałem to wszystko w jego postawie - wyprostowanych ramionach, pewnym kroku, spokojnych oczach i wiecznie przyklejonym uśmiechu misjonarza dającego butelkę wody murzyńskiej wiosce w przeświadczeniu, że te 2 litry zbawią cały świat”. — „Dwa” nie „2”.
„Podczas jazdy wreszcie się dowiedziałem, jak dokładnie miał na imię mój towarzysz – Soujirou Honami - i że rzeczywiście grał w „Kakera” i oczekującym premiery „Kakera II”. — Teraz to już całkowicie zgłupiałam. Jak byk w pierwszym rozdziale było „karera” z przypisem „oni”. Teraz to nagle „kakera”, według Google tłumacza „fragment”? Zdecyduj się, autorko, proszę cię.
„- Nie ma w niej dragów - stwierdziłem pewnym głosem, obserwując z rozśmieszeniem zachowanie aktora”. — Wydaje mi się, że „rozbawieniem” byłoby lepszym wyborem.

Somnium IV
Nie mam pewności, czy niezbędnym było powtórzenie ostatniej linijki dialogowej z poprzedniego rozdziału. Rozdziały pojawiają się z tygodnia na tydzień, więc raczej nie sposób zapomnieć zakończenia. Choć z drugiej strony urwałaś tamtą rozmowę w samym jej środku.
Na szczęście okazuje się, że Sou to porządny gość, choć zbieg okoliczności towarzyszący przekazaniu mu informacji przez tego managera jest nieco podejrzany.
Hei razem z Jyuuro gadają sobie w najlepsze o gangsterskich sprawach, a biedny Sou tylko siedzi i zastanawia się, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież nie ma szans, żeby wiedział, kim jest Chue. Poza tym wciąż mam wrażenie, że protagonista wkręca sobie to całe „zainteresowanie” Sou. Nawet poprzez przefiltrowaną przez Heia narrację nie mogę zobaczyć w jego postawie jakichś widocznych znaków. Przez to cała „gra” głównego bohatera wydaje mi się bardziej śmieszna, żeby nie powiedzieć niepoważna. Nie wiem, może nie umiem czytać między wierszami. A może nic między nimi nie ma.
Fascynuje mnie też brak jakichkolwiek hamulców u naszego lisa w sprawie wygadywania szczegółów dotyczących jego przestępczej działalności. Hei może uważać, że to nie ma znaczenia, bo policja nic mu nie zrobi, ale to wciąż nie jest fakt, który należy przekazywać każdemu jak leci.
W oczekiwaniu na podwózkę Hei ciągnie ze sobą Soujirou na zakupy. Nie wiem, czemu się dziwił, że Sou zaczął rozmawiać z tamtą kobietą, zamiast podążać za nim. Oglądanie lakierów do paznokci nie interesuje całkiem sporej ilości facetów i nasz protagonista powinien to raczej rozumieć albo chociaż wziąć pod uwagę. Dziwne natomiast było dla mnie to, że Hei wcale się nie pożegnał, tylko zostawił aktora bez słowa i poszedł spotkać się z Zu na parkingu. Ta cała akcja z podwózką była chyba po to, żeby Sou zobaczył tamtych dwóch razem, nie? Jeśli tak, to wyszło trochę bez sensu.
Po dojeździe do siedziby Czerwonych Sztyletów atmosfera nieznacznie gęstnieje. Mężczyźni ostrożnie wchodzą do budynku, zastając na miejscu niezbyt miłe powitanie. Boleści Heia wyszły ci nawet realistycznie, choć nieco przeraziła mnie ta „kałuża”. Nie wydaje mi się, żeby mógł stracić aż tyle krwi i się nie wykrwawić na miejscu albo chociaż nie zemdleć. I tak, wzięłam poprawkę na jego zwierzęcą stronę. I tak, nie wydaje mi się, żeby dużo w tej sytuacji mogła pomóc.
Ostatecznie Hei długo nie pozostaje na miejscu, poinstruowany przez Shena, by wracał do siebie. „Uszkodzony” chłopak i tak nie przydałby się na nic w walce.
Jego droga do domu pozostaje tajemnicą i powracasz dopiero, gdy Hei znalazł się u siebie Trochę mi tego zabrakło, ale rozumiem, że trudno byłoby ci to w miarę logicznie przedstawić.
Ostatni fragment to tylko jeden akapit i właściwie dziwię się, że postanowiłaś go umieścić w tekście. Czułabym się bardziej przejęta losem głównego bohatera, gdybyś urwała cliffhangerem i musiałabym się zastanawiać, czy dotarł do domu, czy może leżał gdzieś po drodze na środku ulicy. Byłoby jakiś napięcie, a tak wydaje się, że Heiowi poszło zdecydowanie za łatwo. Na twoim miejscu przeniosłabym to do kolejnego rozdziału albo w ogóle wyrzuciła, ale zrobisz, jak będziesz uważała.

Uwagi:
„- S-skąd ty… Śledziłeś mnie?! - co tu się do cholery działo? Przecież on nie należy do żadnej triady… nie może! Jeden z dwójki klientów popatrzył na mnie pytająco, ale zlekceważyłem to”. — Raczej powinnaś to, co zapisane kursywą, napisać w czasie teraźniejszym, bo ta wyraźna myśl działa się w tamtej chwili a resztę w czasie przeszłym. Ogólnie dziwna sprawa z tą kursywą, bo zdanie później wygląda już normalnie, a wydaje się brzmieć w „jednym tonie” z poprzednim. Jest też już w czasie teraźniejszym. Dosłownie pomieszanie z poplątaniem.
„Grunt powoli osuwał mi się spod nóg”. — Ja wiem, że to takie wyrażenie, ale tutaj jednak brzmi dość niefortunne, bo przecież Hei w tej scenie siedzi.
„On naprawdę myślał, że nie brzmi, jakby był zazdrosny i zdesperowany?” — Ile oni się znają, dwa dni? Hei ma tak wielkie mniemanie o sobie, że pewnie ledwo zmieściło się w tej kawiarni.
„Po prostu nie chcę, żeby coś się stało mojemu młodszemu bratu, a w końcu niedługo nimi będziemy”. — To zdanie tylko potwierdza, że Sou chce traktować Heia jak brata, nie jak potencjalnego kochanka. Jeśli mam wybierać, komu mam wierzyć, jakoś bardziej ufam Sou.
„- Myślałem, że będziesz się za chwilę zbierał - zauważył, nalewając zimną ciecz”. — Nie wiem dlaczego, ale zawsze mnie śmieszy, gdy widzę słowo „ciecz” będące synonimem jakiejkolwiek płynnej substancji. Nie widziałam nigdy za to zdania typu „Odłożyłem ciało stałe na półkę”, które przecież brzmi równie kuriozalnie. Jak żyję, nie słyszałam, żeby ktoś w zwykłej rozmowie mówił „ciecz”. Natomiast w opowiadaniach pojawia się ono nagminnie. Może w bardzo sztywnej narracji wszystkowiedzącej by to tak nie raziło, ale w personalnej brzmi niespecjalnie dobrze. Myślę, że takie sytuacje to wynik przytłaczającego strachu przed powtórzeniami, ale nie dajmy się zwariować. Herbata to herbata, może ewentualnie napój, ale „ciecz”? Może się czepiam, ale to strasznie nienaturalne. Nawet w myślach chemika.
„Mój zmysł bezpieczeństwa wariował, gdy na pełnym pędzie braliśmy nawet ostre zakręty, a każdy samochód ponadprzeciętnej jakości stanowił pretekst do ulicznej zaczepki”. — Jakoś dziwnie brzmi ten „pełny pęd”. Słyszałam określenie „na pełnym gazie”, ale twoja wersja to dla mnie nowość.
„Gdy wreszcie dojechaliśmy na miejsce i mężczyzna zaparkował w iście filmowym stylu z zarzuceniem samochodem przez przednią oś, odetchnąłem z ulgą. Wyszedłem z samochodu i dopiero po kilku sekundach zauważyłem, że Zu niespokojnie rozgląda się dookoła, najwyraźniej czegoś lub kogoś szukając”. — Powtórzenie słowa „samochód” i zmiana czasu przez „rozgląda się”, powinno być „rozglądał się”. „Samochodem” powinno być odmienione jako „samochodu”.
„- Chodźmy już, chyba nie chcesz sterczeć tyle na parkingu, co? - spytał z zasiedziałą lekkością”. — Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie, jak wygląda „zasiedziała lekkość”.

Somnium V
Opis „walki” Heia o opatrzenie własnej rany nie do końca mnie przekonuje. Moje ogólne odczucie jest jak najbardziej pozytywne, poradziłaś sobie naprawdę nieźle, obrałaś właściwy kierunek, skupiłaś się w większości na odpowiednich rzeczach i ustawiłaś odpowiedni ton. Jedna z najlepszych scen do tej pory. Po prostu myślę, że mogłaś wycisnąć z niego nieco więcej.
Sam początek tej sceny jest zbyt... poukładany, dokładny w przedstawieniu tła? Nie do końca wiem, jak to nazwać. Brakuje mi trochę więcej chaotyczności, krótszych, przez co bardziej dynamicznych i też urwanych zdań, bluzgów w narracji. „Zaćmienie umysłu” u Heia spowodowane sytuacją traci na realizmie przez długie zdania, niektóre zbędne opisy i miejscami nawet narrację samego bohatera. Próbujesz pokazać tę scenę prawie ze zwyczajną starannością, chcesz, żeby czytelnik wyobraził sobie dokładnie, co się dzieje, ale w tym momencie te drobne szczegóły, które zazwyczaj są pożądane i ubogacają opis, tutaj nie wydają się potrzebne, a wręcz umniejszają napięcie, które starasz się budować.
Nie obchodzi mnie to, że Hei podchodzi akurat do szafy „z ubraniami”, nieważne, że zegar był „stary” i „ścienny”, że Sou wrzucił akurat „dwie kostki samorozpuszczalnego cukru z cukierniczki”, że akurat w „pięć sekund” Hei wypił wodę i oparł się z „głuchym klapnięciem” o pierś Sou. „Pierwotny plan zakładał, by moje słowa zabrzmiały luźno i niefrasobliwie, koniec końców wyszła desperacka próba ukrycia za sobą żyrafy”. — Kto na skraju omdlenia i z raną postrzałową myśli takimi zwrotami i zwraca uwagę na takie rzeczy? Te elementy są jak takie małe pstryczki w nos, wyrywające na ułamek sekundy z zaangażowania w tekst i przypominające, że to tylko opowiadanie.
Gdybym do tej pory miała wrażenie, że Hei tylko relacjonuje wydarzenia z opowiadania albo jest tu jakiś widoczny narrator, nie przeszkadzałoby mi to, ale całość, pomimo że narracja jest w czasie przeszłym, zdaje się dziać tu i teraz przed oczami głównego bohatera. A w takich chwilach niektóre szczegóły nie są ważne, rozbudowany język nie jest ważny, za to ważne jest rosnące napięcie i możliwość wczucia się tę daną chwilę razem z Heiem. Tutaj minimalnie mi tego zabrakło.
Oszczędzasz czytelnikom „operacji” i druga część rozdziału to już w miarę spokojna rozmowa mężczyzn. Mam masę wątpliwości co do tego, czy Hei mógłby w ogóle ją przeprowadzić w swoim stanie. Głównie monologował akapitami po pół strony jakimiś specjalistycznymi pojęciami, ale nie mam żadnej wiedzy medycznej, więc nie mogę tego stwierdzić na pewno. Jednakowoż na chłopski rozum jego ogólnie dobry stan jest trochę zastanawiający. No nic.
To, że Sou wcześniej wiedział o zmiennokształtnych, podobało mi się, bo oszczędziło tego całego szoku, dramatu, niedowierzania i innych podobnych takim rewelacjom reakcji, a ty mogłaś od razu wtajemniczyć czytelnika w szczegóły. A jeśli już o szczegółach mowa, to cały fragment był nimi wręcz naszpikowany. I z jednej strony cieszę się, bo uwielbiam poznawać nadprzyrodzone elementy wymyślonych światów, ale z drugiej obawiam się, że takie skupisko sprawi, iż niektóre z nich szybko wylecą mi i innym czytelnikom z pamięci. Wyglądało to trochę, jakbyś musiała napisać naraz wszystko, co wiesz o kokko, byle mieć to z głowy. Wolałabym, gdyby było to trochę bardziej rozciągnięte po rozdziałach, bo przez pierwsze cztery tylko liznęłaś temat, a teraz spuściłaś na czytelnika dosłowną bombę informacji. Swoją drogą bardzo ciekawych, ale wciąż nieco zbyt licznych.
Ostatnia wypowiedź Heia skojarzyła mi się raczej z sukkubami niż lisami, ale angielska Wiki podpowiedziała, co prawda jednym zdaniem, ale zawsze, że coś takiego istniało. Z ciekawości sprawdziłam, ile wymyślałaś sama, a na ile opierałaś się na mitologii i podstawowe rzeczy mniej więcej się zgadzają, ale niestety o samych kokko nie znalazłam prawie nic i nic ponadto, co sama napisałaś w rozdziale. Zakładam więc, że całkiem udany motyw trucizn wymyśliłaś sama. Już sam pomysł z wykorzystaniem japońskiej mitologii zasługuje według mnie na duży plus, a dodawanie od siebie kolejnych cegiełek to w ogóle bajka. To chyba jeden z największych pozytywów twojego opowiadania.

Uwagi:
„Gdzie, u cholery ciężkiej, jest ta hera… mam! (...) Dlaczego to musi tyle trwać?! W końcu w szkle pojawiła się bursztynowa, jeszcze gęsta ciecz, ale nie czekałem na to, by do końca się rozpuściła i drżącą ręką wbiłem igłę w przedramię. Działaj, błagam cię…” — Wciąż nie bardzo wiem, na jakiej zasadzie wybierasz, co powinno być zapisane kursywą. Teoretycznie zdanie „Gdzie, u cholery ciężkiej, jest ta hera… mam!” też pasuje.
„Chciałem popchnąć nogą, żeby przejechała pod łóżko, jednak ostatecznie wykonałem ruch autodestrukcyjny i wylądowałem na ziemi”. — Naprawdę nie wiem, czym jest „ruch autodestrukcyjny” w tym kontekście. Uderzył samego siebie czy co? Przepisałabym to zdanie z jakimś prostszym wyrażeniem, np. że bohater się zachwiał.
„Mężczyzna z przerażeniem patrzył to na mnie, to na swoje, umazane krwią palce.// Po kilku dłużących się sekundach zawieszenia, oczy Soujirou błysnęły, oznajmiając, że mężczyzna podjął jakąś decyzję”. — Myślę, że mogłabyś z powodzeniem wyrzucić tego drugiego „mężczyznę” ze zdania i przy okazji pozbyć się powtórzenia. Przy „umazane krwią” albo przecinki powinny znaleźć się z obu stron, albo wcale. No i „oznajmiające oczy” brzmią niespecjalnie najlepiej.
„I gdzie ty, do cholery jasnej, mi uciekłeś, żeby się bawić w jakieś cosplay’e?” — Ten apostrof jest zbyteczny.
„- Chciałeś coś zapytać, prawda? - stwierdziłem sugestywnie”. — Brakuje „o”.
„To to nie jest jakaś mutacja po zoofilii, czy coś?” — W tym zdaniu Sou wyszedł trochę na sporego głupka, wiesz? Nie jestem przekonana, czy syn doktora gadał by takie bzdury. Mógł już lepiej nic nie mówić.
„Jak między jednym a drugim rodziło się dziecko z ludzkimi genami po matce, wychodził demon, jak po ojcu - człowiek”. — Szkoda, że nie wyjaśniłaś, dlaczego akurat tak było. Całkiem mnie to ciekawi. No i nieco zbyt skomplikowałaś to zdanie. Chwilę zajmuje zrozumienie, po którym rodzicu urodzi się demoniczne dziecko.
„Jeśli jestem zrównoważony mogę świadomie przechodzić zarówno z pełnej formy do drugiej pełnej formy, jak i przybrać tą pośrednią”. — Brak przecinka przed „mogę”.

Somnium VI
Kontynuujesz dokładnie w miejscu, gdzie skończyliśmy. Hei tłumaczy Sou regenerację w wydaniu kokko, a gdy ten nie wygląda na zainteresowanego propozycją, nasz protagonista postanawia znaleźć innego kandydata. Sou niezbyt się zgadza i z taką opcją, ale ostatecznie godzi się na wypuszczenie Heia z pokoju. Wymiana zdań to właściwie nic szczególnego, ale popycha akcję do przodu.
Przenosimy się do gej-baru, w którym Hei spokojnie siąpi sobie drinki w oczekiwaniu na odpowiedniego kandydata. (Mam nadzieję, że wiesz, że w Japonii można legalnie pić alkohol od dwudziestego roku życia, a Hei ma dopiero dziewiętnaście.) Do tego czasu wdaje się w pogawędkę ze znajomym barmanem. Kurczę, czyli potrafi zachowywać się jak człowiek i normalnie rozmawiać. Czuję się prawie że oszukana. A tak naprawdę to się cieszę, bo wreszcie mogę pomału zacząć z nim sympatyzować. Zobaczymy, czy tego nie zepsuje.
Towarzysz spełniający wymogi Heia pojawia się dość szybko, tak samo szybko nawiązuje się między panami relacja i wybierają się do hotelu. A kiedy już po wszystkim atmosfera nieco się zmienia i mężczyzna zaczyna robić sobie nadzieję na coś więcej niż jednorazową akcję, Hei zwija się pospiesznie. O twoim protagoniście mówi to tyle, że nie chce się angażować w żaden związek, a swoich partnerów traktuje powierzchownie; w tym wypadku jako środek do celu, czyli zgodnie z jego dotychczasowym charakterem — plusik za spójność.
Dobrze podkreślasz tutaj różnice w wychowaniu bohatera względem zwykłego zjadacza ryżu. Hei wracając metrem do domu — zamiast jak większość uznać, że powinien zrobić prawo jazdy albo wziąć taksówkę — rozmyślał nad zatrudnieniem szofera.
Robienie manikiuru zamiast snu — Hei ma dziwne priorytety. Kto nie chciałby się choć trochę przespać po takim dniu?
Hm... nie wiem, czy nie lepiej byłoby przenieść pierwsze zdanie drugiego akapitu na początek fragmentu. Po pierwszym czytaniu miałam wrażenie, że Hei nagle przeteleportował się z domu do szkoły, a tak sytuacja przestawiałaby się bardziej przejrzyście.
Powróciła Yuumi! Wygląda na to, że jej życie kręci się tylko wokół prób zdobycia Heia i nawet nie próbujesz zrobić z niej kogoś więcej. Wiem, że mamy wgląd na świat tylko z jego perspektywy i dużo rzeczy podlega pewnemu zniekształceniu, ale ta dziewczyna to karton, nie człowiek. Zastanawiam się, po co ją w ogóle ją umieściłaś w tym opowiadaniu. Żeby denerwowała protagonistę? Żebyśmy mieli przebłyski, że Hei jednak chodzi do szkoły, że jest tam popularny? Nie mógłby mieć jakiegoś kolegi, z którym pogadałby na przerwie? Obecność Yuumi na dobrą sprawę nic nie wnosi i szkoda mi jej jako postaci; tego, że musi się pałętać na pięćdziesiątym planie, mieć tylko jedną cechę i fiksację na punkcie bohatera. Jest jak dekoracja, którą wyciągasz z szafy, kiedy akurat jej potrzebujesz.

Uwagi:
„Nie czekaj na mnie ze śniadaniem - podszedłem do szafy z ubraniami i wygrzebałem z niej pierwszą z brzegu wystarczająco zabudowaną, rozpinaną bluzkę i założyłem ją ostrożnie na siebie”. — Nie to, żebym była złośliwa, ale chciałam ci tylko powiedzieć, że z całego domu Heia zapamiętam tylko tykający zegar i tę „szafę z ubraniami”. Nie wiem dlaczego, ale uznałam, że warto podzielić się z tobą tą informacją.
„Zerknąłem kątem oka na swoje odbicie w lustrze - bordowy satynowy golf z szerokim rondem, czarne i ubrane jeszcze z pomocą Soujirou haremki nie najgorzej komponowały się z ciągle nieco wilgotnymi włosami ułożonymi w kitkę”. — Obawiam się, że „szerokie rondo golfa” to określenie, które brzmi po prostu dziwnie w tym zestawieniu. Szerokie rondo może mieć co najwyżej kapelusz. Do golfa pasuje „kołnierz”.
„Soujiro przekręcił klucz w drzwiach za sobą. Bo przecież ja nie mogłem tego zrobić, gdy będę wychodził…” — Rozumiem ironiczny ton drugiego zdania, nie rozumiem za to, co ma jedno do drugiego. Sou zamknął drzwi przed, a nie za Heiem.
„- Skoro tak uważasz, to… zdrowie pięknych panów - stwierdził unosząc kieliszek z czekoladową cieczą”. — Brakuje przecinka przed „unosząc”.
„(...) stwierdziłem, sięgając po paczkę Malboro na stoliku z lampką nocną”. — O ile nie zmieniłaś nazwy papierosów, powinno się pisać „Marlboro”. Po „zresztą” nie trzeba stawiać przecinka.
„Powoli granatowa czerń zaczynała ustępować miejsca różowi wschodu słońca, choć do tego pozostawało jeszcze jakieś pół godziny z hakiem.” i „ Szare wieżowce, różowawe niebo bez chmur...” — Dwa razy powtarzasz, że niebo było różowe. Raz w zupełności wystarczy.
„Niczym bohater ostatniej sceny filmu akcji klasy D, podążałem z rozwichrzonymi włosami do wtóru szelestu sky’owej kurtki dwurzędówki”. — „Skaj” ewentualnie „skay” to eko-skóra i ona raczej nie szeleści jakoś specjalnie mocno, jak już to raczej poliester.
„Doprawdy, oby tylko nie wyskoczyła mi zza rogu jakaś Gozilla…” — „Godzilla”.
„Oczywiście, wiecznie unosił się w nim wszechobecny smród cywilizacji, jednak tuż po wyczyszczeniu i jeszcze przed zapchaniem tysiącami podobnych do siebie jak noc do dnia korpo-japończyków, nie był to aż tak dotkliwy zapach, a w miarę wolna przestrzeń nie straszyła klaustrofobią”. — Czyli różnili się od siebie całkowicie? Korpoludki zazwyczaj powinny wyglądać tak samo. Dywiz pośrodku  wyrazu „korpo-japończyków” zbędny.
„No, bo wiesz, Wakinashi jest chora, więc chyba zerwaliście te wasze plany, nie?” i „Czyżbym wyczuł w głosie dziewczyny złośliwą nutę świadczącą o tym, że zastraszyła uznawaną za popychadło i zawalidrogę Wakinishi Kino po to, by ta udawała chorą i musiała „odwołać” nasze hipotetyczne spotkanie?” — To w końcu „Wakinishi” czy „Wakinashi”? „O tym” jest niepotrzebne.
„Jako, że byłem uznawany z jakiegoś wymyślnego i zupełnie irracjonalnego jak dla mnie powodu za ideał mężczyzny w tej szkole, celem życiowym Yuumi od początku pierwszego roku było „zdobycie mnie”, o czym często rozprawiała w iście poetycki sposób ze swoimi besfrjendami.” i „Co ja mogłem poradzić na to, że ogólna średnia inteligencji męskiej części szkoły konkurowała chyba jedynie z pierwotniakiem pantofelkiem, przez co większość uznała, że jak nie będzie pracować w CERN’ie, to nigdzie indziej też nie chce i po korytarzach chodziły klony Mięśniaka i Czachy z amerykańskich „Super Sentai”’ów?” — Wydaje mi się, że jak już to „bestfriendami”, ale znawczynią nie jestem. Przy <„Super Sentai”’ów> wkleiłaś cudzysłów w złym miejscu, a apostrofy tam i przy „CERN'ie” są niepotrzebne. Poza tym najpierw Hei dziwi się, dlaczego jest popularny w szkole, a potem zaraz to komentuje, doskonale znając powód. Albo nie zorientowałaś się, co piszesz, albo poziom jego sarkazmu zaczął wychodzić poza skalę.

Somnium VII
Ze szkoły zostaliśmy przerzuceni do budynku mafii, gdzie Hei miał sprawdzić laboratorium. Okazuje się, że konkurencyjna organizacja przestępcza szukała tam czegoś konkretnego.
Zaraz zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Chue zamknęła się i nikogo nie wpuszczała, ale kiedy przyszedł Hei, drzwi w magiczny sposób były otwarte? A jeśli sama je otworzyła, to co, nikt tam nie wszedł od tych wspomnianych przez Heia kilkunastu godzin i nie zobaczył, co się z nią stało? Mało prawdopodobne.
Hei pod wpływem emocji zamknął się razem z nią w laboratorium w cuchnących oparach. Przeżywał, to co się stało, widać było, że czuł się z Chue związany. Dlatego przykro mi, że ja nie poczułam nic. Kobieta pojawiła się tylko dwukrotnie, nie licząc krótkich narracyjnych wstawek Heia na jej temat, i to tylko dosłownie na chwilę, z czego raz nawet nie była naprawdę obecna, bo Hei rozmawiał z nią przez telefon. Za pierwszym razem, w rozdziale drugim, też nie pełniła żadnej ważnej roli, ot znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co Hei i przeprowadzała testy.
Kurcze, jakim cudem, według tego, co napisałaś w drugiej części notki z Liebsterem, Chue to jedna z najbardziej lubianych postaci? Toż to nie więcej niż statystka. Yuumi, która jest kartonową postacią, miała więcej czasu antenowego od niej. W moim odczuciu okropnie zmarnowałaś ten wątek. Gdyby Chue miała z Heiem chociaż dwie rozbudowane sceny, pogłębiające i tłumaczące ich relację, a także więcej Heia rozmyślającego o niej, może kupiłabym tę całą sytuację z „duchem Chue”, a tak pozostało mi tylko westchnąć i kontynuować lekturę bez cienia przejęcia. Chcesz, żeby czytelnik przejął się kimś razem z Heiem, zrozumiał jego żal? Pozwól czytelnikowi samemu poczuć to samo, dzięki poznaniu i przywiązaniu się do tej postaci. W oprawie, którą zaserwowałaś obecnie, czuję, jakbyś miała listę i skrzętnie według niej skreślałaś kolejne rzeczy potrzebne ci do fabuły. Tym razem padło po prostu na osobę, a nie jakieś wydarzenie.
A już jak nawiązałam do tej Liebsterowej notki, to mam takie małe pytanie. Czy publikujesz „Nigrum Cor” gdzieś poza tym blogiem? Przy tej notce odniosłam wrażenie, że mówisz o czytelnikach, których nie zauważyłam w komentarzach pod rozdziałami i trochę mnie to ciekawi.
Czy Hei chciał się powiesić na klamce, żeby przeistoczyć się w pełną formą kokko, czy znowu coś pokręciłam? Jeśli tak, to dość przerażająca forma wzbudzenia w sobie skrajnych emocji, nie powiem.
Język przmienionego Heia wydaje mi się brzmieć jak styl mistrza Yody z Gwiezdnych Wojen przez te czasowniki na końcu. Ciężko się coś takiego czyta, bo trzeba się mocno skupiać, żeby zrozumieć wszystko. Po pewnym czasie staje się dość męczące. To miał być język demonów, tak? Bo zwierząt na pewno nie. Fajnie, że postanowiłaś wprowadzić coś odróżniającego Heia-kokko od Heia-człowieka, ale przedzieranie się przez takie zdania przyjemności na pewno mi nie sprawiło.
Mam nieprzyjemne wrażenie, że to opowiadanie to test na wytrwałość. Przejdziesz jeden poziom przyzwyczajenia się do mało zachęcających elementów, a zaraz za rogiem pojawia się następny, z kolejnymi, jeszcze gorszymi rzeczami. W prologu zawiłość, w pierwszym rozdziale okropny Hei, a teraz składnia od tyłu. Zaczynam obawiać się, co znajdę dalej.
Muszę przyznać, że nie mam pojęcia, co się dzieje. Dlaczego Hei rzucił się, żeby zniszczyć laboratorium? Kilka niebezpiecznych substancji raczej nie było powodem. No i dlaczego, kiedy ci ludzie się dobijali, wszystko zniszczył i uciekł przez okno? Przecież to jego ziomki, nie? Sam jest Sztyletem, więc czemu uciekał, zanim dowiedział się od Shena, że został uznany za szpiega? Jakaś Hau coś sobie powiedziała i nagle cała organizacja uznała, Hei że jest zdrajcą. Aha. Albo to wszystko jest zupełnie bez sensu, albo pominęłam coś bardzo ważnego. W każdym razie nasz protagonista musi się ukryć i na tym kończy się rozdział. Szczerze, nie wiem, co o tym myśleć. Może dalej coś się wyjaśni.

Uwagi:
„- A wy - wskazałem palcem na dwójkę mężczyzn. - idziecie za mną”. — Kropka na końcu zdania jest niepotrzebna.
„Jedno tylko nie dawało mi ciągle spokoju… skoro widziano ją już po napadzie, to co ją doprowadziło to aż tak dużej desperacji, by zażyła śmiertelną dawkę Gwiazdy Śmierci? Przecież nawet, jeśli Smoki szukały jej, wraz z ich odejściem powinno minąć zagrożenie. Chyba, że… Nie, to niemożliwe! Nie wierzę w to. A nawet jeśli, to przecież Chue była na tyle pewną siebie i dobrze ustawioną kobietą, że byle kto nie zastraszyłby jej”. — Literówka — „do” zamiast „to” przy drugim „to”, a przecinek między „chyba” a „że” niepotrzebny. „Skoro” powinno być dużą literą, gdyż nowe zdanie nie kontynuuje bezpośrednio myśli z poprzedniego. Poza tym czytam i czytam ten akapit i wciąż nie mogę zrozumieć, kto Chue mógłby zastraszyć. Wydawałoby się, że Smoki Hongo, ale napisałaś, że odeszli. Szpieg? Sztylety? Tyle możliwości.
„- Da made niao! - syknąłem, uderzając zaciśniętą pięścią w ścianę”. — Żałuję, że nie postanowiłaś tego opatrzyć przypisem. Próbowałam znaleźć znaczenie sama, ale wyszły mi jakieś bzdury.
„Woń przytłumiona w kilu procentach została, czuły receptor wciąż w stanie rozróżnić pojedyncze składniki trującej mieszaniny był”. — Wydaje mi się, że powinno być „kilku”, ale przy takiej konstrukcji zdań kto wie, co ten Hei ma na myśli.
„Mechanizm drzwi na tyle uchylił, wejść do środka mógł”. — Reszta zdań jest w pierwszej osobie, „robiłem”, „byłem”.
„Powoli, acz nieubłaganie kres mojej wytrzymałości w tym na poły ludzkim ciele fizycznym się zbliża, czas moich reakcji spowolniony jest, wiedziałem”. — A tutaj zmieniłaś czas z przeszłego na teraźniejszy tylko na połowę zdania. Według mnie, zupełnie niepotrzebnie.
„Dookoła w poszukiwaniu podpowiedzi się rozejrzałem, wykonać powinienem”. — A w tym zdaniu to już w ogóle nie wiem, o co chodzi.

Somnium VIII
Hei doprowadził Shena do świątyni Inari na obrzeżach miasta, należącej do jego rodziny. Podoba mi się, że poświęciłaś całkiem sporo miejsca na opisy zarówno okolicy, jak i samych budynków, dzięki czemu można było wczuć się w panujący tam klimat.
Wyjaśniłaś też nieco sprawę ze Smokami Hongo. Ach, czyli jednak zdaniem Heia w Sztyletach był zdrajca. No, trochę to rozjaśniło jego wcześniejsze dziwne zachowanie.
Pomysł z wciągnięciem w to wszystko Soujirou był niezły, ale też dla niego niebezpieczny. Za to ten z ucharakteryzowaniem Heia to coś, czego zazwyczaj brakuje w filmach o poszukiwanych ludziach i cieszę się, że postanowiłaś go wprowadzić. Dodał całej tej sytuacji nieco realizmu.

Uwagi:
„Shoji wychodzące na zamkniętą dla wiernych część ogrodu były w połowie otwarte, dzięki czemu w pokoju było niemal tak jasno, jak na zewnątrz”. — W przypisie napisałaś „shori” zamiast „shoji”, plus przecinek przed „jak” niepotrzebny.
„- W takim razie trochę nam zejdzie. Dobra, tak na początek, to kojarzysz, w ogóle Smoki Hongo?” — Ostatni przecinek w drugim zdaniu nie jest potrzebny. „To kojarzysz” wygląda jak wtrącenie, ale jakby je usunąć, zdanie przestaje mieć sens.
„- Przed chwilą dostałem SMS’a, twoja szkoła, willa, ulubione hotele, knajpy, nawet sklepy są już obstawione”. — Nieco mnie zatkało, jak zobaczyłam ten apostrof w SMS-ie. W życiu nie wpadłabym na taki zapis. Muszę przyznać, że jestem zdumiona tym, jak bardzo lubisz ich używać. Postaram się wspomnieć nieco więcej o tym w podsumowaniu, na razie wyjaśnię tylko ten przykład. W wyrazie „SMS” apostrofów nie ma. Odmienia się je tak samo jak  na przykład ZUS — SMS-a, SMS-em, SMS-ować itd — link.
„Hei, najlepiej by było, żebyś wyjechał jakoś po cichu z miasta, albo najwyżej został tutaj”. — Przed „albo”, jeśli występuje pojedynczo, nie piszemy przecinka.
„Moje lisie zmysły, dziwnie wyostrzone na terenie świątyni, nie kłamały mnie”. — „Kłamały mnie” brzmi dość koślawo, skojarzyło mi się z dzieciakami kłócącymi się na podwórku. „Okłamywały” albo „oszukiwały” brzmiałoby nieco lepiej.

Somnium IX
Hei pozwala parze spokojnie porozmawiać, a sam idzie się przewietrzyć. Kiedy wraca, wygania Shena i makeover czas zacząć!
Powracamy już po cięciu, kiedy Hei powoli zaczyna wyglądać „jak człowiek”, co oczywiście mu się nie podoba. Swoją drogą, zastanawiam się, jak długie on miał te włosy, że „kilka centymetrów poniżej ramion” to dla niego „trzy razy mniej”. Do bioder? Że też chciało mu się to wszystko farbować, suszyć, doczepiać i ozdabiać. A ja się dziwiłam, że w pierwszym rozdziale nie mógł się wyrobić. Jak miał układać same włosy przez pół godziny, to już nie mam wątpliwości.
Hei i jego „paznokciowa histeria” mnie rozbrajają, po części z absurdalności całej sytuacji, po części z doświadczenia. Bądź co bądź paznokcie jednak rosną szybciej od włosów i po kilku tygodniach wróciłyby do poprzedniego stanu. No i wydaje mi się, że kwadraty bardziej rzucają się w oczy niż zaokrąglony kształt albo chociaż migdałki.
Główny bohater w swoim nowym wcieleniu poszedł spotkać się z Sou. Oczywiście ten na początku go nie poznał, a jak już poznał, to wyściskał jak misiaczka. Serio, Sou skąd te nagłe czułości? Martwiłeś się, to pewne, ale żeby tak? Mężczyźni, w celu uniknięcia niepotrzebnej uwagi, poszli do zamkniętego pokoju spokojnie porozmawiać. Zabawne, że trafiło im się pomieszczenie z takim podtekstem, ale Sou póki co trzymał się dzielnie przez wyciągniętymi szponami Heia.
Po wydaniu przez głównego bohatera wszystkich dyspozycji, dowiadujemy się, że jego matka weźmie ślub w rocznicę śmierci jego ojca. Jak nic wcześniej do tej kobiety nie miałam, tak teraz zastanawiam się, co nią kierowało, że wybrała akurat taką datę. Przecież wiedziała, że coś takiego zrani Heia. To jakiś rodzaj zemsty? Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.

Uwagi:
„- Słucham…? - Shen wydukał głucho z miną wartą milion yenów”. — W ramach ciekawostki powiem, że milion jenów, bo po polsku piszemy „jen”, to jakieś trzydzieści siedem tysięcy złotych. Więc na nasze nie była to jakaś kosmiczna liczba.
„Gdy wreszcie wróciłem, Janette rozkładała na ziemi kilkupoziomową kosmetyczkę tuż obok małego stosiku tubek z końcówkach w różnym kolorze”. — Coś mi tu nie pasuje. Myślę że powinno być albo „o końcówkach w różnym kolorze”, albo „z końcówkami w różnym kolorze”.
„Shen natomiast siedział w kącie z dziwną miną i przyglądał się ruchom kobiety. //- Coś się stało? - spytałem, zwracając na siebie uwagę dwójki.// - Nie, czemu? - kobieta uśmiechnęła się łagodnie, po czym wstała i podeszła do mnie, przyglądając mojej twarzy”. — Powtórzenie wyrazu „kobieta” i brakuje „się” po „przyglądając”.
„Nauczony przeszłymi kłótniami z Peizhi, czy Kanako, wolałem nie zwracać jej uwagi na ewidentne unikanie pierwotnej sprawy”. — Przecinek przed „czy” zbędny. Szczerze, to musiałam przeklikać przez tekst, żeby sprawdzić, kim owe kobiety były i czy coś przypadkiem mi nie umknęło. Oba imiona pojawiły się w całym Somnium tylko raz oprócz tego zdania. Nie wydaje mi się też, żeby to był dobry znak odnośnie „zapadania w pamięć” twoich bohaterów.
„Soujirou wprowadził mnie do czegoś, co śmiało można by nazwać planem zdjęciowym stereotypowego pornosa z elementami cosplay’u - wielkie łoże królewskie z baldachimem z czerwonej, firankowatej tkany i satynową pościelą w kolorze metalicznej, szarawej czerni”. — Tak, ten apostrof też niepotrzebny. Przydarzyła się też literówka w wyrazie „tkaniny”.

Somnium X
Wracamy dokładnie tam, gdzie skończyliśmy. Co ten Sou tak ciągle ściska tego Heia? Pocieszacz roku, dosłownie. Jakby się przymierzał do czegoś więcej. A tak na serio, bo to żadna okazja do śmieszków, Hei całkowicie się rozkleił przy prawie obcym facecie — tak, mieli parę spotkań, nawet takich bardziej ekstremalnych, patrz łatanie Heia, ale tak naprawdę wciąż są dla siebie w dużej mierze obcy. Widać, że Hei nie miał żadnego prawdziwego przyjaciela, z którym mógłby o takich rzeczach porozmawiać, i wszystko w sobie dusił. Smutne to, muszę przyznać. Zaczynasz pokazywać go bardziej jako kogoś skrzywdzonego przez los niż cwaniaczka oceniającego wszystkich z góry. Podoba mi się ten kierunek. Coraz więcej w Heiu człowieka, a nie koszmarnej wydmuszki.
No i Hei nie wytrzymał. Gość wcale nie potrafi sobie radzić z emocjami, muszę przyznać. Wypić całą zawartość barku? Nie powiem, dość niepokojąca wizja.
Po względnym oporządzeniu się i w trakcie czekania na Sou główny bohater postanawia przeczytać list od ojca, otrzymany wcześniej od mniszki. Wynika z niego, że jego ojciec od dawna obawiał się śmierci, ale też że kokko mają w tej świątyni swoją własną bibliotekę, co w obecnej sytuacji przedstawia się nieco ciekawiej.
Przemyślenia Heia przerywa pojawienie się Sou razem ze sprzętem. Szybko unikają wcześniejszego tematu, za to przechodzą do oglądania szkiełek pod mikroskopem. Tym entuzjastycznym momentem rozdział się kończy, a romans zaczyna kwitnąć.

Uwagi:
„Westchnąłem głęboko, sięgnąłem po zostawione wczoraj przez Janette przybory i wykonałem lekki makijaż według instrukcji kobiety”. — Ja wiem, że to uzasadnione fabularnie, ale „lekki makijaż” może kojarzyć mi się tylko z jednym i nie jest to dobre skojarzenie. Jednak, ja się pytam, skąd Hei umie zrobić ten makijaż, żeby zmienić sobie „symetrię twarzy” i nie wyglądać przy tym jak potwór? To wcale nie jest taki „lekki makijaż”, jakby się mogło wydawać. Dziewczynom używającym kosmetyków regularnie zdarza się zrobić coś nie tak, a taki Hei raczej nie zna się na malowaniu sobie japy, a przynajmniej nigdy nie wspomniałaś, żeby posiadł takie umiejętności. Po jednorazowej instrukcji to sobie mógł co najwyżej zrobić koszmarka na twarzy i mnisi uciekaliby przed nim w popłochu. Tymczasem nie wspomniałaś słowem o efektach jego pracy.
„JESTEŚ DZIEDZICEM KOKKO i nic tego nie zmieni”. — Kolejna ciekawostka. Języki azjatyckie nie mają dużych i małych „liter”. Ojciec Heia mógłby zapisać to zdanie z takim wyróżnieniem, ale wyglądałoby to zupełnie inaczej i przy użyciu odpowiednich znaków.
„Niestety mogę tylko dać Ci wiarę, że Twój instynkt przodka demonów nigdy Cię nie zawiedzie”. — Raczej nie „przodka”, bo przodek był przed demonami, a co dopiero Heiem, który był znacznie później. Myślę, że mogło ci chodzić o „potomka”.
„Kuło mnie po oczach coś zupełnie innego”. — Myślę, że Heia „kłuło” w oczy, bo „kuć” ma jednak inne znaczenie np.: „kuć żelazo”, „ uczyć się”, „podkuć konia”.
„Zerwałem się trochę wcześniej z promocji, a na 18 mam już kolejny występ w programie”. — „18” powinno być słownie.
„Z boku szkiełka na zżółkłej naklejce widniał napis „human blood type A”. — Nadal nie bardzo wiem, dlaczego Japończycy mieliby pisać po angielsku w kwestiach naukowych. Widziałam tylko, że grupy krwi piszą akurat łacińskim alfabetem, ale nic poza tym.

Somnium XI
Minęły trzy dni, a Hei wciąż wgapia się w mikroskop, szukając odpowiedzi poprzez badanie Gwiazdy Śmierci. Jego wyczyny przerywa przerwa Horacio-sama. Zaczynam lubić tę babkę, nie patyczkuje się. Gdyby Hei miał taką babcię, byłby zupełnie innym człowiekiem. Szkoda, że ojciec nie zabierał go częściej do świątyni. Miejmy nadzieję, że nasz ukochany protagonista jeszcze się wyrobi. Tymczasem wpadł na genialny plan znalezienia biblioteki kokko natychmiast, a przecież mógł chociaż dojeść ten ryż.
Hei wychodzi na zewnątrz w poszukiwaniu śladów i nie musi długo czekać, bo nawiedza go tajemniczy głos. Zmieniając się w swoją lisią formę, odnajduje wejście do biblioteki. Cóż, powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej dziwnej składni, ale wciąż nie mogę powiedzieć, żeby czytanie sprawiało mi przyjemność. Nie było tu tego tak dużo jak poprzednio i wydaje mi się, że powinnaś zostać przy takich krótszych fragmentach. Stają się wtedy dobrym urozmaiceniem, a nie tylko irytującym zabiegiem stylistycznym.
Sposób i wygląd wejścia do biblioteki zostały ciekawie przedstawione, trochę na modłę różnych filmów przygodowych typu Indiany Jonesa, ale za to dodawały tej całej otoczki tajemniczego klimatu.
Oczywiście okazuje się, że Hei nie znalazł się tam sam. Czym byłaby starożytna biblioteka bez strażnika? Kim byłby strażnik, gdyby nie zachowywał się tajemniczo? Twoja kreacja spełnia oba warunki „interesującego grobowca”. Chodźmy więc dalej, bo po raz pierwszy szczerze zainteresowałam się rozwojem wypadków.

Uwagi:
„- Kokko-sama, ale… - zaczął mnich patrząc niepewnie to na mnie, to na miskę z do połowy zjedzonym ryżem”. — Brakuje przecinka przed „patrząc”. Lepiej brzmiałoby też „ze zjedzonym do połowy ryżem”.
„- Huliiiii - usłyszałem za sobą szemrzący głos o delikatnie kobiecym zabarwieniu. Odwróciłem się, ale nikogo nie zobaczyłem ani nie wyczułem w miejscu, gdzie powinien być właściciel głosu”. — Powtórzenie słowa „głos”. Wystarczyłoby zmienić to na „jego właściciel”, bo i tak można się zorientować, o co chodzi. Dodatkowo „kobiece zabarwienie” brzmi nieco dziwnie.
„Sam tego pożałujesz… - syknąłem i wziąłem głęboki wdech”. — Jeśli Heiowi głos wydał się kobiecy, czemu zwraca się do mężczyzny?
„I do tego ten głos cały czas brzęczące w moich uszach „hu-li”. — Mogłabyś po „głos” dopisać dwukropek; wtedy zdanie miałoby więcej sensu i brzmiało bardziej poprawnie.
„Sprawiała wrażenie kobiety pewnej siebie, niebezpiecznej, ale i pełnej kobiecej gracji elegancji”. — Wygląda, jakbyś przez przypadek zostawiła jedno określenie za dużo. „Pełnej kobiecej gracji elegancji” obok siebie brzmi niespecjalnie dobrze. No i są dwa bardzo podobne wyrazy: „kobiety” i „kobiecy”. Pierwszy można z powodzeniem zmienić na „osoby”.

Somnium XII
Wraz z Heiem cofnęliśmy się na polanę, żeby z powrotem wrócić do podziemi. Hei wrócił tylko po liść i od razu przeszedł do biblioteki, tak mam to rozumieć? Przejście między scenami wydaje się tu trochę niejasne.
Hei podczas wędrówki znajduje swoją kronikę rodzinną. Razem z nim odkrywamy parę dość ciekawych informacji. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale podoba mi się kierunek, w którym zmierzasz.
Poznaliśmy również tożsamość tajemniczej Xin'ai z poprzedniego rozdziału. Zbytnio nie zaskoczyłaś mnie tą rewelacją, choć nie uważam też, żeby taki był twój zamiar.  Cały czas rozwijasz mitologię nadnaturalnego świata, a ja łykam nowe informacje jak kaczka. Jedynie fragment z „humorem wymiaru” nieco mnie skonfundował. Raczej obstawiałabym, że czas płynie tam inaczej, ale z jakimś rytmem, a nie, jak się mu podoba. Zbyt wiele wychodzi z takiego założenia problemów fabularnych i logicznych i, o ile nie jest ci to wyjątkowo potrzebne do czegoś w przyszłości, zastanowiłabym się nad zmianą, bo choć jako ciekawostka brzmi intrygująco, to o tyle w kwestiach praktycznych nie sprawdza się tak dobrze.
Hei nawrzeszczał na Horacio za zatajanie prawdy i po raz pierwszy nie mogę powiedzieć, że go za to potępiam. W końcu zrobił coś niezbyt dobrego, co jednak można wytłumaczyć zaistniałą sytuacją i w pełni zrozumieć jego motywy. No, to mi się podoba.
Scena tatuowania była okej. Nie czułam razem z Heiem bólu, ale nie rozwodziłaś się niepotrzebnie i przekazałaś wszystko, co było w niej potrzebne.
Zgłupiałam razem z Heiem. Czy ktoś podmienił Sou przez te dwa dni, czy on też udał się w podróż w głąb siebie? Pozostaje mi śledzić rozwój wydarzeń.

Uwagi:
„Zerknąłem z duże, łazienkowe lustro zawieszone nad umywalką i uśmiechnąłem się sam do siebie”. — Powinno być „w”, a nie „z”.

Somnium XIII
Mimo że pierwsza scena była przyjemnie napisana, wciąż nie mogę się pozbyć wrażenia, że ktoś podmienił Sou. Czy w twoim świecie istnieją zmiennokształtni? Jego nagła zmiana nastawienia wydaje się mocno nienaturalna, chociaż jestem w stanie dojrzeć jej powody. Po prostu nadal twierdzę, że panowie zbyt mało się znają i nawet jeśli Heiowi to nie przeszkadza, po Sou spodziewałabym się, że potrzebowałby większej ilości czasu, zanim zdecydowałby się na coś więcej i przeszedł z myślenia o Heiu „brat” na „potencjalny kochanek”. Kłuje mnie to w oczy i tyle. Może gdybyśmy mieli okazję zajrzeć do jego głowy i śledzić te zmiany z jego perspektywy, widziałabym to inaczej.
Obecnie mam wrażenie, że ktoś wyciął przynajmniej dwa rozdziały opowiadania i to w nich, powoli przeplatając z innymi scenami, powinny się znaleźć sceny z drugiego fragmentu. Same w sobie były dobre, tylko natężenie mi się nie podobało. Jakbyś się gdzieś spieszyła i nie wykalkulowała, ile wątek romansowy powinien zająć miejsca, a że pewne rzeczy powinny się zdarzyć, wcisnęłaś je, byle tylko je odhaczyć. Ja wiem, faceci podchodzą do spraw romantycznych nieco inaczej, ale relacja Hei-Soujirou przeszła całkowitą transformację w jednym rozdziale. Jednym. Wyraźnym znakiem tej zmiany wcześniej było tylko „przytulanie się” Sou do Heia i nic poza tym. Myślę, że to trochę za mało.
Nie znam się zbytnio na scenach łóżkowych, ale ta wydawała mi się w porządku, bez zbędnej wulgarności ani zbytniego wyidealizowana. Jedyne, co mi nie pasowało, to wino, na miejscu panów wybrałabym coś bardziej „obojętnego”.
Scena się zmienia i powracamy na stare gangsterskie śmieci, a sielankowa atmosfera ulatuje w ciągu sekundy. Hei spotyka się z Zu, który przynosi dobre wieści, lecz cała otoczka jest dość mroczna. Uchyliłaś przy tym rąbka tajemnicy i wyjaśniłaś nieco więcej o podstawie ich relacji. Wcześniej tylko wspominałaś o pewnych kwestiach i pozwalałaś czytelnikowi samemu wyciągać wnioski, teraz rzuciłaś parę konkretów, przy czym nie było to chamskie i ładnie wpasowało się w resztę narracji.
Hei w buntowniczym nastroju, całkiem tu uzasadnionym, szykuje odwet i czytelnik od razu wie, że nie będzie można narzekać na nudę. Tym cięższym, nieco dramatycznym, akcentem zakończyłaś Somnium. Czuję, że zabawa dopiero się rozkręca.

Uwagi:
„- Dlaczego, mi się podoba? - po głosie Soujirou i lekkim spięciu mięśni wyczułem, że czuł się zawiedziony moją propozycją”. — Pierwszy przecinek jest zbędny.
„- A tego, to już nie powiedziałem. Po prostu nie lubię się dzielić z innymi takimi widokami”. — To zdanie odbiega tak bardzo od tworzonego przez ciebie do tej pory wizerunku Sou, że przez chwilę zastanawiałam się, czy czasem nie powiedział tego Hei. Do samego siebie.
„Poczekaj tu chwilę. - przerwałem, gdy zauważyłem na wystawie jubilerskiej Zenith’a”. — Zbędny apostrof i kropka po „chwilę”.
„I nie zamierzam tego zwyczaju zmieniać - dodałem po chwili, gdy osunąłem swoją twarz od jego”. — Literówka w „odsunąłem”.
„A ta wanna jest stanowczo za duża jak na jedną osobę - stwierdził po chwili namysłu i pociągnął mnie za przedramię tak, że przeleciałem koło jego barku i wpadłem do wody. - Souji! - wrzasnąłem zaskoczony”. — Próbuję to sobie wyobrazić i za każdym razem wychodzi mi z tego coś dziwnego.
„Gdy tylko się tam znalazłem, Soujirou, chwycił mnie za podbródek i pocałował mocno”. — Ten drugi przecinek jest niepotrzebny.
„Hau nie było w mieście jak cię ponoć widziała”. — Przecinek przed „jak”.

Epilog
Epilog to całkowicie inna forma, niepowiązana bezpośrednio z akcją opowiadania, bo są to zapiski z księgi rodzinnej Heia.
W każdym razie dowiedzieliśmy się całkiem sporo ciekawych rzeczy, zarówno o świecie przedstawionym — również jego mitologii — jak i o samych przodkach Heia. Nawiązałaś przy okazji do prawdziwych wydarzeń historycznych, co daje dodatkowego smaczku i szczypty poczucia realizmu. Wpis zdecydowanie na plus.
Końcówka jest szczególnie interesująca, zważając na to, co zawiera. Przeszłość i teraźniejszość ładnie się ze sobą zazębiają i widać, że masz pomysł i plan, na to, co piszesz. Sama intryga bardzo mi się spodobała i chętnie poczytałabym o niej w formie prequela. Oby więcej takich motywów pojawiło się w przyszłości.
Jak początek opowiadania do czytania nie zachęcał, tak koniec pierwszej części jak najbardziej. Gołym okiem widać, że zmierzasz w dobrym kierunku.

Uwagi:
„Cieszy mnie obecność Matsumae, ale zwłaszcza bossa Inagawa-gumi, największej mafii, z którą konkurujemy o wpływy”. — Zamiast „ale” powinno być „a”. Myślę, że zwykły „przywódca” czy „szef” dałyby radę zamiast „bossa”. Dawniej angielski raczej nie był tak bardzo popularny, przez co to określenie trochę tu nie pasuje.
„Matka Liwei'a: Ai Mao, kokko”. — Tutaj apostrof również niepotrzebny.
„Mingxia Guyie, Żelazna Dama, została dziś pochowana z należnymi jej honorami. Zmarła śmiercią naturalną”. — Nie pasuje mi ta „Żelazna Dama”. Nazywano tak Margaret Thatcher, ale ten tytuł nie jest używany do określania jakichś cech czy postaw, a właśnie tej jednej osoby. Kojarzy się z nią dość jednoznacznie, więc zmieniłabym go na coś innego.
„Dzięki zdolnościom telepatii Corvi możemy bez przeszkód kontaktować się z prefekturą Kanagawa oraz zarządcami większych dzielnic Tokio, więc świątynia bardziej jest dla nas miejscem wypoczynku i medytacji, niż narad”. — Przecinek przed „niż” jest zbędny, bo nie oddziela tutaj zdań składowych, tylko rzeczownik.

Zapowiedź Nigrum Cor II
Sam tekst jest w porządku, ale w niektórych momentach zdradzasz zdecydowanie za wiele. Po sześciu opublikowanych rozdziałach większość wymienionych przez ciebie rzeczy jeszcze się nie wydarzyła. Miej na uwadze, że niektórzy nie lubią dowiadywać się takich informacji z zapowiedzi, ale czytają je, żeby przykładowo ponownie wczuć się w klimat opowiadania. Postaraj się nieco zmodyfikować tekst albo chociaż zostaw ostrzeżenie, że zapowiedź zawiera spojlery.

Proelium: Prolog
Opowiadanie powraca z nietypową jak na nie sceną. Hei mówi dość niecodzienne rzeczy jak na sytuację, w której się znajduje, ale zrozumienie jego motywów nie jest trudne. Po prostu nakłada na wszystko filtr, w ten sposób dystansuje się i nie pozwala przejąć kontroli emocjom. Wspomniany przez niego „eksperyment z myszami” nieźle mną wstrząsnął i poczułam do twojego bohatera i jego kolegi natychmiastową niechęć.
Eh, ten chłopak zrobi wszystko, żeby tylko nie pokazać ani krzty człowieczeństwa, a jak już mu się przypadkiem przydarzy, próbuje za wszelką cenę to zatuszować, robiąc coś okropnego.
Co do reszty rozdziału, przedstawia się dość spokojnie. Popychasz akcję nieco do przodu i nie rozwlekasz niepotrzebnie. Jedyne, do czego bym się przyczepiła, to to, że lista sama w sobie jest całkiem dużym pójściem na skróty. Ale z drugiej strony nie ma po co niepotrzebnie przedłużać.

Uwagi:
„Czego oczekiwałem od człowieka zakopanego metr pod ziemią i już dawno zeżartego przez robale?” — Ciekawostka: Ludzi zakopuje się nieco głębiej niż „metr pod ziemią”. W Polsce ustawowo groby mają głębokość metr siedemdziesiąt, powszechnie znane jest też angielskie „sześć stóp pod ziemią”, po przeliczeniu mniej więcej metr osiemdziesiąt, więc logiczniej jest napisać „dwa metry pod ziemią”. Tyle, że w Japonii o wiele bardziej popularna jest kremacja; zdecydowaną większość ciał poddaje się właśnie temu zabiegowi i lądują one w urnach. Ponadto w Japonii nagrobki wyglądają inaczej niż u nas, są bardziej kwadratowe, wyższe i mają coś jakby „pomieszczenie” na urnę. Robaki nie miałyby więc czym się najeść.
„Sam nie wiem, bo przecież nie cudownego zstąpienia deus ex machina i pogawędki…” — To „deus ex machina” wydaje się doczepione na siłę, bo równa się „cudownemu zstąpieniu”.
„Niektórzy potrafią dzień w dzień przychodzić na grób męża, czy matki i prowadzić dyskusje, czasem nawet kłótnie”. — Zbędny przecinek przed „czy”.
„- Jak chcesz, mogę iść poczekać na ciebie przy bramie jeśli nie chcesz, żebym wiedział, o czym mówisz”. — „Iść” możesz stąd spokojnie usunąć.
„Jesteś pewny, że nie chcesz pooglądać sobie żywej szopki? W końcu to twój ojciec”. — Na początku przez słowo „żywa” szkopka skojarzyła mi się z tą bożonarodzeniową. W ogóle nie zaznaczyłaś, że to była rocznica śmierci ojca i przez to nie zorientowałam się, że chodziło o ślub. Uznałam po prostu, że Hei przyszedł odwiedzić grób ojca bez jakiegoś konkretnego powodu.
„- Nie jestem małym dzieckiem, nie popłaczę się i nasikam komuś na samochód - żachnąłem się. Nie lubiłem być traktowany jak niezrównoważony emocjonalnie małolat”. — Dopisz „nie” do „nasikam”. Nie, żebym wcinała się do dialogów, ale dlaczego dzieci mają sikać komuś na samochód? Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Jak już to raczej psy mogłyby coś takiego zrobić.
„- Nie przesadzaj - zachichotałem. - Najpierw każesz mi gadać z trupami, teraz się ich wstydzić. To już powoli podpada pod nekrofilię, wiesz? - Soujirou chciał coś odpowiedzieć, ale koniec końców tylko westchnął, wywracając oczyma”. — Mam przeczucie, że chciał powiedzieć coś w stylu „ale co ma jedno do drugiego”, bo z wypowiedzi Heia wynikało, że nie rozumie, co znaczy nekrofilia, ale stwierdził, że poprawianie go jest bez sensu.
„- Chodźmy już lepiej, zanim dowiem się czegoś więcej o sobie? - stwierdził, wsuwając ręce do kieszeni i idąc w stronę bramy”. — Nie wydaje mi się, żeby znak zapytania miał w tym miejscu sens.
„Podjedziemy jeszcze do świątyni zanim wrócimy do domu, dobrze?” — Zabrakło przecinka przed „zanim”.
„- Zleciłam przepisanie skryptu mnichowi z niedyspozycją nogi. Myślę, że powinieneś sprawdzić w swojej kwaterze, a jeśli tam go nie ma, to osobiście każe Ashiy’i się pośpieszyć - stwierdziła nieco charczącym głosem”. — Mam problem, bo to imię, odmienione, wygląda naprawdę dziwnie. Dalej piszesz, że bez odmiany brzmi „Ashiya” i obstawiałabym, że apostrof nie powinien się tam znaleźć.
„Aha, pod koniec przyszłego tygodnia pojawię się tu, bo potrzebuję trochę ziół do siebie - oznajmiłem, oglądając ukradkiem paznokieć, pod który dostała się jakaś drobinka i naciskała teraz na wewnętrzną stronę płytki, powodując nieprzyjemne uczucie. - Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbasz teraz swoich obowiązków, które Liwei-sama tak radośnie zignorował. Jesteś odpowiedzialny za wszystkich ludzi w świątyni w równym stopniu, co ja”. — Przecinek w ostatnim zdaniu jest niepotrzebny. Od „Mam tylko nadzieję” powinien być nowy akapit. W końcu wypowiada się Horacio, a nie Hei.
„Gdy przestałem już słyszeć jego kroki na drewnianej posadzce, usiadłem na łóżko i z zadowoleniem rozwinąłem podarowany mi skrypt”. — Powinno być „na łóżku”. Nie wiem też, czy listę nazwisk i parę pobieżnych informacji można nazwać skryptem, raczej manuskryptem.
„Pogłaskałem przez materiał bluzki listę ocalonych przed morderstwem Genusmuto z dawnego Bractwa Czarnej Róży i już wiedziałem, że niewiele jest w stanie zepsuć mi ten dzień”. — Wyraz „bluzka” odnosi się do ubrań kobiecych lub dziecięcych, a zakładam, że Hei nie jest ani jednym, ani drugim. Mówi się, że „nic nie jest w stanie zepsuć komuś dnia”.

Proelium I
Wraz z Heiem przenosimy się do baru, gdzie powoli nasz protagonista zaczyna wdrażać w życie swój plan zemsty. Wszystko fajnie, rozmawia sobie z jedną Genusmuto, znajdującą się na liście, przez co dowiadujemy się o pewnej historii związanej z przeszłością mafii dziadka głównego bohatera. Zastanawiam się tylko, po co Hei pytał Lucy akurat o te rzeczy, skoro był najwyraźniej lepiej poinformowany niż ona? Można przedstawić te informacje czytelnikowi na dziesięć innych sposobów, a w rozmowie dodać coś nowego. Powinien raczej dopytywać o to, czego nie wiedział. Dodatkowo zachował się w stosunku do niej, jak to sam określił, „okrutnie”, więc pytam, po co to wszystko? Stwierdził, że chciał dowiedzieć się, z jakiego powodu wróciła do Japonii, a nie zadał ani jednego pytania w związku z tym, nie poczynił też żadnej obserwacji poprzez narrację. Logicznie wydawałoby się, że powinien zacząć tworzyć sojusze z innymi Genusmuto, a jak na razie jedynie skrzywdził Lucy swoimi słowami. Nie sądzę, by kobieta po tej rozmowie wciąż miała do niego neutralny stosunek.
Wracamy do domu, gdzie na Heia czeka Sou i, o dziwo, matka głównego bohatera, która chce z nim porozmawiać. Jego początkowa reakcja jest dokładnie taka, jakiej można było się po nim spodziewać, jednak dla mnie wciąż dość szokująca.
Szczerze, niewiele rozumiem z tego wszystkiego, szczególnie z zachowania matki Heia. Jej tok rozumowania to dla mnie zagadka. Szkoda, że nie mieliśmy z nią jako czytelnicy wcześniej do czynienia poza krótkimi wstawkami i monologami głównego bohatera, może to rozjaśniłoby trochę sprawę. Poza tym wszystko w tej scenie jest takie dziwne. Zakładam, że proszek w którymś momencie zaczął działać, ale wciąż czułam się zdezorientowana. I jeszcze ten niemal diaboliczny śmiech Heia na końcu. Co się właśnie stało? Chyba wolę nie wiedzieć.

Uwagi:
Miała niespełna czterdzieści siedem lat, farbowała włosy na kasztanową czerwień, teraz miała je spięte w niski kok, a z biżuterii nosiła jedynie złote kolczyki, wyraźnie antyki”. — Powtórzenie „miała”.
Należała do siódemki spośród dziewiętnastu podanych mi Genusmuto, która zechciała się ze mną spotkać. Reszta, poza jednym wyjątkiem, należała już do pokolenia kolejnego po członkach Bractwa Czarnej Róży, dlatego też nie podejrzewałem ich o posiadanie aż takiej ilości wiedzy, jakiej oczekiwałem po Lucy”. — Powtórzenie wyrazu „należała”.
„- Teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam - stwierdziła i dopiero po chwili zorientowała się, co właśnie powiedziała. - Oczywiście nie mam nic przeciwko tobie, wydajesz się być dobrym dzieciakiem. Po prostu… styl bycia twojej matki nie pokrywa się z moimi przekonaniami - dopowiedziała ostrożnie, a ja niemal nie prychnąłem śmiechem”. —  Nie bardzo rozumiem, skąd nagle wzięło się tu gadanie o matce Heia? Jaki to ma związek z tym, że Lucy zastanawia się, iż mogła nie wyjeżdżać? Brzmi to trochę, jakbyś po prostu chciała zaznaczyć, że ona jej nie lubi, ale z rozmowy raczej to nie wynika.
„- No tak - żachnęła się z chichotem”. — Czyli, że strzeliła focha, śmiejąc się? Brzmi raczej, jakby zgodziła się z Heiem, a nie obraziła na to, co powiedział.
„Nierozsądnie jest się straszyć już w ciągu dnia, zostawmy sobie horrory na wieczór - uśmiechnąłem się szeroko, pilnując, by przypadkiem przyzwyczajenie nie wzięło góry nad rozsądkiem i moja mina nie zasugerowała flirtu z, bądź co bądź starszą dla mnie, kobietą”. — Raczej „ode mnie”. Możesz odpuścić przecinki przy końcu zdania, z fragmentu „z bądź co bądź starszą ode mnie kobietą” albo napisać „z, bądź co bądź, starszą ode mnie kobietą”.
„Ale tak, w Stanach została moja córka w ciąży i dwa tygodnie temu urodziła. Ojcem jest kocur, więc dziecko prawdopodobnie wróci do genów ludzkich - stwierdziła Lucy, pociągając przez słomkę łyk przyniesionego jej przed chwilą napoju”. — Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że córka Lucy zrobiła sobie dziecko z prawdziwym kotem. Jakby to miało działać w kwestii genów, pojęcia nie mam. A jak to jakiś gatunek Genusmuto, to przydałoby się jednak dać mu jakąś lepszą nazwę, bo obecnie może to wprowadzić nieco niepotrzebnego zamieszania. No, ale idąc tym tropem, dziecko powinno mieć w sobie geny demona. Obawiam się, że nic już nie rozumiem.
„Jestem dorosłą kobietą, nie musisz się mnie wstydzić - dodała z uśmiechem”. — Dlaczego Hei miałby się wstydzić Lucy? Nie zauważyłam u niego żadnego takiego zachowania podczas rozmowy.
„(Yuta) Nie mogła sobie z tym poradzić i dwa tygodnie po całym zajściu, gdy policja umyła ręce, jak usłyszała nazwisko sprawcy, powiesiła się”. — Brzmi to, jakby to policja usłyszała nazwisko sprawcy i się powiesiła.
„- W takim razie, dlaczego… - nie udało mi się opanować i wręcz zapiszczałem, co nie uszło uwadze siedzącego obok podstarzałego mężczyzny, który popatrzył na mnie przez chwilę znad gazety”. — Raczej „patrzył”, jeśli robił to jakiś czas. „Popatrzył” pasowałoby, gdyby mężczyzna tylko zerknął na Heia.
„Uśmiechnąłem się sam do siebie na myśl o mężczyźnie”, „Zaniepokojony wybrałem szybko numer mężczyzny i przysunąłem sobie telefon do ucha” i „- Co, a tak, tak - mężczyzna wydawał się być spokojny, dlatego też odprężyłem się nieco, ale nie potrafiłem do końca rozluźnić”. — Powtórzenia słowa „mężczyzna”, a „być” jest niepotrzebne.
„Nie wiedziałem, co za sprawę ma do mnie Soujirou, ale wyobraźnia podrzucała mi kilka odpowiedzi, z których każda przyjemniejsza od poprzedniej”. — „Z których” wydaje się niepotrzebne.
„No nic, nie czas to i nie miejsce [wiem, że tak nie wypada w środku tekstu takie swoje idiotyzmy, ale nie mogłam się powstrzymać: https://www.youtube.com/watch?v=hPL9tdcK-G0 od 3:54 do 4:23; przyp. aut.]”. — Obejrzałam ten kawałek filmiku i powiem „nie czas to i nie miejsce”.
„- Przypominam, że od niespełna dwóch tygodni jesteśmy rodziną i to na twoje własne życzenie”. — Odnoszę nieprzyjemne wrażenie, że zupełnie gubię się w linii czasowej tego opowiadania.
„Gdy wyszedłem z pokoju, nogą operując drzwiami, na korytarzu zastał mnie Soujirou”. — Jakoś koślawo wygląda to zdanie, głównie przez wtrącenie. Wyrzuciłabym je.
„Wiem, że nie podoba ci się moja relacja z twoją matką, ale myślę, że naprawdę powinieneś wreszcie wyjaśnić sobie z nią wszystko”. — Jaką relację z matką Heia ma Sou? Nie widziałam pomiędzy nimi ani jednego, choćby krótkiego, dialogu.
„Na szczęście nie - Soujirou postawił tackę, usiadł na dwuosobowej sofie i poklepał miejsce obok, zachęcając mnie, bym usiadł na nim”. — Wiesz, że to zabrzmiało, jakby Sou chciał, żeby Hei usiadł na nim, a nie ma tym „miejscu obok”? Dopiero po chwili zorientowałam się, że o to ci chodziło w tym zdaniu.
„- Ty nie, wystarczy mi już komunikacji miejskiej na dzisiaj - stwierdziłem, przełamując zębami kawałek. Jak miałem mocną głowę, tak aż skrzywiłem się, czując w ustach mocny smak spirytusu. Na oko licząc, zawartość alkoholu mogła przekraczać nawet 60% cieczy, czyli dość dużo”. — Nie mogę zwizualizować sobie tego „ciastka”. To jakieś japońskie słodycze? Bardziej kojarzy mi się to z pralinkami. No i ta „ciecz” brzmi, jakby w tym ciastu, w środku, była woda, a przynajmniej coś bardzo płynnego. Może lepiej zastąpić to po prostu „nadzieniem”?
„- Nie krępuj się - dodałem z uśmiechem, kiwając głową w stronę tacy”. — Ze zdania nie wynika, do kogo się zwrócił i wygląda, jakby wciąż mówił do Sou, a okazuje się, że do matki.
„- Ależ nie, mój drogi. Tak się składa, że ten stary lis był głupszy niż myślałam i zapisał ci w testamencie swoje DZIEDZICTWO”. — Zabrakło przecinka przed „niż”. Ponadto co się dzieje? Dlaczego matka Heia mówi caps lockiem? Żartuję, wiem dlaczego, tylko nie wydaje mi się, żeby to była najlepsza opcja. Wystarczyłoby, żeby dopisać, w jaki sposób wypowiedziała ostatnie słowo.

Proelium II
No dobrze, wiemy już, skąd wziął się śmiech głównego bohatera, choć w moich oczach nie czyni go to ani trochę mniej dziwnym.
Za to wszystko, co tyczy się poparzenia, licząc końcówkę poprzedniego rozdziału, wydaje mi się bardzo nieprawdopodobne. Brak przejęcia się Heia swoim stanem jest nienaturalne. Nie wmówisz mi, że przeżył taki szok związany z matką, że zignorował oparzenie. Chodzi tu głównie o narrację. Poparzenie praktycznie wcale na niego nie wpływa. Nasz narrator-protagonista zauważa wszystko tak samo dokładnie, jak zwykle. Po Heiu nie słychać, że coś mu dolega. Prowadzi dialog, jakby nic się nie stało, takimi samymi długimi zdaniami jak zawsze i jeszcze drwi z Sou, że ten przejmuje się tym wszystkim bardziej od niego. Jakby wcale nie oblał się minutę temu wrzątkiem.
Hei odczuwa ból tylko wtedy, gdy dotyka uszkodzonego miejsca. To tak nie działa, poparzenia bolą cały czas, dopóki się nimi porządnie nie zajmie. Nie da się ignorować palącego bólu. I jeszcze fakt, że upadająca szklanka narobiła więcej spustoszenia niż wrzątek, w moich oczach pogrążył całość. Scena do przepisania od nowa. Przydadzą się do tego rady, które podałam przy omawianiu rozdziału piątego. Zasada jest dokładnie ta sama.
Co ma wysoka zawartość alkoholu w ciastkach do próby otrucia kogoś? Trudno mi sobie wyobrazić zatrucie alkoholowe od zjedzenia jednego ciastka. Jak duże one były? Skąd matka Heia w ogóle je wzięła? Ostatecznie Hei powiedział tylko, że Sou szybko by się nimi upił. Jak to się wiąże z próbą morderstwa?
Do tego Hei od razu po wszystkim chce iść w jakieś „bardziej dostosowane” miejsce z Sou? Wciąż nie mogę zrozumieć jego priorytetów. Dałby sobie dzień wolnego.
Reszta rozdziału to przyjemne, łatwe w odbiorze scenki romansowe i obyczajowe. W końcu chwila oddechu od poważniejszych rzeczy. Wyszły ci całkiem, całkiem i nie obraziłabym się, gdybym dostała takich momentów więcej.

Uwagi:
„- Hei, wszystko w porządku? - spytał ostrożnie Soujirou, gdy umilkłem. Podejrzewałem, że moje zwierzęce uszy i ogon już się pojawiły, ale nie sprawdzałem tego.” — Czy Hei nie jest w stanie poczuć różnicy? Przecież nowe części ciała powinny coś ważyć.
„Dopiero teraz dotarło do mnie, jak duże obrażenia poniosłem przez gorącą ciecz i obicie szklanką i gdyby nie szybka reakcja Soujirou, wylądowałbym na klęczkach w potłuczonym szkle. - Masz jutro czas, żeby zawieźć mnie na Uniwersytet Tokijski? Muszę się spotkać z pewnym mężczyzną - stwierdziłem, krzywiąc się nieco pod wpływem bólu w niemal całej lewej nodze. // - Mężczyzną? - aktor uniósł znacząco brew. Doprawdy, że nawet w takiej sytuacji był zazdrosny… urocze. — Zamiast pędzić do łazienki, żeby przebrać się i ochłodzić tę poparzoną nogę, Hei woli stać i rozmawiać w Soujirou, dodatkowo robiąc w myślach uwagi o zazdrości swojego kochanka. Logiczne. A sama domniemana zazdrość Sou w takim momencie jest równie na miejscu, co zachowanie protagonisty. Powinien gonić Heia, żeby opatrzył natychmiast oparzenie. I mam uwierzyć, że to syn lekarza?
„- Nie myślałem, że bez tego wystrzeli tak otwarcie wyprowadzką i nie będzie grać dobrej mamuśki”. — „Z wyprowadzką”.
„- Powiedziałeś, że nie tylko ty chciałeś podtruć Sayie-san - stwierdził ostrożnie, gdy bandażowałem już kostkę, a w resztę nogi powoli wsychał krem z koziego mleka”. — „Reszcie” i raczej „wchłaniał się” niż „wsychał”.
„- Chyba nie sądziłeś, że jestem bezdomny - oznajmił lekko i zapiął pas”. — To raczej powinno być pytanie, nie stwierdzenie.
„Połowa maja zdecydowanie nie była najlepszą porą na nocne przechadzki boso przez świat, w dodatku w samych bokserkach i koszulce”. — Połowa maja. Mają połowę maja? Czuję się za głupia, żeby rozumieć, jak z tym opowiadaniu biegnie czas.
„- Nie martw się, o tej godzinie bocznymi uliczkami wiele osób nie jeździ, a potem nie będziesz miał, po co gdziekolwiek wychodzić aż do rana - stwierdził autorytarnym tonem, a mnie przeszedł dreszcz od niskiego tembru głosu mężczyzny”. — Przecinek po wyrazie „miał” jest zbędny.
„- Poprawię się w przyszłości, obiecuję - stwierdził aktor, przyciągając mnie do siebie w talii. Poczułem pod sobą, jak gorące jest ciało mężczyzny, mimo dzielących nas od siebie dwóch bluzek”. — Powtórzenie „siebie” — „sobą”. Mam problem w tym, jak określasz Sou. „Aktor” i „mężczyzna” to nie są popularne określenia wśród par. Misiaczki, kochania i tak dalej wpasowują się w pewien trend. A jako że jesteśmy w głowie Heia, to kiedy nazywa Soujirou tym „mężczyzną”, wygląda to dość podejrzanie, wiesz? Przykładowo Soujirou wypada lepiej, dodając „mój” w zdaniu: „Odkąd mój mężczyzna ma ogon i historię mafijną, już nic mnie nie zdziwi”.
„- Tobie chyba nie muszę tłumaczyć tych spraw, prawda? - spytałem mężczyzna z westchnięciem”. — „Spytał”.
„Sięgnąłem po grzebień i rozdzieliłem wąskie pasmo włosów nad uchem od reszty, po czym zaplotłem białą gumką wysoki kucyk i pociągnąłem część włosówko góry tak, by podnieść wizualnie fryzurę”. — „Włosów do”. To zdanie brzmi, jakby Hei z tej zostawionej grzywki zrobił sobie kucyka.
„Doprawdy, żebym musiał o wschodzie słońca latać w zwierzęcej formie przez pół Tokio tylko dlatego, że  mojemu kochankowi nie chciało się czekać, aż ubiorę coś i niemal uprowadził mnie do siebie półnagiego… Każdego innego mężczyznę chyba bym zabił, ale w wykonaniu Soujirou miało to pewien, trochę masochistyczny, urok i obecnie budziło we mnie jedynie mieszankę śmiechu i rozczulenia”. — Podwójna spacja i na końcu zdania powinen być znak zapytania. Hei mógł przecież założyć jakieś ubrania Sou. Mogłyby być trochę za duże, ale żeby wrócić do domu, raczej by wystarczyły.
„Usłyszałem w kuchni bulgotanie cieczy w garnku, dlatego też wyszedłem z łazienki i skręciłem ogień na kuchence”. — Jeśli Soujirou spał, a Hei był w łazience, to kto zrobił ten sos? Pewnie Hei przed wejściem do łazienki, ale przez to, że o tym nie wspomniałaś, wydaje się, jakby mieli w mieszkaniu krasnoludki.
„- Masz jakieś ważne spotkanie później? - spytałem, unosząc skonsternowany brew do góry.// - Nie, czemu? Mówiłem, że pojadę z tobą do tego prawnika - stwierdził luźno mężczyzna, sięgając po sztućce”. — Zdecydowanie przeniosłabym „skonsternowany” przed „unosząc”. Jeżeli masz w scenie tylko narratora i drugą osobę, powiedzmy Soujirou, nie musisz cały czas pisać, że „mężczyzna” zrobił coś tam. Każdy wie, z kim rozmawia Hei i z powodzeniem można użyć w takich sytuacjach podmiotu domyślnego.
„Rocznik w rocznik, wszyscy uwielbiali profesora, który bez najmniejszej żenady prowadzi na wykładzie rozprawę o prawa autorskie producenta dmuchanych lalek dla panów, czy prowadzi wyceny komornicze damskiej bielizny, a przy tym robi to z taką finezją i pasją, że nawet najbardziej opornym na wiedzę trudno było nie zdać jego przedmiotu pomimo stosunkowo trudnych egzaminów”. — Okrutnie długie zdanie. Dwa razy powtórzyłaś „prowadzi” i niepotrzebnie zmieniałaś miejscami czas na teraźniejszy.
„-Wiesz, Sano-ojisan i mój ojciec byli dobrymi kolegami, chyba nawet przyjaciółmi. No i to on się zajął pogrzebem zamiast raszpy, a wszystkie pieniądze, papiery i inne takie duperele są pod jego opieką dopóki nie będę pełnoletni - stwierdziłem, wzruszając ramionami”. — Zgubiłaś przecinek przed „dopóki” i dywiz ci się przykleił do wyrazu na początku.

Proelium III
Poznajemy nowego bohatera — Sano-ojisana, przyjaciela ojca Heia. Ekscentryczny prawnik to spora odmiana od reszty postaci i wprowadza powiew świeżości. Mężczyźni omawiają kwestie prawne, a ty w tym czasie pozwalasz czytelnikowi nieco poznać wykładowcę.
Chciałam więcej przyjemnych scen, to mam. Podobnie jak w poprzednim rozdziale dostaliśmy trochę odpoczynku od akcji, przy czym wplatasz kilka nowych faktów z życia Heia. Cieszę się, że ciągle rozwijasz tę postać i pokazujesz coraz to nowsze jej oblicza.
Moment, w którym Hei źle stanął, został, w porównaniu do poparzenia, dobrze napisany. Bohater skupiał się na urazie, a nie na reszcie otoczenia.
Końcówka z SMS-em mnie zaintrygowała. Nie widziałam nigdzie wcześniej imienia jego nadawcy. Zauważyłam, że często kończysz rozdziały, pozostawiając czytelników w niepewności. Dobry trik. Trudno nie czekać na koleją odsłonę, kiedy nie wiadomo, co może się zdarzyć.

Uwagi:
„Zerknąłem szybko na Soujirou, chcąc się upewnić, że nie odbiera źle całej ten sytuacji”. — Tej.
„W końcu znał moje upodobania, więc nie byłem pewny, czy tak nieformalny ton Toguchi’egi mógł być nieco mylący”. — Zbędny apostrof.
„- A tak nawiasem mówiąc, to taaaam - z rozmachem machnąłem ręką w stronę aktora. - stoi Soujirou, mój obecny partner”. — Niepotrzebna kropka po „aktora”.
„- Nie odpuściłeś sobie facetów, co? - westchnął głośno mężczyzna, wysuwając się z gracją sumoki spomiędzy stołów, za którymi prowadził zajęcia”. — W słowniku znalazłam tylko wyraz „sumita”, ale myślę, że lepiej napisać po prostu „z gracją zawodnika sumo”.
„Widziałem, że nie czuł się zręcznie przebywając w jednym pomieszczeniu z nieznanym sobie mężczyzną, z którym byłem na tak poufałych stosunkach”. — Czuć się „zręcznie” brzmi bardzo dziwnie. Lepiej napisać „Wiedziałem, że czuł się niezręcznie, przebywając...”. A jeśli nie zmienisz zapisu, to dostaw przecinek przed „przebywając”.
„- Ależ oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie, w końcu się nie szlaja po jakiś zakazanych alejkach w poszukiwaniu kolejnego nadzianego salarymana”. — „Jakichś”. Myślę, że do wyrazu „salaryman” mogłabyś dodać przypis, bo musiałam sprawdzić, o co ci chodziło. Okazało się, że to termin używany przez Japończyków, więc przeciętny czytelnik raczej nie będzie wiedział, o co ci dokładnie chodzi. Nawet jeśli to dialog.
„A przynajmniej taką mam nadzieję. - twarz Soujirou nieco się wygładziła, jednak widziałem, że stanowczo nie oczekiwał takiej wylewności po moim prawniku”. — Postawiłaś kropkę, ale dużej litery na początku zdania już nie.
„No, to jak jesteś w związku z Heiem, to jesteśmy już prawie rodziną, a u rodziny się nie zachowuje jak pierwszy dzień w Sądzie Najwyższym, nie?” — Sano powiedział, że u rodziny nie powinno się zachowywać jak „pierwszy dzień”? Jak można zachowywać się jak „dzień”. No chyba że chodziło ci o „(…) u rodziny nie zachowuje się jak w pierwszym dniu Sądu Ostatecznego, nie?”. Choć wtedy i tak to porównanie jest dość specyficzne.
„- Wszyściutkie o tutaj - mężczyzna poklepał z głośnym plaskiem dłoni o drewno szafę z mahoniu”. — Po „wszyściutkie” przecinek. Do tego zbyt duża ilość określeń w opisie sprawia, że zdanie wydaje się przekombinowane i niejasne. Jeśli „poklepał”, to wiadomo, że dłonią, więc można ten wyraz pominąć; drewno raczej nie „plaszcze”. „Szafa z mahoniu” na końcu wydaje się sztucznie doklejona do reszty zdania. Wiem, że chcesz opisać całość obrazowo, ale czasem zbyt duża ilość szczegółów tylko pogarsza sprawę. Możesz wtedy albo podzielić zdanie na kilka krótszych, albo odpuścić kilka określeń na rzecz najważniejszej informacji.
„- Znaczy się, że ona mnie też nie może wypieprzyć, tak? - spytałem, zakładając ręce na siebie”. — Słowo „też” stwierdza, że Hei chce wyrzucić matkę z domu, ale w dialogu nic takiego się nie pojawia.
„- Przecież oni też mogą się wynieść do Koto - stwierdziłem zirytowany, mnąc w ręce przypadkową karteczkę z biurka”. — I znów „też”, a przecież Hei nie chce wyprowadzać się do Koto. Posiadłość dziadków jest w Meguro.
„- Wiesz, że mówisz od sensu, nie?” — Mówi się albo „bez sensu”, albo „od rzeczy”.
„- Sam się zastanów, młody. Twój ojciec był roztrzepany jak jajka w cieśnie i potrafił zapomnieć połowy rzeczy do pracy, ALE finansów i spraw medycznych pilnował lepiej niż niejeden ekonomista - to jedno musiałem przyznać mężczyźnie”. — „W cieście” a samo porównanie naprawdę pomysłowe.
„Wiedziałeś, że moi dziadkowie przywodzili mafię!” — „Przewodzili mafii”, a na końcu przydałby się znak zapytania.
„Nie chciałem wcześniej martwić mężczyzny, ale nie do końca byłem pewny, czy perspektywa znalezienia przez policję kilku podrabianych szmat była wystarczającym straszakiem przeciwko urządzenia przeszukania”. — „Urządzenia przeszukiwania” nie pasuje do całej reszty. Poprawnie powinno być „urządzeniu przeszukiwania”.
„Twoja niepełnoletność jest problemem, bo jako prawny opiekun, Saiye-chan może decydować o twojej hospitacji, ale myślę, że wystarczy, jak zażądasz nakazu przeszukania i powołasz się na mnie - stwierdził prawnik, wzruszając ramionami od niechcenia”. — Przecinek przed „Saiye-san” jest zbędny. Nie bardzo też wiem, co chciałaś powiedzieć, pisząc „hospitacji”. Jest to wizytacja dyrektora albo wizytatora w szkole. Nie wiem, jak to miałoby łączyć się z matką Heia. Z drugiej strony, nie chciałaby go też hospitalizować, bo nic do tego wtedy nie pasuje.
„Nie udawałem, że kawałek życiorysu, który dzieliłem z szeroko pojętymi służbami bezpieczeństwa, nie zaliczał się do najpiękniejszych wspomnień”. — W tym zdaniu pojawiło się podwójne zaprzeczenie — wyrzuć drugie „nie” i będzie w porządku.
„Mogę jeszcze na chwilę pożyczyć sobie Soujirou-kun’a?” — Zbędny apostrof.
„Na moje szczęście, trafiłem na partnera tak otwartego, że czasami czułem się niemal jak ksiądz w konfesjonale”. — Jak dla mnie porównanie o tyle nietrafione, że w Japonii katolicyzm nie jest jakiś super popularny, a sam temat wiary prezentuje się trochę inaczej niż u nas.
„Willa Sano-ojisan, mimo zupełnie innej atmosfery w wystroju, posiadała układ architektoniczny bliźniaczo podobny do naszej, dlatego też niezmiernie łatwo ojciec i Sano-ojisan przekonali mnie kilkanaście lat temu, że tak naprawdę to na początku był jeden dom, a oni zrobili „kopiuj-wklej”, żeby temu drugiemu nie było przykro, że on nie ma gdzie mieszkać”. — Wydaje mi się, że można by odmieniać końcówkę, czyli byłoby „Sano-ojisana”. To oni pojechali do domu tego prawnika? Cały czas byłam przekonana, że dalej są gdzieś na kampusie.
„Przestąpiłem z nogi na nogę, nie patrząc, co jest pode mną i aż krzyknąłem z bólu, gdy skręciłem kostkę, a usztywnienie zablokowało jej możliwość dobrego ustawienia się.  Szczęście w nieszczęściu, stało za mną Mitsubishi aktora, więc jedynie poleciałem na metalowe drzwi i mogłem się w jakiś kontrolowany sposób osunąć na ziemię do siadu”. — Nadprogramowa spacja pomiędzy zdaniami i powinien być przecinek przed „i”.
„Odetchnąłem z ulgą i założyłem z powrotem ostrożnie prowizoryczną ortotezę, nie dociskając jej tak mocno na wszelki wypadek”. — Ortezę.
„Miałem właśnie wstawać, gdy otwarły się drzwi i w takiej pozycji rozkracznej na żwirze parkingowym zobaczył mnie Soujirou”. — „Rozkrocznej” i dopisz przecinek przed „i”.
„ - Hei, co się stało?! - niemal krzyczał, podbiegając do mnie. - Nic ci nie jest? - spytał, a w jego głosie odbiła się panika”. — Krzyknął? Panika raczej nie może się odbić od głosu. Możesz napisać, że Hei usłyszał panikę w głosie Sou.

Proelium IV
Razem z Heiem idziemy na spotkanie i dzieje się coś zupełnie odwrotnego od ostatnich, sielankowych wydarzeń. Wyjawiasz kilka całkiem szokujących rzeczy, choć obywasz się bez pokazania brutalnych scen i tylko w narracji wspominasz, co się działo. Z jednej strony to dobrze, bo oszczędzasz możliwie drastycznych scen, a z drugiej nie do końca, gdyż pozbawiasz czytelników prawdziwego zrozumienia i wczucia się w twojego bohatera. Słyszeć to jednak co innego niż „zobaczyć” na własne oczy.
Ostatecznie Hei wraca do domu nie sam, a z nowo poznanym chłopakiem. Chciał go bronić przed Zu, a kiedy ten mu go oddał, naszemu bohaterowi nie spodobało się, że musi zajmować się nastolatkiem. Hei mógł nie spodziewać się takiego obrotu spraw; jednak ta scena ewidentnie pokazuje, że nie jest zbyt dobry w myśleniu przyszłościowym.
Niezbyt rozumiem, jak ma działać to zezwierzęcenie chłopaka. Okej, jest pół demonem ze zwierzęcymi atrybutami, ale demony powinny być raczej rozumne. A chłopak zachowuje się po prostu jak zwykły pies. Wszystko, co tyczy się tej strony życia Genusmuto, to właściwie zagadka, bo nie poświęcasz jej zbyt wiele uwagi. Mam nadzieję, że chłopak będzie pretekstem do wyjaśnienia paru spraw.

Uwagi:
„Przeszedłem podświetlanym szarawymi żarówkami korytarzem wyłożonym czarnymi panelami od podłogi aż po sufit i zdecydowanym ruchem otworzyłem pseudo-hebanowe drzwi z miedzianą plakietką „107”.” — „Szarawe żarówki” to coś, z czym nie miałam okazji się spotkać. Być może chodziło ci o „przykurzone” albo „poszarzałe”.
„Wiedziałem, że może się to obrócić przeciwko mnie, ale za wszelką cenę chciałem zachować sponiewierane i sflaczałe resztki godności, jaka mi jeszcze pozostała”. — Jeśli resztki godności, to „jakie mi jeszcze pozostały”.
„- Przecież oboje wiemy, że jak tylko Xueqing się obudzi, to ta szopka się skończy”. — Czy tylko ja nie zauważyłam, że szefowi mafii coś się stało, czy to miała być jakaś niespodzianka dla czytelnika? I nie mówię o rewelacji z kilku zdań niżej, tylko o ogólnej sytuacji.
„I to był błąd, Zu popatrzył na mnie tak szyderczym wzrokiem, że odruchowo aż się skuliłem”. — Zamiast pierwszego przecinka postawiłabym kropkę i zrobiła z tego dwa zdania, ewentualnie średnik.
„Wystarczy słowo, a zrobisz wszystko, żeby tylko ten przydupas się przypadkiem nie zapodział moim chłopcom - zaśmiał się, a ja zacisnąłem zęby w bezsilności”. — „Zapodziać się” to zgubić się. Dlaczego Sou miałby się zgubić przydupasom Zu?
„Domyślałem się, po co Zu go tu przyprowadził i powoli zaczynało mi być go żal. Nie wyglądał mi na pogodzonego już z losem, a raczej jakiś świeży towar, w dodatku z Korei lub południowych Chin”. — Powtórzenie „mi”. To drugie można spokojnie pominąć, „już” wydaje się niepotrzebne.
„- Coś ty taki niecierpliwy? - mężczyzna nawet nie udawał, że moja złość jedynie go bawi, może nawet na swój perwersyjny sposób pociąga”. — Zmiana czasu na teraźniejszy.
„- Wręcz przeciwnie, kotku. Nie po to targałem ze sobą tego xiao gou [chiń. szczeniak; przyp. aut.], żeby się nie pobawić - stwierdził niebezpiecznie, potwierdzając moje przypuszczenia”. — Jak się stwierdza coś „niebezpiecznie”?
„- Skoro aż tak ci na tym zależy - Zu uśmiechnął się drapieżnie, ale mnie było już wszystko jedne. Byleby GO nie dotknął”. — „Wszystko jedno”. No i nie rozumiem skąd ta nagła chęć obronienia tego chłopaka. Przez całą scenę Hei niezbyt się nim interesował.
„Wreszcie uspokoił się i spał nieco urywanym snem, a w jego nieregularnym oddechu widziałem początkową fazę Cheyne’a-Stokesa”. — „Nieco urywany sen” nie brzmi najlepiej. Wystarczyłoby samo „urywany”.
„W chuja sobie wsadź taki prezent - dzieciak poruszył się na moim ramieniu, dlatego zerknąłem na niego i zgarnąłem mu delikatnie za długie włosy z twarzy”. — Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, początek zdania niespecjalnie pasuje.
„- No, to chociaż raz mniej w dupę dzisiaj - mruknąłem, a mój towarzysz popatrzył na mnie niemal jak pies, któremu właściciel wydał nienauczoną dotąd komendę”. — Przyznam, że też nie bardzo wiem, o czym Hei mówi.
„A jak nie, to Soujirou tyle razy mi powtarzał, że zawsze chciał mieć jakieś zwierzątko, „spełniamy ludzie marzenia”. — „Ludzkie”.
„Dzieciak popatrzył na mnie przestraszony moim nagłym zachowaniem, a z jego gardła wydobył się wysoki, zwierzęcy skowyt”. — Powtórzenie „mnie” — „moim”.
„- Już? - spytałem spokojnym tonem, odsuwając się na krok od szczeniaka. Ten popatrzył na mnie i stanął jak wryty, wpatrując się w moje sterczące na sztorc uszy o widocznych z daleka białych końcówkach”. — Znów powtórzenie „mnie” i „moje”. Wzajemna niewiedza o tym, że są Genusmuto, wydaje mi się trochę naciągana. Czy nie potrafiliby tego wyczuć? Wydawałoby się, że Genusmuto będą pachnieć nieco inaczej niż ludzie. No i wszystko, co robili wcześniej. Czy pod wpływem emocji zwierzęce atrybuty nie ujawniłyby się?
„- To teraz z łaski swojej nie wpakuj mnie w większe problemy niż to wszystko warte i ogarnij się jakoś, za kawałek będziemy w moim domu - jedyną reakcją, jakiej się doczekałem było przechylenie głowy i ten specyficzny głupio-mądry wzrok psa, który wie, że coś się od niego chce, tylko za cholerę nie wie, co to jest”. — Brakuje przecinka przed „było” oraz przed „niż” i po „warte” bo to wtrącenie.
„Mlasnąłem językiem niezadowolony, po czym potrząsnąłem głową, wracając do zupełnie ludzkiej formy i spojrzałem na chłopaka wyczekująco”. — Brakuje przecinka przed „i”. Jestem też ciekawa, jak  wyglądało to wrócenie do ludzkiej formy.
„I za jakie grzechy poprzednich wcieleń dałem się wpakować w takie coś?!” — Akurat to wyszło bardzo fajne, nawiązując do wschodnich religii.
„Gdy wreszcie pokonaliśmy resztę dystansu, który nas dzielił, odetchnąłem z ulgą, omal nie krzycząc ze szczęścia”. — „Dzielił od” czego? Wiadomo, że od domu, ale bez dopisania tego zdanie wydaje się niepełne.
„- Souji, jesteś na dole? - zawołałem, gdy zastałem absolutną ciszę i wyłączone światło w salonie. Odpowiedziała mi jedynie cisza, dlatego nieco zaniepokojony wysunąłem węch kokko, żeby zlokalizować aktora”. — Powtórzenie „ciszy”. Jestem też bardzo ciekawa, jak się „wysuwa węch kokko”.
„Obejrzałem się za siebie i niemal nie zderzyłem się z wielkimi, proszącymi oczyma”. — Jak można zderzyć się z oczyma? Przecież one nie wystają z twarzy, a wręcz odwrotnie, zostają nieco w głębi.
„Jasne, jeszcze ty - westchnąłem i popchnąłem dzieciaka przed siebie, pewny, że jego psi węch poprowadzi go w stronę kuchni. // Nie pomyliłem się, dzieciak jak po sznurku trafił do kuchni i usiadł jak zwierzę pod lodówką, czekając, aż go obsłużę”. — Powtórzenie słowa „kuchnia”.
„Świat się kończy, będę niańczył niedorozwinięte cywilizacyjnie dziecko o mentalności kundla”. — Temu zdaniu przydałaby się kursywa.
„Byłem pewny, że Zu świetnie się bawił obmyślając plan, jak zmusić mnie do przyznania się przed Soujirou do powodu mojego regularnego znikania wieczorami”. — Brakuje przecinka przed „obmyślając”.
„Z góry dobiegło mnie charakterystyczne skrzypienie drzwi, najwyraźniej Soujirou się mimo wszystko obudził przeze mnie i chciał teraz sprawdzić, co robię”. — „Obudził się”.
„- Błagam, powiedz mi, że jakiejś wczesnoprzedszkolnej, bo ja zaraz oszaleję - wyjęczałem, a mężczyzna, wstał, podszedł i bez słowa objął mnie w pasie”. — Nadprogramowy przecinek przed „wstał”.

Proelium V
Dopiero ostatni fragment rozdziału robi się interesujący, ale... Nie rozumiem, co się w nim dzieje. Spróbujmy więc sobie to wszystko poukładać po kolei.
Hei chodzi z psem Juuro po jakichś zniszczonych ulicach i kogoś szukają. Potem wychodzi wilk, protagonista się odwraca, a wilk zmienia się w człowieka. Tak po prostu. I mówi o jakichś bliźniakach, choć przecież nie może mieć pewności, że główny bohater w ogóle wie, kim są bliźnięta. A potem pyta, czy Hei ich zna. Czy tylko ja nie widzę w tym sensu?
Okazuje się, że nasz lis nie tylko ich zna, ale też przyszedł dokładnie w celu spotkania ich. Pokazuje chłopakowi tatuaż z łapką, ten dziwi się, że nasz bohater zna imiona bliźniąt, po czym zabiera go do budynku, gdzie owe persony przebywają.
Pod drodze spotykają bramkarkę, która przepuszcza ich po tym, jak Hei „zgasił” ją powiedzeniem, że bierze narkotyki. A potem ten chłopka pyta, skąd nasz główny bohater o tym wiedział.
I teraz pojawia się problem. Jeżeli chłopak nie zrozumiał, że Hei jest kokko (co jest dziwne, bo sama potem piszesz, że jego zapach różnił się od wilków), czyli też znaczenia tatuażu, to dlaczego zabrał ze sobą bohatera do bazy pełnej członków ich organizacji? Bo znał imiona bliźniąt? To chyba nie jest najtrudniejsza rzecz do znalezienia. Czyli wychodzi na to, że oni wpuszczają tam praktycznie wszystkich jak leci? Do budynku pełnego młodych, na wpół poprzemienianych Genusmuto. Brawa dla ochrony.
A potem nagle okazuje się, że ci ludzie z tej organizacji mieli się pojawić u Heia, tak? I nasz bohater się przedstawia, bo nikt nie wie, kim jest, ale jakoś mieli się z nim spotkać, dobrze rozumiem? I wie, że nikt nie ma pojęcia, co znaczy jego tatuaż, ale ciągle się nim chwali, jakby to miało jakieś znaczenie. Co. Się. Tutaj. Dzieje.

Uwagi:
„Przeciągnąłem się w łóżku z kontemplacją faktu bycia i ziewnąłem szeroko”. — “Kontemplacja faktu bycia” to jakieś pokrętne wyrażenie. Warto by to zamienić na coś innego.
„Jak na moją intuicję, to trzeba poczekać, aż organizm sam się ogarnie, a dodatkowa chemia tylko zareaguje z tym, co już mu ta siedzi”. — „Tam”, raczej nie ma takiego sformuowania jak „jak na moją intuicję”.
„Przejąłeś geny po Liwei-sensei’u, w końcu on też leczył nawet bez zapłaty”. — Zbędny apostrof. Od „w” zaczęłabym drugie zdanie.
„W sobotę muszę się tylko pojawić jeszcze na dublach jeśli coś się nie spodoba reżyserowi”. — Brakuje przecinka przed „jeśli”.
„A przy okazji go jeszcze zarazi jakimś syfem, gówniar ma obniżoną ilość przeciwciał”. — „Gówniarz”.
„- Otwórz  - poleciłem, pokazując mu kawałek jabłka wycięty w zajączka i włożyłem go bezpośrednio do ust mężczyzny”. — Podwójna spacja. Może lepiej „wycięty w kształt zajączka”. Brakuje też przecinka przed „i”, bo wtrącenia oddziela się z obu stron.
„- Xiaogou mogę do siebie wziąć, ale nie lepiej, żeby pozwiedzał trochę Tokio i się usamodzielniał powoli?” — Zastanawiam się, czy robisz z Soujirou głupka celowo, czy przypadkiem. Przecież widział wczoraj, w jakim stanie był Xiaogou, słyszał, co mówił mu o nim Hei i nadal chce, żeby ten wyszedł na ulicę?
„Aż dziwne, że nie zrobił tego wczoraj, może miał podany jakiś lek, który już się zneutralizował”. — Od „może” zrobiłabym drugie zdanie. Ludzie głównie używają krótszych form w mowie, więc pojedyncze zdania w dialogach lepiej odwzorowują rzeczywistość i brzmią naturalniej. Jeżeli nie ma ku temu powodu, nie widzę sensu wkładać złożonych wypowiedzi w usta bohaterów.
„Na górze, śpi. właśnie, po szkole znowu mam trochę zajęć dodatkowych, więc będę później - stwierdziłem, siadając do stołu”. — „Właśnie” powinno być dużą literą.
„- Co, nie masz komu wepchnąć zadżumionego chomika? - prychnąłem i rozłączyłem się. - Gdyby nie to, że pewnie ma siedem żyć, poczęstowałbym żmiję cyjankiem”. — Hei powiedział ostatnie zdanie na głos, tak?
„Większe yakuzy, czy triady były zbyt dumne (...)”. — Niepotrzebny przecinek przed „czy”.
„Monster był typem zwierzęcia, przy którym nawet dwuletnie dziecko jawiło się jako śmiertelna broń jeśli chodziło o temperament i ogólną potrzebę mordu”. — Brakuje przecinka przed „jeśli”.
„Nic ni ma”. — „Nie”?
„Przynajmniej to jedno miałem pewne, Monster potrafił wyczuć paczkę chipsów z odległości dwustu metrów i nawet ja nie mogłem się mierzyć z jego węchem”. — „W tym jednym miałem pewność” albo „to jedno było pewne”.
„Na całe szczęście słownik lisów był na tyle zbliżony do psiego, że używając umiejętności kokko potrafiłem zrozumieć podstawowe „słowa” Mostera”. — Brakuje przecinka po „kokko” i literówka w „Monsterze”.
„Monster przeszedł jakieś pół metra przede mnie i poczłapał dalej niespiesznym krokiem, od czasu do czasu unosząc nieco łeb i wciągając głębiej powietrze przez szerokie nozdrza, żeby wyłapać wśród kakofonii wątków odpowiedni sznureczek”. — Jeżeli „poczłapał”, to wiadomo, że „niespiesznym krokiem”. Nie da się człapać szybko.
„Monster prowadził mnie jeszcze przez jakieś cztery ulice, manewrując między potrzaskanym szkłem z okien zdezelowanych budynków, walającymi się spontanicznie kartonami po nieprodukowanym już towarze i skrawkami zbrojnego kabla wysokiego napięcia, zapewne rozsadzonego przez lód podczas którejś z „zim stulecia” kilka lat temu”. — „Zbrojonego”.
„Podejrzewałem, że przechodzący tędy człowiek, kimkolwiek był, wsiadł  do jakiegoś środku transportu i nie zostawiał już za sobą śladów”. — Podwójna spacja.
„Gdy tylko doszedłem do takich wniosków, szybko schowałem zwierzęce uszy, żeby nie zostać przyłapanym przez nieproszonych gości, jedna mafia na głowę to zupełnie wystarczająca ilość problemów”. — Nowe zdanie zaczynające się od „jedna” będzie tutaj dobrym rozwiązaniem.
„Zwierzę postawiło wysoko uszy, odchyliło się nieco do tyłu i machało energicznie ogonem, wyraźnie zachęcając husky’iego do przywitania się”. — Raz pisałaś „husky'ego” a teraz „husky'iego”, wydaje mi się, że to „i” dodałaś przypadkiem albo zapomniałaś go usunąć.
„- Nie aż takiego intruza - uśmiechnąłem się, odwracając przodem do rozmówcy w taki sposób, by siła bezwładności podniosła do góry włosy z grzywki i odsłoniła tatuaż pod moim okiem. Mój rozmówca był mniej więcej w tym samym wieku, nieco wyższy, trochę lepiej zbudowany ale nie jakoś przesadnie, a jego półdługie włosy były niemal tego samego odcienia kasztanowej rudości co wcześniej wilka”. — Powtórzenie wyrazu „rozmówca” i „był”. Brakuje przecinka przed „ale”. No i kto był w tym samym wieku co rozmówca? Tatuaż?
„Szukam Abaqua’y i Shirikiego”. — Nie mam zielonego pojęcia, jak powinno brzmieć pierwsze imię bez odmieniania go.
„Brama była w połowie wyłamana, ale widać było, że ktoś zadał sobie trud ustawienia jej tak, by była nie do ruszenia i tarasowała możliwość wjazdu czymś większym niż motor. Ściany z daleka witały zbłąkanego śmiałka jaskrawymi napisami o niewybrednej treści, częściowo wypłukanymi przez deszcz i złuszczające się resztki farby o niezbyt przyjemnym, siwobiałym odcieniu. Budynek był wielki, liczył sobie cztery piętra, być może kilka kondygnacji w dół, a szeroki był na ponad pięćdziesiąt okien w ciężkich, metalowych futrynach. Z kilku parapetów powiewały czarne flagi  z ręcznie malowanymi czerwonym i białym sprayem łbem wilka z obnażonymi kłami. Lokatorzy wyraźnie nie kryli się ze swoją obecnością i już z daleka widać było, że są pewni swojej pozycji”. — Masa powtórzeń wyrazu „był”.
„Podobno po półrocznym pobycie w szpitalu biedak kazał nawet swojej dziewczynie oddać shih-tzu do schroniska, tak bardzo przerażał go jakikolwiek pies”. — Nawet nie chcę wiedzieć, skąd Hei wziął takie informacje.
„- Mówiłem ci, że nie da rady Piekielnym Bliźniakom - zauważył Aurelien”. — Nie rozumiem tego zdania. Hei coś niby tłumaczy w narracji, ale dalej nie wiem, o co chodzi.
„A poza tym miał dość „barwną” historię, dlatego niektóre rzeczy rozumiał jeszcze zanim je wyjaśniłem”. — Zabrakło przecinka przed „jeszcze”.
„Wyluzuj, nie jestem pilotem samobójcą - obaj się zaśmialiśmy, a Monster tylko prychnął i potrząsnął łbem aż zadźwięczała ćwiekowana obroża noszona jedynie na pokaz”. — Brakuje przecinka przed „aż”.
„Gdy byliśmy kilkadziesiąt metrów przed żelaznymi drzwiami wjazdowymi, prawe skrzydło uchyliło się nieco i wyszła zza niego dziewczyna o sylwetce i ogólnej aurze przywodzącej na myśl klasowy element chuligański, a nie damę czy choćby tylko „młodsze siostrzyczki” Huian”. — Masz świadomość, że po tylu rozdziałach nikt prawdopodobnie nie będzie pamiętał, kim w ogóle była Huian, po tym, jak pojawiła się dosłownie na jedno zdanie w pierwszym Somnium, prawda?
„- Co to za kutasiarz? - spytała głosem, w którym ciągle czaiła się niewymuszona agresja i prowincjonalny akcent z północy kraju”. — Hei ocenił ciągłą agresję w głosie Suzah po jednym, czterowyrazowym zdaniu.
„- Taki pedał? On tu nie pasuje, sprawdź, czy nie ma niczego ciekawego i wypierdol go - stwierdziła w końcu, a ja nie wytrzymałem i wybuchłem śmiechem. Czy ona naprawdę myślała, że na kimkolwiek zrobi wrażenie takim językiem i „zbuntowaną postawą”? Na mnie w każdym razie nie robiła żadnego, przywodziła na myśl jedynie goryli Zu, niezdolnych do wykonania czegokolwiek bez konsultacji”. — Chodziło ci o postawę „dużo gada, mało robi”, tak? Ale goryle zazwyczaj nie są od gadania, tylko od wykonywania poleceń. Jakoś mi się to wszystko nie klei. Poza tym od „czy” powinien być nowy akapit.
„Aurelien poprowadził nas opustoszałymi korytarzami w głąb fabryki. Od środka obraz wyglądał jeszcze gorzej jak na zewnątrz - odrapane ściany zbryzgane różnokolorowymi farbami o metalicznym zapachu i wyraźnie toksycznych właściwościach, wystające znienacka ostre żelastwo, drzwi pozbawione futryn”. — Ten „obraz” mi tutaj nie pasuje. W tym kontekście brzmi, jakby naprawdę wisiał tam jakiś obraz, a nie przedstawiał się obraz zniszczonej fabryki.
„Od samego przebywania człowiek wpadał w jakiś taki pasywno-agresywny nastrój i wyobcowanie”. — Może warto dopisać „tam” pomiędzy „przebywania” a „człowiek”.
„Mimo to, widać było, że ktoś tu starał się zaprowadzić względny ład, bo pajęczyn było mniej, niż sugerowałby ogólny stan, a czasem nawet ściany „przyozdabiane” były nieporęcznymi graffiti wilków w bojowych pozach”. — Przecinek przed „widać” zbędny i powtórzenia „być”. No i w jaki sposób graffiti może być „nieporęczne”?
„- Nieźle się tu urządziliście, nie ma co - mruknąłem, nie mogąc się oprzeć porównaniu z Czerwoną Twierdzą, pełną luksusu i pokazowej dumy, mimo surowego klimatu opuszczonego szpitala psychiatrycznego”. — „Pokazowa duma” nie brzmi najlepiej.

Proelium VI
Okazuje się, że Hei był wcześniej umówiony z bliźniakami, tylko te nie stawiły się na spotkaniu. Kiedy, po co i jak to się stało, nie wiadomo. Mimo to z dialogu ewidentnie wynika, jakoby ci bohaterowie już wcześniej się znali, a przynajmniej nawiązali kontakt.
Zastanawiam się, dlaczego pomijasz wszystkie sprawy związane z szukaniem Genusmuto. To mogłoby być naprawdę ciekawe. Spotkania, telefony, odmowy oraz złość i poczucie zawodu Heia w związku z nimi. Do tej pory ukrywałaś to wszystko właściwie bez powodu. Tak, ukrywałaś, bo przecież siedzimy dosłownie w głowie Heia, a on nie zdradził się ani słowem o sprawach swojej nowej mafii od paru dobrych rozdziałów. Jeśli obawiałaś się, że zanudzisz tym czytelnika, to ze swojej strony mogę powiedzieć, że prawie na pewno tak by nie było. Wręcz przeciwnie, mogłabyś pokazać dzięki temu naprawdę dużo interesujących rzeczy.
Gdybyś w pomaganie Heiowi wciągnęła jakoś Soujirou, miałabyś idealną okazję do zaprezentowania czytelnikowi nowych gatunków w dialogach, bez wchodzenia w ekspozycje lub domysły, bo Souji wie o Genusmuto tyle co my, czyli właściwie nic. Nie rozumiem, dlaczego i z tym Hei się przed nim kryje. Sprawa z Zu jest oczywista, ale reszta? Soujirou i tak wie pewne rzeczy związane z mafią, przyjeżdżał do świątyni i raczej rozmawiali o ojcu Heia. Przecież nie musiałby robić niczego niebezpiecznego, wystarczy, żeby pomógł sortować jakieś papiery i zadał kilka pytań.
A na razie wyszło tak, że wyciągnęłaś nagle kilku bohaterów z dziury fabularnej i powiedziałaś, że Hei ich wszystkich zna, bo on ma znajomości i tyle. Ciekawe, kiedy to wszystko się stało, jeżeli wiedział o masakrze Genusmuto maksymalnie od miesiąca, może dwóch (dalej nie orientuję się w linii czasowej). Wcześniej mógł znać jakieś pojedyncze osoby, ale to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę środowisko, w jakim się obracał. Do tego przez cały rozdział zastanawiałam się, czym tak naprawdę są bliźnięta, bo nazwa nic mi nie powiedziała, a wyjaśnienia i charakterystyka są dość skąpe.
Według mnie poszukiwania i zawieranie układów z innymi Genusmuto w obecnej formie to wątek w połowie zmarnowany. Może w przyszłości coś jeszcze z tego będzie.

Uwagi:
„Nie wiem, jakimi środkami zdobyli aż tyle pieniędzy, ale na biurku naprzeciw okna przesłoniętego pionowymi żaluzjami w kolorze spłowiałej czerni stał dumnie jeden z nowszych modeli Mac’a”. — Niepotrzebny apostrof.
„- Myśleliśmy, że nie będziesz działać aż tak szybko - stwierdziła w końcu Abaqua czystym głosem, stawiając przed nami nieoznakowaną butelkę z bezbarwną cieczą. Jedno pociągnięcie nosem wystarczyło mi, by rozpoznać w cieczy czystą wódkę niezbyt zidentyfikowanego pochodzenia”. — „Niezbyt zidentyfikowane pochodzenie” brzmi dziwnie, ale wystarczy wyrzucić „niezbyt” i dodać „nie” do „zidentyfikowanego” i powinno wyglądać lepiej. Powtórzenie wyrazu „ciecz”. A więc tak pisze się to imię — Abaqua. Chyba sama je wymyśliłaś, bo wpisaniu go w wyszukiwarkę pokazały się tylko jakieś dziwne rzeczy związane z programem komputerowym. Na pewno jest interesujące, ale jak je odmieniać, nie mam pojęcia. Wydawałoby się że „Abaquayę, Abaquayi” itd., ale to tylko moje niepotwierdzone niczym przypuszczenie.  
„Shiriki bez skrępowania przyglądał mi się bez mrugnięcia okiem”. — Powtórzenie „bez”.
„Powoli zaczynałem rozumieć, skąd taki strach przed Piekielnymi Bliźniętami - człowiek nigdy nie był pewien, co zrobią w następnej sekundzie, bo nie widział ich stosunku do siebie”. — Chodziło o to, że nie wiadomo, co bliźnięta zrobią względem siebie nawzajem, tak? To właśnie sugeruje to zdanie.
„Pies cały czas siedział tuż obok mojego fotela i w jakiś dziwny sposób był jeszcze spokojniejszy, niż zwykle”. — Przecinek przed „niż” jest niepotrzebny, jeśli nie wprowadza się nim zdania złożonego.
„To my mamy siłę, a nie ty - dokończył siostra, siadając niemal bezszelestnie”. — „Dokończyła”.
„- Człowiek, który zniszczył dwadzieścia lat temu Bractwo Czarnej Róży cały czas żyje. I, o ile się nie mylę, już zaczął podburzać dona Czerwonych Sztyletów przeciwko wam. Oczywiście wszystko odwlecze się w czasie przez śmierć dona, ale macie pewność, że odpowiednia osoba obejmie po nim władzę? - uśmiechnąłem się lekko”. — Brakuje przecinka przed „cały”. Ta sytuacja jest bez sensu. Jeżeli nie wiedzą, kto zostanie nowym szefem mafii, nie mają pewności, że cokolwiek się stanie. Mogą jedynie przypuszczać, że osoba, która podburzała Xieqinga, zajmie jego miejsce, ale równie dobrze może to być ktoś inny.
„- Nie, czemu? - uśmiechnąłem się lekko, zstępując z ostatniego schodka. - Zupełnie przyjemna rozmowa. Po prostu… hmm, nie przypuszczałem, że amarokkin są aż tak wyprane z odruchów ludzkich”. — Amarokkin to jakieś wymyślone przez ciebie stworzenie? W internetach znalazłam tylko coś, co zwie się „amarok” i w miarę by pasowało, bo to jakiś ogromny wilk. No i raczej „amarokkiny” bo mówisz o liczbie mnogiej.
„- Też mi to opowiadała matka na dobranoc, jak jeszcze byłe szczeniakiem i latałem z ogonem na wierzchu”. — „Byłem”.
„- Hei, nie chcę cię wyrywać z zajęć, ale właśnie dzwonił Toguchi-san. Powiedział, że dostał jakieś pismo od prawnika twojej matki i powinieneś jak najszybciej je skonsultować”. —  Dlaczego Sano-ojisan zadzwonił do Soujirou zamiast do Heia? To raczej dziwne.
„- Twoja matka - zaczął w końcu, poprawiając na nosie okulary do czytania. - wynajęła sobie  Shigure Miyagiji, prawniczkę z kancelarii mojego znajomego”. — Wkradła się podwójna spacja. Usunęłabym kropkę na końcu pierwszego zdania.
„Miyagiji-chan już prowadziła kilka spraw o alimenty i spadki dla żon, wydaje mi się też, że większość jej klientów to właśnie kobiety. Z tego, co zdążyłem przejrzeć na jej temat, to powiedziałbym, że nie aż tak jej daleko do wojujących feministek w typie amerykańskim, więc powinniśmy uważać - mężczyzna mówił wolno i z rozmysłem, ważąc każde słowo jeszcze zanim je wypowiedział”. — Powtórzenie wyrazu „jej”.
„Drobną czcionką drukowaną wypisane było 17 podpunktów, w tym ponad połowa zupełnie absurdalnych dla mnie”. — „17” słownie i lepiej brzmiałoby „drobną, drukowaną czcionką” oraz „w tym połowa zupełnie dla mnie absurdalnych”.

Proelium VII
Koszmar Heia to naprawdę straszny fragment. Było mi bardzo nieprzyjemnie, czytając go, czyli dokładnie tak, jak powinnam się czuć. Nie wypada cię za niego nie pochwalić.
Wiesz, przez cały czas trwania opowiadania zastanawiała mnie jedna kwestia. Jeśli Zu traktował Heia, tak jak ten opowiada i tak, jak to było we śnie, to jakim cudem nasz protagonista w ogóle chce cielesnej bliskości facetów? To trochę jakby poparzyć się wrzątkiem, a potem zrobić to znowu i znowu, i znowu, tyle że już świadomie. Może Hei jest spaczony, nie wygląda mi co prawda na masochiste, nie wiem, ale ogólnie wydaje mi się to dość dziwne. Już nie chodzi w ogóle o orientację, bo to bez znaczenia w takiej sytuacji, ale o to, że Hei nie czuje żadnego strachu czy oporów przed chodzeniem do łóżka z różnymi osobami, których często nawet nie zna. Wydaje mi się, powinno to raczej kojarzyć mu się negatywnie i powinien chcieć takich sytuacji za wszelką cenę unikać, a nie sam je inicjować. Szczególnie, że nie sądzę aby ktokolwiek pomagał mu w poradzeniu sobie z tą sytuacją.
Poza tym cieszę się, że pokazałaś trochę problemów w związku i pierwszą kłótnię. Początkowa sielanka nie mogła trwać wiecznie. Szczególnie ze wszystkim, z czym radzi sobie teraz Hei. Wprowadziło to nieco powiewu świeżości i naturalności do tego wątku. Obawiam się tylko, że ulepisz na koniec z tego wszystkiego wielką kulę śniegową i przygnieciesz nią Heia tak, że nie będzie mógł się podnieść, ale to tylko przypuszczenia.
Jak trwoga, to do... baru? Hori-chan! Tak dawno go nie widzieliśmy. Od szóstego rozdziału Somnium nieco czasu minęło. Szkoda, że nie używasz jego postaci częściej, ma potencjał na zostanie powiernikiem i głosem rozsądku naszego głównego bohatera.
Dobrze, że Hei ma z kim pogadać o swoich problemach sercowych, bo bez tego pewnie nie dałoby się z nim wytrzymać. Coś czuję, że będą musieli sobie z Soujirou jeszcze poważnie porozmawiać na temat ich znajomości, bo wydaje się, że oczekują od tego związku zupełnie różnych rzeczy.
Rozdział jako całość dobry, w miarę szybko mi się go czytało. Wprowadził nieco odmiany od poprzednich prawniczo-mafijnych wątków. Oby tak dalej.

Uwagi:
„- Kazałeś mi przyjść, laoda [slang chin. zwierzchnik, ktoś wyżej postawiony w strukturze mafijnej; przyp. aut.] - zaanonsowałem swoje przyjście z niskim ukłonem, gdy przez chwilę żaden z mężczyzn nic nie mówił”. — Doczekałam się. Wreszcie słownictwo odpowiednie dla kraju, w którym dzieje się akcja. A tak nawiasem, cały sen zapisałaś kursywą, czyli chciałaś, żeby czytelnicy wiedzieli, że to sen, tak? Cały czas zastanawiałam się, czy nie zepsułaś czegoś z formatowaniem.
„Był mężczyzną przerażającym, o sile przewyższającej nawet pierwsze podejrzenie po ujrzeniu jego muskularnej sylwetki, a przy tym dysponował niebywałą władzą, w zasadzie pełniąc rolę zupełnie zdominowanego przez niego przywódcy kasty narkotykowej”. — Nie rozumiem zdania od „w zasadzie”. Kto był zdominowany kim?
„Mimo to, musiałem przejechać palcami po wewnętrznej stronie odkrytych ud, by upewnić się, że są one suche i niezakrwawione”. — Przecinek po „mimo to” jest zbędny.
„Niemal w ciemno odnalazłem widoczną żyłę na nadgarstku chłopaka i wbiłem w nią igłę strzykawki, pobierając materiał do kontroli, jak robiłem to co drugi dzień, odkąd skonsultowałem się z Miyako-sensei z NCGHM, która orzekła, iż tak wybuchowej mieszanki nie widziała nawet u dzieci odbitych z nielegalnych laboratoriów firmy farmakologicznej Medeus pięć lat temu”. — To zdanie ma ponad czterdzieści wyrazów, wiesz? Czytanie takich konstrukcji to męka.
„Sporządziłem szybko preparat i wsunąłem go pod mikroskop. Krew Xiaogou odbudowywała się ilościowo w idiotycznie szybkim tempie, więc niemal już wróciła do odpowiedniej proporcji i konsystencji, prawdopodobnie dzięki zwierzęcej części genotypu”. — „Idiotycznie szybkie tempo”? Czyli w skali od ślimaka do prędkości światła to ile? No i zbędny przecinek przed „prawdopodobnie”.
„Szczeniak cały czas starał się wszelkimi możliwymi sposobami ominąć posiłki, spał po dwie-trzy niespokojne godziny, a jego cera i oczy wskazywałyby bardziej na przynależność dzieciaka do świata martwych, niż żywych”. — Omijać i zbędny przecinek przed „żywych”.
„Soujirou był zdecydowanym przeciwnikiem akceptowania faktów takimi, jakimi były, w związku z czym cały czas narzekał na sposób w jaki traktowałem szczeniaka i uniemożliwiał mi większość prób tresury, jaką polecił mi Jyuuro, pożyczając swoje stare notatki Monstera”. —Brakuje przecinka przed „w jaki” i po „szczeniaka”.
„Niemal nie myśląc o tym, co robię, przygotowałem śniadanie w staro-europejskim stylu i czajniczek jaśminowej herbaty prosto z Pekinu”. — Szczerze zastanawiam się, jak wygląda takie śniadanie, skoro w różnych krajach wygląda to inaczej, ale ostatecznie mogłabym wybaczyć Heiowi jego niewiedzę przez to, że mieszka w Japonii. Tyle że wciąż nie zmienia to faktu powyżej.
„Cholernie tęskniłem za jakąkolwiek większą czułością, czy pieszczotą, nie wspominając już o seksie”. —Zbędny przecinek przed „czy”
„Widzę cię co najwyżej rano i wieczorem, czasami nawet nie to, a najpoważniejszym tematem ostatnich dni był kolor hortensji u jakiej baby w ogródku”. — „Jakiejś.”
„Obiecuję ci, że jak tylko Xiaogou się usamodzielni i paparazzi już do końca dadzą sobie spokój z szukaniem sensacji na mój temat, wyjedziemy gdzieś, hm?” — Zdecydowanie chciałabym zobaczyć scenę z parą uciekającą przed paparazzi.
„Może w ogóle sobie dajmy spokój i spotykajmy się tylko jak będzie czas”. — Brakuje przecinka przed „jak”.
„Po raz setny zerknąłem na zegarek na telefonie - dochodziła czternasta, więc nawet, gdybym chciał zabumelować u Horino-mamy, musiałbym spędzić bite półtorej godziny pod  drzwiami baru.” — Podwójna spacja i zbędny przecinek przed „gdybym”.
„Z męskich ubrań mam tylko stary uniform Garry’ego, ale będzie ci musiał wystarczyć dopóki nie wysuszysz tego prania”. — Zabrakło przecinka przed „dopóki”.
„- To po co w ogóle bawisz się w tą szopkę ze związkiem? Przecież zawsze skakałeś z kwiatka na kwiatek i dobrze ci z tym było - barman zamienił szklankę przede mną na nową-pełną”. — Przy „Nową-pełną” z dwóch stron myślnika należałoby dać spacje.
„To, że jesteś rozżalony na swojego kochanka nie oznacza, że masz tak traktować moich klientów - zrugał mnie barman ostrym głosem”. — Zabrakło przecinka przed „nie”.

Proelium VIII
Po dłuższej przerwie powróciłaś z nowym rozdziałem. Nie wiem, czy to kwestia twojego braku rozpisania, czy to może ja zapomniałam, jak piszesz, ale dialogi w dzisiejszym rozdziale wydawały mi się miejscami dość nienaturalnie rozpisane. Nie jestem w stanie stwierdzić konkretnie, co mi w nich przeszkadzało, ale miałam poczucie, że niektóre zwroty brzmiały nie tyle sztucznie, co niezręcznie albo rozmijały się z wcześniejszą linijką dialogową tematem.
Wracając do treści — nowy rozdział był dość spokojny. Nadgoniłaś wreszcie wątek mafijno-świątynno-narkotykowy i zdecydowanie cieszę się z tego powodu. Natomiast zupełnie zapomniałam, że Shen jest synem Xueqinga, więc jego rozmowa z Heiem na początku nieźle mnie zaskoczyła. Tak samo jak fakt, że Zu nie chce zostać nowym szefem Sztyletów. Po cichu liczyłam na taką ewentualność i wojnę gangów w przyszłości. Mam nadzieję, że jeszcze nie wszystko w tym temacie jest przesądzone.
Wizyta w świątyni odświeżyła temat Gwiazdy Śmierci. Zawsze wydawało mi się, że odegra ważną rolę w opowiadaniu, więc wydaje mi się, że szykujesz teraz do tego podwaliny. Hei dostał również od Xin'ai ciekawy prezent. Przydatna rzecz, choć zastanawiam się, jak nasz główny bohater nie miał wcześniej o niej zielonego pojęcia. Zwyczajnie nie sądził, że coś takiego może istnieć i nawet nie szukał, czy może to tak rzadki okaz, że nie miał możliwości wcześniej go odkryć? Mam też pewną teorię co do tego, w jaki sposób strażniczka pozyskuje informacje o świecie zewnętrznym, ale może lepiej zostawić to dla siebie, bo jeszcze okaże się, że mam rację.
Pokazałaś też śladowe ilości wiedzy Heia w dziedzinie zielarstwa. Bardzo dobrze, szkoda tylko, że takk malutko. Nie miałabym nic przeciwko, jeśli częściej zapędzałabyś go do ogródka.
Końcówka, jak to często u ciebie bywa, zakończyła się pięknym cliffhangerem. Jestem pewna, że nie stało się nic poważnego, ale nie o to tu przecież chodziło. Uważam, że ta sytuacja otworzy Heiowi oczy na pewne sprawy. Mam tylko jedno pytanie, jeżeli nasz protagonista nie ma prawa jazdy, to skąd umie prowadzić motocykl i wie, jak poruszać się po drogach? Oby tylko nie trafił przez to do szpitala. Jeszcze zawiozą go do nie tego, co trzeba.

Uwagi:
- Dyrektorka wymyśliła jakiś festiwal, czy inne dziadostwo, więc nie sprawdzają obecności - stwierdziłem wymijająco. — Przecinek przed „czy” jest zbędny, bo nie wprowadza zdania podrzędnego.
„Nie przepadałem za używaniem swojej zwierzęcej postaci, zwłaszcza w miejscu tak niebezpiecznym jak dzielnica willowa, ale byłem zbyt rozleniwiony, by przejść te kilka kilometrów z dworca pieszo, a nie chciałem brać taksówki, wiedząc, ilu „naszych” pracowało jako przewoźnicy”. — Ale przecież i tak i tak szedł pieszo.
„Dwa lata temu zrezygnował z kariery profesjonalnego gracza, ku rozczarowaniu chyba wszystkich z nim włącznie”. — Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. Od czasu do czasu Hei rzuca takimi uwagami, jakby coś komuś tłumaczył. Tylko komu, bo przecież nie samemu sobie, co? Czy on zdaje komuś relację z tego, co się dzieje, czy jak? Bo jeżeli nie, to takie wtrącenia są nie na miejscu.
„Ostatecznie Xin’ai wspominała coś o barierach magicznych, a zupełna  nieprzewidywalność czasu stanowiła najlepszy tego dowód”. — Podwójna spacja.
„Miała na sobie piękne, rozszerzane ku dołowi quipao do ziemi w kolorze dumorietytu”. — A jaki to kolor? Nie widzę sensu określania rzeczy kolorami, których czytelnik i tak najpewniej nie zna, bo nijak sobie go nie wyobrazi. Ja sprawdziłam i generalnie to taki nieco brudny niebieski. Poszukiwania w Google wykazały też, że zrobiłaś w tym wyrazie literówkę, bo okazuje się, że  pisze się to „dumortieryt”. Nie wiem, po co tak kombinować.
„- Jak to wyleczyć? // - Najlepiej wypłukać.” — Nie wiem czy to tylko ja, ale odpowiedź nijak odpowiada na pytanie. Choć nie sądzę też, żeby środek dało się wyleczyć. Najwyżej jego skutki.
„Możesz mi za to przynieść te pozostałe dwie tabletki z serum nieśmiertelności, bo aż jestem ciekawa, do którego doszedłeś”. — Którego czego? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
„A tobie też się mogą przydać w przyszłości.// - Wolałbym nie - mruknąłem, wciskając fiolki z powrotem do saszetki, żeby jakoś rozładować napięcie”. — Tu też odpowiedź na zdanie wcześniej nie do końca pasuje.
„- Zrobisz co będziesz chciał - w końcu stwierdziła ugodowo Xin’ai”. — Brakuje przecinka przed „co”.
„- Jak pomożesz mi chociaż trochę to jesteś wielki”. — Brakuje przecinka przed „to”.
„- Jasne, dzięki stary - kiwnąłem tylko głową i w pełnym pędzie wyleciałem do garażu”. — Coś mi nie gra w tym zdaniu. „Wylatywać” to można raczej z jakiegoś pomieszczenia, nie do niego, no i wyrażenie „w pełnym pędzie” jest jakieś kulawe.

Podsumowanie:

Fabuła:
Twój pomysł na opowiadanie jest naprawdę ciekawy. Połączenie klimatów mafijnych z elementami nadprzyrodzonymi i nieprzeciętnym wątkiem romansowym w teorii brzmi doprawdy intrygująco. Czuć, że nie będzie można się tutaj nudzić.
Sama fabuła i pojedyncze wydarzenia z opowiadania jak najbardziej zachęcają do czytania, szczególnie pierwszy punkt zwrotny, czyli końcówka Somnium, gdzie odkrywasz część kart i pokazujesz większa intryga. Bardzo spodobało mi się, jak wszystko zostało ze sobą połączone. W planowaniu poszczególnych wydarzeń i zwrotów akcji zdecydowanie nie zawodzisz i myślę, że to jedna z  największych zalet opowiadania.
Za to największa wada, która przeszkadza mi w twoim opowiadaniu, to brak balansu. Wszystko zdaje się przechylać na jedną stronę, w zależności o jaką rzecz chodzi. Nic nie stoi tutaj w harmonii.
Pierwszym znakiem tej tendencji jest to, że zabierasz się za wyjaśnianie genezy poszczególnych charakterów stanowczo zbyt późno. Opóźniasz odkrycie wielu kwestii związanych z ich przeszłością i omijasz sceny potencjalnie wyjaśniające obecne zachowanie postaci. Nie rozumiem, dlaczego czekałaś aż do Proelium, żeby ujawnić prawdziwe charaktery matki i Zu. To filary, jeśli chodzi o zrozumienie postaci Heia; nie można odkładać takich rzeczy na później, bo przez to cierpi wyobrażenie czytelnika o tym bohaterze.
Druga sprawa to sytuacje, które pojawiają się znikąd, i bohaterowie, którzy zachowują się nagle inaczej niż dotychczas, bo musisz przejść do kolejnego punktu w fabule i nie masz czasu na prawidłowe rozwinięcie wątków. Nie pojmuję, dlaczego przez większość rozdziałów Somnium Soujirou traktował Heia jak brata, a potem nagle zmienił zdanie. Gdybyś od pierwszego rozdziału gromadziła różne mniejsze i większe znaki świadczące, że sytuacja może ulec zmianie (ale takie, które nie mogą zostać łatwo podważone przez subiektywną narrację. W większą część sygnałów, o których wspominał Hei, trudno było mi uwierzyć — nie pasowały do wykreowanego przez pryzmat innych wydarzeń zachowania Soujirou), nie byłoby uczucia wymuszenia na końcu Somnium, gdzie Sou postanawia związać się z Heiem ot tak. Nie rozumiem też, dlaczego pominęłaś dużą część poszukiwań Genusmuto, by potem z kapelusza wyciągnąć nowe postaci bez żadnego przygotowania pod to gruntu. Nie wspominałaś wcześniej o żadnych przygotowaniach, o skreślaniu ludzi z listy, telefonach i próbach skontaktowania się z bliźniakami. Ma się wrażenie, że pominęło się ze dwa rozdziały, ale przecież te nigdy nie istniały.
Trzecia rzecz to próba odzwierciedlenia rzeczywistych zasad w opowiadaniu. Zauważyłam, że masz tendencję do przedkładania ilości ponad jakość i wydaje mi się, że robisz to właśnie po to, żeby przedstawić realizm świata, w którym żyje Hei. Tylko że taka taktyka się nie sprawdza i radzę ci, żebyś postarała się zapanować nad nadmiarem. Widać go głównie w ilości wątków i bohaterów.
Spójrzmy chociażby na zakładkę z bohaterami. Tona nazwisk, które nic mi nie mówią. Cała klasa bohatera, nauczyciele, mnisi, członkowie mafii i reszta osób, których nigdy nie spotkaliśmy i prawdopodobnie nigdy nie spotkamy. Zawracasz sobie głowę niepotrzebnymi szczegółami, zamiast skupić się na istotnych bohaterach. Rozumiem, że chcesz, aby świat, po którym porusza się Hei, wydawał się rzeczywisty i dlatego od czasu do czasu zarzucasz w narracji obcymi dla czytelnika imionami, ale one tak naprawdę jedynie dezorientują. Jeśli bohater nie miał lub nie będzie miał choćby jednej sceny z Heiem, w której prowadziliby rozbudowany dialog, najlepiej wyrzuć tę postać z opowiadania i o niej zapomnij. Ewentualnie możesz skleić ze sobą kilku mniej znaczących bohaterów w jednego.
Przy pisaniu opowiadania poczucie realizmu powinno budować się od innej strony. Trzeba zrozumieć, że jako autorzy mamy ograniczone środki i nie możemy pokazać czytelnikowi całej kuli ziemskiej. Mamy za to możliwość stworzenia dla bohaterów piaskownicy, w której mogą się bawić. To ograniczona przestrzeń, pozwalająca nam na pełną kontrolę, ale wciąż dająca złudzenie otwartości. Umożliwia dopracowanie koniecznych szczegółów poprzez ograniczenie ilości elementów, którymi będziemy się zajmować.
Wyobraź sobie nowo wybudowany wielki apartamentowiec, do którego dopiero co się wprowadzasz, i malutką, zagraconą kawalerkę, którą opuszczasz po dziesięciu latach. Opowiadanie musi być jak ta kawalerka. Nie ma tu miejsca na puste, nieznane przestrzenie, wszystko musi zostać idealnie dograne, musisz czuć się tutaj komfortowo oraz znać wszystkie zakamarki i każdego siedzącego w nich pająka. A kiedy przychodzi czas otworzyć drzwi przed nowymi lokatorami, dokładnie wiesz, co im pokazać — piękny widok z okna i niedawno wymienioną kuchenkę. Wiesz, co przemilczeć — przepaloną żarówkę w lampce nocnej. Smar do naoliwienia skrzypiących drzwiczek kuchennych odsuwasz nogą za zasłonkę, za to rozwodzisz się nad idealnym dobraniem koloru ścian do mebli, bo chcesz skupić uwagę na pozytywach. Wspominasz lakonicznie o cieknącym kranie w łazience i głośnych sąsiadach, by szybko przejść do opowiedzenia, jak blisko jest stąd do centrum.  Nowi lokatorzy tylko patrzą w zachwycie i uważnie słuchają każdego twojego słowa, chcąc jak najlepiej poznać swoje nowe mieszkanie. Bo są tu dopiero pierwszy raz i wszystko jest dla nich nowe, ale mają nadzieję szybko się zadomowić. Twoim zadaniem jest opowiedzieć o swoim mieszkanku tak, żeby już nigdy nie zechcieli go opuścić. A przynajmniej nie bez umowy najmu.
Jest jedna bardzo ważna sprawa, o której zawsze trzeba pamiętać. Rzeczy, które mogą się zdarzyć w prawdziwym życiu, nie zawsze powinny się zdarzać w fikcji. Najlepiej obrazuje to prawdopodobieństwo. Im jest niższe, tym mniejsza szansa, że czytelnik uwierzy w dane wydarzenie. Czy w jednym tygodniu jest szansa, żeby wygrać masę pieniędzy, poznać dziewczynę swojego życia i odnaleźć dawno zaginionego członka rodziny? Tak, ale nie jest to zbyt prawdopodobne i czytelnik, widząc taki splot zdarzeń, zapewne uniesie brwi i rzuci książkę w kąt, bo uzna, że autor robi z niego głupka. Zbiegi okoliczności zdarzają się w naszym życiu niesłychanie często, ale kiedy coś podobnego przydarzy się bohaterowi, czytelnik zaczyna węszyć podstęp.
Kiedy jedna z pierwszych osób, którą poznajemy z Heiem, okazuje się być przystojnym aktorem i w krótkim czasie zaczyna zainteresować się protagonistą nie w platoniczny, braterski sposób, a romantyczny, (choć nigdy wcześniej nie wykazywał skłonności do związków homoseksualnych) zaczynam się zastanawiać nad prawdopodobieństwem takiego splotu zdarzeń. Serio, Hei go „nawrócił”, bo parę razy spojrzał na niego wyzywająco i poszli na herbatę, a Soujirou pomógł Heiowi się doprowadzić do ładu po akcji u Sztyletów? Ile oni się znali, zanim zaczęli być w związku, dwa tygodnie? Rozmawiali ze sobą pięć, może sześć razy. I z tego pojawiła się ta wielka miłość? Nie kupuję tego. W prawdziwym życiu to mogłoby przejść, ale w opowiadaniu wieje fałszem i pójściem na skróty. A wystarczyłoby poświęcić więcej czasu dialogom tych bohaterów i lepiej zarysować postać Soujirou, wyjaśnić kierujące nim motywy.
Prawda jest taka, że fikcja rządzi się swoimi prawami i nie ma sensu odtwarzać rzeczywistości jeden do jednego, bo to zwyczajnie nie działa. I tak bohaterowie, w przeciwieństwie do żyjących osób:
  1. Na ogół znają mniej osób niż ludzie w prawdziwym życiu i skupiają się na nich bardziej — Heiowi zdarza się wspominać o osobach, których nigdy nie poznaliśmy osobiście, więc nie wiemy, co o nich myśleć. Natomiast o ludziach ważnych w jego życiu podaje wciąż te same informacje — np. matka zdradzała ojca i dlatego Hei jej nienawidzi.
  2. Większość swojej uwagi kierują na cel czy aktualnie najważniejsze wydarzenie w ich życiu — pominęłaś znaczną część poszukiwań Genusmuto i tylko wspomniałaś o tym przy okazji rozmowy z bliźniakami, a wydawało mi się, że to główny wątek opowiadania, i zepchnęłaś, wydawałoby się, ważny wątek narkotyku na daleki plan.
  3. Na bok odkładają trudy codzienności — wysyłasz Heia do szkoły tylko po to, żeby pokłócił się z nauczycielką lub ponarzekał na koleżankę z klasy, ale tak naprawdę nie robi w tym miejscu niczego wartego uwagi.
  4. Ważne dla nich związki budują powoli i na pewnych fundamentach — któregoś poranka Soujirou po prostu stwierdził, że chce być w związku z Heiem i po dwóch dniach byli już razem, zachowując się jak para z przynajmniej miesięcznym stażem.
  5. Ich czyny są podparte wyraźnymi argumentami i zrozumiałe dla czytelnika, który będzie wiedział, dlaczego bohater zachowuje się tak, a nie inaczej — na początku robisz z Heia najgorszego człowieka pod słońcem, wspierając się tylko drobnymi wskazówkami, dlaczego taki jest, więc nie pozwalasz czytelnikowi go tak naprawdę zrozumieć. Czekasz z wyjaśnieniami — pokazaniem prawdziwego oblicza matki i Zu, czyli dwóch osób, które najbardziej go ukształtowały — bardzo długo, kiedy dla wielu osób źródło zachowania protagonisty przestaje mieć znaczenie, bo po prostu przyzwyczaili się, że to gnida lub w ogóle zostawili opowiadanie, nie mogąc tego bohatera znieść. Coś takiego powinno zostać przedstawione w kilku pierwszych rozdziałach opowiadania — samo gadanie po próżnicy Heia o tym, że matka jest zła, nie robi z niej złej matki, bo chłopak może kłamać albo wyolbrzymiać i czytelnik powinien móc przekonać się na własnej skórze, kto ma rację.
Jeżeli chodzi o zachowanie i charaktery bohaterów, zdecydowanie zbyt często opierasz się na niejednoznacznościach i tym, co czytelnik ma sobie sam dopowiedzieć i wyciągnąć z kontekstu. Nie twierdzę, że powinnaś wykładać kawa na ławę, to byłoby równie złe, ale przez deficyt konkretów często zostawiasz czytelnika z brakiem zrozumienia wstawek w opowiadaniu albo poziomu relacji bohaterów. Nie możesz tylko sugerować, że coś się wydarzyło, bo czytelnik nie zawsze wyłapie aluzję, nie zawsze uzna, że mówisz o rzeczach ważnych. Jeśli coś jest istotne dla opowiadania, pokaż to w scenie. Niech bohaterowie potwierdzają wcześniejsze wskazówki czynami, tak jak to było z matką i przeprowadzką oraz snem z Zu. Tylko proszę, nie czekaj z tym tak długo, bo czytelnika przestaje to obchodzić lub zapomina, jeśli zbyt długo pozostaje z nierozwiązaną tajemnicą czy poszlaką. Twórz sceny, w których bohaterowie ranią i krzywdzą Heia, gdzie się kłócą, albo Hei widzi ich robiących koszmarne rzeczy, bo inaczej czytelnik nigdy w pełni nie dowie się, o co tak naprawdę ci chodzi. Niuanse są dobre dla rzeczy małych, na pozór nieistotnych i tajemniczych, ale nie dla głównych relacji między najważniejszymi bohaterami.

Wątki:
Nie można odmówić ci umiejętności żonglowania wątkami. Gdy tylko zaczynało mi się wydawać, że o którymś zapomniałaś, powracał niedługo potem. Mam jednak mały problem w tej kwestii — wydaje mi się, że czasami próbujesz łapać naraz o kilka srok za ogon za dużo, przez co nie możesz skupić się na najważniejszych kwestiach i rozgrzebujesz niepotrzebnie wszystko jednocześnie; przez to niektóre wątki stoją za długo w miejscu. Zdarzyło ci się nawet jeden pominąć — to, że Hei bardziej lubi zwierzaki niż ludzi, zostało pokazane raz i na tym się wspominanie o tej cesze jego charakteru się skończyło.
Postaram się teraz krótko omówić moje zastrzeżenia do poszczególnych części opowiadania:

Wątek romantyczny:
Żeby w końcu móc zacząć się zaangażować i kibicować związkowi Heia i Soujirou, chciałabym lepiej poznać tego drugiego. Dowiedzieć się, dlaczego właściwie Souji zakochał się w Heiu, co takiego w nim zobaczył, że postanowił wejść w tę relację, mimo iż wcześniej nie angażował się romantycznie z mężczyznami. Dlaczego to wszystko stało się tak nagle?
Ludzie nie mają w sobie przełącznika orientacji seksualnej. Czy w Soujim takie pragnienia były wcześniej i tylko je ignorował, czy może nawet nie zdawał sobie z nich sprawy, dopóki Hei nie zaczął uderzać w odpowiednie struny? Jak sobie radzi z aktorstwem, fanami i sławą, a jednocześnie z tym „tajnym” związkiem? Co na to jego ojciec, który w końcu ożenił się z matką Heia?
Nie sugeruję, że powinnaś zmienić narrację na Sou, tylko że mógłby częściej mówić o takich sprawach w dialogach z Heiem. Mógłby przykładowo zachowywać się jakoś inaczej, Hei by to zauważył i spytał, co się stało. Mogłoby się okazać, że Souji ma z czymś problemy i to Hei mu w nich pomoże. Dlaczego to zawsze Sou ma ratować z opresji Heia? I nie chodzi mi tutaj o jakąś wielką aferę, tylko o małe, codzienne rzeczy.
Tutaj pojawia się nierówność w ich związku. Patrząc po tym, co każdy z bohaterów dostaje z tego układu, nietrudno zauważyć, że Soujirou jest na przegranej pozycji. Wspiera Heia mentalnie, angażuje się, pomaga protagoniście we wszystkim, w czym może, i jest wyrozumiały. A Hei co? Zapewnia dobry seks i naleśniki. No jak dla mnie to trochę biednie. I jeszcze okłamuje Sou dla jego dobra w sprawie Zu oraz zwalił mu na głowę Xiaogou.
Może ta relacja ma taka być, ale Hei wyraźnie twierdzi, że Soujirou to jego pierwsza miłość, więc na moje oko za słabo to okazuje, bo po prostu za mało się nim interesuje. Nie pyta go rzeczy związane z pracą, o samopoczucie, o inne zajęcia.
Do tego ta para ciągle jest o siebie zazdrosna z byle powodu. Żeby tak chociaż jeden z nich miał trochę rozumu.

Wątek szkolny:
Tutaj widzę pewne nieprawidłowości. Piszesz, że Hei jest uczniem liceum, ale ma dziewiętnaście lat, więc powinien już je skończyć. Przecież w samym prologu piszesz o studentce, która ma osiemnaście lat. No więc, jak to jest? Czy Hei powtarzał klasę?
Nie ma obowiązku chodzenia do szkoły wyższej, więc może twój protagonista powinien zrobić sobie przerwę przed studiami, żeby zająć się sprawą zemsty na mafii?
Moim zdaniem ten wątek kompletnie nic nie wnosi do opowiadania i mogłabyś go spokojnie usunąć. Nie musiałabyś poświęcać mu czasu, a w zamian poświęciłabyś go innym; kartonowe postacie Yuumi i nauczycielki przestałyby straszyć swoją jednowymiarowością, bo byś się ich pozbyła.

Wątek Genusmuto:
Nadprzyrodzoną część opowiadania zazwyczaj prowadzisz dobrze, ale czasem zdarza ci się przedobrzyć. Szczególnie widać to, kiedy w rozdziale z rannym Heiem rzucasz w czytelnika milionem informacji, a potem przez jakiś czas jest cisza. Potem dostajemy znów garść wiadomości w krypcie, kiedy są ci potrzebne fabularnie, ale zaraz znów milczysz na ten temat przez kilka rozdziałów. Postaraj się wprowadzać różne elementy bardziej płynnie — częściej, ale mniejszymi partiami. Stwarzaj więcej sytuacji, w których możesz wyjaśnić te kwestie. Może Soujirou będzie chciał dowiedzieć się czegoś o Genusmuto i Hei mu opowie o paru rzeczach, na przydład legendę o rodzinie lisów? Sou jest świetną wymówką dla takich rzeczy, bo zna świat na takim samym poziomie co czytelnik. Niech się zainteresuje tematem. Myślę, że po tym, jak pokazałaś jego zachwyt nad próbkami i mikroskopem, coś takiego dobrze wpasowywałoby się w jego charakter.
Samo przedstawienie Genusmuto i opieranie się na mitologii japońskiej to jak dla mnie bardzo duży atut tego opowiadania. Nie wymyśliłaś wszystkiego sama, ale dobrze użyłaś dostępnych informacji w naturalny sposób i stworzyłaś z nich integralną część twojego świata. Tylko wiesz, wbrew pozorom, do tej pory trochę mało zajmowałaś się tym wątkiem. Chciałabym poznać więcej tajemnic hybryd. Tego, jak wmieszali się w ludzi. Jak to się stało, że nie zostali wydani naukowcom, choć okazuje się, że wiele osób wie o ich istnieniu. Jak Hei czuje się jako kokko i czy to właśnie jego pochodzenie sprawia, że jest tak mało obchodzą go zwykli ludzie? Chciałabym więcej Heia zajmującego się truciznami, wykorzystującego swoje zdolności do robienia zwyczajnych rzeczy lub ćwiczącego samokontrolę nad zwierzęcymi cechami.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie miała paru wątpliwości. Na wstępnie chcę zaznaczyć, że w tym punkcie się nie czepiam dla czepiania, tylko najzwyczajniej w świecie jestem ciekawa pewnych kwestii i uznałam, że może moje wywody jakoś ci się przydadzą.
Najłatwiej byłoby zacząć od zorientowania się, jak w twoim świecie funkcjonuje mitologia. Do tej pory spotkaliśmy tylko jednego demona; wiemy tyle, że jest długowieczny, bezzapachowy i potrafi nagle się ulotnić, ale musi się odżywiać, tak jak człowiek. Widziałam, że są opowieści o tym, że demony wchodziły w związki z ludźmi, to akurat nie problem. Sposób dziedziczenia wyjaśniłaś w rozdziale piątym w miarę logicznie, więc co do tego też nie mam zastrzeżeń.
Nie bardzo jednak wiem, jak traktować transformacje bohaterów. Rozumiem, że jest tu pierwiastek nadnaturalny i w grę wchodzą demoniczne siły. Opierasz się na pewnej konwencji, którą trzeba po prostu zaakceptować, ale nie mogę przestać się zastanawiać, jak to się dzieje? Zawsze piszesz, że na początku Hei nie ma ogona, a tu nagle już ma ogon. Bohater nic nie czuje w trakcie zmiany, a czasem dzieje się to bez jego woli. Czy zwierzęce części ciała nagle się materializują z powietrza? W ostatnim rozdziale napisałaś, że Hei „wysunął” uszy. Ale w takim razie skąd? Zakładam, że działa tu jakaś „magia”, ale ty wplątałaś w to wszystko genetykę, przez co mam wrażenie, że powstał jakiś dziwny misz-masz, niestojący po żadnej stronie, ani naukowej, ani nadprzyrodzonej.
Bohater może też przejść w bardziej „zaawansowaną” formę kokko. Zostaje wtedy z wyglądu normalnym lisem, tak mam to rozumieć? Nie mogę sobie tego wyobrazić inaczej, niż jak kurczenie się człowieka w puchatego zwierzaka w białej chmurze robiącej na końcu komiksowe puf. Albo zachodzi transformacja na miarę „Czarodziejek z Księżyca”, jeśli już jesteśmy z akcją w Japonii. Ewentualnie mogłoby to wyglądać, jak przemiana animagów z serii o Harrym Potterze. Nigdy nie pisałaś, żeby Hei musiał sobie znajdować po powrocie do ludzkiej formy jakieś ubrania, więc czy one również się materializują? Problem polega na tym, że tego nie wiem, bo tego nie pokazałaś. A chciałabym, bo nie daje mi to spokoju od samego początku opowiadania. Scena, w której Hei się zmienia, została napisana tak, że jej nie zrozumiałam. Byłabym wdzięczna, gdybyś mi to wyjaśniła.
Jeśli jest to proces angażujący organizm na zasadzie tego, jak to często wygląda u wilkołaków, to zawaliłaś zupełnie. Hei pożegnałby się ze swoimi paznokciami praktycznie od razu, bo przecież zmieniłyby się w szpony, niszcząc piękny manikiur, a i nie wyobrażam sobie też, jak ogon wydostawałby się ze spodni, jeśli przyjrzymy się ludzkiej kości ogonowej. Raczej nie byłby też to akt bezbolesny. Myślę więc, że taką ewentualność mogę wykluczyć. Tylko nie bardzo wiem, co mogłabyś wymyślić zamiast tego bez wchodzenia w niepasującą do opowiadania „kreskówkowość”.

Wątek mafijny:
Wydaje mi się, że w ostatnich rozdziałach o nim zapomniałaś albo szykujesz coś poważniejszego na później. Mam wrażenie, że mało tej mafii w opowiadaniu o mafii. Pokazałaś co nieco na początku, a potem ograniczyłaś się do wrzucania kilku scen z Zu i retrospekcji, co jest zrozumiałe przez to, że Hei się ukrywa, ale jednak brakuje tego aspektu w historii, której właśnie to powinno być jej trzonem. Myślę natomiast, że nadrobisz to już niedługo, bo spotkanie z bliźniakami nieco nadało tempa mafijnym sprawom.

Wątek sporu z matką o dom:
Niekoniecznie rozumiem sens tego wątku, bo nie widzę, jaki ma wpływ na całą fabułę oprócz zabierania czasu antenowego innym scenom. Do tej pory wygląda tylko na wymówkę, żeby pokazać, jak naprawdę zła jest matka Heia i przedstawić Sano-ojisana. A przecież można to pokazać bez sprawy w sądzie, która wydaje się, że jeszcze na długo będzie ciągnąć się w opowiadaniu. Widzę dwa rozwiązania tego wątku — albo matka wyprowadza się z domu, albo robi to Hei i przenosi się do rezydencji dziadków. Wydaje mi się, że poświęcasz mu zbyt dużo czasu, a sam w sobie, oprócz tego, że wprowadził nowego bohatera, nie jest specjalnie trzymający w napięciu. Być może to tylko wstęp do czegoś większego, ale jeśli nie, zastanowiłabym się nad jego zredukowaniem albo całkowitym usunięciem.

Świat przedstawiony:
Tło: jest czasami traktowane po macoszemu. Od czasu do czasu podajesz jakieś informacje, ale jest ich zdecydowanie za mało. Na ogół nie zdarza mi się odczuć, żeby Hei jakoś znacząco wpływał na otoczenie. Przykład: nienawidzi się z matką, ale ta najczęściej wcale się nim nie interesuje. Zniszczył jej roślinę — nie ma z jej strony żadnej reakcji, choć wydaje się, że powinna być o to zła.
Co natomiast bardzo mnie zdziwiło, to to, że w zakładce przypadkiem dowiedziałam się, że akcja dzieje się w przyszłości. Naprawdę? To zmienia wszystko. Być może przez całą ocenę czepiałam się rzeczy, które w tej przyszłości są normalne. Dlaczego wcale nie zaznaczałaś tego w opowiadaniu? To bardzo dziwne. Dlaczego Tokio, w którym dzieje się akcja, nie ma żadnych futurystycznych budynków, dlaczego Hei nie korzysta z jakichś nowych wynalazków? Czemu, czytając to opowiadanie, wcale nie czułam, jakbyśmy przenieśli się do przyszłości? Coś tam raz napisałaś o tym, że zegar wskazówkowy był stary, ale przecież to mógł być równie dobrze jakiś antyk. Zupełnie nie rozumiem, po co był ten przeskok w czasie, jeżeli w ogóle z niego nie korzystasz. Na twoim miejscu wróciłabym do obecnych czasów, żeby nie wprowadzać niepotrzebnego zamętu w głowie czytelnika.
Opisy: Ogólna zasada: nie opisuj jakiejś rzeczy, bohatera lub miejsca tylko raz. Nie ma szans, żeby po piętnastu rozdziałach pamiętać coś, o czym wspomniałaś jednokrotnie, ewentualnie dwa razy. Buduj opisy powoli, dokładaj cegiełki do tego, co już masz.
Miejsca: Zbyt mało opisujesz wygląd lokacji. Było wiele miejsc, które odwiedziliśmy z głównym bohaterem, których nie mogłam sobie porządnie wyobrazić. Dom bohatera to tykający zegar i szafa. Apartament Soujirou jest gdzieś wysoko. Herbaciarnia ma chiński wystrój, świątynia wygląda jak typowa świątynia i ma pokój z europejskimi meblami, a w podziemiach kokko był dziwny mechanizm i dużo kurzu. Na tyle pamiętam wygląd miejsc, do których udajemy się z Heiem. Nie za dużo, prawda?
Niech pomieszczenia się zmieniają. Przykładowo niech raz w pokoju Heia będzie bałagan. Bohater rzuci ubrania na łóżko, a przy tym uzna, że przydałoby się zmienić pościel na nową. Skupiaj się na pojedynczych, ale ważnych elementach wystroju. Hei lubi jakiś przedmiot? Niech często go ogląda albo dba, żeby był w dobrym stanie. Zniszczył kwiatka matce? Gdy kolejnym razem zobaczy roślinę, może zorientować się, że kwiatek jest inny. Napisałaś, że dom Sano-ojisana wygląda tak samo jak dom Heia. Tylko że ja nie wiem, jak wygląda dom Heia, bo nigdy nie opisałaś żadnego pomieszczenia. Jak mam teraz wyobrazić sobie cokolwiek? Dodałaś plany domu do zakładki, ale to nie zwalnia cię z dodawania opisu i rozmieszczenia pomieszczeń.
Bohaterowie: Napisałaś w pierwszym rozdziale, że Soujirou ma włosy zaczesane na jedną stronę i wygolony bok. W kolejnym możesz dodać, że ma zbyt odstające uszy do takiej fryzury, w jeszcze następnym, że jego nos był za duży. Piszesz, że był wysportowany, dobrze. Co jakiś czas użyj tej cechy do noszenia ciężkich rzeczy dla Heia — tak jak mikroskopu do świątyni; niech protagonista komentuje to w taki sposób, żeby mógł ocenić aparycję Sou. Jest przystojny — niech oglądają się za nim dziewczyny na ulicy. Jest aktorem — niech śledzą go denerwujący paparazzi z aparatami. Oprócz jednego razu, gdy Hei spotkał Sou na premierze, nie dało się odczuć, że Soujirou jest sławny.
Zrób cokolwiek, żeby nie dać czytelnikowi zapomnieć, jak bohaterowie wyglądają. Czasami wspominasz o kolorze oczu, ale w kraju, gdzie porażająca część osób ma je brązowe, to mało przydatny szczegół. Określ ich kształt, wielkość, oddalenie od siebie. Może jakiś bohater przypomina Heiowi z wyglądu żabę, bo ma wyłupiaste oczy?

Bohaterowie:
Z twoimi bohaterami jest tak: Hei, a potem długo, dłuuugo nic. Rozbudowana postać główna jest filarem podtrzymującym całą konstrukcję, bo to narrator całego opowiadania, więc dobrze, że poświęciłaś mu tyle uwagi i czasu, ale mnie jednak brakuje lepszego rozwinięcia bohaterów wspierających.
Przyznam, że podczas pisania oceny zdarzało mi się sprawdzać listę postaci, bo nie pamiętałam, kto jak się nazywa albo w ogóle kim jest. Twoi bohaterowie poboczni są najczęściej jednowymiarowi i istnieją tylko po to, żeby pełnić wyznaczone dla nich funkcje. To nie ludzie, a podstawione roboty mające tylko jeden program działania. Matka zwana raszpą — zła, Zu — zwyrol, Yuumi — irytująca koleżanka z klasy, Horiacio — wzbudzająca szacunek kapłanka świątynna, Hori-chan — pocieszający Heia barman, Shen — będzie miał dziecko.
Naprawdę, o Shenie pamiętam tylko tyle, że zostanie ojcem. To nawet nie cecha charakteru, a jakiś losowy fakt z życia tego bohatera. I to on określa w moich oczach tę postać. Chyba nie muszę pisać, jak źle to wygląda (pominęłam tutaj najnowszy rozdział, bo odświeżyłaś tam jego postać, choć nowych informacji nie pojawiło się zbyt wiele.)
Wszystkich innych definiuje tylko jedna cecha, nie są ciekawi, nie obchodzi mnie los tych postaci, bo łatwo możesz wymienić ich na nowych statystów. Z całego tego zbioru nazwisk tylko Soujirou dostał nieco więcej charakteru, choć jego nagła zmiana wcale mi się nie podoba, o czym wspomnę poniżej.
Można by taki stan rzeczy próbować usprawiedliwiać faktem, że narracja Heia przedstawia otoczenie w sposób subiektywny, ale to nie zwalnia cię z interesującego przedstawienia bohaterów. Spłaszczającą narrację można nadrobić zapadającymi w pamięć dialogami, opisem wyglądu czy też scenami.
Rada dla ciebie — zacznij myśleć o swoich postaciach jak o żywych, oddychających osobach, a nie narzędziach narracyjnych, jakimi wydają się być teraz. Ćwiczenie: zastanów się, co robią i jak się zachowują, kiedy nie są z Heiem. Nie myśl o nich tak jak Hei, tylko jak przypadkowa osoba, którą mogą spotkać na ulicy. Przykład: ktoś podejdzie do nich i zapyta o godzinę. Co odpowiedzą i czy w ogóle, jak będą zapatrywać się na pytającego, co się stanie z ich mimiką?
Domyślam się, że po moim wywodzie możesz zechcieć zapytać: „ale dlaczego postacie poboczne są dla tak ważne? Przecież to wokół Heia kręci się cała intryga, on jest tutaj w świetle reflektorów, więc logiczne jest, że się na nim skupiam”.
Opowiadanie mogłoby być ciekawsze, gdyby poboczne postacie mocniej oddziaływałyby na Heia. Czasami czytamy książki i opowiadania nie dla bohaterów głównych, a dla wyróżniających się bohaterów wspierających. Mogą oni też skutecznie podbić pożądane cechy u protagonisty na zasadzie kontrastu. Paradoksalnie łatwiej jest też stworzyć wyróżniającego się bohatera przy mniejszej ilości czasu ekranowego. Zrobiłaś to dobrze w przypadku Sano-ojisana. Jest wyluzowany, trochę inaczej mówi i używa zabawnych porównań. Mam nadzieję, że jeszcze go rozwiniesz, pokażesz inne oblicza i będzie pojawiał się częściej w przyszłości.
Hei jest bohaterem, którego poczynania śledzę, bo jest głównym bohaterem. Nie dlatego, że jest interesujący jako postać. Nie dlatego, że to, co robi, jest ciekawe. Po prostu tak działa to opowiadanie. Albo czytasz o Heiu, albo wcale.
W tym momencie ja uciekłabym, bo chłopak mi się nie podoba. Podobnie zrobi też prawdopodobnie parę innych osób. Nie powinno być ci żal, to w końcu nasza sprawa, znajdą się też ludzie, którzy są tutaj tylko dla Heia. Ale co by się stało, gdyby w opowiadaniu pojawili się bohaterowie poboczni tak dobrze wykreowani, że nie pozwoliliby mi odejść? Ktoś, kogo mogłabym szczerze polubić, a kto stałby w opozycji do wad głównego bohatera, może nawet by je trochę przysłonił, a nawet zmienił samego Heia? Chyba wszyscy już wiemy, o kim w tym momencie mogę mówić. Kimś, kto już w twoim opowiadaniu jest:
Soujirou Honami — Czuję się, jakbym dostała dwóch bohaterów. Podobnych do siebie, ale wciąż z pewnymi drobnymi różnicami pomiędzy nimi, które tworzą pewien dysonans. Jakby Soujirou miał bliźniaka. Do rozdziału dwunastego mieliśmy do czynienia z oryginalnym bratem, a potem zajął jego miejsce zakochany w Heiu bliźniak. Czytelnik nie widzi powolnej zmiany relacji na linii Sou-Hei, wszystko dzieje się w maksymalnie trzech rozdziałach. Nie tak buduje się wiarygodny związek.
A jaki właściwie jest ten Soujirou? Troskliwy, trochę naiwny, łatwy do zmanipulowania. Można by rzec — porządny człowiek. Wpadł w sidła Heia nawet nie wiadomo kiedy. Mimo wszystko jest bohaterem sympatycznym. Tylko ta ciągła, nieuzasadniona zazdrość mnie drażni, a i tak nie wiem, czy to nie tylko wymysł Heia. Zupełnie nie pasuje mi do Soujirou. Może dlatego, że tak naprawdę zbyt mało go znam. Mimo że dostał znacznie więcej czasu antenowego niż inni, rolę ciągle ma tę samą — obiekt uczuć Heia i nic poza tym. Mam tylko nieprzyjemne wrażenie, że kreujesz go na głupszego, niż jest, bo czasami zdarza mu się palnąć coś ewidentnie bezsensownego.

Protagonista:
Heisuke „Hei” Tsukigami — Jak już wszyscy zdążyli zauważyć, nie lubię gościa, ale... to nie znaczy, że jest źle wykreowaną postacią. Hei jest w końcu nastolatkiem, przy końcu swojego nastoletniego życia, ale wciąż, więc jego arogancja i wkurzające nastawienie pasują doskonale. Dość mroczna przeszłość wyryła kilka mocnych rys na jego psychice. Często zachowuje się jak zwierzę zapędzone w kozi róg. Ma swoje humorki, bywa nielogiczny, ale to wpasowuje się w schemat charakteru, który dla niego stworzyłaś i działa zgodnie z nim. Nie wychodzi z roli, więc jest w tym swoim „byciu okropną osobą” spójny, więc plus za kreację.
Nie jestem tylko pewna, czy dobrze go zbilansowałaś. Hei zdaje się mieć przytłaczającą przewagę wad nad zaletami. Przynajmniej w moim odczuciu; dla różnych ludzi różne rzeczy można podpiąć pod zalety, więc dla rozjaśnienia wymienię kilka jego cech.
Zalety: zdeterminowany, zaradny, dobry w łóżku, dobry chemik.
Wady: arogancki, nie szanuje życia ludzkiego, ma nadszarpnięty moralny kompas, niepewny siebie, nie potrafi radzić sobie z uczuciami i przeszłością, nienawidzi praktycznie połowy bohaterów opowiadania, wyraża się ostrym językiem.
Jasne, można tak poprowadzić postać, tylko to dość ryzykowne. Mnie odechciewa się śledzić poczynania takiej kanalii, nieważne, skąd mu się te złe cechy nagromadziły. Bo wiesz, czytelnik nie tylko patrzy na wszystko z boku, tylko siedzi w jego głowie. Dla mnie to dość męcząca przeprawa. Oczywiście, jeśli w trakcie bohater się zmienia na lepsze, a wydaje mi się, że Hei właśnie to robi, zaczynanie od dołu da większą satysfakcję na końcu historii.
Przy takim typie postaci pojawia się jednak pewne niebezpieczeństwo. Jeśli tworzysz bohatera mocno oderwanego od obrazu, z którym czytelnicy mogliby się utożsamiać, mogą takiej postaci nie kibicować albo nawet może im ona być zupełnie obojętna, a to coś, czego żaden autor by nie chciał.

(Anty)Bohater:
Co poradzić na protagonistę, który nie jest dobrym człowiekiem, a chcesz, żeby czytelnik zaangażował się w opowiadaną historię?
Po pierwsze, zrozumienie. Czytelnik nie musi zgadzać się z przekonaniami i aprobować czynów bohatera. Musi rozumieć jego motywy. Wiedzieć, dlaczego bohater reaguje w ten sposób na okoliczności, innych bohaterów i środowisko, w którym się znajduje. Musi mieć świadomość, dlaczego bohater robi to, co robi, musi znać źródło takiego zachowania. Najlepiej, żeby był to powód wyraźnie przedstawiony i taki, z którym większość osób może się utożsamić.
Przykład: Bohater nie ma pieniędzy, chodzi głodny i w starych ciuchach, więc chcąc się odbić od dna, postanawia obrabować sklep jubilerski. Czy czytelnik będzie popierał takie zachowanie? Nie, ale będzie rozumiał sytuację kierującą postać do takiego czynu. Dzięki temu pozostanie zaangażowany, nawet jeśli sam nigdy nie posunąłby się do takiego działania.
Po drugie, zalety równoważące wady. Jeżeli twój bohater ma tonę wad, spróbuj zrównoważyć je zaletami. Niekoniecznie w takiej samej ilości, ale warto pamiętać, że im ich mniej, tym bardziej powinny być znaczące i wybijać się na tle reszty cech danej postaci.
Przykłady: Bohater jest opryskliwy, ale niesamowicie inteligenty, dzięki czemu jest w stanie wynaleźć środek rewolucjonizujący medycynę. Bohater nie ma współczucia, ale ciężko pracuje, żeby zostać politykiem, który zmodernizuje szkolnictwo. Bohater jest bezwzględnym mordercą, ale z całych sił dba, żeby jego rodzinie niczego nie brakowało i ma dobry kontakt ze swoimi dziećmi.
Po trzecie, zasady. Każdy bohater, nieważne, czy świętoszek czy zawodowy grzesznik, musi mieć żelazne granice, których nigdy nie przekroczy. Przy tych złych jest jeszcze większa potrzeba takiego zabiegu. Serio, ludzie chcą wiedzieć, że z puli złych rzeczy są takie czyny, do których bohater się nie posunie. Potrzebujesz kodeksu złodzieja — stwórz listę rzeczy, których twój bohater nie zrobi z różnych powodów, np.: z moralności, ze strachu, z szacunku.
Przykład: Zabójca, który nie zabija dzieci pod żadnym pozorem, albo diler narkotyków, który nie sprzedaje dragów kobietom w  ciąży.
Na chwilę obecną mam wrażenie, że twój główny bohater może posunąć się dosłownie do wszystkiego. Ten chłopak nie ma żadnych hamulców. Próbowałaś zrobić zalążek czegoś takiego w nieudanej historii z ptakiem; śladowe ilości współczucia i granic Heia znalazłam w rozdziale, gdzie poznał Xiaogou. Dobrze, tylko zdecydowanie za mało.
Po czwarte, daj czytelnikowi do pożarcia kogoś znacznie gorszego. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli zarzucisz jakimś prawdziwym zwyrolem, główny bohater przestanie tak wybijać się z tłumu. A jeśli ten straszny gość (lub gościówa) będzie przeciwnikiem protagonisty, to już w ogóle miodzio. Jak na razie, tylko mówisz o złolach w swoim opowiadaniu. Mówienie nie działa. Musisz to pokazać. W scenie. Teraz, natychmiast. Nie w retrospekcji, nie we wspomnieniach.
Oczywiście nie trzeba użyć wszystkich chwytów naraz, ale im ich więcej, tym większa szansa, że naszemu antybohaterowi uda się jednak skraść serca czytelników i nie zostaną tylko dla wciągającej historii, ale także dla niego.

Antagonista:
Starasz się na antagonistę kreować Zu i podkreśliłaś to szczególnie w przedostatnim rozdziale. To już jakiś początek i bardzo się cieszę, że wzięłaś się za ten temat. Problemem jest to, że dotąd nigdy nie widzieliśmy, jak bardzo zła była to postać.
Do rozdziału siódmego Proelium Zu był dla mnie w dużej mierze zwykłym gangsterem, którego widziałam w tysiącach filmów. Nie przerażającym członkiem mafii. Nie kimś, kto może drastycznie wpłynąć na życie Heia. To po prostu jakiś koleś, któremu po drodze udało się trochę pomęczyć głównego bohatera. Widzisz, co napisałam? „Trochę pomęczyć” to okropnie niepasujący eufemizm do tego, co według twojej wersji stało się w opowiadaniu i przed rozpoczęciem akcji. A mimo to właśnie tak to widzę. Jestem jak niewierny Tomasz. Nie zobaczę, nie uwierzę. Jestem jak widz wieczornych wiadomości. Puszczają mi przebitki na masowy wypadek śmiertelny, a ja wzruszam ramionami i idę robić kanapki. Pokaż mi zatrważającą scenę z Zu, już nawet nie z Heiem w roli głównej, jeśli nie chcesz. Nasz bohater może być tylko obserwatorem wydarzeń. Ważne, żeby czytelnik był tam razem z nim i widział, do czego zdolna jest osoba, której naprawdę powinniśmy nie lubić.
Zu powinien być postacią, którą czytelnik gardzi na sam dźwięk jego imienia od pierwszych rozdziałów, którą ma ochotę rozszarpać za to, co zrobił protagoniście. Powinien chcieć razem z Heiem zniszczyć Chińczyka i usadzić w najgorszym kręgu piekła. Tutaj tego nie ma. Czytelnik nie rozumie, jak wysokie są stawki, dlaczego Heiowi tak bardzo zależy na odcięciu się od tego bohatera. Dopiero chęć zemsty za Genusmuto i przedostatni rozdział pokazują zalążek zła Zu, ale to za mało, zdecydowanie za mało.
Nie mogę dać ci innej rady jak to, że powinnaś dopisać coś brutalnego już wcześniej. Ponad dwadzieścia rozdziałów to zdecydowanie za długo, żeby wyjawić prawdziwą twarz Zu. Zademonstruj czytelnikom, do jakich czynów zdolny jest ten bohater od samego początku, a zrozumieją, dlaczego Hei tak go nienawidzi. Nie zawsze musisz bezpośrednio ukazywać przemoc, ale próby w dialogach do tej pory nie wychodziły ci najlepiej.
Myślę, że wtedy na pewno lepiej zrozumiemy motywy głównego bohatera i nie będziemy tak bardzo skupiać się na jego wadach. Bo w końcu zobaczymy, skąd się wzięły. Może nawet zaczniemy współczuć Heiowi. Kto wie?

Alter ego?
W jednym z komentarzy do rozdziału pierwszego napisałaś, że Hei to „trochę takie twoje alter ego” i muszę przyznać, że mimo w opowiadaniach takie sytuacje zdarzają się dość często, to nie lubię takich zabiegów. Uważam to za nieco niebezpieczną grę. W takich sytuacjach często powstaje brak dystansu pomiędzy bohaterem a autorem, a czytelnicy prędzej czy później wyczuwają, że nie ma realnego zagrożenia, bo autor zbyt przywiązał się do postaci, by zrobić jej coś koszmarnego.
Nie twierdzę, że tak jest w twoim przypadku, ale chciałabym, żebyś chociaż zastanowiła się nad tym, w jakich kategoriach postrzegasz swojego głównego bohatera i czy czasem nie wpadłaś w pułapkę zbytniej bliskości z postacią. Jak to sprawdzić? Przeczytaj poniższe trzy punkty i sprawdź, czy są prawdziwe.
  1. Jeśli za bardzo utożsamiasz się z bohaterem, jest duża szansa, że mocno denerwujesz się, jeśli ktoś wypowiada się o nim niepochlebnie, bo podświadomie myślisz, że mówi o tobie.
  2. Nieświadomie robisz wszystko, żeby bohaterowi się udało i dążysz do pozytywnego zakończenia, bo tego samego pragnęłabyś dla siebie.
  3. Nie chcesz zbyt poważnie poturbować swojej postaci i dawać jej za trudnych przeszkód, takich, przy których czujesz, że sama byś nie pokonała. A jeśli już to robisz, dzieje się to poza scenami, a bohater tylko relacjonuje nieprzyjemne wydarzenia, przez co omijają nas najciekawsze, bo świeże i emocjonalne kąski.
Jeśli wszystkie trzy punkty okazały się w twoim przypadku kompletnie nieprawdziwe, gratulacje. Jeśli nie... trzeba będzie nad tym popracować.

Styl i logika:
Zawoalowane informacje:
W swoim opowiadaniu przekazujesz masę informacji nie wprost, tylko tak, by czytelnik sam je wyciągał z kontekstu. I jak teoretycznie powinnam za to chwalić, tak przez cały czas czułam się zwyczajnie niedoinformowana. Jakby ktoś mówił mi coś na ucho, a ja nie mogłam dosłyszeć końcówek wyrazów. Nie wiem, jak bardzo musiałabym się skupiać na tekście, żeby wszystko wyłapać — a czytałam go przynajmniej dwukrotnie, więc nie powinnam mieć z tym większych problemów. Zastanów się, czy nie należałoby wykładać częściej kart na stół w sytuacjach, gdzie pośredni styl przekazywania wiadomości nie jest konieczny? Jak jest wtorek, to niech bohater ziewnie na łóżku, że dziesiąta rano, że wtorek, ale ma wolne, bo święto i się cieszy, a ja nie będę musiała z kalendarzem przeliczać dni, bo nie wiem, jaki w opowiadaniu jest miesiąc — zorientowałam się dopiero po rocznicy, że końcówka kwietnia, wcześniej tylko miałam jakieś pojęcie, że jest wiosna. Albo sprawa z Zu, gdzie niczym Sherlock musieliśmy dopasowywać kawałki ludzkich zachowań do zrozumienia bardzo podstawowej sprawy, a i tak, póki nie dostaliśmy konkretów, mogliśmy się tylko domyślać. Przy czym to wcale nie powinna być zagadka.
Może ja jestem po prostu zbyt prostym człowiekiem na takie zagrania, ale nie lubię wszystkiego dogłębnie analizować i najzwyczajniej w świecie nie wyłapuję połowy niuansów. A wydaje mi się, że ty niuanse i niedopowiedzenia bardzo lubisz. Jak chcesz zostawić tak jak jest, to ci nie zabronię, ale postaraj się rozważyć, czy aby wszystko musisz mówić tak ukradkiem, jakby przez uchylone drzwi i zostawiać swoich czytelników z mętlikiem w głowach. Bo może jednak warto by trochę zacząć mówić wprost. Chociaż może raczej powinnam powiedzieć — pokazywać wprost, bo mówić, to mówisz, tylko ciężko czasem w te słowa uwierzyć bez potwierdzenia.

Włoska mafia w chińskiej dzielnicy:
Dość mocno denerwowało mnie powszechnie używane nazewnictwo mafii włoskiej/amerykańskiej przy jednoczesnym umieszczeniu bohaterów w mafii chińskiej. Nazwy pochodzenia włoskiego nie sprawiły, że z góry wiedziałam, co dany stopień oznacza. Przeciwnie, i tak musiałam szukać wszystkiego sama — kwestia przypisów niżej. Nie wiem, czy nie mogłaś znaleźć prawdziwych określeń na stopnie członków triady, czy ci się nie podobały, czy po prostu nie uznałaś to za ważny aspekt, ale mnie mocno to raziło swoim niedopasowaniem do reszty opowiadania i tokijskich klimatów.
Brak spójności w tekście dało się odczuć jeszcze kilka razy — kiedy bohaterowi odnosili się do chrześcijaństwa w kraju, w którym wiarę postrzega się inaczej niż u nas albo kiedy pojawiały się nawiązania do Polski. Zdarzały się też zwroty typowe dla naszej kultury, kompletnie niepasujące do Tokio. Przenosząc akcję historii do innego kraju, szczególnie tak odmiennego jak Japonia, trzeba pamiętać o wielu rzeczach — różnicach kulturowych i społecznych, naprawdę wielu różnych czynnikach, z których nie zdajemy sobie sprawy. Zauważyłam, że masz pewną wiedzę na temat Japonii, ale pewne naleciałości polskości wciąż w opowiadaniu zostały i skutecznie przeszkadzają się wczuć w klimat odległego kraju.  
To małe rzeczy, głównie pojedyncze zdania, ale czytając je czytelnik zaczyna dostrzegać pęknięcia na wykreowanym przez ciebie świecie. Tokio przestaje być prawdziwe i staje się tworem, w którym jest wszystko — i polski alkohol i kapcie z bohaterami czeskiej bajki. Znajome elementy nie są ciekawym smaczkiem, tylko zaczynają przeszkadzać, bo nie pasują do całości.

Przypisy:
Wydaje mi się, że jest całkiem dużo wyrazów, które zasługują na przypisy, a ich nie dostają. Choćby imię Aiko z prologu — brak przypisu sprawia, że śmieszkowanie z niego jest bez sensu, bo nikt nie wie, co cię w tym bawi. Staraj się częściej patrzeć oczami laika i dodawać więcej objaśnień. W uwagach dałam kilka przykładów, którym brakuje przypisów, ale nie są to wszystkie rzeczy.
Od grona oceniających dostałam również sugestię, żebyś zmieniła miejsce umieszczania przypisów na dół strony. Sama nie jestem pewna, jak podejść do tej kwestii — twoje argumenty do mnie trafiają, ale za to obrywa spójność tekstu, bo takie objaśnienie w nawiasie jednak przeszkadza — szczególnie rzuciło mi się w oczy to z linkiem do filmiku Mietczyńskiego, bo nijak się ma do samego tekstu.

Różnicowanie narracji ze względu na odmienne sytuacje:
Moim głównym zastrzeżeniem co do prowadzonej przez ciebie narracji jest jej niezmienność. Konstrukcja zdań jest identyczna niezależnie od sytuacji, w której protagonista się znajduje. Wprowadza to brak dynamizmu w potrzebujących szybkiej akcji scenach i chwili oddechu w spokojniejszych momentach. Dostarczasz akapity i sceny o ciągle takim samym poziomie skupienia i szczegółowości, przez co wszystko jest jednostajne i nieatrakcyjne w oczach czytelnika.
Główny bohater bez względu na to, co robi, zawsze komentuje wydarzenia dokładnie w taki sam sposób:
  1. Jest w sytuacji zagrożenia — długie, często ironiczne lub lekceważące, napakowane szczegółami zdania.
  2. Siedzi w szkole i się nudzi — długie, często ironiczne lub lekceważące, napakowane szczegółami zdania.
  3. Doznaje poważnych obrażeń — długie, często ironiczne lub lekceważące, napakowane szczegółami zdania.
Ludzie nie działają w ten sposób. Czasem myślimy więcej, czasem mniej. Czasem zwracamy uwagę na mniej rzeczy, czasem na zupełnie inne niż zwykle. Czasem nasze myśli są krótkie, urywane pod wpływem emocji, czasem rozważamy pewne kwestie długimi, złożonymi zdaniami. Postaraj się wprowadzić nieco więcej dynamiki do narracji. Niech niektóre akapity będą bogatsze w krótsze, a przez to szybsze zdania. Niech Hei skupi się na jakimś przedmiocie lub osobie bardziej niż zazwyczaj, kiedy coś mocnej przykuje jego uwagę. Jak dzieje mu się krzywda, niech wrzeszczy i klnie, niech rzuca równoważnikami na lewo i prawo, niech się męczy i niech jego uwaga skupia się tylko na jednym aspekcie.
W obecnej chwili jego myśli wyglądają, jakbyś była rozdarta między standardową narracją wszechwiedzącą, a personalną. Całkiem możliwe, że Hei jest bardzo uważny i mało emocjonalny w sposobie, w jakim się wypowiada, ale każdy zachowuje się w różnych momentach życia inaczej. Nie można przeżywać historii, jednocześnie siedząc w bujanych fotelu i opowiadać jej wnukom przy herbacie i ciastkach. Albo rybki, albo akwarium.

Długaśne zdania:
Masz tendencję do budowania zbyt wielu długich i zawiłych zdań. Czasami przez to zdarza ci się gubić ich sens w połowie lub stają się one niezrozumiałe przez ilość wciśniętych do nich określeń — szczególnie w opisach. Długie zdanie nie równa się automatycznie dobremu zdaniu. Zbyt skomplikowane irytują. Kilka postawionych obok siebie męczy. Postaraj się nieco nad tym zapanować, postawić bardziej na zróżnicowany rytm tekstu. Co przez to rozumiem? To oczywiście kwestia wyczucia, ale jest taka ogólna zasada, żeby nie wrzucać obok siebie zbyt wielu zdań o takiej samej lub podobnej liczbie wyrazów, bo tekst zaczyna robić się monotonny.
Widzisz, co zrobiłam w akapicie powyżej? Średnie zdanie, długie, później znów średnie, dwa krótkie, średnie, krótkie i długie. W zwyczajnych momentach taka konstrukcja jest dobrym rozwiązaniem, bo czytanie ani specjalnie nie nuży, ani nie wydaje  się, że tekst pędzi na złamanie karku.
Niech w scenach akcji pojawią się krótkie zdania nadające tempo, jedno po drugim. Niech pojawią się urwane, niedokończone myśli. Za to mało opisów — bohater nie ma czasu się rozglądać i widzi tylko to, co ma przed nosem.
Przykład: „Wypadam na ulicę. Pisk opon otrzeźwia mnie. Gdzie ja...? Zejście do metra na prawo. Biegnę. Nie odwracam się za siebie. Nie muszę. Wiem, że są tuż za mną.” Coś w tym stylu. Zdania są krótsze, ale wciąż zawierają różną ilość wyrazów — rytm pozostaje.
Same myśli w zwykłej narracji też powinny być w dużej mierze zdaniami prostymi. Ludzie myślą szybko i jeżeli nie prowadzą w swoich głowach ciągłych monologów, raczej mało prawdopodobne jest, żeby mówili cały czas zdaniami złożonymi. Postaraj się nieco bardziej zróżnicować myśli swojego głównego bohatera.
Najbardziej widoczny przykład miejsca, gdzie długie zdania się nie zdają egzaminu? Dialogi. Niech bohaterowie posługują się w nich krótszymi wypowiedziami. To o wiele bardziej naturalne. Zawsze możesz stworzyć jednego lub dwóch bohaterów wypowiadających się długimi zdaniami i zrobić z tego ich cechę charakterystyczną, ale reszta szaraków nie powinna zbytnio strzępić sobie języka. Jeśli w dialogu masz przecinek, jest całkiem sporo sytuacji, w których można spokojnie zamienić go na kropkę i zacząć nowe zdanie.
A jak już jesteśmy przy dialogach — staraj się nie dawać takich samych didaskaliów w jednym dialogu, bo sprawia to wrażenie, że brak ci słów. Często zdarza ci się powtarzać te same wyrażenia zaraz pod sobą, tak jak tutaj, gdzie dwa razy powtarza się wyraz „stwierdzić”:
„- A ty nie powinieneś być teraz na lekcjach? Przecież nie ma nawet dwunastej - stwierdził, a ton jego głosu brzmiał jak gdyby mówił „znowu wagarujesz, co?”.
- Dyrektorka wymyśliła jakiś festiwal, czy inne dziadostwo, więc nie sprawdzają obecności - stwierdziłem wymijająco.”
Oczywiście są miejsca, gdzie długie zdania są pożądane — do budowania klimatu sceny, spowolnienia akcji i rozmyślań bohaterów. Ważne, żeby nie wpaść w pułapkę zbytniego rozwleczenia i przeintelektualizowania. Jeśli można zrobić coś prościej, najczęściej nie ma sensu kombinować.

Zmiany czasów narracyjnych:
Zdarza ci się zmieniać czas z przeszłego na teraźniejszy w zdaniach zupełnie tego niewymagających i później zdarzają się takie kwiatki jak zmarły ojciec zdający sobie sprawę zza grobu z niewdzięczności żony. Spróbuj lepiej tego pilnować. Bardzo rzadko zdarza się, żeby potrzebna była zmiana czasu i na pewno nie jest to rodzaj sytuacji jak tej z rozdziału pierwszego, gdzie chciałaś pokazać, że bohater się spieszy. Takim zabiegiem wprowadzasz jedynie mętlik i niespójność do własnego tekstu. Jeżeli jakieś wyrażenie brzmi głupio w czasie przeszłym, użyj innego.

Zbyt słabe zaznaczanie mijającego czasu w opowiadaniu:
Często w twoim opowiadaniu miałam problem, żeby rozeznać się w czasie. Zwalam to po części na własną nieuwagę, ale jednak część winy musi leżeć i po twojej stronie, bo inaczej nie byłabym aż tak zagubiona. Czasami wspominasz, jak dużo minęło go od jakiegoś wydarzenia, ale ja nie pamiętam, ile minęło od wydarzenia się tego wcześniejszego wydarzenia i pojawia się dezorientacja. Rzadko zdarza się, żebyś opisała wprost upływ czasu; nie pamiętam, żebyś podała zwyczajną datę, godzinę lub dzień tygodnia. Jestem prostym człowiekiem, potrzebuję trochę konkretów.
Kiedy usłyszałam w którymś miejscu o tym, że Soujirou i Hei byli razem od dwóch tygodni to nieźle się zdziwiłam, bo wydawało mi się, że minęło więcej czasu. Tak samo nie mogłam pojąć, o co chodziło z pójściem Heia na cmentarz — zupełnie zapomniałam o ślubie i jednoczesnej rocznicy śmierci ojca. Wcale o tym nie przypominałaś i zwyczajnie nie połączyłam faktów.

Najczęściej powtarzane błędy:
Zły zapis dialogów:
Na samym początku odeślę cię do naszego poradnika o dialogach — link. Myślę, że powinien rozwiać większość wątpliwości.
Sama nadmienię tylko, że przez błędy twoje dialogi nie są wystarczająco czytelne i można się pogubić, bo nie wiadomo, czy bohater jeszcze myśli, czy już mówi i na odwrót. Dziwi brak kropek po zdaniach i dużych liter na początku nowych, jakbyś bez względu na treść didaskaliów sądziła, że liczą się one do zdania. Niestety tak nie jest i w zależności od treści didaskaliów można postawić kropkę albo nie.
Jeżeli didaskalia bezpośrednio nie odnoszą się do sposobu wypowiedzenia zdania przez bohatera, kropka jest konieczna.
Przykład:
„- Nie przesadzaj, Hei. Jesteś przemęczony, to wszystko. Wyjdź na miasto ze znajomymi, odpręż się, a jutro wrócimy do rozmowy, co? - mężczyzna objął mnie w pasie i pocałował lekko w czoło”. — Nijak nie można „mężczyzny” zaliczyć do sposobu wypowiedzenia zdania. To po prostu określenie osoby, która się wypowiada. W takim wypadku duża litera jest konieczna. Czyli:
„— Nie przesadzaj, Hei. Jesteś przemęczony, to wszystko. Wyjdź na miasto ze znajomymi, odpręż się, a jutro wrócimy do rozmowy, co? — Mężczyzna objął mnie w pasie i pocałował lekko w czoło”.
W takim razie kiedy można bezkarnie kropkę pomijać? W zdaniach typu:
„- Widzę, że jesteś dzisiaj nie w humorze - stwierdził wesoło mężczyzna za mną”.
„- Spierdalaj - syknąłem, obracając się z powrotem przodem do Horino-mamy i przebierając palcami na szklance”.
„- Całą okolicę jeszcze zaproś, żeby poinformować o tej cudownej nowinie - fuknąłem, mlaszcząc niezadowolony z rozbawionej miny Tokariego”.
„Stwierdził”, „syknąłem” i „fuknąłem” nie muszą być napisane dużą literą, bo to określenia sposobu wypowiedzenia danej kwestii przez bohatera. Wtedy i tylko wtedy kropki stawiać nie trzeba.
Czasem do tego samego akapitu wciskasz też opinię głównego bohatera o tym, co powiedziała inna postać albo informujące czytelnika o jakimś fakcie zdanie, co jest równie mylące jak brak kropek. Można by przeżyć jedno krótkie zdanie, ale tobie zdarzają się też długie dygresje protagonisty w dokładnie tym samym akapicie co linijka dialogowa kogoś innego. To niedopuszczalne, bo często jest mowa o zupełnie różnych tematach, a czasem ciężko połapać się, co kto powiedział, jeżeli bohaterów w scenie jest więcej niż dwóch.
Albo tutaj; ten przykład nawet lepiej ilustruje twój problem:
„- Hei, dobrze wiesz, że nie możemy. Nie tutaj, nie jesteśmy sami - stwierdził, ale ja miałem powoli po dziurki w nosie tej całej sytuacji. Niby przyznawaliśmy się do „poważnego związku”, niby mieszkaliśmy ze sobą, niby… no właśnie, wszystko niby. Nasze rozmowy coraz częściej albo urywały się po kilku minutach, bo któreś musiało iść do obowiązków, albo schodziły na tematy tak absurdalnie z niczym niezwiązane, że to aż bolało. Jeśli chodziło o mnie, to mogliśmy się kochać z Soujirou choćby tu i teraz, czy w samochodzie na parkingu na oczach wszystkich sąsiadów, ale mężczyzna zdawał się unikać tematu pod byle pretekstem”. — Od „niby” powinien zacząć się nowy akapit, bo Hei zaczyna wchodzić w dygresje, dla których nie ma miejsca w w akapicie z linijką dialogową Soujirou.
Poprawny zapis:
„— Hei, dobrze wiesz, że nie możemy. Nie tutaj, nie jesteśmy sami — stwierdził, ale ja miałem powoli po dziurki w nosie tej całej sytuacji.
Niby przyznawaliśmy się do „poważnego związku”, (...) ale mężczyzna zdawał się unikać tematu pod byle pretekstem”.
Dlaczego? Bo w didaskaliach wypowiada się tutaj nie osoba wypowiadająca to zdanie, a Hei, tłumaczący czytelnikowi coś, co nie ma bezpośredniego związku z linijką dialogową.
Każda nowa myśl, temat powinny równać się nowemu akapitowi
Przykład:
„Kasia lubi kwiatki, bo są ładne.
Ziemia musi być dobrze nawożona, żeby kwiatki dobrze rosły”.
Teoretycznie cały czas mówimy o kwiatkach, ale drugie zdanie jest już w nowym akapicie, bo nie mówi już o stosunku Kasi do kwiatków, tylko o warunkach, w których można je hodować. To odmienne rzeczy i powinny być zapisywane osobno, żeby tekst mógł pozostać przejrzysty.

Zapisywanie liczb cyframi zamiast słownie:
Zdarza ci się czasami zapisywać liczby cyframi zamiast słownie i nie bardzo wiem z czego to wynika, bo czasem piszesz poprawnie. Wydaje mi się, że robisz to wtedy, gdy twój bohater widzi jakąś liczbę, ale mogę się mylić. Zasada obowiązuje zawsze ta sama — w tekście literackim liczby zapisuje się tylko słownie. A jeśli są jakieś pojedyncze wyjątki, to tylko potwierdzają tę regułę.

Niepotrzebne apostrofy:
W twoim opowiadaniu królują niepotrzebne apostrofy. Wkładasz je w każdy obcy wyraz, jaki się tylko pojawi. Tyle że to wcale tak nie działa.
Najogólniej rzecz biorąc, apostrof w wyrazach stawia się za literą, której się nie wymawia i prawie zawsze tą literą jest samogłoska.
Przykład: Youtube — Youtube'owi — bo „e” nie wymawiamy, ale James — Jamesowi — tutaj wymawia się wszystko i apostrof jest zbędny.
Po więcej informacji odsyłam cię do naszego poradnika na ten temat — link — i dodatkowo do forum o odmianie japońskich wyrazów— link. Może na coś ci się przyda.

Zdania wtrącone:
Masz czasami problemy z przecinkami w zdaniach wtrąconych. Ogólna zasada odnośnie wtrąceń jest taka, że jeżeli wyrzucimy wtrąconą treść ze zdania, to ono wciąż będzie układać się w logiczną całość. Oczywiście zdania wtrącone oddzielamy z dwóch stron przecinkami. Czasem u ciebie zdarzają się konstrukcje przypominające zdania wtrącone, ale nie do końca nimi będące. Przykładowo znajduje się tam słowo czy wyrażenie, bez którego całe zdanie pozostanie niedokończone i przecinki trzeba postawić nieco inaczej, a czasem nawet je opuścić, a ty traktujesz je jak wtrącenie i oddzielasz przecinkami od reszty zdania.
Przykład:
„Dobra, tak na początek, to kojarzysz, w ogóle Smoki Hongo?” — „To kojarzysz” wygląda na wtrącenie, ale jakby je usunąć, zdanie przestaje mieć sens, więc ostatecznie wtrąceniem nie jest i przecinek przed „w” jest niepotrzebny. Czyli powinno być:
„Dobra, tak na początek, to kojarzysz w ogóle Smoki Hongo?”
Za to „tak na początek” jest wtrąceniem i prawidłowo oddzieliłaś je przecinkami.

Dodatkowe rady:
Czy można coś poradzić na brak komentarzy?
Brak komentarzy to dość częste zjawisko na blogach. Nie wiem, czy naprawdę można coś na to poradzić; widziałam, że próbujesz zachęcać swoich czytelników do udzielania się, ale z dość marnym skutkiem.
Mogłabyś popróbować z ankietami, są łatwe na początek, bo nie wymagają zbyt wiele wysiłku, a ludzie przyzwyczaili się do facebookowych i youtube'owych łapek. Klik i gotowe.
Możesz też zaznaczać, że nawet krótkie i niezbyt konstruktywne wiadomości będą cię cieszyć i w ten sposób może niektórzy się przełamią i w przyszłości coraz to bardziej się rozpiszą. Ludzie na ogół nie przepadają za byciem gdzieś pierwszym, więc całkowity brak komentarzy może trochę odstraszać. Dlatego dobrze jest, żeby otrzymywać chociażby krótkie wypowiedzi.
Ważne, aby pamiętać, że każdy komentarz ma znaczenie. Przyjemna atmosfera na blogu to podstawa. Czytelnicy muszą czuć się bezpiecznie, żeby mieć odwagę do wypowiedzenia się, zarówno pozytywnie i negatywnie. Odpowiadaj na komentarze, wdawaj się w dyskusje, polemizuj, spróbuj zachęcić osoby, które skomentowały wcześniej do dalszej rozmowy dodatkowymi pytaniami.
Nie można też zapomnieć o bardzo istotnym czynniku, czyli naszej aktywności na blogach innych. Nie chodzi tu o typowe komentarz za komentarz, ale o to, żeby nie pozostawać odciętym od innych twórców. Im bardziej ty będziesz dawać coś od siebie, tym większa szansa, że inni odwdzięczą się tym samym. Jeżeli ludzie będą cię znali z udzielania się na innych blogach, jest większa szansa, że zainteresują się twoim kontentem, choćby z ciekawości, i napiszą parę słów pod twoim rozdziałem. Może polecą twoje opowiadanie znajomym lub czytelnikom i to oni zechcą je skomentować. Nigdy nie wiadomo.
Być może kilka tych rad sprawi, że więcej osób będzie chciało zostawić swoją opinię o twoim tekście, choć nie mogę tego zapewnić. Próbować na pewno nie zaszkodzi.

Plusy i minusy opowiadania:
Plusy:
— pomysł na opowiadanie,
— niewiele błędów gramatycznych,
— dbałość o bloga i zamieszczanie dodatkowych elementów związanych z opowiadaniem np. teksty o mitologii, notki z odpowiedziami na pytania,
— mitologia, strona fantastyczna świata przedstawionego,
— spójna kreacja głównego bohatera.

Minusy:
— prolog nie zachęca do kontynuowania,
— lektura wymaga pewnego obeznania z kulturą Japonii i działalnością mafii,
— zły i mylący zapis dialogów,
— niewystarczająco zarysowany świat/tło,
— zbyt małe rozwinięcie charakterów bohaterów pobocznych,
— wątek romantyczny zostaje poprowadzony zbyt szybko.

Ocena końcowa: 3 z dużym plusem.
Chętnie dałabym ci czwórkę, ale pewne potknięcia skłoniły mnie do wystawienia niższej noty. Mam nadzieję, że zachęci cię to do poprawy, a nie wpędzi w zdenerwowanie czy zawód. W ogóle to najlepiej nie zwracaj uwagi na numerek, przeczytaj całość oceny i z niej wyciągaj wnioski. Bo uważam, że jest dobrze, ale wierzę, że może być znacznie lepiej.

4 komentarze:

  1. Póki co piszę na szybko o pierwszym wrażeniu, a jakieś "konkretniejsze konkrety" pozwolę sobie opisać dopiero po wspólnym omówieniu z moją konsultantką. Z góry mówię, że omijam sekcję "uwagi", bo jest to typowo edytorska robota i nie do końca nawet wiem, co mogłabym napisać. Nie wykluczam, że przeoczyłyśmy jakieś potworki językowe.

    Hm... nie jestem zwolenniczką zmieniania już opublikowanych rzeczy, bo to prawie tak, jakby cofać nakład gazety sprzed tygodnia, żeby wstawić inny reportaż. Dlatego wątpię w merytoryczną zmianę tego, co było. Pomyślimy trochę nad tempem (które mi jako osobie piszącej nie przeszkadzało, a edytorka też nie zwróciła uwagi na problemy) i innymi sprawami technicznymi.
    Wydaje mi się, że w niektórych momentach traktujesz moje opowiadanie jako zamkniętą już całość, podczas gdy w zasadzie żaden wątek nie jest zamknięty. Chue pojawi się w przyszłości i to z dość dużym impetem, Zu dostanie swoje "pięć minut" w trzeciej serii, która dużo namiesza i trochę ustatkuje organizację Heia, która wcale aż tak mafijna nie będzie. Wątek rozprawy też uważam za konieczny, żeby wyszło na jaw kilka ważnych spraw, przy okazji zamykając niektóre kwestie sporne. A kosie w żaden sposób nie zapomniałam, zwierzak siedzi sobie cały czas w okolicach boiska i pogwizduje na uczniów na w-f'ie.
    Co do Czerwonych Sztyletów i kwestii nazewnictwa, to pisałam o tym gdzieś poza właściwą fabułą - jestem absolutnie świadoma tego, że w triadach takowa hierarchia nie występuje, natomiast została wprowadzona przez Xueqinga po tym, jak zafascynował się Ojcem Chrzestnym. Trochę idiotyczny pomysł z jego strony, ale co na to poradzę, skoro się uparł.
    Kwestie mitologiczne... w zasadzie to nie jestem pewna, czy wyszło 10% (pytałam edytorki z biblioznawstwa - dopuszczalna jest taka wersja, a ja jej wierzę) tego, co powinno, bo to system, który budowałam przez ładnych parę lat różnymi tekstami.
    Odnośnie kwestii związanych z terminem podawania informacji o bohaterach - robię to z całą świadomością i czasami specjalnie przeciągam ich pojawienie się. Zdecydowanie nie zgadzam się tutaj z teorią, że wszystko muszę pokazać na początku, bo stosunek do bohatera, także tego głównego, powinien według mnie ewoluować na całości fabuły, a nie być ukształtowany po pierwszym rozdziale. Tutaj się różnimy i możemy się o to pokłócić. Dla mnie to jak wyjawianie mordercy na pierwszej stronie. Niby można, ale po co czytać wtedy te późniejsze pięćset stron? Zwłaszcza, że gdyby patrzyć objętością książkową, a nie blogową, to jesteśmy może delikatnie za połową pierwszego tomu.
    Kwestię dywiz, pauz i innych "kresek" poruszałam z edytorką mniej więcej w czasie, gdy ryła na pamięć wszystkie normy do kolokwium i orzekła, że w zasadzie nie ma oficjalnej normy w tym temacie. Zwłaszcza, że według np. angielskiego systemu jest jedna jedyna kreska, a dialogi pisze się w cudzysłowach, a w języku pisanym ręcznie nawet nie ma jak tego zastosować.
    Może coś mi umknęło z pierwszego wrażenia, ale nie czuję się temu winna. Dalszy odzew prawdopodobnie będzie w następnym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem twój punkt widzenia odnośnie poprawiania starszych rozdziałów, ale mimo wszystko uważam, że twoje opowiadanie zyskałoby, gdybyś zechciała poprawić kilka rzeczy. Nie muszą być to całe wątki; jakieś dodatkowe akapity niespecjalnie wpływające na fabułę, ale wyjaśniające pewne sprawy na pewno by nie zaszkodziły.
      Traktuję wątki na tyle, na ile mam do nich wgląd i niektóre wydawały mi się skończone. Całkiem możliwe, że z twojej perspektywy wygląda to całkiem inaczej. Ale jeżeli przez długi czas o czymś nie wspominasz, nie można się dziwić, że czytelnik uzna, iż to porzuciłaś lub zakończyłaś. Im dłużej zwlekasz, tym większa szansa, że czytelnik zapomni, o co chodziło. Niestety nie jest to książka, którą można przeczytać w dwa dni, tylko opowiadanie, którego publikacja może ciągnąć się latami.
      Napisałaś, że Chue nie żyje — Hei widział jej martwe ciało. O ile nie sfingowała swojej śmierci albo nie została duchem, powrót wydaje się niemożliwy. Zresztą, już niemal o niej zapomniałam — nie wydawała się ważną postacią, a Hei już od dawna o niej nie wspominał.
      Twoje argumenty głównie rozbijają się o to, że ty coś wiesz, ale czytelnik już nie. A wszystko powinno być dla niego tak samo jasne, jak dla ciebie. Jeżeli nie jest, zaczynają się problemy.
      Kos — pojawił się raz i Hei powiedział, że bez pomocy nie przeżyje. Teraz pytanie — kto w takim razie mu pomógł? Bo przecież nie Hei, który ukrywał się w świątyni. Do czasu jego powrotu ptak umarłby z głodu. A wystarczyłoby jedno zdanie w którym Hei mówi Soujirou, żeby poszedł zaopiekować się kosem. Mówisz o Xueqingu i jego fascynacji Ojcem Chrzestnym — wystarczy jedno zdanie w narracji Heia wyjaśniające to.
      Musisz pisać o takich rzeczach w samym opowiadaniu, bo nikt nie siedzi ci w głowie ani się takich rzeczy nie będzie domyślał. Sztuką nie jest napisanie gdzieś za kulisami o pewnych kwestiach — trzeba przedstawić w tekście wszystko tak, żeby miało sens.
      Piszesz, że w opowiadaniu nie ma nawet dziesięciu procent mitologii, którą wymyśliłaś. A ja pytam — dlaczego? Jeżeli coś wiesz, to nie ukrywaj tej wiedzy. ;)
      Co do ujawniania się bohaterów — wolałabym obejść się bez kłótni, ale chciałabym, żebyś zdawała sobie sprawę z konsekwencji takiej taktyki. Jasne, możesz przeciągać i nie wyjaśniać, ale musisz liczyć się z tym, że czytelnik nie zrozumie tego tak, jak ty. Będzie czuł się po prostu oszukany i niedoinformowany.
      Jeżeli chcesz, żeby obraz twoich bohaterów był przez większość czasu zakłamany, to w porządku — pytanie tylko, czy aby na pewno o to ci chodzi. Miało być tak, że postrzegałam Zu jako kogoś niegroźnego? Tak samo z matką — cały konflikt z Heiem widziałam w kategorii nieporozumienia pokoleń. Na pewno chcesz wprowadzać czytelnika w błąd przy tak fundamentalnych kwestiach? To nie odkrywanie kolejnych warstw charakteru postaci, bo ci bohaterowie nie ewoluują — wciąż są tacy jak na początku, tylko ty ukrywasz prawdę o ich naturze do pewnego momentu. Jedyną ewoluującą postacią może być Hei, a o nim wiemy całkiem sporo od samego początku, tyle tylko, że jego słowa bywają niewiarygodne w porównaniu z tym, co wiemy o reszcie bohaterów, a to skutkuje brakiem sympatii dla jego postaci.
      W sprawie „kresek” nie mogę się z tobą zgodzić. Pismo odręczne i druk to dwa różne media i nie można patrzeć na nie tak samo. Bo można by wtedy powiedzieć, że jeśli ktoś ma pochyłe pismo, to cały czas pisze kursywą. A jeżeli korzystamy z zapisu zgodnego z polskimi normami, trzymajmy się go zawsze. Jestem zainteresowana jakimiś źródłami dotyczącymi kwestii używania dywizów zamiennie z myślnikami. Bardzo chętnie zobaczyłabym artykuł albo wpis ze słownika mówiący o tym, bo na razie to tylko słowo przeciw słowu, za mało, żebym zaakceptowała twoją wersję.
      Ze swojej strony mogę podlinkować Wikipedię: https://pl.wikipedia.org/wiki/My%C5%9Blnik. Sjp też nie wspomina nic o dywizach: http://sjp.pwn.pl/zasady/Myslnik-i-wypowiedz-narratora;629828.html. W książce Adama Wolańskiego pt. „Edycja tekstów” również nie ma na temat możliwości użycia dywizów w miejsce myślnika.
      W takim razie czekam na dalsze komentarze. :)

      Usuń
    2. Razem z edytorką stwierdziłyśmy, że zostawiamy wszystko tak, jak było. Poza edycją sezonu 2 przy robieniu PDF.
      Myślę, że właśnie dlatego wstawiam opisy nawet najbardziej epizodycznych postaci - żeby w razie czego odświeżyć pamięć i skojarzyć, co się mogło z nimi dziać wcześniej.
      Nie widzę powodu, żebym miała traktować publikację blogową i książkową inaczej. W końcu niektóre serie książek też się ciągną latami i chyba się jeszcze nie spotkałam z autorem, który by w każdym tomie na nowo przedstawiał bohaterów. Zresztą, póki co to jeszcze żadnego wątku nie ciągnę latami.
      Szczerze mówiąc to nie uważam, żeby żywotność postaci była warunkiem koniecznym jej istnienia. W końcu Liwei też już dawno umarł, a pokazał się bezpośrednio choćby i za pomocą listu. Co do Chue to wielki comeback odbędzie się już pod koniec najbliższego rozdziału. Nie bez powodu sezon nazywa się Powrót do HISTORII.
      Od czasu fragmentu o kosie do ukrywania się Heia minęło jeśli dobrze pamiętam coś koło 2 tygodni. Ptak miał już prawie wyleczone skrzydło, więc złamanie spokojnie się do tego czasu zrosło. Nie Xiaogou się interesuje OCh, tylko Xueqing i było to wyjaśniane. Nie do końca jestem pewna, czy w fabule, ale na pewno publicznie. Nawet Rowling dopowiadała niektóre fakty w "międzyplanie".
      Ty pytasz, a ja odpowiadam - ponieważ ani nie było na to czasu, ani miejsca, a i sam Hei jeszcze o tym nie wie. Jak mogłam pisać np. o kandu, czy [spoiler alert] Świętym Bractwie Łowców, gdy ich jeszcze nie było.
      Myślę, że frajdą jest powolne odkrywanie nowych aspektów postaci, ciągłe doszukiwanie się w nich trzeciego dna i ponowna analiza tego, co już wiemy w kontekście tego, co się dowiedzieliśmy. Jak w prawdziwym życiu, nikt nie przychodzi do nas z CV i kartą postaci, nasz odbiór ludzi ewoluuje. Jak również nie ma charakterów czarnych i białych.
      Zasady pisowni są jedne dla wszystkich, nie ważne, na czym piszą. Na kartce też można rozpoznać kursywę - jedne litery są bardziej pochyłe od innych, w końcu czcionki też są różne. Co do dywizów to pytałam mojej edytorki i orzekła, że NIE MA żadnych norm formalnych. Ergo - to, co o czym mówisz, to jest tylko jakaś konwencja, a konwencji może być kilka. Ja nie każe ci przestawiać się od razu na moją wersję, po prostu mówię, jak ja to widzę i skąd moje poglądy na ten temat.
      Aha, ustaliłyśmy również z edytorką, że zrobimy sekcję "one-shotów", które będą np. z perspektywy innej osoby, opisywać przeszłość, itp. Być może to trochę rozjaśni twój punkt widzenia, choć osobiście uważam, że jest to element raczej nadprogramowy aniżeli konieczny.

      Usuń
    3. Widzę, że nasze punkty widzenia bardzo się różnią, więc uznałam, że nie ma sensu zanadto się rozpisywać, bo nie dojdziemy do porozumienia. W ocenie wyraziłam swoje zdanie o twoim tekście i pozostaje ono niezmienne. Co z tym zrobisz, to już twoja rzecz. ;)
      Moja przygoda z twoim opowiadaniem już się skończyła i nie będę śledzić jego rozwoju — jeżeli sądzisz, że dodatkowe teksty są zbędne, nie pisz ich, tak samo z innymi aspektami, o których pisałyśmy. Jeśli podoba ci się obecny stan twojego tekstu, niech i tak będzie.
      Na zakończenie dam ci ostatnią radę — staraj się od czasu do czasu wejść w skórę czytelnika, nie autora. Z tej perspektywy wiele rzeczy wygląda zupełnie inaczej.
      Pozdrawiam. :)

      Usuń